22.08.2015 Views

SPIS RZECZY

Czytaj online PDF - Fronda

Czytaj online PDF - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

<strong>SPIS</strong> <strong>RZECZY</strong> 521636TEMAT NUMERURecydywa SaskaByć może przyszłe pokolenia będą mówić o naszym okresie historii,parafrazując słynne porzekadło o Sasach: „Za premiera Tuska jedz, piji ciesz się z Buzka” (albo w innej wersji: „Za premiera Tuska jedz, piji nie drażnij Ruska”). Tomasz P. TerlikowskiIII RP – Między rokoszanamia konfederatamiW tym roku mija trzysta lat od bitwy pod Połtawą. Stawką gry, którątoczymy z historią, jest nie tyle zamknięcie rozdziału dziejów, któryrozpoczął się wraz z II wojną światową, wraz z epoką totalitaryzmów.Chodzi o zamknięcie epoki, która rozpoczęła się trzysta lat temu.Z Dariuszem Gawinem rozmawia Bartłomiej Radziejewski6066O kryzysie, czyli co podmyło kapitałspołecznyUrzędnicy korporacyjni, nie pracując „na swoim”, znajdują sięczęsto w podobnej sytuacji, jak niegdyś dyrektorzy państwowychprzedsiębiorstw komunistycznych. I – jak widać na przykładzieobecnego kryzysu – nierzadko działają z podobnym skutkiem.Grzegorz Górny, Tadeusz GrzesikEtyczne źródła kryzysugospodarczegoPrzeciętny polski pracujący myśli, że „dostaje” różne świadczenia.Faktycznie za płacone przez całe życie podatki i składki mógłby jenabyć za gotówkę i jeszcze by mu sporo zostało. Michał Wojciechowski


52<strong>SPIS</strong> <strong>RZECZY</strong>7896112140144Biznes jako dobro moralne i filarładu społecznegoTym, który może stracić najwięcej na upadku rodziny, jest biznes.Zdrowe rodziny są przecież dla firm najlepszym klientem, ale i jedynymźródłem wartościowego kapitału ludzkiego. Maciej BazelaBiznes i chrześcijaństwo potrzebujągwałtownikówMnie nie imponuje to, że ktoś jest świetnym katolikiem, jeżeli w ogólenie ryzykuje. Bądźcie przebiegli jak węże i nieskazitelni jak gołębice.Z ks. Jackiem Stryczkiem rozmawia Elżbieta RumanNajwiększy sekret ludzkości.Tajemnica Jezusa ChrystusaCo wydarzyło się w Jerozolimie na trzeci dzień po śmierci Jezusa,owego – jak podają niektórzy – 9 kwietnia 30 roku o świcie? Jakrozwikłać tę sensacyjną fabułę, która rozegrała się pomiędzypiątkowym wieczorem, gdy zapieczętowano grób, a niedzielnymporankiem, zanim nadeszły do grobu kobiety? ks. Robert SkrzypczakKościół katolicki jako republikaKościół katolicki w swej ziemskiej postaci nosi w sobie wszelkieznamiona systemu republikańskiego, gdyż harmonijnie łączy w sobiekomponenty monarchii, oligarchii i demokracji. Gergelyi HegyiMojżesz z ulicy CzerskiejIstotą wyciagnięcia przez Adama Michnika ręki w kierunku katolikówbyła świadomość, że w Polsce nie da się nic zbudować bez wsparciai akceptacji Kościoła. Tomasz P. Terlikowski


<strong>SPIS</strong> <strong>RZECZY</strong> 52162Wojna o językKonfucjusz mówił, że aby zmienić świat, najpierw trzeba zmienićjęzyk. Dzisiejsza rewolucja semantyczna dokonuje się po cichu,metodą faktów dokonanych, poprzez powolne wprowadzaniedo obiegu publicznego kolejnych sformułowań, dewastującychtradycyjny porządek. Z ks. dr. Dariuszem Oko rozmawia BartłomiejRadziejewski176BlogowiskoKrytyka, komentarze i inne wycieczki pod adresem,czyli parę słów od internautów. Dyskutantów nakręca:194222232Jak się tworzy prawa człowieka.Przypadek aborcjiWspółczesne ustroje (niby)liberalne, pomijając milczeniem pytanie,czym jest płód, sprzeniewierzają się podstawowej zasadzieliberalizmu, gdyż lekceważą zasadę in dubio pro vita (w raziewątpliwości na korzyść życia). Jak to się dzieje w praktyce?Maciej BrachowiczŚlepy wojownik z BretaniiNapoleon próbował zjednać go najróżniejszymi sposobami. Napróżno. „Nie byłem w stanie na niego wpłynąć. Poruszyłem każdewłókno, szarpnąłem każdy sznurek, wysilałem się, wszystko nanic”. Cadoudal pozostał wrogiem Bonapartego do końca życia.Łukasz AdamskiTo nie nasza UkrainaWielu ludzi na Ukrainie, niezależnie od swej politycznej orientacji,czuje się wykorzystanych w „wojnach milionerów przeciwmiliarderom”. Ludzie czują, że ukradziono im zwycięstwo. Stąd bierzesię gorycz klęski. Wołodymyr Pawliw


52<strong>SPIS</strong> <strong>RZECZY</strong>240248250256Dwie Ukrainy: kreole kontraaborygeni„Ruś” nie była ani narodem, ani krajem, lecz wielką i rozmytąreligijnie cywilizacją wschodniego chrześcijaństwa. Żeby lepiejto zrozumieć, dobrze jest porównać ową „rusińską” cywilizacjęze światem muzułmańskim. Z Jarosławem Hrycakiem i MykołąRiabczukiem rozmawia Petro JacenkoPrzekleństwo roku 1709 nadUkrainą, czyli bitwa pod Połtawąnadal trwaWyobraźmy sobie, że Polacy sprzedają Moskwie pole bitwy podMaciejowicami, gdzie Rosjanie budują wielki kompleks historyczny,w którym wychwalają triumf rosyjskiego oręża nad polskimibuntownikami, a Tadeusza Kościuszkę przedstawiają jako zdrajcę.Niemożliwe? Wołodymyr MartynenkoPochwała strachu i zdradyDlaczego Roksolana jest tak hołubiona na Ukrainie i przedstawianajako bohaterka narodowa? Ta, której udało się zrobić karierę pozagranicami kraju? Taras SuchorebrykStarczyłoby na dwa krzyże– Panie Leonie, czy pan kocha Jezusa? – Nie było mutak łatwo odpowiedzieć, ale przytakiwał. Powiedział,że jemu konkretnie to Jezus nic złego nie zrobił.Stanisław Jan Rostworowski


kwartalnik, nr 52, 2009 rokZESPÓŁ:REKLAMA i PROMOCJA:PROJEKT OKŁADKI:ILUSTRACJE:OPRACOWANIE GRAFICZNE:SKŁAD KOMPUTEROWY:KOREKTA:ADRES REDAKCJI:WYDAWCA:Łukasz Adamski, Maciej Bodasiński,Natalia Budzyńska, Lech Dokowicz,Grzegorz Górny (redaktor naczelny),Tomasz Kwaśnicki, Piotr Pałka, BartłomiejRadziejewski, Tomasz P. TerlikowskiKarol Wardakowski, tel. (022) 836 54 44,karol@fronda.plPiotr PromińskiPiotr Promiński, Ania KierzkowskaPiotr Promiński, Ania KierzkowskaAnia KierzkowskaMałgorzata Terlikowskaul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawatel. (022) 836 54 44, 877 37 35,fax (022) 877 37 34www.wydawnictwo.fronda.plfronda@fronda.plFronda PL Sp. z o.o.ZAWIADOWCA PROJEKTU:DRUK:PRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO„FRONDA”:Aby otrzymywać kolejne numeryza zaliczeniem pocztowym, prosimyskorzystać z załączonego blankietulub złożyć zamówienie, wysyłając e-mailna adres: prenumerata@fronda.plWojciech SalwaDrukarnia „GS”ul. Zabłocie 43, 30-701 Krakówtel. (012) 65 65 902, (012) 65 65 074Fronda PL Sp. z o.o.ul. Jana Olbrachta 94, 01-102 Warszawatel. (022) 836 54 44, 877 37 35,e-mail: prenumerata@fronda.pl,www.wydawnictwo.fronda.plZrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwaogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa NarodowegoRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.Redakcja „Frondy” nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.ISSN 1231-6474Indeks 380202


O AUTORACH 52Łukasz Adamski (1982) [lukaszadamski.pl] absolwent Wydziału Teologiina Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie i podyplomowychstudiów dziennikarskich w Wyższej Szkole Europejskiej im. Ks. JózefaTischnera w Krakowie, dziennikarz i publicysta, drukuje m.in. w „Opcjina Prawo”, „Najwyższym Czasie!”, „Gazecie Polskiej” i olsztyńskimmiesięczniku „Debata”. Mieszka w Olsztynie.Maciej Bazela (1981) doktor filozofii, obecnie pracuje dla Business Etics Teamof the Westchester Institute for Etics and the Human Person, gdzie zajmuje sięanalizą etyczną przedsiębiorstw. Mieszka pod Rzymem.Maciej Brachowicz (1980) prawnik i ekonomista, członek Klubu Jagiellońskiego,współpracownik „Teologii Politycznej”. Pracuje nad doktoratem z prawczłowieka. Mieszka w Krakowie.Grzegorz Górny (1969) redaktor naczelny „Frondy”. Mieszka w Warszawie.Tadeusz Grzesik (1964) w PRL-u działacz Grup Politycznych Wola – Robotnik,w stanie wojennym drukarz i wydawca periodyków podziemnych: biuletynuMRKS-u „CDN” oraz organu PPS „Robotnik”. Publikował w podziemiu podpseudonimem „Tolo Maj”. Były członek Rady Głównej PPS, były członek RadyGłównej UPR. Obecnie przedsiębiorca, od 2003 roku współwłaściciel i wiceprezesspółki Fronda PL. Mieszka w Izabelinie.Wołodymyr Pawliw (1963) dziennikarz prasowy i telewizyjny, poeta,tłumacz (m.in. wierszy Andrzeja Bursy na język ukraiński). Pracował m.in.jako dziennikarz w tygodniku „Post-Postup”, był szefem działu w kijowskimpiśmie „Polityka i Kultura”, redaktorem programów kulturalnych w prywatnejtelewizji STB, a także korespondentem tej telewizji oraz kanału „1+1”w Warszawie. Jest współautorem Encyklopedii naszego ukrainoznawstwa. Odkilku lat kieruje Ukraińsko-Polskim Klubem Dziennikarskim „Bez Uprzedzeń”.Kursuje między Kijowem, Lwowem i Warszawą.Gergely Hegyi (1969) magister nauk humanistycznych, komentator węgierskiejsceny politycznej, polonofil. Mieszka w Bustahaza.


O AUTORACH 52Bartłomiej Radziejewski (1984) doktorant w Instytucie Politologii UKSW,zastępca redaktora naczelnego portalu Fronda.pl. Mieszka w Warszawie, ale jesti będzie lublinianinem.Stanisław Jan Rostworowski (1934) pisarz, publicysta, historyk – edytor, byłyposeł na Sejm, drukował m.in. w „Za i Przeciw” oraz „Tygodniku Polskim”, byłyredaktor naczelny pisma „Studia i dokumenty” oraz wydawnictwa „Novum”.Mieszka w Warszawie.Elżbieta Ruman dziennikarka prasowa i telewizyjna, publikowała m.in.w „Niedzieli”, „Być sobą”, „Idziemy”, obecnie pracuje w redakcji programówkatolickich TVP. Mieszka w Józefowie.Ks. Robert Skrzypczak (1964) doktor teologii, duszpasterz akademickiw Warszawie, autor kilku książek teologicznych, m.in. Osoba i misja,publikował m.in. w „Rzeczpospolitej” i „Znaku”. Obecnie na stypendiumnaukowym w Wenecji.Taras Suchorebryk (1975) politolog, socjolog, publicysta. Mieszka w Kijowie.Tomasz P. Terlikowski (1974) doktor filozofii, publicysta, dziennikarz radiowyi telewizyjny, tłumacz, autor wielu książek, takich jak m.in. Bogobójcy i starsibracia, Tęczowe chrześcijaństwo, Kiedy sól traci smak, Moralny totalitaryzm.Mieszka w Warszawie.Michał Wojciechowski (1953) pierwszy katolik świecki w Polsce,który został profesorem teologii, wykładowca na UniwersytecieWarmińsko‐Mazurskim w Olsztynie i Uniwersytecie Kardynała StefanaWyszyńskiego w Warszawie. Ekspert Centrum im. Adama Smitha. Autortakich książek, jak m.in.: Wiara – cywilizacja – polityka (2001), Apokryfyz Biblii greckiej (2001), W ustroju biurokratycznym (2004) czy Pochodzenieświata, człowieka, zła (2005). Mieszka w Olsztynie.


DOBRA KSIĄŻKASebastian BojemskiNarodowe SiłyZbrojne w PowstaniuWarszawskim(1 VIII – 2 X 1944)NOWOŚĆFronda 2009Stron 396Oprawa twardaISBN 978-83-60335-78-9Cena detaliczna 59 złRozsypane fragmenty dziejów Narodowych Sił Zbrojnych SebastianBojemski zdołał poskładać i poddać dogłębnej analizie, surowo weryfikującdokumenty, ze¬znania, wspomnienia, oraz inne dowody materialne. Wynikjest imponujący. Wbrew przekonaniu wielu o niewykonalności pro¬jektuze względu na upływ czasu, udało się autorowi odtworzyć dzieje NSZ wWarszawie, szczególnie zaś: udział tej organizacji w Powstaniu (1 VIII –2 X 1944). Miarą profesjonalizmu Sebastiana Bojemskiego jest to, że stalesygnalizuje i zastrzega się te punkty analizy, w których brak dokumentównie pozwolił na pełne rozwinięcie określonych wątków. Równocześnie bardzoprzejrzyste, chrono¬logiczne i tematyczne uporządkowanie tej książki, czyniją intelektualnie przystępną i czytelną zarówno dla profesjonalisty jak idla amatora. prof. Mark Jan Chodakiewicz, Dziekan The Institute of WorldPolitics w Waszyngtonie (Fragment Przedmowy)K s i ę g a r n i a L u d z i M y ś l ą c y c h X L Mwww.xlm.pl ::: info@xlm.pl ::: tel. (022) 828 13 79ZAMÓW JUŻ DZIŚ! Warszawa ul. Tamka 45


RECYDYWASASKATomasz P. TerlikowskiRecydywa saskaAutor Autorski


Wieszczony przed laty przez Francisa Fukuyamę „koniec historii” nie nastąpił.Liberalna demokracja nie zapanowała nad ludzkością, a świat Zachodu corazczęściej przegrywa walkę z Chinami czy Indiami o geopolityczny prymat.Unia Europejska, która miała być gwarantem „wiecznego pokoju” na StarymKontynencie, także przeżywa poważny kryzys, a NATO coraz słabiej wypełniazadania, jakie postawili przed nim jego ojcowie założyciele. Jeśli do tegododać odradzający się imperializm rosyjski 1 (którego ofiarą pozostaje na raziegłównie Gruzja) i „odwieczną” miłość starych państw unijnych do Moskwy,a także błyskawicznie zmieniającą się mapę wyznaniową (z islamizującąsię Europą i chrystianizującą Afryką 2 ) – to z obrazu tego będzie można, bezryzyka większego pudła, wywnioskować, że żyjemy w czasach przełomowych.To właśnie teraz decyduje się nie tylko przyszłość wielkiego porządkugeopolitycznego (kto i w jaki sposób będzie rządził światem), ale równieżprzyszłość Europy, a w jej ramach Polski 3 . Decyzje polityków, dyplomatów,urzędników, a także analizy publicystów i myślicieli mają zatem znaczeniekluczowe dla przyszłości naszego kraju. Zależy od nich nie tylko dobrobyt, aleprzede wszystkim suwerenność, wolność i byt naszego kraju.1 Jego narzędziem, co zresztą nie jest czymś szczególnie zaskakującym, jest nawet Rosyjska Cerkiew Prawosławna,której patriarcha Cyryl podczas lipcowej wizyty w Kijowie apelował o zacieśnianie związków gospodarczychi ekonomicznych w czasie kryzysu finansowego. Por. http://www.interfax-religion.ru/?act=news&div=31339(data dostępu 31 lipca 2009).2 Niezwykle interesującą i wszechstronną analizę tego zjawiska przedstawia amerykański religioznawca i historykPhilips Jenkins w opublikowanej właśnie w języku polskim pracy Chrześcijaństwo przyszłości. Por. P. Jenkins,Chrześcijaństwo przyszłości. Nadejście globalnej christianitas, tłum. S. Grodź SVD, Warszawa 2009.3 Walter Laquer za najbardziej optymistyczny uznaje scenariusz, wedle którego pozbawiona realnych wpływówpolitycznych Europa przekształci się w gigantyczny Disneyland, który odwiedzać będą turyści z Amerykii Azji, „ale – wskazuje historyk – niewykluczone jest również, że ogólny schyłek i regres będą postępowały,a nawet przybiorą na sile. W wyniku napływu fali masowej emigracji warunki w Europie mogą stać się podobnedo tych, jakie panują w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie”. Por. W. Laquer, Ostatnie dni Europy. Epitafiumdla Starego Kontynentu, tłum. P. Pawlaczek, Wrocław 2008, s. 16.


klanowych lub osobistych karier” 6 – podsumowuje meandry myśleniamagnaterii w czasach saskich Paweł Jasienica. Jeśli termin „domy magnackie”zastąpić określeniem „układ biznesowo-towarzyski” czy partie polityczne, tosłowa te brzmią zadziwiająco aktualnie w Polsce Anno Domini 2009.Efekt jest taki, że trudno dostrzec jakąkolwiek spójną linię politycznegomyślenia u przedstawicieli głównych obozów partyjnych (a także wiszącychu ich klamek komentatorów czy doradców). Zastąpiona ona została zmiennągrą interesów, przy których opinie czy przekonania przestają się liczyć.To dlatego liberalny rząd Donalda Tuska może proponować populistycznerozwiązania w stylu Andrzeja Leppera (pomysł, by ustawowo wymusićzysk na NBP, przejdzie z pewnością do podręczników ekonomii), zaś Prawoi Sprawiedliwość może walczyć z upolitycznieniem telewizji publicznejza pomocą Sławomira Siwka, który uchodził za „politruka PiS” nawet zaczasów prezesury Andrzeja Urbańskiego. I nikogo to nie dziwi, bowiem istotąsporu nie są programy czy wizje, ale to kto kogo: Kaczyński Tuska czy TuskKaczyńskiego? Jaką rolę odegra w tym Giertych, a jaką Piskorski? Tak jakkiedyś walka toczyła się o to, czy wygrają Sapiehowie, czy Radziwiłłowie. I oto, czy Potoccy i Poniatowscy (a może i Leszczyńscy) wejdą do gry, czy też niebędzie im to dane.Na to wszystko nakładają się jeszcze interesy wpływowych grup interesówi korporacji zawodowych, które niekiedy mają silne przełożenie na media.Jakakolwiek próba pełnej lustracji czy dekomunizacji, rozliczenia uczonych,sędziów czy dziennikarzy zhańbionych współpracą z bezpieką nieodmienniekończy się medialno-politycznym skandalem i storpedowaniem podjętychprób. Nie inaczej rzecz wygląda z próbami otwarcia zawodów prawniczych,walki z korporacjonizmem w zawodach lekarskich czy naruszenia interesówsłużb specjalnych (w znacznym stopniu wciąż postkomunistycznych).Te ostatnie odgrywają zresztą w polskiej polityce rolę ogromną. Ichprzedstawiciele mogą utrącić kandydata w wyborach prezydenckich (jakstało się z Włodzimierzem Cimoszewiczem), ale także uczestniczyć (i chwalićsię tym) w tworzeniu partii politycznych (Gromosław Czempiński, oficer SB,późniejszy szef UOP chwalił się publicznie swoim wpływem na powołanienowej formacji).Dziennikarze i komentatorzy odgrywają w tym spektaklu rolę drobnejszlachty, która podczepia się pod potężnego magnata i bez większej żenadywykonuje wszystkie jego polecenia, wrzeszcząc na całe gardło „veto!”,6 P. Jasienica, Rzeczpospolita Obojga Narodów. Dzieje Agonii, Warszawa 2007, s. 206.


gdy tylko naruszane sąinteresy poważnych grupwpływów 7 . Przed wyboramiparlamentarnymi w 2007roku Jacek Żakowskiprzedstawił w opiniotwórczej„Polityce” tekst, w którymrysował stojący przedPolską czarny scenariusz.Otóż według publicysty(uznawanego za poważnego)„poniżej godności jestwstawienie znaczkaw rubryce «niewspółpracowałem»”.Kaczyńscy mieli doprowadzić do aresztowania Donalda Tuska, a takżekilkunastu innych parlamentarzystów PO, zamrożenia finansowania partiiopozycyjnych (czyli PO i SLD) oraz przeprowadzenia politycznych procesów.Dzięki takim działaniom mieli wygrać wybory i przejąć pełnię władzyw Polsce. Unia Europejska, Stany Zjednoczone czy OBWE miały wprawdziedelikatnie zwracać uwagę na nieprawidłowości, ale ostatecznie powinnyzaakceptować wyniki wyborów. Wszystkie te wyssane z palca opowiastkipodsumował Żakowski dramatycznymi słowami: „To jest political fiction. Żetak się sprawy potoczą, nie ma oczywiście gwarancji. Ale czy ktoś dziś położywłasną głowę, że się tak nie potoczą? Sytuacja jest nieprzewidywalna, coznaczy, że w rzeczywistości może być lepiej lub gorzej niż w nasuwającychsię czarnych scenariuszach. Albo po prostu inaczej. Ale jak nigdy widać,że rozgrywający tego politycznego dramatu mają świadomość, iż grająo najwyższą stawkę i że w tej grze gotowi są użyć wszelkich środków, jakimidysponują. A przecież nie do końca wiemy, czym kto dysponuje – co ktotrzyma w rękawie albo za cholewą” 8 … Tego rodzaju poetyka niewiele sięw sumie różni od retoryki posłów, którzy w I Rzeczpospolitej zrywali sejmy(oczywiście na zlecenie konkretnej frakcji).Najbardziej jaskrawym przykładem twórczego rozwinięcia praktykiliberum veto w XXI-wiecznej rzeczywistości był bojkot ustawy lustracyjnejprzez polityków i publicystów. Symboliczną postacią był w tym kontekście237 Pokazuje to w znakomitym tekście Pozorna siła czwartej władzy Piotr Zaremba: „Dziennikarze aspirują doroli czwartej władzy, powołując się na swą rolę kontrolera i recenzenta, ale w wielu wypadkach są po prostureprezentantami konkretnego środowiska politycznego (lub dodajmy, niejawnej grupy interesów)” – wskazujeZaremba. P. Zaremba, Pozorna siła czwartej władzy, „Europa”, 1-2 sierpnia 2009.8 J. Żakowski, Zanim aresztują Tuska, „Polityka” 29/2007, s. 24.Recydywa saska


Bronisław Geremek, składający na forum Europarlamentu swoisty „donosna Polskę”. Cała rzesza autorytetów III RP, odmawiająca podporządkowaniasię uchwalonemu prawu, dała wówczas społeczeństwu czytelny sygnał: mystoimy ponad prawem.Punktem łączącym zrywających sejmy czy sejmiki szlacheckich warchołówze współczesnymi „poważnymi” komentatorami politycznymi jest takżepoziom histeryczności argumentów, jakie padają z ich ust. Za czasów saskichNazwanie prezydenta Lecha Kaczyńskiego„chamem” mieściło się w granicach prawa,ale już określenie prezydenta AleksandraKwaśniewskiego mianem „pulpeciarza”zostało ukarane.(i nieco późniejszych) każda próba ograniczenia liberum veto określanabyła przez zwolenników tego polskiego prawa „herezją” i porównywanaz naruszaniem kanonicznej interpretacji Pisma Świętego. „W końcu prawoz roku 1696 nakazywało: «Obsevando religionissime vocem vetandi». Jak sięwydaje autor Domina Palatia wyraził powszechne przekonanie, iż naruszeniechoćby o włos tego prawa będzie pierwszym krokiem do niewoli, bo włospo włosku wyskubana zostanie cała wolność” 9 – opisuje XVIII-wiecznąpublicystykę polityczną Anna Grześkowicz-Krwawicz.Podobną argumentację stosują obrońcy III Rzeczpospolitej, wielbicieleLecha Wałęsy, apologeci Okrągłego Stołu czy prawnicy broniącyswoich korporacyjnych przywilejów. Dla nich również jakakolwiekkrytyka rzeczywistości jest tylko wstępem do zniszczenia „dorobkupokoleń”, odebrania prawa do radości z wolności, zaprzepaszczeniemofiary opozycjonistów, a nawet „końcem demokracji” czy „początkiemtotalitaryzmu”. Piotr Pacewicz uderzał w tony histeryczne sugerując,że „poniżej godności jest wstawienie znaczka w rubryce «niewspółpracowałem»” 10 ; a Andrzej Romanowski apelował, by zlikwidowaćIPN, bo „instytucja ta niszczy największą zdobycz narodu w XX wieku:9 A. Grześkowiak-Krwawicz, Regina libertas. Wolność w polskiej myśli politycznej XVIII wieku, Gdańsk 2006,s. 31.10 P. Pacewicz, Lustracja wykształciuchów, „Gazeta Wyborcza”, 10 marca 2007.


demokratyczne państwo prawa” 11 . Podobne chwyty retoryczne stosowanotakże w debatach na temat prokuratury, poziomu adwokatury, sędziówczy lobby ordynatorsko-profesorskiego wśród lekarzy. Każde naruszenieinteresów tych grup kończyło się nieodmiennie ostrym medialnym atakiemna osoby, które odważyły się wziąć udział w podważaniu praw współczesnejarystokracji. Różnica z czasami saskimi jest tylko jedna, wówczas na pomocdobremu imieniu magnaterii spieszyli uzbrojeni zabijacy, dzisiaj natomiast25kardiochirurg, doktor G., także mógł liczyćna chór medialnych obrońców, którzyprzekonywali, że jeśli ktoś ma złote ręcei potrafi przeszczepiać serca, to zasady moralnei prawo nie powinny go już obowiązywać.ich miejsce zajęli „dyspozycyjni” dziennikarze i publicyści, którzy chętnierozniosą piórami tych, którzy sprzeciwiają się interesom ich pryncypałów.prawo jako instruMEnt oliGarchiiPoziom współczesnego sądownictwa także nie odbiega szczególnie odtego, z jakim mieli do czynienia nasi przodkowie za panowania Augustów.Jak wówczas, tak i teraz zasadą podstawową jest to, że sądy nie krzywdząsilnych (wtedy magnatów, dziś elity medialno-towarzysko-polityczne). „Prawonie działało wtedy automatycznie, a sam wymiar sprawiedliwości był tylkojednym więcej ramieniem czy wspornikiem warstwy panującej politycznie” 12– pisał o Polsce saskiej Paweł Jasienica. Ta uwaga zachowuje aktualnośći dziś. Trybunał Konstytucyjny nawet nie próbuje ukrywać, że w swoichorzeczeniach kieruje się interesami elit, a nie wykładnią obowiązującegoprawa. Tak było w orzeczeniu dotyczącym ustawy lustracyjnej, któreobroniło wykładowców i dziennikarzy z konieczności rozliczenia się z własnąprzeszłością. Obronę interesów władzy, a nie poszukiwanie sprawiedliwości,11 A. Romanowski, Zlikwidować IPN, „Gazeta Wyborcza”, 27 czerwca 2008.12 P. Jasienica, dz. cyt., s. 148.Recydywa saska


III RP – MIĘDZYROKOSZANAMIA KONFEDERATAMIROZMOWA Z DARIUSZEM GAWINEMW 1989 roku odzyskaliśmy formalną suwerenność, odzyskaliśmy naszepaństwo. Ale czy odbudowaliśmy podmiotowość? Czy współczesna Polska jestpodmiotowa, tak jak podmiotowe są duże i silne kraje w Europie lub naszymnajbliższym otoczeniu? W tym roku mija trzysta lat od bitwy pod Połtawą.Stawką gry, którą toczymy z historią, jest nie tyle zamknięcie rozdziału dziejów,który rozpoczął się wraz z II wojną światową, wraz z epoką totalitaryzmów.Chodzi o zamknięcie epoki, która rozpoczęła się trzysta lat temu.Rozmawia: Bartłomiej RadziejewskiFoto: Jerzy DudekPisze Pan w ostatnim numerze „Teologii Politycznej”o „prześwicie ontologicznym” w historii Polski,czyli o problemie przetrwania RP jako państwa.W jakim stopniu ten problem dotyka nas dzisiaj?Zewsząd słyszymy przecież, że jesteśmy w sytuacjinajkorzystniejszej od stuleci, jesteśmy w UniiEuropejskiej, w NATO, mamy dobre stosunki z sąsiadamietc. A Pan grzmi: pamiętajcie o zagrożeniu niebytem.Sieje Pan czarnowidztwo?– To jest po pierwsze kwestia realizmu, czyli wyciągania wniosków z tego,co się w polskiej historii działo. A jej natura jest taka, że historia zawsze ludzi


zaskakuje. Dzieje się tak dlatego, że – ujmijmy to tak – przyszłość przychodziz boku, a nie z tej strony, z której jej wypatrują. Dobrą ilustracją może byćw tym względzie 11 września 2001 roku, kiedy to z błękitnego nieba – outof blue sky, jak mówią Amerykanie – przyleciały dwa samoloty, wbiły sięw wieżowce World Trade Center i od tego momentu cała historia świataPrawdziwa polityka potrafi dawać zarównopoczucie przyjaźni,czyli wspólnoty, jaki generować instrumentydo prowadzenia konfliktu.potoczyła się inaczej. Dlatego zawszepowinniśmy być przygotowani na to, żemogą nam się przytrafić rzeczy nieprzewidywalne i nieoczekiwane. To nie jestczarnowidztwo, to kwestia zdrowego rozsądku.Po 11 września widać, że atmosfera „końca historii”, która panowała od latdziewięćdziesiątych, skończyła się. Historia znów jest w ruchu. A to oznacza,że historia będzie taka sama, jak była zawsze, nie w sensie dosłownejpowtarzalności zdarzeń, ale w tym sensie, że będzie ona nadal obszaremniekontrolowanych wypadków.Po drugie zaś, są także konkretne okoliczności. Europa jest w faziezasadniczej przebudowy. Mamy kryzys, który jest na ogół postrzegany jakozagrożenie, ale grecki źródłosłów tego słowa oznaczał również momentprzesilenia w chorobie. Tak więc kryzys jest w takim samym stopniuzagrożeniem, jak i szansą. I silne kraje robią obecnie bardzo dużo, żeby nanowo umeblować hierarchię europejską. Taki kraj jak Polska nie może takiejokazji przepuścić. Ale żeby wziąć udział w tej konkurencji, trzeba być do tegoprzygotowanym. Trzeba mieć instrumenty intelektualne, instytucjonalne i inne.Jest jeszcze stały element, który kształtuje polską historię od ponaddwustu lat. Jest to nasze położenie między Rosją a Niemcami. I szczególniebliskość Rosji jest tutaj znacząca. Naturalnie w sensie geograficznym nawschodzie graniczymy z Litwą, Białorusią i Ukrainą, lecz stosunki z tymikrajami są warunkowane przede wszystkim przez kontekst rosyjski. To jest


obszar naszej rywalizacji z Rosją – polityczna poprawność nie pozwalamówić w taki sposób, ale takie są twarde fakty. Pytanie brzmi, czy jesteśmytego świadomi, czy jesteśmy zdolni do takiej rywalizacji, czy w ogólechcemy podjąć to wyzwanie. Rosja nie jest już dziś wielkim, światowymmocarstwem, które dysponuje ideologią uniwersalistyczną, oddziałującą,mówiąc po heglowsku, w skali powszechno-dziejowej, jak to było za czasówZwiązku Sowieckiego, gdy imperialne interesy Moskwy wzmacniał marksizm.Przecież Leninowi i Stalinowi całkiem na poważnie chodziło o panowanie nadświatem! Dzisiaj ten rozmach jest już dla Putina całkowicie nieosiągalny. AleRosja jest cały czas dostatecznie dużym mocarstwem, by realnie zaszkodzićPolsce i zmarnować życie kilku pokoleń Polaków. Nie miało by to już w sobietakiego patosu dziejowego, ale dla nas to żadna różnica.Rosja to państwo, które w kolejnych latach przekracza kolejne graniceniewyobrażalnego. Takim przekroczeniem granic była ubiegłoroczna wojnaw Gruzji, kiedy to po raz pierwszy użyto przemocy fizycznej jako instrumentupolityki zagranicznej w stosunku do państwa, które jest formalnie suwerenne.Wcześniej była wojna w Czeczenii, gdzie Rosjanie dokonali zbrodni naogromną skalę wobec kraju będącego częścią Federacji Rosyjskiej. NatomiastGruzja jest przez nich wciąż zaliczana do tzw. bliskiej zagranicy. Ale zadwadzieścia lat mogą oni zaatakować państwo, które nie jest w tej strefie.Na zachodzie z kolei są Niemcy – kraj, który bardzo się zmienił,przebudował swoją tożsamość, ale też kraj, który choćby z racji samegotylko swojego potencjału jest naturalnym liderem projektu europejskiego.Co więcej – kraj, który zacieśnia swoje stosunki z Rosją i absolutnie ignorujenasze interesy i nasze poczucie bezpieczeństwa. Projekt europejski powstałjako sposób na skuteczne związanie z Europą kraju, który rozpętał w XXwieku dwie wojny światowe. Świadomie używam słowa „związać”, bywygrać jego wieloznaczność. Związać, czyli obezwładnić, oraz związać,czyli stworzyć pewną więź, poczucie wspólnoty i przywiązania. Warunkiempowodzenia tego była budowa europejskich Niemiec. Po zjednoczeniusytuacja uległa zmianie. Dzisiaj pytanie o przyszłość brzmi następująco:czy zamiast europejskich Niemiec będziemy mieli niemiecką Europę?Działania – zamierzone czy niezamierzone – Niemiec układają się bowiemw jeden cel: osiągnięcie dominacji w Unii. Kryzys naturalnie stanowi tutajistotną przeszkodę, bo każdy koncentruje się przede wszystkim na swoichsprawach, ale wydaje się, że kiedy opadnie kurz wywołany tą finansową39III RP – Między rokoszanami a konfederatami


katastrofą, Niemcy powrócą do swojej polityki. To też jest dla nas wyzwanie.Naturalnie różnica między Rosją a Niemcami jest radykalna – Rosja stanowidla nas potencjalne fizyczne zagrożenie; Niemcy są trudnym, ale teżważnym i cennym, choćby z perspektywy naszej gospodarki, partnerem.Podejście i polityka w stosunku do tych krajów muszą się zatem różnić codo instrumentów, obszarów działania itd. Ale ciągle – jak zawsze w historiiostatnich trzystu lat – świadomość, że znajdujemy się pomiędzy Rosjąa Niemcami, powinna nam stale towarzyszyć.Popularny jest od pewnego czasu pogląd, że konfliktw klasycznej postaci odchodzi do lamusa, że skończyły sięwojny w clausewitzowskiej postaci, a rywalizacja przenosisię na pola kultury i gospodarki. Gdzie Pan upatrujezagrożeń dla polskiego bytu?– Polityka jest rozpięta pomiędzy arystotelesowską przyjaźniąa schmittowskim konfliktem. Czyli w sytuacji konfliktu ma się przyjaciół poto, by wspólnie bronić się przed wrogami. I prawdziwa polityka potrafi dawaćzarówno poczucie przyjaźni, czyli wspólnoty, jak i generować instrumenty doprowadzenia konfliktu.Nie można wierzyć w to, że konflikt czy rywalizacja odchodząw przeszłość. Konflikt czy rywalizacja oznaczają, że prawodawcy mająobowiązek zapewnienia bezpieczeństwa wspólnocie politycznej. Przemocfizyczna jest tylko najwyższym stopniem zagrożenia tego bezpieczeństwa,ale nie jedynym, co widać szczególnie w czasach kryzysu. Przykładem jestproblem bezpieczeństwa energetycznego, który staje się wyznacznikiemgeopolityki. Przecież Rosja rywalizuje geopolitycznie, używając narzędziaeksportu surowców energetycznych. W ten przede wszystkim sposób osiągawpływy polityczne. To jest stara polityka uprawiana nowymi metodami. Alereguły gry pozostają te same.Oczywiście, żyjemy dziś w o tyle lepszym świecie, że konflikty międzypaństwami nie są już rozwiązywane przy użyciu dywizji pancernych. Alez drugiej strony odchodzenie od nowoczesnej wizji wojny – tej, któraobowiązywała w XIX czy XX wieku – nie oznacza, że wojen w ogóle jużnie będzie. Być może rzeczywiście już nigdy nie będzie tak, że wojnabędzie oznaczała totalną mobilizację milionów mężczyzn, tworzenie armiiskładających się z dziesiątków dywizji, tysięcy czołgów, bitew toczonych naprzestrzeni setek i tysięcy kilometrów...


Ale to nie znaczy, że nie będzie wojen. One będą. Być może będą jednakbardziej przypominać konflikty średniowieczne. Nie chodzi mi naturalnieo technikę i uzbrojenie, bo one będą niezwykle wyrafinowane technologiczniew porównaniu do dzisiejszych. Chodzi mi o taką analogię, która będzie41chociaż mam bujną wyobraźnię, tonie jestem w stanie wyobrazić sobiebohaterskich wyczynów belgijskichspadochroniarzy pod ciechanowem, aniportugalskich czołgistów walczących podolsztynem, ani tym bardziej niemcówprzybywających nam z odsieczą.w stanie uchwycić fakt ograniczonego charakteru działań militarnychpołączonego z ich tradycyjnie wielkimi konsekwencjami politycznymi.Wyobraźmy sobie średniowieczną wojnę – gdzieś pod lasem ledwo kilkatysięcy rycerzy walczy ze sobą cały dzień. A dziesięć kilometrów dalej toczysię normalne życie, miliony ludzi orzą, sieją, pracują w warsztatach, handlująw sukiennicach, przeprowadzają operacje finansowe i nie wiedzą, że odwyniku tej bitwy pod lasem zależy los nie tylko ich, ale też wielu następnychpokoleń. Takie właśnie bitwy przesądzały o tym, w jakim kierunku potoczysię historia. W tym sensie jestem w stanie wyobrazić sobie, że przemocprzyszłości będzie dużo bardziej wyrafinowana, mniej niszczycielskai stosowana na mniejszą skalę niż w przeszłości, ale jej konsekwencjepolityczno-historyczne będą takie same jak dawniej: długotrwałe i radykalne.I trzeba być na to gotowym.Jednak dziś w Polsce obowiązuje podejście do bezpieczeństwa zupełnieróżne od tego, które prezentowali – jak powiedziałby Mickiewicz – dawniPolacy, czyli na przykład pokolenie Piłsudskiego i Dmowskiego. WtedyIII RP – Między rokoszanami a konfederatami


Żartuję trochę na temat tej historii, ale poważny morał z niej jest taki,że w warunkach umiłowania ducha wolności bardzo trudno jest przebićsię z hasłami silnego, sprawnego państwa. Bo my nie umiemy mocy„przytrzymywać”. Doskonale potrafimy wyprodukować moc momentalną,jak w momencie Powstania Warszawskiego czy pierwszej „Solidarności”,ale potem – jak rokoszanie i konfederaci – rozjeżdżamy się do domów, boprzecież trzeba zrobićżniwa, wysłać ziarnodo Gdańska, prezentydla rodziny pokupowaćitd. Dlatego nieistnieje żaden aparat,żadna struktura,która myślałabyw kategoriachpokoleń, zdolna do„przytrzymywania”mocy. Tak więcrepublikanizm jestwielkim potencjałemPolaków, ale –używając arystotelesowskiej kategorii – jest problem z jego aktualizacją. Onsię aktualizuje od czasu do czasu, ale nie daje trwałego mechanizmu.Im więcej o tym myślę, tym większym cudem w polskiej historii,niemal niewytłumaczalnym, wydaje mi się Piłsudski i jego formacja. Boon potrafił zebrać wszystkie elementy polskiej tradycji i zaprząc je dozbudowania czegoś, co było arcypodmiotowe. Z republikanizmu i tradycjiinteligenckiej wziął najszczerszych patriotów, ludzi, takich jak Starzyńskiczy Kwiatkowski, z którymi robił nową Polskę. I ten szczery patriotyzm byłpołączony z determinacją, by budować silne instytucje. To byli ludzie, którzypotrafili zbudować i wojsko, i wywiad – jeden z najlepszych na świecie –którymi wygrali z bolszewikami w 1920 roku. Ale też z drugiej strony byli toludzie, którzy potrafili zbudować Gdynię czy magistralę kolejową ze Śląskanad morze. A więc to nie byli tylko militaryści i zwolennicy twardej ręki.Gdyby przyjąć perspektywę, w myśl której historia jest zdeterminowana,to Piłsudski i jego ludzie nie mieliby prawa się pojawić. Bo oni pojawili sięw dużo gorszych warunkach niż nasze pokolenie, rodzili się tuż po PowstaniuStyczniowym, kiedy wydawało się, że wszystko zostało stracone.


podmiotowe. I tu pojawia się pytanie do Polaków: czy zechcą dołączyć dotej pierwszej ligi, czy też zgodzą się na pokorne akceptowanie tego, co cipodmiotowi zechcą im dać?Tylko jak tę podmiotowość odbudować w oparciuo republikanizm, o którym mówi Pan, jakby był dla nasczymś zupełnie naturalnym, a który w sposobie myśleniao państwie zupełnie nie przystaje do rzeczywistościpolitycznej, do której Polacy przywykli przez ostatniedwieście lat dzięki zaborom czy komunizmowi?– Nie musimy budować starożytnego polis ani rzymskiej republiki.Chodzi o pewne republikańskie korekty demokracji liberalnej. Weźmypojęcie polityki historycznej, które razem z Darkiem Karłowiczem i MarkiemSpotykam niemieckich polityków, dziennikarzy,naukowców. Wszyscy mają ten sam przekaz:by Niemcy były liderem w Europie.Cichockim wprowadziliśmy jakiś czas temu do obiegu. Było to w czasie, gdyobowiązywało przekonanie, że historia nie ma nic wspólnego z politykąi należy te sfery całkowicie rozdzielić. My tymczasem chcieliśmy przypomnieć,że historia jest żywa i powinna mieć swoje miejsce w polityce, nie jako jejinstrument, ale jako inspiracja i element tożsamości wspólnoty politycznej.I to ma także sens republikański, bo dla republikanina, przywiązanegodo idei wolności, historia jest moralnym dramatem, w którym ścierają sięwolność i tyrania. I takie myślenie przybliża nas bardziej do Amerykanówniż Europejczyków. Z kolei nasz mesjanizm – przekonanie, że historia się beznas obejść nie może – łączy nas z Żydami. To on popychał nas na wszystkiemożliwe fronty II wojny światowej w przekonaniu, że trzeba być tam, gdziedzieją się rzeczy ważne.Ale sięgnijmy po bliższy przykład. Polskie przekonanie o tym, że historiajest moralnym dramatem, w którym zmagają się wolność i tyrania, ukazałosię ponownie podczas pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Wtedy przez


instytucji. PRL postrzegali jako państwo półwolne, częściowo suwerenne.Nie widzieli więc potrzeby budowania nowego państwa, a jedynie chcieliprzekształcić PRL. To właśnie zakładała idea transformacji: nie budowanienowego, ale przekształcanie starego. W efekcie mamy dziś słabe państwoobciążone balastem „Polski ludowej”.Naszym głównym wyzwaniem dzisiaj jest budowanie podmiotowości,a w jej ramach ośrodków krystalizacji republikańskiego potencjału, któryw Polakach tkwi, a który tradycyjnie w naszej historii jest marnowany. Którywyzwala się w krótkich, potężnych jak wybuch bomby jądrowej zrywach, alez którego nikt nie potrafi zbudować elektrowni atomowej, która ten potencjałprzekształciłaby w moc pracującą systematycznie przez lata.Rzeczą bardzo ważną jest formowanie nowej elity, a raczej establishmentu,bo w tym ostatnim pojęciu zmieści się i polityk, i urzędnik, i intelektualista,i dziennikarz, i naukowiec. Oni wszyscy powinni mieć poczucie, że pracują narzecz silnej, mocnej pod każdym względem Polski. Dziś polski establishmentrozpaczliwie nie potrafi grać zespołowo. To niezwykle smutne, gdy nazagranicznych konferencjach spotyka się Polaków gorliwie krytykującychczy to Kaczyńskich, czy rzekomy „tradycyjny polski antysemityzm”,czy tradycyjną polską heteroseksualną rodzinę, jakoby wychowującądo przemocy.Całkowicie odmiennie zachowują się na przykład Niemcy. W MuzeumPowstania Warszawskiego spotykam niemieckich polityków, dziennikarzy,naukowców. I mam wyraźne poczucie, że oni wszyscy mają ten sam przekaz– tyle że dostosowany do sfery, w której się poruszają. I służą jednej sprawie:by Niemcy były liderem, a nawet państwem dominującym w Europie.Republika to coś zupełnie innego niż państwo w jego dzisiejszymrozumieniu. To wspólnota cnotliwych obywateli, a niewyobcowany byt rządzący się własną logiką. Jak ją odtworzyćw czasach, w których prawdziwych republik już nie ma?– Rzeczywiście, nawet amerykański republikanizm przeżywa obecniegłęboki kryzys. Ale pamiętajmy o tym, że za oceanem republikanizmjest wciąż dużo silniejszy niż w Europie. Pamiętajmy też, że wszystkiecywilizowane państwa zachodnie, dzisiejsze demokracje liberalne, stały sięnimi dzięki temu, że najpierw były republikami, które się zdemokratyzowały.Przy czym element republikański i element demokratyczny pozostają


55w pewnym napięciu, z któregocoraz częściej wynika dominacjademokracji. I trzeba na to uważać,bo posunięta do ostatecznościdemokratyzacja, odcięcie odrepublikańskich korzeni, jest bardzo niebezpieczne. Może się skończyćtotalną katastrofą.W tym sensie republikanizm dzisiaj może oznaczać powrót do korzeniw podwójnym sensie. Po pierwsze, powrót do pojmowania państwa jakowspólnoty politycznej nakierowanej na dobro wspólne i wolność, ale teżniezrywającej z pojęciem równości. Po drugie, to powrót do etosu, który ległu podstaw zachodnich republik. Tak więc ludzie Zachodu powinni wrócić dowartości, które zbudowały zachodnią cywilizację, jeśli instytucje ich państwmają przetrwać.Nie będzie to łatwe, a za Odrą będzie znacznie trudniejsze niż u nas.Bo polski, oparty na samoorganizacji społecznej republikanizm jest czymśzupełnie innym od heglowskiego myślenia o państwie i prawie jakoczynnikach wyznaczających przestrzeń dla ludzkiego działania. Dlatego odXVIII wieku polska kultura wolności jest uważana za anachronizm. A PolskaIII RP – Między rokoszanami a konfederatami


za dysfunkcjonalny element Europy. Naszym zadaniem w tej sytuacji jestoczywiście pokazanie, że nie jesteśmy dysfunkcjonalni, tylko odmienni.Demokracja jest przedstawiana jako wcielenie wszelkiegodobra, a Pan nazywa jej zwycięstwo katastrofą. Dlaczego?– Naturalnie nie oznacza to odrzucenia demokracji – to oczywiste.Współczesne zachodnie społeczeństwa czerpią z wielu tradycji. Idea demokracjijest jedną z nich. W każdej sytuacji nadmierna dominacja jednego elementunad pozostałymi zakłóca tę równowagę i rodzi zagrożenie. Równość czy prawajednostki są oczywistym elementem zachodniej cywilizacji. Ale doktrynerskawizja absolutnego prymatu tych wartości nad innymi rodzi niepokój. Dlategonie chodzi o odrzucenie demokracji liberalnej – bo po prostu w dzisiejszymświecie nie jest możliwy inny system polityczny (mam na myśli świat Zachodu)– ile raczej o korektę, o wzmocnienie innych wartości, o wysiłek na rzecz tego,aby inne wartości – takie jak dobro wspólne, wolność wspólnoty politycznej,religia, rodzina – nie były spychane na margines. One wszystkie razemtworzą świat, w którym żyjemy. Co więcej – w dłuższej perspektywie możesię okazać, że zagraża to także równości czy prawom jednostki. Współczesneustroje zachodnich wspólnot politycznych to skomplikowany splot demokracji,


57republikanizmu, liberalizmu, konstytucjonalizmu, ba! instytucji, którychkorzenie tkwią jeszcze w średniowiecznej idei korporacjonizmu, jak na przykładuniwersytety. I tak jest dobrze.Jednak republika to system bardzo wymagający wobecobywateli. Wymaga od nich bezinteresownego poświęceniaswojego czasu, pieniędzy i życia dla wspólnoty, a takżeogromnej dyscypliny moralnej, no i niezależnościfinansowej. To oczywiste, że wśród dzisiejszych obywatelizaledwie garstka spełnia te warunki. Czy zatem budowarepubliki nie wymaga powrotu do dyskusji o obywatelstwieprzynależnym jedynie elicie cnotliwych (dzielnych)mieszkańców, czyli zanegowania fundamentalnego dlademokracji powszechnego prawa wyborczego?– To całkowicie nierealne – systemu kurialnego wprowadzić się przecieżnie da. Dlatego trzeba wychowywać elitę, która będzie w stanie poruszać sięw rzeczywistości demokracji liberalnej, dbając także o dobro wspólne, i któraIII RP – Między rokoszanami a konfederatami


ędzie umiała myśleć o wspólnocie politycznej w kategoriach całości. Innymisłowy właściwym celem jest – jak to ujął amerykański filozof politycznyThomas Pangle – „uszlachetnianie demokracji”.W tym powrocie do źródeł naturalnym sojusznikiemrepublikanizmu wydaje się katolicyzm.– Ale to przecież polska oczywistość! Konstytucja 3 Maja zaczynała sięod invocatio Dei, a konfederaci barscy ruszali w pole z ryngrafami na piersi.W tym sensie związek republikanizmu z katolicyzmem jest na grunciepolskim naturalny i zrozumiały. I dużo bardziej przypomina podejścieamerykańskie niż choćby republikanizm francuski, który jest nie tyleateistyczny, ile wręcz doktrynersko antyklerykalny i antyreligijny.Nie widzę żadnej kontynuacji między konfederatamibarskimi a III RP. A Pan mówił przecież o republikańskiejkorekcie demokracji liberalnej. Czyli układemodniesienia jest – Pana zdaniem – demokracjaliberalna, a republikanizm ma ją jedynie modyfikować.Tymczasem wraz z demokracją liberalną przejęliśmyzasadę neutralności światopoglądowej, która zaparawanem obiektywizmu wyklucza religię z przestrzenipublicznej. Współczesna Polska nie wypracowała w tymwzględzie odrębnych rozwiązań – ani teoretycznych,ani praktycznych. Czy katolicki republikanizm może byćtakim rozwiązaniem, a jeśli tak, to czy nie podważa ondemokracji liberalnej, negując jeden z jej warunków sinequa non – właśnie zasadę neutralności światopoglądowej?– Nie wiem, jak by to miało wyglądać. Zresztą jak na europejskie standardy– te funkcjonujące w Unii Europejskiej – obecność katolicyzmu w sferzepublicznej jest u nas szokująco duża. Jak zwykle w Polsce – rzeczy robi siępołowicznie, ostrożnie: tak, jest formalna neutralność światopoglądowa, alepraktyka jest inna. Co naturalnie rodzi niezadowolenie dla wielu ludzi po obustronach: dla ludzi lewicy Kościoła będzie zawsze za dużo, dla radykalnegokatolicyzmu politycznego zawsze za mało.Dziękuję za rozmowę. █


DOBRA KSIĄŻKAG.K. ChestertonKlub niezwykłychzawodówNOWOŚĆNa jesienne wieczory...Fronda 2009Stron 208Oprawa miękkaISBN ISBN 978-83-60335-44-4Cena detaliczna 19,90 złBohaterem Klubu niezwykłych zawodów jest sędzia Bazyli Grant,niezwykle przenikliwy erudyta, uznawany jednak powszechnie za człowieka,który postradał zmysły. Sędzia bowiem zaczął skazywać postawionych przednim oskarżonych nie za przestępstwa opisane w kodeksie karnym, leczza winy osobiste, takie jak egoizm, nienawiść, skąpstwo czy pogarda dlapodwładnych. Z tego powodu był zmuszony porzucić swój zawód. Z tegosamego powodu jednak – jako głęboki znawca moralności, obdarzonyniezwykłym wglądem w ludzkie intencje – okazał się mistrzem wrozwiązywaniu najbardziej zawiłych zagadek kryminalnych. Sędzia Grant –obok księdza Browna i poety Gale’a – należy do grona najbardziej znanychChestertonowskich bohaterów. Oprócz swych oficjalnych ról i obowiązkówodnajdują oni swe prawdziwe powołanie, prowadząc prywatnie błyskotliwei zawsze skuteczne śledztwa.K s i ę g a r n i a L u d z i M y ś l ą c y c h X L Mwww.xlm.pl ::: info@xlm.pl ::: tel. (022) 828 13 79ZAMÓW JUŻ DZIŚ! Warszawa ul. Tamka 45


O kryzysie,czyli co podmyłokapitał społecznyGRZEGORZ GÓRNYTADEUSZ GRZESIKSamuel Huntington zauważył, że tak, jak istniejekapitał społeczny w postaci zaufania, tak też istniejąspołeczne koszta nieufności. Pojawiają się one tam,gdzie kryzys przeżywają instytucje będące głównyminosicielami wartości – gdy rozbita zostaje rodzina,zanika religia, a kultura się degeneruje.O kryzysie, czyli co podmyło kapitał społecznyAutor Autorski


Światowy kryzys gospodarczy jest obecnie wyzwaniem dla ekonomistów,polityków i intelektualistów na całym globie. W rozważaniach nad jego naturąuderza niedostatek refleksji o etycznych przyczynach dzisiejszej zapaści.Według wyliczeń Gary Beckera, laureata ekonomicznej Nagrody Noblaw 1992 roku, aż 80 procent zasobów w zamożnych krajach stanowi kapitałludzki, zaś pozostałe 20 procent to bogactwa naturalne, zasoby materialnei urządzenia. Współczesny kryzys nie jest związany z brakiem surowcównaturalnych czy niedostatkiem bazy materialnej. Jego źródło tkwić więc musiniewątpliwie w obszarze kapitału społecznego.W swej pracy pt. Zaufanie. Kapitał społeczny a droga do dobrobytu FrancisFukuyama napisał, że pomyślność gospodarcza państwa może być zbudowanatylko na kapitale społecznym, jakim jest wzajemne zaufanie. Tam, gdziezaufanie społeczne jest większe, tam mniejsza jest korupcja oraz mniejsze sąkoszta transakcji i kontroli. Naukowcy piszą, że w społeczeństwach o dużympotencjale kapitału społecznego panuje zasada uogólnionej wzajemności,która „polega na ofiarowywaniu czegoś innym w poczuciu, że w jakiejśnieokreślonej bliżej przyszłości otrzyma się coś w zamian”. George Gildertwierdzi wręcz, że u źródeł wolnego rynku leży akt dawania: „Daj, a będzieci dane”. Klimat zaufania społecznego sprzyja też lepszemu samopoczuciui satysfakcji większości obywateli, co przekłada się na większą dynamikęw działalności gospodarczej.Skąd jednak bierze się zaufanie? Co jest źródłem kapitału społecznego?Chociaż wolny rynek go używa, to jednak sam go nie tworzy, gdyż nie matakich możliwości. Otóż największym źródłem kapitału społecznego jestświat wartości duchowych i moralnych, związany z istnieniem rodziny, religii,kultury. Gary Becker zwraca uwagę, że w zdrowo funkcjonującej rodziniekształtują się tak pożądane w gospodarce rynkowej cechy, jak rzetelność,uczciwość, solidarność, zdolność do współpracy i poświęceń, pracowitość czyzamiłowanie do porządku. Religia jest z kolei podstawą systemu etycznego.W naszej cywilizacji opiera się on na przestrzeganiu Dekalogu, którychroni ludzką godność, prawo do życia, własność prywatną, a także walczyz uleganiem wadom i ułomnościom. Również kultura może być nośnikiemwartości budujących kapitał społeczny, takich jak empatia, altruizm czypoczucie solidarności międzyludzkiej wynikające ze świadomości dzieleniawspólnego losu przynależności do wielkiej rodziny ludzkiej.


Dziś jednym z głównych znaków rozpoznawczych kryzysu jest erozjazaufania. Obserwujemy radykalny kryzys zaufania wobec instytucji i rynkówfinansowych, a nawet wobec całego systemu finansowego. Jak zauważył PeterCzy ktoś z nas pożyczyłby swoje własnepieniądze bezdomnemu i bezrobotnemusąsiadowi, aby ten mógł zbudować sobie dom?Schiff, szef Euro Pacific Capital, wskaźnik zaufania konsumentów (CCI) jestdziś najniższy od roku 1967, gdy zaczęto go mierzyć.Upadek wielu banków zaczął się od tego, że klienci, którzy mieliulokowane w nich swoje oszczędności, stracili do tych banków zaufaniei masowo zwrócili się do nich po wypłatę swoich lokat, depozytów lubobligacji. Wtedy okazało się, że jednymi „aktywami” w bankowych sejfach sąpodpisy niewypłacalnych kredytobiorców. Spekulacyjna bańka pękła z hukiem.Dlaczego jednak banki straciły zaufanie swoich klientów? Odpowiedźjest prosta: dlatego że po prostu nadużyły i zawiodły ich zaufanie.Sprzeniewierzyły się opisywanej wyżej zasadzie wzajemności. Czy ktośz nas pożyczyłby swoje własne pieniądze bezdomnemu i bezrobotnemusąsiadowi, aby ten mógł zbudować sobie dom? Pytanie jest raczej retoryczne.Przypuszczalnie swoich pieniędzy nigdy nie pożyczyłby także urzędnikbanku hipotecznego. A jednak ten sam urzędnik udzielał wielu bezdomnymi bezrobotnym gigantycznych pożyczek – tyle że nie ze swojej kieszeni, alez kasy banku, a więc z portfela klientów owego banku.To właśnie olbrzymia liczba pożyczek o wysokim stopniu ryzykaudzielanych osobom na skraju wypłacalności leżała u źródeł kryzysu. Wielcewymowny jest fakt, że do udzielania owych ryzykownych kredytów (subprime)banki były zachęcane przez państwo, które w ten sposób chciało realizowaćzasady sprawiedliwości społecznej.To jednak nie wszystko: owe ryzykowne pożyczki hipoteczne stały sięnastępnie elementem różnych pochodnych finansowych instrumentów, którebyły masowo odsprzedawane w celach inwestycyjnych i spekulacyjnych.W ten sposób kreowano sztuczną wartość pakietów inwestycyjnych.Kto ponosił odpowiedzialność za te decyzje? Głównie kadra kierowniczai menedżerska banków hipotecznych, funduszy inwestycyjnych oraz innych


instytucji finansowych. Gdybyowi menedżerowie dysponowaliswoimi prywatnymi pieniędzmi,zapewne nigdy nie podjęliby takryzykownych decyzji. Oni jednakdysponowali nie swoim mieniem,lecz majątkiem, który został impowierzony przez innych. Jestwysoce wątpliwe, by sami dlasiebie kupili świadectwa udziałowew funduszach inwestującychw papiery amerykańskich banków„jeśli boga nie ma, towszystko wolno”.hipotecznych. Słowem: sprzeniewierzyli się zasadzie wzajemności. Mało tego:za łamanie tej zasady byli wynagradzani. Im więcej bowiem chętnych znaleźlido kupna „toksycznych długów”, tym większą mieli od tego premię. Słowem:im większa bańka spekulacyjna, a więc im większy późniejszy kryzys,tym większa była ich nagroda. Prezes banku Merrill Lynch, Stan O’Neal,chociaż utopił podległą sobie instytucję, to kiedy odchodził ze stanowiska,wykłócał się o 90 milionów dolarów dodatkowej odprawy. Zresztą pieniądzez osławionego „Planu Paulsona”, czyli uchwalonego przez Kongres pakietumającego ratować amerykański system finansowy, także poszły na odprawydla dyrektorów bankrutujących banków. Dlaczego owi dyrektorzy mogliwypłacać sobie gigantyczne wynagrodzenia, podejmować chybione decyzjei nie ponosić za to żadnej odpowiedzialności? Dlatego że nie pracowali„na swoim”. Nie byli właścicielami, lecz najemnikami. Mieli poza tym tenkomfort, że nie ciążył nad nimi praktycznie żaden nadzór właścicielski.Żaden większościowy akcjonariusz nie pozwoliłby nigdy na pobieranieprzez prezesów tak wysokich pensji (o ile w latach sześćdziesiątych XXwieku zarobki menedżerów w USA były 12 razy wyższe niż średnia krajowa,o tyle już trzy dekady później były one wyższe aż 135 razy). Największymproblemem bowiem było nie to, że owi menedżerowie nie pracowali „naswoim” – najgorsze było to, że nikt nie był „na swoim”. Dlaczego tak siędzieje? W wielkich korporacjach, gdzie akcjonariat jest zbyt rozproszony,kwestia własności często się rozmywa. Sytuacja przypomina nieco własnośćspołeczną w krajach realnego socjalizmu, gdzie istniał co prawda właścicielkolektywny, ale nie miał na nic wpływu – decydowała kadra kierownicza.63O kryzysie, czyli co podmyło kapitał społeczny


Urzędnicy korporacyjni znajdują się więc często w podobnej sytuacji, jakniegdyś dyrektorzy państwowych przedsiębiorstw komunistycznych. I – jakwidać na przykładzie obecnego kryzysu – nierzadko działają z podobnymskutkiem. Dzisiejsze relacje z bankami coraz rzadziej przypominają kontaktyz instytucją zaufania publicznego, a coraz częściej przywołują na myśl wizytyw kasynach. Bankierzy zamienili się w krupierów, którzy oferują klientomprzeróżne obligacje, akcje, derywaty czy opcje walutowe, proponującgrę na zwyżkę lub zniżkę, obstawiając niczym w ruletce koniunkturęlub dekoniunkturę. Z wypowiedzi szeregowych pracowników banków(umieszczanych choćby na forach internetowych) wynika, że są oni zmuszaniprzez swoje zarządy do działań, które sami uważają za nieetyczne. Najlepsząilustracją tego zjawiska w Polsce jest casus opcji walutowych, będącyrezultatem spotkania nieuczciwości z naiwnością lub chciwością.Wracając jednak do głównego wątku – ustaliliśmy, że doszło dopoważnego nadszarpnięcia kapitału społecznego, do nadużycia zaufaniai pogwałcenia zasady wzajemności. Wiemy, jaki mechanizm stał za tym, alejaka była jego pierwotna geneza?Na końcu łańcucha przyczynowo-skutkowego stoi zawsze pojedynczyczłowiek ze swoimi osobistymi motywacjami. To on złamał pewne zasady,sprzeniewierzył się określonym regułom. Co jednak nim kierowało?Zastanawiając się nad źródłami dzisiejszego kryzysu, były wiceprezesNarodowego Banku Polskiego Krzysztof Rybiński powiedział, że „chciwośći żądza zysków wzięły górę nad rozsądną kalkulacją”. Ale problem nie jestjednostkowy, nie dotyczy tylko pojedynczego człowieka – ma charakterzbiorowy, dotyka ogromnego obszaru.Być może pewną pomocą w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie możebyć refleksja nad kapitałem społecznym, a zwłaszcza nad jego brakiem.Samuel Huntington zauważył, że tak, jak istnieje kapitał społeczny w postacizaufania, tak też istnieją społeczne koszta nieufności. Pojawiają się onetam, gdzie kryzys przeżywają instytucje będące głównymi nosicielamiwartości – gdy rozbita zostaje rodzina, zanika religia, a kultura siędegeneruje. Najważniejszym źródłem moralności pozostaje religia. Za sprawąsekularyzacji źródło to jednak wysycha. Próby wykopania alternatywnychstudni, czyli uzasadnienia i uprawomocnienia moralności w oparciu o rozum,na czele z ambitnym oświeceniowym projektem Kanta, zakończyły sięporażką. Prawomocność zachowuje słynne zdanie z powieści Dostojewskiego„Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”. Rozwijając tę myśl, Leszek Kołakowskipisał, że istnienie Boga zakłada istnienie pewnego moralnego porządku,


którego zło jest fundamentalnym naruszeniem. W związku z tym laicyzacjaskutkuje zawsze relatywizacją norm etycznych. To, co w myśl etyki absolutnejbyło jednoznacznie złem, teraz jawi się jako czyn dopuszczalny.Źródłem kapitału społecznego przestaje być też kultura, gdyżw dominującym dziś wydaniu masowym promuje ona postawy egoistyczne,konsumpcyjne, hedonistyczne i roszczeniowe. Robert Putnam, największyw USA autorytet w kwestiach kapitału społecznego, twierdzi, że głównymczynnikiem, który podmywa dziś fundamenty owego kapitału, jest telewizja.Nie stanowi już ona nośnika kultury, lecz raczej narzędzie dekulturacji.O ile klimat zaufania rodzi się w zdrowej rodzinie, o tyle klimat nieufnościpowstaje głównie tam, gdzie brak jest zdrowych rodzin. Związane z tymkoszta społeczne to: wyższa przestępczość, odsetek rozwodów, ilośćzażywanych narkotyków, liczba procesów, wskaźnik samobójstw, rozmiarszarej strefy itd. Statystyki pokazują wyraźnie, że dzieci z tzw. wolnychzwiązków lub rodzin niepełnych cierpią na zaburzenia psychiczne, wymagająspecjalistycznej opieki psychologa czy też wchodzą w konflikt z prawemznacznie częściej niż dzieci wychowywane przez ojca i matkę. To wszystkowiąże się także z większymi wydatkami z budżetu.Jak zauważa francuski ekonomista Jean-Didier Lacaillon, zanik modelurodziny wielodzietnej w krajach zachodnich spowodował, że pojawiłosię nowe zjawisko: „dziecko – królewicz”, rozpieszczone, pełne roszczeńi wymagań, stwarzające więcej problemów wychowawczych. To właśniez pokolenia „dzieci – królewiczów” wywodzili się praktykujący „kreatywnąksięgowość” młodzi menedżerowie, którzy wywołali aferę Ekronu czy autorzyskandalu finansowego Worldcom.Gospodarka nie funkcjonuje w abstrakcyjnej próżni, lecz w pewnejspołecznej otulinie i bardzo często warunki panujące w owym otoczeniu mająwpływ na stan ekonomii. W tym kontekście etyka jest elementem koniecznymdla zaistnienia zaufania społecznego i przewidywalności zachowań, a tymsamym dla racjonalności działań gospodarczych. Wilhelm Röpke czy Friedrichvon Hayek twierdzili wręcz, że bez etyki niemożliwe jest istnienie wolnegorynku. Obu myślicielom nie dane było zweryfikować prawdziwości swychtwierdzeń, gdyż żyli w czasach, kiedy kapitał społeczny nie znajdował sięjeszcze na wyczerpaniu, a moralność wydawała się być silnie zakorzenionaw społeczeństwie. Być może więc to naszemu pokoleniu na własnej skórzeprzyjdzie sprawdzić słuszność tezy, że brak etyki i kapitału społecznegoniszczy podstawy pomyślności ekonomicznej państwa. █65


Etyczne źródła kryzysu gospodarczegoAutor Autorski


Etyczne źródłakryzysugospodarczegoMichał WojciechowskiTekst oparty o wykład dla Fundacji PAFEREza: www.opoka.orgNajwiększa dziś kradzież to system emerytalny. Jego istota jest taka, żepracującym zabiera się pieniądze, by wykorzystać je zwłaszcza na należneinnym emerytury, a w zamian daje się obietnicę, że kiedyś ktoś i imzapłaci. Nikt, kto pracuje do osiągnięcia wieku emerytalnego, nie dostaniejednak tyle, ile wpłacił w ciągu życia. Dużo lepiej by wyszedł na lokatachbankowych. Dodatkowy, fatalny skutek wysokich podatków i składek tozniechęcanie do posiadania dzieci i w konsekwencji kryzys demograficzny.Nie będzie tych, którzy utrzymają emerytów.


Obecne trudności ekonomiczne świata zachodniego trzeba rozpatrywać nadwóch płaszczyznach. Z jednej strony mamy obecny stan ostrego kryzysugospodarczego. Z drugiej jednak towarzyszy nam od dziesiątków lat osłabieniew tej dziedzinie, wyrażające się w dość mizernym wzroście gospodarczymEuropy, słabszym niż w krajach, które postawiły konsekwentnie na wolny rynek.Sądzę, że mimo różnicy skali, w obu typach kryzysu chodzi o jedno zjawiskoo podobnych przyczynach.Za główne źródło tych problemów uważam poważne, choć zamaskowanekradzieże. Są one w dużym stopniu zalegalizowane, ułatwiane albo wręczrealizowane przez państwo. Tym samym władza państwowa, interweniującw sposób szkodliwy w gospodarkę przez instrumenty prawne i finansowe,nie wywiązuje się ze swojego podstawowego obowiązku, jakim jestzapewnienie bezpieczeństwa, w tym także ochrona przed kradzieżą w obrociegospodarczym.Mechanizmy kradzieżyPrześledźmy to najpierw na przykładzie kryzysu amerykańskiego, któryzaczął się w branży nieruchomości. Jego początkiem były przepisy wydaneprzez demokratów w latach siedemdziesiątych, które w sposób sztucznyułatwiały uzyskiwanie pożyczek. W szczególności nakazywały one pożyczanieosobom bez zdolności kredytowej. W ten sposób próbowano zrealizowaćmarzenie, by każdy Amerykanin miał swój dom. Decyzja ta ma wszelkie cechyideologicznego socjalizmu, zmierzającego do sztucznego zrównania szansprzez odbieranie ich ludziom pracowitym, przedsiębiorczym, oszczędnym,uczciwym, na rzecz osób, którym tych cech brakuje.Od strony moralnej oznaczało to jednak, że pewne osoby otrzymywałyśrodki, na które nie zapracowały. Ktoś musiał za nie zapłacić, choć nie stałosię to od razu widoczne –zwykle tak jest, że gdy władza daje, obywatele się


69cieszą i zapominają, że skoro dała, to musiała komuś zabrać. UstawodawcaUSA zachęcił więc osoby biedniejsze do okradania współobywateli płacącychpodatki. Pierwsza faza tej kradzieży to pomoc państwa dla instytucjikredytowych oraz wynikłe pośrednio z owych przepisów ograniczeniedostępu do kredytów dla tych, którzy mogliby je spłacić i lepiej wykorzystać(co oczywiście rzutowało na dobrobyt ogólny). Druga faza to obecnekoszty kryzysu.Te pierwsze szkody dobrze odpowiadają zasadzie ujętej w tytule książki F.Bastiata Co widać, a czego nie widać. Było widać uboższych budujących domki,a nie było widać tego, co powstać nie mogło. Następnie, do zamaskowaniaproblemu przyczyniło się to, że potężne Stany Zjednoczone były w staniedługo znosić te koszty bez większego zaburzenia na rynku. Bogaty Zachódmyśli na ogół, że stać go już na nieumiarkowane wydawanie.Etyczne źródła kryzysu gospodarczego


Sytuacja uległa pogorszeniu po roku 2000. Po pierwsze, dla stymulowaniagospodarki amerykańskiej Fed skrajnie zaniżył stopy procentowe. Oznaczato kolejną kradzież. Gdyby stopy wynikały z relacji rynkowych, podziałkorzyści między pożyczających i pożyczkobiorców byłby sprawiedliwy,a zasoby racjonalnie wykorzystane. Zaniżenie stóp oznacza, że oszczędnisą pozbawiani części korzyści ze swojej pracowitości i zaradności,a pożyczkobiorcy niesprawiedliwie zyskują, czyli po prostu okradają tychpierwszych. Co więcej, powstaje zachęta do pożyczania lekkomyślnegoi nieuczciwego, a więc do marnotrawstwa i kradzieży świadomej. Zjawiska teprzyspieszyły nadymanie bańki kredytowej, a tym samym jej pęknięcie.Drugi ważny czynnik, to wydatki wojenne. Wydanie 600 miliardówdolarów na Irak (dziesięciokrotnie więcej, niż było zakładane) w połączeniuz powstaniem dużych długoterminowych zobowiązań, takich jak renty dlaposzkodowanych, pogorszyło sytuację budżetu, a tym samym obciążyłogospodarkę.W ten sposób kredytobiorcy z państwem jako wspólnikiem okradalioszczędnych, pracowitych, twórczych, i w ogóle podatników. Jest to złei moralnie, i ekonomicznie. Drugą grupę złodziei utworzyły banki i instytucjeudzielające kredytów hipotecznych, w których zresztą partycypowałopaństwo. Udzielając zbyt wielu kredytów, do czego ich zachęcało i obligowałoprawo, potrafiły sytuację po swojemu wykorzystać.Więcej budowano, ponieważ wzrósł popyt. Rósł na tyle, że nieruchomościznacznie podrożały. W księgowości banków figurował więc na minusieudzielony kredyt, powiedzmy dwieście tysięcy dolarów. Na plusie jakowierzytelności wpisywano zobowiązanie zwrotu owych dwustu tysięcyi zapłacenia należnych w przyszłości procentów, powiedzmy: w sumie drugietyle. Jako zabezpieczenie służył dom, wart na skutek czasowego wzrostu centrzysta tysięcy albo i czterysta. Wydawało się, że wszystko jest w porządku.Co w tym niemoralnego? Bank pożyczywszy dwieście tysięcy, wykazywałaktywa na kwotę czterystu tysięcy, w dużej mierze fikcyjne, bo ich spłaceniebyło często nierealne, a zabezpieczenie pozorne. Potem na tej baziepożyczano dalej, a bankierzy sprzedawali pakiety wierzytelności, niby tozabezpieczonych hipotecznie, oraz różne „instrumenty pochodne”. Kupowalito liczni inwestorzy, nie wiedzący o oszustwie, a zwłaszcza drobni ciułacze,lokujący oszczędności w rzekomo bezpiecznych papierach giełdowych;przypuszczam, że ulokowano tak też nadwyżki petrodolarowe i kapitałychińskie. Na tę działalność instytucje kontrolne przymykały oko. A przecieżchodziło o papiery bez pokrycia, czyli pospolite wyłudzenia!


FinaŁ czyli kryzysKryzysowi mogło zapobiec, albo przynajmniej go złagodzić,przeciwdziałanie kradzieży przez prawo. To jednak okazało się dziurawe,a istniejący nadzór bankowy – pobłażliwy. Skąd ta tolerancja?Bezpośrednią przyczyną była zapewne pewnego rodzaju korupcja.Decydenci nadzoru bankowego to koledzy dyrektorów banków, międzytymi branżami istnieje przepływ. Nadgorliwy kontroler nie dostanie potembajecznej posady... Ponieważ w USA wpłaty na kampanie wyborcze są jawne,71Pieniędzy nie przybyło, ale zabiera się jeogółowi obywateli po trochu. Po to, żebyuratować spekulantów oraz ich ofi ary.wiemy, że sektor bankowy to największy donator obu głównych partii. Bankifinansujące kampanię dostały potem ogromne wsparcie państwa. Nie tylkou nas biznes liczy na wdzięczność polityków.Nie znaczy to, że uczestnicy tego procederu mieli złą wolę. Chodziło raczejo samooszustwo. Można się domyślić, że wierzyli oni w pożytek z ekspansjikredytowej. Teorie Keynesa głoszą bowiem bardzo wygodną dla państw i bankówtezę, że wydawanie jest motorem rozwoju gospodarczego. Popularność tej teoriidowodzi niestety, że ekonomia nie osiągnęła jeszcze rangi nauki.Studiowałem kiedyś fizykę, tam z wynalazcami perpetuum mobile się niedyskutuje. Tymczasem w takiej ekonomii można wierzyć, że w gospodarcepowstaje coś z niczego, że pusty pieniądz w formie popytu wykreuje podażrzeczywistych dóbr, towarów i usług. Że da się obejść prawo podaży i popytu.Tak się dzieje, ale chwilowo: oszustwo wychodzi na jaw, a gospodarka popadaw stagnację, albo dochodzi do krachu. Taka ekonomia popytu ma wymiarmoralny. Producenci fałszywych pieniędzy nabywają bowiem za nie realnedobra, co oczywiście stanowi pewną formę kradzieży.Głównym wytwórcą pieniędzy bez pokrycia są rządy, ale jak widać naprzykładzie amerykańskim, uczestniczą w tym również instytucje finansowe,jeżeli ich nie ogranicza prawo karne. Tymczasem karząc detalicznychzłodziejaszków, nie ściga się aferzystów na skalę kraju.Etyczne źródła kryzysu gospodarczego


Oszukańczy system działał aż do wyczerpania się możliwości mnożeniakredytów i sprzedaży domów. Popyt spadł, bo musiał, i bardzo mocno spadłyceny, nawet może bardziej niż musiały, bo przy gwałtownych ruchach cenwystępuje panika. Okazało się, że gdy kredytobiorca jest niewypłacalny,dom zbudowany za dwieście tysięcy można sprzedać za jakieś sto tysięcy,i to z trudem. Aktywa okazały się oszustwem księgowym. Masowa utrataich wartości zagroziła także całemu normalnemu biznesowi, gdyż z rynkuznikła kwota rzędu dwóch tysięcy miliardów dolarów, a rujnowała wszystkieceny i plany.Kto stracił? Na pewno nie dobrze opłacani dyrektorzy banków. Przedewszystkim ci, którzy inwestowali w oszukańcze papiery oraz oszczędzaliw bankach. Ta okoliczność, w połączeniu z chaosem na rynku, skłoniła rządamerykański do udzielenia bankrutom gigantycznej pomocy, właściwiewykupienia ich. W ten sposób na miejsce fikcyjnych pieniędzy rządwpłacił prawdziwe.No tak, ale skąd je miał? Głównie z podatków. Innymi słowy, pieniędzy nieprzybyło, ale zabiera się je ogółowi obywateli po trochu (ponad dwadzieściatysięcy dolarów na rodzinę). Po to, żeby uratować spekulantów oraz ich ofiary.W skali całej gospodarki niczego oczywiście nie przybyło, dlatego efektykuracji są i będą marne. Natomiast rząd popełnia w ten sposób gigantycznąkradzież, zabierając pracowitym i oszczędnym, a ratując nieudolnych,rozrzutnych i pechowych.Mówiąc obrazowo: wyobraźmy sobie, że przez lata toleruje się produkcjęfałszywych banknotów, motywując to potrzebą wsparcia biedniejszych.Potem nagle zostają one ujawnione. Potem rząd zabiera wszystkim po trochu,a zwraca tym, którzy nagromadzili pieniądze fałszywe, także aferzystom.Jedyna różnica jest taka, że tym fałszywym pieniądzem były w USAzobowiązania dłużników i instytucji kredytowych.Odnotujmy, że rządy interweniując, powołują się na potrzebę utrzymaniapewnej równowagi na rynku. Jest to trudne do zweryfikowania. Wydaje się,że poprawę równowagi uzyskuje się zbyt wysokim kosztem, a mianowicieblokuje się w ten sposób naturalne wyjście z kryzysu i przyszły wzrost.Wiadomo, że w przeszłości po ostrych kryzysach na rynku następowałwieloletni boom.Co będzie dalejTo wszystko oczywiście odbija się na innych krajach, gdyż handlująz Ameryką, mają amerykańskie papiery, występują w nich podobne


73mechanizmy kredytowania. Generalnie rządy reagują tak jak USA, toznaczy zatykają dziury kosztem ogółu podatników, co jest ekonomiczniekrótkowzroczne, a moralnie skandaliczne. Wielka Brytania chce jawniedodrukować banknoty na sumę 150 miliardów funtów! Inną reakcją jestprotekcjonizm, szkodliwy na dłuższą metę dla wszystkich.Ogólne skutki tak wywołanego kryzysu to przede wszystkim zastójgospodarczy, jeszcze nasilony przez zabór pieniędzy podatnika przezprzeciętny polski pracujący myśli, że„dostaje” różne świadczenia. Faktycznie zapłacone przez całe życie podatki i składkimógłby je nabyć za gotówkę i jeszcze by musporo zostało.państwa, rzekomo ratujące gospodarkę. Drugi efekt, jeszcze gorszy i bardziejdługofalowy, to narastanie interwencjonizmu państwowego, czyli stałegookradania podatnika. Można dziś obserwować bezwstydną propagandę tegoprocederu w postaci wychwalania rządów „pomagających” gospodarce. Niktprawie nie pyta, z czyjej kieszeni idzie ta pomoc. Jej koszt to zahamowanierozwoju gospodarczego. Obecnie zmierzamy ku stagnacji.Winę za kryzys zrzuca się na wolny rynek. Wielu ludzi w to wierzy, gdyżprzedtem wmówiono im, że w świecie zachodnim panuje wolnorynkowykapitalizm. Faktycznie mamy ustrój biurokratyczny z ogromnym sektorempublicznym, który wchłania od jednej trzeciej do dwóch trzecich produktunarodowego (w Polsce połowę), z czym wiąże się rozległy interwencjonizmi ograniczenie wolności gospodarczej. Dla biurokratów kryzys to świetnaokazja do trudno odwracalnego poszerzenia swojej władzy kosztempożytecznie pracujących obywateli.Nie byłoby więc tego kryzysu bez zepsucia mechanizmów rynkowych przezrządy. A teraz ci, którzy zepsuli zegarek, szczycą się tym, że go naprawiają.Lepiej, by nic nie robili. Na hasło PRL „Śpij spokojnie, ORMO czuwa” warszawskaulica słusznie odpowiedziała „Śpij spokojnie, ORMO też śpi”.Etyczne źródła kryzysu gospodarczego


Pomniejsze pozytywyW zestawieniu z tymi następstwami kryzysu jego efekty pozytywne sąmniejsze, ale występują. Zniknięcie pustego pieniądza trochę go urealni.Pieniądz powinien mieć bowiem pokrycie w dobrach. Ceny ropy znowu sąnormalne, a przedtem były zawyżane przez spekulantów, skupujących jąza nadwyżkę pieniędzy (za mało odczuwamy skutki, gdyż w litrze benzynywiększość to podatki). Nota bene częścią tego zasobu pustych pieniędzysą nadwyżki dolarowe krajów naftowych i Chin. Podobny efekt powinienwystąpić przy innych surowcach, jeśli nie zachodzi sytuacja monopolu (Rosjępotanienie ropy może zrujnować, odbija więc sobie na gazie). W Polscekredyty były raczej zbyt drogie niż za tanie, a banki na zawyżeniu stópprocentowych zarabiały krocie; ich obniżenie, wymuszone przez sytuację,powinno nam pomóc. Jest wreszcie nadzieja, że władze państwowe lepiejzajmą się w przyszłości tym, czym zajmować się powinny, to znaczy ochronąobywateli przed kradzieżą ze strony wypuszczających na rynek papiery bezpokrycia. O ile interwencja finansowa państwa jest szkodliwa, to taka funkcjapolicyjna powinna być przez nie spełniana.Warto wreszcie zauważyć, że kryzys wzbudził pewne zainteresowanieregułami ekonomii. Mimo propagandy rzekomej zbawiennej roli państwai ofensywy interwencjonizmu, ludzie zaczynają pytać. Mamy okazję, by na tepytania prawidłowo odpowiedzieć.PolskaKryzys w Polsce ma najpierw wymiar finansowy. Jeśli polskie bankinie miały złych papierów, miały je ich centrale za granicą. Nakazują więcoszczędności. Zniknięcie fikcyjnych aktywów spowodowało spadek popytuna tradycyjne przedmioty spekulacji, jak obligacje i waluty, co przyczyniłosię do sztucznego spadku kursu złotówki. Na poziomie dóbr i usługpochodną kryzysu na Zachodzie jest osłabienie obrotu z zagranicą, trudnościz uzyskaniem kredytów oraz zastój z obawy przed aktywnością. Płacimyzatem za cudze kradzieże.Jeśli chodzi o kurs złotego, to wynika on z wyprzedaży walorów,jakie pozostały bankrutom, a wtórnie ze spekulacyjnej gry na zniżkę.Niewykluczony jest tu czynnik polityczny. Polska ogłosiła chęć przyjęcia euro.W tej perspektywie byłoby dla nas lepiej, gdyby kurs wynosił dwa złote zaeuro (co odpowiada w przybliżeniu relacji cen i wydajności pracy), ale Niemcy


75i inni woleliby pięć złotych za euro, bo wtedy polskie kapitały będą mniejwarte. Ogłoszenie o zamiarze przyjęcia euro było krokiem nieszczęśliwymi zachęciło do udziału w ataku na złotówkę.paŃstwo stalE kradniENa wstępie zapowiedziałem, że mowa też będzie o szerszym tle kryzysu,długotrwałej niewydolności bogatych gospodarek. Jeśli się dobrze zastanowić,ten efektowny kryzys to tylko wierzchołek góry lodowej. Gospodarki te są oddawna osłabione przez praktyki, które od kradzieży różnią się głównie nazwą.Podstawowa jej forma to rabunkowe opodatkowanie. Gdy rządy utrzymująogromną biurokrację, a świadczenia społeczne są niskiej jakości, jest jasnąrzeczą, że ta część środków całego kraju, jaką dysponuje sektor publiczny,jest wydawana źle. Na straty składa się koszt biurokracji, marnotrawstwo,nieuniknione przy wydawaniu nie swoich pieniędzy oraz zwykła korupcja.Ekonomicznie jest to zła alokacja zasobów, moralnie – złodziejstwo.Przeciętny polski pracujący myśli, że „dostaje” różne świadczenia.Faktycznie za płacone przez całe życie podatki i składki mógłby je nabyć zaEtyczne źródła kryzysu gospodarczego


gotówkę i jeszcze by mu sporo zostało. Pracujący na pensji nie wie, że ponaddwie trzecie tego, co wypracował, idzie na różne podatki (trzeba tu zsumowaćPIT, VAT, składki, akcyzę na paliwo itd.).Jeśli ktoś na tym systemie korzysta, to ci, którzy nie pracują, a naciągająpomoc społeczną, co na Zachodzie jest dużo bardziej rozwinięte niż u nas.Tu i tam podpiera się również nieefektywne duże przedsiębiorstwa. Polskiespecjalności w tej dziedzinie to przedwczesne emerytury oraz fikcyjne renty.Inna masowa kradzież: Polska obecnie nie zwróciła tego, co w majestaciekomunistycznego prawa ukradziono jej obywatelom po wojnie. W krajachsąsiednich reprywatyzacja była możliwa, u nas jakoś nie. Kolejne rządychciały zatrzymać majątek w rękach urzędników, czyli swoich, czemutowarzyszyło jej korupcyjne rozdrapywanie. Nawet dzisiaj możliwy byłbyzwrot w naturze, choćby w formie zastępczej, majątku niegdyś zabranego.Byłoby to i uczciwe, i korzystne ekonomicznie, bo przecież państwowe znaczyniewydajne. Zamiast tego proponuje się ułamkową rekompensatę, to znaczywładza zatrzyma majątki (pochodzące z kradzieży), a zmusi obywateli dozrzucenia się na odszkodowanie (czyli ich okradnie).Największa dziś kradzież to system emerytalny. Jego istota jest taka, żepracującym zabiera się pieniądze, by wykorzystać je zwłaszcza na należneinnym emerytury, a w zamian daje się obietnicę, że kiedyś ktoś i im zapłaci.Nikt, kto pracuje do osiągnięcia wieku emerytalnego, nie dostanie jednak tyle,ile wpłacił w ciągu życia. Dużo lepiej by wyszedł na lokatach bankowych.Dodatkowy, fatalny skutek wysokich podatków i składek to zniechęcanie doposiadania dzieci i w konsekwencji kryzys demograficzny. Nie będzie tych,którzy utrzymają emerytów.Tak zwany drugi filar rzekomo polega na tym, że oszczędzamy naswoje emerytury. Jest to wielkie kłamstwo. Po pierwsze, pieniądze idą doprywatnych funduszy, które suto z nich żyją. Po drugie, nie ma żadnegobodźca, by skutecznie pomnażały nasze pieniądze, i faktycznie w skaliwieloletniej tego nie osiągnęły. Po trzecie, owe fundusze inwestująw obligacje państwowe, czyli pożyczają państwu na spory procent. Zapłacimyza to my sami. Finansujemy więc i tak swoje emerytury, ale naszymioszczędnościami żywimy stado pasożytów. Po czwarte, nowa ustawa stanowi,że te oszczędności nie mogą być wycofane po dojściu do wieku emerytalnego,ani też odziedziczone, co przedtem gwarantowano. Jest to gigantycznyprezent dla instytucji emerytalnych. Odpowiednią ustawę prezydent gładkopodpisał, choć o sprawy sto razy mniej ważne się spiera.


WnioskiDość podobnie rzeczy dzieją się w innych krajach cywilizacji zachodniej.Jakie to ma skutki? Podobnie jak człowiek, któremu upuszczono krwi,będzie słaby, tak i gospodarka, w której w ten sposób wysysa się pieniądzez pracujących, będzie rozwijała się niemrawo. Władze nie chronią bowiemwłasności, czyli majątku i dochodów obywateli. Porzucono przykazanie„nie kradnij!”. Tymczasem na nim opiera się każda normalna i uczciwagospodarka.Skutkuje to brakiem wolności gospodarczej. Wolność stanowi bowiemaspekt własności: przecież własność to nic innego, jak prawo do swobodnegodysponowania rzeczami. Tę krępują rozmaite przepisy, rodzime i europejskie.Własność jest bądź wprost zabierana, bądź ograniczana.Jak widać, u źródeł kryzysu gospodarczego, zjawiska ze sfery materialnej,leży konflikt z Dekalogiem, czyli kryzys moralny. █77


Biznes jakodobromoralnei filar ładuspołecznegoTym, który może stracić najwięcej na upadku rodziny, jestbiznes. Zdrowe rodziny są przecież dla firm najlepszym klientem,ale i jedynym źródłem wartościowego kapitału ludzkiego.Kwitnący biznes, mały i duży, jest niewątpliwe podstawowymdobrem moralnym dla społeczeństwa, lecz nie może spełniaćswojej funkcji bez zaplecza rodzinnego.Biznes jako dobro moralne i filar ładu społecznegoAutor Autorski


Maciej BazelaStyczeń 2009


W październikowym wydaniu pisma „First Things” z 2008 roku ukazał siębardzo ciekawy artykuł o etycznych podstawach ładu społecznego (Makingbusiness moral), napisany przez wybitnego profesora prawodawstwa orazfilozofii prawa Roberta P. George’a. W tym krótkim, ale jakże głębokimtekście, autor pokazuje w bardzo przejrzysty sposób, jaka jest etyczna receptana dynamiczne i zasobne społeczeństwo. Kładzie on szczególny naciskna istnienie prężnej przedsiębiorczości, która jest sama w sobie dobremmoralnym, a zarazem kluczowym filarem silnego społeczeństwa.Tekst ten należy do kategorii tych wystąpień, które nie powinny przejśćbez echa. Wręcz przeciwnie, jest to materiał, który powinien dotrzeć do jaknajszerszego grona odbiorców, szczególnie do obecnych, jak i przyszłychliderów politycznych i gospodarczych, gdyż zawiera cenne wskazówki natemat tego, od czego zależy sukces społeczny.CZTERY FILARY ŻYCIA SPOŁECZNEGOGłówną tezą, której broni George, jest twierdzenie, że każde prężnei pełne sił witalnych społeczeństwo musi być zbudowane na czterechfilarach. By łatwiej to sobie wyobrazić, możemy porównać tutaj budowętakiego „zdrowego” społeczeństwa do budowy domu. Aby nasz „dom”, tj. ładspołeczny, służył nam na długie lata, musi on być wzniesiony na solidnymfundamencie. Jeśli bowiem konstrukcja nośna okaże się słaba, chwiejna albokrzywa, to zawalenie się całej konstrukcji jest jedynie kwestią czasu.Tymi czterema filarami nośnymi, na których ma opierać się cały ładspołeczny, są według George’a: po pierwsze – wartości moralne, a wszczególności godność osoby ludzkiej, po drugie – instytucja rodziny, potrzecie – prawo i rząd, wreszcie po czwarte – biznes.Każdy z tych czterech filarów ma swoją specyficzną i unikalną rolęw podtrzymywaniu ładu społecznego. Każdy element jest tak samo ważny


i jednakowo potrzebny, a jego rola nie może być przejęta przez inne. Cowięcej, istnieje wzajemna zależność pomiędzy tymi czterema filarami.Jeśli któryś z nich jest źle skonstruowany lub nie spełnia swojej funkcji, toodbija się to natychmiast negatywnie na kondycji pozostałych elementów.Silne i sprawnie działające społeczeństwo jest więc możliwe tylko wtedy,gdy wszystkie cztery podpory są skonstruowane poprawnie. Wystarczybowiem, że jedna z nich jest wadliwa, a dochodzi do efektu domina.Błąd konstrukcyjny w jednym sektorze generuje napięcia, przeciążeniai nawarstwiające się problemy w innych sektorach, co w dłuższejperspektywie czasu wprowadza w drganie całą konstrukcję, która chwieje sięcoraz bardziej i wreszcie upada.WARTOśCI mORALNETrudno sobie wyobrazić istnienie jakiejkolwiek wspólnoty ludzkiej,jakiegokolwiek społeczeństwa, które nie wypracowałoby kodeksu zasadi wartości, pozwalającego na wspólne życie. Wystarczy zauważyć, że zarównokapitalizm, socjalizm, demokracja czy teokracja zawierają w sobie pewneprawdy pierwsze co do natury człowieka oraz jego szczęścia, w świetlektórych organizuje się życie polityczne, ekonomiczne i prywatne.Jedną z takich podstawowych wartości w ustroju demokracjiwolnorynkowej jest poszanowanie godności każdego człowieka. Godność osobyoznacza, że każdy człowiek powinien być traktowany z szacunkiem, ponieważkażdy z nas jest osobą, tzn. autonomicznym podmiotem. W filozofii greckiejosobą nazywamy niepowtarzalną, niezależną, racjonalną i twórczą jednostkę,która może działać w sposób wolny. Z punktu widzenia filozofii katolickiej,wartość osoby przypisywana każdemu człowiekowi ma jeszcze głębszepodłoże, gdyż osadzona jest w wierze, że każdy człowiek jest stworzony naobraz i podobieństwa Boga, który jest Osobą w najpełniejszym tego słowaznaczeniu. Tylko Bóg jest autonomicznym podmiotem w sensie absolutnym,bo nie ma On racji swego istnienia w żadnym innym bycie. Otaczać godnościąkażdego człowieka jest kategorycznym nakazem moralnym wynikającymz faktu, że każdy człowiek nie jest jedynie kawałkiem materii ożywionej, aleunikalnym dziełem samego Boga.Szanować godność osoby oznacza w praktyce traktować siebie nawzajemw sposób podmiotowy, a nie przedmiotowy. Nikt z nas nie jest bowiemjedynie środkiem do celu, ale celem samym w sobie. Środkami mogą być81Biznes jako dobro moralne i filar ładu społecznego


jedynie rzeczy materialne, człowiek zaś jest istotąuduchowioną, obdarzoną rozumem i wolną wolą.Poszanowanie godności ludzkiej znajduje wyrazw takich prawach człowieka, jak samorządność,własność prywatna, inicjatywa gospodarcza,wolność wyznania czy swobody obywatelskie.Z godności osoby ludzkiej wywodzi się równieżzasada domniemania niewinności (innocentuntil proven guilty), kultura konsumencka, tj.poszanowanie klienta i partnerów biznesowych,oraz służebny charakter działania instytucjipaństwowych i biznesu (the logic of stewardship),które są powołane do istnienia, aby służyć dobruobywateli.Brak przekonania o godności osobyludzkiej sprawia na przykład, że instytucjepaństwa zaczynają traktować poszczególnychobywateli jako trybiki w maszynie społecznej.Takie podejście było typowe dla systemukomunistycznego, wywodzącego sięz materialistycznej wizji człowieka i heglowskiejfilozofii historii. W komunizmie człowiek jestsprowadzony do roli pracującego zwierzęcia i dopionka na szachownicy dziejów ludzkości,gdzie najważniejszym elementemjest Państwo.Odrzucenie idei godnościludzkiej prowadzi w praktycedo zanegowania swobódobywatelskich, prawawłasności, przedsiębiorczościoraz wolności religijnej.Człowiek traci prawo dosamostanowienia, podlegakolektywizacji i staje sięwłasnością państwa, któretraktuje go jako środekdo realizacji centralnie


83tworzonych planów społeczno-gospodarczych. Owocem negacji godnościosoby jest homo sovieticus – bierny, zrezygnowany, amoralny, pozbawionyO realizacji ideału demokratycznego wolnegospołeczeństwa świadczy nie tyle liczbaekskluzywnych galerii handlowych, autostradczy tanich linii lotniczych, lecz kultura życiapolitycznego i mentalność obywateli.prywatności i moralnej odpowiedzialności, jak i wyzuty z przekonaniao własnej wartości obywatel, który podporządkowuje się nakazomautorytarnej władzy.Typowe dla komunizmu deptanie godności ludzkiej prowadzi naprzykład do sytuacji, gdzie w instytucjach i urzędach, ale i w relacjachmiędzyosobowych, petent lub interlokutor ustawiany jest od początkuw pozycji podejrzanego. Zasadę domniemania niewinności zastępuje sięzasadą domniemanej winy (guilty until proven innocent). Szczerość i otwartośćnie są mile widziane, pytania budzą agresję, a obrona swoich racji prowadzido otwartego konfliktu. Przychylność i zaufanie zostają zastąpione przezparaliżującą życie publiczne podejrzliwość. Niestety, tam gdzie każdy jawisię jako potencjalny oszust, naciągacz, kombinator czy po prostu przestępca,nie jest możliwy szybki rozwój ekonomiczny i społeczny. Strukturalnapodejrzliwość generuje jedynie coraz większą liczbę agencji kontrolii nakładających się na siebie nakazów prawnych, które nie pozwalają nawyzwolenie się potencjału społecznego.Podobnie przejawem nieposzanowania godności osoby są obostrzenia,zasady, dyrektywy i procedury, które zamiast sprzyjać obywatelowi i czynićjego życie łatwiejszym, zdają się mieć jedynie na celu uprzykrzenie życia,upodlenie, stłamszenie, zabicie inicjatywy i niezależności. Pokutującymodel homo sovieticus sprawia, że o racjach i decyzjach w życiu publicznymnie stanowią argumenty, rzetelna ocena sytuacji, szczera chęć pomocy,zrozumienie drugiej osoby, logika służby, zdrowy rozsądek czy mówiącBiznes jako dobro moralne i filar ładu społecznego


po katolicku caritas, lecz logika władzy, siły i dominacji. Ta smutnaspuścizna po komunizmie daje się wciąż chyba zbyt często odczućw kontaktach „szeregowego” obywatela z organami państwa lub w relacjachTo jak działają rząd, parlament, sądownictwo,uczelnie, firmy i jak ludzie odnoszą się dosiebie wzajemnie w przestrzeni publicznej –jest w dużym stopniu odzwierciedleniem tego,co się wyniosło z domu.instytucjonalnych na linii przedsiębiorca – urząd podatkowy, student –uczelnia, uczeń – nauczyciel, podwładny – przełożony.Trzeba powiedzieć jasno, że o realizacji ideału demokratycznego wolnegospołeczeństwa świadczy nie tyle liczba ekskluzywnych galerii handlowych,autostrad czy tanich linii lotniczych, lecz kultura życia politycznegoi mentalność obywateli, które powinny cechować dążenie do wspólnego dobraoparte na zaufaniu, otwartości, wzajemnym szacunku i współpracy.Akceptacja godności osoby jest również kluczowa w sferze biznesu. Tamgdzie brakuje takiego przekonania, istnieje tendencja do wykorzystywaniapracownika do granic możliwości, zatrudniania na bardzo niekorzystnychwarunkach oraz do tworzenia nieprzyjaznej i wrogiej atmosfery w pracy,gdzie człowiek zdaje się być najmniej ważnym ogniwem. A przecież nie oddziś wiadomo, że to nie technologie, ani nawet kapitał finansowy, lecz kapitałludzki jest najcenniejszym składnikiem sukcesu firmy.Nie jest więc prawdą twierdzenie, że system wolnorynkowy, tj.kapitalistyczny, jest ze swej natury skierowany przeciwko człowiekowi.Drapieżny i nieludzki kapitalizm, który zdaje się czasami wydawać normą,jest jedynie odstępstwem od normy, pewnym wypaczeniem od założeń tegosystemu. Warto zauważyć, że „niehumanitarny kapitalizm” jest rzadkościąw krajach wysokorozwiniętych, czyli tam, gdzie świadomość godnościosoby i praw obywatelskich jest bardzo silna. Jest zaś dość powszechnyw krajach postkomunistycznych oraz w tzw. Trzecim Świecie. To, jak działabiznes, jest wypadkową i odzwierciedleniem kultury moralnej lokalnychspołeczności. Korporacja, wchodząc w pewne środowiska ludzkie, absorbuje


i nasiąka kulturą lokalnych pracowników. W pierwszym odruchu łatwo jestobwiniać o nieludzkie traktowanie, niegodne warunki pracy i brak skrupułówzagranicznych właścicieli firmy. Może się jednak okazać, że za taki stan rzeczyodpowiadają bardziej lokalni menedżerowie średniego i niskiego szczebla,którzy „dokręcają śrubę” i wymuszają standardy pracy, które nie znalazłybyuznania w oczach rady nadzorczej. Choć zdarza się niestety również i tak,że udając się do krajów mniej rozwiniętych, przedsiębiorstwa wykorzystująbrak moralnej samoświadomości pracowników oraz ogromną konkurencjęna rynku pracy, pozwalając na zaistnienie warunków zatrudnienia, które niemiałyby racji bytu w krajach wysokorozwiniętych.Dowodem na to, że kapitalizm może mieć jednak ludzką twarz, zwłaszczagdy jest zakorzeniony w wartościach moralnych, takich jak godność osoby,prawo do szczęścia i prawo do życia prywatnego – jest to, co firmy robią dlaswoich pracowników w ramach społecznej odpowiedzialności firm. Jest dziśniemal standardem, że międzynarodowe korporacje oferują pakiety świadczeńsocjalnych, które mają na celu wprowadzić więcej harmonii między życiemprywatnym a zawodowym (tzw. work-life balance benefits). W ramach takiegopakietu pracownicy mogą na przykład pracować w domu, wykorzystującInternet i telekonferencje z biurem. Innym rozwiązaniem jest tzw. ruchomyczas pracy (flexible work time), co pozwala na załatwienie w ciągu dniaróżnych spraw domowych czy obowiązków rodzicielskich, na które inaczejnie starczyłoby czasu. Pracownicy mogą również liczyć na rodzinne funduszeinwestycyjne, pomoc psychologa, bonusy finansowe na poczet dzieci, czykursy i warsztaty na temat zarządzania budżetem domowym i rozwiązywaniakonfliktów rodzinnych. Oczywiście, to zabieganie pracodawcy o pracownikawykracza również poza sprawy rodzinne. Firmy oferują bowiem ustawicznekursy dokształcające, jak również inwestują w zdrowie fizyczne, tworząprzyzakładowe centra sportowe, stołówki, a nawet kompleksowe ośrodkizdrowia.ROdZINADrugim podstawowym elementem prężnego i stabilnego społeczeństwajest istnienie rodziny. Rodzina jest bowiem kolebką i źródłem zdrowych,inteligentnych i odpowiedzialnych obywateli. Żadna inna instytucja niemoże w pełni przejąć odpowiedzialności rodziny za przekazanie wartościmoralnych kolejnym pokoleniom i wykształcenie cech charakteru, od których85Biznes jako dobro moralne i filar ładu społecznego


zależy sukces całego społeczeństwa i wszystkich jego instytucji. To bowiemjak działają rząd, parlament, sądownictwo, uczelnie, firmy i jak ludzieodnoszą się do siebie wzajemnie w przestrzeni publicznej – jest w dużymstopniu odzwierciedleniem tego, co się wyniosło z domu.Tam gdzie rodziny są słabe, patologiczne lub po prostu nie wywiązująsię ze swej edukacyjnej roli, wykształcenie się takich cnót moralnych,jak uczciwość, rzetelność, samokontrola,odpowiedzialność, współczucie czy solidarnośćjest bardzo utrudnione. Nie uaktywniająsię również cnoty intelektualne, takie jakroztropność, sprawiedliwość czy kreatywność.Brak cnót moralnych i intelektualnychosłabia pierwszy filar ładu społecznego,czyli godność osoby. Świadomość głębokieji nienaruszalnej wartości każdego człowiekajest bowiem wynikiem posiadanych cnót. Tonasza dobra kondycja moralna i intelektualnasprawia, że patrzymy z szacunkiem na siebiei na innych. Nasze sprawności moralne (moralexcellencies) są tym wewnętrznym światłemi witalną siłą, które sprawiają, że godnośćosoby nie jest jedynie szlachetnym hasłem,lecz rzeczywistościąmającą wyrazw tym, jak się dosiebie odnosimy.Dlatego teżnawet najbardziejszlachetne


instytucje publiczne nie są w stanie utrzymać długo pierwszego filaru ładuspołecznego, jeśli brakuje cnotliwych obywateli. Poszanowanie godnościosoby nie jest jedynie wynikiem działań instytucjonalnych i prawnych,tj. odgórnych decyzji, lecz przede wszystkim kultury osobistej i dobregowychowania.PRAWO I RZĄdTrzecim filarem ładu społecznego jest sprawnie działająca władzaustawodawcza, egzekucyjna i sądownicza. Zadaniem organów państwa jestkoordynacja życia społecznego obywateli dla dobra wspólnego i osobistego.Z jednej strony prawo jest nam potrzebne, bo rzeczywistość pokazuje, żenie wszyscy ludzie chcą zawsze postępować w sposób zgodny z zasadamimoralnymi, a niektórzy nawet są skłonni robić to jedynie pod groźbą kary.W tym sensie prawo stanowione ma funkcję policyjną i prewencyjną.Wyznacza ono pewne minimalne standardy poprawnego zachowaniaw sferze publicznej, co ma zapewnić bezpieczeństwo, ład i chronić nas przednadużyciami i niesprawiedliwością ze strony osób trzecich.Z drugiej zaś strony system prawny byłby potrzebny nawetwtedy, gdybyśmy wszyscy zachowywali się moralnie poprawnie. I takpotrzebowalibyśmy zbioru zasad, które pozwalałyby nam żyć razemi realizować prywatne zamierzenia, nie popadając w konflikt z zamierzeniamiinnych ludzi. W tym sensie instytucje państwa mają charakter rozjemcy,arbitra i organizatora wspólnego życia społecznego, tak by toczyło się onow miarę możliwości bezkolizyjnie.Państwo pełni również funkcję kuratora i zarządcy, który wykorzystującskładki obywateli (podatki), ma za zadanie dbać o dobra wspólne(infrastruktura, bezpieczeństwo, urzędy, kultura, edukacja, ochrona zdrowiaitp.). To właśnie tutaj mamy do czynienia ze służebną rolą państwa, którejest jedynie sztuczną strukturą powołaną dobrowolnie do życia na podstawieumowy społecznej. W tradycji demokratycznej, a tym bardziej republikańskiej,struktury państwa powinny być ze swej natury minimalne, bowiem mająone zająć się jedynie tymi aspektami życia, gdzie obywatele uznają, iżwspólny wysiłek poprzez płacenie podatków może przynieść lepsze efektyniż działanie na własną rękę. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że państwo, jakoludzki twór, jest ze swej natury słabe, podatne na pokusę korupcji, skłonne domarnotrawienia prywatnych pieniędzy, nakładania niepotrzebnych więzów87Biznes jako dobro moralne i filar ładu społecznego


na obywateli oraz do zastępowania logiki służby logiką wyzysku – nie dziwirosnąca obecnie tendencja do kompletnej prywatyzacji życia publicznego,nawet w takich sferach, jak służba zdrowia, kultura czy transport.Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że zasobność i poziom życia w danymkraju są ściśle związane ze stabilnością sceny politycznej, przejrzystościąJeśli firmy unikają płacenia podatkówi świadczeń socjalnych oraz łamią prawodotyczące choćby ochrony środowiska, prawpracowniczych czy norm bezpieczeństwa, tostają się „rakiem społecznym”.prawa i wydolnością systemu sądowego. Słabe, często zmieniające sięrządy, zawiłe i sprzeczne wewnętrznie kodeksy praw oraz mało efektywnesądownictwo odstraszają zagranicznych inwestorów i studzą zapał obywatelido prowadzenia działalności gospodarczej. Do tego, aby móc się rozwijaći inwestować, przedsiębiorstwa potrzebują pewności co do długofalowejpolityki ekonomicznej, fiskalnej i socjalnej rządu, co do uregulowań prawnychi co do realnej możliwości dochodzenia swoich racji na drodze sądowej. Niktnie lubi bowiem budować na ruchomych piaskach, szczególnie, gdy w gręwchodzą bardzo duże sumy pieniędzy, interesy wielu inwestorów, setki miejscpracy i przyszłość całych regionów.Najważniejszym jednak elementem styku pomiędzy państwem a biznesemsą podatki. Nie da się ukryć, że rządzący mogą realizować powierzoneim zadanie dbania o dobro wspólne dzięki bezpośrednim i pośrednimpodatkom płaconym przez firmy oraz obywateli. Nie oznacza to jednakwcale, że kluczem do efektywnego rządzenia są wysokie podatki. Częstesięganie do kieszeni podatników, a następnie redystrybucja przychodówjest ekonomicznie szkodliwe i moralnie niesprawiedliwe. Jedyną drogą dodobrobytu jak największej liczby osób jest kreatywne pomnażanie dobraekonomicznego poprzez inwestycje, rozwój, innowacje i wzrost gospodarczy.I tak dochodzimy do wyjaśnienia wzajemnej zależności pomiędzypaństwem a sferą przedsiębiorczości. To obustronne oddziaływanie możebyć pozytywne, gdy prowadzi do większego dobrobytu społecznego, lub


89negatywne, gdy prowadzi do pogorszenia się stopy życiowej.Z jednej strony firmy mają nie tylko prawny, ale i moralnyobowiązek do wywiązywania się ze swoich należności wobecpaństwa. Jeśli bowiem unikają płacenia podatków i świadczeńsocjalnych oraz łamią prawodotyczące choćby ochrony środowiska,praw pracowniczych czy normbezpieczeństwa, to stają się „rakiemspołecznym”, który żeruje na zdrowymorganizmie. Niszcząc w ten sposóbpodstawy swojego powodzenia, firmyprowadzą politykę autodestrukcyjną.Z drugiej strony rządzący, którymnaprawdę zależy na dobru ogółu,powinni prowadzić taką politykę,która przyciąga inwestorów, ułatwiarozwój i zachęca do prowadzeniawłasnej działalności gospodarczej.Najważniejszym krokiem w tymkierunku jest umiar w sferzenakładanych obciążeń podatkowychi świadczeń socjalnych. Trzeba jeszczeraz jasno powiedzieć, że rządzenie,które opiera się na opróżnianiukieszeni innych i redystrybucji, jestjedynie komunistyczną utopią. Jejkońcowym rezultatem jest to, żewszyscy stają się na koniec jednakowobiedni i bezproduktywni. Szlachetniebrzmiąca idea socjalistycznej równościto nie równość szans, ale równośćw beznadziei i marazmie.Zamiast dławiącego uściskunależności podatkowych i gordyjskichwęzłów w postaci nakładających siękontroli i norm, państwo powinnoBiznes jako dobro moralne i filar ładu społecznego


aczej zadbać o rozwój nowoczesnej infrastruktury (drogi, koleje, lotniska,łącza internetowe, dostępność informacji publicznych, bezpieczeństwoenergetyczne itp.), sprawnej administracji i sprawiedliwego prawa, które stoipo własności prywatnej, przedsiębiorczości, kreatywności i innowacji.Jeśli zaś państwo skupia się jedynie na ściąganiu i redystrybucjiprywatnych dochodów to wysusza źródło, z którego czerpie. Biorącpod uwagę, że w każdym państwie o charakterze socjalnym, tudzieżsocjalistycznym, potrzeby budżetowe ciągle rosną, istnieje duże zagrożenie,że nieumiarkowana eksploatacja źródła przychodu, tj. podatników,doprowadzi do zatrzymania rozwoju gospodarczego. Przykładem na tomogą być choćby Włochy, które już od dłuższego czasu mają roczny wzrostgospodarczy bliski zeru i przyciągają sporadycznych inwestorów. Powodytakiej stagnacji są zawsze te same, wysoki próg podatkowy, za dużoświadczeń socjalnych, bałagan biurokratyczny, niejasne prawo, niestabilnyrząd i przestarzała infrastruktura.BIZNESCzwartym filarem dynamicznego społeczeństwa jest działalnośćgospodarcza. Po pierwsze, jak już zostało wspomniane wyżej, to właśniefirmy w dużej mierze utrzymują państwo i finansują budżet poprzezróżnorakie podatki. Generują one wartość ekonomiczną, wartość dodaną, czypo prostu bogactwo, które następnie może zasilić dobro ogółu.Po drugie, nawet jeśli nie brakuje oskarżeń o wykorzystywaniepracowników, to jednak prawdą jest również, że firmy realizują jak niktinny ideę godności osoby ludzkiej, oferując zatrudnienie, zarobki, względnąniezależność i perspektywy rozwoju. Przedsiębiorstwom zależy na tym, bypracownicy ustawicznie się kształcili, podnosili kwalifikacje i wykorzystywaliswój kreatywny potencjał. Dla firm jest to źródło rozwoju, dla pracownikówźródło samozadowolenia.Po trzecie, sektor biznesowy jest czołowym orędownikiem pokojui stabilizacji. Rozwój handlu lokalnego i globalnego oraz inwestowaniewe współpracę gospodarczą ma silne działanie prewencyjne zmierzającedo utrwalenia pokoju na świecie. Kwitnąca gospodarka rozluźnia równieżpotencjalne napięcia społeczne i niezadowolenie, daje pracę, zarobkii zaspokaja materialne potrzeby obywateli. Historia już nie raz pokazała,że podłożem dla dyktatur, kultu jednostki, agresywnego nacjonalizmu,krwawych rewolucji, masowej emigracji i wojen są bieda, bezrobociei niezaspokojone potrzeby materialne. Państwa, które znajdują się w zapaści


91czy stagnacji gospodarczej,by nie dopuścić do implozjispołecznej, tj. anarchii, głodu,przewrotów wojskowych,zamieszek, tumultów, epidemiii wojny domowej, starają się jakośrozładować nagromadzoną, leczniezrealizowaną energię społeczną.Robią to zazwyczaj poprzezmilitaryzację życia społecznego(masowy pobór do wojska i rozwójsektora zbrojeniowego), pretensjenacjonalistyczne i imperialne(przygotowanie do wojny),kanalizację negatywnych odczućspołecznych poprzez wykreowaniekozła ofiarnego (np. antysemityzm),wskazanie na zewnętrznezagrożenie dla bezpieczeństwai suwerenności państwa, psuciekontaktów z państwami ościennymi.Innym sposobem na połowicznerozwiązanie wewnętrznychproblemów ekonomicznych jest„odkręcenie społecznego wentylubezpieczeństwa” w postaci masowejemigracji, czego wyrazem może byćchoćby exodus Polaków z kraju powejściu do Unii Europejskiej.Po czwarte, jak pokazujerównież historia wielu krajówo silnej tradycji merkantylistycznej,działalność przedsiębiorcza, czy toindywidualna, czy korporacyjna,umożliwia mobilność społeczną.To w pracy i zarobkowaniu, a nieBiznes jako dobro moralne i filar ładu społecznego


w koneksjach i układach, obywatele powinni upatrywać szans na poprawęswojego statusu społecznego. Oczywiście, jest to możliwe, o ile państwostwarza rzeczywiście warunki, w których praca i zarobkowanie przekładająsię szybko na wyższą stopę życiową i większą swobodę obywateli.Po piąte, nikomu tak jak firmom zależy na zwalczaniu korupcji,a jednocześnie na obronie przejrzystości w życiu społecznym (transparency).Na wolnym rynku, gdzie nie ma miejsca na monopole i oligarchie, firmy nieupatrują swojego sukcesu w przekupstwie i politycznych konszachtach. Wręczprzeciwnie, żądają od państwa zapewnienia takich zasad wolnorynkowej gry,gdzie o zwycięstwie decydują konkurencyjność, jakość i kompetencja. W tymsensie przedsiębiorcy są głównym sprzymierzeńcem rządu w podnoszeniustandardów życia publicznego.Po szóste, to jedynie dzięki swej zasobności firmy są w stanie nieść pomochumanitarną, wspierać edukację, finansować naukę, pomagać służbie zdrowiaoraz realizować wiele innych dzieł filantropijnych.KONKLUZJEGłówne przesłanie artykułu Roberta P. George’a można zawrzeć w trzechpunktach: primo – biznes jest jednym z filarów społeczeństwa, secundo– biznes powinien we własnym interesie wspierać pozostałe trzy filary,gdyż tertio – sukces przedsiębiorców jest uzależniony od poszanowaniagodności człowieka, silnych rodzin i sprawnego państwa. Firmy działającoraz gorzej tam, gdzie rząd jest skorumpowany, prawo niewydolne, rodzinydysfunkcjonalne, a wartości moralne w zaniku.W sposób szczególny firmy powinny być zainteresowane wspieranieminstytucji rodziny. Słaba rodzina jest bowiem pierwszym ogniwemw łańcuchu zdarzeń, który prowadzi do zapaści gospodarczej oraz politycznejdyktatury. Demokracja wolnorynkowa nie utrzyma się długo tam, gdzieistnieje wysoki procent rozwodów, rodziny się rozpadają lub nie wywiązująsię z zadania moralnej formacji dzieci. Jeśli rodzina nie spełnia swojejfunkcji wychowawczej, co do zdrowia fizycznego, rozwoju intelektualnegoi kształtowania charakteru, to te zadania muszą być przynajmniej w pewnymstopniu przejęte przez państwo. Aby uporać się z narastającymi problemamispołecznymi wynikającymi z braku moralnej formacji w rodzinie –wandalizmem, agresją, przestępczością, alkoholizmem, narkomanią, brakiemwykształcenia, nieodpowiedzialnością, niezdolnością do pracy, niezdrowymtrybem życia, aspołecznością, niezdolnością do założenia rodziny itp. rządzącybędą rozbudowywać biurokrację, agendy rządowe, programy socjalne,


ośrodki wychowawcze oraz więzienia. Wszystko to wymaga coraz większychpodatków oraz coraz silniejszego i scentralizowanego państwa, które coraz93Biznes jest czołowym orędownikiem pokojui stabilizacji. Rozwój handlu lokalnegoi globalnego oraz inwestowanie we współpracęgospodarczą ma silne działanie prewencyjne.bardziej wdziera się i kontroluje przestrzeń życiową słabych moralnieobywateli.Jak przestrzegają nas Alexis de Tocqueville i Russell Kirk – klasycy myślirepublikańskiej – tam, gdzie moralna korupcja obywateli jest powszechna,uformowanie się demokratycznej tyranii jest tylko kwestią czasu. Kiedybrakuje cnót moralnych, zarówno życie polityczne, jak i gospodarczestaje się chaotyczne, nieprzewidywalne, niestabilne, wręcz konwulsyjne.Aby uniknąć kompletnego rozpadu społeczeństwa, do gry wkraczają siłyprzymusu, kontroli i reglamentacji nałożone odgórnie przez centralny rząd.Utrata moralnych zdolności samokontroli, dyscypliny, odpowiedzialnościza siebie i za innych pośród obywateli, zmusza państwo do zawieszeniaswobód obywatelskich i wprowadzenia rządów totalitarnych. Oczywiściew dzisiejszym świecie nie będzie to pewnie klasyczny autorytaryzmsiłowy i represyjny, o jakim myślimy – ten w wydaniu komunistycznym,nazistowskim czy faszystowskim. W demokracjach liberalnych istniejeraczej niebezpieczeństwo wykształcenia się „miękkich tyranii”, które będązmierzać do niedostrzegalnej, aczkolwiek silnej kontroli społecznej poprzezbezmyślny konsumpcjonizm, standaryzację wszystkich sfer życia, podsycaniepermisywizmu moralnego i kompletną zależność od państwa. Amoralnelub na wskroś dekadenckie społeczeństwo, gdzie rodzina przestaje spełniaćswoją rolę, to idealne podłoże do rozwoju utopijnych systemów, tzw. tyraniiwiększości, takich jak brave new world Huxleya czy konsumofaszyzm Ballarda,w których państwo stara się utrzymać obywateli w wiecznej dziecinności,odbierając im jakąkolwiek możliwość decydowania o sobie, a jednocześnieBiznes jako dobro moralne i filar ładu społecznego


zapewniając idealny spokój, ład i wysoki poziom życia poprzez mechanicznyi bezmyślny sposób życia, w którym nowymi cnotami są materializm,libertynizm, komfort, pasywność oraz kontrolowana agresja.Jeśli chcemy uniknąć tego okropnego scenariusza i jeśli przywiązanijesteśmy do idei małego państwa, niskich podatków, swobód obywatelskichi wolności gospodarczej, to musimy wspierać społeczeństwo obywatelskie,którego najważniejszym ogniwem jest tradycyjna rodzina spełniająca funkcjewychowawcze i edukacyjne.Tym, który może stracić najwięcej na upadku rodziny, jest biznes. Zdrowerodziny są przecież dla firm najlepszym klientem, ale i jedynym źródłemwartościowego kapitału ludzkiego. Kwitnący biznes, mały i duży, jestniewątpliwe podstawowym dobrem moralnym dla społeczeństwa, lecz niemoże spełniać swojej funkcji bez zaplecza rodzinnego. Tak jak rodzinompowinno zależeć na istnieniu rozwiniętej przedsiębiorczości, która zapewniazatrudnienie i dobrobyt, tak firmom powinno zależeć na wspieraniu rodziny,która przynosi dochód i zapewnia siłę roboczą. Ta współzależność powinnaprzekonać biznesmenów do inwestowania, promowania i wspierania rodzinyw ramach społecznej odpowiedzialności przedsiębiorstw. Nie możemyzapomnieć, że działalność biznesowa jest w końcu powołaniem, które masłużyć dobru społecznemu. Tak jak bycie lekarzem czy prawnikiem, tak i bycieprzedsiębiorcą czy menedżerem, nawet jeśli bardzo dochodowe, powinnoopierać się na logice służby, a nie na logice szybkiego i łatwego profitu.W przypadku biznesu jest to w dużej mierze służba na rzecz rodzin. █


DOBRA KSIĄŻKAG.K. ChestertonPoeta i wariaciNOWOŚĆNa jesienne wieczory...Fronda 2009Stron 216Oprawa miękkaISBN 978-83-60335-49-9Cena detaliczna 19,90 zł„Poeta i wariaci” to zbiór sensacyjnych opowiadań, których bohateremjest Gabriel Gale – roztargniony poeta i natchniony malarz. Chociaż napierwszy rzut oka wygląda on na człowieka zupełnie oderwanego odrzeczywistości i żyjącego w swoim własnym wyimaginowanym świecie, tojednak dzięki swej niezwykłej intuicji i umiejętności twórczego myśleniaokazuje się zdolny do rozwiązywania najbardziej skomplikowanych zagadekdetektywistycznych. Jego przewaga nad innymi wynika z tego, że niepozostaje on więźniem pięciu zmysłów, lecz dostrzega głębszy, duchowywymiar rzeczywistości. Niektórzy widzą w jego zachowaniu szaleństwo, aletak naprawdę jest to wolność od schematów i konwenansów, która pozwalamu na świeżość spojrzenia - tak jak owemu dziecku z baśni Andersena, którejako jedyne zobaczyło, że król jest nagi. Poznało prawdę, gdyż było wolne odgłosu opinii publicznej i presji większości.K s i ę g a r n i a L u d z i M y ś l ą c y c h X L Mwww.xlm.pl ::: info@xlm.pl ::: tel. (022) 828 13 79ZAMÓW JUŻ DZIŚ! Warszawa ul. Tamka 45


Ks. Jacek Stryczek – kapłan rzymskokatolicki archidiecezjikrakowskiej, przez wiele lat duszpasterz akademicki w kolegiacieśw. Anny w Krakowie i duszpasterz studentów medycyny z CollegiumMedicum. W 2007 roku mianowany przez abp. Stanisława Dziwiszaduszpasterzem ludzi biznesu oraz duszpasterzem wolontariatuw Małopolsce. Prezes Stowarzyszenia „Wiosna”. Mieszka w Krakowie.Biznes i chrześcijaństwo potrzebują gwałtownikówAutor Autorski


Biznes i chrześcijaństwopotrzebują gwałtownikówROZMOWA Z KS. JACKIEM STRYCZKIEMWolny rynek ma to do siebie, że jeżeli ktoś na nim funkcjonuje, to mafeedback – informację zwrotną. Czyli jeżeli podejmuję jakieś działaniei wydaje mi się, że jestem wspaniały, na wolnym rynku poznaję prawdęo sobie. W konfrontacji z rzeczywistością opartą na ryzyku, podejmowaniudecyzji, umiejętności radzenia sobie z kryzysami, człowiek się sprawdzai dowiaduje się, że ma wiele wad. Kiedy to już wie, może to poprawiać,zmieniać, rozszerzać wiedzę i umiejętności – ma możliwość pracy nadsobą. Często ludzie nazywający się wierzącymi, którzy nie uczestnicząw konfrontacji wolnorynkowej, popadają w zadufanie, że są w porządku,nic złego nie robią. Tkwią w miejscu, uważają się za idealnych.Rozmawia Elżbieta RumanWpisałam do wyszukiwarki „duszpasterz biznesmenów”i wyskoczył mi ksiądz Jacek Stryczek. Dlaczego zająłeś sięwłaśnie biznesmenami?Foto: Stowarzyszenie Wiosna– Z prostego powodu. Wydaje mi się, że w Polsce nastąpiła spora zmianakulturowa. Polega ona na tym, że wcześniej, kiedy ludzie przychodzili dokościoła, to na ogół ksiądz miał nad nimi dużą przewagę cywilizacyjną: byłlepiej wykształcony, na wielu sprawach znał się lepiej, a ludzie potrzebowali,żeby ksiądz, przemawiając do nich z wyższej pozycji, mówił im, co majązrobić. Teraz bardzo duża część społeczeństwa sama sobie nieźle radzi: odnosisukcesy, jest niezależna. To ludzie, którzy w porównaniu z księżmi częstoradzą sobie dużo lepiej, mają większe doświadczenie życiowe. Oni nie sąnauczeni, żeby im mówiono, co mają robić i jak mają myśleć. Są samodzielni.


W związku z tym – jak mi się wydaje – powstał taki mur w kościele. Z jednejstrony komunikacja z ambony odbywa się ciągle na zasadzie przewagi: „Mymamy rację, my wiemy lepiej, a wy słuchajcie”. A z drugiej strony wielu ludziprzychodzi do kościoła i pyta: „O czym ten ksiądz mówi?”. Przeszkadza im tonprotekcjonalności, poczucia wyższości, z jakim zwracają się księża w kościele.I powoli dochodzi do tego, że część ludzi, którzy w życiu dobrze sobie radzą– przestaje chodzić do kościoła. Druga część – ci, którzy jeszcze chodzą – niesłuchają już tego, co mówią księża, uważają, że to się nie odnosi do nich.Otóż chciałbym do tych ludzi dotrzeć. I nie chodzi mi o biznesmenów, tylkoo ludzi biznesu.Na czym polega różnica między biznesmenami a ludźmi biznesu?– Ludzie biznesu to osoby, które żyją w świecie ryzyka, podejmują wyzwania.Wolny rynek weryfikuje ich pracę, osiągnięcia. Są nauczeni samodzielności.Ale dla takich ludzi liczy się tylko zysk.– To jakieś uproszczenie. To nie o to chodzi – to jest kwestia stylu życiazwiązana z podejmowaniem ryzyka, szukaniem nowych wyzwań. Są ludzie,którzy lubią mieć poczucie bezpieczeństwa, spokojny etat i to wszystko.Ale jest coraz większa grupa tych, którzy ciągle podejmują wyzwania, lubiąmierzyć się z rzeczywistością. Nie chcę osądzać, dlaczego – czy dla zysku, czyz potrzeby posiadania ciągle nowych rzeczy lub rosnącego konta, czy z jakichśinnych powodów – jedno wiem: dla nich w Kościele nie ma komunikacji.Kościół nie wypracował wspólnego z nimi języka. Język „przewagi” przestałdziałać, a nowego nie ma. Księża – nie wiedząc, co mówić – czasem po prostunie mówią nic.Mówimy o ludziach, którzy chcą coraz więcej „mieć” natym świecie, a w Ewangelii czytamy, że łatwiej będziewielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemuwejść do Królestwa Bożego…– Kiedy dokładnie wczytamy się w ten fragment, to zauważamy, że chodzio coś innego. Wiara w szczęśliwość po śmierci nie była wówczas wśródŻydów powszechna. Wielu z nich miało wobec tego takie wyobrażenie, żeBóg za wierność może nagradzać tylko w tym życiu. Dowodem zaś Bożego


łogosławieństwa było bogactwo. Ten stereotyp działał też w drugą stronę– jeśli jesteś bogaty, to znaczy, że Bóg ci błogosławi, a więc usprawiedliwiatwoją religijność. To była droga saduceuszy, arcykapłanów, którzy bogacilisię w świątyni na wymianie monet, a ich bogactwo miało świadczyć o ichpobożności. Tymczasem Jezus krytykuje taki styl życia, kiedy człowiek określaswoją wartość przez to, co posiada. Jezus mówi, że wartość życia zależy odtwojej relacji z Bogiem, od tego, jak blisko jesteś Niego. Dlatego „posiadający99Mnie nie imponuje to, że ktoś jest świetnymkatolikiem, jeżeli w ogóle nie ryzykuje. Bądźcieprzebiegli jak węże i nieskazitelni jak gołębice.spichlerze” nie może się spodziewać, że z powodu swojego bogactwa będziezbawiony. Zauważmy, że Jezus spotkał paru ludzi, o których wiemy z kartewangelii, że byli bogaci, jak Nikodem czy Józef z Arymatei, a jednak nieskrytykował ich za posiadanie bogactwo.W Polsce nasze podejście do posiadania dóbr naznaczone jest romansemz komunizmem, który uważał, że posiadanie jest złem, ale za to używaniejest w porządku. Mamy dużo mentalności homo sovieticus – uważamy, że jeśliktoś coś „posiada”, to na pewno jest zły. Samo posiadanie jest złem! Pierwszysekretarz na przykład mógł wiele nie posiadać, ale za to z wielu rzeczy mógłkorzystać. Powoli się od tego uwalniamy, jednak nie zmienia to faktu, że niema u nas zbyt dużego szacunku dla tych, którzy są bogaci.Dużo zastanawiałem się nad bogactwem i chyba mogę powiedzieć,że z perspektywy Ewangelii bogactwo jest promowane z informacją, żeobdarzone jest dużym ryzykiem…Więc może jednak z tym wielbłądem i uchem igielnymto nie przesada. Zresztą chyba trudno jest zobaczyć„bogacza” w kościele na niedzielnej Mszy świętej.– A może ci „bogacze” na Mszy świętej są ukryci, wyglądają jak inni…Po długich analizach mogę powiedzieć, że jest wiele fragmentów w Ewangelii,Biznes i chrześcijaństwo potrzebują gwałtowników


które wprost promują przedsiębiorczość, dorabianie się, dużą aktywność.Najbardziej klasyczna jest przypowieść o talentach. Jak wiadomo talent tosą 32 kilogramy złota. Gospodarz, który zostawia talent, oczekuje, że ktośpomnoży to bogactwo, czyli – mówiąc językiem współczesnym – wejdziena wolny rynek i podejmie ryzyko. Sto procent zysku, jakiego oczekujegospodarz, to efekt bardzo ciężkiej pracy. Co dziś należałoby zrobić, żebyuzyskać taką stopę wzrostu?! A takie jest oczekiwane gospodarza, bozakopanie talentu jest karane. Puenta jest następująca: w drobnej rzeczy byłeświerny – nad wielkimi cię postawię.Tak więc z perspektywy Ewangelii należy być sprawnym w biznesie –w oparciu o tę sprawność można budować swoje zaangażowanie na rzeczKrólestwa Niebieskiego. Co z tego, że ktoś chce pomagać innym, jeśli jestbeznadziejnym „pomagaczem”! W czasie rekolekcyjnego kazania wygłosiłemtakie wezwanie: życzę wam, żebyście byli bogaci, bo dzięki temu jest szansa,że wierni w drobnej rzeczy, nad wielkimi będziecie postawieni.Piękna wizja: chrześcijanie mają być bogaci! Miło siętego słucha, bo do tej pory wydawało mi się, że raczejtrzeba rezygnować, odmawiać sobie, żyć w negacji wobecświata materialnego...– Jedna z przypowieści ewangelicznych mówi o tym, że pewien bogacz,który tak się dorobił, że już tylko jadł, pił i używał, usłyszał: „Głupcze, jeszczetej nocy zabiorą twoją duszę”. Niebezpieczeństwo bogactwa polega na tym,że człowiek opływający w dostatki może pomylić wartość życia ze stanemkonta. Co innego mieć dużo, a co innego pławić się w tym bogactwie – tosą dwie różne rzeczy. Tak więc zachęcanie do bogacenia się nie jest wcaleprzeciwne zachętom do ascezy.Dokładnie to samo mogę opisać językiem biznesowym. Na początku lat90. powstało dużo biznesów, ludzie szybko się bogacili, ale zysk zamienialiw konsumpcję – kupowali sobie domy, samochody. Kiedy przyszło lekkiewahnięcie rynku, szybko z niego wypadli – nie byli w stanie sprostaćwymaganiom finansowym. Prowadząc biznes, trzeba nieustannie kontrolowaćkoszty, być bardzo ostrożnym w wydawaniu pieniędzy. W świecie dojrzałegobiznesu są ludzie bardzo bogaci, którzy sami sobie wielu rzeczy odmawiają,uprawiają, można rzec, pewien rodzaj ascezy. Nie da się długo być bogatymi bez końca używać życia…


W rozmowach z Bogiem nieograniczona liczba darmowych minut,brak limitów na połączenia i jednakowa taryfa dla wszystkich.


Mam przyjaciela, który bardzo szybko się wzbogacił – w latach 90. wszedłdo setki najbogatszych Polaków. Byłem świadkiem, jak uczył swoje dziecioszczędzania – puszki po napojach zawozili do automatu, który w zamianza nie wypłacał jakieś drobne kwoty. Ten człowiek z ołówkiem w ręku liczyłswoje wydatki domowe. Bogactwo szło u niego w parze z ascezą.Tego się u nas w Polsce często nie rozumie – przeważa myślenie, że trzebasię dorobić, żeby wreszcie zacząć używać życia, a przecież bogactwo nie jestSpotykam często ludzi, którzy są takzadufani w sobie, że nie chcą słuchać uwago ascezie. Mają sławę i poważanie, dopieropo jakimś czasie okazuje się, że taki sukcesowocuje pustką.do tego! Ma inną naturę. Bogactwo służy do budowania dobrej cywilizacji,tworzenia miejsc pracy. Jeśli ktoś jest sprawny, ma dobre pomysły i sam siębogaci, to tworząc miejsca pracy, pomaga tym, którzy nie są tak przebojowi,którzy potrafią mniej. A więc bogactwo obliguje do pomagania innym. Jeślinie jest używane w tym celu, to – brzydko mówiąc – zaczyna śmierdzieć.Jeśli ktoś ma sukcesy biznesowe, a nie dzieli się nimi z innymi – zaczynazakręcać się wokół siebie. Zaczyna mu się wydawać, że jest pępkiem świata,staje się nadwrażliwy, przejęty sobą, dużo złych rzeczy dzieje się wtedyw człowieku – stąd już tylko krok do ciężkich zaburzeń psychicznych,chorób duszy…Jezus w Ewangelii daje nam za wzór takie stworzenia, jak liliewodne czy ptaki niebieskie, które żyją tylko dzięki Bogu, niemuszą się starać, zabiegać o pożywienie, dach nad głową...– Ja jestem zwolennikiem wolnego rynku, bo to oznacza ryzyko, a ryzykooznacza szanse na rozwój. Ewangelia jest zbudowana na ryzyku – wiara,wyjście ze swojego świata, opuszczenie tego, co bliskie i znane – to jestryzyko. Nie można się rozwijać, zdobywać Królestwa Bożego, nie ryzykując.Jeśli ktoś chce być człowiekiem wierzącym, a zarazem unika ryzyka, to nie dasię tego połączyć.


103Wolny rynek ma to do siebie, że jeżeli ktoś na nim funkcjonuje, to mafeedback – informację zwrotną. Czyli jeżeli podejmuję jakieś działanie i wydajemi się, że jestem wspaniały, na wolnym rynku poznaję prawdę o sobie.W konfrontacji z rzeczywistością opartą na ryzyku, podejmowaniu decyzji,umiejętności radzenia sobie z kryzysami, człowiek się sprawdza i dowiadujesię, że ma wiele wad. Kiedy to już wie, może to poprawiać, zmieniać,rozszerzać wiedzę i umiejętności – ma możliwość pracy nad sobą.Często ludzie nazywający się wierzącymi, którzy nie uczestnicząw konfrontacji wolnorynkowej, popadają w zadufanie, że są w porządku, niczłego nie robią. Tkwią w miejscu, uważają się za idealnych.A dlaczego uważasz, że będąc chrześcijaninem, trzebapodejmować ryzyko? Jakie ryzyko?– Jezus mówi: „Kto chce pójść za mną, niech weźmie krzyż i mnienaśladuje”. Mówi: „Mnie prześladują i was prześladować będą”. Mówi:„Będziecie rybakami ludzi” Jakie to jest wyzwanie! Jezus przenosi nasz jednej rzeczywistości do drugiej i oczekuje, że damy radę, że staniemyna wysokości zadania, że szybko się w tym odnajdziemy. Nie obiecujełatwego, bezpiecznego życia, tylko ciągłe wyzwania, codziennie na nowopodejmowanie ryzyka. Ewangelia to przecież wezwanie do przekraczaniasiebie. Co więcej – proponuje ostateczne wyzwanie: nastawieniedrugiego policzka!Ale to wezwanie do pokory!– Wezwanie do nastawienia drugiego policzka jest ryzykiem. Jeśli ktośchce powiedzieć, że zrobi to z pokory – to jego sprawa! Jeśli nastawiamdrugi policzek, to podejmuję ryzyko dla ratowania grzesznika. Jeśli na złoodpowiem złem – to będzie awantura. Ale jeśli na zło odpowiem dobrem,to być może ten drugi się zmieni, może uda mi się wydobyć z niego to, conajpiękniejsze. Mogę w ten sposób wyratować kogoś zacietrzewionegow złu – grzesznik może przestać być grzesznikiem. To samo z miłowaniemnieprzyjaciół – miłość nieprzyjaciół nie polega na tym, że pozwalamnieprzyjacielowi mnie niszczyć, bo wtedy utwierdzam go w złu, prowadzędo potępienia. Ja muszę go zamienić w dobrego człowieka – to taki sprytBiznes i chrześcijaństwo potrzebują gwałtowników


wolnorynkowy! Odwracam sytuację. Tak jak z zarządzaniem finansamiw czasie kryzysu – wszystko leci w dół, a ja staram się podejmować takiedecyzje, żeby iść w górę.Czy można być dobrym chrześcijaninem i prowadzićdochodowy wielki biznes? Zatrudnianie wielu ludzi wiążesię przecież z nieustannymi kompromisami. Na przykładtrzeba zwolnić pracownika, bo jest kiepski, ale on madużą rodzinę na utrzymaniu…– Ewangelia mówi, że bezkompromisowi mamy być tylko wtedy, gdychodzi o trwanie przy Bogu. Co z tego, jeśli ktoś cały świat zyska, a na duszyponiesie szkodę? Ale kompromisy rzeczywiście są konieczne. Na przykładśw. Paweł mówi o kompromisie w sprawie małżeństw osób wierzącychz niewierzącymi – można by dawać wiele innych przykładów.Wydaje mi się jednak, że masz taki obraz katolika, który jest jakby gdzieśschowany, zabezpieczony ze wszystkich stron tak, że nikt nic od niego niechce. On nie ma żadnych możliwości sprawdzenia się i nie może nic złegozrobić, ale dlatego, że po prostu nie ma takiej możliwości! Ja takiego wzorunie widzę w Ewangelii – ci, którzy są letni a nie gorący, są potępiani. Tylkogwałtownicy wejdą do Królestwa Bożego. Mnie nie imponuje to, że ktoś jestświetnym katolikiem, jeżeli w ogóle nie ryzykuje. Bądźcie przebiegli jak wężei nieskazitelni jak gołębice.Jednak „katolicki”, niestety, często jest synonimem„kiepski”. Walczymy z tym, ale na przykład spotykamsię z lekceważeniem, gdy mówię, że pracuję dla redakcjikatolickiej. Ktoś, kto zupełnie nie zna mojej pracy, odrazu sytuuje mnie na marginesie.– Kościół jest zbudowany na skale i dlatego musi być przewidywalny.Wyobraźmy sobie na przykład proboszcza, który starając się być barwny, nienudny, zaskakuje ciągle parafian: zmienia godziny nabożeństw, bez przerwygdzieś wyjeżdża, nie wiadomo, kiedy można go zastać, tylko niektóre chrztyi śluby wpisuje do ksiąg parafialnych… Taka parafia rozpadłaby się! Takwłaśnie działo się na Zachodzie, kiedy księża starali się za bardzo urozmaicaćżycie albo upraszczać chrześcijańskie zasady. Kościół musi mieć twardepodstawy, ale z tej skały, na której jest postawiony, musi wyrastać prawdziwe


105żywe drzewo, prawdziwe życie. Czyli potrzebna jest instytucja i charyzmaty.Instytucja musi być taka, aby nie zabijała charyzmatów, aby one mogły sięrozwijać. Kiedy ja w duszpasterstwie pracuję z moimi studentami – budujęstrukturę, która jest przewidywalna. A równocześnie bardzo cenię ichcharyzmatyczność – to, że każdy jest inny, inaczej się zachowuje, potrafi robićco innego. Ta różnorodność buduje instytucję, a dzięki swoim charyzmatomoni się rozwijają, każdy jest jak najbardziej sobą.Przyglądając się Kościołowi w Polsce, widzę, że jest w nim wielucharyzmatyków. Nie widać ich w mediach, które ciągle niestety woląpokazywać hierarchów, a nie charyzmatyków, ale naprawdę jest ich wielu.Oni czegoś chcą, coś ich pcha do przodu, robią wspaniałe dzieła, przyciągajądo parafii.Instytucja i charyzmaty, to przecież tak jakściana i wiatr…– Mam znajomą, która pracuje w wielkiej korporacji i mówi tak: kiedyzaczynałam pracę, miałam wspaniałego, charyzmatycznego szefa, ogromniedużo się od niego nauczyłam; niestety, następny szef był zupełnie inny,niszczył ludzi. Chcę przez to pokazać, że instytucja sama z siebie nie żyje, toludzie ją ożywiają. Instytucja potrzebuje charyzmatyków jak spękana ziemiawody. Takim wspaniałym charyzmatykiem był Karol Wojtyła.Widziałem kiedyś parafię – było to w czasach PRL – która przez wiele latprowadzona była przez księdza z bardzo kiepską moralnością, który do tegowspółpracował ze służbami. Ludzie chodzili do kościoła, choć wiedzieli, kimjest ten ksiądz. Przez te wszystkie lata nie stracili wiary. Kiedy przyszedłwreszcie jego następca, stwierdził ogromny wybuch wiary! A przecież gdybynie instytucja – to ta parafia nie przetrwałaby. Gdyby ludzie nie mieli miejsca,żeby się spotykać, miejsca, gdzie słyszeli się nawzajem mówiących Ojcze nasz,wszystko rozsypałoby się…Wracając do ludzi biznesu, jak chcesz ich przyciągnąćdo Kościoła?– Jest pewna kategoria ludzi biznesu, którzy mają konserwatywnepodejście do życia. Którzy wiedzą, że ważna jest poukładana rodzina, którzyBiznes i chrześcijaństwo potrzebują gwałtowników


ozumieją, że dzięki mocnym podstawom można podejmować większeryzyko, ale – jak rozumiem – pytasz o tych, którzy odnieśli sukces i uważają,że Kościół jest im niepotrzebny. Takich jest w tej chwili w Polsce więcej, tepierwsze sukcesy ciągle bardzo wielu zachwycają. Mój przekaz jest taki:107Nadejdzie czas, kiedy zostawisz pieniądze,choćbyś nie chciał. Do Pana zaś poniesieszsławę twoich dobrych czynów.dopóki ktoś jest zakręcony wokół własnego sukcesu, wokół siebie, i wydajemu się, że to mu wystarcza – to on mnie nie usłyszy. Ale prawda o człowiekujest taka, że nadchodzi kryzys i pojawiają się pytania: o co w tym wszystkimchodzi? Wtedy pojawia się miejsce dla mnie, a przede wszystkim dla Boga.Praca nie wyczerpuje naszego życia. Daj Boże, że ktoś jeszcze ma rodzinę,ale jest wielu, którzy tylko pracują. Jednak nawet, jeśli dbam o swojąrodzinę, to też dbam o siebie – taka sytuacja nie wystarcza nam w duchu.I następuje przebudzenie – potrzeba duchowości, robienia czegoś dlainnych bezinteresownie. Jeśli pracuję tylko dla swojej rodziny, to nie jest tobezinteresownie – to jest dla swoich, dla siebie. Ja mogę pomóc, aby to sięprzebudziło. Albo mogę przyjść wtedy, kiedy to się obudzi. Kiedy postawiłemkonfesjonał przed Galerią Krakowską, nie zamierzałem zmieniać ludzi –chciałem tylko powiedzieć, że istnieje inny świat, że można żyć inaczej.To było moje kazanie do ludzi biznesu.Masz jeszcze inne pomysły „kazań dla ludzi biznesu”?– Tak. Wymyślam sobie taki język komunikacyjny przez media – tonajlepszy sposób, bo docieram wtedy szybko i szeroko. Rozdawałem naprzykład na przystankach tramwajowych chleb posypany popiołem – to teżbyło kazanie do tego typu ludzi. Nazwałem to „postna lekkość bytu”. Chodziłoo to, że nie zawsze, kiedy człowiek ma wszystko, co chce, czuje się lekki, że towłaśnie asceza sprawia, że zaczynamy się czuć naprawdę lekko.Biznes i chrześcijaństwo potrzebują gwałtowników


A może biznesmeni boją się Kościoła, bo myślą, żebędzie ich namawiał do zamknięcia firmy i rozdaniawszystkiego biednym…– Spotykam często ludzi, którzy są tak zadufani w sobie, że nie chcąsłuchać żadnych uwag o ascezie. Tacy ludzie uważają, że dzięki bogactwu inniich słuchają, mają sławę i poważanie, ale dopiero po jakimś czasie okazuje się,że taki sukces owocuje pustką. Wejście do świata takich ludzi to jak wyjazdna misje. Postanowiłem więc, że aby ich lepiej zrozumieć, muszę zacząć żyćjak oni. I tak powstało stowarzyszenie „Wiosna”, gdzie działam na wolnymrynku, włącznie z tym, że zatrudniam ludzi, że zagrażał nam krach finansowy.Wiele osób, obserwując, jak pracuję w stowarzyszeniu, mówiło mi, żegdybym tak pracował w biznesie, to byłbym bardzo bogatym człowiekiem.Mam tylko taki problem, że mi nie zależy na tym, żeby być bogatym –jakoś nie mogę tego w sobie wzbudzić. Chcę tylko spotykać ludzi bogatychi namawiać ich, żeby pomagali innym. Żeby swoje bogactwo zamieniali nadobro publiczne. Taki sojusz z człowiekiem, który sprawnie zarabia pieniądze,kiedy ja sprawnie potrafię pomagać ludziom – jest jak najbardziej właściwy.Każdy robi to, co umie najlepiej – razem współtworzymy dobro.Druga kategoria ludzi biznesu, do których trafiam, to eksperci, którzydzięki swojej wiedzy i kompetencji doszli do fortuny. Namawiam ich, żebyswoją wiedzą służyli stowarzyszeniu, a więc pomagali wielu tym, którzy niemają ani wiedzy, ani takich zdolności.A co z obrazem Jezusa łagodnego, który trzcinynadłamanej nie złamie, a którego mamy naśladować?Przecież Jezus nie był biznesmenem.– Święty Paweł powiedział: „Nie chcę więcej znać Chrystusa według ciała”.Nie chodzi o naśladowanie stylu bycia Jezusa, ale o to, by pójść Jego duchowądrogą. A tak w ogóle, to Chrystus bywał również gwałtowny, okazywałsiłę, kiedy wyrzucał kupców ze świątyni. Może ta cukierkowatość wypływaz pobożności tłumów, ale Jezus był silnym, porywającym mężczyzną. Szły zanim tłumy, i to nie jakichś maruderów, ale mężczyzn, którzy sieci pełne rybwyciągali bez dźwigów.Kiedy pewnego razu Jezus, chcąc nakarmić tłumy, pyta uczniów, ile mamypieniędzy, słyszy: dwieście denarów. Jeden denar to wynagrodzenie dziennerobotnika w tamtych czasach. Czyli mieli – jak powiedzielibyśmy dziś –


109hOmILIA śW. BAZYLEGO WIELKIEGO„O mIŁOśCI”Weźmij za przykład ziemię; jak ona przynoś plon, i nie bądź gorszy od rzeczynieożywionych. Ziemia przynosi owoce nie dla własnej korzyści, ale dlatego, abyci służyć. Ty natomiast dla siebie samego gromadzisz plon swojej dobroczynności.Nagroda bowiem i zapłata za dobre czyny przysługuje temu, kto ich dokonał.Jeśli udzieliłeś pomocy zgłodniałemu, twoim stanie się to, co udzieliłeś, owszem,powróci do ciebie z naddatkiem. Podobnie jak ziarno wrzucone w ziemięprzynosi korzyść siejącemu, tak też i chleb ofiarowany głodnemu przyniesieci wiele pożytku. Niechże więc zakończenie twej uprawy na ziemi stanie siępoczątkiem wschodzącego zasiewu w niebie. Mówi bowiem Pismo: „Posiejciesobie sprawiedliwość”.Nadejdzie czas, kiedy zostawisz pieniądze, choćbyś nie chciał. Do Pana zaśponiesiesz sławę twoich dobrych czynów. A wtedy cały lud stojąc wokół ciebieprzed Sędzią całego świata nazwie cię żywicielem, łaskawym dobroczyńcą, nazwiewszystkimi imionami sławiącymi twą hojność i szlachetność. Czyż nie wiesz, że sątacy, którzy wydają całe majątki na urządzanie widowisk, na komediantów, walkizapaśników, walki z dzikimi zwierzętami, których nawet sam widok budzi odrazę?Czynią to dla krótkotrwałej sławy, dla wrzawy tłumu i oklasków.Ty natomiast czyż będziesz skąpy w wydatkach, które mają ci przynieść takwielką chwałę? Sam Bóg cię wywyższy, aniołowie pochwalą, wszyscy ludzie, którzybyli od początku świata, nazwą szczęśliwym. W nagrodę za właściwe zarządzaniedobrami przemijającymi otrzymasz chwałę wieczną, wieniec sprawiedliwości,królestwo niebieskie. Ty jednak nie dbasz o takie dobra; pogardzasz tymi, któreci obiecano, z powodu przywiązania do posiadanych obecnie bogactw. Dalejwięc, rozdaj swe bogactwa, bądź hojny i wielkoduszny w udzielaniu pomocypotrzebującym. Niech i o tobie mówią: „Podzielił, rozdał ubogim, sprawiedliwośćjego będzie trwała zawsze”.Jakże bardzo powinieneś być wdzięczny hojnemu Dobroczyńcy, jakże radosnyi szczęśliwy z powodu okazanej ci łaskawości. Wszak nie ty pukasz do drzwiobcych ludzi, ale oni stoją w twoich drzwiach. A tymczasem jesteś nachmurzonyi niedostępny. Unikasz spotkania, abyś przypadkiem nie musiał uronić cokolwiekz twego mienia. Umiesz tylko to jedno: „Nie mam, nie dam, sam jestem biedny”.O tak, biedny jesteś i nie masz naprawdę niczego: nie masz miłości, nie maszdobroci, nie masz wiary w Boga ani nadziei wiekuistej.Biznes i chrześcijaństwo potrzebują gwałtowników


ównowartość dwudziestu tysięcy złotych. Jeżeli policzymy 12 apostołów,72 wykształconych uczniów, rzeszę kobiet, które im posługiwały ze swegomienia – to było na stałe sto kilkanaście osób! To była instytucja, któramusiała dobrze funkcjonować, mieć źródła finansowania, zorganizowanejedzenie, spanie itd.Jezus przyszedł, żeby nawrócić grzeszników, a grzesznicy to nie są postacipozytywne: to zabójcy, kłamcy, oszuści, okrutnicy. Kontakt z nimi to ogromneryzyko. Ale właśnie po to przyszedł Jezus. Doprowadzić do przemianygrzeszników. To jest działanie na najwyższym ryzyku.Czyli nie chodzi o kaplice w firmie?– Jak ktoś lubi, to proszę bardzo. Ale w biznesie nie jest najważniejszaetyka biznesu, ale duch biznesu. Jeżeli na przykład ktoś ma pracownika,który źle pracuje – a wiadomo, że ta osoba ma rodzinę i zobowiązania – tozostawić go czy nie? Odpowiem tak: jeśli pracodawca zostawia taką osobę,która źle pracuje, to demoralizuje i demotywuje innych. Oni widzą, żemożna nic nie robić i zarabiać pieniądze. Obniża swoje zyski i pozwala teżna dalszą demoralizację złego pracownika, ponieważ ten wie, że źle pracuje,ale czuje, że to jest akceptowane. Jeśli zła praca wynika nie z lenistwa, a zbraku umiejętności – oznacza to, że taka osoba jest nie na swoim miejscu,a ktoś godzi się na to. A więc zwolnienie tej osoby będzie pomocą dla niej– zmobilizuje do pracy nad sobą, do szukania swojego miejsca, wreszciedo uczciwej pracy. Tak więc tzw. ckliwy katolicyzm więcej przynosi złaniż pożytku. Duch biznesu prowadzi do podejmowania właściwych, a nieckliwych decyzji. Dobre decyzje przynoszą zyski zarówno właścicielowi firmy,jak i jej pracownikom. █


111Dla niewiernego TomaszaDla nielojalnej Jolii dla wszystkich innych.Żebyście przyjmowali mnie częściej.


Co wydarzyło się w Jerozolimie na trzeci dzień pośmierci Jezusa, owego – jak podają niektórzy – 9 kwietnia30 roku o świcie? Jak rozwikłać tę sensacyjną fabułę,która rozegrała się pomiędzy piątkowym wieczorem, gdyzapieczętowano grób, a niedzielnym porankiem, zanimnadeszły do grobu kobiety?Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa ChrystusaAutor Autorski


Największy sekret ludzkości.Tajemnica Jezusa Chrystusaks. ROBERT SKRZYPCZAK, Wenecja


Nie pociągał mnie nowy film Rona Howarda Aniołowie i demony, aleuległem przyjacielowi i nie żałuję. To wizytówka ponowoczesnej mentalności,podstawowy składnik kulturowego popcornu, którym zajadają się milionyodbiorców zbiorowej skomercjalizowanej wyobraźni. USG zawartości myślikonsumenta książek Dana Brawna.W amerykańskich filmach nie oczekuje się od widza nadzwyczajnegowysiłku. Wszystko zostaje podane na talerzu. Zasadnicza teza w pewnymmomencie zostanie przez kogoś wypowiedziana. Inaczej niż w klasycznymkinie europejskim, gdzie reżyser zadaje pytania, zmusza do myślenia, wciągawidza w dialog. W Aniołach i demonach, opowiedzianych w sposób techniczniewybitny i realizatorsko sprawny, główne przesłanie zostaje wygłoszonew końcowych sekwencjach filmu. Najpierw przez profesora Langdona: nauki,która popełnia błędy, nie można oskarżać o zbrodnie, co najwyżej o naiwność.Jest stosunkowo młoda, zatem należy jej przyznać prawo do pomyłek. Innąfrazę wygłasza kardynał Strauss: religia jest słaba, bo ludzie są słabi i takąją czynią. Nikt nie występuje ani przeciw jednemu, ani przeciw drugiemu.Pada nawet wspaniałomyślne, Galileuszowe stwierdzenie, że nauka i religiapotrzebują siebie nawzajem. Przesłanie filmu, które dopada widza nibymimochodem, jest jasne: nie ma innej drogi – jest tylko religia oraz nauka,które rozświetlają człowiekowi drogę pod stopami.Problem jednak w tym, że jedna i druga są niedoskonałe, ułomne i omylne.Dwie siostry-inwalidki, które wzięły się za ręce i służą nam za przewodniczki.Jedna – szalona i nieobliczalna, druga – stetryczała i obłudna. A obie na półślepe. Gdzie jest prawda? Kto to wie? Bóg, nawet jeśli istnieje, zdaje się byćdaleko, w innym wymiarze. Nie ma prawdy doskonałej, nie ma mocnegooparcia, nie ma świętości. To tylko symbole, w których labiryncie porusza się


115skazany na siebie ułomny człowiek. Taki relatywistyczny przekaz pozostawianajnowszy filmowy hit.W rezultacie po wyjściu z kina naszła mnie ochota, by napisać teksto Jezusie Chrystusie – Ukrzyżowanym Panu, który jest odpowiedziąze strony Boga na dotknięty zwątpieniem ludzki rozum i opryskanąNie ma prawdy doskonałej, nie mamocnego oparcia, nie ma świętości.To tylko symbole, w których labiryncieporusza się skazany na siebieułomny człowiek.błotem przeciętności chęć wierzenia w pomoc z wysoka. Jezus Chrystus,ów tajemniczy Żyd z Galilei, który okazał się Synem Bożym, ożywaw świadomości każdego kolejnego pokolenia jako Zbawiciel. Przychodzizbawić każdego konkretnego człowieka z mielizny zła i egoizmu, otwieraprzed nim perspektywę nieba, gdzie żyje się miłością. Wie On też, żezbawienia potrzebuje nie tylko człowiek, który odważa się myśleć i wierzyć,ale i sama nauka oraz religia.Tekst ten być może zdoła wyjaśnić, dlaczego po seansie Aniołów i demonówczy innych tego typu produkcji czuję nieprzepartą potrzebę ratowania sięgodzinną adoracją przed Najświętszym Sakramentem. I dlaczego tak wielukonsumentów relatywistycznej papki umiera w kościołach, gdy napotykapaplaninę o religijnych wartościach i moralnych ideałach, ożywa zaśw momencie, gdy zetknie się z żywą osobą Chrystusa.chrzEŚcijaŃstwo dla krEtynów?9 grudnia 2004 roku agencja Associated Press doniosła w podnieconymtonie: „Słynny ateista uwierzył w Boga”. Było to echo pewnej konferencjiw Nowym Jorku, podczas której postać będąca symbolem ateizmu naukowego,znany filozof Antony Flew ogłosił, iż przekonał się do istnienia Boga i – małoNajwiększy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


tego – jego pewność „opiera się na naukowej oczywistości”. Ten sam Flewod 1950 roku uznawany był za guru nowoczesnego myślenia wolnego odreligii, zwłaszcza od momentu opublikowania w Oksfordzie swej książkiTheology and Falsification, mającej więcej wznowień niż jakakolwiek z jegopozycji. Potrzeba rzeczywiście niebanalnej uczciwości intelektualnej, bySłynny astrofizyk Fred Hoyle wyjaśnia, żewierzyć w to, iż pierwsza komórka życiowawyłoniła się przez przypadek, to jakbywierzyć, że „rozszalały huragan, którywpadł do składowiska złomu, poskładałdo kupy boeinga”w osiemdziesiątym roku życia, po pół wieku akademickiej glorii, ogłosić swąwłasną kapitulację w obliczu tego, co niepodważalne, wywracając tym samymdo góry nogami cały system, dzięki któremu zdobyło się tytuł mistrza w swejdziedzinie. I to jednym zdaniem: „I now believe there is a God!” 1 .Jasne, że cały świat akademicki, który bardziej kocha mieć rację niżkorygować własne błędy, wstrzymał oddech. Francis S. Collins, dziennikarz„New York Timesa”, nie pozostawił miejsca na odrobinę wątpliwości: „W swejmłodości ateista Antony Flew postanowił przyswoić sobie sokratejską zasadęo podążaniu za oczywistością, gdziekolwiek miałaby ona prowadzić”. I otocałe życie spędzone na długich filozoficznych poszukiwaniach każe mustwierdzić uczciwie, iż oczywistość prowadzi zdecydowanie do Boga. SamFlew dodaje: „Nie słyszałem żadnego głosu. Jasność wywodów kazała mi dojśćdo tego typu wniosków”.Cóż to za oczywistość każe zatrzymać się Flewowi i wielu innymreprezentantom świata nauki w postawie najwyższego szacunku?Powszechnie przyjmuje się, że wszechświat wziął swój początekz Wielkiego Wybuchu (Big Bang). Trudno powstrzymać się od analogii międzytą niezmiernie potężną eksplozją światła, która rozrzuciła w przestrzeńnieskończoną ilość wiązek czystej energii, a zapisem pierwszych słów Boga1 A. Flew (with R.A. Varghese), There is a God, Harper One 2007, s. 93. Książka nosi podtytuł: Jak najsłynniejszyateista świata zmienił zdanie.


117w biblijnej KsiędzeRodzaju: „Niech staniesię jasność”. Z teoriiWielkiego Wybuchu wynika,że od tamtego oddalonego od nas o około15 miliardów lat „epizodu” wzięły początekczas i przestrzeń oraz materia. Anno Penzias,laureat Nagrody Nobla z fizyki za odkrycie tzw.„echa Wielkiego Wybuchu”, czyli promieniowaniakosmicznego, wyjaśniał: „Nie istnieje żadne«wcześniej» w stosunku do Wielkiego Wybuchu, ponieważ wcześniej nieistniały ani czas, ani przestrzeń, ani też materia”. A zatem wszystko narodziłosię w jednym, określonym momencie.Również spojrzenie na to, co wynikło z efektu Big Bangu, pozwala dostrzecdziwny zbieg okoliczności. „Wielkość ładunku elektrycznego elektronu, jakrównież stosunek masy protonu do masy elektronu – objaśnia wybitny fizykStephen Hawking – każą zauważyć, że wartości tych wielkości zdają siędoskonale skoordynowane pomiędzy sobą, tak by uczynić możliwym rozwójżycia” 2 . Wzięcie pod uwagę danych naszej planety prowadzi do wniosku,„jakby Ziemia została wyprodukowana z myślą o przyjęciu życia” 3 : optymalnaodległość od Słońca (wystarczyłoby trochę bliżej lub trochę dalej, by życieokazało się niemożliwe); doskonały kształt orbity (gdyby była bardziejeliptyczna, jak w przypadku Marsa, życie by nie zaistniało). Ponadto gazywulkaniczne przyczyniły się do wytworzenia atmosfery i ukształtowaniasię oceanów w sposób sprzyjający tworzeniu się pierwotnych struktur2 S. Hawking, Dal Big Bang ai buchi neri, Rizzoli 1988, s. 144 (wyd. polskie: Krótka historia czasu - od wielkiegowybuchu do czarnych dziur, tłum. P. Amsterdamski, Warszawa 2007).3 G.I. Schroeder. Genesi e Big Bang, Interno giallo 1991, s. 152.Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


życiowych; ta sama atmosfera zawiera warstwę ozonową, która przepuszczaświatło i ciepło potrzebne do życia, a zatrzymuje promieniowania szkodliwe;wreszcie masa roztopionego ołowiu, zalegająca środek Ziemi, chroni życie naplanecie przed innymi zgubnymi promieniami, pozwalając mu rozwijać siępod „szczególnym parasolem magnetycznym” 4 .Przebierając w wiadomościach z dziedziny nauki, możemy dowiedzieć sięinnych zdumiewających rzeczy. Gdyby ktoś odkrył grotę zapisaną wewnątrzod góry do dołu pełnym tekstem Pana Tadeusza Mickiewicza i próbowałdowodzić, iż stanowi to efekt przypadkowych działań wody, wiatrui minerałów, słusznie zasłużyłby na ironiczny uśmieszek. A tymczasem prostyorganizm jednokomórkowy zawiera w sobie informacje porównywalne dopięciu tysięcy egzemplarzy Pana Tadeusza. Nie bez sarkazmu słynny astrofizykFred Hoyle wyjaśnia, że wierzyć w to, iż pierwsza komórka życiowa wyłoniłasię przez przypadek, to jakby wierzyć, że „rozszalały huragan, który wpadł doskładowiska złomu, poskładał do kupy boeinga” 5 .W podobnym tonie daje się uwieść zachwytowi odkrywcy OwenGingerich, profesor Harwardu, który przyglądał się ludzkiemu mózgowi:„To nieporównanie najbardziej znany nam złożony przedmiot fizycznyw całym wszechświecie”. Z 35 tysięcy genów wyszczególnionych z łańcuchaDNA ludzkiego genomu ponad połowa ma do czynienia z mózgiem. Samzaś mózg to około sto miliardów neuronów połączonych wzajemnie ze sobątak, iż każdy z nich łączy się z dziesięcioma tysiącami innych neuronów.Liczba zaś połączeń synaptycznych pomiędzy komórkami nerwowymiw jednym mózgu przewyższa liczbę wszystkich gwiazd składających się naDrogę Mleczną: 10 do piętnastej potęgi synaps przeciwko 10 do jedenastejpotęgi ciał niebieskich. Gdy weźmie się pod uwagę treść drugiej zasadytermodynamicznej, w zgodzie z którą entropia wszechświata nieustannie sięrozwija (tj. wszystko, co istnieje, stale przechodzi z porządku do rozproszenia,od jedności do chaosu), nie sposób nie zadać sobie pytania: jakim zatem cudembezładna sterta atomów ułożyła się w misterną architekturę ludzkiego mózgu?Kiedy Flew zaczął dzielić się publicznie swymi nowymi przemyśleniami,chętnie wskazywał na kod DNA jako na sztandarowy przykładwyższej Inteligencji, która stworzyła naturę. Przypomnę, że w roku1953 dwaj naukowcy James Watson i Francis Crick dokonali odkrycia4 Tamże, s. 161.5 Słynne powiedzenie Hoyle’a przytaczane w każdym jego biogramie. Angielski astronom znany jest polskiemuczytelnikowi z książek: Katastrofy kosmiczne i narodziny religii, tłum. E. i J. Kaźmierczakowie, Warszawa1999; Matematyka ewolucji, tłum. R. Piotrowski, Warszawa 2003 oraz Mój dom kędy wieją wiatry: stronice z życiakosmologa, tłum. M. Krośniak, Warszawa 2001.


119w jądrze ludzkiej komórki struktury molekuły DNA (kwasudezoksyrybonukleinowego) przewodzącego informacjegenetyczne w niemal wszystkich istotach żywych. Trzebazauważyć, że pomijając samą niezmierną liczbę informacji, jakieJezus to nazwa grzybahalucynogennego, którym faszerowalisię ludzie w określonym miejscui określonej epoce, co połączyło ichw rodzaj komuny zintegrowanejwokół zmaterializowanej postaci ichpsychodelicznych wizji.zawiera w sobie DNA, sam kod czy język ich zapisu zakładajakąś inteligencję, która je wymyśliła i do szczegółu opracowała,a nie znalazła się jak dotąd żadna istota myśląca na świeciemająca takie predyspozycje. Któż zatem stworzył, opracował,a następnie zminiaturyzował kod genetyczny? Kto skonstruowałjego wewnętrzny mechanizm sprawiający poprzez cały ciągprocesów naturalnych przeobrażenie się informacji w biologicznąsubstancję?Nawiasem dodajmy, iż niektórzy współcześni biochemicy wręcztwierdzą, że w przypadku informacji wchodzących w skład kodugenetycznego nie można mówić ani o materii, ani o energii,lecz o czymś jeszcze innym. DNA zawiera w sobie zapis, któryprzekracza swoje właściwości chemiczne i fizyczne. Czym jestzatem owo „sznurowanie tworzących DNA nukleotydów, któreinteligentnie kierują formowaniem się i wzrostem komórek”?Bill Gates mówił: „DNA jest jak oprogramowanie, tyle że o wieleNajwiększy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


ardziej złożone”. Oprogramowanie zaś, jeśli jest myślą, potrzebuje twórcy.Albert Einstein przyznawał, że spoza praw natury „wyłania się rozum takpotężny, iż cała racjonalność ludzkich myśli i decyzji w porównaniu z nimwydaje się nic nie znaczącym odbiciem”.Wolter o tych, którzy zaprzeczali istnieniuJezusa, mówił, iż są „bardziej pomysłowi, niżwykształceni”.Jesteśmy jak dzieci, które weszły do cudownej, rozległej biblioteki, pełnejksiąg zapisanych w przeróżnych językach. Dziecko oczywiście potrafi sobiewyobrazić, że istnieje ktoś, kto wszystkie te książki napisał. Jednakże niewie, jak zostały one opracowane, ani też nie zna wszystkich tych języków,jakie zawierają księgi. Może też i podejrzewa, że istnieje jakiś porządekw ustawieniu woluminów, ale i tego nie wie do końca. Tak przedstawia sięsytuacja nawet najbardziej inteligentnych ludzi wobec Boga. „Ktokolwiek naserio bierze się za uprawianie nauki – pisze Flew – przekonuje się, że prawanatury ukazują istnienie jakiejś duchowości, która niezmiernie przewyższatę ludzką i względem której my wraz z naszymi wątłymi możliwościamiwinniśmy okazać pokorę” 6 . „Piękny umysł” Alberta Einsteina kazał mupodziwiać Boga w najdrobniejszych szczegółach rzeczywistości, którąodkrywamy przy tak niezmiernym nakładzie sił.W tym miejscu warto zadać sobie pytanie, czy ów potężny Stwórca –którego istnienie okazuje się aż nader ewidentne – próbował kiedykolwieknawiązać jakąś relację z istotami ludzkimi? Starożytni Grecy ową niezgłębionąracjonalność wszechświata nazywali Logosem. Święty Jan Ewangelista napisał,że Logos oznacza Rozum czy też Słowo, przy pomocy którego Bóg stworzyłświat, nadając wewnętrzną racjonalność wszystkiemu: od najdrobniejszychatomów po bezkresne galaktyki. Przy okazji św. Jan przekazał namwstrząsającą wiadomość: „Logos stał się ciałem i zamieszkał pośród nas”.Spodziewam się, że ktoś w tym momencie mojego tekstu wzruszyramionami lub też zacznie ziewać, myśląc: a cóż to za rewelacja? Nie byłbymtak niefrasobliwy na miejscu mojego czytelnika, zważywszy, że nierazto, co wydaje się oczywiste, nie jest już rzeczywiste. Ilu ludzi, nawet6 A. Flew, There is a God, s. 99.


z wyznania podających się za chrześcijan, myśli, że Jezus to symbol,umowny znak ludzkości, element szerokiej kultury popularnej? Znana minauczycielka religii w jednym z włoskich liceów, na pytanie postawionemłodzieży: jaka jest różnica między Chrystusem a świątecznym Mikołajem?121„zjednoczenie z chrystusem napawa radością,której na próżno poszukuje epikurejczyk w swejpowierzchownej fi lozofi i, a zdolny myślicielw pogłębionych studiach”. Karol Marks– usłyszała w odpowiedzi: ten drugi istnieje naprawdę. Iluż speców odpolitycznej indoktrynacji próbowało nam wmówić, że Jezus jest wytworemrewolucyjnej wyobraźni sfrustrowanych Żydów z Palestyny, że jest religijnymodpowiednikiem ikon masowej wyobraźni, takim samym, jak Szogun czyMyszka Miki? Niektórzy doszli wręcz do teorii, że Jezus to nazwa grzybahalucynogennego, którym faszerowali się ludzie w określonym miejscui określonej epoce, co połączyło ich w rodzaj komuny zintegrowanej wokółzmaterializowanej postaci ich psychodelicznych wizji. Dziś Jezus stał sięrodzajem puzzli, które można układać na różne sposoby: a to przypisując mużonę i dzieci, a to odkrywając ślady jego rzekomych wakacji we Francji czynawet w Indiach. Zależy gdzie kogo fantazja poniesie.A przecież nawet wśród najbardziej zagorzałych antyklerykałówi religiożerców byli tacy, którzy co do jednego nie pozwolili sobie na utratęprzytomności. Wolter o tych, którzy zaprzeczali istnieniu Jezusa, mówił,iż są „bardziej pomysłowi, niż wykształceni” 7 ; Rudolf Bultmann, któryzdewastował niemal wszystko w chrześcijaństwie, powiadał: „Powątpiewanieo tym, że Jezus istniał naprawdę, pozbawione jest jakichkolwiek podstawi nawet nie warto się tym zajmować. Nie ma żadnych wątpliwości, że dał Onpoczątek temu historycznemu ruchowi, którego pierwszym zauważalnymetapem była pierwsza wspólnota chrześcijańska w Palestynie” 8 . Nawet taki7 A. Tornielli, Inchiesta su Gesù Bambino, Milano 2005, s. 15 (po polsku: Dziecię Jezus: tajemnice, legendyi prawda o Narodzeniu, które zmieniło bieg historii, tłum. W. Szymona, Kraków 2007).8 A. Amato, Gesù il Signore, EDB 2003, s. 85.Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


przykład racjonalnego ateisty, jakim był Bertrand Russell, nie wstydził sięprzyznać, że „Chrystus jest dla mnie człowiekiem wyjątkowym” 9 . Słynącyz ironizowania na temat Boga, włoski matematyk Piergiorgio Odifreddi, dlaktórego chrześcijaństwo jest „religią dla dosłownych kretynów”, pozbawionąrozumności i niegodną ludzkiej inteligencji, dopowiadał: „Co naturalnie nieznaczy, że Chrystus nie istniał” 10 .Przecież jednym z najłatwiejszych sposobów na zwalczenie chrześcijaństwaw starożytności byłoby posłużenie się tym argumentem. Jednak nawet takwielki polemista i krytyk Kościoła ze strony świata pogańskiego, jakim byłCelsus, nigdy nie poddał pod dyskusję historyczności Jezusa z Nazaretu.A zrobiłby to bez najmniejszych skrupułów, gdyby istniał w tym względziechoćby cień wątpliwości. Warto przy tym dodać, iż wielu współczesnychhistoryków i teologów żydowskich zdaje się być o wiele bardziejprzekonanymi w sprawie autentyczności postaci Jezusa, aniżeli niejedenprofesor z chrześcijańskich katedr europejskich uniwersytetów. Niech mibędzie wolno wymienić w tym kontekście Riccarda Calimaniego – teologaz weneckiej dzielnicy Ghetto, Eugenia Zolliego – byłego głównegorabina Triestu i Rzymu, Davida Flussera – profesora UniwersytetuHebrajskiego w Jerozolimie czy Pinchasa Lapide – egzegety i konsulaizraelskiego w Mediolanie.Kontrowersje wokół Jezusa mają zresztą swojąpodstawę – był On przecież jedynymczłowiekiem w dziejach, któryprzypisał sobie niesłychanytytuł Boga. „Jak możnadopuszczać myśl, że pewienmłody Żyd, zamordowanydwa tysiące lat temu w sposób,który od dawna został jużzaniechany, mógłby być wcieleniemWszechmogącego Boga?” – zadawałsobie to pytanie francuski filozofRené Girard, po czym nawrócił sięna katolicyzm. „Możliwe, aby mogło9 B. Russell, Perché non sono cristiano,Milano 2008, s. 16.10 P. Odifreddi, Perché non possiamo esserecristiani, Milano 2007, s. 10.


zaistnieć Boskie objawienie? – dywagował w podobny sposób AntonyFlew. – Ale jak powiedziałem, nie można ograniczać zasięgu wszechmocy,z wyjątkiem przypadku, gdy doprowadzi to do logicznej niemożliwości.Wszystko inne pozostaje otwarte na wszechmoc” 11 .Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa123zachorowaĆ na jEzusaNawet jeśli rozległym zjawiskiem duchowym współczesności stała sięobojętność wobec Boga i religii, to nie da się tego samego powiedzieć o Jezusie.Kim jest ten historyczny nauczyciel z Nazaretu, iż nie sposób przejść obokNiego obojętnie: trzeba być zdecydowanie za albo przeciw? Nawet wieluludzi, którzy urodzili się bez wrodzonego „genu religijnego”, a nawetz rodzajem alergii na sprawy nadprzyrodzone, zdradza „słabość” wobec tejpostaci. Dla Ernesta Renana to „osoba wyjątkowa… W nim skoncentrowałosię wszystko to, co najlepsze i najwznioślejsze w ludzkiej naturze” 12 . Kim jestten człowiek, który fascynuje sobą nawet swych wrogów. „Pamięć o Nim jestrozsiana wszędzie – opisywał Giovanni Papini. – Na murach kościołów i szkół,na czubkach dzwonnic, na wierzchołkach gór, nad łóżkami i na grobowcach.Miliony krzyży przypominają o śmierci Ukrzyżowanego” 13 . Krzyż stał sięwręcz faktem i symbolem centralnym, wokół którego toczą się losy światazachodniego od czasów imperium rzymskiego.By nie pozostać autorem ogólnych sformułowań, przytoczę dwa skrajneprzykłady. Jean Jacques Rousseau, osobisty wróg Kościoła, pisał w swymdziełku Emil: „Przyznam się wam, że świętość Ewangelii przemawia mi doserca. Przyjrzyjcie się książkom filozofów, z całym ich napuszeniem. Jakżesą malutkie w porównaniu z nią… Tak, życie i śmierć Sokratesa to dziejemędrca, życie i śmierć Jezusa to dzieje Boga” 14 . Podobne tony odnajdujemyw pismach młodego Karola Marksa: „Zjednoczenie z Chrystusem dostarczawewnętrznego uniesienia, wsparcia w bólu, spokojnej pewności oraz sercaotwartego na miłość bliźniego, na wszystko co wielkie i szlachetne…Zjednoczenie z Chrystusem napawa radością, której na próżno poszukujeepikurejczyk w swej powierzchownej filozofii, a zdolny myślicielw pogłębionych studiach” 15 .11 A. Flew, There is a God, s. 213.12 E. Renan, Vita di Gesù, Milano 1992, s. 410 (po polsku: Żywot Jezusa, tłum. A. Niemojewski, Łódź 1991).13 G. Papini, Storia di Cristo, Firenza 1921, s. 1-2 (po polsku: Dzieje Chrystusa, Mortkowicz, Warszawa 1922).14 J. J. Rousseau, Emilio, La Scuola, Torino 1967, s. 325 (po polsku: Emil czyli o wychowaniu, tłum. J LegowiczWrocław 1995).15 K. Marx, Sulla religione (pod red. L. Parinetto), Padova 1972.


Nie ma człowieka, który mógłby się równać z Chrystusem, który budziłbytak mocne uczucia miłości czy nienawiści w stosunku do siebie. „Nie istniejenic równie piękne, równie głębokie, rozumne, odważne i doskonałe jakChrystus – pisał Dostojewski. – Nie tylko, że nie istnieje, ale i istnieć nie może.Jeśliby któregoś dnia okazało się, że Chrystus jest poza prawdą i stosowniedo tego prawda jest poza Chrystusem, wolałbym pozostać przy Chrystusie,niż przy prawdzie” 16 . Gaetano Salvemini, włoski profesor Harvardu, socjalista„Chrześcijaństwo stanęło po stronie tegowszystkiego, co słabe, podłe i nieudane”.Fryderyk Nietzschei antyklerykał z przekonania, twierdził: „Nie wiem, czy Jezus Chrystus byłnaprawdę synem Bożym, czy nie. W kwestii tych zagadnień jestem ślepymod urodzenia. Niemniej jeśli chodzi o konieczność postępowania według naukmoralnych Jezusa Chrystusa, nie mam najmniejszych wątpliwości” 17 . Możnaby w nieskończoność przedłużać listę przeróżnego rodzaju zadeklarowanychateistów, agnostyków, wolnomyślicieli i liberałów, takich jak Umberto Eco,Albert Camus, Giovanni Vattimo czy Jacques Derrida, którzy nie potrafili ukryćnieprzeciętnej fascynacji Jezusem. W Wenecji nikt nie potrafi mówić z takąestymą i przekonaniem o Jezusie, jak oficjalnie niewierzący filozof i burmistrztego miasta, Massimo Cacciari.To wyjątkowa właściwość, zwłaszcza w przypadku młodego wędrownegorabina żydowskiego, którego postać przemknęła poprzez dzieje szybko jakmeteoryt, zaś cała publiczna aktywność nie trwała dłużej niż dwa i pół roku,niespełna trzydzieści miesięcy. I to w dodatku w głuchej i zapadłej peryferiiimperium, z dala od świateł rzymskiego czy aleksandryjskiego blichtru.Chrystus bez wątpienia stał się największą pasją ludzkości. Kto zapadnie nachorobę, której na imię Jezus, nie wyleczy się z niej już nigdy. Spotkanie z Nimnie pozwoli już w żaden sposób wymazać tego wspomnienia z serca. Expertuspotest credere quid sit Jesum diligere 18 – śpiewał św. Bernard z Clairvaux. Chodzio rodzaj zakochania czy też tęsknoty, która nie mija człowiekowi nigdy.16 F. Dostojewski, Epistolario, Napoli 1951, tom 1, s. 169.17 G. Salvemini, Empirii e Teologi, w ramach serii „Scritti vari”, Milano 1978, s. 29.18 „Jedynie ten, kto tego doświadczył może dać wiarę, co znaczy pokochać Jezusa” – z hymnu Jesu, dulcismemoriał, używanego przez Liturgię Godzin w nieszporach święta Najświętszego Imienia Jezus.


125Trzeba dodać, że konsekwencje owych dwu i pół roku spędzonych przezJezusa wraz z ludźmi na ziemi są nieobliczalne. Odkąd św. Paweł zacząłgłosić, że w Chrystusie nie ma już żyda, ani poganina, mężczyzny, anikobiety, niewolnika, ani też człowieka wolnego, poczęła się rozwijaćjedna z największych rewolucji społecznych w dziejach ludzi – upadekniewolnictwa. Oto jak opisuje sytuację Rzymu tamtych czasów GustaveBardy: „Na ostatnim miejscu w społeczeństwie i, przynajmniej po części,bliżej zwierząt niż ludzi znajdują się niewolnicy. Nie są osobami, tylkoprzedmiotami, obiektami posiadania, które się nabywa i sprzedaje, którychsię używa do woli, a kiedy już ich się nie potrzebuje, najzwyczajniej się ichpozbywa… Niewolnikowi nie wolno założyć rodziny, ani też pielęgnowaćwłasnych narodowych obrzędów” 19 .U podstaw zmiany tej sytuacji nie znalazła się żadna ideologia społecznaczy polityczna, ale imię jednego człowieka: Jezus. Dobrze o tym wiedziałpapież Paweł II, który w następstwie odkrycia Ameryki w bulli SublimisDeus z 2 czerwca 1537 roku podjął decyzję o skruszeniu zawczasu apetytówniewolniczych nowych konkwistadorów z Europy, stwierdzając: Indios veroshomines esse. Ci bowiem, którzy chcieli budować nowy system niewolniczegowykorzystania, podpierali się teoriami o etnicznych mieszkańcach obuAmeryk jako dzikusach, a nie prawdziwych ludziach, czego dowodemmiał być fakt, iż nie są oni wyznawcami wiary chrześcijańskiej. Papież nietracił czasu na dyplomację: ci, którzy tak myślą, są „wspólnikami diabła,pragnącymi upajać się chciwością”.Przed nadejściem Jezusa sporządzano kontrakty małżeńskie, w których niebyła brana pod uwagę ludzka miłość, lecz żona stawała się własnością męża.Położenie kobiety w tamtej epoce nie było godne pozazdroszczenia. Ojciecdysponował prawem do życia lub śmierci własnej córki. Pewien rzymskiobywatel Poncjusz Aufidianus zabił swą córkę po tym, jak odkrył, iż zostałaona zgwałcona. Były także przypadki przewidziane w prawie rzymskim, kiedyto małżonek, albo nawet i teść, mieli prawo zabić żonę. Przykładem IgnatiusMercenius, który uderzeniami kija pozbawił życia swoją małżonkę za to, żepiła wino. I wcale nie został pociągnięty z tego powodu do odpowiedzialności.Grzech cudzołóstwa dawał też mężczyźnie prawo zabicia swej małżonki,przy czym zależność ta nie funkcjonowała w drugą stronę. Znane są takżeinne drastyczne praktyki cywilizacji rzymskiej, choćby ten, gdy Katon19 G. Brody, La conversione al. cristianesimo nei primi secoli, Milano 2002, s. 19-20.Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


postanowił podarować swąoblubienicę Marcję przyjacielowiHortensjuszowi, zaś imperatorOktawian zażądał od jednego zeswych poddanych odstąpieniamu żony. Za idealną uznawanoteż decyzję owdowiałej kobietyo odebraniu sobie życia pośmierci małżonka 20 .Wraz z Jezusem zaszła zmiana:miłość stała się kategorią nietylko pierwszoplanową, alewręcz siłą przemieniającą życie.Paradygmatem wszelkich więziludzkich, zwłaszcza związkówłączących mężczyznę z kobietą,stał się mistyczny związek małżeńskiChrystusa z Kościołem. Jezus umożliwił odkrycienowego rodzaju kochania drugiej osoby, nie tylko na zasadziewybuchu namiętności, ale jako agape, czyli dobrowolnego daniasiebie drugiemu.Chrześcijaństwo jako religia objawienia się Boskiego Logosu wniosłarównież w dzieje ludzkości przełom w podejściu do rozumu. „DlaczegoEuropejczycy poprzez wieki pozostali jedynymi, którzy używali okularów,budowali kominy, kierowali się zegarem, dysponowali ciężką kawalerią czyteż zapisem nutowym w muzyce? – pytał Rodney Stark w swym bestsellerzeZwycięstwo rozumu 21 . Odpowiedź tkwi w racjonalnym podchodzeniu dorzeczywistości, jakiego nauczyło ludzi chrześcijaństwo. Okulary czy kominywydają się błahostką, a jednak zrewolucjonizowały życie i jego jakość. Samochrześcijańskie pojęcie osoby spowodowało całą serię odkryć i podbojówtechnologicznych, lecz przede wszystkim umożliwiło opracowanieteorii praw ludzkich oraz porządku społecznego. „Demokracja to kartkawyrwana z Ewangelii” – twierdził Arnold Toynbee. Jeśli dziś spogląda sięna dziecko jako na istotę ludzką, mimo że brakuje mu tylu właściwościcechujących logiczny i racjonalny byt, to zasługę w tym względzie należyprzypisać żydowsko-chrześcijańskiej tradycji, która w ramach swych20 Por. E. Cantarella, Passato prossimo, Milano 1996, s. 57-61.21 R. Stark, The Victory of Reason: How Christianity Led to Freedom, Capitalism, and Western Success, New York 2005.


debat teologicznych skonstruowała genialną kategorię osoby. Zaślinioneniemowlaki, bezsilni starcy, schorowani i zredukowani do podstawowychczynności wegetatywnych pacjenci oddziałów intensywnej terapii, czy127oto rewolucja jezusa: wszyscy byli przekonani,że świat da się zmienić, gdy zabije się wrogów,tymczasem jezus zmienił go, pozwalając, abyinni zabili jego.wreszcie rozwijający się w ukryciu kobiecego łona ludzki płód – wszyscy oniwraz z Jezusem stali się osobami. Jezus nie przyszedł cywilizować świata, aleuświęcać człowieka. Pozwolić mu przejść ze stanu bestii do miary boskości.Reszta jest tego naturalną konsekwencją.W swym kultowym dziele Od Hegla do Nietzschego Karl Löwith pisze:„Historyczny świat, w łonie którego zdołał się uformować «przesąd», iżktokolwiek posiada ludzką twarz, posiada tym samym «godność» oraz«cel» przysługujący ludzkiej istocie, wcale nie jest światem zwykłegoczłowieczeństwa, mającym swe korzenie w odrodzeniowych kategoriach«człowieka uniwersalnego», ale światem chrześcijaństwa, w którym człowiek,dzięki Chrystusowi, Bogu-Człowiekowi, odnalazł właściwy stosunek dosamego siebie oraz do swego bliźniego” 22 .Bez większej przesady można stwierdzić, że gdyby Chrystus niezrewolucjonizował świata swym wyzwaniem z krzyża, nie byłoby ani szkół,ani uniwersytetów, ani też szpitali wraz z wielkimi dziełami miłosierdzia.Przed epoką Jezusa, jak pisze historyk medycyny Fielding Garrison, „postawaludzi do choroby czy nieszczęścia pozbawiona była współczucia. Zasługiw niesieniu ulgi na szeroką skalę ludziom cierpiącym należy przypisaćchrześcijaństwu” 23 . To zresztą stało się jednym z głównych zarzutów, jakieuczniom Chrystusa postawił Nietzsche: „Chrześcijaństwo stanęło po stronie22 K. Löwith, Od Hegla do Nietzschego. Rewolucyjny przełom w myśli XIX wieku, tłum. S. Gromadzki, Warszawa2001, s. 63.23 T. Woods, Come la Chiesa cattolica ha costruito la civiltà occidentale, Siena 2007, s. 177-178 (po polsku: Jakkościół katolicki zbudował zachodnią cywilizację, Kraków 2007).Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


tego wszystkiego, co słabe, podłe i nieudane” 24 . Jak podkreśla francuskimyśliciel René Girard, w świecie starożytnym znana była solidarnośćpomiędzy osobami tej samej rodziny, plemienia, grupy etnicznej czynarodowej, jednakże dopiero wraz z chrześcijaństwem pojawiła się postawaprzyjścia z pomocą osobie cierpiącej, nawet jeśli była obca i nieznana. Pojęciemiłości bliźniego zaczerpnięte z Ewangelii stanęło u podstaw wyłonieniaMówię hindusom, że ich życie pozostanieniedoskonałe, jeśli nie będą skrupulatniezgłębiali życia Jezusa. Ghandisię instytucji szpitala. Jego pierwotne postaci nazywano ksenodochiami, coetymologicznie znaczy „lecznica dla obcokrajowców”. Tak określano pierwszeprzytułki organizowane dla chorych cudzoziemców i pielgrzymów. Wedługtradycji, papież św. Anaklet w roku 80 po Chrystusie przekształcił własnydom w szpital. Podobnie uczyniła św. Agnieszka w IV wieku, a po niej wieluinnych świętych 25 . Jezus pozwala odkryć nowy wymiar relacji międzyludzkich– agape, to znaczy miłość, która w drugiej osobie pozwala rozpoznać kogośpodobnego do mnie, a – idąc jeszcze głębiej – pozwala rozpoznać w drugimsamego Chrystusa.Po przyjściu Chrystusa i dzięki Niemu rodzaj ludzki przeżył okresrozkwitu, nawet jeśli z powodu ograniczonych możliwości człowiekaproces ten przebiegał stopniowo i różnymi etapami. Od samego początkuOjcowie Kościoła nauczali, że rozum ludzki stanowi największy dar Boga.Chrześcijaństwo stało się jedynym wyznaniem, które potrafiło spożytkowaćrozum i logikę w odkrywaniu prawdy zawartej w religii. Gilbert K. Chestertonpisał: „Stać się katolikiem nie oznacza wcale wyrzec się myślenia, tak samojak uzdrowienie z paraliżu nie znaczy zaprzestać poruszania się, a wręczprzeciwnie: nauczyć się poruszać poprawnie” 26 .Nawet jeśliby nie wiem jak wiele rodzajów uprzedzonych argumentówchciało się użyć w polemice, jednego nie sposób zaprzeczyć: ewangelizacjazaowocowała zwycięstwem rozumu oraz pojęciem wolności osobistej. „Ten24 F. Nietzsche, L’Anticristo. Maledizione del cristianesimo, Marina di Massa 2007 (Antychrześcijanin, czyliprzekleństwo chrześcijaństwa, tłum. G. Sowiński, Kraków 2000).25 Por. A. Pazzini, Storia dell’arte sanitaria dalle origini a oggi, Edizioni Minerva Medica 1973, s. 370-372.26 Podaję za: G. Meotti, Posłowie do G.K. Chesterton, San Francesco d’Assisi, Lindau 2008, s. 155.


129czy ów Europejczyk może nie wierzyć w prawdziwość chrześcijańskiejdoktryny – pisał noblista i poeta Thomas S. Eliot – niemniej wszystko to,co mówi i czyni, wypływa z chrześcijańskiej kultury, którą odziedziczyłi która dostarcza mu znaczeń. Jedynie kultura chrześcijańska mogła wydaćkogoś takiego, jak Wolter czy Nietzsche” 27 . Oczywiście, chrześcijaństwo nieidentyfikuje się z żadną cywilizacją, nawet tą zachodnią. Powtórzmy jeszczeraz: Jezus nie przyszedł, by cywilizować świat, ale by uświęcić człowieka, tojest z bestii uczynić boski byt.Wszystkie religie, podobnie jak i systemy ateistyczne, popełniały w ciąguwieków zbrodnie i potworne nadużycia. Nowość chrześcijaństwa polega natym, że jego adepci nigdy nie będą szukać usprawiedliwienia dla własnychczynów, powołując się na Chrystusa, który nigdy nikogo nie skrzywdził,nakazywał miłość do nieprzyjaciela i zawsze stawał po stronie ofiary.„Wszelkie grzechy chrześcijan popełnione w ciągu wieków nie biorą się z ichwiary w Niebo, ale z tego, że niedostatecznie w nie uwierzyli” – pisał JosephRatzinger. Czegoś podobnego, niestety, nie mogą powiedzieć o sobie – dlaprzykładu – wyznawcy islamu. Oto jak opisuje masakrę Żydów w Medyniejeden z najsłynniejszych biografów proroka Mahometa: „Mahomet nakazałwykopać wielkie doły na targu al-Madina. Skrępowani Żydzi zostali tamprzyprowadzeni i wszystkim po kolei obcięto głowy, a następnie ciaławrzucono do dołu. Według niektórych, było ich sześciuset lub siedmiuset,według innych ośmiuset albo dziewięciuset. Następnie sprzedano kobietyi dzieci. Pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży, jak i pozostałymi sprzętamipodzielono się… Prorok wziął sobie jako konkubinę piękną Rayhanę, wdowępo jednym ze straconych Żydów” 28 .Oto rewolucja Jezusa: wszyscy byli przekonani, że świat da się zmienić,gdy zabije się wrogów, tymczasem Jezus zmienił go, pozwalając, aby innizabili Jego. Odkąd Chrystus zawisł za wszystkich ludzi na krzyżu, żadneludzkie istnienie nie powinno być więcej składane w ofierze. Winni todobrze zrozumieć ci wszyscy współcześni bioetycy, którzy twierdzą, żesama przynależność do gatunku homo sapiens nie jest wystarczająca, bykomuś zagwarantować prawo do życia. Guru postmodernizmu RichardRorty przyznawał: „Spoglądanie na dziecko jako na istotę ludzką, nawet jeślibrakuje mu elementarnych więzi społecznych i kulturalnych, zawdzięczamy27 Za: G. Reale, Radioci culturali e spirituali dell’Europa, R. Cortina 2003, s. 131.28 M. Rodinson, Mahomet, tłum. E. Michalska-Novák, Warszawa 1994, s. 211-212.Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


jedynie wpływom tradycji judeochrześcijańskiej i jejspecyficznemu pojęciu osoby” 29 . Wraz z Jezusem nie tylkoniewolnicy i chorzy, ale i dzieci stają się osobami.Kim jest ta Postać, którą otaczają szacunkiem niemalwszystkie religie, a której wytoczył długotrwałą wojnę zachodnilaicyzm? Koran nazywa Go „jednym z dwóch proroków, zrodzonychbez ojca” (drugim był Adam), który powróci na końcu czasów. Gandhizwierzał się: „Mówię hindusom, że ich życie pozostanie niedoskonałe,jeśli nie będą skrupulatnie zgłębiali życia Jezusa” 30 .Żydowski myśliciel Martin Buber nazywał Go „wielkimbratem”, zaś francuski Żyd Edmund Fleg mówił: „Jakżebym Cię pokochał, gdybym mógł Cię poznać” 31 .Jaki był Jezus z Nazaretu? Z kart Ewangeliiprzekonujemy się, że nikt nie pozostawałwzględem Niego obojętnym. Dane CałunuTuryńskiego podpowiadają, że chodzio mężczyznę około trzydziestopięcioletniego,o wzroście ponad metr osiemdziesiąt, o sylwetcezdrowej, mocnej, noszącej znamiona kogoś, kto byłaktywny fizycznie. Miał pociągłą twarz, regularnerysy, wyraziste wargi, wysokie czoło, włosy doramion i długą brodę. Wrażenie mocy, jakie Jezusbudził w ludziach, pochodziło z całą pewnościąz Jego wewnętrznej siły duchowej, niemniejzewnętrzny jej wyraz lokował się w twarzyi spojrzeniu. Jak powiadają ewangelie, wieluludzi poczuło się wezwanymi do pójścia zaJezusem, spotykając się z Jego wzrokiem:Piotr, Zacheusz, Tomasz czy Samarytankaprzy studni Jakuba. Decydujący byłjednakże stosunek Jezusa do ludzi,ukazujący miłość i zainteresowanienajbardziej ubogimi, upokorzonymi,odepchniętymi przez innych czygardzącymi samymi sobą. Ten stosunekdo grzesznika okazał się rewolucyjny29 R. Rorty, Objectivity, relativism and Truth. Philosophical papers, Cambridge 1991.30 J.L.M. Descalzo, Gesù di Nazaret, Brescia 1998, s. 9.31 A. Socci, Indagine su Gesù, Milano 2009, s. 72.


Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa131dla wizji Boga, jaką ludzie mieli do tej pory. W sposób przejmujący wyraziłto Kierkegaard w swoim Dzienniku: „Jeśli czuję się wręcz zerem, jeśli w mejnędzy czuję się najbardziej sponiewierany pośród wszystkich nędzników, otóżz tego niezbicie wynika coś więcej niż pewnego: że Bóg mnie kocha… Kiedyczujesz się opuszczony w świecie, cierpisz i nikt na ciebie nie zwraca uwagi.I dochodzisz do wniosku, że nawet Bóg przestał się tobą przejmować. Wstydźsię, głupcze i bluźnierco. Właśnie ten, kto jest najbardziej opuszczony naziemi, najbardziej jest kochany przez Boga” 32 .Jak zauważali ewangeliści, Jezus nie przemawiał do ludzi jak inni żydowscyrabini, On przemawiał z mocą, która Mu nieustannie towarzyszyła 33 . W swoimnauczaniu stawiał wysokie wymagania. Wymagał tego, czego od człowiekamógłby wymagać jedynie Bóg. Zresztą tylko On jeden w dziejach ludzkościutożsamił się z Bogiem. Tylko On odważył się powiedzieć o sobie: Ja jestem(Jahwe). Tym bardziej zdumiewa fakt Jego ukrzyżowania i wydania na śmierć.Przecież moc, której używał do uzdrawiania i ratowania innych, mógłbyz łatwością obrócić przeciwko swym oprawcom i wrogom. Tymczasempozwolił się upokarzać, opluwać, bić i torturować, a wreszcie przyzwolił naswoją własną wyrafinowaną i okrutną egzekucję. Wszedł w najmroczniejszeobszary ludzkiego grzechu i w jego skutek.podniEŚciE GŁowyChrześcijaństwo od ponad dwóch tysięcy lat żyje wydarzeniemzmartwychwstania Chrystusa. Nie chodzi o kolejny mit czy metaforę. Sprawadotyczy już nie tylko dobrego samopoczucia czy ludzkiego pojęcia szczęścia,ale najważniejszego wyzwania stojącego przed ludzkością: życia i śmierci.Na wielu katolickich katedrach i fakultetach można spotkać się z tezami,próbującymi interpretować zmartwychwstanie jako rodzaj teologicznegomitu w nowoczesnym, jungowskim rozumieniu. Chodzi jakoby o wewnętrznąprzemianę człowieka dokonaną pod wpływem wiary. Tymczasem mity nikogonie wyciągną z cmentarza. Nie możemy pozwolić sobie na luksus wzruszeniaramionami i przejścia obok tego do porządku dziennego, bez zweryfikowaniatej chrześcijańskiej wiadomości. Dobrze wyczuł to Ludwig Wittgenstein, kiedypisał: „Jeśli nie zmartwychwstał, rozłożył się w grobie jak każdy człowiek.Umarł i się rozłożył. Był nauczycielem jak każdy inny i nie może nam więcej32 S. Kierkegaard, Diario, Morcelliana 1980-1983, tom IX, s. 28. W języku polski istnieje tyko jednotomowywybór: S. Kierkegaard, Dziennik (wybór), tłum. A. Szwed, Lublin 2000.33 Por. Mt 7,28; Mk 1,22; Łk 4,32.


pomóc, a my znów znaleźliśmy się w pustce i samotności. Możemy co najwyżejzadowolić się mądrościami i spekulacjami. I przebywamy, że tak powiem,w piekle, gdzie możemy jedynie pomarzyć, dalecy od nieba jak od sufitu” 34 .Co wydarzyło się w Jerozolimie na trzeci dzień po śmierci Jezusa, owego– jak podają niektórzy – 9 kwietnia 30 roku o świcie? Jak rozwikłać tęsensacyjną fabułę, która rozegrała się pomiędzy piątkowym wieczorem, gdyzapieczętowano grób, a niedzielnym porankiem, zanim nadeszły do grobu„Wszelkie grzechy chrześcijan popełnionew ciągu wieków nie biorą się z ich wiaryw Niebo, ale z tego, że niedostateczniew nie uwierzyli” - pisał Joseph Ratzinger.kobiety? Ewangelie kompletnie milczą na temat owych trzydziestu kilkugodzin, podając jedynie, że Jezus w tamten piątek był naprawdę martwy,i że w niedzielny poranek odnaleziono Jego grób otwarty i pusty. Z jednymzastanawiającym szczegółem: że płótna, które przylegały do ciała Zmarłego,pozostały w stanie nienaruszonym, sflaczałe, jakby ciało wyparowało.Ponadto teksty ewangelii zaświadczają, jakoby Jezus żywy ukazał się potemuczniom i pozwalał się im dotykać. W relacjach ewangelistów spotkania tesą aż nazbyt cielesne, nazbyt materialne, by miały oznaczać symbolikę czyfigurę retoryczną. Jezus postanowił ukazać się po pierwsze kobietom, którew ówczesnym społeczeństwie nie były brane pod uwagę jako wiarygodniświadkowie. Gdyby chodziło o mistyfikacje, autorzy opowiadań zadbalibyo scenerię mniej dyskwalifikującą ich poziom wiarygodności. Celsus,najsłynniejszy pogański polemista z II wieku, wytykał, że „Galilejczycy wierząw jakieś zmartwychwstanie, potwierdzone jedynie przez jakieś histerycznekobiety”. Ponadto, gdyby chodziło tylko o wymysły, tak sprawny przeciwnikchrześcijaństwa jak Celsus mógłby obalić całą strukturę nauki pierwotnegoKościoła, wskazując na grób, w którym spoczywają szczątki jego założyciela.Apostołowie po zmartwychwstaniu Jezusa nie wykuli wcale żadnej doktrynyczy systemu teoretycznego, lecz mówili wyłącznie o człowieku z krwi i kości,o tym, co zdziałał, i że wciąż żyje, mimo iż został stracony na krzyżu. Jakim34 L. Wittgenstein, Pensieri diversi, Milano 1980, s. 68.


133cudem pozostawiliby swoje małe ojczyzny, swe rodziny, pracę i dobytek,gdyby miało chodzić jedynie o „zmyślone opowieści”, w uszach żydowskichbrzmiące jak profanacja? W ich prawdziwym i żywym interesie byłobyraczej milczeć. Uciec z Jerozolimy, powrócić do swych łodzi i zająć się czymśpożytecznym. Skoro Chrystus skończył w tak haniebny sposób, wykończonypośród bandziorów, obłożony klątwą przez najwyższe autorytety, najlepsząrzeczą byłoby przerzucić stronicę i rozpocząć nowy rozdział życia. Przecieżzdawali sobie sprawę z konsekwencji, na jakie się narażają. Przyglądalisię rzezi, jaką sprawiono Jezusowi. Tymczasem byli gotowi zapłacić każdącenę, w postaci utraty dóbr, więzi uczuciowych, dobrego imienia czy nawetsamego życia za przywilej głoszenia innym wydarzeń związanych z Jezusem.W których – dodajmy – odegrali (jak choćby Piotr) nie najbardziej chlubnąrolę tchórzy, zdrajców czy uciekinierów. Świadczyli o zwycięstwie Chrystusanad śmiercią wbrew swojej dobrej reputacji. Gdzie znaleźć mocniejszedowody wiarygodności?Ma to ogromne znaczenie, zwłaszcza z punktu widzenia jednejz największych wątpliwości zasianych przez ewangelickich i katolickichbiblistów XIX wieku w sercach ludzi dotąd cieszących się niezmąconąłaską wiary. Wątpliwość dotyczyła rozgraniczenia wprowadzonegopomiędzy „Jezusem historii” a „Chrystusem wiary”, gdzie pierwszymiał oznaczać historyczną postać słynnego kaznodziei żydowskiego, doktórej zweryfikowaniaautentyczności nie mamyżadnych dostępnychnarzędzi, drugi natomiastjest wytworem nadzieii wyobraźni Jego uczniów,którzy nigdy niepogodzili się z prozaicznościąNajwiększy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


Jego losu, nadając mu cechy mitycznej, boskiej osobowości. Zmartwychwstaniemiało stanowić w tym względzie materializację symbolicznych wysiłkówpierwszej wspólnoty chrześcijańskiej, spragnionej wyrazistej, religijnej ikony,w której można by ulokować wszelkie niespełnione i zawiedzione oczekiwaniaw stosunku do rzeczywistości. Nie byłoby niczego zasługującego na uwagęw powyższych twierdzeniach, gdyby nie to, że znalazły one i nadal znajdująwyraz w licznych podręcznikach i wykładach z teologii we współczesnychfakultetach, katedrach i seminariach. Idea traktowania ewangelii jako„świadectwa wiary” z definicji służy podważaniu historycznej autentycznościczczonego przez chrześcijan Chrystusa, Syna Bożego. Temu modnemusofizmatowi przeciwstawił się szwajcarski teolog Hans Küng, który pisał: „To niewiara uczniów wskrzesiła im z martwych Jezusa, lecz raczej Ten, którego Bógwydobył ze śmierci, powiódł ich do wiary i jej wyznawania. To nie Nauczycielżyje dzięki swym uczniom, ale odwrotnie: oni żyją dzięki Niemu. Wiadomośćo zmartwychwstaniu, owszem, jest świadectwem wiary, ale nie jej produktem” 35 .Na podobnej fali poddawania w wątpliwość wszystkiego, co mogłobyprzyznać chrześcijaństwu walor wydarzenia historycznego, a nie ideologii,przedarły się do powszechnej świadomości zarzuty o „nieautentyczności”Całunu Turyńskiego, czczonego przez wieki przez Kościół jako relikwia PanaJezusa, mająca być płótnem, w który wedle zwyczajów żydowskich miało byćobwiązane i złożone w grobie ciało Zbawiciela. Słynne badania wykonane13 października 1988 roku metodą węglową stwierdzały „poza wszelkąwątpliwość”, że święte płótno pochodziło z okresu o wiele późniejszego,mianowicie z przedziału czasowego pomiędzy 1260 a 1390 rokiem. Światzgodnie odwrócił się plecami do, jak to stwierdzono, „fałszywej średniowiecznejrelikwii”. Mało kto wziął wówczas pod uwagę fakt, iż uwielbiana metodanaukowa C14 miała już na koncie całą serię groteskowych wpadek. A topewnemu odnalezionemu rogowi Wikingów przyznawała datę powstania narok 2006, a to znów w przypadku pewnej mumii egipskiej dowodziła różnicywieku między ciałem a opatrunkami o jakieś 800-1000 lat. Jak podawał przegląd„Science”, nawet skorupki niektórych żywych (!) ślimaków przy pomocy tejżemetody uchodziły za mające aż 26 tysięcy lat, zaś pewna dopiero co wyłowionaz morza foka miała być już martwa od 1300 lat 36 .Pierwotna teoria wyjaśniająca pochodzenie Całunu Turyńskiegodowodziła, iż stanowi on efekt poddania płótna promieniowaniuo niezwykłej, tajemniczej mocy, które pozostawiło na nim wizerunek postaci.35 H. Küng, Essere cristiani, Milano 1976, s. 421.36 O. Petrosillo, E. Marinelli, La Sindone. Un enigma alla prova della scienza, Milano 1990, s. 152-153.


135Promieniowanie wydobyło się z całego ciała, spoczywającego wewnątrz.Chodzi w tym wypadku o coś, co nie stanowi zjawiska naturalnego i nie dasię go w żaden sposób odtworzyć. Wizerunek nie został namalowany, bowiempłótno z Turynu nie zawiera żadnego pigmentu, jaki mogłyby zawieraćfarby. Nie stanowi odcisku samego ciężaru fizycznego ciała, a raczej odbiciepewnego rodzaju eksplozji nieznanej energii, która w rzucie prostopadłympozostawiła na płótnie fotografię człowieka zawiniętego w całun.Co zawiera płótno z Turynu? Przede wszystkim ślady aloesu i mirryużywanych w Palestynie za czasów Jezusa dla celów pogrzebowychoraz pyłki należące do około 77 gatunków roślin, z których niektóre sącharakterystyczne dla Bliskiego Wschodu. Jednakże najbardziej sugestywnyjest związek pomiędzy wszystkimi rodzajami cierpień przeżytych przezJezusa podczas Jego drogi krzyżowej a śladami, jakie nosi na swym cieleczłowiek z całunu. Liczbę ran, jakie tam napotykamy, mógł znieść jedyniektoś o nadzwyczajnej sile moralnej w sobie: sto dwadzieścia razów zadanychrzymskimi pejczami, które rozrywały skórę ciała za każdym razem w trzechmiejscach, bolesny odcisk pozostawiony na plecach po niesionym krzyżu, nagłowie około pięćdziesięciu ran kłutych po koronie cierniowej, złamany nos,napuchnięte oko, poranione brwi;cztery przekłucia po gwoździachoraz cios włócznią w bok wraz ześladem wypływającej stamtąd krwii osocza. Poddany analizie całundowiódł, iż zachowana na nim krewnależała do mężczyzny o rzadkiejgrupie krwi AB, co odpowiada teżgrupie krwi pochodzącej z cudueucharystycznego w Lanciano orazkrwi zachowanej na chuście z Oviedo,która prawdopodobnie była położonana twarzy zmarłego Jezusa. Ponadtowiadomo, że ciało człowieka z całunubyło odwodnione.Medyczne studia dowiodły, iżciało owinięte w pogrzebowe płótnona pewno należało do człowiekaNajwiększy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


pozbawionego życia poprzez ukrzyżowanie, poza tym nie pozostało tamdłużej niż czterdzieści godzin, wskazuje bowiem na to brak jakichkolwiekoznak rozkładu. Ponad wszelką wątpliwość dowiedziono, że nie zaistniałżaden ruch ciała w stosunku do płócien. Brak śladów rozszarpanych ran czystrupów sugeruje inny sposób zniknięcia ciała spośród zwojów materiału.Grupa uczonych włoskich próbowała uzyskać podobny efekt, co na całunie,w laboratoriach Frascati. Wynik podobny do tamtego przyniosło użyciepotężnej ekscymerowej lampy laserowej, co jedynie potwierdza tezę o tym,iż całun w aktualnym kształcie powstał w wyniku wydobycia się z wewnątrzogromnej energii świetlnej. W oparciu o powyższe możemy sobie wyobrazić,jak mógł wyglądać moment zmartwychwstania Chrystusa. Otóż po około36 godzinach po śmierci nagle ciało Jezusa wyzwoliło z siebie nieznanąenergię, która przeniknęła oplatające go tkaniny pogrzebowe. Bez wykonaniajakiegokolwiek ruchu płótno zwiotczało, jakby jego zawartość wyparowała ześrodka. Powyższe uwagi nie pozostawiają żadnych obiekcji: człowiek, którybył owinięty w Całun Turyński, zmartwychwstał.Nie chodziło o żadne ożywienie zmarłego, bowiem ciało Jezusa, mimoiż pozostało przy swoim dawnym wyglądzie, nosiło w sobie inne, nowewłaściwości fizyczne, choćby te, które pozwoliły mu przeniknąć warstwymateriału. Potwierdzają ów efekt ewangelie, opowiadając o tym, iż Jezuspo zmartwychwstaniu był przez innych rozpoznawany, pokazywał śladymęki i ukrzyżowania, a równocześnie wchodził do pomieszczeń pomimozamkniętych drzwi oraz pojawiał się i znikał bez zachowania regułczasoprzestrzennych. Jeśli ktoś nadal miałby ochotę upierać się przy hipotezieo średniowiecznym pochodzeniu Całunu Turyńskiego, winien zadać sobietrud wykazania, kim był ów człowiek, który został ukrzyżowany w epoce,w której od wieków nie stosowano już tego typu egzekucji i który wedlewszelkich wskazówek pozostawionych na płótnie zmartwychwstał. Powinienteż wytłumaczyć, jak to się stało, iż o takim wydarzeniu nikt w tamtej epocenawet nie wspomniał ani niczego nie zanotował. I dlaczego ten ktoś, popowstaniu z martwych, zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnych śladówani świadectw. Okazuje się, iż jedynym świadectwem o zaistnieniu faktuzmartwychwstania w dziejach ludzkości są ewangelie.Warto na chwilę powrócić do intrygującego zapisu w ewangelii św. Janamówiącego o tym, że kiedy apostołowie weszli do wnętrza grobu Jezusaw dniu zmartwychwstania, Jan – jak relacjonuje tekst – „ujrzał i uwierzył” 37 .37 J 20,8.


Co ujrzał i w co uwierzył, skoro jeszcze nikt nie widział żywego Jezusa?Maria Magdalena powtarzała jedynie: „Zabrano ciało Pana z grobu i niewiemy, gdzie go położono”. Wydaje się, że to, co zauważyli apostołowie powejściu do pustego grobowca, od razu kazało im myśleć o tym, co mogłosię zdarzyć. Francesco Spadafora próbował znaleźć wyjaśnienie takiegoopisu pierwszego wrażenia świadków zmartwychwstania, analizując tekstgrecki ewangelii Janowej. Tekst grecki pomaga bowiem lepiej zrozumieć, że137Obojętność jest przeważnie nieznajomościąChrystusa, ateizm - gwałtownymżądaniem pewności.„chusta spoczywała w tej samej pozycji, w jakiej została zawinięta tamtegopiątkowego wieczoru wokół głowy Zbawiciela. Podobnie i opaski (to othònia –opaski i prześcieradło), użyte do opasania zwłok (J 19,40, jak było w zwyczajużydowskim, zobacz: wskrzeszenie Łazarza, J 11,44, aby prześcieradło ściśleprzylegało do ciała, od stóp ku ramionom), pozostawały w tej samej pozycji,w jakiej apostoł je widział w chwili pogrzebu. Tyle tylko, że nie opasywałyjuż nikogo. Opaski i całun spoczywały (kéimena), jakby ciało Chrystusa sięulotniło” 38 . Tak opisywał swe doświadczenia św. Jan, nie przypuszczającnawet, że badania naukowe przeprowadzone dwa tysiące lat późniejdoprowadzą inną drogą do tych samych konstatacji.Kościół jednakże głosi nie tylko to, że dwa tysiące lat temu Jezuszmartwychwstał. Byłoby to co najwyżej, jak mawiał jeden z ojcówzgubnego iluminizmu w teologii, Gotthold Ephraim Lessing, „nic innego,jak pewność historiograficzna”. Jeśli zmartwychwstanie Jezusa stanowijedynie fakt z przeszłości, może co najwyżej posilić zainteresowanie autorówpodręczników historii, a nie ludzką nadzieję. I może być potraktowane jakoteologiczna ciekawostka, nie mająca nic wspólnego z życiem dzisiejszegoczłowieka. Tymczasem Kościół nie głosi wydarzeń z przeszłości, ale głosii dowodzi Jezusa żywego i działającego dzisiaj. Nawet gdyby zamontowanowówczas w grobie Zbawiciela telekamery, tak iż moglibyśmy obejrzeć zapis38 F. Spadafora, La risurrezione di Gesù, Firenze 1978, s. 126.Największy sekret ludzkości. Tajemnica Jezusa Chrystusa


139całego zajścia i nosić w sobie wizualną pewność tego, co zaszło wówczasw Jerozolimie, to w jaki sposób owa „wiedza” miałaby wpłynąć na jakośćżycia ludzi w XXI wieku?Piękne świadectwo na ten temat pozostawił nam biskup z IV wieku, św.Atanazy, w swym dziele O Wcieleniu Słowa, wskazując na fenomen licznychmęczenników we wspólnotach pierwotnego Kościoła: „Wcześniej, zanimprzyszedł boski Zbawiciel, wszyscy opłakiwali zmarłych jakby tamci mieli uleczatraceniu. Tymczasem odkąd Zbawiciel powstał z martwych w Swym ciele,śmierć przestała straszyć i ci wszyscy, co wierzą w Chrystusa, przechodząobok niej obojętnie, jakby nie miała żadnego znaczenia, i wolą raczej umrzeć,aniżeli wyrzec się wiary w Chrystusa… I jeśli komuś nie wystarcza tenprzejaw zmartwychwstania, niech uwierzy w moje słowa w oparciu o to,co się dzieje na jego oczach. Jeśli zmarli nie potrafią już niczego zdziałać– jedynie żywi bowiem potrafią działać i zachowywać się w stosunku doinnych ludzi – niech patrzy, kto chce i wyciąga wnioski, przyznając prawdętemu, co widzi. Jeśli Zbawiciel spełnia tak wielkie dzieła wśród ludzi, jeślikażdego dnia i w każdym zakątku ziemi przekonuje w niewidoczny sposóbtak ogromną liczbę osób, wywodzących się i z Greków, i z barbarzyńców,aby w Niego uwierzyli, można jeszcze wątpić, że Zbawiciel zmartwychwstałi że Chrystus żyje albo raczej, iż On sam jest życiem? Czyż jakiś zmarłyjest w stanie poruszyć ludzkie serca do tego stopnia, że wyrzekną się oniswych dawnych nawyków, by przylgnąć do Chrystusa? A zatem, jeśli niema dzieł, słusznie, że nie wierzą w to, czego nie widać. Lecz jeśli dzieławołają i wyraźnie na Niego wskazują, czemu upierają się, by przeczyć takoczywistemu istnieniu zmartwychwstania? Nawet jeśli oślepli na duszy,niechajże przynajmniej zewnętrznymi zmysłami zauważą niezaprzeczalnąmoc i boskość Chrystusa” 39 .Nie chodzi o polityczne pustosłowie niektórych prelegentów, którzyo jakimś zmarłym działaczu czy twórcy lubią mówić: jest on nadal z namii walczy w naszej sprawie. Byłby to czysty sentymentalizm. Nie chodzi teżo poszukiwanie dowodów w postaci nadprzyrodzonych zjawisk. Chrystusżyje i działa w tych, którzy Mu ufają. A da się to zauważyć na podobnejzasadzie, na jakiej ludzie wchodzili w kontakt z Maryją podczas Jej objawieńw Lourdes: „My samej Matki Bożej nie widzieliśmy, ale za to widzieliśmytwarz Bernadetty, kiedy z Nią rozmawiała”. Podobnie dziś astronomowiei matematycy odkrywają w przestrzeni kosmicznej nowe ciała niebieskie.39 Św. Atanazy z Aleksandrii, De incarnatione Verbii, PG 25, 110-111.


Samej planety nie widać, można być natomiast pewnym jej istnienia pozjawiskach, które powoduje.Posłużę się jeszcze jednym zdaniem św. Atanazego: „Aby przekonać sięo tym, czy Jezus naprawdę zmartwychwstał i żyje, należałoby sprawdzić,czy zachowuje się jak istota żywa, to znaczy, czy działa”. Nie wystarczy namwierzyć w Boską Osobę, potrzebujemy Ją niejako dotknąć, uchwycić się Jej.Papież Jan Paweł II mówił, że w ewangelizacji najważniejszą umiejętnościąjest rozpoznawanie miejsc, „gdzie Duch tchnie”. A dziś w Europie istniejąz całą pewnością symptomy Jego tchnienia. Aby je odnaleźć, podtrzymaći rozwijać, należałoby nieraz porzucić obumarłe schematy i podążać tam,gdzie kiełkuje życie, gdzie widoczne stają się owoce życia według Ducha.Gdzie są ludzie, którzy noszą w sobie „gorączkę życia” i którzy potrafiązarazić nią innych? Gdzie są ci, którzy spotkali Chrystusa i w związku z tymnie popadli ani w dewocję, ani w wyniosłość? Po prostu nauczyli się lepiej żyći cierpieć, i kochać. Ze względu na takich ludzi warto trwać w Kościele.Nie potrzeba uciekać w religię z tchórzostwa przed problemami życia,ani popadać w naukową pychę rozniecaną żądzą tryumfowania. ŚwiętyAugustyn powiadał: in manibus nostris sunt codices, in oculis nostris facta.W ręku ewangelia, przed oczyma fakty. Jeśli ten sam Chrystus, któregopusty grób widzieli Piotr, Jan i Maria Magdalena, dziś ukazuje się nadalżywy i zmartwychwstały w życiu kobiet i mężczyzn mojego pokolenia, tomogę iść w przyszłość z podniesioną głową. Obojętność jest przeważnienieznajomością Chrystusa, ateizm – gwałtownym żądaniem pewności.„Że Chrystus umarł za mnie, akurat za mnie? – pisał Sartre. – Zbyt piękne,aby było prawdziwe”. Zwykły, deklarowany na co dzień model życia bezChrystusa nie sprawdza się w praktyce. Zbyt wielu ludzi żyje w dobrobyciebez radości. Pod stertą mnóstwa rachunków za światło, za gaz, za telefonobawiają się pewnego dnia znaleźć rachunek za usługę pogrzebową. „Mogęspokojnie odrzucić chrześcijańskie rozwiązanie problemu życia (zbawienie,zmartwychwstanie, sąd, piekło, niebo) – mówił Ludwig Wittgenstein– lecz tym samym nie rozwiąże się problem mojego życia, ponieważ janie czuję się ani dobry, ani szczęśliwy. Potrzebuję odkupienia, bo inaczejjestem przegrany” 40 . Sekret Chrystusa to nie jakaś synteza dramatycznościi heroizmu. To coś zupełnie prostego: Pomóż mi, Panie!. A tego już filmyw rodzaju Aniołowie i demony szerokiej publiczności nie przekazują. █


DOBRA KSIĄŻKAG.K. ChestertonLatająca gospodaNOWOŚĆNa jesienne wieczory...Fronda 2008Stron 376Oprawa miękkaISBN 978-83-60335-39-0Cena detaliczna 19,99 złObowiązkowa Msza Święta w kościele w Beaconsfield oraz kufel dobregoangielskiego piwa w miejscowej gospodzie – oto jak dla G. K. Chestertonawyglądać musiała niedziela. Jedno zresztą związane było z drugim, gdyżwedług brytyjskiego pisarza właśnie chrześcijaństwo uzbraja człowiekaw umiejętność prawdziwego korzystania z życia. To połączenie byłodla niego wyznacznikiem old merry England – starej, wesołej Anglii:tradycyjnej, chrześcijańskiej, plebejskiej krainy, w której ludzie potrafili sięprawdziwie cieszyć. Taki też właśnie obraz kreśli w swej Latającej gospodzie,sowizdrzalskiej powieści, opartej na motywie buntu trzech kompanówwobec administracyjnego nakazu prohibicji. Na znak protestu wesołkowieprzemierzają kraj z wielką beczką rumu i ogromnym kawałem sera,urządzając obok zamkniętych gospód szalone biesiady. Książka Chestertonato sprzeciw wobec postoświeceniowych „racjonalistycznych” trendów, którecałe bogactwo ludzkiego doświadczenia chciałyby pozamykać w sztywnychramach procedur i kodeksów.K s i ę g a r n i a L u d z i M y ś l ą c y c h X L Mwww.xlm.pl ::: info@xlm.pl ::: tel. (022) 828 13 79ZAMÓW JUŻ DZIŚ! Warszawa ul. Tamka 45


KOŚCIÓŁKATOLICKIjakoREPUBLIKAGergelyi HegyiTłumaczył: Marcin DrozdKościół katolicki jako republikaAutor Autorski


143Pierwsi prezydenci amerykańscy– George Waszyngton, John Adamsczy James Madison – byli żarliwymiantydemokratami. Charles i Mary Beardpiszą wręcz, że ojcowie założyciele USAnienawidzili demokracji bardziej niżgrzechu pierworodnego.We współczesnej publicystyce politycznej słowa „demokracja” i „republika”oraz „demokratyczny” i „republikański” są często traktowane jako synonimyi używane wymiennie. Tymczasem nic bardziej mylnego. Według klasycznejtypologii, funkcjonującej od czasów starożytnych, można wyróżnić trzy rodzajeustrojów politycznych w zależności od tego, kto sprawuje władzę. Rządyjednostki to monarchia, mniejszości - oligarchia, zaś większości - demokracja.W tym kontekście republika jest ustrojem mieszanym, zawierającymelementy wszystkich trzech wymienionych wyżej typów. Przykłademmoże być I Rzeczpospolita, gdzie czynnik monarchiczny reprezentowanybył przez króla, oligarchiczny przez senat, a demokratyczny przez sejm.Także Stany Zjednoczone – zgodnie z wizją swych ojców założycieli – niebyły czystym ustrojem demokratycznym, lecz republiką, czyli systememmieszanym. Władza prezydenta USA może być porównywana pod względemkompetencji z władzą wielu monarchów europejskich, zaś funkcjęarystokratyczno-oligarchiczną pełnią senat i sąd najwyższy.W Federalist Papers znajduje się wiele ostrzeżeń przed demokracjąbezpośrednią, która może grozić tyranią większości i zepsuciem obyczajów.Pierwsi prezydenci amerykańscy – George Waszyngton, John Adams czyJames Madison – byli żarliwymi antydemokratami. Charles i Mary Beardpiszą wręcz, że ojcowie założyciele USA nienawidzili demokracji bardziej niżKościół katolicki jako republika


grzechu pierworodnego. W dziełach zebranych Thomasa Jeffersona słowo„demokratyczny” pojawia się tylko raz (w jednym z prywatnych listów), zaśdo historii przeszedł słynny okrzyk Alexandra Hamiltona, skierowany doWaszyngtona: „Naród, Sir, jest wielką bestią!”. Pierwszym amerykańskimprezydentem, który określił sam siebie demokratą, był dopiero wybranyw 1828 roku Andrew Jackson.Amerykańska myśl polityczna nawiązywała niekiedy do rzymskiej tradycjirepublikańskiej. Chętnie cytowano zwłaszcza Cycerona, który dowodziłwyższości republiki, czyli „przemyślanego i harmonijnego połączeniaelementów wziętych z trzech wzorcowych postaci ustroju”, nad demokracją,oligarchią czy monarchią w stanie czystym.W Rzymie narodziła się jednak inna formuła republikańska, która niezostała połknięta przez cesarstwo (tak jak stało się to w imperium rzymskim),lecz od niemal dwóch tysięcy lat trwa nieprzerwanie do dziś. Chodzimianowicie o Kościół katolicki. W swej ziemskiej postaci nosi on w sobiewszelkie znamiona systemu republikańskiego, gdyż harmonijnie łączy w sobiekomponenty monarchii, oligarchii i demokracji.Pierwiastek monarchiczny reprezentuje oczywiście urząd papieża.W społeczeństwach przednowożytnych autorytet władców związany byłz ich boską legitymizacją. W tym punkcie papież posiada przewagę nadwszystkimi monarchami w dziejach świata. W odróżnieniu od nich bowiemjego namaszczenie na następcę św. Piotra pochodzi, drogą nieprzerwanejsukcesji, bezpośrednio od Jezusa Chrystusa, czyli Syna Bożego. Biskup Rzymunazywany bywa więc namiestnikiem Boga na ziemi.Warto nadmienić, że mimo tak potężnej legitymizacji władza papieża niejest absolutna, tak jak rosyjskich carów, mongolskich chanów czy europejskichkrólów z okresu absolutyzmu oświeconego, którzy byli źródłem praw i moglipowiedzieć: „Państwo to ja”. Papież związany jest prawem Bożym i nie możezmieniać nauczania Kościoła. Jest raczej depozytariuszem i strażnikiem prawdniż ich kreatorem.Wyboru papieża dokonują kardynałowie, zwani niekiedy książętamiKościoła. To właśnie oni wraz ze wszystkimi biskupami tworzą hierarchiękatolicką, czyli oligarchiczny odpowiednik arystokracji. Stabilizują kościelnyukład, wnoszą do niego doświadczenie, mądrość i rozwagę.Całości dopełnia wyraźny element demokratyczny, którego przykładywidoczne są na różnych szczeblach organizacji Kościoła. Na stopniunajwyższym jest to konklawe, gdy w ramach systemu demokracjiprzedstawicielskiej dokonuje się wyboru papieża. Na niższych szczeblach


145czynnik demokratyczny mocno obecny jest zwłaszcza w zakonach, gdziewspólnoty dokonują demokratycznych wyborów generałów, prowincjałówczy opatów.Fakt, że nawet w XX wieku papieżami mogli zostać ludzie pochodzącyz nizin społecznych (jak św. Pius X czy Jan Paweł II), wskazuje na jeszczejeden aspekt republikanizmu. Republika, jak pisali autorzy starożytni (choćbyMimo tak potężnej legitymizacji władza papieżanie jest absolutna, tak jak rosyjskich carów,mongolskich chanów czy europejskich królówz okresu absolutyzmu oświeconego.Arystoteles), może przetrwać tylko dzięki cnotom republikańskim, wśródktórych wyróżniają się zwłaszcza samodyscyplina i umiar. Niektórzy rzymscyautorzy twierdzili, że republika upadła, gdyż upadły dobre obyczaje. W tymkontekście Kościół jako szkoła cnót nadprzyrodzonych jest samoodnawiającymsię organizmem, gdyż formuje osobowości zdolne do poświęceń, wyrzeczeńi bezinteresownej pracy dla ogółu. Tym właśnie tłumaczyć można fakt, żeludzie „znikąd” (w sensie statusu społecznego), tacy jak Giuseppe Sartoczy Karol Wojtyła, mogli stanąć na czele światowej hierarchii kościelnej.Reprezentowali bowiem pewien typ zachowań i poglądów, który zapewniatrwanie Kościoła, a który chrześcijanie nazywają świętością.Znana dewiza chrześcijańska mówi, że łaska buduje na naturze. Opróczelementu nadprzyrodzonego, czyli czynnika boskiego, w Kościele istniejeteż element czysto ludzki. Mamy prawo podejrzewać, że Opatrznośćnieprzypadkowo wybrała dla swej ziemskiej organizacji formę republikańską.Być może właśnie ta formuła najlepiej odpowiada naturze życia społecznegoi politycznego. Dowód? Od dwóch tysięcy lat na świecie zmieniło się wieleustrojów, a Kościół katolicki wciąż trwa, ma się nieźle i nic nie wskazuje na to,by miało być inaczej. █


Mojżesz z ulicy CzerskiejAutor Autorski


MOJŻESZz ulicy CZERSKIEJIstotą wyciagnięcia przezAdama Michnika rękiw kierunku katolików byłaświadomość, że w Polsce nie dasię nic zbudować bez wsparciai akceptacji Kościoła.Tomasz. P. Terlikowski


Chciał być Mojżeszem polskiego, zacofanego, ciemnego i obskuranckiegoKościoła. Wierzył, że pod jego (a może dokładniej jego środowiska) światłymprzewodem polska dusza, w którą nieodłącznie wpisany jest katolicyzm,będzie stopniowo przekształcać się, tak jak przekształcała się tożsamośćnarodu wybranego wędrującego po pustyni w drodze do Ziemi Obiecanej.Miał nadzieję, że po wspólnej wędrówce otwartych katolików i niewierzącychradykałów (zwanych początkowo „lewicą laicką”, a później „demokratamisceptykami”) ukształtuje się nowy model polskiej religijności, któraprzestanie być integrystyczna, kontrreformacyjna czy sarmacka, a stanie sięeuropejska, lekko sceptyczna i doprawiona sosem teologicznej postępowości.Lata pracy (dziesiątki tekstów napisanych i tysiące opublikowanych) zajęłomu przeprowadzanie wierzących przez morze czerwone integryzmui wyprowadzanie ich z niewoli fundamentalizmu. I nic z tego nie wyszło.Adam Michnik – bo o nim mowa – musiał w tekstach z ostatnich latprzyznać, że nie udało mu się odmienić oblicza Kościoła, że jego próbyredefinicji polskości w oparciu o autorytet religii nie udały się, że polskośći polski katolicyzm – choć niewątpliwie zmieniające się – nie zdecydowały sięmaszerować w karnym szeregu z wyznawcami „michnikowszczyzny”.Ta konstatacja prowadzi redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” doostrych tyrad przeciwko Kościołowi, do słów, na które jeszcze pięć czy nawetdwadzieścia lat temu zdecydowanie by się nie odważył. Fakt, że Michnikcytuje Janusza Andermana, niewiele zmienia, gdyż nie odcina się od jegoopinii, lecz je wyraźnie podziela. „Teraz ten Kościół, rozparty na stęchłychpiernatach najgorszych tradycji międzywojennej prawicy, ma ostatniesłowo. Garstka światłych księży jest zagłuszana, niemal niema; przyszedłtaki czas, że prosty ksiądz czy tępy mnich mogą bezkarnie zelżyć publiczniebiskupa albo kardynała, którzy działają wbrew ich sprytnym zamysłom,i mało kto odważy się zaprotestować. Jeśli czasem podnoszą się jakieś głosy


Mojżesz z ulicy Czerskiej149sprzeciwu, traktowane są według wygodnych standardów, które niegdyśwprowadzili komuniści. Krytyka partyjnego to atak na partię, a atak na partięto godzenie w Polskę. Krytyka księdza to atak na cały Kościół, a więc na Polskęi na wszystko, co polskie, na polskiego Boga” 1 – grzmi Adam Michnik naredakcyjnego kolegę, który odważył się zanegować jedynie słuszną linię „GW”i Unii Wolności.Trudno nie dostrzec w tych słowach zawodu, rozczarowania,świadomości, że wielki polityczny projekt zbudowania przy wsparciu Kościoła(a przynajmniej katolickiej inteligencji) skrajnie laickiej wersji liberalnejdemokracji nie powiódł się, że wspierany przez lata obóz „katolicyzmuotwartego” się sypie, a księża, którzy mieli być jego przywódcami, albo odcięlisię od michnikowego zamysłu (jak pod koniec życia ks. Józef Tischner), albozrzucili sutanny (jak jezuita ks. Stanisław Obirek czy dominikanin o. TadeuszBartoś), albo też są na najlepszej drodze, by to zrobić. Środowiska, z którymi„demokrata sceptyk” (jak uwielbia siebie określać) wiązał największe nadziejena zbudowanie nowego katolicyzmu, także ulegają wypaleniu lub odchodząod jedynie słusznej linii (a najczęściej, jak to ma miejsce w przypadku „Znaku”i „Więzi”, obie te rzeczy dzieją się równocześnie). Aktywni publicznie katolicy(i to niezależnie od partii czy politycznego samookreślenia) nie zamierzająiść za samozwańczym Mojżeszem. Jarosław Gowin, Dariusz Karłowicz, PiotrSemka, Paweł Lisicki, Paweł Milcarek, Zbigniew Nosowski – choć niewątpliwiewiele ich różni – budują Kościół Jana Pawła II i Benedykta XVI, a nie AdamaMichnika i papieskich „symulakrów” 2 , które od lat redaktor naczelny „GazetyWyborczej” serwował swoim czytelnikom.ALIANCI W WALCE Z TOTALITARYZmEmPoczątki były takie piękne. Młody Adam Michnik zdecydował się naopublikowanie w 1976 roku przełomowej dla polskiej inteligencji i ruchuopozycyjnego pracy Kościół, lewica, dialog, która miała być próbą przekroczeniazaklętego muru oddzielającego od siebie postępową, a co za tym idzieantyklerykalną inteligencję i zaangażowanych katolików. Jej źródłem byłynawiązane na początku lat siedemdziesiątych kontakty między środowiskamimłodych antykomunistycznych lewicowców a katolikami, którzy pomagalirobotnikom czy angażowali się w opozycję przeciw systemowi.1 A. Michnik, Liberalny inteligent i wiatr dziejów, „Gazeta Wyborcza”, 31 grudnia 2008.2 Za Jeanem Baudrillardem określam symulakr obrazem, który nie ma związku z rzeczywistością, a jest tylkoobrazem samego siebie. Por. J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, tłum. S. Królak, Warszawa 2005, s. 12.


„Po wyjściu z więzienia zaczęliśmy spotykać się z ludźmi z warszawskiegoKIK. (...) Na początku lat siedemdziesiątych dzięki inicjatywie KrzysztofaŚliwińskiego rozpoczęliśmy dyskusje, w których brali udział BohdanCywiński, Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wielowieyski, Stefan Bakinowski.Pod pseudonimami pisaliśmy swe pierwsze teksty właśnie w „Więzi”.Jednocześnie nawiązaliśmy kontakty z Sekcją Kultury KIK skupiającąKIK‐owską młodzież. Spotykaliśmy się na dyskusjach, a także na pasterkachw kościele Dominikanów, gdzie ważną dla ówczesnej duchowości postaciąbył o. Jacek Salij. Tworzyło się jedno środowisko, które, obok postharcerskiejCzarnej Jedynki, uczestniczyło później w akcji pomocy dla robotnikówRadomia i Ursusa, by następnie stać się trzonem ruchu wokół KomitetuObrony Robotników” 3 – opisuje tamte lata Jan Lityński. Zainspirowany owymspotkaniem Adam Michnik zdecydował się nadać mu bardziej intelektualnąpostać i przedstawił wizję zjednoczenia w oporze przeciw komunizmowi 4dwóch intelektualnych tradycji, bez których nie ma polskości: tradycjiradykalnej, niewierzącej inteligencji i katolicyzmu.Ta współpraca nie będzie jednak możliwa, dopóki obie strony niezrewidują swojego stosunku do partnerów, dopóki nie nastąpi rachuneksumienia, zarówno polskich katolików, jak i polskich radykałów. I Michniktakie wyzwanie podejmuje, przyznając, że polski lewicujący inteligent zbytdługo i ślepo był wrogo nastawiony do Kościoła, zbyt często wspierał walkęprzeciw katolicyzmowi, choć była ona prowadzona z pobudek niegodnych,i nie brał pod uwagę cierpień Kościoła i katolików. Ostrym piórem wytkniętezostaje rewizjonistom choćby to, że porównywali stalinizm do Kościoła,krytykowali walkę biskupów o zachowanie religii w szkołach czy nie braliw obronę przed wściekłymi atakami komunistów listu biskupów polskich dobiskupów niemieckich.„Wobec tej sytuacji ludzie ze środowisk lewicy laickiej zachowywali sięw najlepszym razie biernie. W milczeniu przyjmowali antykościelne bredniei kalumnie, w milczeniu przyjmowali publiczne popisy i sukcesy zwolennikówdziennikarskiego kastetu (...) O co chodziło? Ludzie lewicy laickiej skłonnibyli interpretować walkę Kościoła jako walkę o pozyskanie konkretnychprzywilejów dla siebie. Tymczasem władzy nie chodziło o żadne przywilejeKościoła – te były już dawno zlikwidowane – tylko o sterroryzowanie3 J. Lityński, Nie robiliśmy polityki, „Rzeczpospolita”, 4-5 lipca 2009.4 „Laicką lewicę zbliżyć do Kościoła i chrześcijaństwa może dopiero komunistyczny totalitaryzm i świadomośćzagrożenia wspólnych wartości. Bo okazało się – choć długo zaprzeczali temu i ludzie lewicy laickiej,i ludzie Kościoła – że są one wspólne” – wskazywał źródła współpracy Adam Michnik. A. Michnik, Kościół, lewica,dialog, Warszawa 2009, s. 112. A w innym miejscu uzupełniał: „Genezą polskiego dialogu ludzi lewicy laickiejz chrześcijaństwem jest spotkanie w antytotalitarnym oporze”, tamże, s. 153.


151społeczeństwa, o nasycenie potocznej mentalności ksenofobią, o integracjęnarodu wokół haseł szowinistycznych, o utożsamienie w powszechnejświadomości wartości chrześcijańskich i humanistycznych, których broniłoOrędzie biskupów, z ideologią zdrady narodowej. To, co antytotalitarne, miałoLewica miała zrezygnowaćz antyklerykalizmu i promowania ateizmu(czy agnostycyzmu), ale w zamiankatolicy powinni byli zrezygnowaćz roszczeń do pełnej i absolutnejprawdziwości swojej doktryny.się odtąd nieodmiennie kojarzyć z tym, co antynarodowe” 5 – podkreślałMichnik. O wiele łagodniej w tym rachunku sumienia zostaje potraktowanyKościół, który jawił się dysydentowi jako jedyny autentyczny i konsekwentnyobrońca wartości i wolności.Po rachunku sumienia przyszła pora na zakreślenie pól możliwejwspółpracy. Miały nim być wspólna walka z totalitaryzmem, zaangażowaniena rzecz obrony praw człowieka, a także sprzeciw wobec totalistycznychuroszczeń komunistycznego państwa. Katolicy i postępowi inteligenci mielizacząć wspierać się w walce o wolność, a także w poszerzaniu sfery prawdyw życiu publicznym. Postępowa inteligencja, jeśli chce rzeczywiście wpływaćna losy Polski, musi – jak wskazywał Michnik – nie tylko zaakceptowaćistnienie Kościoła, ale także brać go w obronę przed komunistami.„Rzeczywistym wrogiem lewicy laickiej nie jest Kościół, lecz totalitaryzm,centralnym zaś problemem jest konflikt między totalitarną władząa całym wyzutym z praw polskim społeczeństwem. Kościół odgrywaw walce z totalizmem rolę, której doniosłości nie sposób przecenić” 6 –pisał Michnik.5 Tamże, s. 67-68.6 Tamże, s. 144.Mojżesz z ulicy Czerskiej


Ale zwyczajna świadomość wspólnoty interesów i konieczność współpracyw walce ze wspólnym wrogiem wcale nie wyczerpywały treści Kościoła,lewicy, dialogu. Autor wzywał bowiem inteligencję postępową do redefinicjiwłasnego podejścia do religijności, wiary i instytucji Kościoła. Katolickiezaangażowanie nie powinno już być, jego zdaniem, synonimem ciemnotyi zacofania. Należało zrezygnować z przekonania, że laicyzacja i obojętnośćreligijna są wartościami samymi w sobie. I odważnie przyjąć, że religia (adokładniej pewne jej formy – o czym dalej) może budować postęp i wolność.W Polsce zaś – i to jest istota michnikowego wyciągnięcia ręki do Kościoła –nie da się nic zbudować bez wsparcia i akceptacji Kościoła.Pozorne spotkanieZawarte w książce diagnozy trafiły na podatny grunt społeczny.Część ludzi Kościoła (głównie, choć nie tylko, ci o lewicowych poglądachpolitycznych) i grupy postępowej inteligencji rozpoczęły ze sobą współpracę.Michnik i ludzie z jego środowiska zaczęli jeździć po świątyniach i wygłaszaćreferaty. „Stało się coś niesłychanie interesującego. Tradycyjne w duchowościpolskiej pęknięcie – podział na Polaka radykała i Polaka katolika – zaczęło sięzwężać. Zaczęło się spotkanie, które władze komunistyczne doprowadzałodo wściekłości. Dlatego że chętnie rozgrywały jednych przeciw drugim. A tunagle się zaczął formować wspólny, ponadwyznaniowy front antytotalitarny.Jakby duch chrześcijaństwa i duch oświecenia podały sobie ręce” 7 –wspominał tamten okres Adam Michnik podczas tegorocznej promocjiKościoła, lewicy, dialogu.Ten triumfalizm jest jednak mocno przesadzony. Realna współpracaobjęła bowiem wyłącznie niewielką część środowisk katolickich i – mimosporych środowiskowych wpływów Michnika – nigdy nie przezwyciężyłasilnego antyklerykalizmu lewicowej części opozycji demokratycznej (czegoprzykładem może być określenie prymasa Stefana Wyszyńskiego na łamach„Biuletynu KOR” mianem „ajatollaha” 8 ), który ujawnił się z całą mocą po roku1989 w czasie zimnej wojny religijnej, gdy kluczową rolę odgrywała w niej„Gazeta Wyborcza”.Zarodki klęski projektu pojednania dwóch nurtów polskiej tradycji zawartebyły zresztą już w książce Michnika. Jego wizja opierała się bowiem nafałszywym obrazie partnera i zakładała, że dialog doprowadzi do stopniowego7 Kościół, Michnik, dialog, „Gazeta Wyborcza”, 16 maja 2009.8 Por. A. Dudek, R. Gryz, Komuniści i Kościół w Polsce (1945-1989), Kraków 2003, s. 337-338.


Mojżesz z ulicy Czerskiej153upodobnienia się lewicy laickiej i Kościoła (co zresztą w środowiskach,które poszły taką drogą, rzeczywiście się stało). Lewica miała zrezygnowaćz antyklerykalizmu i promowania ateizmu (czy agnostycyzmu), ale w zamiankatolicy powinni byli zrezygnować z roszczeń do pełnej i absolutnejprawdziwości swojej doktryny oraz zaakceptować pluralizm, radykalizmczy bunt postępowców. Istotne dla zrozumienia przyczyn klęski projektuMichnika, jest również przypomnienie jego wizji punktów stycznych międzyKościołem a antykomunistyczną lewicą.„Płaszczyzną spotkania – ponad narodami i ponad wyznaniami –jest antytotalitarna wizja jedności człowieczych praw i obowiązków,bowiem życie w prawdzie i w dążeniu do prawdy jest prawem człowiekai zarazem jego obowiązkiem. Dostrzeżenie tych zbieżności nie jestniczym odkrywczym; te wartości i idee są głęboko zakorzenionew tradycji chrześcijańskiej i tradycji laickiej” 9 – wskazywał Michnik, niezauważając, że te same słowa i określenia znaczą w obu tradycjachzupełnie co innego i opierają się na zupełnie innych fundamentach.Charakterystyczne jest także to, że Michnik pisał niemal wyłącznieo dialogu z pewną częścią chrześcijan, a nie o dialogu z realnie istniejącymKościołem. Nurt narodowy (silnie obecny, choć starannie maskujący sięw obawie przed komunizmem), piłsudczykowski, konserwatywny czy choćbyludowy w ogóle go nie zajmował. On pisał o dialogu z grupą warszawskieji krakowskiej (niezwykle zasłużonej dla Kościoła i państwa, ale jednakniszowej) inteligencji, która podzielała w zasadzie wszystkie poglądypolityczne rewizjonistycznych antykomunistów, a dodatkowo była wierząca.Dialog lewicy z Kościołem – według Michnika – był więc w rzeczywistościdialogiem między lewicowcami niereligijnymi a lewicowcami religijnymi 10 .A dotyczyć miał nie fundamentów światopoglądu, a jedynie politycznegozaangażowania. Tak zakreślona przestrzeń dialogu i takie rozumienie9 A. Michnik, Kościół, lewica, dialog, s. 91.10 Jak rozumiał Michnik partnerów dialogu najlepiej pokazuje fragment poświęcony wpływowi Rodowodówniepokornych Bohdana Cywińskiego na dialog. „Spory wokół Rodowodów… uwidoczniły nowy wymiar spotkaniachrześcijan z lewicą laicką. Dla ludzi lewicy laickiej winno stać się jasnym, że religia inspirująca autora Rodowodów…i bliskich mu katolików nie jest żadnym «opium dla ludu», lecz stanowi źródło postaw humanistycznychi postępowych. Dla nas, dla lewicy laickiej, spotkanie z chrześcijaństwem wokół takich wartości, jak wolność,tolerancja, sprawiedliwość, godność osoby ludzkiej i dążenie do prawdy jest zarazem perspektywą spotkania niekoniunkturalnego,perspektywy wspólnoty ideowej w nowym wymiarze, ważnym dla sformułowania kierunkuwalki o demokratyczny socjalizm” – pisał Michnik. A. Michnik, Kościół, lewica, dialog, s. 171.


jego partnerów uniemożliwiało autentyczny dialog z realnie istniejącymKościołem, którego wiernymi byli nie tylko zwolennicy „Więzi”, „Znaku”czy „Tygodnika Powszechnego”, ale także radykalni antykomuniści czyspadkobiercy tradycji endeckich, ludowych lub patriotycznych.Kościół Adama MichnikaWspólnota komunistycznego wroga nie pozwalała jednak na pełneuświadomienie sobie (i to prawdopodobnie także przez samego Michnika)prawdziwych założeń proponowanego przez niego „dialogu”. Wybór Polakana Stolicę Piotrową, a także kolejne jego pielgrzymki do Polski, wzmocniłyzaś jeszcze – także po stronie antykomunistycznej lewicy – świadomośćkonieczności współpracy z Kościołem i jego gigantycznej roli w odzyskiwaniuwolności. „Solidarności” nie da się zrozumieć bez odwołania do papieskiejwizyty w 1979 roku, ale i bez polskiej religijności. Laiccy działacze KOR-u niebyli w stanie wywołać takiego odzewu społecznego jak papież. Nie moglitakże stworzyć tak silnej wspólnoty, jaką mogła wytworzyć polska religijnośćludowa (szczególnie maryjna). Wiele wskazuje na to, że Adam Michnik miałtego pełną świadomość. Dostrzegał, że religijność i katolickie zaangażowaniemogą być realnym fundamentem moralności i polityczności.„Widziałem w Kościele jedynie niezależną instytucję egzystującą legalniew totalitarnym państwie; rzecznika polskości w świecie sowietyzacji;rzecznika suwerenności w świecie powszechnego zniewolenia; rzecznikaciągłości historycznej wśród niszczycielskiego nihilizmu praktyktotalitarnej rewolucji. Z takim Kościołem szukałem spotkania. Dostrzegłemw Kościele obrońcę praw człowieka i narodu. I dostrzegłem w Kościele– wśród «powszechnego sprzysiężenia przeciw wszelkiego rodzajużyciu wewnętrznemu» (Bernanos) – azyl dla pytań o transcendencjęi o metafizykę, o wartości absolutne i prawdy ostateczne, o fundamentmoralności, która nakazuje niezgodę na status niewolnika” 11 – mówiłMichnik 31 maja 1988 roku podczas spotkania zorganizowanego przezKomisję Episkopatu ds. Dialogu z Niewierzącymi.Problem – i to już wówczas widoczny – polegał jednak na tym, że takierozumienie Kościoła było sprzeczne z jego prawdziwą misją. Walka o wolnośćlub o polskość czy rola azylu dla pytań metafizycznych nie należą bowiemdo istoty misji Kościoła. Tą ostatnią konstytuuje wytrwałe i jednoznaczne11 A. Michnik, Kłopot i błazen, w: tenże, Kościół, lewica, dialog, s. 213-214.


155głoszenie Jezusa Chrystusa jako jedynego Zbawiciela ludzkości i jedynegofundamentu moralności. Kościół stanowi zatem znak Prawdy, a nie miejsce,w którym należy dyskutować i kwestionować wciąż na nowo fundamentymoralności i kultury (a tak rozumie rolę intelektualisty Michnik). Nie jestrównież prawdziwe sprowadzanie chrześcijaństwa do głosu sumienia,które poucza nas, „jak żyć powinienem, a jak żyć nie przystoi” 12 , gdy jestono spójnym i całościowym systemem metafizycznym, teologicznymi moralnym, który – głosem Magisterium – ma prawo do jednoznacznegonauczania i określania, co jest dobrem, a co złem. I do wymagania od swoichwiernych, by żyli i stanowili prawo zgodnie z tym, w co wierzą i co wiedząo rzeczywistości.W 1988 roku Michnik był już świadomy tego, że postulowana przezniego wizja Kościoła ma niewiele wspólnego z Kościołem rzeczywistym.„Kościół polski, jak całe społeczeństwopolskie w okresie komunistycznym,znajdował się w zamrażarce. Kiedyw 1989 roku zepsuła się lodówka,wszystko zaczęło śmierdzieć”.I dlatego mówił podczas wspomnianego już spotkania o walce, jaka toczy sięw łonie polskiego katolicyzmu, walce między tymi, dla których zagrożeniemjest ateizm, a tymi, dla których groźny jest tylko totalitaryzm. AutorKościoła, lewicy, dialogu chciał w tej walce wspierać jedną ze stron, chciał jąumacniać, tak by później ona mogła wspierać jego starania o zbudowaniePolski liberalnej, postępowej, pozbawionej tradycji narodowej demokracjii wykastrowanej ze sporej części patriotycznej spuścizny. I gdy tylko dostałodpowiednie narzędzia, zaangażował się w takie budowanie.Jego działania były tym szybsze, że po roku 1989 okazało się już beznajmniejszych wątpliwości, że wymarzony Kościół Michnika niewielema wspólnego z prawdziwym Kościołem w Polsce. „Kościół polski, jak12 Tamże, s. 217.Mojżesz z ulicy Czerskiej


całe społeczeństwo polskie w okresie komunistycznym, znajdował sięw zamrażarce. Kiedy w 1989 roku zepsuła się lodówka, wszystko zaczęłośmierdzieć. Nagle usłyszeliśmy głosy, których nigdy przedtem z ustkościelnych nie słyszałem. A jeżeli słyszałem, miałem wrażenie, że to jakaśbolszewicka piąta kolumna w Kościele. Ten głos mnie przeraził. To był bardzoradykalny głos, odwołujący się do tradycji endeckiej. Historia wróciła i wróciłapamięć. W środowiskach katolickich pojawiło się myślenie: do 1989 rokurządzili komuniści, a teraz jest czas na katolików. Za tym szły określonepostulaty materialne, żeby oddawać Kościołowi na własność budynki użytkupublicznego. Zaczęło to zmieniać wizerunek Kościoła. (...) Gdy byłem posłemw kontraktowym Sejmie, już wyczuwałem presję ze strony Episkopatu nakształt ustaw. Ta presja była skuteczna. Wyczuwałem presję na te środowiskakatolickie, które były niezależne” 13 – opisywał Michnik swoje odczuciaz początku lat dziewięćdziesiątych.Jego odpowiedzią na te zmiany (co różniło zresztą jego teksty odpublicystyki innych autorów „Gazety Wyborczej”) był nie tyle powrótdo antyklerykalnej retoryki, ile raczej staranne odróżnianie w łoniekatolicyzmu nurtów dobrych (otwartych, postępowych, liberalnych) odzłych (integrystycznych, fundamentalistycznych, antysoborowych, czydomagających się penalizacji aborcji). Te pierwsze miały być prawdziwiewierne Ewangelii i godne wspierania, zaś drugie – nieodpowiedzialnei niebezpieczne nie tylko dla Polski, ale i dla Kościoła. Dlatego na łamach„Gazety Wyborczej” zagościli na stałe publicyści „Tygodnika Powszechnego”(ich teksty ukazywały się w cotygodniowym omówieniu numeru, aletakże w rubryce „Arka Noego”, która stała się miejscem propagowaniawłaściwej wizji katolicyzmu), zaś sam Michnik wciąż powracał doteologicznych rozważań, w których krytykował za nieodpowiednie myślenienie tylko polskich biskupów, ale niekiedy (choć w dość ostrożnej formie)samego papieża.13 Kościół, Michnik, dialog. To samo zjawisko opisywał, równie ostro, w tekście z roku 1993 Kościół – prawica– monolog: „Dla wielkiej części katolickiego duchowieństwa powrót do wolności oznaczał po prostu powrót doprzywilejów i do realnego wpływu na władzę w państwie. Taki sens miały kościelne batalie o kryminalizacjęaborcji, o nauczanie religii w szkołach wraz z oceną na świadectwie, o wpisanie do ustawy nakazu respektowaniawartości chrześcijańskich, o zwolnienie Kościoła z obowiązku płacenia podatku. Każdy z tych postulatówmógł być przedmiotem spokojnej rozmowy i kompromisu. Ale Kościół przemówił językiem monologu, monitu,krucjaty” – podkreślał Michnik. A. Michnik, Kościół – prawica – monolog, w: tegoż, Wściekłość i wstyd, Warszawa2005, s. 210.


„Papież powtarza uparcie, że Kościoła nie da się zamknąć w sferzeprywatności. Rzecz w tym jednak, że tę formułę można rozumieć naderdwuznacznie. Można mianowicie dostrzegać w niej odrzucenie tezyRomana Dmowskiego, twórcy polskiej doktryny nacjonalistycznej, którypisał przed blisko wiekiem, że etyka chrześcijańska winna po latachobowiązywać jedynie w życiu prywatnym, gdyż w świecie politykiobowiązywać musi «egoizm narodowy» i darwinowska walka o byt.Ten sposób myślenia wciąż pokutuje w polskiej partii nacjonalistycznej.Wszelako w formule Papieża tkwić może coś więcej – niechęć do samejzasady rozdziału Kościoła od państwa. Nie czuję się na siłach orzekać, któraz tych interpretacji jest słuszna. Wiem natomiast, że dla klasy politycznejkryje się w tej formule pokusa politycznej instrumentalizacji Kościołajako sponsora określonych partii politycznych” 14 – przekonywał Michnikw eseju O zbawczej i groźnej sile konserwatyzmu z 1993 roku.Wymarzony Kościół Michnika powinien więc zrezygnować z jakichkolwiekaspiracji politycznych, odrzucić pragnienie obrony życia metodami prawnymii zaangażować się w budowanie liberalnej demokracji na wzór wymyślonyprzez redaktorów „Gazety Wyborczej”. I nie ma co ukrywać, że udało sięstworzyć środowisko, które taką wizję katolicyzmu (zwanego otwartym)próbowało realizować. Andrzej Wielowieyski, Halina Bortnowska, RomanGraczyk (do czasu, gdy został ekskomunikowany ze środowiska za odmiennestanowisko w sprawie lustracji) czy inni autorzy „Tygodnika Powszechnego”wytrwale przekonywali Polaków, że tylko ewangelia według Michnika możeuratować Kościół i Polskę od upadku w otchłań nacjonalizmu, lefebryzmu,integryzmu i oczywiście antysemickiego nacjonalizmu. Każda próba prawnejobrony życia czy umożliwienia wychowania katolickiego była potępianajako niezgodna z duchem Kazania na Górze albo prowadząca do polityzacjireligijnego przekazu Kościoła. Ten model pisania o Kościele był zresztąokreślany w „Gazecie Wyborczej” mianem dialogu między inteligencjąkatolicką a laicką. Trudno nie dostrzec, że w ten sposób „Gazeta Wyborcza”14 A. Michnik, O zbawczej i groźnej sile konserwatyzmu, „Gazeta Wyborcza”, 4 listopada 1993. Jeszcze mocniejzaatakowane zostało papieskie przekonanie, że nie ma demokracji bez wartości. „Cóż znaczy sformułowanie«demokracja bez wartości»? Przecież system demokratyczny jest z natury swojej instytucjonalizacją relatywizmui niepewności, jest sztuką współżycia wedle pewnych reguł tego, co różnorodne i konfliktowe (…) Ta zasadawspółżycia jest permanentnie atakowana przez ten typ religijności, który własną normę religijną próbuje przeobrazićw normę prawa państwowego. Partie religijne w Izraelu, muzułmański fundamentalizm, katolicki integryzm– wszystko to są przykłady ruchów religijno-politycznych, które najpierw – odwołując się do praw i zasadpluralistycznej demokracji – żądają pełnej tolerancji dla budowy wspólnoty religijnej wedle własnych reguł – bypotem – odwołując się do własnych praw i zasad – podjąć próbę narzucenia własnych reguł pozostałym” – podkreślaMichnik. A. Michnik, Rozmowa z integrystą, w: tegoż, Kościół, lewica, dialog, s. 235.


159wracała do pierwotnej intuicji Adama Michnika z Kościoła, lewicy, dialoguo potrzebie rozmowy między lewicowcami różnych światopoglądów. Ale bezdopuszczania do tej rozmowy katolików o innych niż lewicowo-postępowyświatopoglądach.Michnik starał się zbudować przekonanie,że Ojciec Święty w zasadzie nie wymagaod nas niczego, a papieskie przesłaniecoraz mocniej wypierane było w dyskursiemedialnym przez obraz dobrotliwego ojca,który z uśmiechem zapewnia o swojejtolerancji.OSWOIĆ LWATen model „dialogu” i budowania „Kościoła Michnika” zdecydowaniesię jednak nie sprawdził. Wizyty papieskie, a także ostre potępienie linii„Tygodnika Powszechnego” 15 przez Jana Pawła II oraz opór hierarchiii duchownych przed wpisywaniem ich w linię działania „Gazety Wyborczej”sprawił, że Michnik zaczął poszukiwać nowego sposobu kształtowaniaKościoła, by ten mógł formować społeczeństwo w duchu wartości mu bliskich.Gdy nie sprawdziła się próba zbudowania „katolicyzmu michnikowego” zapośrednictwem „katolików otwartych”, zaczął budować go, posługując sięJanem Pawłem II, a dokładniej „oswajając papieża” i okaleczając jego przekazz najważniejszych elementów. Dzięki temu Michnik starał się zbudować15 Przykładem (nie jedynym) tego rozczarowania postawą katolickich intelektualistów są listy do MarkaSkwarnickiego, w których papież – mimo sporej dozy ciepła dla „Tygodnika Powszechnego” - krytykuje wybranyprzez pismo kierunek. „W związku z numerem na piętnastolecie [pontyfikatu papieża – dop. aut.], znajduję w nimstale powtarzaną tezę o «kontrowersyjnym pontyfikacie». Nie jest to temat samego TP ani osób piszących w jegoimieniu (Turowicz, Boniecki, Kubiak), ale teza «Gazety Wyborczej», czy też innego pisma. TP tezę tę przytaczaw przeglądzie prasy. Oczywiście, żaden pontyfikat nie może nie być kontrowersyjny. Kontrowersyjne jest samochrześcijaństwo, sam Chrystus i Ewangelia. A ja mam poniekąd zamiłowanie do bycia «znakiem sprzeciwu». Tonie jest moja zasługa, lecz Łaska. Nie mniej pozostaje otwartym pytanie, czy tak eksponowana kontrowersyjnośćpontyfikatu, z pozostawieniem go bez wyjaśnienia, jest słuszna z punktu widzenia «tygodnika katolickiego» (i tozwłaszcza po wiadomych wyborach)” – pisał Jan Paweł II 1 listopada 1993 roku. Jan Paweł II, Pozdrawiam i błogosławię.Listy prywatne papieża, red. M. Skwarnicki, Warszawa 2005, s. 112.Mojżesz z ulicy Czerskiej


przekonanie, że Ojciec Święty w zasadzie nie wymaga od nas niczego,a papieskie przesłanie coraz mocniej wypierane było w dyskursie medialnymprzez obraz dobrotliwego ojca, który z uśmiechem zapewnia o swojejtolerancji, popiera unijne aspiracje Polaków i w zasadzie nie stawia wymagań.Tę strategię doskonale widać w podsumowaniu pielgrzymki z roku1997. Adam Michnik wydobywał z wypowiedzi papieskich opinie, którychw ogóle w nich nie było. „Jan Paweł II nie mówił o przebaczeniu i pojednaniumiędzy Polakami [ta powracająca w tekstach Michnika mantra oznaczagłównie pojednanie z postkomunistyczną lewicą i powszechną historycznąamnezję – dop. TPT]. Ale jakoś przebaczał nam wszystkim i jednał sięz nami wszystkimi” – oznajmiał redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” jużw pierwszym zdaniu tekstu podsumowującego papieską wizytę. Dalej było jużtylko zabawniej. Nie będąc w stanie wykazać, że papież różni się w istotnychsprawach od Episkopatu Polski, Michnik zajął się przeciwstawianiemformy kazań i wypowiedzi. „Jan Paweł II promieniował miłością. W naszświat zgiełkliwego skłócenia wniósł inny styl, inny język – jakże inny odsformułowań «szczekające kundelki», «Żydzi i masoni», «targowica», «nawałabolszewicka» czy, z drugiej strony, «czarni» lub «Breżniew Watykanu».Mówił o grzechu i miłosierdziu, o poświęceniu i cierpieniu, o Golgocie życiai umieraniu. Mówił nam o Ojczyźnie – te słowa powinniśmy sobie wpisaćtrwale do naszych sumień” – podkreślał Michnik.Ale w jego tekście nie zabrakło również łagodnej polemiki czy wręcz tonunapomnienia wobec Jana Pawła II. „Polsce nie zagraża dzisiaj przymusowaateizacja. Polsce zagraża bez wątpienia postnowoczesny nihilizm, kryzysżycia i myślenia według wartości, triumf wulgarności i pustki duchowej. Naten temat Jan Paweł II mówił dobitnie i przejmująco. Jednak Polsce zagrażarównież religijny fanatyzm, integrystyczna ideologizacja religii, która nie cofasię przed kłamstwem i nienawiścią. I o tym Jan Paweł II publicznie nie mówił.Dlaczego? Wydaje się, że Papież nie widzi tutaj istotnego niebezpieczeństwa;nie sądzi, by z tej strony płynęło zagrożenie dla porządku demokratycznego.Niestety, czuję się zobowiązany powiedzieć otwarcie, że jestem innegozdania” – przekonywał redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” 16 .16 A dalej uzupełniał, że niewłaściwe jest również papieskie rozumienie tożsamości europejskiej. „Jan PawełII popierając idee integracji europejskiej – przypomniał w Gnieźnie o chrześcijańskich korzeniach Europy. Wolnojednak zapytać: czy są to jedyne korzenie? Europa to przecież także filozofia starożytnych Greków, prawo rzymskie,islam i judaizm, tradycje laickiego humanizmu. Czy nie są to równie trwałe składniki europejskiej tożsamości,jak chrześcijaństwo? Czy pomijanie takich nieusuwalnych fragmentów europejskiej refleksji, jak dzieło Prousta,Malraux, Camusa, Franza Kafki czy Andrieja Sacharowa, jest właściwą pedagogiką na nasze trudne czasy?Czy Europa będzie kontynentem monologu katolickiego czy też dialogu pluralistycznego świata kultur, wiar i systemówwartości? Chrześcijaństwo jest niezbywalnym – sądzę, że wręcz konstytutywnym – elementem kultury


Jeszcze mocniej zagłaskiwanie papieża oraz czynienie go apologetą III RPi myślenia Adama Michnika widać w komentarzu po pielgrzymce w roku1999. „Myślę jednak, że dominującym akcentem tej pielgrzymki była lekcjapodzięki. Papież Jan Paweł II, syn polskiej ziemi, który przed 20 laty modliłsię o przemianę tej ziemi – teraz dziękował za przemianę, która się dokonała.Papież przyjechał do Polski nieco uspokojonej, jakoś współżyjącej z sobąi jakoś pogodzonej ze swą kondycją; przyjechał do Polski demokratyczneji pluralistycznej, rynkowej i rozwijającej się, obecnej w NATO i zmierzającejdo Unii Europejskiej; do Polski, gdzie kwitnie wolny rynek idei, ale wciążzakochanej w swoim Papieżu. Papież Jan Paweł II zaaprobował polską«bezkrwawą rewolucję» i polską transformację. Papież cieszył się z tej Polski,był z niej dumny, choć nie żałował jej rad i przestróg” 17 – przekonywał AdamMichnik. Podobną metodę lekkiego krytycyzmu połączonego z „obrabianiem”papieża stosuje zresztą redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” wobecBenedykta XVI.Zmiana metody działania w niczym nie zmieniła jego celu. A tympozostawało takie uformowanie katolicyzmu w Polsce, by nie był onsprzeczny z wizją modernizacji, jaka bliska była środowisku Michnika.Redaktor „Gazety Wyborczej” miał świadomość, że nie ma w Polsce innegowychowawcy Polaków niż Kościół, i jeśli chce się w Polsce coś zmienić, tokonieczny jest do tego udział duchownych, którzy przekonają Polaków,iż bycie konserwatystą czy ortodoksyjnym katolikiem jest niezgodnez duchem Ewangelii. „Czym bowiem stały się w dyskursie prawicykatolickiej pojęcia dobra, prawdy i sprawiedliwości w trakcie debatyo rozrachunku z komunizmem? «Dobro» manifestuje się jako uparte dążeniedo zniszczenia moralnego adwersarza; «prawdą» stają się archiwalia aparatubezpieczeństwa; «sprawiedliwością» staje się nieustanna nagonka, rezygnacjaz jakiegokolwiek zniuansowania cudzej winy w myśl zasady «spalmywszystkich, a Bóg rozpozna niewinnych»” 18 – oskarżał prawicę Michnikw tekście Wobec walki ras i walki klas, czyli o znak sprzeciwu i znak przymusu.Podobne opinie wygłaszali na łamach „Gazety Wyborczej” także „dyżurni”teologowie i duchowni: o. Tomasz Dostatni OP (przekonujący, że patriotyzmnie jest za bardzo chrześcijański), ks. Jacek Prusak SJ (walczący wciążz katolickim zakazem antykoncepcji) czy do niedawna dominikanin, a obecnieświecki specjalista od krytykowania Kościoła Tadeusz Bartoś.europejskiej; nie jest jednak składnikiem jedynym. To pewnie najpiękniejszy pęk kwiatów w bukiecie, ale bukietskłada się z różnych kwiatów” A. Michnik, Zło dobrem zwyciężaj, „Gazeta Wyborcza”, 14-15 czerwca 1997.17 A. Michnik, Pasterz i prorok: lekcja podzięki, „Gazeta Wyborcza”, 19-20 czerwca 1999.18 A. Michnik, Wobec walki ras i walki klas, czyli o znaku sprzeciwu i znaku przymusu, „Gazeta Wyborcza”,7 kwietnia 2007.


163Aspiracji do walki o duchowe przywództwo w polskim Kościele i o bycieswoistym Mojżeszem przeprowadzającym Polskę i Polaków przez morzeczerwone integryzmu nie udało się jednak Michnikowi zrealizować. Biorącpod uwagę siły i środki, jakie włożono w promowanie nowego obrazukatolicyzmu, trzeba powiedzieć, że projekt ten zdecydowanie się Michnikowinie udał. Jego zwolennicy nie znoszą Kościoła i nie chcą mieć z nim nicwspólnego, „katolicyzm otwarty” powoli odchodzi w przeszłość (co bliscy„GW” publicyści określają „dewojtylizacją”), a młodzi, radykalni katolicysą raczej konserwatywni i tradycjonalistycznie nastawieni w kwestiachmoralnych. Nie udało się także Michnikowi pozyskać dla swoich wizjibiskupów (z wyjątkiem jednego hierarchy, który głosi kazania niemalw rytm „gazetowych” publikacji), czy środowisk młodych duchownychi katolickich intelektualistów. Pojedyncze przykłady ks. Prusaka czy JarosławaMakowskiego nie czynią jeszcze wiosny.W sumie jedynym sukcesem, który może przypisać sobie Adam Michnik,jest stosunek polskich biskupów do... lustracji. W tej sprawie polska hierarchiaprzyjęła w zasadzie argumentację i styl myślenia Michnika. Przebaczenie jest,wedle wielu z nich, zapomnieniem, a Ewangelia nauczać ma koniecznościbezwarunkowego odpuszczenia win. I choć Jan Paweł II już w 1988 rokuw przemówieniu wigilijnym do Polaków wzywał do „sprawiedliwegoosądzenia samego systemu” według jego owoców 19 , to ostatecznie nigdy dotego nie doszło. Biskupi wybrali bowiem model amnezji propagowanej przezAdama Michnika. I w tej jednej sprawie niewątpliwie odniósł on zwycięstwo.To jednak dla niego zdecydowanie za mało. Stąd właśnie bierze się głębokafrustracja, która każe ostatnio rezygnować Michnikowi z właściwej muostrożności w formułowaniu ocen działalności Kościoła. I pozwala dostrzec, żew dialog, o którym pisał w latach siedemdziesiątych, on sam już nie wierzy. █19 Jan Paweł II, Wigilijna audiencja dla Polaków. Nie można igrać z wyzwaniem dziejów, 24 grudnia 1988, w:„Drogowskazy dla Polaków Jana Pawła II”.Mojżesz z ulicy Czerskiej


W O JNAOJĘZYGrzegorz GórnyWojna o językAutor Autorski


Dzisiejsza rewolucja semantyczna ma charakterpełzający. Nie opublikowała uroczyście swej encyklopedii,nie proklamowała manifestu. Dokonuje się po cichu,metodą faktów dokonanych, poprzez powolnewprowadzanie do obiegu publicznego kolejnychsformułowań, dewastujących tradycyjny porządek.Konfucjusz mówił, że aby zmienić świat, najpierw trzeba zmienićjęzyk. On bowiem nie tylko opisuje świat, ale także ogarniago i nadaje mu kształt. Nieprzypadkowo mówi się, że wielkiecywilizacje zbudowane zostały na fundamencie ksiąg. Biblia, którąuznać można za podstawę naszej cywilizacji, zawiera opis scenyw Raju, kiedy to Adam nadaje imiona poszczególnym zwierzętom.W ten sposób człowiek obejmuje świat w posiadanie. Nadającnazwy istotom stworzonym, określa zarazem ich sens.W tradycji biblijnej nazwa starała się oddać istotę rzeczy, co dotyczyłotakże imion własnych ludzi czy nazw geograficznych. Nawet imię Boga –„Jestem, który jestem” (JHWH) – wskazywało na Jego wyjątkowy statusontologiczny jako jedynego bytu absolutnego. To zresztą charakterystyczne,że człowiek nie nadał imienia Bogu, lecz sam Bóg objawił je człowiekowi,jakby chcąc pokazać, że jest On nie do ogarnięcia i objęcia ludzką myślą.Nie jest obojętne, w jaki sposób określamy konkretne zjawiska czywydarzenia. Jak bowiem mówimy – tak też myślimy. A jak myślimy – takpostępujemy. Dlatego ci wszyscy, którzy dążyli do radykalnej przemianyświata, zawsze stosowali się do rady Konfucjusza.


OD 1789 DO 1968Oświecenie postanowiło zerwać z religijnym widzeniem rzeczywistości.Oparte na światopoglądzie materialistycznym porównywało ludzkośćtrwającą przy religii, a więc przy dogmatach i przesądach, do człowiekaznajdującego się na dziecięcym, infantylnym etapie rozwoju. Pogrążonymw mrokach religijności ludziom proponowało osiągnięcie stanu oświecenia.Od czego jednak zdecydowali się rozpocząć swój zamysłosiemnastowieczni filozofowie? Otóż postanowili oni powtórzyć scenęz Raju i na nowo opisać cały świat. Temu właśnie służył gigantyczny projektencyklopedystów z d’Alambertem i Diderotem na czele. Encyklopediazastąpić miała Biblię jako fundament naukowej, racjonalistycznejcywilizacji. Wszystkie rzeczy zostały zdefiniowane na nowo w oparciuo paradygmat materialistyczny.Ten sam akt wielokrotnie będzie jeszcze się powtarzał, będzie towarzyszyłinnym wielkim projektom przebudowy świata. Wystarczy choćby wspomniećo monumentalnym dziele wielotomowej Wielkiej Encyklopedii Sowieckieji stworzeniu swoistej komunistycznej nowomowy.Komunizm co prawda upadł, ale operacje na języku się nie zakończyły. Dziśjesteśmy świadkami kolejnej rewolucji semantycznej, której inspiratoramisą tym razem przedstawiciele i zwolennicy tego, co ogólnie nazwaćmożna ideologią Pokolenia ’68. Znani ze swego sprzeciwu wobec religiichrześcijańskiej, tradycyjnej rodziny czy państwa narodowego, dążą doradykalnej zmiany stosunków obyczajowych i społecznych. Metodą, po którąsięgają w swej działalności, jest przedefiniowanie obowiązujących dotychczasi obecnych w obiegu publicznym pojęć.By nie być gołosłownym, podajmy przykłady kilku tego typu operacjijęzykowych i zastanówmy się, czemu one służą.TOLERANCJAJednym ze słów-kluczy, którymi najczęściej posługują się podczas różnychkampanii medialnych czy społecznych zwolennicy przemian obyczajowych,jest wyraz „tolerancja”. Warto prześledzić, jak zmieniło się znaczenie tegopojęcia. Słowo to, pochodzące od łacińskiego tolerare, oznaczało „znosić”,„cierpieć”, „wytrzymywać”. Czyli – jeśli ktoś mówi, że jakieś zjawisko toleruje,to znaczy, że nie zgadza się z tym zjawiskiem, ale nie będzie go zwalczał siłą.Wynikało to z przeświadczenia, że otwarta konfrontacja i odwołaniesię do przemocy przynoszą więcej szkód niż znoszenie, wytrzymywanie,cierpienie (czyli właśnie tolerowanie) owego zjawiska. Postawa taka była


167odbiciem nauczania św. Augustyna, który zalecał, by grzechu nienawidzić, alegrzesznika kochać. Myśl tę rozwijał św. Tomasz z Akwinu, który uważał, żeczłowiek ma prawo do błędu i może grzeszyć, ale nie oznacza to akceptacjidla błędu i aprobaty dla grzechu.Pod koniec XX wieku słowo tolerancja w dyskursie publicznym zmieniłoswoje pierwotne znaczenie. Dziś rozumiane jest raczej jako „życzliwaW powszechnej świadomości i praktycejęzykowej przedrostek homo- nie oznacza już„ludzki”, „człowieczy”, lecz homoseksualny.akceptacja”. Czyli – jeśli jakieś zjawisko toleruję, to znaczy, że je akceptuję.Mój stosunek do niego zmienia się na pozytywny.Ta zmiana definicji pokazuje, że jej celem jest coś więcej niż tylko zmianapostaw. Tak naprawdę chodzi nie o zmianę zachowań, lecz sposobu myślenia.SOdOmICI, PEdERAśCI, GEJEJeszcze sto lat temu związek płciowy między dwoma mężczyznamioficjalnie nazywał się „sodomią”. Właśnie jako sodomita został skazany nawięzienie Oskar Wilde. Określenie to zaczerpnięte zostało z biblijnej KsięgiRodzaju, w której grzech, jakiego dopuścili się mieszkańcy Sodomy, polegał nakontaktach seksualnych z osobami tej samej płci.Słowo „sodomia” było bez wątpienia nacechowane negatywnie. Byłosynonimem rozpusty i moralnego zepsucia. Kojarzyło się z grzechem,zasługującym na karę Bożą – Sodoma została w końcu zniszczona przezogień z nieba. Dokonano więc językowej operacji. Słowo „sodomita” zaczęłobyć używane na określenie człowieka utrzymującego kontakty seksualneze zwierzętami, natomiast homoseksualizm coraz częściej zastępowanoinnym wyrazem – pederastia. Słowo to pochodziło od greckiego paiderastiai oznaczało „miłość do chłopców”, nie było więc nacechowane potępiająco.Słowa jednak zużywają się, gdy pojawiają się często w niekorzystnychkontekstach. Podobnie było z wyrazem „pederasta”, który z czasem zacząłobrastać negatywnymi konotacjami. Określenie to, jeszcze kilkadziesiątWojna o język


lat temu powszechnie odbierane jako neutralne, dziś w środowiskachhomoseksualistów uważane jest za obraźliwe. Przestało według nich pełnićfunkcję opisującą, a zaczęło być wartościujące.Postanowiono więc wprowadzić do obiegu nowe słowo na określeniehomoseksualisty, tym razem nacechowane pozytywnym ładunkiememocjonalnym. Nie powiodła się próba rozpowszechnienia terminu „homofil”,natomiast udało się rozpropagować wyraz „gej”. Pochodzi on od angielskiegogay i oznacza po prostu „wesołka”. Już samo takie określenie podświadomiewywołuje pozytywne skojarzenia – któż bowiem byłby przeciw ludziomwesołym i radosnym?


169hOmOFOBIAKolejnym terminem, jaki pojawił się w tym kontekście, jest wyraz„homofobia”. Co ciekawe, jego rzeczywisty sens nie odpowiada znaczeniu,w jakim jest powszechnie używany. Wyraz homo oznacza bowiem człowieka,zaś phobia – niechęć. Etymologicznie więc powinna być to niechęć doludzi, a nie do homoseksualistów, jak przyjęło się to słowo wykorzystywać.Określenie „homofob” jest bez wątpienia nacechowane negatywnie, gdyżkojarzy się z przeciwnikiem rodzaju ludzkiego – tak, jakby niechęć dohomoseksualizmu została rozciągnięta na całą ludzkość.Wojna o język


Warto dodać, że samo słowo homo zostało wręcz zawłaszczone przezśrodowiska pederastów. W powszechnej świadomości i praktyce językowejprzedrostek homo- nie oznacza już „ludzki”, „człowieczy”, lecz homoseksualny(np. gdy mówimy o homo związkach, mamy na myśli związki homoseksualnea nie związki między ludźmi). Słychać to było wyraźnie w programie jednejz lokalnych rozgłośni radiowych w Poznaniu, gdy reporterzy przeprowadzilisondę uliczną, pytając napotkane kobiety, jak zareagowałyby, gdyby siędowiedziały, że ich mąż jest homo sapiens. Panie ze zdenerwowaniem luboburzeniem odrzucały sugestię, jakoby ich mąż mógł kiedykolwiek zostaćhomo sapiens. Okazało się, że samo słowo homo utożsamiały automatyczniez homoseksualizmem. W ten sposób homoseksualista stał się – przynajmniejsemantycznie – emblematycznym reprezentantem gatunku ludzkiego.Termin „homofobia” wymyślił amerykański psycholog George Weinberg,współpracujący z organizacją Gay Activists Alliance. Pod pojęciem tymrozumiał on „irracjonalny lęk przed okazywaniem miłości osobie tej samejpłci”. W świetle tej definicji każdy wyraz niechęci wobec homoseksualizmuuznawany jest za fobię, czyli chorobę. Sam Weinberg mówił wręcz: „Nigdy nieuznam pacjenta za zdrowego, o ile nie przezwycięży on swoich uprzedzeń dohomoseksualizmu”. Temu właśnie, czyli przezwyciężeniu owych uprzedzeń,ma służyć słowo „homofobia”.Jest to zresztą pojęcie tak nieostre i szerokie, że można pod nie podciągnąćdowolne zachowanie czy wypowiedź. W raporcie polskiego środowiskagejowskiego za „homofobiczne” uznane zostało np. wystąpienie JarosławaGowina, który powiedział, że dziecko dla swojego prawidłowego rozwojupowinno mieć ojca i matkę.NORMALNOŚĆNowe pojęcie normy w zachowaniach seksualnych wprowadziłamerykański entomolog Alfred Kinsey, autor głośnych raportów o płciowościwspółczesnych Amerykanów. Do tamtej pory za normalne uznawano aktynaturalne, czyli te, które są zgodne z naturą. Kinsey zmienił tę definicję,twierdząc, że „w seksie nienormalne jest tylko to, czego nie można fizyczniedokonać”. W ten sposób do rangi zachowań normalnych podniesione zostałydotychczasowe dewiacje, takie jak homoseksualizm, sadomasochizm,pedofilia, kazirodztwo, zoofilia czy nekrofilia, gdyż wszystkie one są fizyczniewykonalne. Taka redefinicja, poparta autorytetem naukowym, miała na celuzmianę nastawienia społecznego wobec opisywanych zjawisk. W przypadkuniektórych dewiacji odniosła ona sukces.


dZIECKO POCZĘTE, ZLEPEK KOmóREK171Prawodawstwo w krajach zachodnich, dopuszczające możliwośćdokonania aborcji, uznaje zarazem płód w łonie kobiety za żywe dziecko. Naprzykład artykuł pierwszy tzw. ustawy Veil-Pelletier, legalizującej aborcję weFrancji, mówi: „Prawo gwarantuje poszanowanie każdej istoty ludzkiej odchwili rozpoczęcia życia. Odejście od tej zasady może usprawiedliwić jedyniestan konieczności określony w niniejszej ustawie”. To samo głosi ustawaZe środowisk proaborcyjnych wyszły nawetnowe określenia: wypróżnienie maciczne,regulacja menstrualna czy indukcja cyklumiesiączkowego.nr 194 zezwalająca na aborcję we Włoszech. Podobnie w Niemczech: ustawaz 1975 roku twierdzi, że stoi na straży życia nienarodzonych, czyni jednakod tej zasady pewne wyjątki. Tak więc nikt z prawodawców nie poddajew wątpliwość człowieczeństwa dziecka poczętego. Spór nie toczy się o to, czyjest ono człowiekiem, ale o to, czy ma prawo do życia.Najbardziej szczerze przedstawił ten dylemat w 1973 roku sędzia SąduNajwyższego USA Harry Blackman. Wydany wówczas przez niego i innychsędziów wyrok w sprawie Roe versus Wade zapoczątkował legalizację aborcjiw Stanach Zjednoczonych. Blackman przyznał, że wybierając moment, odktórego można dokonać aborcji, trzeba arbitralnie zbilansować prawo kobietydo wyboru z prawem dziecka do życia. Mając z jednej strony prawo dozadawania śmierci, z drugiej zaś prawo do zachowania życia, sędzia wskazałna okres między szesnastym a osiemnastym tygodniem ciąży jako moment,w którym można uśmiercić dziecko w łonie matki.Tak więc prawo w krajach zachodnich uznaje, że dziecko nienarodzonejest człowiekiem (warto dodać, że jest ono traktowane z całą powagą jakopodmiot prawa majątkowego czy spadkowego). A jednak w doniesieniachtelewizyjnych, informacjach radiowych, artykułach prasowych, tekstachpublicystycznych czy dyskusjach dotyczących aborcji niemal w ogóle nieWojna o język


pojawia się określenie „dziecko poczęte”, „dziecko nienarodzone” lub „istotaludzka”. Najczęściej padają słowa: płód, zygota, embrion, zlepek komórek.Kiedy mowa jest o uśmierceniu owej istoty, to niemal nigdy nie padastwierdzenie, że chodzi o „zabicie dziecka w łonie matki”. Używa się słówtakich, jak aborcja, zabieg, spędzenie płodu, przerwanie ciąży. Ze środowiskproaborcyjnych wyszły nawet nowe określenia: wypróżnienie maciczne,regulacja menstrualna czy indukcja cyklu miesiączkowego.Podział ludzi na mężczyzn i kobiety towarzyszyłludzkości od niepamiętnych czasów i nigdy niebył przez nikogo kwestionowany. Do czasu.W oficjalnych dokumentach Funduszu Ludnościowego ONZ (UNFPA)zestaw do wykonywania aborcji nazywany jest „zestawem szybkiejpomocy dla odzyskiwania zdrowia reprodukcyjnego”, a zabieg sterylizacji(czyli operacja podwiązania jajowodów) określany jest jako „chirurgicznaopaska zapobiegawcza”.Podstawowym celem tych leksykalnych zabiegów jest odczłowieczenie(dehumanizacja) nienarodzonej istoty ludzkiej. Jeżeli człowieka nie będziemynazywać człowiekiem, lecz nieustannie określać go mianem rzeczy – to niebędziemy traktować go jak człowieka, ale jak rzecz. W ten sposób osiąga sięefekt stępienia wrażliwości, uśpienia sumienia, a w końcu akceptacji dla zła.ANTYKONCEPCJA „DZIEŃ PO”Środowiska proaborcyjne i koncerny farmaceutyczne promują tzw.środki antykoncepcyjne „dzień po”. W rzeczywistości nie są to wcale środkiantykoncepcyjne, lecz środki aborcyjne. Antykoncepcja zapobiega bowiemzapłodnieniu, czyli połączeniu się plemnika z komórką jajową. Tymczasemspecyfiki zwane „dzień po” zapobiegają zagnieżdżeniu się już zapłodnionegojaja w macicy. Mamy więc do czynienia z aborcją farmakologiczną, któraróżni się znacząco od aborcji chirurgicznej, ale jej skutek pozostajeten sam: uśmiercenie poczętego już życia. Żeby ukryć ten fakt, ukutonowe sformułowanie „pre-embrion”, oznaczające embrion w okresiepoprzedzającym zagnieżdżenie w macicy.


173Inną metodą, z którą wiąże się wprowadzenie nowego pojęcia, jestimmunoantykoncepcja. Jej przykładem może być choćby „szczepionkaanty-hCG”. Zgodnie z powszechnie przyjętą terminologią, szczepionkaWojna o język


powinna stanowić ochronę przed chorobą. Przed jaką chorobą ma zatemchronić „szczepionka przeciwpłodnościowa”? Zgodnie z tą logiką, chorobą,której należy się wystrzegać, jest macierzyństwo. To, co w tradycji biblijnejbyło błogosławieństwem (stąd mowa o stanie błogosławionym), teraz stajesię przekleństwem.SEX I GENDERW kwestii płciowości narosło u nas wiele nieporozumień, ponieważw języku polskim nie istnieje rozróżnienie na sex (płeć biologiczną) i gender(płeć społeczno-kulturową). Zdarza się, że niektórzy tłumacze traktująoba słowa jako synonimy i przekładają z języka angielskiego i sex, i genderpo prostu jako płeć. W ten sposób umyka fundamentalna różnica międzytymi pojęciami, a czytelnik pozostaje zdezorientowany i nie rozumie istotyzarysowanego sporu.Tymczasem sex oznacza płeć biologiczną, a więc pewną cechę wrodzoną,która pozostaje niezmienna i staje się fundamentem tożsamości: albokobiecej, albo męskiej. Podział ludzi na mężczyzn i kobiety towarzyszyłzresztą ludzkości od niepamiętnych czasów i nigdy nie był przez nikogokwestionowany. Do czasu. Zanegowanie tego rozróżnienia pojawia się obecniewłaśnie za sprawą nowego pojęcia – gender. Zdefiniowana na nowo płeć niejest już uwarunkowana biologicznie, lecz społecznie i kulturowo, i zależyod osobistego wyboru człowieka. Wybór ten może być realizowany choćbyprzez kuracje hormonalno-chirurgiczne, które są w stanie dokonać trwałejkorekty płci.W związku z tym Judith Butler twierdzi, że pojęcie płci biologicznej(sex) straciło w ogóle rację bytu, gdyż nie jest ono „faktem naturalnym”czy „nienaruszalnym stanem ciała”, lecz „procesem”. To powoduje, żemożna wyróżnić aż pięć płci – męską, żeńską, homoseksualną, biseksualnąi transseksualną. O zaklasyfikowaniu danej osoby do poszczególnejgrupy decydować będzie nie jego uposażenie biologiczne, lecz osobistadeklaracja. Jeżeli osobnik będący biologicznie mężczyzną zadeklaruje, że jestkobietą – państwo będzie miało obowiązek zarejestrować go jako kobietę(prace nad uchwaleniem takiego prawa najbardziej zaawansowane sąw Hiszpanii i Szwecji).Po raz pierwszy określenie gender zastąpiło termin sex podczas światowejkonferencji na temat zaludnienia w roku 1994 w Kairze. Dziś politykagenderowa stała się częścią programów polityki społecznej różnych agendONZ, Unii Europejskiej i państw narodowych. W 1999 roku rząd niemiecki


175uznał „politykę wyrównywania szans za pomocą politycznej strategiigender mainstreaming jako powszechnie przyjętą zasadę przewodniąi zadanie przekrojowe”.PRAWO REPROdUKCYJNEPodczas wspomnianej już międzynarodowej konferencji w Kairze pojawiłosię także po raz pierwszy określenie „prawa reprodukcyjne”. Zastąpiłoono w oenzetowskich dokumentach termin „planowanie rodziny”. „Praworeprodukcyjne” zdefiniowano jako „stan dobrego samopoczucia w aspekcieNajwiększa organizacja proaborcyjna na świecieInternational Federation Planned Parenthoodoświadcza ofi cjalnie, że „z entuzjazmemwłącza się w zbiorowe wysiłki zmierzające dozmiany języka praw na właściwy i prawdziwieudoskonalony, przez co osiągnie się zmianęjakości życia”.fizycznym, psychicznym i społecznym, a nie wyłącznie jako brak choroby lubniedomagań, we wszystkich sprawach związanych z układem rozrodczym orazjego funkcjami i procesami”. Oznacza to, że jeśli kobieta z powodu ciąży mazłe samopoczucie psychiczne lub odczuwa dyskomfort społeczny, a nie możedokonać aborcji (a więc pozbyć się źródła owego stanu) – wówczas jej prawareprodukcyjne są naruszone. Słowem: dochodzi do łamania praw człowieka.Nic więc dziwnego, że Amnesty International krytykuje kraje chroniące dziecinienarodzone przed zabijaniem jako państwa łamiące prawa człowieka.Warto też zauważyć, że wprowadzenie każdej nowej definicji pociąga zasobą cały łańcuch kolejnych redefinicji i owocujących tym skutków. Jeżelirezygnujemy z określenia „planowanie rodziny”, automatycznie rezygnujemyz takich pojęć, jak „rodzina”, „mąż”, „żona”, „ojcostwo”, „macierzyństwo”.Zgodnie z tą logiką w niektórych krajach, choćby w Wielkiej Brytanii czyWojna o język


Hiszpanii, zakazuje się już w oficjalnych formularzach używania słów „ojciec”i „matka”, a zastępuje się je wyrazami „rodzic A” i „rodzic B”.Jeśli w miejsce „planowania rodziny” wprowadzamy termin „prawareprodukcyjne”, to ograniczamy go jedynie do „nośnika reprodukcji”, czylido kobiety – tym samym czynimy kobietę jedynym podmiotem władnym dodecydowania w sprawach aborcji.Święty Tomasz z Akwinu pisał, że „wierzymynie w formuły, ale w rzeczywistości, które onewyrażają”. Tak więc spór o słowa jest w gruncierzeczy sporem o prawdę.Dokumenty oenzetowskie pozostają w tym punkcie niekonsekwentne,gdyż w innym miejscu precyzują, iż odpowiedzialność za korzystaniez praw reprodukcyjnych spoczywa nie tyle na pojedynczych osobach, ilena instytucjach rządowych, samorządowych i pozarządowych (a więcodpowiedzialność społeczna, a nie indywidualna).PEŁZAJĄCA REWOLUCJAPrzykłady dokonującej się obecnie rewolucji semantycznej można mnożyć.Zwolennicy tych zmian nie ukrywają, jakie cele im przyświecają. Największaorganizacja proaborcyjna na świecie International Federation PlannedParenthood oświadcza oficjalnie, że „z entuzjazmem włącza się w zbiorowewysiłki zmierzające do zmiany języka praw na właściwy i prawdziwieudoskonalony, przez co osiągnie się zmianę jakości życia”. Operacje na językusą więc środkiem służącym przebudowie społecznej.Dzisiejsza rewolucja semantyczna ma charakter pełzający. Nie opublikowałauroczyście swej encyklopedii, nie proklamowała manifestu. Dokonuje siępo cichu, metodą faktów dokonanych, poprzez powolne wprowadzaniedo obiegu publicznego kolejnych sformułowań, dewastujących tradycyjnyporządek. Wehikułem do przeforsowywania tych zmian są różne konferencjemiędzynarodowe, komisje eksperckie czy ciała doradcze, mające wpływ natreści końcowe oficjalnych dokumentów unijnych lub oenzetowskich. Podczaswielu tego typu spotkań dochodzi do zażartych dyskusji, a nawet kłótnio pojedyncze sformułowania, co wielu postronnym obserwatorom może


177wydawać się jakąś abstrakcyjną awanturą o nieistotne słowa. Tymczasemspór ma charakter fundamentalny – przyjęta terminologia stanie się bowiempodstawą obowiązującego prawa i wytyczną dla agend rządowych.Przedstawiciele Pokolenia ’68 doskonale opanowali tę sferę i zpowodzeniem z niej korzystają. Ten mechanizm przeprowadzania zmiannie ma jednak nic wspólnego z demokracją. Dokonuje się bez publicznejdebaty i bez odwołania do woli większości. Jest zakulisowym sposobemobchodzenia demokratycznych reguł. Swego czasu tę właśnie metodą – bezszerokiej dyskusji publicznej czy konsultacji ze środowiskiem lekarskim, zato drogą faktów dokonanych – zastąpiono przysięgę Hipokratesa „deklaracjągenewską”. Główna różnica polegała na tym, że licząca dwadzieścia pięćwieków przysięga zabraniała lekarzom wykonywania aborcji i eutanazji.O ile eksperci w różnych gremiach międzynarodowych pełnią funkcjękomandosów, o tyle zmasowany ostrzał artyleryjski jest dziełem massmediów. W cywilizacji informacyjnej to one są prawdziwą bronią masowegorażenia. To one, powtarzając po tysiąckroć określone sformułowania i nadającim odpowiednie znaczenie, utrwalają w odbiorcach pewne schematy i nawykimyślowe. Tym samym narzucają ludziom określoną wizję świata. Nie jest tobynajmniej wizja światopoglądowo neutralna. W mediach głównego nurtunie usłyszymy więc, że płód ludzki jest człowiekiem, eutanazja morderstwem,a czyn homoseksualny dewiacją.Jeżeli chrześcijanie dadzą sobie narzucić warunki gry i zaczną używaćpojęć strony przeciwnej jako swoich własnych – wówczas niechybnieprzegrają (ale przegrają nie w tym sensie, że zostaną społecznie czy medialniezdominowani, lecz dlatego, że ulegną wizji, która jest z gruntu fałszywa). Dotej pory w sytuacji podobnych konfliktów sięgali oni zawsze do źródeł swojejtradycji: do antropologii biblijnej, filozofii chrześcijańskiej, etyki absolutnej,prawa naturalnego. Korzystali przy tym z doświadczenia skumulowanegoprzez wieki przez praktyków i myślicieli.Chrześcijaństwo – jak pisał ks. Richard John Neuhaus – to obszerny„system sensów”, który pozwala nam lepiej zrozumieć świat, a zwłaszczaodpowiedzieć na pytania o istotę i cel naszego życia. Siłą chrystianizmujest to, że opierając się na dwóch filarach – rozumie i wierze (albo mówiącinaczej: na prawie naturalnym i objawieniu) – trafnie rozpoznaje i nazywarzeczywistość. Święty Tomasz z Akwinu pisał, że „wierzymy nie w formuły, alew rzeczywistości, które one wyrażają”. Tak więc spór o słowa jest w gruncierzeczy sporem o prawdę. █


BLOGOWISNajwiększy Blogowisko sekret ludzkości - Jezus ChrystusAutor Eksperyment AutorskiKO


WIESŁAWDWA OBRAZKI Z EUROPYwtorek, 26 maja 2009Obrazek pierwszy:Jest rok 1990. Jedziemy do Anglii, do pracy na wakacje.Farma Friday Bridge. Niedaleko stąd do Norwichi Cambridge. Najbliższe miasteczko to Wisbech.W miasteczku jest mała irlandzka społeczność,która tworzy parafię. Żyją tam otoczeni przez obcei niechrześcijańskie środowisko.Farma ta, to były obóz dla jeńców wojennych, chybaWłochów. Baraki ustawione są w równe rzędy. W środkupiętrowe prycze. Na terenie są prysznice, kuchnie, świetlica,a nawet basen i pub. Jest gdzie pograć w piłkę i w tenisa. Przywjeździe, jak to w obozie, jest szlaban...Kucharzem jest stary Ukrainiec. Nie mówi po polsku,chociaż złośliwi twierdzą, że zna go bardzo dobrze.Mówią też, że mógł być jednym z jeńców więzionychkiedyś w obozie...Na farmę przyjeżdżają studenci z prawie całej Europyi nie tylko – są Turcy, Marokańczycy, Algierczycy. Pracamonotonna i ciężka – przy zbieraniu jabłek, obieraniucebuli, zbieraniu brokuł, w małych fabryczkachrozrzuconych po okolicy. Wcześnie rano odbywa się targpracy. Chętni wychodzą na plac przed bramą,


gdzie zajeżdżają farmerzy i drobniprzedsiębiorcy. Rozpoczyna się wybieranieludzi do pracy. Dobrze być wysokimalbo mieć jaskrawy sweter, któryrzuca się w oczy. Na pracy najbardziejzależy Polakom. Inne nacje, szczególniez zachodniej Europy, wstają późnieji spędzają całe dnie nad basenem.Wieczory to piwo w pubie, bilard, spacery.Noce niestety nie wszyscy spędzająw swoich łóżkach i dotyczy to równieżPolaków.nie samYMCHLEBEM...Tagi:GWno,emigracja,PRL,prawo dozabijania,tradsyKiedyś zabierają nas na noc do pracy w fabryce karmydla psów. Pracowicie pakujemy paczuszki z czekoladkamido kartonowych minidomków. Do każdego domkudołączona jest karteczka – po to, aby właściciel wypisałtam swoje życzenia – piesek otrzyma domek jakoprezent choinkowy...Pracuję przy zbieraniu brokuł. Praca uznawana zadobrą. Dostajemy stałą dniówkę. Przy pracy poznajęangielskich robotników: Briana i Steve’a (jeśli dobrzepamiętam). Pracują z nami również muzułmaniez Maroka, Algierii. Steve w uchu ma kolczyk w kształciekrzyża. Pytam go, czy jest chrześcijaninem. Nie, niejest. Nawet nie zna żadnych chrześcijan. Taki zwykłyangielski robotnik rolny, przy tym traktorzysta...nim nogi- wnioskiwyciągaj...Wielkimi maczetami ścinamy brokułyi wrzucamy do pojemników zawieszonychna ciągniku. Ciągnik jedzie dość szybko,


181więc trzeba zachowywać dobre tempo. Obok mnie pracuje Stanka,Czeszka znad Wełtawy. Z początku trzyma się od nas Polakówna dystans. Parę razy Stanka nie nadąża, więc jej pomagam.Stopniowo lody ustępują i Stanka robi się rozmowna. Popewnym czasie przyznaje, że zaskakuje ją pracowitość Polaków.U nich w Czechach mówi się, że to nieroby, lenie...Któregoś dnia Stanka pyta mnie, czy jestemchrześcijaninem – potwierdzam. Ona ze swejstrony przyznaje, że nie zna wśród znajomychżadnego chrześcijanina. W następną niedzielęjedziemy razem na pchli targ do Wisbech. Stankawybiera sobie książkę i podaje mi ją z pytaniem,czy warto ją kupić. Okazuje się, że są toilustrowane opowieści biblijne...W niedzielę na farmę przyjeżdża autobus, który zabierachętnych na Mszę świętą. Autobus opłacony jest ze składekparafian – ludzi raczej ubogich i starszych. Jadą głównie Polacyi Hiszpanie, również trochę Portugalczyków. W czasie MszyPolacy śpiewają polskie pieśni. Parafianie są szczęśliwi – tylumłodych ludzi w ich małym kościele. Potem zabierają większośćz nas do swoich domów na obiad. Raz w miesiącu po Mszyświętej organizowany jest w sali parafialnej poczęstunek. Tegodnia do kościoła wybrał się nawet Turek, który od Polakównauczył się żegnać znakiem krzyża...W naszym baraku mieszka, oprócz Polaków, także dwóchTurków i Hiszpan Ignacio z Mursji. Ignacio wieczoramido poduszki czyta jakąś książkę. Zawsze skupiony, trochęzamknięty, ale bardzo pogodny. Nawet na Turkach zrobiłwrażenie „mocnego faceta”. Mój kolega po powrocie do Polskinawiązał z nim korespondencję. Wtedy dowiedział się, żeksiążką czytaną przez Ignacio była Biblia...Blogowisko


Obrazek drugi:Jest rok 1993. W ramach pisania mojej pracymagisterskiej wyjeżdżam na miesięczny stażna Uniwersytecie w Nantes. Przychodzi niedziela. Mójpolski promotor zabiera mnie do małej miejscowościoddalonej 10-20 km od Nantes. Jest tam kościół założonyniegdyś przez imigrantów z Polski. Podobno byli tomłodzi kawalerowie pracujący w hucie. Właściciel hutybył tak z nich zadowolony, że dał im roczne urlopy,aby pojechali do Polski i wrócili z żonami... TerazPolaków jest tu niewielu, chociaż ciągle część modlitwi pieśni na Mszy jest po polsku. Ksiądz jest Francuzem.Dodatkowo pracuje jako kierowca autobusu. Zarobionepieniądze przeznacza na opłacenie wysokiego czynszu zadziałkę, na której stoi kościół...Do kościoła przychodzą ciemnoskórzy imigranciz byłych francuskich kolonii, zdaje się, że z wyspyMauritius. Odpowiada im polska duchowość, bliższa ichsercu. Któregoś razu po Mszy zabiera nas na obiad parastaruszków – Polaków. Przyjmują nas bardzo serdeczniew swoim skromnym domku. Narzekają na niechrześcijańskieotoczenie. Ona krząta się w kuchni, on pokazuje swojezdjęcia spod Monte Cassino... Za chwilę już razem słuchająze wzruszeniem naszych opowieści z Polski.W Nantes poznaję również dwiedziewczyny z Polski. Studiują francuski.Po dwóch latach spędzonych we Francjiwyraźnie mówią z francuskim akcentemi łamią polski. Kiedyś raz pojawiły sięna polskiej Mszy. Były nią raczej znudzone,rozczarowane...


183MITHRANDIRWYWIAD I KONTRWYWIAD W WOJNIEPOLSKO-RUSKIEJsobota, 30 maja 2009Byłem kilka dni temu z mą ukochaną narzeczoną na spotkaniuz Bohdanem Stupką. Niby nic ciekawego – pomyśleć możeszszanowny czytelniku – ale spotkanie to odbyło się w redakcjipoznańskiego oddziału Wybiórczej. (Maskę załóż!) Tak...wiemy, że źle postąpiliśmy, co wytknęła nam przesympatycznakoleżanka, Świeczek, spotkawszy nas tuż przed samym wejściemdo gmachu GWna.– O, cześć... wyglądacie, jakbyście chcieli tutaj...wejść. – Nasza koleżanka z PKF ukradkiem łypnęłaokiem na szyld Gejzety Cafe. – Po chwili niezręcznejciszy musieliśmy niestety zgodnie przytaknąć. – Naszczęście dane nam było przytaknąć również chwilępóźniej, kiedy Marysia zapytała o to, czy być możeplanujemy jakiś sabotaż.Faktycznie chciałem ukraińskiej ikonie kultury filmowej(szacunek za rolę Chmielnickiego) zadać jedno, krótkie pytaniepodparte trzema cytatami... z Wybiórczej właśnie. (By narobićelastycznej redakcji wstydu przed aktorem, a co!)Blogowisko


Primo – (...) Kręcąc swój państwowotwórczy film dowodzący,że Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem, któremu zagrażawraży Zachód, Bortko bardzo „podkręcił” Gogola, starając sięwszelkimi sposobami zohydzić Lachów w oczach widzów.(...)Secundo – (...) Tak jak Jerzy Hoffman, filmując Ogniem i mieczem,starał się z powodzeniem stworzyć pozytywny obraz Kozakówi Ukrainy, tak Bortko ostro przyprawił obraz Lachów i Polski,dorzucając Gogolowi sceny i wątki, których w książce nie ma.(...)Tertio – (...) Jeśli u Hoffmana w jego Ogniem i mieczem jestrefleksja nad tragedią dwóch narodów przelewających krewod XVI do połowy XX wieku i dziś idących trudną drogą dopojednania, u Bortki nie mamy nic poza ślepą nienawiścią.(...)Cytaty pochodzą z artykułu Wacława Radziwinowicza pt.Antypolska agitka na motywach Gogola z 6 kwietnia br. Pytaniemiało być krótkie – zagrał pan w dwóch podobnych filmachprezentujących jakże odmienną wizję historii. Pytając czystoprywatnie – która wersja historii polsko-kozackich potyczek jestbliższa pańskiemu sercu?Niestety tym samym pytaniem (trochę inaczejsformułowanym, oczywiście) uprzedził mnie jakiś studentz Ukrainy (których to na sali było najwięcej), więc wymienioneprzeze mnie cytaty koniec końców nie zostały na spotkaniuprzeczytane. Być może to jednak lepiej, że pytanie to padłoz ust młodego Ukraińca, któremu najwyraźniej bliższa sercubyła ekranizacja Ogniem i mieczem. Co odpowiedział aktor?Hmm. „Tak polska, jak i rosyjska”. Eh. (Maskę zdejmij!)***z ruskich najbardziej lubię pierogi


185Teraz będzie z sąsiedniej beczki. Czy potraficie sobiewyobrazić taką sytuację, gdzie dajmy na to przykładowyKatyń Andrzeja Wajdy mimo ogromnej kampanii najwyższychwładz Rzeczypospolitej ponosi w Polsce wielką porażkę,a bardzo pozytywnie odebrany zostaje w Rosji? Mam na myślizainteresowanie ludzi, dużą oglądalność w kinach, bardzo dobrąsprzedawalność DVD etc. Co?! Niemożliwe? A w drugąstronę jak najbardziej. Zaledwie miesiąc po wydaniupolskiego DVD wyczerpał się prawie cały nakład Roku1612. Zestawiając to z informacjami, że w Rosji film okazałsię dużą klapą, dochodzimy do wniosku, że mamy doczynienia z pewnym fenomenem społecznym. To tak jakbyWładimir Chotinienko miast stworzenia zalążku pod budowaniejedności narodowej u swoich rodaków, obudził za to u Polakówpewną świadomość narodową i lepszą lub gorszą świadomośćhistoryczną, którą Moskale próbowali w nas wytępić przezdobrych kilkadziesiąt (a na terenach zaboru rosyjskiego w sumieprawie dwieście) lat. Myślę, że Polakom bardzo potrzebna jestdzisiaj świadomość, że to właśnie nam udało się to, co w innymczasie nie udało się samemu Napoleonowi, a także wojskomIII Rzeszy. Rok 1612 stanowi tutaj świetną popkulturalną furtkędo tego, by sięgnąć do własnych poważniejszych wydawnictwi lepszych źródeł historycznych.Na zakończenie pozwolę sobie przywołać krótką wypowiedźwyrwaną z wywiadu Michała Żebrowskiego zamieszczonegowłaśnie w dodatkach do polskiego wydania DVD filmu Chotinienki:(...) trzeba (...) wystąpić przyzwoicie i godnie reprezentować polskieaktorstwo w filmie, który mówi o tym jak to Polacy czterysta lattemu szturmem zdobyli Moskwę... Troszkę im się nie powiodło i mamwrażenie, że gdybyśmy byli bardziej roztropni i utrzymali tę władzę, todzisiaj byłoby to nasze święto narodowe.(...).Blogowisko


TOMEK F.PRZYJAŹŃ - BEZCENNE...poniedziałek, 22 czerwca 2009Zaczęło się w sobotę o godzinie 00:00. Bo o tejodebrałem SMS o treści mniej więcej takiej: „Czyto Ty, czy to ja? Tęsknię za Tobą, przyjacielu. Sorryza szczerość”. Nadawcą był mój serdeczny, jedenz ostatnich przyjaciół. Przez moment myślę sobie –kurde, godzina duchów, czy to z zaświatów jakiś sygnał,czy jak? Generalnie dziwne to było, ale odpisałem: „Śpijdobrze, druhu” i też wróciłem do snu.Rano myślę sobie – cóż, pewnie się zawalił i zrobiło musię smętnie. Miałem rację – siedział z kumplami w odległymo ponad 100 kilometrów miejscu, pili (ostro) i zjechali w stronęklimatów: „Kiedyś to były czasy, ale to se ne vrati”. Brakowałotam mnie i napisał tego SMS-a. Wiem o tym, bo do niegozadzwoniłem i wszystko mi się potwierdziło.Naszła mnie jednak smutniejsza refleksja – coś, co mnieboli od wielu lat. Po studiach już nie można (łatwo) znaleźćnowych przyjaciół. Ma się kumpli z pracy, znajomych, rodzinasię powiększa i na spacerach z dzieckiem można kogośwyhaczyć, ale prawdziwy przyjaciel? Sorry, towar deficytowyw moim przypadku...Ojej, a co tu dziś taksentymentalnie?


187Miałem szczęście – na studiach poznałem gościa, którego życiewyglądało niemal identycznie jak moje – ta sama muzyka, te samefilmy, te same gry na Amidze, identyczne książki itd. Tak jakby nasrozdzielono w szpitalu i wychowywano w miastach oddalonych odsiebie o 200 kilometrów.Kiedyś już toczyła się tutaj rozmowa na tematprzyjaźni – i ja dodam coś od siebie. Prawdziwamiłość nie zastąpi przyjaźni – mimo szczęśliwegozwiązku, dziecka, brakuje mi ... faceta (!), z którymmógłbym całą noc oglądać durne horrory, słuchaćmuzy do bólu uszu, pić do upadłego itd.Niestety, mimo wszystkich udoskonaleń, kobieta(żona) nie zastąpi prawdziwego przyjaciela (całeszczęście, że moja żona to rozumie)...Moje przesłanie – chrońcie przyjaźń, bo rzadsza jest niżmiłość. O wiele rzadsza...WOMAJARUGA ZNOWU RUGA A KKP WYMYŚLAponiedziałek, 22 czerwca 2009Podczas Kongresu Kobiet Polskich posłanka IzabelaJaruga-Nowacka wypowiedziała się na temat demokracji:„...demokracja kończy się tam, gdzie zaczyna się sprzeciwEpiskopatu”. No pewnie, jeżeli ktoś ma odmienne zdanieniż my, to jest to wielce niedemokratyczne! NajlepiejBlogowisko


jak nikt by się nie sprzeciwiał i wszyscy myśleli tak jak Paniposłanka, wtedy byśmy mieli raj na ziemi! A wtedy i Episkopatby już nie był potrzebny i Pan Bóg. Pani Izabelo, Episkopat toraptem kilkudziesięciu biskupów, stanowczo przecenia Pani jegomożliwości, jeśli w pewnych sprawach jest inaczej niż Pani sięmarzy, to nie dlatego, że Episkopat się sprzeciwia, tylko dlatego,że jeszcze miliony Polaków się sprzeciwiają. Pani Jaruga-Nowackazaapelowała również o walkę o „prawa reprodukcyjne”. Jestemmocno zaskoczony, prawa reprodukcyjne mają tylko kobiety,wynika to z natury i my mężczyźni co byśmy nie wymyślili i taknie będziemy w stanie kobietom tego prawa odebrać. Co... żeźle zrozumiałem... nie o to chodzi... a to proszę mówić jasno!Nie chodzi o prawo do rodzenia tylko o prawo do mordowanianienarodzonych dzieci. Ale że też od razu trzeba tak ostro... możnaużyć innych łagodniejszych słów... prawo reprodukcyjne... prawodo aborcji... Tylko jakich byśmy nie użyli słów, w rzeczywistościdla tych nienarodzonych dzieci efekt jest ten sam – mordowaniebezbronnych przez tych, od których powinny oczekiwaćmacierzyńskiej opieki. Normalne? Moim zdaniem nie. ParafrazującPani wypowiedź na temat demokracji, „rozum kończy się tam,gdzie zaczyna się myślenie Pani Izabeli Jarugi-Nowackiej”.Nowatorski pogląd wygłosiła również Pani profesorMaria Janion, podkreślając m.in., że „tylko kobieta możedecydować o tym, czy chce mieć dziecko czy nie”. Do tejpory było tak, że to razem kobieta i mężczyzna podejmowalidecyzję o tym, czy chcą mieć dziecko, i stawali sięrodzicami. A dziecko nie było ich chciejstwem tylko daremi NIKT nie mógł od momentu jego poczęcia decydować sobiemoże chcę... a może nie chcę. Ale i tak nie jest najgorzej,bo przecież Pani profesor mogła zaproponować, by kobietanawet po urodzeniu mogła decydować o dziecku, czy je


189chce czy nie, przecież te pieluchy, karmienie, kolki nocne, takawyrwa w karierze zawodowej... to może lepiej zlikwidować te„chciejstwo”? A jaką rolę w tym wszystkim pozostawiła Paniprofesor ojcu dziecka? Bo widzi Pani profesor, ciągle jakoś się nieda tak całkiem bez niego...Na zakończenie KKP (Kongres Kobiet Polskich) uchwalił,iż kobietom dzieje się niesprawiedliwość, bo we wszelkichwładzach w naszym kraju nie ma tyle kobiet ilu jest mężczyzn,a powinno być po 50%. No dobrze, sprawiedliwość musi być, a idemokracja przy okazji też! Skoro 50% obywateli to kobiety, toprosty rachunek – 50% władzy dla kobiet. Tylko jest jedno ale...skoro 50% obywateli to kobiety, to również 50% uprawnionychdo głosowania to również kobiety i te kobiety w demokratycznysposób jednak wybrały na swoich przedstawicieli w sporejczęści mężczyzn. Ufam, że nie przez pomyłkę, tylko dlatego, żeuważały, że najlepiej będą reprezentować ich interesy. Czy paniez KKP chcą odebrać tym paniom ich prawa wyborcze? Jest partiaw której 100% członków to panie – Partia Kobiet, startowaław wyborach parlamentarnych w 2007 roku. PK zdobyła...uwaga 0,28% głosów. Moje drogie panie, czy w tych wyborachkobiety nie mogły głosować na waszą partię? Bo wiedzą panie,w wyborach nie chodzi o to, czy jest się mężczyzną, czy kobietą,tylko o to, jaki ma się program, a jeszcze bardziej, jakie ma siępoglądy. A w ogóle to żądam równouprawnienia, 50% miejscw Partii Kobiet dla mężczyzn (we władzach tej partii też)!Żeby nie było żem jest jakiś feminofob, w ostatnichwyborach do Europarlamentu głosowałem na kobietę PaniąDonatę Lewandowską-Sobiech z Prawicy Rzeczypospolitej.A na liście PR w moim okręgu było 7 kobiet i tylko trzechmężczyzn. Takie buty!Blogowisko


TOMEK F.MÓJ OJCIECczwartek, 25 czerwca 2009„Gość w dom,bigos do szafy”- to dobre!Mój ojciec nigdy nie był heroiczną postacią. Żadnymwzorem do naśladowania, nikim szczególnym, kto mógłbybłyszczeć w mojej prywatnej historii jako moralnypunkt odniesienia. Niczego mnie świadomie nie nauczył(nieświadomie sporo, wielokrotnie przychodził do domuw odmiennym stanie świadomości i do dziś mam przez touraz do alkoholu, chociaż jakaś rodzinna legenda głosi, żena jakimś rodzinnym spędzie poczęstował mnie dla kawałuspirytusem i do dziś mną trzęsie na widok wody ognistej).Nie naprawialiśmy razem rowerów, pływać też zacząłemsam, bo z jego pomocą raz omal nie utonąłem.Miłość do książek urodziła się we mnie sama, bo mieliśmyich setki, ale kupowane były raczej pod dyktando mody, czegoprzykładem jest Ulisses, w którym znalazłem nieporozcinane kartki– około 20 lat po zakupie. Byłem puszczony samopas, a i ojciecmój szedł przez życie raczej siłą inercji niż świadomych wyborów– prawie że ofiara naszej historii. Był w „Solidarności” i raz nawetzabrał mnie (5-letnie dziecko) na manifestację, która skończyła siępałowaniem ludzi w pobliskim kościele, do którego nas zapędzono.W grudniu, gdy ogłoszono stan wojenny, zmobilizowano goi zamknięto w wozie na stanowisku radiotelegrafisty. Po powrociespalił swoje „solidarnościowe” papiery. Dopiero ostatnio w rozmowiez moim teściem, swoim równolatkiem, bardziej szczegółowoopowiedział tę historię. Po ’89 roku jakiś czas pracował w banku, alegdy ten się zrestrukturyzował, wyrzucono go na bruk i zajmowałsię potem handlem odzieżą, którą szyła mama. Raz lepiej, raz gorzejszło. Ale nie o tym, nie o tym...


191Zawsze widziałem w moim ojcu postać tragikomiczną– kogoś nieprzystosowanego do życia, liczącego na traf,fuks, pomyślny układ gwiazd, wieczne „jakoś to będzie...”.Kogoś, kto ukrywa siebie za murem głupich żarcików (tomam po nim), za fasadą delikatnego mizantropa (jegohasło: „Gość w dom, bigos do szafy!”), swawolnego Dyzialiczącego na wszystkich oprócz samego siebie. Mały, szybkochodzący spać, drepczący wiecznie po tych samych ulicach,pozdrawiający swoich coraz starszych kolegów, wspominającynieżyjących. Trochę kłamca ukrywający swoje grzeszkipod powierzchnią żenujących opowieści. Żaden patriarcha,Polak-ojciec wprowadzający swoje dzieci w świat wielkichnarracji i wartości.Nigdy szczerze, otwarcie ze sobą nie rozmawialiśmy.Zawsze były to namiastki rozmów, jakieś wymienioneinformacje, zapewnienia, że wszystko dobrze i towystarczało. Więc aż nie poznawałem siebie, gdy w BożeCiało próbowałem naciągnąć ojca na rozmowę.No pęklibyście ze śmiechu – on w kuchni, ja ze zręcznieukrytym dyktafonem (mam zacięcie pisarskie i planowałemposłużyć się jego słowami w planowanej książce) próbuję gozapytać o jakiś banał, by po prostu zagaić rozmowę. Ale jedlirazem z mamą kolację i już już miałem z czymś wyskoczyć, gdyon akurat wgryzał się w kanapkę.Przeczekałem. Skończyli, wyszedł na ogródna papierosa, ja za nim. On jakoś błyskawiczniezmienił plan, wyrzucił fajkę i do domu, ja za nim,on popsioczył na prognozę pogody i znowu przeddom. Ja za nim. W końcu wyhaczyłem go i pytam,jak się żyło w Kaliszu w PRL-u. On, że nie rozumiepytania. To ja uściślam – czy było spokojnie, czyBlogowisko


jakieś rozruchy, czy ludziom było dobrze itd. Na to on nieśmiertelnąopowieść o goniącej nas milicji, a potem mega smutek (autentycznie),gdy zaczął wymieniać, jakie zakłady istniały kiedyś w naszymmieście. Posypało się chyba z 10 wielkich przedsiębiorstw, fabryk...„Widzisz” – mówi – „tamten system nie był zły. System był dobry,tylko inaczej trzeba było wszystkim zarządzać. Inaczej. KiedyśMoskwa nie kazała nam zamykać żadnych fabryk, a dziś Brukselakaże. I co jest lepsze? Mówili, że socjalizm musi upaść i upadł. Alekapitalizm też upada. Ile tego naprodukowali i co? Nie ma komutego kupować. To też się posypie... Ktoś kiedyś powiedział, żenajlepiej by było, gdy przepadła jedna trzecia ludzi. Można by byłozacząć wszystko od nowa...”. Papieros zgasł i skończyła się minutaotwartości mojego ojca.Smutno mi się zrobiło nie tylko z powodu tej goryczyi beznadziei w tonie mojego ojca. Ludzie znający codzienność„starych czasów”, ludzi chcący po prostu żyć w jakimkolwieksystemie, często z nostalgią wspominają PRL.Smutno mi było głównie dlatego, że nie umiem wydobyćz ojca czegoś więcej. To pewnie na zawsze będzie zagadka,coś co pewnie kiedyś ja sam wymyślę i opiszę...AREDNOTWĄTPLIWOŚCI NA TEMAT WOLNOŚCIwtorek, 30 czerwca 2009


193Dyskutując z tradycjonalistami na temat spraw ostatecznych,często spotykam się z „argumentem z wolności”. Jeśli człowiek mawolną wolę, to musi mieć możliwość odrzucenia Boga. To rozsądnyargument. Ale przecież przedsoborowe nauczanie społeczneKościoła kładło silny (stopniowo coraz słabszy wszak) naciskna krytykę idei wolności religijnej, która opisywana była jakonieistniejąca realnie pseudoprerogatywa do błądzenia. Państwoświeckie miało zaś w myśl tej nauki dbać o zbawienie swoichobywateli wspólnie z Kościołem i z tego powodu nie popadaćw indyferentyzm religijny. Społeczne panowanie Chrystusa miałomieć zatem środki bezpośredniego przymusu. Czy w tej sytuacjimożna mówić o wolnej woli i możliwości odrzucenia Boga? JeśliKościół działa z pomocą państwa, a prawo ciągnie za uszy doNieba, to czy przypadkiem złych wyborów ludzi nie powinniśmywtedy przerzucać na państwo właśnie? Czy jeśli ktoś mimowszystko przystał do jakiejś sekty, to na Sądzie Ostatecznym niepowinien zostać całkowicie rozgrzeszony, bo od jej zbrodniczegodziałania nie zdołała go ocalić Inkwizycja i Departament Do SprawSpołecznego Panowania Chrystusa? Nie chcę szydzić i ironizować,po prostu wydaje mi się, że albo albo. Moje życie, moja dusza,moja wolność, mój sąd. Chrystus z łatwością mógł sięgnąć pospołeczne panowanie w Izraelu. Był do tego zachęcany. Mógłnawrócić cały naród: część nauką, część cudami, część metodamiadministracyjnymi, najoporniejszą część wreszcie krucjatami.Nie zrobił tego. Jeśli na drodze mojej wolności stoi państwozabraniające mi zmiany religii, to jaką zasługę będę miał w tym, żew niej wytrwałem? Da mi może zaszczyty i stołek ministra i zdajęsię, że moja nagroda będzie już odebrana. Jeśli innowiercy nie będąmogli publicznie odprawiać nabożeństw (bo im zabronimy), to jakudowodnimy, że prawda, którą głosimy, nie potrzebuje urzędnikai policjanta, by zwyciężyć?Blogowisko


ANA LIZASYSTEMATYCZNA ORGANIZACJANIEPOWODZENIA ZAWODOWEGOponiedziałek, 20 lipca 2009W Niemieckiej Republice Demokratycznej istniałaWyższa Szkoła Prawnicza w Poczdamie. PodlegałaMinisterstwu Bezpieczeństwa Państwowego i uczyłaoficerów Stasi „psychologii operacyjnej”. W ramach tegokierunku funkcjonowała „destrukcja operacyjna”, którejcelem było „rozbicie, paraliż, dezorganizacja i izolacjawrogo-negatywnych sił”. W materiałach naukowychszkoły znajdowały się precyzyjne opisy, w jaki sposób„neutralizować” niepokornych twórców, przedstawicieliświata kultury i nauki. Jedną z ulubionych i powszechniestosowanych metod Stasi była metoda oficjalnie nazwana„systematyczną organizacją niepowodzenia zawodowego”.Jeśli jakiś wschodnioniemiecki pisarz napisałpowieść, która nie spodobała się władzy, natychmiastnastępował w mediach zmasowany atak na tępozycję, nie pozostawiający na niej suchej nitki. Częśćkrytyków przyznawała, że nie czytała nawet książkii nie ma zamiaru tego robić, gdyż nie chce się zniżaćdo poziomu rynsztoka. Inni zamiast odnosić się dozawartości merytorycznej czy wartości artystycznejpowieści próbowali obrzydzić czytelnikom jejautora, często sięgając po argumenty nie mające nic


195wspólnego z literaturą, na przykład wytykano wątpliwą przeszłośćprzodków pisarza. Nierzadko przekręcano złośliwie nazwiskokrytykowanego twórcy, starając się w ten sposób wystawić gona pośmiewisko. Medialna nagonka starała się też przekonaćodbiorców, że pisarz jest człowiekiem kierującym się niskimipobudkami, a więc przyzwoity człowiek nie powinien mieć znim nic wspólnego. Chodziło o zdyskredytowanie i wyizolowanietwórcy w jego środowisku.A teraz zmiana tematu... Książki SławomiraCenckiewicza i Piotra Gontarczyka oraz Pawła Zyzakao Lechu Wałęsie doczekały się w mediach III RPhuraganowego ataku, natomiast żadnej niemalmerytorycznej analizy. Obie pozycje krytykowali publicyścii politycy, którzy często przyznawali, że ich nawet nieczytali i czytać nie zamierzają. Argumentem przeciwkoCenckiewiczowi było wyciągnięcie agenturalnejprzeszłości jego dziadka. Gontarczyka próbowanoośmieszyć porównując do Gontarza. Naśmiewanosię z nazwiska Zyzaka, zestawiając go z zygzakiem.Podkreślano, że kierowali się niskimi pobudkami, babrającsię niczym padlinożercy w ubeckich aktach. Słowem,próbowano ich zdyskredytować jako profesjonalnychhistoryków i uczynić przedmiotem pogardy... Ale totylko taka zmiana tematu, która nie ma oczywiście nicwspólnego z enerdowskim wątkiem...BlogowiskoI koniec i bomba,a kto czyta- nie błądzi!


Kiedy Bernard Nathanson zapytał członkinięzgromadzenia ustawodawczego stanu NowyJork (lidera w liberalizacji prawa aborcyjnegow USA) o to, na jakiej podstawie uznano, żeaborcja może zostać dokonana do 24. tygodniarozwoju płodu, usłyszał co następuje: „Lekarzeuznają dwudziesty tydzień jako punkt, odktórego wyjęcie płodu nie jest już aborcją,lecz przedwczesnym porodem, a płód jest«dzieckiem» żywym lub «martwo urodzonym».Starsze angielskie prawo precedensowe (commonlaw) ustaliło punkt, od którego przedwcześnienarodzony płód miał rozsądne szanse naprzeżycie w 28. tygodniu. W tym momencieswej egzegezy dokonała pauzy, a następniepowiedziała: «Podzieliliśmy różnicę przezpół»”. Nathanson pozostawia to z krótkimkomentarzem: „I tak właśnie, moje dzieci,tworzy się prawo”.Nothing would seem, on the surface, a more naturalexpression of that personal liberty, that freedom from constraintthat seemed to lie at the core of the idea of America. And thatconviction can only be given a deeper resonance when attentionis fixed on the persons we can readily see: not the offspring,small as a dot, or as ungainly as an embryo, looking morelike a tadpole; but rather who find their lives complicated andstrained, their prospects endangered, by the advent of a childcoming at the wrong time, and forcing the end of their own daysas children.Hadley Arkes, Natural Rights and the Right to ChooseJak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcjiMaciej Brachowicz


Jak się tworzy prawa człowieka.Przypadek aborcjimaciej Brachowicz


Ze wszystkich problemów, jakich dotyka obecna przemianadoktryny i orzecznictwa w zakresie praw człowieka, aborcja wydaje sięnajbardziej kuriozalnym przypadkiem. Żaden bowiem dokument prawamiędzynarodowego nie wymienia „prawa do aborcji”. Rzadko spotkać możnanawet „prawa” i „zdrowie reprodukcyjne”, eufemizmy zastępujące słowo,którego znaczenie jest zbyt oczywiste. W rzeczywistości ochrona życiajest jednym z głównych praw człowieka. Mimo to coraz częściej mówi sięz oczywistością o prawie kobiety do usunięcia dziecka. Zanim przyjrzymysię, skąd to się bierze, warto zapoznać się, choćby pobieżnie, z prawemw tym zakresie.Istniejące prawoPowszechna Deklaracja Praw Człowieka z 1948 roku w art. 3 głosi, iż:„Każdy człowiek ma prawo do życia”. Art. 6 Międzynarodowego Paktu PrawObywatelskich i Politycznych z 1966 roku stanowi podobnie: „Każda istotaludzka ma przyrodzone prawo do życia”. Również Europejska Konwencjao Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności z 1950 roku zaczyna siępodobnie: „Prawo każdego człowieka do życia jest chronione przez ustawę”(art. 2). Także Karta Praw Podstawowych UE w art. 2 potwierdza podobneprawo, choć w sposób najbardziej oględny: „Każdy ma prawo do życia”.Te pozornie (choć może warto raczej powiedzieć„zdroworozsądkowo”) jasne przepisy poddawane są interpretacjom,które odbierają im walor oczywistości. Przede wszystkim różnie możnainterpretować zakres podmiotowy wskazanych przepisów; wyrażenia„człowiek”, „istota ludzka”, a przede wszystkim „każdy” nie są tudefiniowane. Ogólnie pojęci zwolennicy „prawa do aborcji” twierdzą, iż nie


199jest to przypadek, gdyż ich rozumienie może być wielorakie (o czym później).Niemniej jednak istnieją dokumenty, które w sposób bardziej oczywistyrozciągają ochronę życia na fazę prenatalną. Preambuła Konwencji o PrawachDziecka ONZ z 1989 roku (której stronami nie są tylko USA i Somalia) powtarzaza Deklaracją Praw Dziecka, iż „dziecko, z uwagi na swoją niedojrzałośćfizyczną oraz umysłową, wymaga szczególnej opieki i troski, w tym właściwejJasne przepisy poddawane są interpretacjom,które odbierają im walor oczywistości.ochrony prawnej, zarówno przed, jak i po urodzeniu”. Natomiast EuropejskaKonwencja o Prawach Człowieka i Biomedycynie z 1997 roku z Oviedow swojej preambule wspomina o „potrzebie szacunku dla istoty ludzkiejzarówno jako jednostki, jak i członka gatunku ludzkiego”. Pojęcie gatunkuludzkiego obejmuje (a przynajmniej do niedawna obejmowało) równieżembriony, ale dalsze przepisy nie do końca oddają ducha tego postanowienia.Nawet osławiona Konwencja w sprawie Likwidacji Wszelkich FormDyskryminacji Kobiet z 1979 roku nie wspomina dosłownie ani o „prawiedo aborcji”, ani o prawach reprodukcyjnych, ale wyraźnie wskazuje, żeza dążeniem do legalizacji aborcji stoi pragnienie absolutnego zrównaniakobiet i mężczyzn: „Państwa Strony podejmą wszelkie stosowne kroki w celulikwidacji dyskryminacji kobiet we wszystkich sprawach wynikającychz zawarcia małżeństwa i stosunków rodzinnych, a w szczególności zapewnią,na warunkach równości z mężczyznami (...) równe prawa w zakresieswobodnego decydowania o liczbie dzieci i odstępach czasu między ichnarodzinami oraz w sprawach dostępu do informacji, poradnictwa i środkówumożliwiających korzystanie z tego prawa” (art. 16 ust. 1 pkt e). W działaniuKomitetu „eksperckiego” nadzorującego wykonywanie Konwencji wykształciłasię, poczynając od 1991 roku, praktyka ogłaszania ogólnych rekomendacji,które członkowie Komitetu formują jako swoją interpretację Konwencji.Przykładem może być rekomendacja nr 24 z 1999 roku, która w punkcie 31 c)zaleca: „Państwa Strony powinny również w szczególności (...) zapewnićpierwszeństwo zapobieganiu niechcianych ciąż poprzez środki planowaniarodziny oraz edukację seksualną, a także zredukować śmiertelność wśródJak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


matek poprzez usługi z zakresu bezpiecznego macierzyństwa i pomocyprenatalnej. Jeżeli jest to możliwie, prawa kryminalizujące aborcję powinnyzostać zmienione w celu likwidacji środków karnych nakładanych na kobiety,które poddają się aborcji” 1 .Aborcja stała się narzędziem ochrony praw kobiet w działaniachagend ONZ. W 2000 roku w Nowym Jorku państwa, przyjmując program„Pekin +5”, będący wynikiem przeglądu realizacji tzw. Platformy Działaniaz Pekinu z 1995 roku, uznały, że należy „umożliwić kobietom powszechnydostęp do wysokiej jakości podstawowej opieki zdrowotnej, mając na uwadzezwłaszcza zdrowie reprodukcyjne kobiet” oraz „przyznać kobietom prawa doswobodnego i odpowiedzialnego decydowania o swojej seksualności, zdrowiureprodukcyjnym, wolnego od przymusu i dyskryminacji” 2 . Pięć lat późniejSekretarz Generalny ONZ Kofi Annan, przemawiając na otwarciu Sesji Komisjids. Statusu Kobiet, uznał ciążę za drugą z siedmiu głównych przyczyn brakurównego statusu płci: „Należy zagwarantować ochronę zdrowia oraz prawreprodukcyjnych. Jak możemy osiągnąć prawdziwą równość, kiedy co rokuw wyniku powikłań związanych z ciążą, którym można całkowicie zapobiec,umiera pół miliona kobiet?” 3 . Innym ważnym motywem w promowaniuaborcji na forum ONZ był strach przed rzekomo grożącym przeludnieniem– kluczowym dokumentem jest tu Program Działania przyjęty podczasKonferencji nt. Ludności i Rozwoju z Kairu z 1994 roku, przy czym programten, który również szeroko odnosi się do zdrowia reprodukcyjnego, zawierajego konkretną definicję obejmującą explicite aborcję 4 . Definicja „zdrowiareprodukcyjnego” zaproponowana przez Światową Organizację Zdrowia niezawiera dosłownie słowa „aborcja”, ale jest na tyle jasna w swojej treści, żenie jest to konieczne 5 .Pojęcia „praw” oraz „zdrowia reprodukcyjnego” stały się jednymiz najczęściej używanych w licznych dokumentach produkowanych przezagendy ONZ oraz będące ich aliantami organizacje pozarządowe. Nie stanowiąone prawa w ścisłym znaczeniu tego słowa, jednakże każdy taki dokumentjest elementem strategii mającej przekonywać nieprzekonanych, że aborcjastała się już właściwie prawem człowieka, gdyż tak często jest wspominanaw dokumentach międzynarodowych. Propagatorzy ogólnoświatowego1 http://www.un.org/womenwatch/daw/cedaw/recommendations/recomm.htm#recom24.2 http://www.unic.un.org.pl/rownouprawnienie/konf_pekin+5.php. Na temat tego, jak powstał ProgramDziałania z Pekinu zob. J.H. Matlary, Nowy feminizm. Kobieta i świat wartości, Poznań 2000, s. 69-84.3 http://www.unic.un.org.pl/kobiety_rozwoj_pokoj/konferencja.php.4 Zob. Program Działania, p. 7.6, http://www.un.org/popin/icpd/conference/offeng/poa.html.5 http://www.who.int/topics/reproductive_health/en/.


201dostępu do aborcji przyznali to publicznie m.in. w 2001 roku, gdynowojorska organizacja Center for Reproductive Law and Policy podała do sąduadministrację prezydenta Busha za przywrócenie tzw. Mexico City Policy,zabraniającej finansować z pieniędzy federalnych organizacji promującychaborcję poza USA. W swojej skardze pozywający twierdzili, że aborcjastała się powszechnym prawem człowieka ustanowionym niewiążącymiKażdy dokument produkowanych przezagendy ONZ jest elementem strategii mającejprzekonywać nieprzekonanych, że aborcjastała się już właściwie prawem człowieka, gdyżtak często jest wspominana w dokumentachmiędzynarodowych.rezolucjami ONZ 6 . Innym wyraźnym sygnałem był projekt Konstytucji Kosowaprzygotowany przez NGO Public International Law and Policy Group, któryzawierał postanowienie, iż „każda jednostka posiada prawo do życia odmomentu urodzenia” 7 . W końcowej wersji znikły na szczęście trzy ostatniesłowa. „Prawo do aborcji” zostało też wyraźnie określone w Karcie PrawSeksualnych i Reprodukcyjnych z 1995 roku lidera ogólnoświatowej promocjiaborcji International Planned Parenthood Federation 8 , która została z uznaniemprzyjęta przez Fundusz Ludnościowy ONZ (UNFPA) oraz Światową OrganizacjęZdrowia (WHO), organizacje żarliwie promujące aborcję na świecie, w tymaborcje przymusowe w Chinach 9 .W ostatnich latach pałeczkę pierwszeństwa od ONZ w zakresiezdrowia reprodukcyjnego przejmuje Unia Europejską, a przede wszystkimParlament Europejski. Kluczowy jest tu raport Anne E.M. van Lancker, byłej6 Zob. A. Ruse, Dangerous Mischief At the United Nations. Abortion as the Law of the World, http://www.c-fam.org/docLib/20080521_Dangerous_Mischief_at_the_UN.PDF, s. 6-11.7 Zob. S. Yoshihara, New Kosovo Constitution Threatens Unborn Children and the Traditional Family, „Friday Fax”,21 lutego 2008, http://www.c-fam.org/publications/id.555/pub_detail.asp.8 http://www.ippf.org/en/Resources/Statements/The+Right+to+Decide+whether+or+when+to+have+Childrn.htm9 Zob. D.A. Sylva, UNFPA – agenda ONZ na cenzurowanym, http://www.mpp.org.pl/03/da_sylva_199_203.pdf.Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


elgijskiej socjalistycznej eurodeputowanej, przyjęty w 2002 roku, któryzalecał, aby „w celu zabezpieczenia praw i zdrowia reprodukcyjnego kobietaborcję uczynić legalną, bezpieczną i dostępną wszystkim” 10 . W ostatnimraporcie na temat stanu przestrzegania praw podstawowych w UE Parlament,w kontekście zdrowia seksualnego i rozrodczości, „wzywa państwaczłonkowskie do zagwarantowania, by kobiety mogły w pełni korzystać zeswoich praw” 11 .Również inne instytucje unijne angażują się stanowczo po stronieproaborcyjnej i uznają aborcję za podstawowe prawo człowieka. KomisjaEuropejska finansowała np. Marie Stopes International, znaną organizacjęproaborcyjną, a wstęp do jednej z publikacji tej organizacji napisał ówczesnyKomisarz UE ds. Rozwoju Paul Nielsen, ten sam, który był głównympromotorem zastąpienia USA w roli strategicznego sponsora UNFPA powycofaniu administracji Busha 12 . Znana jest również opinia nieistniejącej jużSieci Niezależnych Ekspertów UE ds. Praw Podstawowych, która stanowiła,że zawarcie w konwencji wykonawczej do Konkordatu Słowacji ze StolicąApostolską tzw. klauzuli sumienia, pozwalającej lekarzowi odmówićdokonania aborcji, stanowi naruszenie podstawowych praw człowieka 13 .W ostatnim czasie dała o sobie znać również Rada Europy, choć maona akurat najmniejsze możliwości działania. Zgromadzenie ParlamentarneRE przegłosowało raport austriackiej socjalistki Giseli Wurm o dostępiedo „bezpiecznej i legalnej aborcji w Europie”, który „potwierdza prawawszystkich istot ludzkich, w tym kobiet, do szacunku dla ich integralnościfizycznej oraz wolności do kontroli ich ciał. W tym kontekście ostatecznadecyzja czy przeprowadzić aborcję czy nie powinna należeć tylko dozainteresowanej kobiety, która powinna mieć środki do efektywnegokorzystania z tego prawa” 14 .Warto się zastanowić, jakie są przyczyny, poza zwykłą ludzkąignorancją, o którą trudno jednak posądzać wyedukowanych prawnikówi polityków promujących aborcję, tego ślepego opowiadania się po jednej10 Report on sexual and reproductive health and rights, A5-0223/2002, 6 czerwca 2002, p. 12.11 Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 14 stycznia 2009 r. w sprawie stanu praw podstawowych w UniiEuropejskiej w latach 2004-2008, P6_TA(2009)0019, p. 60.12 Zob. M. Golubiewski, Radykalizacja europejskiej agendy społecznej, „Międzynarodowy Przegląd Polityczny”,3(23)/2008, s. 179-181.13 Zob. The right to conscientious objection and the conclusion by EU Member States of concordats with the HolySee, Opinion No 4-2005, 14 grudnia 2005,http://ec.europa.eu/justice_home/cfr_cdf/doc/avis/2005_4_en.pdf. Omówienie opinii znaleźć można w:P. Bravo, Trudno dostępny wyjątek, „Tygodnik Powszechny” z 22 stycznia 2006; J. Daniška, Wolność sumienia na Słowacji,„Międzynarodowy Przegląd Polityczny”, 1(13)/2006; M. Brachowicz, Agencja Praw Podstawowych Unii Europejskiej.O najnowszym pomyśle inżynierii społecznej, „Krakowskie Studia Międzynarodowe”, III:2006/2, s. 135-137.14 http://assembly.coe.int/Main.asp?link=/Documents/WorkingDocs/Doc08/EDOC11537.htm, p. 6.


203Wystąpił nieoczekiwany problem!Będziesz miała dziecko!Usunąć?OKstronie bez uwzględnienia interesu dziecka nienarodzonego. Wyróżnięw tym celu trzy podejścia do statusu dziecka nienarodzonego: przemilczenie,sztuczne rozróżnienie oraz odmowę.PRZEmILCZENIEPrzemilczenie polega na tym, że osoba zajmująca stanowiskobroniące „prawa do aborcji” lekceważy fakt istnienia płodu, czasami zupełniepomija go milczeniem, czasami nie przypisuje mu żadnego znaczenia. Jest tofaktycznie najczęstszy sposób „radzenia sobie” z pozycją pro-life.Klasycznym tekstem pozostaje tu przemówienie Simone Veil przedfrancuskim Zgromadzeniem Narodowym, kobiety, która odegrała głównąrolę w liberalizacji prawa aborcyjnego tego kraju: „Czy trzecim i ostatnimnieobecnym elementem w projekcie [ustawy] nie jest obietnica życia, którąnosi w swoim łonie kobieta? Odmawiam wchodzenia w dyskusję naukowąbądź filozoficzną na ten temat, gdyż przesłuchania przeprowadzone przezJak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


komisję dowiodły, że problem ten pozostanie nierozstrzygalny” 15 . To, żeproblem ten nie jest „nierozstrzygalny”, stanie się jasne podczas omawianiakolejnego podejścia. W tej chwili pragnę zwrócić uwagę na dalsze implikacjetego stanowiska oraz jego wielorakie formy.Innym przykładem takiego podejścia, trochę zakamuflowanym, jeststanowisko Wojciecha Sadurskiego. Jego poglądy na ten temat pasują równieżdo drugiej kategorii podejść do statusu dziecka, ale poniższe zdanie możnauznać za przejaw pierwszego: „Aborcja jest złem, choć złem, które czasemmniejsze jest od zła wymuszenia donoszenia ciąży i urodzenia dziecka wbrewwoli matki” 16 . Sadurski, choć przyznaje, że aborcja jest złem, nie podajewłaściwie żadnych powodów, aby uzasadnić to stanowisko. Można odnieśćwrażenie, że jest to czysty zabieg retoryczny, który ma rozproszyć uwagęjego przeciwnika i tym samym uczynić go bezradnym wobec argumentówSadurskiego.W swojej znakomitej pracy Francis Beckwith wskazuje, że większośćargumentów za „prawem do aborcji” opiera się na przemilczeniu odpowiedzina podstawowe pytanie, które, tak jak w przypadku odwróconego plecami docórki ojca, którego ta pyta: „Tato, czy mogę to zabić?”, powinno brzmieć: „A coto jest?” 17 . Nikt rozsądny nie wydaje przecież zgody na zabicie czegokolwiek,nie wiedząc, co to jest. Dlaczego zatem mało kto zadaje pytanie, czym jest taistota, której życie dobiega końca w wyniku aborcji? W dużej mierze ma toźródło w kampanii proaborcyjnej, która kładła nacisk na jedną tylko stronę,ogromnie przy tym zniekształcając rzeczywistość. Jak zaświadczał były liderkampanii w Ameryce, Bernard Nathanson, jeszcze zanim przeszedł na pozycjepro-life, w kampanii wykorzystywano z sukcesem tzw. „argument z wieszaka”,czyli metody, jaką kobiety miały masowo dokonywać aborcji przy użyciurozprostowanego, metalowego wieszaka, co miało powodować liczne zgonyi poranienia 18 .W efekcie w trakcie tworzenia prawa często w ogóle nie branopod uwagę tego, czym jest płód. „Zabawną”, w pewnym sensie, historię naten temat przytacza ponownie Nathanson. Pytając członkini zgromadzeniaustawodawczego stanu Nowy Jork (lidera w liberalizacji prawa aborcyjnegow USA) o to, na jakiej podstawie uznano, że aborcja może zostać dokonanado 24. tygodnia rozwoju płodu, usłyszał co następuje: „Lekarze uznajądwudziesty tydzień jako punkt, od którego wyjęcie płodu nie jest już aborcją,15 S. Veil, O prawo do aborcji, tłum. S. Królak, Warszawa 2005, s. 21.16 W. Sadurski, Piekło kobiet: reaktywacja, w: Tenże, Liberał po przejściach, Poznań 2007, s. 110.17 Zob. F.J. Beckwith, Defending Life. A Moral and Legal Case Against Abortion Choice, New York 2007, s. 228.18 Zob. B.N. Nathanson, R.N. Ostling, Aborting America, Garden City 1970, s. 193.


205lecz przedwczesnym porodem, a płód jest «dzieckiem» żywym lub martwo«urodzonym». Starsze angielskie prawo precedensowe (common law) ustaliłopunkt, od którego przedwcześnie narodzony płód miał rozsądne szanse naprzeżycie w dwudziestym ósmym tygodniu. W tym momencie jej egzegezydokonała pauzy, a następnie powiedziała: «podzieliliśmy różnicę przez pół»”.„Tato, czy mogę to zabić?”„A co to jest?”.Nathanson pozostawia to z krótkim komentarzem: „I tak właśnie, moje dzieci,tworzy się prawo” 19 . Trudno o bardziej wyrazisty przykład lekceważenia istotytego, co ma regulować prawo.Kampanie proaborcyjne zawsze otrzymywały poparcie bogatszychklas społeczeństwa i mocno z nimi zintegrowanego świata mediów. Nic zatemdziwnego, że po dziś dzień, mimo postępu nauki, powtarzane są jak mantranajbardziej niedorzeczne argumenty za prawem do aborcji. Wiele z nich,nawet jeżeli przyjąć, że status embrionu jest rzeczywiście nierozstrzygalny,pozostaje nieprzekonującymi. Dla przykładu, popularny argument wskazuje,iż płód nie może być w pełni człowiekiem, gdyż we wczesnym okresie ciążydochodzi do wielu poronień, często nieuświadamianych, a więc umieralnośćjest nieporównywalnie większa niż u ludzi narodzonych. Ale, odpowiadaBeckwith, „z faktu, iż w państwach nierozwiniętych występuje wysokaumieralność dzieci, nie wynika, że tamte dzieci nie są ludźmi w takim samymstopniu, jak dzieci urodzone w państwach o ich niskiej umieralności” 20 .Stanowisko tego rodzaju nie pozostało jednak wyłączną domenązawsze spłyconej debaty medialnej, politycznej i publicystycznej. Udzieliłosię również najlepszym prawnikom, w tym sędziom Sądu NajwyższegoUSA. W słynnej sprawie Roe v. Wade z 1973 roku Sąd orzekł, że w okresiepierwszych sześciu miesięcy ciąży (a właściwie od 3 do 6) stany mogąograniczyć dostępność aborcji jedynie ze względu na zagrożenie zdrowiamatki. Aborcja została zatem potraktowana jako normalny zabieg medyczny.W ciągu ostatnich trzech miesięcy stany utrzymały prawo ograniczania19 Tamże, s. 69-70.20 F.J. Beckwith, dz. cyt., s. 75.Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


zabiegów aborcji, poza sytuacjami, w których są one niezbędne dla ratowaniażycia i zdrowia matki. Tego samego dnia w mniej znanym orzeczeniu Doev. Bolton Sąd orzekł jednak, że w skład zdrowia wchodzą „wszystkie czynniki– fizyczne, emocjonalne, psychologiczne, rodzinne oraz dotyczące wiekukobiety – które wpływają na dobre samopoczucie pacjentki”. Tym samymaborcja została poddana całkowitej dyskrecji lekarza i kobiety w ciąży, stając„Liberał nie musi i nawet nie powinienpodważać immanentnej wartości życia, byprzyjąć stopniowalność różnych etapów rozwojużycia: potencjalnych i zaktualizowanych(...).Ta stopniowalność jest tak samo oczywista,jak rozróżnienie między jajkiem a kurczakiem,larwą a motylem, szyszką a sosną”.się prawie nieograniczonym prawem fundamentalnym kobiety 21 . Obecnieadministracja prezydenta Obamy zmierza do prawnego usankcjonowaniatego faktu oraz zniesienia wszelkich pozostałych ograniczeń, a takżeprzywrócenia najbardziej barbarzyńskiej formy aborcji, tj. aborcji przezczęściowe urodzenie.W ostatnim czasie podobne stanowisko przyjął wcześniejumiarkowanie wstrzemięźliwy w sprawach dotyczących aborcji EuropejskiTrybunał Praw Człowieka, a stało się to w znanej sprawie Alicja Tysiącprzeciw Polsce. W długich prawniczych rozważaniach nie ma wzmiankio interesach dziecka nienarodzonego. Nie jest przy tym prawdą, jak utrzymująobrońcy tego werdyktu, że nie ustanowił on żadnego sądowego prawa doaborcji, a jedynie potwierdził potrzebę ustanowienia skutecznego środkaodwoławczego. Gdyby tak było, Trybunał wydałby wyrok na podstawie art.13 Konwencji, który tego dotyczy, a nie art. 8, czyli prawa do prywatności.Tymczasem, gdy dotarł do art. 13, właściwej podstawy orzekania, pozostało21 W jednej ze spraw sąd federalny stanu Południowa Karolina orzekł, że prawo do aborcji oznacza prawodo „efektywnej” aborcji, tj. prawo do martwego dziecka, uznając w ten sposób, że matka może się domagać odlekarza zabicia dziecka, jeżeli ono w jakiś sposób przeżyło aborcję, zob. H. Arkes, Natural Rights and the Right toChoose, New York 2002, s. 95.


Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji207mu jedynie stwierdzić, że „wskazał [już] na naruszenie tego postanowieniana podstawie uchybienia przez państwo wypełnienia jego pozytywnychzobowiązań”, czyli zapewnienia efektywnego prawa do prywatności. Szerokieujęcie zdrowia zostało w tym przypadku zastąpione szerokim ujęciem„prawa do integralności”, gdzie jako zagrożenie dla niego Trybunał wskazujem.in. na „poważne zmartwienie i cierpienie podczas rozważania możliwychnegatywnych skutków ciąży i zbliżającego się porodu dla zdrowia”.SZTUCZNE ROZRóŻNIENIEGdy wraz z postępem nauki i świadomości nie dało się jużw nieskończoność pomijać milczeniem faktu istnienia życia ludzkiego w łoniematki, zaczęto stopniować jego wartość, sztucznie rozróżniając różne stanyrozwoju płodu, mające być rzekomo jakościowo tak nieporównywalne, żeuzasadniają prawo do jego zabicia albo na jakimś etapie (wersja lżejsza),albo podczas całego trwania ciąży lub nawet dłużej (wersja cięższa). Cośpodobnego miał na myśli Wojciech Sadurski, kiedy pisał: „Liberał niemusi i nawet nie powinien podważać immanentnej wartości życia, byprzyjąć stopniowalność różnych etapów rozwoju życia: potencjalnychi zaktualizowanych, gdy dochodzi do konfliktu z innymi ważnymiwartościami (...). Ta stopniowalność jest tak samo oczywista, jak rozróżnieniemiędzy jajkiem a kurczakiem, larwą a motylem, szyszką a sosną” 22 . Mimorzekomej „oczywistości” tej stopniowalności na razie pozostaje ona domenądebaty akademickiej, choć nie jest bez wpływu na rzeczywistość prawną.Jak już wspomniałem rozróżnienie to występuje w dwóch wersjach:lżejszej i cięższej. Wersja lżejsza, prowadząca do konkluzji, że aborcji możnadokonywać do pewnego momentu ze względu na zmiany zachodzącew płodzie, oparta jest z reguły na argumentach natury medycznej. Wersjacięższa, która w swojej najpoważniejszej postaci nie przyznaje prawa do życianawet nowo narodzonym, opiera się z reguły na argumencie filozoficznym.Jak się przekonamy, żadna z nich nie jest do obrony.Nie ma tu miejsca na szczegółowe rozważanie skomplikowanychargumentów medycznych dotyczących rozwoju płodu, ale przynajmniejkilka głównych założeń i wniosków z nich wyciąganych wypada wskazać.Joanna Różyńska dowodzi, że „argument z potencjalności rozwojowej niemoże uzasadniać ochrony życia prenatalnego w okresie zapłodnienia do22 W. Sadurski, dz. cyt., s. 111.


18-19 dnia po nim” 23 . W tym czasie bowiem, zgodnie z ustaleniami genetykii embriologii, dochodzi do spontanicznych lub indukowanych (tj. wywołanychprzez środowisko) mutacji genetycznych, które czasami zmieniają „konstytucjęgenetyczną conceptusa”. Odpowiadają one m.in. za ok. 1 procent wszystkichprzypadków zespołu Downa (tzn. że wada genetyczna, która prowadzi do tejchoroby, istnieje od poczęcia „tylko” w 99 procentach przypadków).Te i podobne argumenty biologiczne wzbogaca Różyńska wnioskamifilozoficznymi na temat identyczności. Otóż w wyniku dosyć arbitralnegoprocesu ustanawia zasadę, iż „organizm ludzki B istniejący w czasie t 2jest jednym i tym samym organizmem ludzkim A istniejącym w czasiet 1wtedy i tylko wtedy, gdy organizm ludzki B w t 2i organizm A w t 1sąjednym i tym samym względnie odizolowanym systemem sprawczym” 24 .Aby stać się „względnie odizolowanym systemem sprawczym” organizmmusi spełniać trzy cechy: mieć „zasadniczo” ten sam genotyp, musi istniećciągłość aktywności sprawczej oraz ciągłość biologiczna granicy zewnętrznejorganizmu. Takie stadium organizm ludzki osiągać ma dopiero w procesiegastrulacji, gdy dochodzi do zgrupowania komórek pełniących podobnefunkcje w organizmie oraz wytworzenia się struny grzbietowej. Zachodząistotne zmiany w wyglądzie tarczy zarodkowej (wczesnej formy rozwojowejpłodu): „Z okrągłej lub owalnej staje się gruszkowata. Jej okolica głowowajest szeroka, a tylna (ogonowa) – wąska. Ma wyraźną oś przednio-tylną orazdwustronną symetrię”. Gastrulacja prowadzi do „głębokiej reorganizacjiconceptusa. W jej efekcie dochodzi do powstania trzech listków zarodkowychi wyznaczenia podstawowego planu ciała nowej istoty ludzkiej. Tarczazarodkowa staje się względnie odizolowaną i zintegrowaną całością, którejaktywność jest wewnętrznie skoordynowana i nakierowana na dalszy rozwójpojedynczego indywiduum organicznego. Gastrulacja nadaje conceptusowinową integrację wewnętrzną, która manifestuje się w tym, że nie może się onjuż podzielić na dwa całkowicie niezależne zarodki” 25 .Już samo używanie przydawek w rodzaju „względnie” czy„zasadniczo” wskazuje na sztuczność tej argumentacji. Czy można bowiembudować etykę życia na „względności” istnienia cech, które mają uzasadniaćprawo do życia? Istnieją tu jednak poważniejsze problemy. Tak naprawdęod zapłodnienia organizm posiada już tożsamość genetyczną (pozawspomnianymi zupełnie marginalnymi przypadkami) oraz skoordynowanąi nakierowaną na dalszy rozwój aktywność wewnętrzną. Zasadniczą różnicą,23 J. Różyńska, Od zygoty do osoby, Gdańsk 2008, s. 90.24 Tamże, s. 73.25 Tamże, s. 88-89.


209która zachodzi przy gastrulacji, jest zmiana wyglądu zewnętrznego. Aleuzasadnianie prawa do życia przez wygląd zewnętrzny jest prymitywnościąokraszoną zdolnością naukowej argumentacji, prawdziwym „pytaniem nie jestbowiem, jak organizm wygląda, ale czym jest” 26 . Do argumentu z możliwościpodziału zarodka na dwa, bliźniacze organizmy jeszcze się odniosę.Peter Singer jest nie tylko zwolennikiemprawnej dopuszczalności aborcji, alerównież zabijania niemowląt, które,podobnie jak dzieci nienarodzone, nie mają(samo)świadomości. Trzeba mu oddać, żez punktu widzenia intelektualnej uczciwościoraz odwagi głoszenia poglądów można ocenićgo wyżej, niż wielu podobnych, którzy jednaknie wyciągają wniosków do końca.Bardziej przekonująco brzmią argumenty przesuwające możliwośćdokonania aborcji do mniej więcej szóstego miesiąca, gdy zaczynają sięrozwijać zorganizowane funkcje mózgu. Za te funkcje odpowiada koramózgowa, która jest centrum intencjonalnego sterowania organizmem przezczłowieka. Wcześniej rozwijający się pień mózgu odpowiada za podstawowe,mechanicznie wykonywane funkcje życiowe. Obrazem zorganizowanejelektrycznej aktywności mózgu jest EEG (elektroencefalogram). Nie da sięgo zbadać na dziecku wewnątrz matki, prowadzono jednak badania naabortowanych płodach. Najbardziej znane z nich przeprowadzono w latachsześćdziesiątych w Finlandii na dzieciach, zaraz po przeprowadzonychrzekomo „z powodów medycznych” aborcjach (piszę rzekomo, bo autorzyaborcji byli też autorami badań), w wieku od 8,5 do 22,5 tygodni. Badania26 H. Arkes, First Things. An Inquiry into the First Principles of Morale and Justice, Princeton 1986, s. 364.Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


te nie wykazały zorganizowanej funkcji mózgu, która w innych badaniachpojawiła się w 25. tygodniu ciąży, a już we wszelkich wypadkach występujew 32. tygodniu. Stąd założenie, że zorganizowana funkcja mózgu, którą„kojarzy się z cechą człowieczości”, pojawia się najwcześniej pod koniecszóstego miesiąca ciąży 27 .Warto od razu przejść do argumentów ściśle filozoficznych, tj. takich,które odróżniają „istotę ludzką” od „osoby ludzkiej”. Istnieje silny związekpomiędzy powyższym argumentem z rozwoju mózgu, a tymi właśniefilozoficznymi rozważaniami. Jeżeli bowiem z medycznego punktu widzenia za„cechę człowieczości” uznać można dopiero istnienie zorganizowanych funkcjimózgu objawiających się w korze mózgowej, to przesuwając to rozumowaniena wyższy poziom abstrakcji, można powiedzieć, że zarodek pozbawionyzorganizowanych funkcji mózgu, pozbawiony zatem świadomości 28 istnieniaze wszelkimi tego konsekwencjami, jest co najwyżej istotą o potencjale dorozwinięcia się w człowieka, nie jest natomiast człowiekiem w pełnym tegosłowa znaczeniu. Spopularyzowana forma tego argumentu brzmi następująco:„Żołądź pochodzi z dębu, a nie jest dębem, jabłko z jabłoni, a nie jestdrzewem, jajko od kury itd. (...) ta sama logika obowiązuje w każdym gatunku,Nie da się przekonująco utrzymywać, żeembrion i osoba to nie ten sam byt. Co by siębowiem miało stać z bytem czysto cielesnym,gdyby nagle (kiedy konkretnie?) miał zostaćzastąpiony przez osobę?więc jeśli żołądź nie jest dębem, to zarodek nie jest człowiekiem, tylko czymśinnym, i nawet wiemy czym – zarodkiem właśnie” 29 .W pełni rozwinął ten argument dobrze znany etyk Peter Singer, któryjest nie tylko zwolennikiem prawnej dopuszczalności aborcji, ale równieżzabijania niemowląt, które, podobnie jak dzieci nienarodzone, nie mają27 Zob. H.J. Morowitz, J.S. Trefil, Jak powstaje człowiek. Nauka i spór o aborcję, Warszawa 1995, s. 127-131;D. Boonin, A Defense of Abortion, New York 2003, s. 104-116.28 Na temat związku pracy mózgu ze świadomością i doniosłością tego faktu dla prawa zob. R. Tokarczyk,Prawa narodzin, życia i śmierci, Lublin 1984, s. 252-254.29 J. Hołówka, Metafizyka prenatalna Kościoła, „Rzeczpospolita”, 29 grudnia 2008.


211Wystąpił nieoczekiwany problem!Przeszkoda moralna!Zignorować?OK(samo)świadomości. Trzeba mu oddać, że z punktu widzenia intelektualnejuczciwości oraz odwagi głoszenia poglądów można ocenić go wyżej, niż wielupodobnych, którzy jednak nie wyciągają wniosków do końca. Bo przyjęciezałożenia, że dopiero świadoma jednostka ma prawo do życia, takie właśnieskutki generuje. Stąd z przekonującą logiką Singer może stwierdzić, iż,„myślenie, że życie niemowląt ma szczególną wartość, ponieważ są one małei śliczne, jest porównywalne z myśleniem, że foczka z jej miękkim białymfutrem i dużymi okrągłymi oczkami zasługuje na większą ochronę niż goryl,któremu brakuje tych cech” 30 .dyskusja z tego rodzaju opiniami jest trudna o tyle, że opierająsię one o pewne założenia antropologiczne i etyczne, których obrońcyżycia nienarodzonego nie podzielają. Do tego błędność tego typu zarzutówmożna wskazać za pomocą metafizyki, którą powyżsi autorzy odrzucają jakonienaukową. A przynajmniej tak twierdzą. Wielkość pracy Beckwitha polegarównież na tym, że potrafi wykazać swoim adwersarzom, jak podobnych30 P. Singer, Etyka praktyczna, tłum. A. Sagan, Warszawa 2003, s. 166.Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


narzędzi używają. Odniesienia do stopnia rozwoju płodu jako wyznacznikajego prawnej ochrony są zbudowane na bazie antropologii filozoficznej,a twierdzenie, że od pewnego momentu rozwoju płód staje się „bytemniezależnym” (albo tym samym „odizolowanym systemem sprawczym”w czasie t 1i t 2) to już czysta metafizyka 31 . Tego jednak zwolennicy wyboru niechcą z reguły przyznać.Zacząć wypada od tego, że wszelkie zmiany w organizmie niemogą być rozumiane jako uzasadniające różne stosowanie tego organizmu.Fakt bowiem, że w organizmie zachodzi „dużo zmian” nie oznacza, żezachodzą w nim „zmiany co do istoty” 32 . Prawdziwy problem z większościąprzedstawionych tu argumentów polega jednak na tym, że w całościwtłaczają w człowieczeństwo jeden jego wymiar, tj. wymiar świadomości.To oczywiście prawda, że osoby charakteryzują się pewnymi zdolnościami,takimi jak świadomość, refleksja i wybór. Jednakże nie przejawiają się onew jakimś bycie oddzielnym od bytu cielesnego, lecz właśnie w nim samym.Czynność sięgania po jabłko nie polega na wewnętrznej próbie i zewnętrznejrealizacji. Jest to zintegrowana czynność jednolitego bytu. Poznanie zmysłowejest czynnością cielesną i rozumną zarazem – składa się ze spostrzeżeniai zrozumienia. Skoro tak, trzeba stwierdzić, że natura człowieka jest cielesnai rozumna zarazem. Nie da się zatem przekonująco utrzymywać, że embrioni osoba to nie ten sam byt. Co by się bowiem miało stać z bytem czystocielesnym, gdyby nagle (kiedy konkretnie?) miał zostać zastąpiony przezosobę? Twierdzenia tego typu brzmią niedorzecznie 33 . Wszelkie argumenty zanieidentycznością embrionu i osoby zbudowane są zatem nie na argumentachnaukowych, lecz na wątpliwej metafizyce.Warto odnieść się od razu do argumentu z podziału bliźniaczego.Niektórzy twierdzą, że fakt, iż wczesny embrion może przejść podział na dwaodrębne organizmy oznacza, że nie jest on jednolitym i zindywidualizowanymorganizmem. W rzeczywistości natura podziału bliźniaczego nie zostałajeszcze dokładnie zbadana, ale z całą pewnością można wykazać, żestanowisko takie jest błędne, i to zarówno na poziomie filozoficznym,jak i biologicznym. Można bowiem wskazać przykład organizmów(tj. płaźnice), których niektóre części mają zdolność do rozwoju w osobnyorganizm. Nikt jednak nie powie, że nie był to, przed podziałem, jednolity31 Zob. F.J. Beckwith, dz. cyt., s. 53.32 Zob. R.P. George, Ch. Wolfe, Natural Law and Public Reason, w: Natural Law and Public Reason, R.P. George,Ch. Wolfe (eds), Washington, D.C., 2000, s. 59-60.33 Oczywiście pełna argumentacja metafizyczna w tym zakresie jest nieporównanie bardziej rozwinięta. Zob.R.P. George, Ch. Tollefsen, Embryo. A Defense of Human Life, Doubleday, New York 2008, r. 5. Rozdział ten w polskimprzekładzie znajdzie się w XVII tece „Pressji”.


213Wystąpił nieoczekiwany problem!Przeszkoda zdrowotna!Zignorować?OKi zindywidualizowany byt 34 . Równie ważne jest także to, że w czasie,w którym może dojść do podziału bliźniaczego, komórki embrionu nierozwijają się w niezorganizowany sposób, każda na potrzeby osobnegoorganizmu, ale według wewnętrznego planu, co wskazuje na to, że tworząone jednolity i zindywidualizowany organizm 35 .Na koniec warto zwrócić uwagę na jedną, może nie najważniejszą, alerównież niepozbawioną znaczenia rzecz. Wszelkie argumenty, które wynikająz tego sztucznego rozróżnienia pomiędzy embrionem (płodem) i osobą lubróżnymi stanami rozwoju prenatalnego, mogą być użyteczne w debacieakademickiej, ale nie w stanowieniu prawa. Arbitralność różnych wynikówkońcowych poszczególnych argumentacji (np. 18-19 dzień, 25-32 tydzień)może stanowić wskazówkę dla prawa tylko dla kogoś, kto tak naprawdę niedostrzega immanentnej wartości każdego ludzkiego życia, którą podobnochronić ma współczesna kultura polityczna oparta na prawach człowieka.34 Zob. tamże, s. 150.35 Zob. tamże, s. 151-158.Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


Tak można odczytać słowa Dawida Boonina, który notuje, że nawet gdyby„konserwatywnie” przyjąć, iż prawo do życia przysługuje płodowi od 15.tygodnia życia, 94 procent aborcji w USA dokonywanych byłoby przed tymczasem. Gdyby cofnąć to do 12. tygodnia, wciąż 88 procent aborcji nie byłobyzabiciem osoby z prawem do życia. Mało tego, według Boonina to zwolennicypozycji pro-life optujący za okresami oczekiwania przed dokonaniem aborcji(jedna z nielicznych prawnie dopuszczalnych w USA form utrudniania aborcji,przynajmniej dopóki Obama jej nie zabroni) ponosić będą winę za dokonaniezabójstwa na osobie, jeżeli w tym okresie cecha ta zacznie charakteryzowaćpłód 36 . A więc jeżeli aborcja zostanie dokonana w 11. tygodniu, zostanieprzeprowadzona na nieosobie i będzie moralnie dozwolona, a gdy tydzieńpóźniej zabita zostanie już osoba, więc aborcja nie będzie moralniedozwolona. I to jedynie, gdy „założymy”, że tak właśnie jest. Takie słowa jakopoparcie dla argumentów pochodzić mogą tylko od wyjątkowego cynika.OdmOWAWreszcie wyróżnić można podejście, którego autorzy twierdzą,iż nawet zakładając, że status embrionu uzasadnia jego prawo do życia,konsekwencje z tego wynikające byłyby nie do zniesienia dla dużej częścikobiet, gdyż nie można od nich wymagać postawy „dobrego samarytanina”.Następuje tu, jak widzimy, otwarta odmowa przyznania realnych prawpodmiotom, której nie uzasadnia ich wewnętrzna konstytucja.Najbardziej znanym argumentem tego rodzaju jest ten wysuniętyprzez Judith Jarvis Thompson jeszcze w latach siedemdziesiątych. Sytuacjędziecka nienarodzonego porównuje ona do sytuacji znanego skrzypka, któryzapadł na nieuleczalną chorobę nerek. Stowarzyszenie Miłośników Muzykiustaliło, że jest jedna osoba na świecie, która ma tę samą grupę krwi oraz żejedyną szansą na uratowanie skrzypka jest podłączenie tej osoby na dziewięćmiesięcy do skrzypka. W związku z tym porywa ją i podłącza do skrzypka.Thompson każe wyobrazić sobie czytelnikowi, że to właśnie on jest tą osobą.Po przebudzeniu czytelnik ma usłyszeć od dyrektora szpitala: przykro namz powodu postępku Stowarzyszenia Miłośników Muzyki, ale teraz jest tojedyny sposób, aby uratować skrzypka. Thompson zadaje fundamentalnepytanie czytelnikowi: czy ma on moralny obowiązek trwać przez te dziewięćmiesięcy przykuty do łóżka, godząc się na takie ograniczenie swojej wolności 37 ?36 Zob. D. Boonin, dz. cyt., s. 128-129.37 Zob. J.J. Thompson, Obrona sztucznego poronienia, w: Nikt nie rodzi się kobietą, T. Hołówka (red.), Warszawa1982, s. 234-235.


215Wystąpił nieoczekiwany problem!Przeszkoda prawna!Usunąć?OKThompson zauważa, że „w pewnych ujęciach prawo do życiaimplikuje prawo do pewnego minimum zapewniającego dalsze istnienie” 38 .Tak jak w przypadku skrzypka tym minimum jest podłączenie do nas przezdziewięć miesięcy, tak w przypadku dzieci nienarodzonych jest to korzystaniez ciała matki przez dziewięć miesięcy. Prawo do takiego minimum, wedługThompson, nie jest jednak oczywiste. W związku z tym, rekapitulujeThompson: „Prawo do życia nie jest prawem do tego, aby nas nie zabijano,lecz do tego, aby nas nie zabijano niesprawiedliwie”. Zatem „nie wystarczywykazać, że płód jest osobą i że osoby mają prawo do życia – trzebajeszcze dowieść, że zabicie płodu gwałci jego prawo do życia, to znaczy jestzabójstwem niesprawiedliwym” 39 .Kwestia sprawiedliwości zabójstwa płodu nie jest u Thompsonrozstrzygnięta w sposób jasny. Inaczej przedstawia się w przypadkudobrowolnego aktu płciowego, inaczej w przypadku gwałtu. W pierwszym38 Tamże, s. 241.39 Tamże, s. 244.Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


przypadku można twierdzić, iż „częściowa odpowiedzialność” kobietynadaje płodowi prawo do użytkowania ciała kobiety. Ale Thompson wyraźnienie jest do końca przekonana taką argumentacją, gdyż, jak zauważa,z faktu, że zostawimy otwarte okno, nie wynika, że daliśmy rabusiowiprawo do użytkowania naszego mieszkania. Tak samo kobieta oddającasię dobrowolnemu stosunkowi płciowemu „nie zapraszała [nienarodzonejosoby] do siebie”. W drugim przypadku taka sytuacja już nie zachodzi, gdyż„nienarodzone osoby będące efektem gwałtu nie mają prawa do ciała matki,wobec czego sztuczne poronienie nie pozbawia ich jakichkolwiek należnychpraw i nie stanowi pewnej odmiany niesprawiedliwego zabójstwa” 40 .Ostatecznie Thompson konkluduje, że gdy donoszenie ciąży wymagatylko „minimalnego samarytanizmu” nie wolno nam schodzić poniżejtego standardu. Ale bez wątpienia prawo nie może wymagać, aby kobietystosowały się do podwyższonych standardów „miłosiernego samarytanina”.Argument Thompson został po trzydziestu latach twórczorozwinięty i wzmocniony przez Dawida Boonina. Stoi on na stanowisku,że w przypadku dobrowolnego stosunku płciowego można odrzucić dwatwierdzenia: że kobieta wyraziła przez to milczącą zgodę na pojawienie siępłodu w jej organizmie oraz że wyraziła milczącą zgodę na trwanie tegostanu rzeczy tak długo, jak potrzeba do zachowania go przy życiu.Pierwszy przypadek Boonin ilustruje sytuacją dwóch osób: Billa orazTeda. Obydwaj poszli do restauracji. Bill po zjedzeniu posiłku celowo położył„W przypadku dobrowolnej ciąży to nie dzieckopowoduje swoje pojawienie się w macicy matki,ale raczej matka i ojciec to robią”. Aż dziwbierze, że takie rzeczy należy z całą powagąwyjaśniać w naukowej debacie.pieniądze na stole z intencją pozostawienia ich kelnerowi. Ted natomiastwyjął gruby rulon pieniędzy, gdyż przeszkadzał mu w komfortowymspożywaniu posiłku i zlekceważył nawet ostrzeżenie przyjaciela, żebyschował te pieniądze, bo może o nich zapomnieć. Ted oczywiście zapomniał40 Tamże, s. 245-246.


217Wystąpił nieoczekiwany problem!Wystąpił Wystąpił nieoczekiwany nieoczekiwany problem! problem! Wystąpił nieoczekiwany problem!Wystąpił Wystąpił nieoczekiwany nieoczekiwany problem! Wystąpił problem! nieoczekiwany Wystąpił problem! nieoczekiwany problem!Przeszkoda ludzka! Wystąpił nieoczekiwany problem!Wystąpił nieoczekiwany problem!Wystąpił nieoczekiwany Przeszkoda Usunąć?Wystąpił Przeszkoda problem! nieoczekiwanyWystąpił ludzka! ludzka! nieoczekiwanyproblem! Wystąpił Przeszkoda problem! nieoczekiwany ludzka! problem!Przeszkoda Usunąć? Usunąć? Wystąpił Przeszkoda ludzka! nieoczekiwany ludzka! Przeszkoda Usunąć?Wystąpił nieoczekiwany problem! Wystąpił problem! nieoczekiwany ludzka! Przeszkoda ludzka!problem!Usunąć?Wystąpił Usunąć? OKUsunąć? Przeszkoda Usunąć? ludzka!Wystąpił Przeszkoda nieoczekiwany ludzka! problem!Przeszkoda nieoczekiwany ludzka! OKproblem! Wystąpił nieoczekiwany problem!Usunąć? Przeszkoda OK ludzka! Przeszkoda OKUsunąć?ludzka!Wystąpił nieoczekiwany problem!Wystąpił Usunąć? OKPrzeszkoda nieoczekiwany ludzka! Usunąć? Przeszkoda OKproblem! ludzka! OKPrzeszkoda Usunąć? OKludzka!Wystąpił nieoczekiwany problem!Wystąpił Usunąć? Usunąć?Przeszkoda ludzka! Przeszkoda OKproblem! ludzka! Przeszkoda Usunąć? OKludzka!Wystąpił OKnieoczekiwany WystąpiłUsunąć? Usunąć? OKproblem! nieoczekiwany Przeszkoda Usunąć? problem! OKludzka!Przeszkoda ludzka!Wystąpił OKWystąpił nieoczekiwany nieoczekiwany OKproblem!problem!Usunąć?Przeszkoda Usunąć? OKludzka!Przeszkoda Wystąpił ludzka!OKnieoczekiwany OKUsunąć?problem! OKUsunąć? Przeszkoda ludzka! Przeszkoda ludzka!OKUsunąć? OKPrzeszkoda Przeszkoda Usunąć?ludzka! ludzka!OKUsunąć? OKPrzeszkoda Usunąć? ludzka!Usunąć?OKOKOKOKOKo pieniądzach i wyszedł z restauracji, gdy dopiero po jakimś czasieprzypomniał sobie o nich. Boonin stwierdza, że zachowanie Teda nieoznaczało zgody na oddanie wszystkich tych pieniędzy kelnerowi. Pisze:„Nawet jeżeli umyślne doprowadzenie do pewnego stanu rzeczy stanowizgodę na ponoszenie konsekwencji z niego wynikających (jak w przypadkuBilla) nie oznacza to, że dobrowolne czynienie czegoś ze świadomością, żemoże prowadzić do określonego stanu rzeczy, stanowi taką samą zgodę (jakw przypadku Teda)” 41 . Wynika z tego, zdaniem Boonina, że wobec kobietyw ciąży „nie możemy w sposób usprawiedliwiony twierdzić, że milczącozgodziła się na oddanie prawa do kontroli nad własnym ciałem” 42 .Aby zobrazować drugie twierdzenie Boonin modyfikuje przykładThompson. W tej wersji uratowanie skrzypka wymaga od czytelnikaprzebycia dziewięciu bolesnych przeszczepów szpiku kości. Czytelnik zgodziłsię na to, ale po dwóch przeszczepach dochodzi do wniosku, że jest to dla41 D. Boonin, dz. cyt., s. 157.42 Tamże, s. 159.Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


niego nie do zniesienia. Z dobrowolnej początkowej zgody nie wynika, że niemoże on już zmienić zdania i musi trwać w cierpieniu przez kolejne siedemprzeszczepów 43 .Wobec argumentu Thompson podniesiono wiele zarzutów,których nie sposób tutaj przedstawić w całości. Krótka wzmianka jestjednak konieczna. Przede wszystkim podkreślano, iż pasuje on tylko dosytuacji kobiet, które zaszły w ciążę w wyniku gwałtu, natomiast większośćniechcianych ciąż powstaje w sytuacjach, za które również kobieta ponosiodpowiedzialność (ten zarzut miał zamiar zniweczyć Boonin, o czym za„Pierwotne i niezbywalne prawo do życia stajesię przedmiotem dyskusji lub zostaje wręczzanegowane na mocy głosowania parlamentulub z woli części społeczeństwa (...). [Stanowi]to zgubny rezultat nieograniczonegopanowania relatywizmu: «Prawo» przestaje byćprawem, ponieważ zostaje podporządkowanewoli silniejszego”.chwilę). Do tego skrzypek jest dla podłączonego osobą zupełnie obcą, a matkai jej dziecko są najbliższymi krewnymi. Prawo inaczej kształtuje relacjemiędzy krewnymi niż między osobami obcymi. Wreszcie gdyby podobnąsytuację zastosować do bliźniąt syjamskich, z których jedno mogłoby sięodłączyć od drugiego, skazując go na śmierć, raczej nikt nie byłby skłonnyprzyznać mu do tego prawa. Zatem, aby przykład Thompson miał swoją moc,musi zaistnieć kilka warunków, np. wcześniejsza niezależność fizyczna ciałoraz wzajemna fizyczna autonomia. To natomiast zdecydowanie odróżniaprzykład ze skrzypkiem od przypadku ciąży 44 .Rozważmy teraz problemy związane z domniemaną zgodą kobietyna ciążę. Przede wszystkim, pozostając jeszcze w kontekście argumentu43 Zob. tamże, s. 165-166.44 Zob. T. Pietrzykowski, Spór o aborcję, Katowice 2007, s. 85-89.


Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji219Thompson, stosunku płciowego nie da się porównać do otwartego okna,na co wskazał Patrick Lee: „Działanie kobiety nie powoduje pojawienia sięwłamywacza w domu, a jedynie usuwa przeszkodę; włamywacz podejmujedziałanie, które doprowadza go do pojawienia się w domu. W przypadkudobrowolnej ciąży to nie dziecko powoduje swoje pojawienie się w macicymatki, ale raczej matka i ojciec to robią” 45 . Aż dziw bierze, że takie rzeczynależy z całą powagą wyjaśniać w naukowej debacie.Czy dawid Boonin skutecznie udowodnił, że nawet dobrowolnedziałanie matki mającej świadomość konsekwencji nie nakłada na niąobowiązku podjęcia odpowiedzialności za los nienarodzonego dziecka?Pozornie przykład z restauracją wydaje się przekonujący. Ale wiąże się z nimzasadniczy problem. Ted bowiem może domagać się zwrotu pieniędzy, gdyżniesłusznie wzbogacony kelner (lub właściciel restauracji) nie poniesie straty,gdy je odda. Gdy ich nie odda, stratę poniesie Ted. Inaczej jest jednak w razieciąży, gdyż w tym przypadku nie da się już wrócić do stanu rzeczy „sprzed”bez szkody dla kogokolwiek; szkodę, i to najwyższą, poniesie nienarodzonedziecko. Drugiego argumentu Boonina nie trzeba już nawet rozpatrywać, alewystarczy zauważyć, że stosują się do niego te same zarzuty, co ogólnie doargumentu Thompson – nie da się tych dwóch sytuacji zrównać.Pozostała jeszcze do rozpatrzenia sytuacja ciąży spowodowanejgwałtem. Uznanie obowiązku donoszenia ciąży spowodowanej gwałtemza niesprawiedliwe wynika z powszechnego i zrozumiałego odczytania„sprawiedliwości” jako stanu, w którym osoba, której sytuację potrafimymniej więcej zrozumieć (a jest to bez wątpienia zgwałcona kobieta, nieembrion), może dążyć do przywrócenia stanu sprzed jej szkody, a więcm.in. usunięcia ciąży będącej rezultatem wielkiej krzywdy, jaką zaznała.Jednakże „sprawiedliwość nie jest tradycyjnie przedstawiana jako ślepadlatego, że została napadnięta i usunięto jej oczy, ale dlatego, że jestbezstronna. Ofiary gwałtu, jak wszystkie inne ofiary przestępstw, rzadkomogą być traktowane jako wystarczająco bezstronne lub niezależne,szczególnie biorąc pod uwagę, że tak często uznają, iż najlepszą alternatywądla nich jest zabicie dziecka przestępcy” 46 . Stanowisko takich osób, cozupełnie zrozumiałe, jest z natury stronnicze i nie ma powodu, dla któregosprawiedliwość miałaby takie stanowisko naśladować. Z resztą, biorąc pod45 P. Lee, Abortion and Human Life, Washington 1996, s. 119.46 M. Bauman, Pilgrim Theory: Taking the Path of Theological Discovery, Grand Rapids 1992, s. 198, cyt. za: F.J.Beckwith, dz. cyt., s. 107.


uwagę występowanie syndromu poaborcyjnego, nie jest do końca jasne,czy zabicie dziecka jest najlepszym wyjściem nawet z punktu widzenia ichdobrego samopoczucia.KonkluzjeZnane jest powszechnie zapewnienie Jana Pawła II, iż gdy„pierwotne i niezbywalne prawo do życia staje się przedmiotem dyskusji„Wydaje się cokolwiek podejrzane, że nowetwierdzenie o «potencjalnym życiu ludzkim»zbiegło się mniej więcej w czasie z powstaniemgrup interesu związanych z badaniami nadwczesnymi embrionami ludzkimi”.lub zostaje wręcz zanegowane na mocy głosowania parlamentu lubz woli części społeczeństwa, choćby nawet liczebnie przeważającej,[stanowi] to zgubny rezultat nieograniczonego panowania relatywizmu:«prawo» przestaje być prawem, ponieważ nie jest już oparte na mocnymfundamencie nienaruszalnej godności osoby, ale zostaje podporządkowanewoli silniejszego. W ten sposób demokracja, sprzeniewierzając się własnymzasadom, przeradza się w istocie w system totalitarny” (Evangelium vitae, 20).Na przykładzie trzech podejść do statusu nienarodzonego widać to dokładnie.Należy na początek zaznaczyć, że pomiędzy tymi trzema sposobamiobchodzenia się ze statusem dziecka nienarodzonego nie zachodzi żadenoczywisty związek przyczynowo-skutkowy. Ich następstwo czasowe też sięraczej nie pokrywa z kolejnością przedstawioną w tekście; zapewne sztucznerozróżnienie, obecne głównie w debacie akademickiej, pojawiło się najpóźniej.Niemniej jednak można w nich wyśledzić pewne cechy ustroju, które z dużąpewnością składają się na całość o charakterze totalitarnym.Cechą ustrojów liberalnych, według klasycznego rozumienialiberalizmu, ma być zabezpieczenie jednostkowej wolności z wyjątkiemsytuacji, w których wolność jednego narusza wolność innego. „Twoja wolnośćkończy się przed moim nosem”, brzmi popularne amerykańskie powiedzenie.Naturalnie miało to chronić przede wszystkim jednostki słabsze, gdyż


221w stanie natury, w którym nie funkcjonują żadne prawa, to one są pierwsząofiarą najsilniejszych. Tymczasem współczesne ustroje (niby)liberalne,opierające się na prawach człowieka, robią coś zupełnie niezgodnego z tymmodelem. Pomijając milczeniem pytanie, czym jest płód, który zostajezniszczony w wyniku aborcji, sprzeniewierzają się podstawowej zasadzieliberalizmu, gdyż lekceważą zasadę in dubio pro vita (w razie wątpliwości nakorzyść życia). Zapewne to miał na myśli ojciec Neuhaus, kiedy mówił, iż „takWspółczesne ustroje (niby)liberalne,pomijając milczeniem pytanie, czym jest płód,sprzeniewierzają się podstawowej zasadzieliberalizmu, gdyż lekceważą zasadę in dubiopro vita (w razie wątpliwości na korzyść życia).zwane prawo «liberalizujące» aborcję i cały ruch proaborcyjny zrobiły rzeczdokładnie odwrotną – zawężyły wspólnotę, wobec której przyjmowaliśmyodpowiedzialność. Tak więc to stanowisko pro-life jest autentycznieliberalne” 47 . Pierwsze z analizowanych podejść zdradza zatem odejścieliberalizmu od swoich podstawowych założeń.drugi rodzaj obchodzenia się ze statusem embrionu zdradza jużpewną cechę totalitaryzmu w jego najgorszym wydaniu. Trudno bowiemnie zauważyć, że udowodnienie, iż embrion nie jest osobą, leży w interesiewielu korporacji, które mogą czerpać ogromne zyski z badań na nich.Ostatnio daje się zauważyć, że argumenty coraz częściej idą jeszcze dalej.„Dwadzieścia lat temu filozofowie starali się udowodnić, że ludzkie embrionynie są osobami; ale niewielu z nich zaprzeczało twierdzeniu, wspartemutrwałym konsensusem autorytetów z zakresu ludzkiej embriologii, żeludzki embrion jest ludzkim istnieniem. Tego typu wątpliwości były raczejformułowane w wyraźnie spolityzowanych kręgach i artykułach redakcyjnychgazet, gdzie embriony a nawet bardziej rozwinięte płody były określanemianem «potencjalnego życia ludzkiego». Wydaje się cokolwiek podejrzane,47 Liberał w koloratce wspomina rok ’68, z R.J. Neuhausem rozmawia B. Kachniarz, „Fronda” 47/2008, s. 57.Jak się tworzy prawa człowieka. Przypadek aborcji


że to nowe twierdzenie o «potencjalnym życiu ludzkim» zbiegło się mniejwięcej w czasie z powstaniem grup interesu związanych z badaniami nadwczesnymi embrionami ludzkimi” 48 . Nie tylko ilościowe dane dotyczącemnogości argumentów przemawiają za tą tezą. Również natura niektórychargumentów zdradza, o co w nich chodzi. Swoimi uwagami na ten tematpodzielił się biolog Lee Silver: „Zdradzę wam sekret. Termin preembrion (preembryo)został gorąco przyjęty przez lekarzy wykonujących zabiegi in vitroz przyczyn politycznych, nie naukowych. Nowy termin stosowany jest, abywywołać wrażenie, że jest coś kompletnie różniącego sześciodniowy embrion,a embrion szesnastodniowy. Termin ten używany jest na arenie politycznej– gdzie podejmowane są decyzje, czy dopuścić eksperymenty na wczesnychembrionach – jak i w gabinetach lekarskich, gdzie stosowany jest dozłagodzenia moralnych obaw wyrażanych przez pacjentów poddających sięin vitro” 49 . Sztuczne rozróżnianie na (a) embrion z prawem do życia i embrionbez prawa do życia, (b) osobę i istotę ludzką pozbawioną statusu osobowego,a ostatnio na (c) życie ludzkie i potencjalne życie ludzkie (w żadnymwypadku podział ten nie jest tak klarowny) zdradza szerokie tendencje, któreodpowiadają dążeniom eugenicznym silnie obecnym w pierwszej połowieXX wieku.Wreszcie trzeci rodzaj traktowania statusu embrionu dopełniaobrazu. Hannah Arendt uważała, że Niemcy zanim mogli dokonać zagładyna Żydach, pozbawili ich najbardziej podstawowego ze wszystkich praw:„prawa do posiadania praw”. Prawo to funkcjonuje w społeczeństwiew warunkach pluralizmu, który definiowany jest przez dwie inne cechy:równości i odmienności. Równość w rozumieniu Arendt nie oznaczałajednak ani „abstrakcyjnej równości Rewolucji Francuskiej”, ani „moralnejrówności przed Bogiem”. Równość ta oparta była na równej zdolności do„komunikowania i rozumienia się nawzajem”. Komunikowanie pozwalałoprzezwyciężać różnice. Pozbawiając Żydów możliwości komunikacji, Niemcywykluczali ich spod fundamentalnej zasady równości, upewniając się przytym, przed „ostatecznym rozwiązaniem”, że nikt się o nich nie upomni 50 .Rozumowanie to, oczywiście na zasadzie analogii, da się zastosowaćdo sytuacji nienarodzonych. Przemilczanie albo odrzucanie, wbrewdowodom oraz zdrowemu rozsądkowi, człowieczeństwa embrionu to nie48 R.P. George, Ch. Tollefsen, dz. cyt., s. 174.49 Za: W.L. Saunders Jr., Embryology: Inconvenient Facts, „First Things”, December 2004, archiwum internetowe:www.firstthings.com.50 Zob. S. Parekh, Hannah Arendt and the Challenge of Modernity. A Phenomenology of Human Rights, New York& London 2008.


223tylko odrzucenie właściwej chrześcijanom perspektywy równości przedBogiem, to również odrzucenie równości w rozumieniu Arendt; równoścido współudziału we wspólnocie. Pomijając zupełnie interesy i dobronienarodzonych dzieci, które są przecież tak odmienne od interesów i potrzebjuż narodzonych i w pełni dojrzałych, propagatorzy aborcji niewiele różniąsię w swoim postępowaniu od propagatorów nazizmu. Posuwając się corazto dalej w argumentacji, wykorzystują niechęć i niezdolność świata do reakcjina ich postępowanie. Wreszcie posuwając się tak daleko, jak David Boonin,odmawiają nienarodzonym „prawa do posiadania praw”, gdyż traktują ichjak intruzów w łonie matek, które „nie zapraszały ich do siebie”. Oczywiściemotywy postępowania są odmienne w obydwu przypadkach, ale skutki sąbardzo podobne.Znany w USA obrońca życia Hadley Arkes porównuje traktowanieembrionów do uczuć, jakie wyzwalali poruszający się w oddali ludziew jednym z bohaterów powieści Grahama Greene’a Trzeci człowiek. W scenierozmowy oszusta, który w powojennym, okupowanym Wiedniu handlowałpodrobioną penicyliną, jego przyjaciel, który ma za zadanie pomóc brytyjskiejpolicji go złapać, pyta się go: „Czy kiedykolwiek odwiedziłeś szpital dziecięcy?Czy kiedykolwiek widziałeś którąś ze swoich ofiar?”. Odwołanie do sumienianie daje jednak rezultatu, gdyż w odpowiedzi słyszy: „Ofiar? Nie bądźmelodramatyczny. Popatrz w dół. Czy naprawdę czułbyś żal, gdyby jednaz tych kropek przestała się poruszać – na zawsze? Gdybym powiedział, żemożesz dostać dwadzieścia tysięcy funtów za każdą kropkę, która przestaniesię ruszać, czy naprawdę, staruszku, kazałbyś mi zatrzymać forsę, bezwahania? A może skalkulowałbyś, ile kropek jesteś w stanie poświęcić?” 51 .Sytuacja embrionów przypomina w pewnym sensie te widziane z oddaliludzkie kropki – są małe, nie przypominają ludzi, w związku z tym można jepoświęcić dla interesów. Ale to jednak są ludzie, trzeba tylko trochę wysiłkui dobrej woli, aby to zrozumieć. █51 H. Arkes, First Things, dz. cyt., s. 367-368.


Napoleon próbował zjednać go najróżniejszymisposobami. Na próżno. „Nie byłem w staniena niego wpłynąć. Poruszyłem każde włókno,szarpnąłem każdy sznurek, wysilałem się,wszystko na nic”. Cadoudal pozostał wrogiemBonapartego do końca życia.Źródło: Memoirs of Napoleon Bonaparte, by Bourrienne; biblioteka Projektu GutenbergŚlepy wojownik z BretaniiŁukasz Adamski


ŚLEPY WOJOWNIKZ BRETANIIŁukasz Adamski„Zabiłam jednego człowieka, by uratować sto tysięcy istnień ludzkich”,powiedziała przed śmiercią na gilotynie Charlotte Corday, która w bohaterskisposób dokonała zamachu na jednego z architektów rewolucji francuskiej,psychopatycznego szarlatana Jeana Paula Marata. Jedenaście lat pojej egzekucji, 25 czerwca 1804 roku słynny kat Samson spuścił ostrzegilotyny na szyję innego bohatera, który rzucił wyzwanie człowiekowinazywającemu siebie samego rewolucją francuską - Napoleonowi Bonaparte.Mowa o George’u Cadoudalu.Przebudzenie olbrzymaSłowo „cadoudal” po francusku znaczy ślepy wojownik. Takim właśniewojownikiem był Georges Cadoudal. Ślepym na przeciwności losu,tchórzostwo swoich sojuszników, tytuły, jakimi chciał go obdarzyćwalczący z szuanami Napoleon Bonaparte, w końcu ślepy na propozycjęwyrzeczenia się swych idei w imię uratowania głowy. Cadoudal jestzupełnie niesłusznie porównywany przez bonapartystów do jakobińskichterrorystów, którzy wsławiali się brutalnymi zamachami na „boga wojny”.Waldemar Łysiak napisał w Szuańskiej balladzie, że był on „przywódcąbandy opryszków, korzystającym z anarchii wywołanej wojną domowąw Wandei”. W rzeczywistości Cadoudal był przywódcą szuanów, którzywalczyli z ludobójcami dokonującymi w Wandei zbrodni porównywalnychz hitlerowskimi. Anarchią nazywane jest przez bezkrytycznych wielbicieli


Bonapartego powstanie, które miało na celu uratowanie nie tylko monarchii,ale przede wszystkim wiary w Jezusa Chrystusa i Kościół katolicki.Georges Cadoudal urodził się 1 stycznia 1771 roku w Bretanii jako synmłynarza. Jego znakiem rozpoznawczym były potężna sylwetka i rudaczupryna. Od wczesnych lat charakteryzował się żarliwą religijnością.W katolickiej szkole Saint-Yves religia była dla niego najważniejszymprzedmiotem, co różniło go od Bonapartego, który w tym samym czasienamiętnie chłonął Woltera i Rousseau. Historycy często porównują dosiebie te dwie postacie. Oprócz tego, że byli niemal rówieśnikami, obaj bylizadziorni, lojalni i przywiązani do swoich idei. Obaj posiadali również odnajmłodszych lat ponadprzeciętne zdolności przywódcze.„Ślepy wojownik”, obserwując niesprawiedliwe traktowanie prostegoludu przez arystokrację francuską, utożsamiał się początkowo z ideamirewolucyjnymi. Nie była to rzecz niezwykła. W początkach rewolucji nawetczęść duchowieństwa szczerze wierzyła w hasła „wolności, równości,braterstwa”. Jednak gwałtownie postępujący terror religijny, któregocelem było zmiecenie chrześcijaństwa z powierzchni francuskiej ziemi,otrzeźwił francuskich chłopów, którzy w przeciwieństwie do libertyńskiejarystokracji nie fascynowali się „nowinkami” Diderota czy de Sade’a.Krwawe prześladowanie duchowieństwa, konfiskata kościelnych majątków,bezczeszczenie świątyń czy w końcu wprowadzenie uznanej przez papieżaPiusa VI za schizmatycką „Cywilnej Konstytucji Kleru” – popchnęły Cadoudalaw stronę rojalistycznej armii. Brał on udział we wszystkich większychpotyczkach szuanów z republikańską armią ateistycznej Francji. W 1793 rokudołączył do słynnego oddziału dowodzonego przez legendarnego markizaCharles’a de Bonchampsa, który na łożu śmierci powiedział: „Nie walczyłemdla ludzkiej chwały. Jeśli nie zdołałem przywrócić ołtarzy i tronu, to ichprzynajmniej broniłem. Służyłem memu Bogu, memu królowi i mej ojczyźnie”.Dzięki swemu męstwu i odwadze Cadoudal błyskawicznie zostaławansowany na dowódcę bretońskich ochotników, którzy wsławili siębohaterskimi walkami w Morbihan. Zdołał opuścić Wandeę tuż przeddefinitywnym rozbiciem Wielkiej Armii Katolickiej i Królewskiej pod Savenay23 grudnia 1793 roku. O skali ówczesnych zbrodni wobec katolików świadcząsłowa generała rewolucyjnej armii Westermanna, który pisał z pola bitwy podSavenay: „Wandea już nie istnieje! Dzięki naszej wolnej szabli umarła wrazze swoimi kobietami i dziećmi. Skończyłem grzebać całe miasto w lasachi bagnach Savenay. Wykorzystując dane mi uprawnienia, dzieci rozdeptałemkońmi i wymordowałem kobiety, aby nie mogły rodzić więcej bandytów. Nieżal mi ani jednego więźnia. Trupy zaścielają drogi, miejscami jest ich tyle, żetworzą piramidy. Zniszczyłem wszystkich, nie bierzemy jeńców. Litość nie jestrewolucyjną sprawą!”.Źródło: Stowarzyszenie „Koun Breizh - Souvenir Breton 845”; http://kounbreizh.free.fr


To właśnie tamte wydarzenia wpłynęły na późniejszą nienawiść „ślepegowojownika” do reżimu Napoleona. Cztery dni przed rzezią w Savenay młodykapitan Bonaparte przepędził Brytyjczyków z Tulonu, by w ten sposóbzakończyć marzenia o wyzwoleniu Francji spod jarzma rewolucji. W tymsamym miesiącu późniejszy minister policji reżimu napoleońskiego JosephFouché dokonał masakry w Lyonie, gdzie 5 grudnia 1793 roku zamordowano5209 osób. Napoleon Bonaparte był więc dla bretońskiego rojalisty jedyniekontynuatorem jakobińskiego totalitaryzmu. W 1794 roku po rozbiciukatolickiej armii Cadoudal został schwytany przez „Niebieskich”, jednakszybko uciekł z więzienia i ukrył się w lasach Bretanii. Odtąd stał się banitąi jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi we Francji.Katolicki Robin HoodAż do swojej śmierci Georges Cadoudal prowadził w lasach Bretaniipartyzancką wojnę. Był w swojej krucjacie nieprzejednany. W 1795 rokusprzeciwił się arystokratycznym przywódcom powstania w Wandei, którzydążyli do zawarcia pokoju z Konwentem. Jego protest spowodował, że nastronę wroga przeszło zaledwie kilku arystokratów. Wtedy właśnie objawiłasię również dalekowzroczność Cadoudala. Gdy flota angielska wysadziła napółwyspie Quiberon desant armii złożonej z emigrantów rojalistowskich,„ślepy wojownik” jako jedyny z przywódców partyzantki dostrzegł bezsenstego przedsięwzięcia. W lipcu 1795 roku uratował od niechybnej śmiercitysiące kobiet, starców i dzieci, wyprowadzając swój oddział z ostatecznegopogromu. „W ten sposób ujawniły się jego znakomite talenty militarne, podtym względem zaczął się zbliżać do remisu z Bonapartem. Byli godni siebie” –pisał w Szuańskiej balladzie Łysiak.W 1796 roku Cadoudal udał się do Londynu z misją pozyskania dla swojejsprawy księcia Karola d’ Artois (późniejszego króla Karola X) z roduBourbonów. Ten ostatni jednak krótko po wylądowaniu na wyspie Yeu, z którejmiał się przedostać się do Wandei, by z szuanami uderzyć na Paryż... uciekłz powrotem do Anglii. Jeden z najznakomitszych przywódców wandejskiegopowstania – Charette pisał później do Ludwika XVIII: „Sire, podłość Waszegobrata zniweczyła wszystko. Pozostaje nam tylko bezużytecznie zginąćw waszej służbie”.Walki między rojalistami a rewolucjonistami zostały zawieszone, bowiemw wyborach do izb parlamentarnych w 1797 roku zwolennicy monarchiizgarnęli większość mandatów. Bourbonowie mieli więc nadzieję nabezkrwawe przejęcie władzy. Nadzieja jednak szybko prysła, gdy Dyrektoriatdokonał zamachu stanu i posłał większość liczących się rojalistów dofrancuskiej Gujany. Dopiero wtedy Bourbonowie przypomnieli sobieo Cadoudalu, który szybko został odznaczony Orderem Świętego Ludwika


i mianowany generałem. Od tej chwili jego działania były oficjalniewspierane przez francuski „rząd na uchodźstwie”. Niestety, półroczny pobyt„ślepego wojownika” w Londynie upłynął jedynie na jałowych pochwałachze strony arystokracji. Książę d’Artois nie kwapił się do legitymizowaniaantyrepublikańskiej armii. Cadoudal poświęcił więc kolejny rok nareorganizację swoich oddziałów. Podzielił kontrolowany przez siebie teren nadziewięć okręgów. Stworzył regularną armię z kawalerią, kompanią artyleriii rozbudowaną siatką wywiadowczą oraz kontrwywiadowczą. W 1799 rokurządy Dyrektoriatu zostały obalone przez Napoleona Bonaparte i Cadoudalmusiał przygotować się do walki z wrogiem znacznie silniejszym od Barrasai Carnota.olbrzyM naprzEciw karŁaPo serii klęsk szuanów w Bretanii i wobec niemożności opanowania stolicydepartamentu Vennes, Cadoudal postanowił podjąć rozmowy z PierwszymKonsulem. Chodziło mu głównie o ocalenie przed rzezią ludności cywilnej.„Jest mocno hartowany, w moich rękachstałby się zdolny do wielkich czynów” -mówił Bonaparte.229Bonaparte skierował do walk z szuanami Wilhelma Brune’a, który będącjeszcze protegowanym Dantona, wsławił się pobiciem w Holandii armiiksięcia Yorku. Brune dostał rozkaz od Napoleona, by „za wszelką cenęzniszczyć Georges’a”. Oddziały Brune’a zadawały dotkliwe straty szuanom,ale przełomem stała się wiadomość, iż do Morbihan mają wkroczyć „piekielnekolumny”, które w 1796 roku dokonały eksterminacji ponad 300 tysięcy ludziw Wandei. Cadoudal dobrze pamiętał, jak oddziały generała Turreau gazowałyludzi, obdzierały dzieci ze skóry czy gwałciły zakonnice w kościołach.Postanowił więc złożyć broń i udać się na rozmowy z Napoleonem.Pierwsze rokowania odbyły się w Tuileries 4 marca 1800 roku. Napoleonrozmawiał wówczas wyłącznie z arystokratami, ostentacyjnie lekceważyłjedynego wśród nich chłopa. Dopiero na spotkaniu 28 marca Cadoudal zostałwystawiony na pokuszenie. Pierwszy Konsul zaproponował mu stopieńgenerała dywizji i 100 tysięcy franków za odstąpienie od wojny partyzanckiej.„Ślepy wojownik” kategorycznie odrzucił ofertę, po czym wrócił do swoichŚlepy wojownik z Bretanii


oddziałów. Oczywiście fakt, że szuan opuścił bez przeszkód spotkanie, jestprzypisywany wielkoduszności Napoleona. Nie należy jednak zapominać, żemusiał on w spektakularny sposób wymknąć się tajnym agentom ministraFouché, by móc powrócić do lasu.Po latach Napoleon, przebywając na Wyspie św. Heleny, tak określiłCadoudala: „To był fanatyk! Nie byłem w stanie na niego wpłynąć. Poruszyłemkażde włókno, szarpnąłem każdy sznurek, wysilałem się, wszystko na nic”.Cadoudal miał jednak coś, czego Bonapartemu z pewnością brakowało –wiarę w Boga. Szuański generał był znany ze swojej gorliwej religijności. Jegokompani dziwili się, że nawet w najtrudniejszych warunkach bojowych niezapominał o uczestnictwie we Mszy świętej. Był znany również z tego, żeprzykładał wielką wagę do regularnego przystępowania do Komunii świętej.Niedługo po spotkaniu twarzą w twarz z Bonapartem wziął jednak udziałw jednym z najsłynniejszych i najbardziej krwawym zamachu na Napoleona,którego skutki do dziś stawiają tego religijnego żołnierza w jednym szereguz bezdusznymi jakobińskimi terrorystami.Zamach i odwetBonaparte po powrocie z Włoch i bitwie pod Marengo ogłosił się cesarzem.Mimo glorii i chwały, jakie otaczały go po wojnie z Austrią, nie zapomniałjednak o wieśniaku, który pragnął powrotu monarchii. „Natychmiastaresztować i rozstrzelać tego nędznika!” – krzyczał „cesarz królów”. Ministerpolicji Fouché przeznaczył pół miliona franków na akcję złapania Bretończyka.Za taką kwotę można było wyżywić dużą część armii. Pogromca Lyonu corusz umieszczał swoich agentów w oddziałach Cadoudala, które kontrwywiadszuana szybko jednak likwidował (Fouché wysłał około stu zabójców, którzynigdy nie wrócili ze swych misji). „Ślepy wojownik” nie spędzał nigdy dwóchnocy w tym samym miejscu, co uniemożliwiało zlokalizowanie go.Generał szuanów pozostawał jednak osamotniony w walce o katolickąFrancję. Hrabia d’Artois wciąż odkładał obiecany przyjazd do ojczyzny,co powodowało, że osamotnieni szuani zdecydowali się sięgnąć po aktyterroru. 24 grudnia 1800 roku miał być ostatnim dniem panowaniacesarza Francji. Napoleon jechał do teatru na premierę oratorium HaydnaStworzenie. Spiskowcy wyjechali powozem za bramę św. Dionizego, bytam w opuszczonym budynku uzbroić ładunek wybuchowy. Jednak bombaeksplodowała dopiero chwilę po przejeździe Bonapartego, którego uratowałokilka niespodziewanych zbiegów okoliczności (mżawka zwilżyła lont,jego woźnica był pijany i jechał szybciej niż zwykle, a Józefina kilka razyzmieniała swą kreację, co znacznie opóźniło wyjazd). Wybuch był tak silny,że zabił ponad dwadzieścia osób i ranił około stu. Napoleon na początkuoskarżył o spisek jakobinów, ale Fouché szybko dowiódł, że stał za nim


Cadoudal. Bonaparte wpadł w furię. „Za tę potworną zbrodnię zemsta musispaść jak grom – oświadczył. – Musi popłynąć krew. Musimy zastrzelić tyluwinowajców, ile było ofiar”.Na odpowiedź reżimu Napoleona nie trzeba było długo czekać. Najpierwzabito najlepszego przyjaciela Cadoudala – Marciera La Vendée, który byłrównież bratem jego narzeczonej Lukrecji. Po tym zdarzeniu dziewczyna231„cadoudal zachowywał się z godnością.do końca. wiedział, że to śledztwo i proces,który po nim nastąpi, to jego ostatnia bitwa. (...)stojąc do końca prosto, broniąc konsekwentnietych ideałów, o które walczył przez całe życie,wykuwał sobie miejsce w historii”.opuściła Cadoudala i wstąpiła do zakonu urszulanek w Château-Gontier.Fouché dopadł również ukochanego brata „ślepego wojownika” – JulianaCadoudala, który został sprzedany policji przez swojego najlepszegoprzyjaciela. Chociaż Julian nie brał udziału w żadnych akcjach starszego brata,został zamordowany bez wyroku w niejasnych okolicznościach.Generał szuanów zupełnie się załamał. Na domiar złego lud odwracał sięod rojalistów i coraz chętniej popierał swojego „boga wojny”. W 1801 rokuFrancja zawarła pokój z Austrią i Anglią. Cadoudal miał więc coraz mniejszepole manewru. W 1803 roku przedstawił projekt porwania cesarza. Jednaki tym razem w najważniejszym momencie zawiódł hrabia d’Artois, którymiał wjechać ze swoją armią do Paryża i opanować chaos po zniknięciuwładcy. Oprócz Cadoudala w spisek porwania i najprawdopodobniej zabiciaNapoleona byli zaangażowani dwaj zasłużeni generałowie – Moreaui Pichegru. Jak się jednak szybko okazało, nie każdy z nich miał taki sampomysł na odbudowanie Francji jak „ślepy wojownik”. Moreau oświadczył, żepo zabiciu Napoleona sam obejmie rządy nad krajem. Jego deklaracja musiałazdystansować do spisku Bourbonów, którzy wspierali szuanów nie z powoduswej żarliwej religijności, lecz z chęci powrotu do władzy. Znamiennebyło zachowanie Cadoudala, który oznajmił generałowi Moreau: „WolęBonapartego od ciebie!”.Ślepy wojownik z Bretanii


Tak zakończył się ostatni realny scenariusz obalenia cesarza Francji.Policja Fouché schwytała w tym czasie lekarza Querelle, który mimo że znałjedynie zarys spisku, to swoimi zeznaniami doprowadził do schwytaniakompanów. Wokół szuanów zaczęła zaciskać się pętla. Podobizna Cadoudalajako osoby wyjętej spod prawa zdobiła większość murów, za ukrywanie gogroziła śmierć. 9 marca 1804 roku po brawurowej próbie ucieczki, podczasktórej zginął jeden z policjantów, przywódca szuanów został aresztowany.„Cadoudal rzeczywiście zachowywał się z godnością. Do końca. Wiedział,że to śledztwo i proces, który po nim nastąpi, to jego ostatnia bitwa. (...)Stojąc do końca prosto, broniąc konsekwentnie tych ideałów, o które walczyłprzez całe życie, wykuwał sobie miejsce w historii”, pisał nieprzychylny muWaldemar Łysiak.Nawet bonapartyści przyznają, że przy okazji sprawy Cadoudala Napoleonpopełnił jedną ze swych największych zbrodni. Nie mogąc ustalić, któryz Bourbonów jest tym mitycznym księciem mającym stanąć na czeleszuańskiej kontrrewolucji, cesarz namówiony przez swego ministra sprawzagranicznych Talleyranda, zwanego „kulawym diabłem”, uwierzył, iżowym księciem jest mieszkający w neutralnej Badenii hrabia d’Enghien. Niemając żadnych dowodów jego winy, Napoleon mimo wszystko nakazał jegoporwanie i rozstrzelanie. Potem cesarz Francji odcinał się od tej zbrodni,wyłączną winą obarczał Talleyranda. Kilka lat później „król dyplomatów”wyznał, iż zabicie d’Enghiena było „więcej niż zbrodnią, było błędem”.Tego wieczoru, gdy do Paryża dotarł telegram z informacją o aresztowaniuksięcia, ktoś zapytał Talleyranda, co stanie się z zatrzymanym. Ten odparłzimno: „Zostanie rozstrzelany”. Po egzekucji zaś dodał: „O tej porze ostatniz Kondeuszy przestał istnieć”.Niech żyje Król!7 kwietnia 1804 roku w swojej celi powiesił się generał Pichegru. GenerałMoreau zaprzeczał wszystkim zarzutom o udział w spisku. PostawaCadoudala była zupełnie inna. Podtrzymywał swoich kompanów na duchu,mówiąc: „Jesteśmy tym, czym chce Bóg. Nie zapominajcie, że właśnie z tegowięzienia poszedł na śmierć Ludwik XVI. Niech jego wzniosły przykładoświeca nas i prowadzi!”. Na salę rozpraw wszedł z podniesioną głową,dumnie intonując szuańskie ballady.Proces Cadoudala i pozostałych czterdziestu sześciu oskarżonychprzypominał trochę proces Dantona. Obaj potężnej postury, z basowymgłosem, panowali nad salą, zjednując sobie widownię. 10 czerwca podwudziestogodzinnej naradzie sędziowie wydali wyrok. Dwudziestu sześciuszuanów na czele z Cadoudalem zostało skazanych na śmierć. Pozostalizostali uniewinnieni albo dostali po dwa lata więzienia (w tym Moreau). Po


233interwencji napoleońskiego marszałka Murata oraz wpływowych kobietz kręgów arystokratycznych Bonaparte ułaskawił ośmiu skazańców. Nie byłowśród nich walczących za swoją wiarę szuanów, lecz tylko przedstawicielearystokracji, o której względy Napoleon zaczął zabiegać.Cesarz wyciągnął jednak rękę do Cadoudala, który ponownie kategorycznieodrzucił łaskę od spadkobiercy rewolucji francuskiej. „Jest mocno hartowany,w moich rękach stałby się zdolny do wielkich czynów” – mówił Bonaparte.25 czerwca 1804 roku tuż przed wyprowadzeniem na gilotynę Cadoudalpowiedział: „Jak dobrze jest umierać za religię i króla”. Jadąc na szafot najednym wózku z księdzem, swoim kuzynem i dwoma szuanami, całą drogężarliwie odmawiał Ojcze nasz i Zdrowaś Mario. Poprosił, by ścięto go jakopierwszego. Ucałował swoich kompanów, położył głowę na desce i krzyknął:„Niech żyje król!”.Georges Cadoudal został ścięty na gilotynie w wieku trzydziestu czterechlat. W 1814 roku odszukano jego szczątki i urządzono podniosłą ceremoniępogrzebową. Pochowany został w kamiennej rotundzie – mauzoleumw rodzinnym Kerleano, ufundowanym ze składek francuskiej arystokracji. Byłjedyną osobą, która w pojedynkę rzuciła rękawicę wielkiemu NapoleonowiBonaparte. Zdradzony przez Bourbonów, własnych przyjaciół i Francuzów,którzy zakochali się w swoim „bogu wojny”, kontynuował walkę, nie tracącwiary w Boga. Jego zachowanie przed śmiercią na gilotynie przypominałozachowanie karmelitanek, które w czasie terroru Robespierre’a weszły naszafot, śpiewając Veni Creator Spiritus. █


TO NIE NASZAUKRAINAWOŁODYMYR PAWLIWZa: „Trybuna”, 26 lipca 2008.Tłumaczyła: Natalia SemeniukWielu ludzi na Ukrainie,niezależnie od swejpolitycznej orientacji, czuje sięwykorzystanych w „wojnachmilionerów przeciw miliarderom”.Ludzie czują, że ukradziono imzwycięstwo. Stąd bierze się goryczklęski. Dla wielu z nas ta klęskama konkretne imię. Dla jednychto Janukowycz, dla drugichJuszczenko. Ale „Juszczenko”i tak dla większości.To nie nasza UkrainaAutor Autorski


Ciężko jest pisać o demokracji w państwie obywatelowi, który w to państwonie wierzy i nie wiąże z nim żadnych nadziei na przyszłość. Tym bardziej żeobywatel ten nie jest jakimś samotnikiem i oryginałem, ale w pewnym sensieprzedstawicielem pokolenia tzw. wieku produkcyjnego oraz środowiska, którekiedyś brało aktywny udział w próbach przemian w tym państwie.Hasłami „demokracji”, „wolności słowa” czy „reform” daliśmy sięoszukać już kilka razy: i podczas głodówki studenckiej – owej „rewolucjina granicie”, i podczas akcji „Ukraina bez Kuczmy”, i w czasie innychwydarzeń. „Pomarańczowa rewolucja” to był ostatni raz. Najpiękniejszezwycięstwo, które stało się najboleśniejszą porażką. Tego pierwszego nigdynie zapomnimy, tego drugiego – nigdy nie przebaczymy.Tak dziś na Ukrainie myśli wielu ludzi i nie ma się czemu dziwić. W ciąguostatnich czterech lat społeczeństwo ukraińskie kilka razy przeżywałoradykalną zmianę stanów emocjonalnych. Na początku panowała euforiaspowodowana zwycięstwem oraz entuzjazm powiązany z wielkiminadziejami. Potem nastąpiło rozczarowanie wywołane kłótniami w obozie„pomarańczowych polityków” i nieudolnymi rządami nowej władzy.Następnie przyszła gorycz porażki „pomarańczowych” podczas wyborówparlamentarnych wiosną 2006 roku i rozbudzenie nadziei na rewanżzwolenników Wiktora Janukowycza i jego Partii Regionów. Kolejny cios tozdrada przez lidera socjalistów Ołeksandra Moroza swoich dotychczasowych„pomarańczowych” partnerów, co dało możliwość powrotu do władzyekipie Janukowycza. Już po roku mieliśmy przedterminowe wybory doRady Najwyższej, które stały się nieodzowne z powodu skandalicznegonadużywania władzy przez koalicję „regionałów”, socjalistów i komunistów,a także z powodu straszliwej niekompetencji części ministrów. Wreszcienadeszło zwycięstwo Bloku Julii Tymoszenko podczas wiosennych wyborów2007 roku, ale tak naprawdę to nie zmieniło ono niemal nic w społecznychnastrojach. Znów mamy to, co było: wojnę wszystkich ze wszystkimi.Po takiej burzy nastrojów wielu ludzi na Ukrainie, niezależnie od swejpolitycznej orientacji, czuje się wykorzystanych w „wojnach milionerów


przeciw miliarderom” – jak trafnie powiedziałpolitolog Kost’ Bondarenko. Ludzie czują, żeukradziono im zwycięstwo. Stąd bierze sięOfiary bandytyzmui oszustwa zaczęłymówić prawdę, „jak tosię robiło za Kuczmy”.gorycz klęski. Dla wielu z nas ta klęska ma konkretneimię. Dla jednych to Janukowycz, dla drugich Juszczenko.Ale „Juszczenko” i tak dla większości.To przecież on na kijowskim Majdanie mroźną zimą 2004 roku zapewniał,że ręce jego doradców „nigdy nie kradły”, on opowiadał o przejrzystympaństwie bez korupcji i łapownictwa, on obiecywał, że bandyci będą siedziećw więzieniach, a studenci i wykwalifikowani pracownicy przestaną uciekaćz kraju. I co z tego?Na skutek tych obietnic część biznesmenów (drobnych i średnich, rzeczjasna) postanowiła uczciwie płacić podatki. Urzędnicy (nie najwyższychszczebli, rzecz jasna) w swoich instytucjach zaczęli wykrywać i karaćkorupcję. Ofiary bandytyzmu i oszustwa zaczęły mówić prawdę, „jak to sięrobiło za Kuczmy”. Właściciele lokali w blokach mieszkalnych zaczęli tworzyćspółdzielnie mieszkańców i brać odpowiedzialność za porządek w swoichbudynkach, na podwórkach i placach zabaw.Pierwszymi ofiarami stały się najbardziej fanatyczne „dzieci rewolucji”.Bardzo szybko przekonały się, że ich inicjatywy, poza nimi samymi, nikomunie są potrzebne. I że „Juszczenko daleko”, a naczelnicy mali i wielcy –


237blisko. Bandyci i łapownicy pozostali na swoich miejscach. Co więcej, stawkiłapówek mocno wzrosły – w związku z ogłoszeniem „walki z korupcją”.Nie minął rok od rewolucji, a biznes znów wrócił do ukrywania podatków,a niektórzy nawet zbankrutowali. Przeciwnicy korupcji w urzędach zmuszenibyli „zamknąć akta” lub zmienić miejsce pracy. „Donosiciele”, zeznającyprzeciw „uczciwym biznesmenom”, przeciwko którym organy śledcze „nieznalazły” żadnych dowodów winy, musieli szybko wycofać swoje oskarżenia,a w niektórych przypadkach – zmienić miejsce zamieszkania. DziałaczeJakiego szczytu cynizmu nie „pobłogosławił”jeszcze prezydent Juszczenko? Jak mawiająPolacy: ,, Scyzoryk sam otwiera się w kieszeni”.spółdzielni mieszkaniowych zaczęli być po prostu bici po mordzie przezniezidentyfikowanych sprawców, noszących uniformy agencji ochroniarskich,i usuwani z terenów przy blokach, któreokazały się już sprzedane pod zabudowę.Krótko mówiąc: „rewolucja pożarłaswoje dzieci”.Obrońcy Juszczenki (którychliczba skurczyła się do roku 2008 do7 procent) utrzymują, że prezydent jestsuper‐demokratą i w związku z tym niemógł w konflikcie z opozycją posłużyćsię radykalnymi metodami walki w stylu„antynarodowego reżimu Kuczmy”. Dodająteż, że pewnych pomyłek w pierwszymokresie jego rządów trudno było uniknąć.


Jednak postępowanie Juszczenki w ciągu ostatnich lat przekreśla takąargumentację. Prawdziwe oburzenie i niezrozumienie w społeczeństwiewywołały choćby odznaczenia i nagrody przyznane przez prezydenta jużw roku 2007. Order Jarosława Mądrego dostał Borys Kolesnikow, któryjeszcze w 2005 roku został oskarżony o stosowanie bandyckich metod przyzdobywaniu swojego kapitału. Order otrzymał także Mychajło Potebenko,były prokurator generalny, który zasłynął jako ten, który „ukręcił łeb” sprawieJulia Tymoszenko jest osobą, która niezbytprzejmuje się moralną stroną swojego wizerunku.zabójstwa Georgija Gongadze. Honorowe odznaczenie Centralnej KomisjiWyborczej otrzymał skompromitowany powszechnie Siergiej Kiwałow. Jakiegoszczytu cynizmu nie „pobłogosławił” jeszcze prezydent Juszczenko? Jakmawiają Polacy: „Scyzoryk sam otwiera się w kieszeni”.Co najgorsze jednak – inni przywódcy państwowi, z punktu widzeniaczłowieka myślącego, wcale nie są lepsi.Julia Tymoszenko, na przykład, w ciągu ostatnich kilku lat niemalcałkowicie wymieniła swój elektorat. Na początku kariery była politykiemmającym niezbyt przychylne oceny zarówno wśród opinii publicznej, jaki ekspertów. Uchodziła za reprezentantkę oligarchii, która zapragnęła zemścićsię na swoich krzywdzicielach, zaś w oczach prostego ludu przylgnęło doniej miano „Julka złodziejka”. Później jej zwolennikami zostali „wiecznirewolucjoniści”, którzy uczynili ją współczesnym ucieleśnieniem mituo Joannie d’Arc. Dziś natomiast głównym wyborcą pani Tymoszenko jestemeryt, bezrobotny, pracownik sfery budżetowej, a więc apologeci „opiekispołecznej”, którzy niemal fanatycznie wierzą, że „ich Julia” to taki RobinHood w spódnicy, który bogatym zabierze, a odda biednym.


239Kiedy jednak zrobi się rzetelny przegląd polityki kadrowej JuliiWłodzimierzownej i jej biznesowego zaplecza, można dojść do wniosku, żedla Tymoszenko prototypem nie jest z pewnością szlachetny rozbójnik z lasuSherwood. A kto może być takim prototypem? To jest właśnie zagadka. Bezwątpienia można powiedzieć, że jest ona osobą, która niezbyt przejmuje sięmoralną stroną swojego wizerunku. Potrafi przedstawić publicznie deklaracjęo dochodach, z której wynika, że ma na koncie zaledwie 900 hrywien,Wiktor Janukowycz w żaden sposób nie możesobie znaleźć komfortowego miejsca w opozycji.a jednocześnie nosi na sobie modny kostium wart tysiące dolarów. Utrzymuje,że posiada jedynie skromne mieszkanie w rodzinnym Dniepropietrowsku,a mieszka pod Kijowem w willi bynajmniej nie państwowej za milionydolarów. Można z pewnością stwierdzić, że jest zręcznym graczemw politycznych rozgrywkach i osobą konsekwentnąw swym dążeniu do władzy. Nie jest tajemnicą,iż jest populistką, która wykorzystuje doswych celów politycznych „marzeniazwykłych ludzi”. Najlepszym tegoprzykładem jest jej „hitowa” decyzjao wypłacie milionom ludzi 1000hrywien rekompensaty za utraconewkłady bankowe. Mówią też o niej,że dla osiągnięcia celu gotowa jestiść po trupach. Tego Ukraina, naszczęście, jednak nie zaznała, choć bliskojuż bywało.


Były premier i kandydat na prezydenta, a teraz lider parlamentarnejopozycji Wiktor Janukowycz też rozczarował znaczną część swoichwyborców. Przecież to w czasach, kiedy stał on na czele rządu, kosztyutrzymania wzrosły kilkakrotnie i miały miejsce najgorsze katastrofy,jak zimowa awaria systemu grzewczego w Ałczijewsku, wybuch gazuw budynku mieszkalnym w Dniepropietrowsku czy wyciek fosforuw Ożydowie.Tym niemniej Janukowycz nadal pozostaje najpopularniejszym politykiemw kraju. Na Ukrainie większość mieszkańców Wschodu i Południa popierawłaśnie jego. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że po wieloletnim „praniumózgów” i przebywaniu w zamkniętej przestrzeniinformacyjnej tamtejsi ludzie są przekonani,że nie mają alternatywy. Większośćz nich nigdy nie zagłosuje ani na„nacjonalistę Juszczenkę”, ani na„Julkę złodziejkę”. Po drugie,w dzisiejszym, powiedzmy sobieszczerze, zarządzanym przezmafię Donbasie, jak w armii czyw prawosławnej wspólnocie –dwóch różnych „zdań”, jak i dwóchliderów, być po prostu nie może. Innasprawa, że lider może się zmienić, jeżelitak zdecyduje Achmetow and Corporation.Tym bardziej, że Wiktor Janukowycz w żaden sposób nie może sobieznaleźć komfortowego miejsca w opozycji. Próba stworzenia przez niegogabinetu cieni nie została podtrzymana przez partnera z ław opozycji, czylikomunistów. Porzucili oni „regionałów” także podczas głosowania nadwotum nieufności dla rządu Tymoszenko.Amerykańscy i rosyjscy doradcy Partii Regionów okazali się niezdolni dowygenerowania idei, która by trafiła w nerw ukraińskiego społeczeństwa,


241dlatego konwulsyjnie czepiają się takich haseł, jak walka z NATO, obronarosyjskiego języka czy inne brednie, które tak naprawdę mało ludzi obchodzą.Słowem, taplanie się w błocie.Wkrótce znów zapewne odbędą się jakieś wybory – albo przedterminoweparlamentarne, albo kolejne prezydenckie. Politycy znów będą potrzebowaliobywateli do obsadzenia ich w roli elektoratu. Ale to nie będzie takaprosta sprawa. Przeciętny obywatel Ukrainy ma już bowiem serdeczniedość politycznej walki. Zwłaszcza po tym, kiedy walka przeciw „reżimom”Kuczmy, Juszczenki, Janukowycza zamieniła się we wzajemne zwalczaniesię polityczno-biznesowych grup, na czele których stoją państwowiprzywódcy. Obecnie znów, jak za rządów Kuczmy, elity żyją swoim życiem,a społeczeństwo swoim. I życia te się nie przecinają.Salonowe zabawy, kuluarowe intrygi, rodzinne skandale i biznesoweproblemy ukraińskich oligarchów, polityków oraz urzędników zdominowałyprasę i telewizję. Ale społeczeństwo mało to obchodzi.Społeczeństwo czuje się osamotnione, zostawione samo ze swoimiproblemami. A minionych (choć nie tak dawnych) czasów woli niewspominać, żeby nie jątrzyć ran. To główna przyczyna tego, że politycznezaplecze Juszczenki – „Nasza Ukraina” – zawiesiło swoje istnienie jakozjawisko polityczno-społeczne. Na skutek tego samo połączenie tych dwóchsłów „nasza Ukraina” w słowniku przeciętnego Ukraińca wyszło z użycia.Prawie każdy mieszkaniec Ukrainy odczuwa bowiem to samo – „nie nasza”.W tym stwierdzeniu nie ma ani nic osobliwego, ani nowego. Pod koniec latdziewięćdziesiątych świętej pamięci Saszko Krywenko w jednym ze swoichtekstów doszedł do wniosku: „To nie jest ten kraj, w którym chcielibyśmyżyć”. Nic więc dziwnego, że dla wielu ludzi przyszłość projektu pod nazwą„Ukraina” jest całkowicie obojętna. Przyszłość natomiast, jak mówią znawcy,nie jest wcale bezchmurna. Już wkrótce zacznie się gigantyczny kryzys,o którym nie wiadomo, jakie spowoduje skutki.Być może nadszedł czas, żeby swoje patriotyczne myślenie przerzucićz pojęcia „państwo” na pojęcie „ojczyzna”. █


Jarosław Hrycak (1960) ukraińskihistoryk, profesor, dyrektorInstytutu Badań NaukowychUniwersytetu Lwowskiego,szef katedry historii Ukrainyna Ukraińskim UniwersytecieKatolickim we Lwowie, autorponad 400 publikacji. W Polsceukazała się jego książka HistoriaUkrainy 1772-1999. Narodzinynowoczesnego narodu (2000).Mykoła Riabczuk (1953)ukraiński krytyk literacki,eseista, publicysta, poeta. Byłzastępcą redaktora naczelnegomiesięcznika „Wseswit”, szefemdziału krytyki czasopisma„Suczasnist’”, współzałożycielemopiniotwórczego kijowskiegomiesięcznika „Krytyka”. W Polsceukazała się m.in. jego książka OdMałorosji do Ukrainy (2003).Dwie Ukrainy - Kreole kontra AborygeniAutor Autorski


DWIE UKRAINY:KREOLE KONTRAABORYGENI„Ruś” nie była ani narodem, ani krajem, lecz wielką i rozmytą religijniecywilizacją wschodniego chrześcijaństwa. Żeby lepiej to zrozumieć, dobrzejest porównać ową „rusińską” cywilizację ze światem muzułmańskim. I tu,i tam istniały różne grupy etniczne, nad nimi jednak „wisiały” prawosławieczy islam, które niczym wielką mgłą czy gęstym pyłem przykrywałyi zacierały etniczne odmienności.ROZMOWA Z JAROSŁAWEM HRYCAKIEM I MYKOŁĄ RIABCZUKIEMRozmawia: Petro JacenkoZa: „Ekspres” 17-24 lipca 2008Tłumaczyła: Nadia Horodenko


Rosyjskojęzyczny i zorientowany na Wschód Donieck orazukraińskojęzyczny i prozachodni Lwów... Co łączy tak różne pod względemświatopoglądu i tradycji regiony Ukrainy? (...) Unikalna dyskusja na tentemat, ciągnąca się już od pięciu lat, toczy się między dwoma znanymiintelektualistami: historykiem Jarosławem Hrycakiem oraz politologiemi publicystą Mykołą Riabczukiem. (...)Czy mogliby Panowie wyjaśnić sens waszej dyskusji?JAROSŁAW HRYCAK: Po pierwsze, chciałbym zaznaczyć, że MykołaRiabczuk był i pozostaje moim dobrym przyjacielem, dlatego nasza dyskusjanie ma charakteru osobistego. Po drugie, nie neguję wszystkiego, co napisałi powiedział Mykoła. Myślę, że w wielu momentach on ma rację i warto gouważnie słuchać. Mój brak zgody z nim pojawia się tam, gdzie za pomocąswojej teorii próbuje wyjaśnić wszystko, lub prawie wszystko, co się dziejewe współczesnej Ukrainie, a zwłaszcza, kiedy próbuje dla wzmocnieniaswoich tez sięgnąć do argumentów historycznych. Zacznę od sformułowanianajbardziej ogólnego: „dwie Ukrainy” u Mykoły Riabczuka to, by użyćterminologii naukowej, typy idealne, to znaczy takie, które nie istniejąw czystej postaci, ale pomagają nam opisać pewien proces.MYKOŁA RIABCZUK: Nie chcę zatrzymywać niczyjej uwagi na dwóchczy nawet na dwudziestu dwóch Ukrainach. Chodzi mi nie o geografię, leczo projekty. A te są naprawdę tylko dwa, a nie dwadzieścia dwa – „kreolski”i „aborygeński”. I ten kraj trzyma się kupy tylko dlatego, że każda ze stronspodziewa się zwycięstwa swojego projektu.


245Proszę wyjaśnić dokładniej niewtajemniczonym, o cochodzi z tymi „Kreolami” i „Aborygenami”.„Aborygeni” myślą, że „Kreole” to zrusyfikowani,czyli zepsuci Ukraińcy. „Kreole” natomiastuważają „Aborygenów” za spolonizowanych„Rusinów” – nawet nie Rosjan! – za jakiśprodukt polsko‐węgiersko‐austriacko-niemieckiejintrygi.RIABCZUK: Chciałbym zaznaczyć, że są to pojęcia całkowicie umowne.„Aborygeni” to ci, którzy wywodzą się z tego kraju. To nie tylko oni, ale takżeich przodkowie. To ludzie, którzy są na Ukrainie autochtonami. To tytularnynaród, tytularny lud, który dobijał się swojej niezależności, ponieważ, pozanimi, nie było to nikomu potrzebne. „Kreole” to również nazwa umowna.Tak nazywam przybyszów. Wiadomo, że do końca XVIII wieku narodowakompozycja na Ukrainie wyglądała inaczej: było wielu Polaków i Żydów,a prawie w ogóle nie było Rosjan. Otóż „Kreole” to późniejsi przybysze,a także ludzie, którzy zasymilowali się w kulturze tych dominującychprzybyszów. To są ci, których nazywamy „ludnością rosyjskojęzyczną”.Jestem w pełni świadomy umowności tych terminów. Używam ich dlatego,by pokazać oczywistą różnicę między tymi dwoma projektami naroduukraińskiego. Każdy z nich jest bez wątpienia ukraiński, bo i „kreolska”ludność uważa siebie za polityczny naród ukraiński. Ale każda z tychgrup uważa siebie za „normalnych” Ukraińców, a innych – za historycznenieporozumienie, za patologię, za zboczenie. „Aborygeni” myślą na przykład,


że „Kreole” to zrusyfikowani, czyli zepsuci Ukraińcy. „Kreole” natomiastuważają „Aborygenów” za spolonizowanych „Rusinów” – nawet nie Rosjan! –za jakiś produkt polsko-węgiersko-austriacko-niemieckiej intrygi.Za tymi wspólnotami stoi różne pojmowanie przeszłości: inne postacibyły bohaterami, inne antybohaterami. Rozmaite wydarzenia historyczneoceniane są ze znakiem „plus” lub „minus” w zależności od tego, ktoz jakim projektem siebie utożsamia. Odpowiednio do tego konstruowanajest też różna przyszłość. Dla „Aborygenów” czymś naturalnym jestprzynależność do Europy Środkowo-Wschodniej oraz do Europy w ogóle,co oznacza integrację z UE, NATO itp. Jest to więc projekt europejski. Dla„Kreolów” z kolei bardziej naturalna jest tak zwana ruska wspólnota –wschodniosłowiańska, eurazjatycka, prawosławna. Dlatego widzę tylko dwaprojekty rozwoju Ukrainy.HRYCAK: Moja krytyka zaczyna się od tego, że zwracam uwagę na istnieniejeszcze co najmniej dwóch projektów: „rusińskiego” (ale nie rosyjskiego)i „radzieckiego”. O projekcie „radzieckim” nie będę teraz mówić, bo niewymaga on specjalnych objaśnień. O projekcie „rusińskim” trzeba jednakpowiedzieć kilka słów. Otóż „Ruś” nie była ani narodem, ani krajem (termin„Ruś Kijowska” został wymyślony przez historyków w XIX wieku), lecz byławielką i rozmytą religijnie cywilizacją wschodniego chrześcijaństwa.Żeby lepiej to zrozumieć, dobrze jest porównać ową „rusińską” cywilizacjęze światem muzułmańskim. I tu, i tam istniały różne grupy etniczne, nadnimi jednak „wisiały” prawosławie czy islam, które niczym wielką mgłączy gęstym pyłem przykrywały i zacierały etniczne odmienności. Z tegopowodu stworzenie Ukrainy zrujnowało ową „Ruś”. Warto zauważyć,że podobne zjawiska miały miejsce także przy budowaniu rosyjskiegoi białoruskiego narodu. Jednak Ukraińcy okazali się najbardziej skuteczni:w ciągu stulecia „rusińskość” została całkowicie wyparta przez „ukraińskość”.Natomiast w Rosji nadal nie ma precyzyjnego rozróżnienia między „ruskim”(„rusińskim”) i „rosyjskim”.


247Jak te Pańskie projekty wyglądają terytorialnie? Czy tojest faktycznie podział na Wschód i Zachód?RIABCZUK: To prawda, tak to wygląda, ale nie można przeprowadzićmiędzy nimi dokładnej granicy. I to bardzo komplikuje sytuację. GdybyUkraina składała się wyłącznie ze Lwowa i Doniecka (czyli umownie mówiącz Galicji i Donbasu), które są ściśle zlokalizowane, to nie byłoby problemówz podziałem geograficznym. Nie widziałbym nawet potrzeby utrzymywaniaw ramach jednego państwa tak dwóch różnych terytoriów. Nie ma jednaktakiej granicy, terytoria przenikają się nie tylko geograficznie, lecz takżew głowach wielu ludzi. Dlatego ten podział jest tak skomplikowanyi nieprecyzyjny. Nie istnieje więc ani praktyczna, ani teoretyczna możliwośćrozpadu Ukrainy. Nikt jej zresztą teraz nie pragnie.HRYCAK: Gwoli ścisłości powiem, że Mykoła Riabczuk nie jest tutajkonsekwentny, bo w jednym ze swoich tekstów nie powstrzymał się odpokusy rozmieszczenia swoich „dwóch Ukrain” na mapie, choć mówio Lwowie i Doniecku, Galicji i Donbasie, jako upostaciowaniach tych „dwóchUkrain”. Uważam jednak, że jest to raczej efekt jego nieuwagi niż nieubłaganyrezultat jego teorii.RIABCZUK: Wydaje mi się, że profesor Hrycak uważa, jakobymwyolbrzymiał znaczenie tożsamości narodowej. Jego argumenty – jak jerozumiem – polegają na tym, że ludzie zazwyczaj nie przykładają tak wielkiegoznaczenia do swojej tożsamości narodowej i dla wielu ważniejsza jesttożsamość społeczna, płciowa czy inne. I ja temu nie zaprzeczam. Ale w tymaspekcie, który staram się rozpatrywać (a chodzi mi o problem tworzenianarodu czy tworzenia państwa), tożsamość narodowa jest elementem, jeślinie decydującym, to bardzo ważnym. Musi istnieć pewna lojalność wobec tegopaństwa, tego narodu, tego projektu, pewnych symboli itd. I właśnie tutajwidzę wielki problem w naszym tworzeniu państwa i narodu.


HRYCAK: Popatrzmy na mapę współczesnej Ukrainy: stopień używaniajęzyka ukraińskiego czy poziom narodowej tożsamości jest wprostproporcjonalny do trwałości i intensywności konfrontacji między wschodnioizachodniochrześcijańskimi tradycjami: od Galicji, gdzie ta konfrontacjatrwała niemal 600 lat, do wschodniej i południowej Ukrainy (dawnych DzikichPól), które były wolne od katolicyzmu, a poprzez Ukrainę środkową (300 lat)i północną (100 lat). Zwróćmy też uwagę, że najsilniejsza tożsamość ukraińskarozwinęła się właśnie wśród grekokatolików, którzy powstali na skuteksymbiozy prawosławia i katolicyzmu.Ukraina jest najbardziej zachodnim produktem światawschodniochrześcijańskiego. Ale samo chrześcijaństwo wschodnie,sama „rusińskość” nie zanikła całkowicie. Właśnie dlatego poprzejęciu władzy komuniści ożenili tę „rusińskość” z „sowieckością”(przypomnijmy sobie choćby pierwszą zwrotkę radzieckiego hymnu:„Związek niewzruszonych republik-ludów zrodziła na wieki wielka Ruś”).Współczesne badania socjologiczne pokazują, że na Ukrainie istnieje fenomen„wschodniosłowiańskiej bliskości”: ze wszystkich narodów Ukraińcy uważająza najbliższych sobie Rosjan i Białorusinów – znacznie bliższych od Polaków,Niemców czy Żydów. W tym właśnie widzę rusińskie dziedzictwo. Najmniejjest go na zachodzie, najwięcej na wschodzie, ale ponieważ istniało ono przezwieki, naiwnością będzie sądzić, że zniknie ono w jedną noc.W ten sposób doszliśmy do zasadniczego pytania. Jakieprognozy widzą Panowie na przyszłość? Który projekt zwycięży?RIABCZUK: Szczerze mówiąc, nie chciałbym, żeby byli zwycięzcyi zwyciężeni. Życzyłbym sobie, żebyśmy osiągnęli jakiś kompromis. Niestety,na razie się na to nie zanosi, choć byłby to najbardziej pozytywny scenariusz.Jeżeli chodzi o negatywne warianty, to nie przewiduję rozpadu Ukrainy,ponieważ żaden region tego nie chce: ani Wschód, ani Zachód, ani Lwów,ani Donieck – może z wyjątkiem Krymu, ale to temat na oddzielną rozmowę.


249Osobiście zachowanie jedności Ukrainy tłumaczę sobie tym, że zarówno„Aborygeni”, jak i „Kreole” liczą, że właśnie ich projekt zwycięży.Czy można to porównać do meczu piłkarskiego, gdziegrają dwie drużyny, a reszta ludności występuje w roliobserwatorów? Czy jeśli mecz zakończy się zwycięstwemjednej z drużyn, dojdzie do „zamieszek kibiców”?RIABCZUK: Żadna metafora nie jest poprawna, ale można użyćtakiego porównania.HRYCAK: Jeśli już sięgać po jakąś metaforę, to współczesna Ukrainaprzypomina raczej paradę różnych projektów. Ukrain jest tak naprawdęwięcej niż dwie, ale naszym politykom spodobało się bardzo dzielić państwona dwie części. Biorąc pod uwagę wyniki wyborów w 1994 czy 2004 roku,można zaobserwować efekt „dwóch Ukrain”. Ale nie powinniśmy zapominaćo rezultatach wyborów z 1991 czy 1999 roku, gdy w różnych częściachUkrainy głosowano bardzo podobnie. Kto chce koniecznie mieć „dwieUkrainy”, może je w końcu wytworzyć.Kardynał Lubomyr Huzar opowiedział kiedyś na ten temat dobrą anegdotę:sprzeczali się między sobą architekt, chirurg i polityk, czyj zawód jestnajstarszy. Chirurg mówi: „Mój, bo Bóg stworzył Ewę z żebra Adama, a więcprzeprowadził pierwszą operację chirurgiczną”. Architekt zwrócił mu uwagę,że zanim Bóg stworzył kobietę, musiał stworzyć świat, a w tym celu musiałposługiwać się planami architektonicznymi. Wszystkich przebił jednakpolityk: powiedział, że przed stworzeniem świata panował chaos, a któżpotrafi robić chaos lepiej niż politycy? █


PRZEKLEŃSTWO ROKUczyli bitwa podPołtawą nadal trwaNAD UKRAINĄ,Wołodymyr MartynenkoTłumaczył: Andrzej Waszczuk27 czerwca 1709 roku pod Połtawą doszło do wielkiej bitwy, której wynikzadecydował o losach naszej części Europy. Armia rosyjskiego cara Piotra Ipokonała połączone wojska króla szwedzkiego Karola XII i kozackiegohetmana Iwana Mazepy. Ostatnia zbrojna próba wydostania się Ukrainyz rosyjskiej strefy wpływów zakończyła się klęską. W tym roku minęła 300.rocznica tego smutnego wydarzenia. Z tego powodu 26 maja ambasadorRosji na Ukrainie Wiktor Czernomyrdin odwiedził Połtawę i doprowadziłdo podpisania umowy między miejscową władzą a przedstawicielamiministerstwa turystyki z Moskwy. Rosjanie, na mocy tego porozumienia, do2020 roku mają wybudować na polach połtawskiej bitwy centrum turystyki,upamiętniające starcie sprzed trzech stuleci. Tak więc na terytoriumpaństwa ukraińskiego moskiewscy urzędnicy stworzą kompleks historycznyz pamiątkami i wystwami. To właśnie od nich wyjdzie opowieść o tym, czymbyła bitwa pod Połtawą.Przedsmak tego, jak ta narracja może wyglądać, daje uchwała rosyjskiejDumy, nazywająca rocznicę połtawskiej bitwy „wielką datą rosyjskiejNajwiększy sekret ludzkości - Jezus ChrystusAutor Autorski


i światowej historii” oraz wychwalająca zasługi Piotra I. Uchwała podkreśla,że „nie będzie zapomniana zdrada Iwana Mazepy, którego imię będzieprzeklęte, a który sam został ekskomunikowany przez Rosyjską CerkiewPrawosławną”. Można więc się domyślać, że na wybudowanej przez Rosjanekspozycji jeden z największych bohaterów ukraińskiej historii przedstawionyzostanie jako zdrajca.Jak władze Połtawy tłumaczą swoją decyzję? Otóż cieszą się, że dzięki tejinwestycji przyciągną tłumy rosyjskich turystów, którzy na Ukrainie zostawiąmasę rubli. Czy jednak w ten sposób dbają one o rzeczywisty interes narodu?Wyobraźmy sobie, że Polacy sprzedają Moskwie pole bitwy podMaciejowicami, gdzie Rosjanie budują wielki kompleks historyczny, w którymwychwalają triumf rosyjskiego oręża nad polskimi buntownikami, a TadeuszaKościuszkę przedstawiają jako zdrajcę. Niemożliwe? Oczywiście. Albowyobraźmy sobie, że Rosjanie wydzierżawiają Polakom Kreml, aby ci moglipostawić tam muzeum sławiące zdobycie przez siebie Moskwy. Niemożliwe?Oczywiście. To jednak, co niemożliwe w Polsce i Rosji – na Ukrainie jest dopomyślenia i do zrealizowania. Dlaczego? Odpowiedzcie sobie sami. █


POCHWAŁASTRACHUI ZDRADYTARAS SUCHOREBRYKTłumaczyła: Anna BiłykMitem założycielskim niepodległej Ukrainyuczyniono akt strachu, którego podmiotem byływykorzenione, wynarodowione pseudoelity,pełniące nadzór nad tutejszym społeczeństwemz nadania obcego mocarstwa.Pochwała strachu i zdradyAutor Autorski


Święto narodowe określa tożsamość nacji. Jest ono dla obywateli nie tylkoupamiętnieniem ważnego momentu historycznego, lecz także odwołaniemsię do wspólnie podzielanych wartości. Francuzi czczą więc zdobycie Bastylii,Amerykanie uchwalenie konstytucji - a co czczą Ukraińcy 24 sierpnia? Jakiewydarzenie uznają za tak doniosłe, że zdecydowali się uwiecznić je jakoswoje święto?Akt strachu24 sierpnia 1991 roku w Radzie Najwyższej Ukraińskiej SocjalistycznejRepubliki Sowieckiej od samego rana było nerwowo. Wiadomości docierającez Moskwy nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Pucz Giennadija Janajewa,który chciał zakończyć eksperyment z demokratyzacją i powrócić do twardegokursu komunistycznego, zakończył się trzy dni wcześniej ośmieszającą klęską.Michaił Gorbaczow opuścił areszt domowy, Borys Jelcyn triumfował, BorysPugo popełnił samobójstwo, Dmitrij Jazow został aresztowany. Wszyscyspodziewali się, że moskiewskie władze zemszczą się teraz na tych, którzypoparli puczystów. Widmo czystek zawisło nad „grupą 239”.Rada Najwyższa w Kijowie liczyła 450 deputowanych. Większość, bo 239mandaty, posiadali członkowie partii komunistycznej. Przez ostatnie latabyli zażartymi wrogami ukraińskiej niepodległości – nie chcieli (nie umieli)


mówić po ukraińsku, zwalczali pomysł ustanowienia trójzębu godłemUkrainy, protestowali przeciw błękitno-żółtej fladze. Wszystko to uważali zanacjonalistyczne zagrożenie. Dla nich ojczyzną był Związek Sowiecki, a niejakaś Ukraina. Nic więc dziwnego, że poparli Janajewa. Mieli nadzieję, żewrócą stare, dobre, sowieckie czasy.Teraz czuli, że grunt pali im się pod nogami. Kiedy przewodniczący RadyNajwyższej Leonid Krawczuk zarządził głosowanie nad niepodległościąUkrainy, poprosili o 25-minutową przerwę. Zebrali się w kuluarach wokółswego lidera Stanisława Hurenko. Ten nie ukrywał powagi sytuacji.Mówił bardzo powoli, w języku rosyjskim: „Dziś będziemy głosować zaniepodległością Ukrainy, bo jeśli tego nie zrobimy, będzie z nami naprawdękrucho”. Jeszcze tydzień wcześniej wszyscy jak jeden mąż głosowalibyprzeciwko, teraz jednak wiedzieli, że ogłaszając suwerenność republiki,uciekają spod jurysdykcji żądnej odwetu Moskwy. Pół godziny późniejogłoszono akt niezależności. Głosowało za nim aż 392 deputowanych,przeciwnych było zaledwie czterech.To bardzo symptomatyczne, że mitem założycielskim samostijnej Ukrainyuczyniono akt strachu, a nie akt woli, jakim było bez wątpienia referendumniepodległościowe 1 grudnia 1991 roku, gdy niemal 90 procent obywateliopowiedziało się za ustanowieniem suwerennego państwa ukraińskiego.Nie mówiąc już o tym, że wyznaczając datę święta narodowego, niesięgnięto do jakiegoś aktu heroicznego z naszej historii, których przecież niebrakowało. Podmiotem aktu, który upamiętniono, były zaś wykorzenione,wynarodowione pseudoelity, które pełniły nadzór nad tutejszymspołeczeństwem z nadania obcego mocarstwa.Jaka nauka płynie stąd dla obywateli Ukrainy? Co chcą przez to powiedziećim przedstawiciele władz, którzy wybierali taki a nie inny dzień naświętowanie? Być może jeszcze więcej mówią o nas bohaterowie naszegonarodowego panteonu, do których najchętniej się odwołujemy.


255Personifikacja zdradyPo ogłoszeniu niepodległości najpopularniejszą postacią naszej historiiw świadomości przeciętnego konsumenta kultury masowej stała sięRoksolana – bohaterka powieści Zahrebelnego i Łazorskiego, opowiadańDlaczego więc Roksolana jest tak hołubionana Ukrainie i przedstawiana jako bohaterkanarodowa? Czyżby koiła nasz kompleksniższości jako nasza rodaczka, której udałosię zrobić karierę w jednym z największychmocarstw ówczesnego świata?Nazaruka, Płaczyndy i Kolisnyczenki, dramatu Jakymowycza, operySiczyńskiego, a przede wszystkim tytułowa bohaterka pierwszej szlagierowejukraińskiej telenoweli. Zawładnęła wyobraźnią zbiorową Ukraińców, stała siętematem zarówno poważnych opracowań historycznych, jak i niekończącychsię rozmów gospodyń domowych. Przedstawiana jako kobieta sukcesu, byławzorcem osobowym dla różnych środowisk – od feministek do nacjonalistów.Anastazja Lisowska, córka popa z Rohatynia, branka wzięta w tureckijasyr w wieku lat czterech – już jako piętnastolatka trafiła do haremu sułtanaSulejmana Wspaniałego. Miała to niezwykłe szczęście, że jej typ osobowościtrafił idealnie w gusta władcy. Najpierw stała się jedną z jego nałożnicw haremie, a następnie jedyną i ukochaną żoną. Według naszej narodowejmitologii, w czasie jej współrządzenia Portą ustały najazdy tureckie naukraińskie ziemie, choć twierdzenie to nie znajduje potwierdzenia w źródłachhistorycznych – tatarskie ordy nadal pustoszyły Ukrainę, a setki rusińskichdziewcząt kończyły w seraju.


W rzeczywistości – co jakoś nie chce się przebić do naszej zakutejświadomości – Roksolana była dla Ukrainy stracona. Jeżeli mielibyśmyrozpatrywać jej zasługi, to są to przede wszystkim zasługi dla państwatureckiego. Lisowska, która przyjęła islam, zasłynęła bowiem jako fundatorkawielu meczetów i szkół koranicznych. Ale nawet historycy tureccy oceniają jejrolę w dziejach swego kraju niejednoznacznie. Celem numer jeden Roksolanybył tron dla jej syna Selima. Jako mistrzyni politycznych intryg na sułtańskimdworze doprowadziła więc do wyeliminowania wszystkich potencjalnychkonkurentów. Zgładzeni zostali dwaj wielcy wezyrowie Ibrahim i RustemPasza oraz pierworodny syn Sulejmana i następca tronu Mustafa wraz zewszystkimi swoimi braćmi i dziećmi (czyli wnukami sułtana). Kronikarzedoliczyli się aż czterdziestu synów sułtana z innymi żonami i nałożnicami,którzy zostali wówczas zamordowani. Ich los podzieliła także nieprzychylnaRoksolanie matka Sulejmana.Ambitna Ukrainka osiągnęła swój cel, chociaż nie dane jej było gozobaczyć. Osiem lat po śmierci Roksolany tron sułtański objął jej ukochanysyn, który jako Selim Pijak zapisał się w dziejach Turcji jako jedenz najgorszych władców, nieudacznik i alkoholik, którego imię na zawszebędzie związane z upokarzającą klęską pod Lepanto.Dlaczego więc Roksolana jest tak hołubiona na Ukrainie i przedstawianajako bohaterka narodowa? Czyżby koiła nasz kompleks niższości jako naszarodaczka, której udało się zrobić karierę w jednym z największych mocarstwówczesnego świata? Ma rację Ołeś Buzyna, gdy pisze, że dzisiejszy kultRoksolany najlepiej chyba symbolizuje upadek, w jakim znajduje się obecnieUkraina. Podobnie myśli Jurko Wynnyczuk, który pyta, jaki przekaz niesiewybór takiej postaci na bohaterkę narodową. Dla Francuzów bohaterkąjest Joanna d’Arc, która gdy pojawił się wróg, chwyciła za miecz. Dla nasnatomiast bohaterką jest kobieta, która gdy pojawia się wróg – idzie z nim dołóżka. Mało tego – nie ucina temu wrogowi głowy jak Judyta Holofernesowi,ale jest wobec niego do końca lojalna. Jaki wzorzec postępowania promuje?Dawać dupy nieprzyjacielowi i być mu wierną. Czy to jest wskazówka dlaprzyszłych pokoleń Ukraińców (a zwłaszcza Ukrainek)? █


257DOBRA KSIĄŻKAG.K. ChestertonNapoleonz Notting HillNOWOŚĆNa jesienne wieczory...Fronda 2009Stron 222Oprawa miękkaISBN ISBN 978-83-60335-34-5Cena detaliczna 19,90 złLondyn przyszłości. Doskonale urządzona cywilizacja postępu, ogarniętaideami ciągłej modernizacji. Demokracja jest już przeżytkiem. Politykanie wyzwala namiętności. Monarchą można zostać wybranym w drodzezwykłego losowania. Królem zostaje więc Oberon Quin, wyjątkowy kpiarz,który dla żartu postanawia odwołać się do tradycji średniowiecznychpodziałów dzielnicowych. Jedynym, który traktuje tą propozycję poważnie,jest Adam Wayne. Rzuca wyzwanie oświeceniowym elitom i staje na czelelondyńskiej dzielnicy Notting Hill. Chce bronić swego mikrokosmosu,rodzimych zwyczajów i stylu życia, lokalnego kolorytu i bogactwa tradycjiprzed walcem postępu i rzekomej dziejowej konieczności. Gdy spotyka króla,powiada doń: „Kiedy nadchodzą ciemne, nudne dni, wówczas jesteśmypotrzebni – ja i ty: prawdziwy fanatyk i prawdziwy kpiarz”. Mimo upływuniemal stu lat od chwili jej powstania, powieść Chestertona wciąż zachowujeaktualność jako pochwała wolności i obrona naturalnego życia społecznegoprzed martwymi doktrynami.K s i ę g a r n i a L u d z i M y ś l ą c y c h X L Mwww.xlm.pl ::: info@xlm.pl ::: tel. (022) 828 13 79ZAMÓW JUŻ DZIŚ! Warszawa ul. Tamka 45


Starczyłobyna dwa krzyżeStanisław Jan Rostworowski– Panie Leonie, czy pan kocha Jezusa? – Nie było mu tak łatwoodpowiedzieć, ale przytakiwał. Powiedział, że jemu konkretnie to Jezus niczłego nie zrobił. Ale gdy chodzi o niego, to on najbardziej nie może znieśćniesprawiedliwości. Ale on właściwie tak dokładnie to programu Jezusa niezna. Siostra Benigna mu wyjaśniała, że to nie jest żaden napisany program,to jest przenikanie.Starczyłoby na dwa krzyżeAutor Autorski


W naszym kościele św. Klemensa, jak to się mówi Dworzaka, po środku,na kamiennej posadzce, niedaleko ołtarza, ale z prawej strony, jakby bliżejwejścia do zakrystii, klęczało dwóch mężczyzn. Ludzie już po skończonejmszy jakby chyłkiem wymykali się z kościoła. Nie chcieli słuchać bijącegow uszy, wdzierającego się do wnętrza hałasu. Na chórze bowiem straszliwiegłośno ćwiczył na organach przybrany uczeń starego organisty – jałmużnikWiktoryn. Ci dwaj, co klęczeli, jakby huku organów nie słyszeli, tylko się biliw piersi. Mniejszy, chyba Zarzycki Leon, bił się nierówno, raz w lewą pierś,raz po brzuchu. Może i nawet starszy, w każdym razie wyższy od niego,Janusz Małochwiej, bił się skromnie i równo, a nawet rozmodlonymi ustamiwyszeptywał słowo culpa. Przypominały mu się grzechy różne, a najbardziejten, jak to jeszcze z Zarzyckim dół zasypywali. Takie były czasy i tak trzebabyło. Jego córka, znaczy się Małochwieja, Agata, miała wtedy dwa lata.A oni? – jak to – on u matki, żona w robotniczym hotelu, a Agata u dziadków.Nie można było znosić u małego dziecka oddzielenia od rodziców, a więcniezawinionego przez nie cierpienia. Za to, że dół zasypywał, bo przecie nicwięcej, dali Małochwiejowi na spłacenie rat w spółdzielni trochę grosiwa, noi dali mieszkanie. Odtąd jakby ręką odjął, wszystko się układało. Agata ładnierosła. Bóg już nie nasyłał cierpienia.Culpa – mówił – bo tak trzeba, teraz czasy naszły inne. I jak dwie niedzieletemu Cieślicki proboszcz ogłosił, że będzie zbierany pieniądz na krzyż, co goprzed laty z ulicy Kleparskiej komuniści zdjęli, to on, wracając z kościoła dodomu na Ogińskiego, powiedział do Zarzyckiego: – Wiesz, Leon, zgłosimysię do tej zbiórki. – Nawet nie wiadomo było dlaczego. Ale musiało tak być.I Zarzycki wcale nie odmówił. To była ich sprawa. Bo też nikogo tak bardzo,


261z tych, co teraz, za nowego czasu, chodzą do kościoła, nikogo tak bardzo, jaktylko ich to była sprawa.Weszli. Pierwszy szedł Małochwiej. Za nim mniejszy Zarzycki. Czapkimięli w ręku. Weszli do zakrystii i patrzyli na razie. Po prawej były różneszafki, pewnie z odzieniem proboszcza, przy nich to majstrowali chłopcy– ministranci. Po środku, bliżej okna stał stół, ale za nim nikt nie siedział.Bardziej w głębi dopiero stał proboszcz. Jak to on. Trochę przychylony. A natwarz mu padał odbity od oszklonej fotografii Glempa promień wchodzącegoprzez okno światła. Rozmawiał ze stojącą zaraz koło niego kobietą.– Przez to wszystko – mówiła do niego dość głośno – Jadwiga odeszłaod męża.Proboszcz kiwał głową.– A nie mogli metodą naturalną. Jest taka Ogino-Knausa.– Przez to wszystko – utrzymywała kobieta – utratę pracy, nachodzeniemęża, zupełny – powiadam zupełny, brak pieniędzy dla dwojga dzieci, córkamoja, księże proboszczu, utraciła wiarę.– Wiarę – zasępił się proboszcz – to już problem. – I wtedy popatrzał nanich. – A panowie, co sobie życzą – zapytał.Mięli czapki w rękach. Ale Małochwiej odchrypnął i powiedział:– Przyszliśmy do wielebnego ze służbą.– Jaka to – zdziwił się ksiądz.– Jak by było trzeba, to moglibyśmy zbierać na krzyż.– Panowie – ksiądz odszedł od kobiety – panowie z naszej parafii?– A jakby to – mówił Małochwiej – z Ogińskiego, z ulicy Ogińskiego.Ksiądz się zrobił ruchliwy, podbiegł do jednej z szafek, otworzył i wyjąłz niej coś, jakby długą, wąską szufladę.– Nazwiska panów – zapytał.– Małochwiej Janusz i Leon Zarzycki. Ksiądz w szufladzie nerwowoprzerzucał kartki oznaczone hasłem ulicy Ogińskiego. Małochwiej patrzył natę jego robotę z wybaczającym uśmiechem.– Kartoteka, przebrana – powiedział.– A tak – podchwycił Cieślicki – przebrana. Wikary brał kartki na kolędęi nie powsadzał. Ale panowie są z Ogińskiego.– Osobiste dowody wielebnemu pokażemy, jak trzeba – powiedziałMałochwiej i wyjął swój, a zaraz za nim też podawał Zarzycki. Ksiądzpodszedł do stołu, odczytał dowody i wpisał nazwiska w zeszyt.Starczyłoby na dwa krzyże


– Dziękuję, przyjdźcie panowie na drugą niedzielę przed ósmą rano.Potworzymy dwójki zbiórkowe.Przyszli, jak im proboszcz powiedział. Byli nawet grubo przed ósmą.Potworzone były dwójki. Zarzycki z siostrą Benigną miał zbierać nadschodami od głównego wyjścia z kościoła, Małochwiej z Wiktorynem odbocznego wyjścia. Jak stali z rana, nikt pieniędzy nie dawał. Wszystko sięzaczęło od kazania ks. Cieślickiego. Powiedział, że przyszedł czas prawdyi można mówić to, co serce dyktuje. A za komuny był to cały, ciągnący sięprzez lata czas poniewierania godności ludzkiej. I przy tym ile cierpienia!Więzienia, odbieranie własności, w szkole zakłamane wychowanie, w szpitalułapówka, za byle słowo ciąganie na UB, strach było żyć i przez to człowieksię śmierci nie bał. I w tym czasie, lat temu kilkanaście, nocą z winkla naskrzyżowaniu Kleparskiej i Ogińskiego komuniści krzyż usunęli. Był onznakiem Bożego cierpienia sprawowanego po ludzku przez Chrystusa Pana.Ale był znakiem zmartwychwstałego cierpienia, które zwycięża, i dlategokomuniści nocą krzyż obalili i go powieźli w nieznane. A my dziś, wierni Boguz parafii św. Klemensa, zwanego Dworzakiem, krzyż ten od nowa wzniesiemy,dla chwały królestwa Pana Naszego, które jest nieprzemijające. Tylko trzebastojącym pod kościołem do puszek dać datki na zrobienie krzyża.Jak ludzie ze mszy wychodzili, to dość gęsto sypali grosiwem. Zarzyckiemunie trudno było zauważyć, że niejeden idący go ominął, a pieniądze wciskałw puszkę siostry Benigny. Ona, że niby zakonnica, ale wszystkich tu znała,a szczególnie nabożne niewiasty przy niej stawały i coś jej na ucho szeptały,ale nie brakło i mężczyzn, co pogwarzyli z siostrą Benigną. ZarzyckiemuLeonowi pierwszy raz się trafiała taka wspólna robota z zakonnicą. Ale niecierpiał nad tym, bo siostra nadzwyczaj miłą była kobietą. Buzię miała ładnąi ciągle uśmiechniętą. Od ludzi się trochę odganiała, jakby wskazując, że Leonteż zbiera. A gdy parafianie już z kościoła nie wychodzili i oboje iść mieli dozakrystii zdawać uzbierane, to powiedziała po cichu do Leona:– Zsypiemy na raz przed proboszczem, żeby nie widział, że ja mam trochęwięcej niż pan.Tak więc Zarzyckiemu lepiej było z zakonnicą, a znów gorzej Małochwiejowiz Wiktorynem. Wiktoryn był mały, jakby głodem, cierpieniem i tym swoimzamiłowaniem muzycznym do organów wysuszony. A odwrotnie Małochwiejbył znacznego wzrostu, dobrej postawy, twarz miał łagodną, jakby dostrawienia wszelkiego ludzkiego bólu nawykłą. Więc do zbiórki się nadawałjak ulał i ludzie, chcący dać na krzyż, jemu pieniądze do puszki wtykali. Aleprzyszło na tak uwijającego się ze zbiórką Janusza przykre zdarzenie. Otóż


263z kościoła z pochyloną głową wychodził Pruszkiewicz. Gdy jednak zobaczyłMałochwieja, to oniemiał, i na przydechu przy ludziach zawołał: – Co wy,towarzyszu Małochwiej, w religianta się bawicie? – nie było to dla Januszaprzyjemne zawołanie, ale przecierpiał on i w partii i poza partią zbyt wiele,żeby się miał zraz dać zbić z pantałyku. Odrzekł więc spokojnie: – Ja mam tustanowisko zbiórkowe na krzyż, a wyście towarzyszu Pruszkiewicz po co tuprzyszli, kiedy już na UB nie płacą za nagrywanie proboszczowego kazania?Widać ugodził Pruszkiewicza w sam goleń, bo ten z powrotem łeb opuściłi pospiesznie wmieszał się w ludzi, idąc truchtem w swoją stronę. I niby takto wypytywanie się skończyło, ale odebrało ono Małochwiejowi sporo dozbiórkowej roboty zapału.Na ostatnią mszę wieczorną proboszcz przysłał zmianę, więc Zarzyckiz Małochiewjem mogli iść do domu. Gdy tylko Janusz pozbył się puszki,ochłonął z tego napięcia zbiórkowego i zaczął się Leonowi przechwalać,że to jego był pomysł zgłoszenia się do udziału w tej akcji na krzyż.Przypominał Leonowi, że już towarzysz Materklein mawiał: „Trzeba zawszebyć blisko tych, co na ciebie dybią, bo jak już będą chcieli cię złapać, to ty ichwcześniej zakiblujesz”.– Mądryś – mówił do niego Zarzycki – ale nie pomyślałeś o tym, że kościółKlemensa, powiedzieć Dworzaka, jest na sporej górce. I należałoby teraz, jakidzie wiosna, zieleń na tej górce rozplanować, a nawet na dole można bypociągnąć pas strzyżonego krzewu. Jakby wielebny nas i do tej roboty przyjął,to byśmy może budżet podratowali własny w obliczu tego, co się dziejez Zielenią Miejską.– Mądryś – odparował mu Małochwiej – kolegujesz się z Benigną, to czemuśjej nie namówił, żeby nadała do załatwienia naszą sprawę Cieślickiemu.Te przytyki skłoniły Leona, że w następną niedzielę zaczął się mocnoprzymilać siostrze Benignie. Szło mu z tym dobrze, bo wieczorową porą ludzienie bardzo widzieli zbierających i jemu nawet więcej dawali niż zakonnicy.Gdy przyszło do rozliczania Leon mógł się poszczycić dość zaczną sumką.– Jest już o czym mówić. Może nie tylko na krzyż, ale i na zieleń kołokościoła na górce by starczyło.Siostra się śmiała: – Panie Leonie, pan to zapalony w swoim zawodzie,wszędzie by pan chciał zieleń zakładać.– A siostra to nie? Tak w habicie chodzić całe życie. I chłopa nie miećżadnego. Jak to siostra wytrzymuje? Nie czuje się sama?Starczyłoby na dwa krzyże


– Sama, samosia, Małgosia – śmiała się Benigna. – Jedna pani, nawetmężatka, mówiła mi, że jak chce się dobrze pomodlić, to idzie do kościoła namszę bez męża. Chce być sama. Bo jak się przystąpi do Komunii świętej i masię Boga w sercu, to nie jest się samą, ale z kimś, z Bogiem i inny człowiekjest już zbyteczny. My zakonnice, tak się właśnie staramy, zawsze być z kimś,zawsze być z Bogiem, żeby nie być same, ale być z Bogiem.– Ha – dziwował się Zarzycki – być z Bogiem, a nie być z ludźmi, to takaswoista filozofia co z czegoś robi nic. Jezusa przecież teraz nie ma na świecie.Więc z kim jesteście jak jego nie ma? Z nikim. A to, że się ludzi unika, nikomuna dobre nie wyjdzie.– Jezus jest. Jezus to jest światłość – mówiła siostra Benigna. – Jak idę dojakiegoś starego chorego człowieka zanieść mu trochę zupy z księżej kuchni,to wiem jak bardzo on na mnie czeka, jak się niepokoi, czy przyjdę. Ale tamczeka na mnie także Jezus i on także się niepokoi czy przyjdę, czy mi coinnego w głowie nie stanie. Właściwie to, że ja idę do tych ludzi z pomocą,wsparciem, to nie jest żadną moją zasługą. Ja ich przecież nie znałam. To niesą moi krewni, ani bracia. Ja tam idę, bo tam na mnie czeka Jezus.– Właśnie to jest ten cały kościelny nieludzki stosunek do ludzi –utrzymywał swoje Zarzycki. – Siostra idzie do ludzi, ale oni siostrę nic nieobchodzą. Idzie do nich nie dlatego, że oni na siostrę czekają, że są biedni,tylko dlatego, bo myśli, że na nią tam czeka Jezus. To jest właśnie ta całapogarda kościelna dla ludzi.Benigna oburzyła się: – Nie rozumie pan, Leonie. Chrystus to jest po prostuświatłość. On wszystkiemu, co się robi, nadaje rzeczywisty sens. To, żezaniosę zupę choremu, to on ją zje. Ale jutro znów będzie głodny. I jutro możenie będzie miał mu kto zanieść zupy. Natomiast w sercu pozostanie mu to, żewczoraj, może przedwczoraj był ktoś, kto chciał mu pomóc. I to jest miłość.To jest Chrystus. I to budzi nadzieję, że może jeszcze raz ktoś przyjdziei przyniesie mu zupę, bo chociaż siostry Benigny zabrakło, ale został Chrystus,który powoła innych. I to jest tak – Benigny już nie ma, ale wiemy, że jestChrystus, i to jest właśnie nasza wiara.– Dobrze, dobrze siostro – powiedział uspokajająco Zarzycki – co tu gadać,siostra jest idealistką, bo chce Chrystusem i księżą zupą biedę zatkać. A tosię nie da. To tylko takie sianie pozorów. Mnie chodzi o sprawiedliwość,a nie o trochę księżej zupy. Ale z drugiej strony to ja dla siostry mam dużopodziwu, że chodzi, że pomaga, że coś robi. Bo najtrudniejsza jest miłość,nadzieja i wiara tych, do których nikt z niczym nie przyjdzie, nawet Chrystus.– O tak – powiedziała w zamyśleniu Benigna.


265– Jeśli tak, to niech nas siostra, mnie i Małochwieja, poprze u proboszczaw sprawie robienia zieleni wokół kościoła.Rozmawialiby dalej, ale siostra musiała iść ćwiczyć śpiew na chórze. Naodchodnym Leon jej powiedział: – Z siostrą się dobrze gada. Można by dłużej.Ale Benigna już biegła na chór. Tylko jej słabo obute stopy po schodachfrygały. Zanim Leon zdołał wyjść z pustego już kościoła, usłyszał z chóru jejzawodzący dyszkant. Śpiewała tak silnie, że do niego zbliżającego się już dodrzwi wyjściowych wyraźnie dochodziły słowa pieśni:W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie,W krzyżu miłości nauka.Kto Ciebie, Boże, raz pojąć może,Ten nic nie pragnie, ni szuka.W krzyżu osłoda, w krzyżu ochłodaDla duszy smutkiem zmroczonej.Nie słyszał już dalszych słów. Wyszedł. Nie chciał słyszeć. Jak to? Taka ładna,miła kobieta: „W krzyżu osłoda, w krzyżu ochłoda – dla duszy smutkiemzmroczonej”. Co ona śpiewa? Przerażające jest to kościelne zawodzenie.Wywoływanie cierpienia.Nie było się teraz gdzie otrząsnąć z nadmiaru zamyślenia. Dawną, dobrąpiwiarnię „W Baraczku” już zlikwidowano, przekształcając ją w ekskluzywnyklub bilardowy. Zarzycki postanowił iść do Małochwieja. Zastał go leżącegona tapczanie z „Trybuną” w ręku. Ale Małochwiej gazety nie czytał, tylkozapatrzył się w sam tytuł pisma, jakby radośnie zadawalając się jego starymbrzmieniem. Był zmęczony tym parogodzinnym wystawaniem pod kościołem,nogi go bolały w łydkach.Wejściem Zarzyckiego się ucieszył, a zagadnięty pytaniem: Co robisz?Odrzekł: – Myślę sobie nad tym wszystkim jak to się zaczęło.Jak przez mgłę obaj zresztą to pamiętali. Wtedy sekretarzem miejskimbył Łabiszyn. On to pierwszy podjął sprawę krzyża. Zrobił to na zebraniupartyjnym, zagajając od razu z grubej rury. Powiedział: – Wiecie towarzysze,my stoimy na stanowisku światopoglądu prawdy – Kościół to Kościół, sracz tosracz. Chodzi o to, że my na wszystko patrzymy się realnie, a nie idealnie. Dlanas Kościół to nie jest nic takiego, z czym trzeba walczyć. Jeśli stare kobietyStarczyłoby na dwa krzyże


chcą mieć Kościół, niech mają. Ale nie może być tak, żeby Kościół walczył zezwykłym, szarym człowiekiem.Tak było, że Łabiszyn ilekroć mówił o zwykłym szarym człowieku, to jegotwarz się oblekała smutkiem, a wzrok wybiegał daleko, gdzieś poza okno.Tam właśnie daleko Łabiszyn widział to, o czym chciał mówić. I patrząc sięw okno, nabierał siły do przekazania zebranym przyjętej przez Komitet Miejskidyrektywy.– Wiecie towarzysze – mówił podniesionym głosem – wszyscy o tym wiecie,że na winklu między ulicą Kleparską a Ogińskiego stoi krzyż. Ale towarzysze,musimy się spytać, po co on tam stoi. Jak trolejbus zakręca w prawo, toramiona tego krzyża zasłaniają przejście dla pieszych. Kierowca trolejbusunie widzi, czy ktoś przechodzi ulicę czy nie. I zdarzyło się już raz, że omal nienajechał starej kobiety, a innemu kierowcy kiedyś pod koła wyleciało dziecko.Zwróciliśmy się do proboszcza od Klemensa, żeby usunął krzyż, ale on odmówiłuznania naszych racji. I dlatego powiadam, że nie możemy się zgodzić z tym,żeby Kościół walczył ze zwykłym szarym człowiekiem.Twarz Łabiszyna ponownie oblała się smutkiem, ale nie na długo.Niespodziewanie się rozpromieniła, gdy krzyknął prawie: – Ale my usuniemykrzyż! – Nie czekał, czy słuchający jego słów towarzysze pochwalą jego projekt,tylko z werwą ciągnął dalej: – Nie możemy się zgodzić, żeby na przejściuulicznym miała ginąć stara kobieta albo małe dziecko, nie możemy się zgodzićna to, aby ramiona krzyża zasłaniały przejście uliczne ludzi idących do pracy.Nam nie chodzi o krzyż. Nam chodzi o bezpieczeństwo ludzi pracy.Ostatnie słowa niemal krzyczał, lecz nagle znów się zasępił i ciszej jużdodał: – Towarzysze, chcę wam powiedzieć coś, co proszę, nie rozgłaszajcie.W niedługim czasie, może za rok, planujemy poszerzenie ulicy Kleparskiejod prawej strony, zlikwidujemy winkiel, zrobimy łagodny skręt i wtedy krzyżtam będzie mógł stanąć znowu, tylko nieco z dala. Chcę obiecać to przy was,towarzysze, że póki będę sekretarzem miejskim, póty zadbam o powrót krzyża.Pamiętali o tym obaj, i Małochwiej, i Zarzycki, wtedy jak w nocy poszli dozdejmowania krzyża. Jednakże zapowiedzi Łabiszyna nie ziściły się. RemontKleparskiej nastał niezadługo, ale nie od prawej a od lewej strony ulicy, tak żeostry winkiel został i gdyby krzyż był, to kto wie, może i nawet przysłaniałbyswoimi ramionami widok na przejście dla ludzi. Nie minęło też pół roku, jakŁabiszyna odwołano i nie miał kto i kiedy pilnować sprawy powrotu krzyża.Nowym sekretarzem został towarzysz Materklein, człowiek przystojny,dobrze ułożony i inteligentny. Był też nadzwyczaj dobry. Bardzo wyczulonyna ludzką biedę. To on właśnie Zarzyckiemu i Małochwiejowi w nowych


267budynkach na Ogińskiego załatwił przydziały mieszkaniowe. A jeszczewskazał im szybko umarzalne kredyty, żeby mogli pownosić wkłady dokasy swojej spółdzielni mieszkaniowej „Biały Orzeł”. Ale Materklein, trzebapowiedzieć, że on to Kościoła za bardzo nie lubił. Gdy przemawiał czasem naStarczyłoby na dwa krzyże


zebraniu partyjnym, to niby mówił tak, jak Łabiszyn: – Wiecie, towarzysze,my wszyscy musimy myśleć realnie. Musimy walczyć o taki świat, który jestdla ludzi. My nie walczymy z Kościołem, ale nie możemy znieść tego, jakKościół walczy z nami.Temat ten rozwijał i wyjaśniał jak to Kościół walczy przeciwko nam.Powiadał, że Kościół chce na ziemi stworzyć własne królestwo i to ma byćkrólestwo cierpienia.Czarni – mówił – księża, nie tylko, że mają krzyże u siebie w kościołach, alestarają się je stawiać wszędzie, gdzie tylko można, przy domach, na niczyjejziemi, na chłopskich polach, wieszają je w salach szpitalnych i szkolnych.Przez propagandę cierpienia chcą rozszerzyć swoje panowanie na całeludzkie życie, a powodzenie mają szczególnie tam, gdzie jest nieświadomachytrości Kościoła młodzież albo gdzie są chorzy i potrzebujący pomocy. Niemożemy spokojnie patrzyć na to, jak Kościół chce świat utopić w bezsensiecierpienia – mówił sekretarz – my, którzy ludzkości niesiemy radość pracyi radość dobrobytu.A gdy Materklein się rozgadał, to jeszcze wyjaśniał, dlaczego czarnympotrzebne jest ludzkie cierpienie. Mówił, że oni od tych wszystkich, którzyczegoś potrzebują, którym czegoś brak, zbierają pieniądze. Biorą pieniądzeza pierwsze przyniesienie dziecka do kościoła, które nazywają chrztem,i za wstawienie trumny zmarłego człowieka do kościoła, które nazywająpogrzebem. Sami czarni tak bardzo do cierpienia nie są skorzy. Ich papież jakwyjdzie na przechadzkę ze swojego pałacu, to ma fiołkowe ogrody i fontanny,które go orzeźwiają. Znał więc świat ten nasz sekretarz miejski towarzyszMaterklein, ale faktycznie Kościoła to on nie lubił.Na przykład Zarzycki uważał, że sekretarz był może nawet trochę zaostry, bo są różni czarni – bogaci i biedni. Ale trzeba powiedzieć, że z tymcierpieniem, to jemu, jak i każdemu z partyjnych w Zieleni Miejskiej, trafiałdo przekonania, bo ostatecznie na co ludziom cierpienie? Mało to się ludzienacierpieli za sanacji, za Niemca, a nawet za komuny, kiedy czarno roboczemuwcale nie było za bogato. I dlatego słusznie Małochwiej mówił, że dawniej,jak była partia, to było ważne to, że taki sekretarz komitetowy umiał walczyćz cierpieniem. A dowód na to ten, że tak jemu, jak i Zarzyckiemu, potrafiłzałatwić mieszkanie. Może nie takie duże, ale zawsze trzyizbowe.Tak było dawniej, a teraz przyszło im zbierać pod kościołem na krzyż. Boto była ich sprawa i nie mogli jej zaniedbać. Zbiórka się nieco ciągnęła, boludzie za dużo do puszek nie dawali. A ponadto na razie nie było wiadomo, ilewystawienie takiego krzyża będzie kosztować.


269Zarzyckiemu w zasadzie to zbieranie się dosyć podobało. Po prostu niemiał żadnego wstrętu do zbierającej z nim siostry Benigny. Trochę to nawetpodziwiał jej zapał. Zapał właściwie do wszystkiego, co robiła. To wystawanieprzed kościołem z puszką to ona też traktowała z zapałem. Mówiła, żeprzecież zbieramy dla Jezusa. A kiedyś to się nawet zapytała Zarzyckiego: –Panie Leonie, czy pan kocha Jezusa? – Nie było mu tak łatwo odpowiedzieć,ale przytakiwał. Powiedział, że jemu konkretnie to Jezus nic złego nie zrobił.Ale gdy chodzi o niego, to on najbardziej nie może znieść niesprawiedliwości.Ale on właściwie tak dokładnie to programu Jezusa nie zna. Siostra Benignamu wyjaśniała, że to nie jest żaden napisany program, to jest przenikanie.To jest tak, że wszystko, co robimy, jest przeniknięte światłem Jezusa. Ma sięciężką pracę, nie lubi się jej, ale kocha się Jezusa i rozumie się, że ta pracama jakiś sens, jest potrzebna, więc przez miłość do Jezusa stara się człowiekpracę tę wykonać jak najlepiej. Jesteśmy zdani na współpracę z jakimiśludźmi, którzy są dla nas niemili, są nam niechętni. Ale światło Jezusa nammówi, że właśnie winniśmy do tych ludzi się przybliżyć, coś im wyjaśnić,w czymś im pomóc i przez to może zbliżyć ich do Jezusa.Zarzycki tego wszystkiego wysłuchiwał, bo lubił tonację głosu siostryBenigny. Ale gdy ona tak się rozgadała, to jej powiedział: – Ja bym tak zabardzo na Jezusa nie stawiał. Znałem kiedyś jednego pana, co się nazywałMaterklein. On mi powiedział, że Jezus żył dawno i był Żydem. I oto chodzi, żeJezus przez tyle czasu dla Żydów za wiele nie zrobił. A tacy Amerykanie przezpięćdziesiąt lat wyciągnęli Żydów dolarem na panowanie nad światem.– Ja – mówiła siostra Benigna – zupełnie inaczej rozumiem panowanieJezusa nad światem. Nie przez dolar, bo Jezus dolarów nie miał. Ale przezświatło, które przychodzi do każdego, wchodzi do jego serca, do jegosumienia i każe nam okazywać miłość tym, którzy nas otaczają i świadczyćsprawiedliwość tym, którzy na nią czekają.Zarzycki może uważał, że to wszystko, co mówi siostra Benigna, to są słowaładnie brzmiące, a niewiele znaczące, ale przyjmował je, choćby dlatego,że lubił głos tej zakonnicy. Natomiast inna sprawa wywoływała w nimniemałą złość. Ponieważ składka na krzyż trochę się przeciągała i niedzielwielkopostnych ubywało, ks. Cieślicki namówił wikarego, ks. Piotra, aby sięostro wziął za słowo Boże. I ksiądz wikary, mający kazania na rannych mszachi na sumie okropnie się unosił na komunistów i ich zbrodnie. Mówił o tym,jak to oficerom polskim strzelano w tył głowy w Katyniu, jak to księży nagoStarczyłoby na dwa krzyże


trzymali w karcerach we Wronkach i Rawiczu, opowiadał jak to wiezionymdo Białołęki działaczom „Solidarności” w nocy kazano dół kopać w lesie, żeto niby będą za chwilę rozstrzelani i do tego dołu wkładani. Ksiądz Piotrmówił, że zbrodnie komunistów przeraziły cały świat i dlatego ci partyjni,co to krzyże w szkołach zdejmowali, na zbawienie już liczyć nie mogą, zespołeczności ludzkiej winni być wypluci, a na łaskę Bożą bez pokuty i takliczyć nie mają co.Jak słuchał Zarzycki tego wszystkiego, to sobie myślał, czemu tak niemówili, jak tu jeszcze władza ludowa układała swoje klocki. Teraz jak komunaposzła precz, a w kraju panuje demokracja amerykańska, to łatwo gadać.On sam, znaczy się Zarzycki, był przecież członkiem partii i nikogo niemordował, a przeciwnie, jako przewodniczący kasy pożyczkowej w ZieleniMiejskiej starał się kolegom zapomogi dawać. Księdzu Piotrowi słowa z ustłatwo leciały, ale Leon mocno odczuwał, że z Kościołem, co chce jak muchywszystkich komunistów wydusić, nie jest mu za bardzo po drodze, albonawet wcale.Tak to było w niedzielę, ale był przecież cały tydzień dni pracujących,kiedy trzeba było jak raz przechodzić reorganizację Zieleni Miejskiej. Akuratwyznaczono dla niej likwidację, a przedsiębiorstwo, dotąd jakie takie,przejmowała firma „Zdrowe Ziele” S.A. Polegało to na tym, że jakiś nikomunieznany gówniarz wzywał do gabinetu wszystkich pracowników starszychi wypytywał, jak im się w Miejskiej Zieleni pracowało. Nie bardzo byłowiadomo, czy mówić, że źle, czy dobrze. Na przykład takiego Małochwiejapytał: – Panie Januszu, pana to krzyż nie boli, jak pan tak na rabatach przykwiatach robi? – Janusz od dawna wycwaniony, powiedział, że nie wie, borobił zawsze przy pompie. A na to ten gówniarz, że teraz nie będzie pompy,tylko hydrant. Po tej jego wypowiedzi Małochwiej się mocno turbował, żemoże źle z nim pogadał. Zarzyckiego to gówniarz jeszcze gorzej wypytywał:– Czy był w związku zawodowym? Nie mógł się Leon wyprzeć i mówił, że jakna wyjściu przy bramie zakład zamknęli i robili zebranie, to był. – A w jakimto byliście związku? – wypytywał się gówniarz. Zarzycki zaraz mu odrzekł,że w miejscowym. Ale gówniarz się zaparł i dalej pytał: – W miejscowym,to jakim, OPZZ czy Solidarności? Zarzycki mówił, że różnie, na sali raz byłytransparenty Solidarności a raz OPZZ-etu.– Rozumiem – powiedział gówniarz, ale mu źle z ładnej buzi patrzało.A zresztą co on mógł rozumieć z tego wszystkiego, skoro tak było, że Zarzyckii jego kamraci solidaruchów to ganiali jak psów po zakładzie Zieleni Miejskieji nie ma tego co wspominać.


271Ale czas szybko leci i chyba po czwartej niedzieli, jak była ta zbiórkana krzyż, proboszcz Cieślicki zaprosił wszystkich jej uczestników do saliŚwiętej Rodziny na pogaduchę. Zeszli więc Zarzycki z Małochwiejem do tzw.dolnego kościoła. Na razie szli korytarzem i widzieli popisane szyldy różnychurzędujących tu biur, jak na przykład Akcji Katolickiej, Emerytów Katolickich,Matek Katolickich, Katolickich Ginekologów, Komitetu Pomocy Bliźniemu,Pisarzy Katolickich. Czytał Zarzycki te napisy z uszanowaniem, bo myślał,że będzie też biuro Katolickich Ogrodników, ale nie było, albo jest, tylko odinnego wejścia. Dalej szli przez wielką salę, w której była wystawa fotosówz Rosji, pokazująca na Syberii opustoszałe dziś zadrutowane baraki dawnychłagrów. Potem przechodzili jeszcze jedną salę, jakby modlitewną. Nadziwićsię nie mogli, że tu wszędzie tak przestronnie, jakby były ze dwa kościoły podtym co jest na wierzchu.– Widzisz – mówił Małochwiej do Leona – czemu kościół Klemensa jestna górce. Wszystko, co ważne, ma pod spodem. – W końcu doszli do saliŚwiętej Rodziny, przystosowanej do obrad na jakie 150 osób, ale siedli sobiena niewielkie półkolisko: proboszcz, prezes Akcji Katolickiej, prezes KomitetuPomocy Bliźniemu oraz członkowie dwójek zbiórkowych na krzyż. Proboszcznie był gaduła, a w ogóle uchodził za mądrego. Powiedział: – DziękujęWam bardzo kochani parafianie. Nazbieraliście tyle, że starczyłoby na dwakrzyże. Niech Pan Bóg wam to wynagrodzi. Krzyż już mamy jakby zrobiony.W piątek zaniesiemy go z procesją w Drodze Krzyżowej na miejsce, skąd gokomuniści zdjęli.Obecni ucieszyli się, że już dość sporo trwająca akcja zbiórkowa na krzyżbędzie zakończona. Ale zaczęła się dyskusja, bo skoro proboszcz powiedział,że starczyłoby na dwa krzyże, to co zrobić z tą częścią nazbieraną, za którąkrzyż nie będzie zrobiony. Prezes Komitetu Pomocy Bliźniemu, pan Zachrypka,zaproponował, żeby za te pieniądze otworzyć bar mleczny dla tych, co sięszwendają niedożywieni. Proboszcz, jakby nie słysząc, powiedział: – A co nato wszystko Akcja Katolicka?Prezes jej, pan sędzia w stanie spoczynku, Czarski, odrzekł:– A no nic, rozwijamy się.– Ilu już macie członków – spytał ksiądz.– Będzie z jedenastu, ale są rozdane deklaracje dla dalszych.– Jedenastu – zadumał się proboszcz, a wie pan sędzia, że parafia liczycztery i pół tysiąca wiernych.Starczyłoby na dwa krzyże


– Byłoby więcej – twierdził Czarski – żeby właśnie coś robić. Założenie barumlecznego bardzo by pomogło. Niejeden by się do Akcji Katolickiej zapisał,szczególnie spośród wolontariuszy baru.– Tak, tak – podumał proboszcz – przemyślimy, zobaczymy.Na to Zarzycki się odważył.– Za te pieniądze można by rabaty bławatek, krzaki strzyżone, zieleńzałożyć na górce wokół kościoła. Jak się raz założy, to już jest stale –tłumaczył.– Wiem, wiem – powiedział proboszcz. – Siostra Benigna popiera tenprojekt, ale przemyślimy, zobaczymy. Parafia – trzeba wiedzieć, że to nie jestwielobranżowe przedsiębiorstwo. No, ale nie chcę zatrzymywać, bo każdy maswoją robotę. Dziękuję wszystkim, siostrze, paniom i panom. Zrobiliśmy dużo,a zobaczymy, co się da zrobić więcej.Na to, podnosząc się z krzesła, Małochwiej powiedział: – Coś mi się zdaje, żemy właśnie przez to Zdrowe Ziele robotę swoją stracili.– Mój Boże, mój Boże – pokiwał głową proboszcz.Rozchodzili się. Ksiądz jeszcze zaszedł do zakrystii w górnym kościele. Tamgo przytrzymała ta kobieta, co z nią już raz rozmawiał. Wyglądała, co by jąświeżo deszcz zmoczył, włosy miała obwisłe, ubranie pomięte, jakby przedchwilą suszone, a oczy mokre, niby załzawione. Przyszła z tą samą sprawą, cowprzódy, że jej córka Jadwiga przez te wszystkie nieszczęścia wiarę straciła.– Jakże to „wiarę straciła” – dziwował się proboszcz – że przez nieszczęścia,bo nie ma za co dwóch synów utrzymać. – I zwrócił się do kobiety: – Wiarynie można nigdy tracić, zawsze jest ktoś, kto rękę poda.– Rzecz w tym, że nie ma nikogo – powiedziała kobieta.Ksiądz podszedł do kobiety i patrzył jej w oczy. – Nie lękaj się córko, nielękaj się – mówił jej.– Jakże się nie lękać, jak Bóg od nas odstał.– Bóg nie odstaje, tylko czasem go wyraźnie nie widać.– Właśnie, Boga nie widać. Tak córka mówi. Rozwód jest nieprzeprowadzony, a jak jest żywiciel, to opieka społeczna pomocy nie daje.– A córka ile ma lat?– Trzydzieści dwa.– Pracować może?– Była w administracji, ale jest jeszcze dosyć krzepka, do fizycznej też się nada.– To niech przyjdzie. Tu, na górce wokół kościoła będzie kwietnik sadzić.Pomożemy jej finansowo, ze zbiórki na krzyż zostało trochę pieniędzy.Ale wpierw niech przyjdzie porozmawiać ze mną. Nieszczęście nie może


273przysłaniać Boga. On przecież nie daje więcej niż można udźwignąć. Dlategopowiedziałem: „Wierz i nie lękaj się, Bóg ci pomoże”.Ksiądz tak sobie pogadywał w zakrystii, tymczasem tych, co by mogli liczyćna pomoc Bożą, w tym czasie sporo przybyło. Jak raz we wtorek Małochwiejpierwszy, a i Zarzycki niedługo potem zawezwani do personalnej dostalipismo, że w związku z likwidacją przedsiębiorstwa usługi publicznej ZieleńMiejska zostaną w terminie do trzech miesięcy z pracy zwolnieni. Mają sięjednak nie lękać, bo skoro przedsiębiorstwo uległo likwidacji, a zwolnieniez pracy ma charakter zbiorowy, to mogą liczyć na wcześniejsze przejście nacałą lub część emerytury. Tymczasem oni takich, co już poprzechodzili na teemerytury, to znali. Tacy żyli, ale jak jakiej pracy nie chwycili, to raz po razmusieli do śmietnika zaglądać, czy co ciekawego się tam nie znajdzie, żeby nakarcelak ponieść.Nieradzi więc po skończonej pracy wracali na Ogińskiego. A Małochwiejadodatkowo podgryzło to, co Zarzycki nadmienił. Że ponoć widział sięw poniedziałek z siostrą Benigną, która mówiła, że Cieślicki, znaczy sięproboszcz, za to, co z krzyża zostało, dał pracę niejakiej Jadwidze jakiejś tam,córce tej, co ma takie strąkowate włosy. Że proboszcz utrzymywał, że jej towiarę przywróci i dlatego nie przyjął projektu Benigny i zamiast, żeby oni,znaczy się Zarzycki z Małochwiejem mieli pracę, to teraz ta Jadwiga, jak jejtam, na górce koło kościoła rabaty będzie wysadzać.Małochwiej wiadomość tę przyjął tak, jakby znał już tę całą sprawę. Bojakże, towarzysz Materklein już dawno miał do nich objaśnienie. Na jednymz zebrań mówił: – Towarzysze, my się wcale nie lękamy tego, jak ludzie,a szczególnie nieświadoma młodzież i stare kobiety idą niekiedy po pomoc doczarnych. Bo księża zawsze im pomogą, ale dopiero po śmierci. – Takie byłozdanie Materkleina, które Janusz Zarzycki uzupełnił, mówiąc: – Tak i nam,Leonie, gdybyśmy sztywni byli, to by Cieślicki nad nami łzę uronił.Zarzycki jednakże miał inne w tej materii zdanie. – Jakże to – mówił –zbiórka dała tyle, że starczyłoby na dwa krzyże. I proponowali bar mlecznydla szwendających się z niedożywieniem, a on sam proponował, żeby daćna zieleń, bo jak się raz założy, to już trwa. A proboszcz nic z tego, tylkowziął pieniądze, a dla niepoznaki każe młodej dziewczynie trochę bratkównasadzić, a resztę z tego drugiego krzyża dla siebie bierze. I to tak na oczachwszystkich, bo przecie zbiórka była na widoku, pod kościołem. Komunistów,znaczy się ich partyjnych, mieli ze społeczeństwa wypluć za mordy, a tuStarczyłoby na dwa krzyże


co się dzieje, proboszcz od Klemensa, zwanego Dworzakiem, sam się dzieliz krzyżem po połowie, krzyżowi połowę i jemu nieledwie połowę – mówiłZarzycki. – Sprawiedliwości tu ja żadnej nie widzę.– Nie miotaj się – mówił do niego Małochwiej. – Nie miotaj się. BędzieDroga Krzyżowa, pójdziemy i zobaczymy, czy czarni niosą jeden czy dwakrzyże do ustawienia. Jak będzie jeden krzyż, a drugi u nich w kieszeni, to mytę sprawę naszą po prawie robotniczą ręką naprawimy.I znowu, gdyby nie siostra Benigna, to by nawet tego nie wiedzieli, że DrogęKrzyżową w piątek do miejsca na winklu nie poprowadzi proboszcz Cieślickiale wikary, ksiądz Piotr. Proboszcz ponoć nie jest za mocny w śpiewaniu domikrofonu, a bez tego na takiej dalekiej drodze się nie obędzie. Byli więcciekawi, może bardziej nawet Małochwiej niż Zarzycki, co też wielebnyksiądz wikary na owej Drodze Krzyżowej będzie miał świeżo do powiedzeniao zbrodniach komunistów jak byli przy władzy, powiedzmy ludowej.Droga po kościelnemu wypadła w piątek o osiemnastej. Wpierw w kościelezebrał się tłum niebywały. Proboszcz, jeszcze śpiewać nie muszący,zapowiedział jak mają iść i w jakiej kolejności, kto, kiedy, gdzie krzyżniesie, gdzie przystają. I jak to po kościelnemu, pierwsi krzyż nieśli czarni.Naschodziło się ich z innych chyba parafii niemało. Widać okropną mielichęć ustawienia tego krzyża w miejscu, gdzie go komuniści zdjęli. Tak więcz kościoła pierwsi wyszli ministranci i różni faceci przykościelni w białychkomżach, którzy nieśli zapalone świece – żagwie, za nimi krzyż dźwiganyprzez księży z Cieślickim razem, ksiądz Piotr wikary, znowu ministranciz mikrofonem i siostra Benigna, mocno już wprawiona w śpiewaniu pieśniżałobnych. Za nimi prezesi: Akcji Katolickiej, Katolickich Ginekologówi Komitetu Pomocy Bliźniemu, co mieli pilnować, żeby tłum całego przodkanie zwichrował. A potem rzesza, można powiedzieć nieprzebrana ludzi.Cieślicki, jak mówił, że parafia liczy cztery i pół tysiąca, to chyba liczył bezparafianek, bo tu samych kobiet bez mała z sześć tysięcy być musiało. Z tegowynikało, jak ogromnie, szczególnie naród kobiecy ciekawy był jak ten krzyżna pohybel komunistom będzie przywrócony.Małochwiej z Zarzyckim w swojej sprawie też przyszli na tę uroczystość.Mimo że jako zbierającym im się należało, to jednak pod krzyż się specjalnienie pchali, ale raczej w końcowej części tłumu życzyli sobie miejsceobstalować. Dzięki temu z kościoła wychodzili niemal ostatni i mogli widziećcały tłum nocą już, bo ciemno było, w gardziel ulicy Kościelnej wpuszczony,z krzyżem niesionym przez czarnych i żagwiami trzymanymi przezministrantów, dochodzący już do początku kolejnej ulicy Marcelego Nowotki.


275Tak po prawdzie, to też była Kościelna, tylko za komuny niejakie jej skróceniedało miejsce dla uczczenia bojownika sprawy proletariackiej towarzyszaMarcelego. W chwili obecnej jednakże nazwy ulic niewiele znaczyły. Liczył siętłum złożony z żywych ludzi, którzy tu przyszli, znowu przez Cieślickiego takbardzo nie nagabywani. Żeby nagabywać, to musiałoby być z pięćdziesięciuCieślickich i jeszcze nie zdołaliby sprowadzić tylu ludzi. A zatem jasne było, żeten tłum przyszedł nie dla Cieślickiego, tylko dla krzyża.Zarzycki przez boczne okna w kościele patrzył na ten tłum i aż mu się gębanieco rozwarła. Małochwiej tymczasem przychylił się do niego i pytał:– Widzisz tych ludzi?– Co mam nie widzieć. Widzę.– A pamiętasz, jak towarzysz Materklein mówił: „Kościół, towarzysze, mawielką umiejętność organizowania uroczystości i gromadzenia tłumów, bonauczył się tego od Żydów, skąd wyszedł”.– Mówisz, że od Żydów – powiedział zagapiony Leon – ale ja tu Żydównie widzę.– Bo idą z przodu i to dawniej.Za wiele jednak rozpatrywać nie mogli, bo sami by zostali w kościele, jakjuż ludziska wszystkie wysypały się na ulicę. Tak też i oni zeszli po schodachi zwolna szli za ludźmi. Nie było jednak im trudno ich dogonić, gdyż pochódnagle się zatrzymał, tak jakby tam na przedzie coś się skotłowało. I wtedyprzez megafon usłyszeli znany sobie głos księdza Piotra jak wołał: – Jezusoskarżony, osądzony i skazany. Potworny sąd, w którym ludzie chcieli osądzaćBoga. Wydali wyrok śmierci temu Najświętszemu. Chcieli zabić Zbawiciela,ofiarnika łączącego ludzkość z Bogiem. Tak niedawno u nas jeszcze byłyzbrodnicze sądy komunistyczne, skierowane przeciw najlepszym synomnarodu. Przeciwko tym, co naród łączyli z jego chlubną przeszłością, którzysłużyli niepodległej ojczyźnie, służyli Bogu. Jezu Chryste, któryś cierpiał rany,zmiłuj się nad nami.Tłum za księdzem Piotrem śpiewał ze strasznym przejęciem, a krzyżchwycili teraz ministranci. Niemało ich było, więc pochód bardziej szparko sięposunął w ulicę Marcelego.Nie minęło też za wiele czasu, kiedy znów coś się zakotłowało naprzedzie. Tłum przystanął i śpiewał: „Kłaniam się Tobie, Panie Jezu Chryste,i błogosławię Cię – żeś przez mękę i krzyż swój świat odkupić raczył”.Starczyłoby na dwa krzyże


Potem znów usłyszeli znany sobie głos księdza Piotra jak woła: – Pierwszyupadek pod krzyżem Chrystusa. Cierpienie skazanego na ukrzyżowanie wywodzisię ze zdrady naszych sumień. To w nich zrodził się grzech, który obciążył krzyżniosącego. To ze zdrady ludzkich sumień przyszło cierpienie Syna Bożego. A iletych zaparć się Boga było jeszcze niedawno, gdy zdzierano krzyże z sal szkolnychi szpitalnych, gdy nauczyciele zabraniali młodzieży czcić Boga, a przywódcykomunistycznego państwa gwałcili wolność sumienia obywateli. I potem znówśpiewano: „Jezu Chryste, któryś za nas cierpiał rany”. Przy krzyżu zmieniłosię, teraz go nieśli ojcowie, a za następnym przystankiem matki. Zarzyckiz Małochwiejem niby szli z tyłu, ale niespodzianie zostali otoczeni przez ludzi,wmieszani w tłum. Posuwali się do przodu szturchani przez wyprzedające ichkobiety, przydeptywani przez przemykające się między ludźmi dzieci, szturchaniłokciami przez towarzyszących im mężczyzn. Ale szli, a nawet śpiewali z innymi„Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”. Nie bardzo wiedzieli, czemu pochód copewien czas przystawał. Jak trochę przycichało w śpiewach, to nawet Leon spytałJanusza skąd te przystanki i ile ich może być. Ten mu tłumaczył, że Materkleinuważał za świętą liczbę siedem, a zatem przystanków nie powinno być więcejjak siedem. Z nadzieją zatem, że ich tyle będzie, szli dalej. Nastał nowy jakiśprzystanek, podczas którego wikary wspominał niejakiego Szymona z Cyreny, copomógł nieść krzyż. Wołał też, że po upadku komunizmu mamy tak zniszczonągospodarkę, iż wielu ludzi pozostaje bez pracy. Pomóżmy im – wołał – pomóżmy,jak ten z Cyreny, nieść ich krzyż. – Małochwiej, jak to usłyszał, szepnął Leonowina ucho: – Pewno nas Cieślicki do ogrodu przyjmie. – I szli dalej. Teraz krzyż nieślichorzy. Jacy to byli chorzy, oni nie widzieli, bo byli za daleko. Nagle przez megafonodezwał się głos siostry Benigny. Śpiewała:W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie,W krzyżu miłości naukaKto Ciebie, Boże, raz pojąć może,Ten nic nie pragnie, ni szukaW krzyżu osłoda, w krzyżu ochłodaDla duszy smutkiem zmroczonej.Kto krzyż odgadnie, ten nie upadnieW boleści sercu zadanej.Zarzycki już znał tę pieśń, ale teraz jeszcze gorzej było mu ją słuchać.W zapchanej ludźmi ulicy zrobiło się duszno. Szło chyba na deszcz, gdyż duchota


277zaległa w całym powietrzu. A on był trochę sercowy i gdy przychodziły techwile stężenia powietrza przed samym opadem, nigdy się dobrze nie czuł, potmu wychodził na czoło, a serce czuło ucisk.Starczyłoby na dwa krzyże


Ksiądz Piotr na nowym przystanku mówił teraz o Weronice, że miałaodwagę stanąć przy Chrystusie. A takich ludzi ostatnio było niemało.Mimo tortur policyjnych i sądów skazujących na śmierć, wielu ludzi niewyparło się Chrystusa, i stawali przy nim w kościołach, zakładach pracy,na uniwersytetach, a nawet w wojsku. – Któryś za nas cierpiał rany –śpiewał teraz Małochwiej z Zarzyckim, a siostra Benigna wiodła swój śpiewprzez megafon:Kiedy cierpienie, kiedy zwątpienieSerce ci wskroś przepali.Gdy grom się zbliża, pospiesz do Krzyża,On ciebie wesprze, ocali.Krzyż teraz niosła Wspólnota Ducha Świętego. Zarzycki czekał, czy posłowach pieśni śpiewanej przez Benignę nastąpi refren, żeby mógł powtarzać.Znowu był przystanek. Wikary wołał, że to stacja siódma i drugi upadek podKrzyżem. Mówił teraz o człowieku, że po pierwszym upadku w grzech nieuczynił nic, żeby być lepszy, zbrodnię, którą uczynił wtedy, jest gotów uczynićod nowa.Już wyraźnie się zbierało na burzę. Tłum wszedł dopiero w długą jeszczeulicę Kleparską. Nad głowami ludzi niebo zciemniało, tak że widać nie byłowiele. Jedynie daleko, u początku pochodu przy krzyżu świeciły niesione przezministrantów świece – żagwie, ale tam, gdzie szedł Małochwiej z Zarzyckimświatło to nie dochodziło. Ulica Kleparska, nieremontowana, pełna byławykrętów, tak że obaj mężczyźni raz po raz się potykali, ratując się przedupadkiem tylko oparciem się o innych, co także szli. Małochwiej szepnąłZarzyckiemu: – Chyba Cieślicki zdublował siódemkę, tak jak zdublował krzyż.Nic tu po nas. Zaraz będzie pompa.Zaczęli się przepychać na bok pochodu. Im bardziej przechodzili na stronę,tym gorzej słyszeli to, co się działo na przedzie, ale też wyraźnie widzieli, żechmura deszczowa już naszła nad pochód i zaraz lunie deszcz.– Przyspieszajmy – powiedział Zarzycki – moknąć nie ma co.Odchodzili od pochodu. Szli skrótami w stronę Ogińskiego. Byli już dosyćdaleko. Nagle. Może tuż przed deszczem w powietrzu zrobiła się próżniai dokładnie usłyszeli mocny głos siostry Benigny intonujący pieśń:Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił?W czymem zasmucił, albo w czym zawinił?


279Jam cię wyzwolił z mocy Faraona,A tyś przyrządził krzyż na me ramiona.Już pierwsze krople zaczęły im spadać na głowy. Przyspieszali. Mimo to ciągledochodził do nich śpiew już nie tylko siostry Benigny, ale całego pochodu:Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił?W czymem zasmucił, albo w czym zawinił?Ostatni odcinek drogi podbiegali. Ulewa zrobiła się silna, tak że zmoczeniwpadli do przedsionka domu przy ul. Ogińskiego 2, gdzie mieszkałMałochwiej. Otrzepywali się z kropel deszczu, co im zostały we włosach, naubraniu, nawet buty mieli podmoczone.– No i jak – powiedział Janusz. – No i co, towarzyszu Zarzycki, nieślijeden krzyż.– Ano tak – odrzekł Leon – nieśli tylko jeden krzyż.– Trzeba będzie im pomóc – mówił przychrypniętym głosem Małochwiej. –Trzeba będzie im pomóc, żeby przynieśli ten drugi krzyż.– Należałoby, przez sprawiedliwość.– Cieślickiemu będzie się sprawniej iść, skoro już zna drogę. Z tym drugimnie będzie musiał tyle razy przystawać na śpiewanie.– Pomoże mu nieść Jadwiga, co jej rabaty kazał robić – podśmiał sięgorzko Zarzycki.– To mówisz, że trzeba nam się wziąć za robotę – pytał Janusz.– No chyba nie będziem się patrzyli, jak nam zewsząd cierpienia dodają.Demokrację mamy taką, jaką mamy. Praw nam nie odbierają, tylko żyć niedają. To i z praw sami zrezygnujemy. A poza pracą, tam wszędzie, gdzieczłowiek się rusza, tylko są czarni i ludziom cierpienie wciskają. Trzeba imchociaż po cichu, ale powiedzieć – nie.– Powiemy im po cichu, ale jak dobrze trafimy, to i głośno się zrobi.– To i prawda, niemało szło ludzi za krzyżem.– Ty weźmiesz siekierę, a ja piłę, po latarce będzie miał każdy z nas.– Idziemy na dwunastą, jak wprzódy?– Nie na dwunastą. O dwunastej się złe rzeczy dzieją, a my chcemy dobrze.Otrząśniem się z deszczu, buty podsuszym. Herbaty się człowiek napije, nogina tapczanie wyciągnie. Pójdziemy na drugą. To jest ciszej. Ludzie śpią.Starczyłoby na dwa krzyże


– A może i racja. To ja już do ciebie nie będę wchodził, pobiegnę na swojemieszkanie.Równo jak ulał za piętnaście druga obaj wychodzili z domów. Niebosię chyba z chmur jeszcze nie przetarło, bo ciemnica była straszna. Szli,poświęcając pod nogi latarkami.– Przypomina się – powiedział Małochwiej – jako szliśmy wtedy.– Ale dalej było. Ty od rodziców. Ja z hotelu robotniczego na Śliskiej. Nicnie jechało, trzeba było drałować piechotą. Prawie nie warto było, taki szmatdrogi. Po to, żeby dół zasypać.– Znowu nie zapominaj, nie zasypywałeś tylko dołu – powiedział Janusz.– A co?– Już nie pamiętasz jakeśmy krzyż chybali, czy się rusza. Nie wiadomo było,czy nie trzeba będzie odkopywać.– Może i tak, ale przecież ziemia miękka była.– No, ale chodzi o to, żeśmy nie tylko dół zasypywali, ale i krzyż ruszali, czysię chybocze.– Ja tam nie pamiętam, żebym krzyż ruszał – powiedział Leon. – Wojskowikrzyż dźwigiem zdjęli.– Ale kazali nam ruszać, czy się chybocze.– Możeś ty ruszał.– Nie bój się – mówił wolno Małochwiej. – Ruszałeś i ty, czy nie ruszałeś.Teraz też jesteś za fizycznego. Siekierą uderzysz pierwszy, bo ją masz. Piłowaćbędziemy po równo. Ale ty za fizycznego. Odpowiedzialność, taka moralna,jest moja. Biorę ją. Tak by kazał Komitet, jakby był. Ty się nie lękaj, jesteś zafizycznego.Dochodzili na winkiel. A na nim stał krzyż postawiony przez czarnych coszli z tłumem. Ciemnawo było, ale krzyż się odcinał, gdy się patrzyło nań odstrony domów, a nie od jezdni. Jezdnia była jego jaśniejszym tłem.– Plucha – powiedział Małochwiej, bo i mokrawo nadal było. – Zaczynamy,nie ma co czasu mitrężyć. Siekierę masz, to wal od dołu.Zarzycki wyciągnął siekierę z niesionej dotąd torby, torbę rzucił, doszedł dokrzyża i dziabnął w jego dolny trzon. Krzyż się zachwiał i zaczął lecieć prostow dół na stojącego za nim Janusza Małochwieja.– O Boże – ryknął Janusz i w ostatniej chwili odskoczył od upadającychramion krzyża. – Co ty robisz – zawołał.– Dziabnęłem tylko raz – odparł Zarzycki.– Małoś mnie nie zabił.


281– Ano, mówił ksiądz Piotr, od krzyża się nie ucieknie. A ty żeś uciekł, chybadzięki temu, żeś Boga wezwał. Tęgo by cię pogruchotało i bym cię musiał narękach taszczyć do domu, a twoja stara by mi ścierką po gębie dała.– Może by i dała. Ale czemu ten krzyż tak zaraz poleciał?– Wstawiony był tylko dźwigiem w dziurę i trochę kamieniem podtrzymany.Nie betonowali go widać przez tę pluchę.– Ale by mi dał. Ale by mi dał – powtarzał postraszony Małochwiej.– Nie gadaj, tylko bierzmy się za piłę. Jeszcze kto nas tu najdzie i będziemymusieli oczami świecić.Małochwiej z futerału wyjął piłę, przykucli naprzeciw siebie i krzyż piłowali.Poszło im to szparko, bo niejedną robotę już razem robili, ciężkawą i lekką.– Ale popatrz – powiedział Leon – podobizny Chrystusa na krzyżu nie ma.A wtedy była. Pamiętam, jak ją żołnierz hanclem oderwał i w krzaki rzucił.Oni mieli rozkaz tylko zdjąć krzyż dźwigiem. O podobiźnie Chrystusa narozkazie nie było mowy. To żołnierz w krzaki rzucił.– Księża ją pozbierali – mówił Małochwiej – i mieli ją do kościoła zabrać. Aleciekawe, że jej teraz nie dali.– Wycwanili się czarni. Jak obecnie, za tej naszej amerykańskiej demokracji,podatkiem obłożą każdy krzyż postawiony poza kościołem, to księża samiprzylecą go zdejmować. Będzie im skromniej zabierać krzyż bez podobizny.– Ale który – zaśmiał się Małochwiej – ten, cośmy go przepiłowali, to jużCieślicki go nie postawi. I tak na razie będzie musiał przynieść drugi, ten, coi na niego starczyło ze zbiórki.– My tu gadu, gadu, a nogi ziębną. Idziemy.Jak trochę odeszli, to Małochwiej zaczął swoje: – Kawał roboty żeśmyodwalili. I to teraz, kiedy oni mają wszystko. Policję, władzę, banki, pieniądze.A my tylko gołą dupę. Wtedy, jakeśmy przyszli krzyż ruszać, to nie byłażadna sztuka. Nasza partia miała władzę. Był Komitet Miejski z towarzyszemŁabiszynem, wojewódzki, centralny. Wszystko było od góry do dołu. Możnabyło krzyże zdejmować ile chcąc. I nie tylko. Nawet całe kościoły rozebrać,cegła po cegle dla ludzi, dla domów, do spodu.– Tak, teraz jest nas dwóch. Materklein gdzieś się zapodział – powiedział Leon.– Przyjedzie, jak trzeba będzie, i powie: „Towarzysze zrobiliście kawałdobrej roboty. Z winkla sami, bez żadnej dyrektywy partii, bez dźwigu,z winkla zdjęliście krzyż, co miał być znakiem cierpienia dla całej dzielnicyszarych ludzi pracy”.Starczyłoby na dwa krzyże


– Ano tak, dwóch ludzi i jak mogą Cieślickiemu nałożyć roboty. Jutro sięzejdą na pogaduchę w sali Świętej Rodziny i będą radzić z czego zrobić drugikrzyż, żeby go tak łatwo nie było przepiłować. I za co? Baru mlecznego już niebędzie. A za robotę Jadwigi proboszcz będzie musiał zapłacić z własnej kiesy.– Chyba – wtrącił Małochwiej. – Albo by nas znowu wezwali na zbiórkę.– Ja – otrząsał się Leon – drugi raz bym nie poszedł. Zbiórka jak zbiórka. Aleto słuchanie kazań wikarego mocno mi za pazuchę weszło.– Nie żałuj mu – śmiał się Janusz – teraz jak znowu krzyż zdjęty,przynajmniej będzie miał o czym gadać.Dochodzili do domów.– No to graba.– Graba.– Zrobiliśmy cichą robotę i cicho sza – przypominał Janusz.Z rana, na drugi dzień okazało się, że Zdrowe Ziele S.A. kończy jużreorganizację deficytowego zakładu Zieleń Miejska. Małochwiejowi nowadyrekcja przyznała dobrodziejstwo zwolnienia z obowiązku przychodzenia dopracy. Był na wymówieniu, więc przychodząc, mógłby sarkać. Jak wrócił namieszkanie, on taki żwawy i pełen pomysłów, teraz nie wiedział, co ze sobązrobić. Nie trzeba tego głośno mówić, ale po prawdzie to miał pewien żal dotowarzysza Materkleina, że nie zostawił dyrektywy na czas przejściowy, kiedypartia będzie wyzuta z władzy i jeszcze jej ponownie nie przejmie. Co robić,czy iść do pseudokomunistów, do socjaldemokratów, czy siedzieć doma. Nielękał się. Mógłby nawet zastrajkować, jak jego dziad i ojciec w 1905 i w 23.i 37. Nie lękał się, ale nie było dyrektywy. Na razie więc patrzył w okno. Napodwieczór się szybko ściemniało. Pogoda była kiepska. Chmury nisko zeszły,jakby czego na ziemi szukały. Robić nie było co. Do Zarzyckiego nie pójdzie, boteraz musi z nim być z dala.I nagle ktoś zapukał do drzwi wejściowych. Ucieszył się Małochwiejw duchu całkiem. Pomyślał: – Przytałęta się jakaś lebiega, będzie cośświeżego.– Kto tam? – zawołał, podchodząc do drzwi.– Policja!– Duch Pana Boga chwali, bardzo proszę – i otworzył drzwi na oścież.Na korytarzu stał młody człowiek nie za wysoki, z wąsikiem, cywil.– Proszę, proszę – zachęcał go do wejścia Małochwiej.Tamten ostrożnie, oglądając się na boki, wszedł do mieszkania.Małochwiej poprowadził go do tego pokoju, w którym zawsze wypoczywałna tapczanie. Było tam biurko i dwa krzesła. Siedli. Młody człowiek


283przyglądał się gospodarzowi, a potem sięgnął do kieszeni i pokazującdokument, powiedział:– Moja legitymacja.Małochwiej zaraz rękę wyciągnął.– Można zobaczyć, jeszcze nie widziałem. – Przybysz podał mu swojąlegitymację.– Ładna – mówił Małochwiej – coś tylko za długa, mocno się w oczy rzuca.U panów na takiej służbie wszystko musi być średnie.– Ano, szarawe – odpowiedział przybysz, odbierając legitymację. Potemprzychylił się trochę do biurka i zapytał: – Czy pan jest Januszem Małochwiejem?– Tak – odparł zapytany.– Mam do pana pytanie, co pan robił wczorajszej nocy.– Ja – dziwował się Małochwiej – doma byłem.– Doma – powtórzył funkcjonariusz. – Ale czy panu jest wiadomo, kto touczynił, albo może sam pan brał udział w obaleniu krzyża, postawionego nazbiegu ulic Kleparskiej i Ogińskiego.– To krzyż został obalony! – zawołał z niekrytym oburzeniem Małochwiej.Nie chodziłem tam, nie widziałem. No przecież ja stary tego nie zrobiłem. Alekomu ten krzyż mógł przeszkadzać.– Tego nie wiemy, może pan mi na ten temat coś powie?– No tak, tylko że ja sam nie wiem. Ale interesowałoby mnie, dlaczego pansię do mnie akurat w takiej sprawie fatygował?– Mamy przyczyny.– Jakie?– Pan kilkanaście lat temu obalał ten krzyż.– O co to, to nie. Byłem tylko przymuszony do zasypywania dołu.– Wiemy, żeście czynnie reprezentowali klasę robotniczą podczas przebieguobalania i wywożenia krzyża z ulicy Kleparskiej.– Skądże takie rzeczy wiecie?– My wszystko wiemy. Władza wszystko wie, panie Małochwiej. Z tejprostej przyczyny i teraz jest pan osobą podejrzaną o dokonanie tego czynuwandalizmu, który wielu uznało za zbrodnię.– Władza, mówi pan, wszystko wie, policja wszystko wie. A czy możewie, że to ja jako działacz parafii św. Klemensa Dworzaka uczestniczyłemskromnie, bo skromnie w zbiórce pieniędzy na ten krzyż i nazbieraliśmyniemało, bo starczyło nawet na niejeden ale na dwa krzyże.Starczyłoby na dwa krzyże


– To pan uczestniczył w zbiórce na krzyż? – powiedział jakby zaskoczonymłody policjant.– Tak – kiwał smutno głową Janusz – uczestniczyłem, i teraz taka zbrodnia.Rozumie pan, że dla mnie to jest wstrząs.– To pan zmienił poglądy?– Ja? Skądże, zawsze byłem religijny.– Należał pan do partii.– Panie – kiwał ręką Janusz – należałem, nie powiem, że nie, aleprzymuszony.– Jak pan to rozumie – „przymuszony”.– Byłem majstrem. Miałem pod sobą młodych ludzi. Powiedzieli, żewychowawcą w pracy młodych robotników może być tylko partyjny.Przymusili mnie do zapisania się. Ale też moi pracownicy prosili, żebymwstąpił, bo chcieli, jak mówili, mieć porządnego człowieka za szefa. To byłytakie czasy, że człowiek wciąż był do czegoś przymuszany.– Niech pan nie opowiada, w Zieleni Miejskiej był pan znanym aktywistąpartyjnym.– Ja, aktywistą? – dziwował się Małochwiej. – Ja mało co piśmienny jestem.– Ale przenosił pan na zakład dyrektywy Komitetu Miejskiego partii.– Widzi pan, sam pan mówi, że inicjatywy żadnej nie miałem, bo wszystkoto były dyrektywy Komitetu Miejskiego. Pan jest młody, to pan nie pamięta,jak to się wtedy żyło. Pod ciągłym przymusem. Pod ciągłym strachem. Dziśjest wolność, ale ludzie, tak po prawdzie, tego nie rozumieją. Uczciwie nieumieją żyć.– Był pan, nie był pan aktywistą. Mnie chodzi o to, czy tej nocy był panpod krzyżem.– Wieczorem szedłem z procesją, a o mój udział w zbiórce na krzyż niechpan spyta wielebnego księdza proboszcza Cieślickiego z naszej parafii.– Spytamy się i potem wrócę do pana.– Jak się pan dowie, to już nie ma pan po co wracać. Ale ja przy okazjichciałem się pana komisarza o coś spytać.– Nie jestem komisarzem.– A jaka ranga?– Aspirant.– O właśnie, chciałbym bardzo się dowiedzieć, panie aspirant, czy pan lubiswoją pracę.– Lubię, a czemu?– Nie odczuwa pan trochę takiej beznadziei?


285– Tu nie ma żadnej beznadziei.– A przecież pan się nachodzi. Nawypytuje. W końcu znajdzie jakichśłobuzów, którzy, żeby zaistnieć w gazetach, obalili ten krzyż. No i co z tego.Przecie tych ludzi nikt nie zamknie. Nasze więzienia sprzedane spółceakcyjnej Deutschland über Alles. Niemcy owszem, mogą kogoś zamknąć zazabicie Niemca, Żyda, ale nie za obalenie krzyża. Europa by się z nich śmiała.Powiedzieliby, że na wolność sumienia nastają.– Moim zadaniem jest śledzić przestępców. Postępowaniem karnym zajmujesię prokurator, sędzia, służba więzienna. Nieprawdą jest, że więzienia sąsprzedane obcym.– Ale powinny być, panie aspirant, powinny być. Mamy takieładne więzienia.– To ja już pójdę.– Niech pan posiedzi, robota nie zając. Zawołam córkę. Herbatę poda.– Żadnej herbaty. Dziękuję, wychodzę – i zerwał się z krzesła.Wtedy Małochwiej też wstał i nachylił się do niego poufnie: – Tylko niechpan nie opowiada, panie aspirant, ludziom, że ja byłem aktywistą. Bo tonieprawda. Władza państwowa wie, co wie, ale wiele też nie wie.Policjant doszedł do drzwi i nie podając mu ręki, wyszedł z mieszkania.Drzwi głośno za sobą zatrzasnął. Małochwiej stanął na wysokości oknai obserwował chodnik, którym powinien był ten obcy odchodzić.I rzeczywiście niedługo na tym chodniku pojawiła się jego raczej nieduża,drobna postać. Odprowadzał go oczyma. Po pewnym czasie sylwetkaobserwowanego znikła, zakryta płaszczyzną sąsiedniego domu. WtedyMałochwiej jakby z satysfakcją wyszeptał – Ot, skurwysynki.W tym czasie myśli jego sąsiada Zarzyckiego biegły w nieco innymkierunku. Leon zastanawiał się nad tym, dlaczego tak się stało, że krzyżpo pierwszym jego uderzeniu siekierą nachylił się gwałtownie do upadkui według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien był rąbnąć w głowęMałochwieja. A jednak tak się nie stało, bo Janusz zawołał „Mój Boże”. Tenjego krzyk wstrzymał jakby tempo upadku krzyża i Janusz zdążył odskoczyć.Gdyby nie to, dostałby w ciemię, i on sam, Zarzycki, zapewne okazałby sięmordercą Małochwieja. A jednak tak się nie stało, czyli, że są jakieś dobre siły,które ochroniły go przed mianem zbrodniarza.Gdy doszedł do tego wniosku, ktoś zadzwonił do drzwi wejściowych.Zatopiony w rozmyślaniach nie zastanawiał się nawet nad tym, kto toStarczyłoby na dwa krzyże


może być, tylko odruchowo podszedł do drzwi i je otworzył. Aż drgnąłz zaskoczenia, gdy zobaczył, że na progu stoi zakonnica. Odruchowo ustajego wyszeptały słowo Benigna. Siostra robiła jednak jakieś niesamowitewrażenie. Twarz miała nabrzmiałą, welon przekrzywiony, pod szyją żakietjakby niedopięty.Zarzycki cofał się, ręką wskazując miejsce do przejścia, mówił: – Proszębardzo, bardzo proszę, jak się cieszę, że siostrę widzę. Proszę wejść. Żony niema, ale może niedługo przyjdzie.Benigna wchodziła zdecydowanie do środka, jakby go nawet odpychającswoją postawą od wejścia. Zarzycki więc się cofał, łokciem otworzył drzwi doswego pokoju, sam do niego wszedł, a zakonnica za nim. Gdy byli już w tympokoju, zakonnica zamknęła za sobą drzwi, podniosła oczy na Zarzyckiegoi się patrzyła, nic nie mówiąc. Leon objęty jej wzrokiem nie czuł się dobrze.Na wesołej na ogół twarzy Benigny nie było ani śladu uśmiechu. Po pewnymczasie zakonnica powiedziała: – Leonie, czemuś to zrobił.– Co?– Czemuś krzyż, znak zbawienia, przewrócił siekierą.– Skąd wiesz?– Pan mi powiedział.– Jak to Pan. Przyszedł i ci powiedział.– Przyszedł i powiedział. Powiedział o tej strasznej krzywdzie.Leon odstąpił nieco od zakonnicy. Teraz na jego twarzy malował się bólzmieszany z oburzeniem: – Czemu? – powiedział. – Tyle lat żyję i czemu domnie Pan nigdy nie przyszedł i nic mi nie powiedział. A też żyłem uczciwie, nierobiłem żadnych świństw. Tylko byłem biedny, a do biednych Pan nie przychodzi.– Biedny czy bogaty. To, co zrobiłeś, jest zbrodnią. Obaliłeś krzyż, znakcierpienia Syna Bożego.– Ja nie chcę cierpienia. Mnie jest potrzebny Bóg sprawiedliwy. Bóg twojegoproboszcza, który zbierał od jednych i drugą część wartości krzyża zatrzymałdla siebie, nie jest moim Bogiem.– Cierpienie dotyczy wszystkich. Nie uciekniesz i ty od krzyża. Proboszczz uzbieranych pieniędzy pomógł kobiecie doświadczonej cierpieniem.– Proboszcz wybrał tę kobietę. Odmówił naszym prośbom, ludziodsuniętych z pracy. Proboszcz z wikarym opowiedzieli się za nowym czasem,w którym my nie mamy żadnych szans. Nam tylko przyniósł na winkiel krzyż,po to, żeby nas, szarych ludzi, objąć cierpieniem.– Ale czy ty rozumiesz, że twoje cierpienie, cierpienie tej kobiety, cierpienieszarych ludzi – mówiła Benigna – to są tylko fragmenty cierpienia Chrystusa


287umierającego na krzyżu, który swoją męczeńską śmiercią objął odwiecznyczas przeszły cierpienia wszystkich ludzi i cały przyszły czas tych, co nadejdą.Że tym cierpieniem doszedł do zmartwychwstania, to znaczy odsunął kamieńz grobu, którym ludzie wszyscy, i szarzy, i nie szarzy, byli odgrodzeni od Boga.To jest sens krzyża i w to trzeba uwierzyć.– W co?– Trzeba uwierzyć, że ofiara krzyża miała powszechne znaczenie. Otwieraładrogę wszystkich ludzi do Ojca, do Pana. Dla ciebie, dla tej kobiety, dla mnie.To trzeba zrozumieć. Ty zaś, podnosząc siekierę na taki krzyż, powiedziałeś:„Panie, my nie chcemy drogi Syna człowieczego idącej do Ojca”. Ty zamykałeśjedyną drogę idącą do Boga. I to jest cała treść twojej zbrodni.– Ja chciałem uwolnić sumienia.– Nie uwolnisz sumień. Sam przecież wiesz o sobie, że swojego sumienianie uwolnisz. Ono ciągle będzie ci przypominało to, co zrobiłeś. I co więcej, złesumienie będzie cię pchało do nowej zbrodni.– Tak myślisz, Benigno?– Nie myślę. Ja wiem, bo cię poznałam.– To co mam zrobić?– Modlić się. Modlić się i prosić Boga o przebaczenie dla twojej duszy.– Jakże mam się modlić, kiedy nie znam żadnych słów modlitwy. Pan domnie, tak jak do ciebie, nie przychodzi i ze mną nie gada. Widać od początkubyłem skazany na śmierć mojej duszy.– Nieprawda. Bóg nie zabija u początku. Tylko tyś opróżnił duszę. Duszabez Boga, to stągiew bez wody. Musisz się modlić, pokutować. Możesz Bożecierpienie odprosić.– Jak się modlić, czym się modlić?– Tymi słowami, których cię nauczyła matka.– Ja tak za bardzo to matki nie miałem.– Jak to, nic cię nie nauczyła?– Mnie?– Ciebie. Jakiej modlitwy cię nauczyła?Stał i zastanawiał się. Nagle wolno uniósł rękę do czoła i jakby z trudem,przypominając sobie przez mgłę, powiedział: – W imię Ojca – potem rękęwolno opuścił poniżej twarzy i zatrzymując ją, dodał – Syna, a późniejszybciej przerzucając rękę od ramienia do ramienia mówił – Ducha Świętego.I na koniec złożył ręce jak do modlitwy, mówiąc „Amen”.Starczyłoby na dwa krzyże


Zakonnica śledziła jego ruchy i teraz, kiedy powiedział „Amen”, czekałana to, co powie dalej. Ale on milczał, nie mogąc sobie przypomnieć żadnychinnych już słów. Gdy milczenie się przeciągało, a on stał przed nią jak małychłopczyk z tymi złożonymi do modlitwy rękoma, Benigna powiedziała: – I cowięcej, czego cię jeszcze matka nauczyła.– Niczego.– Przypomnij sobie. Musiała cię jeszcze czegoś nauczyć.Na twarzy Zarzyckiego malował się wysiłek. Widocznie chciał sobieprzypomnieć. Jakieś słowa chodziły mu po głowie, ale nie układały sięw sensowne zdania. Nagle powiedział: – Już wiem, jak byłem chory, miałemgorączkę, to wołała: „Boże, zmiłuj się nad nami”. Ale to nie była modlitwa.Zakonnica potrząsnęła głową. – Nie prawda. To była najpiękniejszamodlitwa. Mów za matką. Mów!Zarzycki zaczął szeptać: – Boże, zmiłuj się nade mną.Gdy tak trzy razy powtórzył, zakonnica nagle uklękła przed nim i wołała:– Boże, zmiłuj się nad nami. Mario, pomóż nam. Maria ci jeszcze możewyprosić zbawienie. Za mało wiedziałeś, żebyś był winien. Proś o zbawienie,powtarzaj – Jezu, zmiłuj się nade mną.Przejęty Leon zaczął szeptać wargami: – Boże, zmiłuj się nade mną.Zakonnica klęcząc, patrzała się na jego twarz, na jego wargi wymawiającemodlitwę. W końcu sama zaczęła coś szeptać. Z początku cicho, potem corazgłośniej mówiła: – Leonie, możesz być zbawiony.– Ja – mówił – to niemożliwe. U mnie nigdy nie był Pan.– Możliwe – zaczęła nagle wołać siostra. – Za mało wiedziałeś, żebyś byłwinien. – Krzyczała prawie – Możliwe!– Mówisz – wyszeptał Leon. █


Wydawnictwopoleca:Sekrety Sądu NajwyższegoDaniel P. Klimekstron: 220format: 125 x 205mmcena: 28,00 złKsiążka przedstawia historię manipulacji prawem konstytucyjnym naprzykładzie dwóch przełomowych spraw sądowych, które w 1973 rokuprzyczyniły się do zalegalizowania aborcji w USA. Autor ujawnia kulisydziałań wielkich korporacji czerpiących zyski z przemysłu aborcyjnegopod płaszczykiem walki o prawa kobiet i „wolność wyboru”.Między egoizmem a dobrem wspólnymks. Zbigniew Waleszczukstron: 128format A5cena: 19,00 złW dobie globalizacji instytucja państwa traci swoje znaczenie.Czy wobec tego mamy do czynienia z kryzysem państwa? Czy jest on nieuniknionyi pozytywny? Jak reagować? – to pytania, które podejmuje autor.Kościół i kultura w dialoguWitold Kawecki CSsRstron: 416format: B5cena: 49,00 złKsiążka prezentuje pełną napięć historię wzajemnych relacji międzyKościołem a światem kultury w nauczaniu papieży od Leona XIIIdo Jana Pawła II. Książka otrzymała przyznane przez StowarzyszenieWydawców Katolickich wyróżnienie – Feniks 2009 w kategorii„nauki kościelne”.zamówienia prosimy sk³adaæ:listownie: Wydawnictwo Homo Dei, ul. Zamojskiego 56, 30-523 Krakówtelefonicznie: 012/656-29-88, faksem: 012/259-81-21pocztą elektroniczną: dystrybucja@homodei.com.plw księgarni internetowej: www.homodei.com.pl


W y d a w n i c t w oFakty, o których inni milcz¹...UWAGA NOWOŒÆ!ABSOLUTNY BESTSELLER!Narodziny chrzeœcijañstwa. Pierwszyz p i ê c i u t o m ó w m o n u m e n t a l n e -go dzie³a Warrena H. Carrolla poœwiêconegodziejom chrzeœcijañstwa od stworzeniaœwiata do czasów wspó³czesnych. Historia œwiataopowiedziana jako historia zbawienia przezjednego z najlepszych autorów ksi¹¿ek historycznychTa i inne ksi¹¿ki do nabycia na:www.WydawnictwoWektory.plWYDAWNICTWO WEKTORY, ul. Karkonoska 59a, 53-015 Wroc³awtel. 071 33 98 222, tel. kom. 0693 977 999, e-mail: info@wydawnictwowektory.plOPCJA NA PRAWO* – opcja na prawdê*Miesiêcznik do nabycia w ksiêgarniach Empik oraz salonach RuchuPrenumerata: tel/fax 071 33 98 222, tel. kom. 0693 977 999, e-mail: info@wydawnictwowektory.plwww.opcja.pop.pl


✃O D C I N E K D L A W P Ł A C A J Ą C E G O O D C I N E K D L A P O S I A D A C Z A R A C H U N KU O D C I N E K D L A B A N KUzł . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .zł . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .zł . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .słowniezłotych:słowniezłotych:słowniezłotych:wpłacający:wpłacający:wpłacający:dokładny adres:dokładny adres:dokładny adres:Tytułem: prenum. „Frondy” od nr . . . . . do nr . . . . .Tytułem: prenum. „Frondy” od nr . . . . . do nr . . . . .Tytułem: prenum. „Frondy” od nr . . . . . do nr . . . . .Konto: Fronda PL Sp. z o.o.Bank Millenium S.A. O/Warszawa76 1160 2202 0000 0000 3542 8686Konto: Fronda PL Sp. z o.o.Bank Millenium S.A. O/Warszawa76 1160 2202 0000 0000 3542 8686Konto: Fronda PL Sp. z o.o.Bank Millenium S.A. O/Warszawa76 1160 2202 0000 0000 3542 8686stempel i podpis przyjmującegostempel i podpis przyjmującegostempel i podpis przyjmującego✁

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!