22.08.2015 Views

FRONDA

czyściec - Fronda

czyściec - Fronda

SHOW MORE
SHOW LESS

Create successful ePaper yourself

Turn your PDF publications into a flip-book with our unique Google optimized e-Paper software.

PISMO POŚWIĘCONE<strong>FRONDA</strong>Nr 40


<strong>FRONDA</strong>Nr 40ZESPÓŁNikodem Bończa Tomaszewski, Michał Dylewski, Grzegorz Górny,Marek Horodniczy (redaktor naczelny), Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz,Łukasz Łangowski, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan ZielińskiZrealizowano w ramach Programu Operacyjnego Promocja Czytelnictwaogłoszonego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa NarodowegoOPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT OKŁADKIJan Grzegorz ZielińskiREDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTAJMDADRES REDAKCJI I WYDAWCYul. Jana Olbrachta 94, 01 -102 Warszawate!.: (022) 836 54 44; fax: (022) 877 37 35www.fronda.plfronda@fronda.plWYDAWCAFronda pl sp. z o.o.Zarząd: Michał Jeżewski, Tadeusz GrzesikDRUKPracownia AA spółka jawna, pl. Na Groblach 5, 31-101 Krakówtel.: (012) 422 89 83. 422 13 44, fax: (012) 292 72 96.e-mail: pracowania@aa.com.plPrenumerata Pisma Poświęconego FrondaKsięgarnia Ludzi Myślącychul. Tamka 45, 00-355 Warszawatel.: (022) 828 13 79 • e-mail: info@xlm.pl • www.xlm.plAby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałezamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.plRedakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.Redakcja „Frondy" nie ponosi odpowiedzialności za treść i formę reklam.ISSN 1231-6474Indeks 380202


S P I S R Z E C Z YJERZY MONETASmród 6KRAFTWERKAero Dynamik11•••Deklaracja transhumanizmu 12BARTOSZ WIECZOREKTranshumanizm - utopia cyborgizacji człowieka 14LECH JĘCZMYKCoraz świeższe nieboszczyki (nauka i SF) 29KRAFTWERKThe Model36•**Umęczone ciało, czyli „zmiana płci" krok po kroku 37MAREK HORODNICZYBez odwrotu. „Zmiana płci" według www.transseksualizm.pl 38PAUL McHUCHPłeć i skalpel 49REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAKMówi kioskarka 62JESIEŃ 20063


BARTŁOMIEJKACHNIARZNowy kult Molocha 64JOSEPH RATZINCERZnaczenie osoby w teologii 70KS. ROBERT SKRZYPCZAKPozłacany fetysz czy złota żyła? Rozważania o personalizmie 880. ALEKSANDER POSACKI SJWspółczesny „duch Antychrysta", czyli zabójstwo osoby 112PAWEŁZAWADZKICzyściec 126MARCIN KRUHLEJWiersze131•**Biuro matrymonialne Marzenie Kasi 137EMILIAGUTOWSKAMistyka małżeńska Św. Brygidy Szwedzkiej 138FILIP MEMCHESEros i zbawienie człowieka 158RADOSŁAWZYSZCZYŃSKIPrawdziwy Orfeusz170•**Czy ktoś z lewobrzeża Szczecina w ogóle to czyta? 173ARTUR MIKABelles lettres 174ROZMOWA Z ABP. GRANADY MONS. JAVIEREM MARTINEZEM FERNANDEZEMKościół i liturgia nihilizmu 175JAROSŁAW KLEBANCyrkiel i młot 186PAWEŁ GZYLPieśń nawróconego okultysty 1924<strong>FRONDA</strong> 40


JOLANTA KLECELRadość nawróconego Chińczyka 202BENIAMIN MALCZYK PESSIMUSŁzy nawróconego nazisty 214JAROSŁAW JAKUBOWSKILicheń 223Majowa jutrzenka 228IMPRIMATURARTURNOWACZEWSKIBól w prawym kolanie(recenzja poematu Wojciecha Wencla pt. Imago mundi)230NATALIABUDZYŃSKACoś naprawdę(recenzja książki Piotra Czerskiego pt. Ojciec odchodzi) 242MAGDALENAStracić twarzWANIEK(recenzja książki Karin Struck pt. Widzę moje dziecko we śnie) 248STEFAN JEZIORNYApologia białego człowieka(recenzja książki Jeana Raspaila pt. Obóz świętych) 256BORYS BARSKIWarkocz „pięknej Julii", czyli dziecięca rewolucja 260ROMANBULTYŃSKILech Wałęsa - mit solarny 264JAROSŁAW JAKUBOWSKIArgumenty redaktora Nowaka 270NOTY 0 AUTORACH 282


SMRÓDJERZYMONETAŚwiatło latarń ulicznych rozpływało się na tafli zakurzonego szkła. Konecznysiedział z tyłu, na podwyższeniu, obok grubej starej baby w wełnianej czapie.Bez zainteresowania obserwował fragmenty mijanej przestrzeni prześwitująceprzez niezabrudzone skrawki szyby. Autobus sunął powoli, co jakiś czaswyczołgując się spod czerwonych świateł, by po kilku szarpnięciach pozwolićsobie na chwilowe nabranie prędkości.Pośrodku, na wąskim korytarzyku między siedzeniami zbita masa w puchowychkurtkach próbowała zachować równowagę przy bardziej ostrychzakrętach i odseparować się od siebie nawzajem, mijając się beznamiętniezamglonymi spojrzeniami.Koneczny nie miał dziś ochoty na wizytę w miejskiej bibliotece. Do cholery!Materiały są w porządku! Czekać godzinę na jeden tekst z konferencji „Reshumana"? Nie, nie dziś. Wstąpi tylko na moment do taniej księgarni. Tak, noi oczywiście trzeba by było coś zjeść. Umiera z głodu.Spojrzał na dziewczynę w czapeczce z misiem potakującą w rytm muzykiz nałożonych na uszy słuchawek. Miała ładną twarz i duże rozchyloneusta. Wpatrywała się bez cienia ciekawości w pejzaż blokowiska po prawejstronie.6<strong>FRONDA</strong> 40


Baba obok Konecznego nie patrzyła nigdzie. Jej wzrok błądził gdzieśw okolicach kolan, zahaczał o podłogę. Kurczowo ściskała wypełnioną łachamireklamówkę.- No i po co ci te szmaty, babciu? - spytał ją w głowie. - Będziesz je cerowaći chować pod szafę? I tak na okrągło, aż do śmierci? Aż do śmierci...- spojrzał na plecak wypełniony książkami, leżący pod jego nogami.„Struktury kognitywne a rytuał codzienności" - przemknęło mu przezgłowę. Nie! Nie dziś! Kolejka w bibliotece wydawała mu się nie do przeskoczenia.Czuł się słabo.Jakiś facet na chwilę oparł się na jego ramieniu, nie mogąc chwycić metalowejrurki do utrzymywania równowagi.Małpy. - Koneczny spojrzał na ludzi ściskających kurczowo metaloweuchwyty. Zwisali na nich jak na gałęziach. Wydało mu się to dziwną formąkalectwa.Jeszcze tylko trzy przystanki i uwolni się z tej jeżdżącej klatki. Spojrzałprzez szybę na błyszczące neony supermarketu. Rozmyte sylwetki ludzkiekrzątały się po parkingu. Śnieg z deszczem zamazywał i tak niewyraźnyobraz.Wydało się Konecznemu przez chwilę, że poczuł jakiś zapach, jakby...coś zaśmierdziało. Obejrzał się za siebie. No, jeszcze niech ktoś puści bąka,będzie zabawniej - pomyślał z irytacją.Poczuł to znowu. Nie, to nie było pierdnięcie, raczej jakaś stęchlizna,stare mięso czy coś takiego... Błądził po twarzach pasażerów, szukając potwierdzenia.Nie zauważył żadnej reakcji. Może ta stara obok wiezie jakiśsmród w tej reklamówce? Albo wąsacz opierający się o jego ramię. Może tood niego? Spojrzał ukradkiem na grubo ciosaną twarz sąsiada.Co za gęba! Niskie czoło, posklejane włosy wystające spod futrzanej czapyi żabie, wyłupiaste oczy. Pewnie jest blacharzem albo kładzie płytki - pomyślał.- Co tam, Tadziu, jak w robocie? Dobrze idzie? Marian też by pasował,albo Władek.Smród dopadł go teraz wyraźnie. Coś jakby zepsute mięso, produkt rozkładu...Aż dziw, że nikt nie reaguje. Przecież prawie nie da się oddychać- spojrzał jeszcze raz w stronę grupy pasażerów upchanych przy drzwiach.Obrazek ten sam. Rytuał wzajemnej izolacji odbity na skupionych w nieokreślonejpustce twarzach.JESIEŃ 2006 7


Koneczny pomyślał, że dusząca woń jakoś dziwnie tu pasuje. Jest takaciężka, wypełnia swym ciężarem ołowiany rytm autobusowej rzeczywistości.Jakby jazda była tylko pozorna, tak naprawdę tożsama z procesami rozpadui zaniku. Lecz po co te intelektualizmy? Może po prostu zawsze tu tak śmierdzi?Jakaś mieszanka woni ludzkiej z chemicznym zapachem działającegosilnika?Zresztą nieważne. Koneczny oderwał się od wewnętrznych dywagacji.Autobus miękko wylądował w zatoczce przystanku. Ludzie powoli zaczęlisię wysypywać przez otwarte drzwi. Koneczny wstał. Przepchnął się w stronętylnego wyjścia.- Nareszcie - odetchnął świeżym powietrzem. W którą stronę teraz?Moment dezorientacji. Lawirował przez chwilę na skraju chodnika, próbującusunąć się z drogi przechodzącym we wszystkie strony ludziom. W końcustanął pod budą z knyszami i odpalił papierosa.- Dobra, no więc wpadniemy na chwilkę do taniej księgarni - podjął decyzję,rzucając peta w czarną maź błota.Plucha. Śnieg z deszczem pokrył chodniki i ulice taflą mokrej galarety.Koneczny uważnie omijał co większe kałuże i roztopione zaspy, próbując niezmoczyć do końca półbutów.Szedł, zastanawiając się nad swoją przyszłością. Czasami tak miał, szczególniew takie dni jak dziś. Z reguły nie udawało mu się wymyślić niczegokonkretnego. Gdzieś tam w perspektywie może doktorat..., kariera akademicka,tytuł. Albo wyjedzie na zagraniczną praktykę, albo zacznie pisać...Przecież...Nie dokończył wewnętrznej argumentacji. Był tuż przy księgarni.W środku przywitało go miłe ciepło. Sterty książek leżały rozłożone nablatach pod ścianą. Tłum ludzi. Prawie jak w autobusie - pomyślał Koneczny,grzebiąc w arcydziełach literatury światowej. Przez ramię jakiejś baby spoglądałw stronę półek. Jak zwykle. Wszyscy wielcy po obniżonych cenach,podani jak na talerzu. Szekspir obok Wilde'a, dalej Nietzsche, kilka tomówdzieł Geroga Simmla też się znajdzie.Koneczny poczuł rozczarowanie. Szeregi tytułów przewijały mu się przedoczami, jak zwykle kiedy tu przychodził. Okazało się to samo co zwykle. Nictak naprawdę go nie interesowało. Brał coś do ręki, by za chwilę bezwiednieodłożyć z powrotem. Pewnie i tak coś kupi, tak jak zawsze. Wyboru dokona8<strong>FRONDA</strong> 40


prawie że na chybi! trafił. Może jakaś poezja? Rilke? - przeglądałmały tomik wierszy.Tak, fetysz na dzisiaj zlokalizowany - pomyślał z cynizmem.Pochylił się nad książeczką, chcąc przeczytać drobniutkiprzypis we wstępie tłumacza. Poczuł woń kartek,jakby zbyt natarczywy zapach atramentu. Papier śmierdział.Tomik poezji Rilkego wydawał ten sam okrutny smród, jaki właśnie półgodziny wcześniej spotkał go w autobusie. Śmierdział stęchlizną! Konecznystał osłupiały. Spróbował skupić się na jakimś otwartym przypadkowo liryku,lecz w bogactwie metafor czuł tylko ordynarny zapach drażniący jegonozdrza. Odłożył książkę i wyszedł. Przyśpieszył kroku.Na oślep wybrał kierunek. Teraz znał prawdę. Wszystko było skażone tymsamym okrutnym fetorem stęchlizny. Było przestarzałe i fałszywe. Bez życia.Przypomniał sobie twarze z autobusu. Ciężar. Magda Mołek uśmiechnęła siędo niego cudownym pozowanym uśmiechem z okładki kolorowego pisma.Tako rzecze Zaratustra za 8 zł. Zrobiło mu się niedobrze. Zaczął biec. Jak najszybciejdo domu. Tam nie ma nic fałszywego!Poczuł uderzenie w ramię. Zachwiał się. W galopie wszedł na jakiegośprzechodnia.- Krzysztof? - usłyszał swoje imię. Spojrzał w twarz nieznajomego. Przedsobą miał dawnego kumpla z liceum. O nie. On też....- Marek - odparł Koneczny trochę niemrawo. - Co ty tutaj...- Co za przypadek! Gadaj, co u ciebie - wykrzyknął tamten i klepnąłKonecznego w ramię.Smród nie dawał spokoju. Koneczny nie mógł się skupić. Czuł wyraźnie,że to również od jego rozmówcy. On też należał do tej samejmaterii. Był zepsuty jak stare mięso. Koneczny nie miał mu nic dopowiedzenia. Musiał uciekać. Wspólne wspomnienia: szkoła, prywatki,papierosy w ubikacji - ciąg skojarzeń pod zbiorczą nazwą Marekśmierdział fałszem stęchlizny.- Muszę iść - wydukał Koneczny i przebiegł na drugą stronę ulicy.Przed klatką swego bloku minął kulawego psa, który się tu kręcił.Byle szybciej! Wjechał windą na piąte piętro. Drżącymi rękamiotworzył drzwi do mieszkania. Był uratowany. Odetchnął głęboko,wieszając płaszcz w przedpokoju.JESIEŃ 2006


Miękko opadł na fotel. Przy pomocy pilota włączył wieżę z ulubionymRequiem Mozarta. Przez chwilkę wsłuchiwał się w partię sopranów. Zarazwstanie i zrobi sobie herbatę.Odór doszedł jego nozdrzy delikatnie, najpierw tylko sugerując swojąobecność. Koneczny poczuł lodowaty chłód w okolicy żołądka. Starał się niewykonywać żadnych gwałtownych gestów. Powoli obrócił głowę i spojrzałw wiszące na ścianie lustro. Zobaczył swoją twarz. Patrzył na nią długo.Później spojrzał na swoje ręce i szyję. Smród stęchlizny unosił się w całympokoju.JERZY MONETA


AERO DYNAMIKPerfection MekanikAero DynamikMateriel et TechnikAero DynamikCondition et PhysikAero DynamikPosition et TaktikAero DynamikKRAFTWERK • TOUR DE FRANCE •SOUNDTRACKS (2003)


DEKLARACJATRANSH U M AN I Z M U(1) Ludzkość zostanie radykalnie zmienionaprzez przyszłe technologie. Przewidujemymożliwość zmiany warunków ludzkiego istnienia,łącznie z nieuchronnością starzenia się,ograniczeniami ludzkich i sztucznych umysłów,niepożądanymi stanami psychicznymi, cierpieniemi przywiązaniem do planety Ziemia.12<strong>FRONDA</strong> 40


(2) Systematyczne badania powinny się skupić na zrozumieniu rozwojuprzyszłych wydarzeń i dalekosiężnych konsekwencjach tego rozwoju.(3) Transhumaniści uważają, iż poprzez otwartość na nowe technologiemamy większą szansę na korzystne wykorzystanie tych technologii aniżelipoprzez ich zakazanie.(4) Transhumaniści głoszą moralne prawo do wykorzystania technologiiw celu zwiększenia osobistych zdolności psychicznych i fizycznych oraz poprawykontroli nad własnym życiem. Pragniemy osobistego rozwoju wykraczającegopoza nasze obecne biologiczne ograniczenia.(5) Przy planowaniu naszej przyszłości obowiązkiem naszym jest wzięciepod uwagę perspektywy gwałtownego postępu technologicznego. Tragediąbyłoby nieurzeczywistnienie się potencjalnych korzyści z powodu źle umotywowanejtechnofobii i niepotrzebnych zakazów. Z drugiej strony, tragediąbyłoby również wymarcie inteligentnego życia z powodu jakiegoś kataklizmulub wojny z udziałem zaawansowanych technologii.(6) Powinniśmy tworzyć miejsca spotkań, gdzie ludzie będą mogli racjonalnieomawiać działania, jakie należy podjąć, jak i tworzyć ład społeczny, któryumożliwi wdrażanie odpowiedzialnych decyzji.(7) Transhumanizm głosi prawo do dobrobytu wszelkich istot rozumnych(w postaci sztucznych, ludzkich, zwierzęcych (nie-ludzkich) lub pozaziemskichumysłów) i obejmuje wiele zasad nowoczesnego laickiego humanizmu.Transhumanizm nie popiera żadnej partii, polityka lub platformy politycznej.MARCIN KALHORNMARZEC 2001za: www.transhumanism.org


Celem dążeń transhumanistów jest przyszły świat,w którym nastąpi potączenie ludzkości ze środkamitechnologicznymi (cyborgizacja) - będzie to następnystopień ewolucji człowieka, ale tym razem zaplanowanyi przeprowadzony przez niego. Staniemy się wtedywięcej niż ludźmi.Transhumanizmutopia cyborgizacjiczłowiekaBARTOSZ WIECZOREKWśród wybitnych przedstawicieli świata techniki i nauki rozwinął sięw ostatnich latach ruch, który stawia sobie za cel przemianę natury ludzkiej.Transhumaniści - bo o nich mowa - nie są już dziś (jak choćby przed dwudziestulaty) grupą miłośników nowych technologii. Stają się powoli radykalnąsiłą, która gloryfikując postęp techniczny i wykorzystując społeczne zapotrzebowaniena nowe wynalazki, ułatwiające bądź przedłużające życie, powolizdobywa uznanie dla swoich idei, które mają zrewolucjonizować świat.Sami o sobie piszą: „Transhumanizm pragnie dać każdemu człowiekowimożliwości ulepszenia 1 siebie przez technikę i rozszerzenia swoich możliwo-14 <strong>FRONDA</strong> 40


ści. Transhumaniści chcą wziąć ewolucję w swoje ręce i przekroczyć jej granice"1 . Jest to, jak widać, groźne myślenie utopijne, które zakłada, iż ludzkośćmoże się zorganizować w doskonałe społeczeństwo doskonałych ludzi nadoskonałej ziemi 2 . Transhumaniści wierzą, że kluczem do owej upragnionejdoskonałości jest technologia.Z implantem do ArkadiiJak na razie jedyną wybitną postacią, która otwarcie ostrzega przez poglądamiruchu transhumanistów, jest Francis Fukuyama. Według niego jest to jednaz najbardziej destrukcyjnych i zagrażających nam w niedalekiej przyszłościidei (Francis Fukuyama, Transhumanism. The World's Most Dangerous Ideas,„Foreign Policy" nr 7-8/2004). Kuszące jest, pisze Fukuyama, postrzeganietranshumanistów jako dziwaków albo co najwyżej ludzi biorących zbyt poważniewielkie możliwości, jakie daje dziś nauka. W rzeczywistości stanowiąoni, zdaniem amerykańskiego politologa, skrajnie liberalny ruch, optujący narzecz całkowitej wolności ingerencji w fizyczną strukturę człowieka. Ruch tenwalczy dziś o swoje prawa silniej niż feministki czy homoseksualiści.Transhumanizm uważa sam siebie za rewolucyjny ruch społeczny, któryopiera się na idei przekroczenia niedostatków ludzkiej natury w celu osiągnięciawyższego stopienia istnienia 3 . Sami transhumaniści postrzegają siebiejako awangardę dzisiejszego społeczeństwa informatycznego. Wierzą, żeprzez implanty mózgowe i „doping genowy" można będzie zoptymalizowaćmożliwości człowieka i ostatecznie osiągnąć nieśmiertelność. Poglądy te dobrzewpasowują się w myślenie utopijne, które towarzyszy kulturze europejskiejod czasów Platona.W celu jaśniejszego omówienia tej utopii przyjmijmy za Emilem Cioranem, iż„utopia jest kosmogonicznym marzeniem w historycznym wymiarze". Utopiścichcą bowiem ludzkimi silami dokonać „nowego stworzenia". Oczywiście sądzą,że uda im się stworzyć świat idealny, doskonały, będący - w przeciwieństwie donaszego - miejscem wolnym od chorób, starzenia się i śmierci.Prometeusz chciał uczynić lepiej niż Zeus; my, samozwańczy demiurdzy,chcemy czynić lepiej niż Bóg, upokorzyć go powołaniem jeszczelepszego raju, znieść nieodwracalność 4 .JESIEŃ 2006 |5


Sięgając po takie cele, utopia wchodzi w konflikt z myśleniem religijnym,które odnowienie i naprawienie świata - ograniczmy się tu do chrześcijaństwa- oddaje w we władanie mocy i łaski Boga. Transhumaniści świadomi sązbieżności swoich celów z celami zawartymi w wielkich religiach, ale ich zdaniemdowodzi to tylko faktu, iż mity i religie wyrażają pierwotne i odwieczneludzkie pragnienia bycia doskonałym i nieśmiertelnym. Z chwilą jednak, gdyczłowiek „dorósł", przeniósł wzrok z nieba na ziemię (renesansowy humanizm)i stworzył naukę, to jej powinien powierzyć swe największe pragnienia.Od klasycznego humanizmu i od religii odróżnia się transhumanizm przedewszystkim wykorzystywaniem techniki jako narzędzia przemiany ludzkiegożycia. Tak czy inaczej, transhumaniści starają się „odnowić Eden środkamiupadku" (E. Cioran).Torsten Nahm w przewodniku dla osób zainteresowanych ruchem zatytułowanymReader zum Trarishumanismus, opublikowanym w marcu 2005 rokuprzez De:Trans Deutsche Gesellschaft fur Transhumanismus eV, tak określatranshumanizm:Transhumaniści s% przekonani, że technika w przyszłości w sposóbradykalny zmieni warunki naszego życia. Człowiek pozostawi pozasobą swoje biologiczne ograniczenia, głównie przez zespolenie z komputerem5 .Z kolei naczelny filozof transhumanizmu Nick Bostrom (obecnie jest on dyrektoremOxford Futurę of Humanity Institute) głosi:Do etapu transludzkiego należą: powiększanie ciała przez implanty,androgynia, aseksualne rozmnażanie i tożsamość, która rozdziela sięna wiele istot.Od Cilgamesza do nadczłowiekaNick Bostrom uważa, iż do powstania ruchu przyczyniło się szereg idei, którez wolna torowały sobie drogę w ludzkiej cywilizacji. Jedną z nich była wiaraw nieśmiertelność, towarzysząca człowiekowi od czasów prehistorycznych,czego dowodem są ślady ceremonii pogrzebowych człowieka pierwotnego.16<strong>FRONDA</strong> 40


Nieśmiertelności szukał babiloński heros Gilgamesz, szukali jej także alchemicyi ezoteryczne szkoły taoistyczne. To poszukiwanie, które dla Bostroma jest dążeniemdo przekroczenia naszych naturalnych granic, długo było naznaczone znamiennąambiwalencją. Widać ją choćby w greckim micie o Prometeuszu, którykradnie ogień, by ulżyć ludzkiej kondycji, i spotyka go za to surowa kara.Także w średniowiecznym chrześcijaństwie istnieli alchemicy, którzy dążylido poznania zasad transmutacji, chcieli stworzyć homunculusa bądź znaleźćpanaceum. Stanowili oni jednak małą grupkę, która musiała nieustannieobawiać się autorytetu religijnego, zakazującego wnikania rozumem w sprawynieprzeznaczone dla człowieka.Zdaniem Bostroma dopiero Odrodzenie i Oświecenie umożliwiły człowiekowi- po okresie scholastycznego skostnienia - zajęcie się światem jakonaturalnym obiektem badań i rozpoczęły proces jego głębokiej przemiany.Ten początek wyznacza szczególnie dzieło Francisa Bacona Novum Organum,które oferuje naukową metodologię bazującą na empirii. Wielcy myśliciele,do których odwołuje się oksfordzki filozof, szukając antecendencji ruchutranshumanistycznego, to m.in.: Newton, Hobbes, Locke, Kant, Condorcet.Dzięki nim człowiek zaczął rozwijać naukę, posługiwać się krytycznie rozumemi wyzwolił się z władzy autorytetu religijnego. W tym racjonalistycznymhumanizmie ma swe korzenie transhumanizm.Kolejnym wielkim przełomem w kulturze zachodniej było, zdaniemBostroma, ogłoszenie dzieła Darwina O pochodzeniu gatunków (1859), gdyżdzieło to wykazało, iż obecna postać człowieka jest nie kresem ewolucji, leczraczej wstępną jej fazą. Teoria ewolucji Darwina wykazała też, że człowiek niejest dziełem Boga, ale niedoskonałą formą w nieskończonym szeregu istot.Tak więc los człowieka został „odczarowany". Wielką inspiracją dla transhumanizmubyła ponadto myśl Fryderyka Nietzschego, który głosił nadejście„nadczłowieka".Współcześnie początki transhumanizmu sięgają lat 70. w Kalifornii i sązwiązane z postacią pisarza, filozofa i futurologa Fereidouna M. Esfandiary 'ego(później zmienił on imię na FM2030) i jego książką Are You a Transhuman?Wpływ na początki ruchu miał też wielki orędownik środków psychodelicznychTimothy Leary.Obok tych barwnych postaci działają w ramach ruchu przedstawicieleróżnych nauk, jak fizyk Frank Tipler, badacz sztucznej inteligencji MarvinJESIEŃ 2006 |7


Minsky i specjalista od robotyki Raymond Kurzweil. Można ich wszystkichzaliczyć do grona zwolenników posthumanizmu, który opowiada się nie tyleza przekraczaniem ludzkiej świadomości, ile za możliwością cybernetycznejsymulacji ludzkiego życia.Zdaniem niektórych badaczy możnanawet mówić, iż transhumanizmi posthumanizm mają różne początkii cele, a zatem są odrębnymi ruchami.Transhumaniści są na pewno bardziejpragmatyczni, zabiegają głównie o poszerzenieludzkiej świadomości i wzrostmożliwości ludzkiego mózgu przezwykorzystanie najnowszych technologii.Są mimo wszystko zorientowaniantropocentrycznie, w przeciwieństwie do posthumanistów, którzy wieszczązastąpienie gatunku ludzkiego przez sztuczną inteligencję. Jak na razie jednakmożna traktować posthumanizm jako wyraźny nurt w transhumanizmie.Skończymy jako postludzieUtopię transhumanistów znacznie przybliżyło światu doniesienie o sklonowaniuludzkiego embrionu w Korei (dziś jest to jednak podważane) czy pozwolenia|g <strong>FRONDA</strong> 40


wydane w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Belgii i ostatnio w Hiszpanii na klonowanieterapeutyczne. Założone zaś w 1998 roku World Transhumanist Association(WTA) stara się za wszelką cenę uciec przed wizerunkiem sekty czy ruchu fantastównaukowych i prezentować swoje poglądy jako obiektywny wyraz postęputechnologicznego i płynących z niego konsekwencji społecznych.Transhumanizm używa kilku podstawowych pojęć i idei, które możnaująć w miniprzewodnik po terminologii transhumanistycznej.Zacznijmy od rozróżnienia na transczłowieka i postczłowieka. Transczłowiek[...] to ktoś, kto czynnie przygotowuje się do stania się postczłowiekiem.Ktoś, kto jest wystarczająco dobrze poinformowany, by dostrzec radykalnemożliwości i, zgodnie z tym, czyni plany na przyszłość, wykorzystująckażdą obecnie dostępną możliwość do samoudoskonalania się 6 .Z kolei postczłowiek to końcowa faza cybernetyzacji człowieka. Dzięki rozwojowinowych technologii, które umożliwią zespolenie ciała z maszyną, powstanienowy człowiek - człowiek doskonały i nieśmiertelny. Będzie zależnycieleśnie od maszyn, które sam sobie stworzył.Postczłowiek to potomek człowieka, którego zakres możliwości zostałposzerzony do takiego stopnia, że dana istota przestaje być człowiekiem.Wielu transhumanistów pragnie osiągnąć postczłowieczystatus 7 .Aby osiągnąć ten status, transhumaniści domagają się „wolności morfologicznej"(morphological freedom) - takiego ukształtowania ciała, przy wykorzystaniuwszystkich zdobyczy nauki, aby osiągnęło ono formę przez nich zaplanowaną.Te zdobycze nauki to powtarzane przez transhumanistów niczymmantra następujące techniki: klonowanie, krionika, nanotechnologia, MindUploading i sztuczna inteligencja.Wkwestiiklonowania.któremabyćnarzędziempolepszanialudzkiegożycia,transhumaniści domagają się zniesienia prawa chroniącego embriony, wolnościbadań w tym zakresie, zaaprobowania klonowania reprodukcyjnego. Krionikajest techniką, która dzięki specjalnemu zabezpieczeniu chorego organizmuJESIEŃ 2006 f£


ludzkiego ma umożliwić jego ożywienie w przyszłości, kiedy znane już będąmetody leczenia choroby, na którą zapadł. Z kolei główne twierdzenie nanotechnologiigłosi: „Prawie każda dająca się pomyśleć chemicznie stabilnastruktura może także zostać wyprodukowana (Molecular Manufactoring)" (NickBostrom). Technika ta ma zapewnić ostatecznie całkowite panowanie człowiekanad materią. Mind Uploading to „hipotetyczny proces, w którym umysłprzenoszony jest z biologicznego mózgu do komputera" (Nick Bostrom). Niewiadomo jeszcze, jak miałoby to wyglądać w praktyce, ale rozróżnia się jużhipotetycznie Mind Uploading destrukcyjny (mózg biologiczny ginie) i niedestrukcyjny.I wreszcie sztuczna inteligencja, która może być albo zupełnieniezależna od człowieka (myślące maszyny 8 ) albo stanowić syntetyczne „opakowanie"nowego postczłowieka.Po nas choćby cyborgTranshumaniści na swój sposób przyjęli orędzie nietzscheańskiegoZaratustry: podobnie jak on chcą pokonać człowieka, wstydzą się za niego,śmieją się z jego niedoskonałości i pragną stworzyć coś ponad niego.Ja was uczę nadczłowieka. Człowiek jest czemś, co pokonanem byćpowinno. Cóżeście uczynili, aby go pokonać.Wszystkie istoty stworzyły coś ponad siebie; chcecież być odpływemtej wielkiej fali i raczej do zwierzęcia powrócić, niźli człowiekapokonać? 9Środki do realizacji idei nadczłowieka są jednak inne. Miejsce zalecanegoprzez Nietzschego indywidualistycznego, duchowo-moralnego arystokratyzmuzajął kolektywny demokratyzm biotechnologiczny oferujący wszystkim,niezależnie od ich wysiłków czy charakteru, ostateczne wyzwolenie z niedoskonałościciała przez cyborgizację.Inżynieria genetyczna, komórki macierzyste, nanotechnologia - te hasłasą dobrą nowiną transhumanizmu, która obiecuje znaczące wydłużenie życia(nawet nieśmiertelność), poprawę cech fizycznych człowieka oraz maksymalneuszczęśliwienie wszystkich ludzi (ta utylitarystyczna zasada jest wyraźnieobecna w transhumanizmie). Narzędziem do tej wielkiej przemiany20<strong>FRONDA</strong> 40


ma być współczesna technologia, która ma tak mocno przekształcić ludzkąnaturę, iż zaistnieje potrzeba zdefiniowania na nowo pojęcia człowieka. Całytranshumanizm jest próbą takiej technologicznej rekontekstualizacji człowieczeństwa.Celem, do którego zmierzają transhumaniści, jest przyszły świat,w którym nastąpi połączenie ludzkości ze środkami technologicznymi (cyborgizacja)- będzie to następny stopień ewolucji człowieka, ale tym razemzaplanowany i przeprowadzony przez człowieka samego. Staniemy się wtedywięcej niż ludźmi 10 .Może się jednak ziścić wariant bardziej ponury. Hans Moravec, specjalistaod robotyki z Carnegie Mellon University, wieszczy (wpisując się w znany lękczłowieka współczesnego), iż ostatecznie roboty wyprą ludzkość, która staniesię gatunkiem umierającym. Wizję postbiologicznej przyszłości ludzkościprzedstawił w 1988 roku w swej pracy Mind Children: The Futurę of Robot andHumań Intelligence. Pisze on:Gatunki biologiczne niemal zawsze przegrywają w zetknięciu z konkurentamina wyższym stopniu rozwoju. Dziesięć milionów lat temuAmerykę Południową i Północną rozdzielał Przesmyk Panamski. PołudniowaAmeryka, jak dzisiaj Australia, była zamieszkiwana przeztorbacze. Kiedy przesmyk zaniknął, wystarczyło kilka tysięcy lat, bygatunki łożyskowe o nieco lepszym metabolizmie oraz doskonalszymsystemie rozrodczym i nerwowym wyeliminowały torbacze.W podobny sposób obecność robotów na całkowicie wolnym rynkuodbije się na człowieku. Firmy robotyczne będą konkurowały ze sobąo materiały, przestrzeń, energię... zagrażając gatunkowej egzystencjiczłowieka".Ciało do lamusaCiało jest dla transhumanistów w swej biologicznej szacie niedoskonałe,nieestetyczne, stąd wszelkimi siłami dążą do jego „ulepszenia". Ostateczniechodzi o wyzwolenie z ciała i zdobycie nieśmiertelności. Taką filozofięciała, a właściwie jego negacji, wyznaje Stelios Arcadiou (Stelarc), australijskiperformer, który już w latach 70. eksperymentował z własnymorganizmem.JESIEŃ 200621


Stelarc znany jest m.in. z projektu Extra ear, który ma polegaćna wszczepieniu przez artystę do przedramienia - wyhodowanejw bioreaktorze - pomniejszonej kopii jego lewego ucha. Jak narazie nie znalazł on lekarzy, którzy zgodziliby się na ten zabieg,więc zadowala się pokazywaniem instalacji wideo, która ukazujefinalny efekt owego wyczynu. Głębszym uzasadnieniem tego projektu - nie tylkow wypadku Stelarca, lecz również całego nurtu artystycznego, w którym sięmieści - jest takie przeprojektowanie ciała ludzkiego, aby można je było dostosowaćdo nowych osiągnięć technicznych. Chodzi tu głównie o wszczepianieróżnego rodzaju protez, które mają poszerzyć granice percepcjii możliwości człowieka, a przez to zredefiniować pojęcie ciała,by nie było ono rozumiane tylko jako element biologiczny,lecz jako „ciało rozszerzone", czyli kierowane przez inne ciałai obiekty (protezy). Tego typu projekty pokazujące możliwośćposzerzenia zdolności ciała ludzkiego (i ostatecznie jego przekształcenia)przez techniczne namiastki ludzkich organówmożna streścić w artystycznym zawołaniu Stelarca: „The bodyis obsolete!" (Ciało jest przestarzałe!).Rozstanie z ciałem to tylko część projektu zawartego w ideach transhumanistów,jakim jest całkowita przemiana natury ludzkiej. Anders Sandberg,założyciel szwedzkiego oddziału WTA, wierzy, że inżynieria genetyczna orazinne środki techniczne i farmakologiczne tak zmienią człowieka, iż dotychczasowejego pojęcie ulegnie dezaktualizacji.Jego głos nie jest odosobniony. James Hughes, socjologi bioetyk, jeden z czołowych przedstawicieli transhumanistów,uważa, że postępujący rozwój technologii, która będzie wykorzystywanado doskonalenia ciała ludzkiego, doprowadzi z czasemdo zmiany naszego dotychczasowego pojęcia osobowości.Ową chęć do podważania pojęcia osobowości zapożyczył onzapewne częściowo z buddyzmu, na który sam przeszedł.Morfologiczna anarchia w TorontoWielkim wydarzeniem, które sprawiło ostatnio, iż transhumanizm pojawiłsię w mediach i świadomości społecznej, była konferencja w Toronto zorgani-22 <strong>FRONDA</strong> 40


zowana w 2004 roku przez WTA. Treść wygłoszonych tam referatów dwóchczołowych działaczy ruchu umożliwia poznanie głównych idei ruchu orazjego celów.Max More, wpływowy filozof transhumanistów (założyciel ExtropyInstitute, drugiej obok WTA światowej organizacji tanshumanistów), podkreślałw swym wystąpieniu, iż nie ma żadnych racjonalnych argumentówprzeciw technologicznemu polepszaniu człowieka. More stwierdził też, żeludzie czują się bardzo zdeterminowani przez swą tożsamość. Wyraził tow stwierdzeniu:Jestem biały i pozostanę biały. Jestem hetero i pozostanę hetero. Jestemczłowiekiem i pozostanę człowiekiem.To szkodliwe i błędne przywiązanie do własnej tożsamości stanowi wedługMore'a przeszkodę w nadejściu epoki postludzkiej.More zalecał też pewne posunięcia strategiczne, które pomogłyby w szybszymrozwoju ruchu. Jego zdaniem, ze względu na dużą liczbę przeciwnikówszybkich przemian technologicznych, nie należy występować na razie w publicznychdebatach na ten temat, ale trzeba podkreślać przede wszystkim, iżwolność człowieka nie powinna być w żaden sposób ograniczana.Z kolei James Hughes, dyrektor finansowy WTA oraz wykładowca politykizdrowotnej i bioetyki w Connecticut, przedstawił polityczny wariant transhumanizmu.Hughes jest autorem wydanej w 2004 roku książki Citizen Cyborg:Why Democratic Societies Must Respond to the Redesigned Humań of the Futurę.Kreśli w niej projekt demokratycznego transhumanizmu. Jego zdaniem[...] ludzie będą generalnie szczęśliwsi, jeżeli przejmą racjonalną kontrolęnad społecznymi i naturalnymi siłami, które decydują o ich życiu.Chodzi tu o poddanie się nowoczesnej technologii, która przyniesie rozwiązaniewiększości podstawowych kwestii społecznych. Demokratycznytranshumanizm Hughesa opiera się na jedenastu punktach, które mówiąm.in. o potrzebie zapewnienia morfologicznej wolności i autonomii cielesnej,obronie wolności badań naukowych, przymierzu z wszelkimi kulturowymii biologicznymi mniejszościami, wsparciu praw tzw. wielkich małp, delfinówJESIEŃ 2006 23


i wielorybów oraz umocnieniu demokratycznego rządu światowego. Wolnośćmorfologiczna w rozumieniu Hughesa to prawo do zmiany ciała: płci, cechrasowych czy rozmiarów. Ma ona zredukować „ucisk cielesny" (body-basedoppressions). Jednym słowem, demokratyczny transhumanizm chce zapewnićkażdemu możność stania się tym, kim zechce 12 . Na razie jednak na przeszkodziestoją zdaniem Hughesa chrześcijańscy fundamentaliści i centryści,którzy stworzyli sojusz mający zatrzymać rozwój inżynierii genetycznej i nanotechnologii.Między jaskinią Platona a twardym dyskiemW książce War Against the Weak: Eugenics and America's Campaign to Createa Master Race (2003) Edwin Black przedstawia historię amerykańskiego ruchueugenicznego, przestrzegając, iż nie zginął on całkowicie, ale przeszedłjedynie w fazę uśpienia. Zdaniem Blacka zmartwychwstaje on w różnychgenetycznych utopiach, których samozwańczy eksperci nalegają na radykalneudoskonalanie bądź „zrzucenie" dotychczasowej, niedoskonałej cielesnej powłoki.Dzisiejsza eugenika, podobnie jak dawna, rozwija się, zdaniem Blacka,w środowisku elit akademickich i intelektualnych. Rodzący się zaś ruchspołeczny zwany transhumanizmem, dążąc do przejęcia kontroli nad ludzkąewolucją i stworzenia utopijnych postludzi, wpisuje się tym samym w stareidee eugeniki. Sami transhumaniści wierzą wprawdzie, że potrafią uniknąćkoszmaru spowodowanego przez dawną eugenikę, ale czyż i jej prekursorzynie mieli pięknych intencji?Porównania transhumanizmu z ruchem eugenicznym nie są całkiem bezpodstawne.James Hughes, jeden z twórców ruchu, stwierdził:Prawo do robienia na zamówienie dzieci jest zaledwie naturalnym rozszerzeniembieżącego dyskursu na temat praw reprodukcyjnych. Niewidzę żadnej zalety w roli, jaką odgrywa przypadek, ale wielką zaletęw poszerzających się możliwościach wyboru. Jeżeli kobiety mają praworeprodukcyjne i prawo wyboru ojca dziecka, z wszystkim jego cechamicharakterystycznymi, to powinny mieć też prawo wybrać cechy charakterystycznez katalogu. Będzie kiedyś uważane za chorobliwe i głupieofiarowywanie swojemu dziecku tylko genów rodzicielskich.24 <strong>FRONDA</strong> 40


Ciekawym wątkiem interpretacyjnym dotyczącym transhumanizmu jestpróba potraktowania go jako wersji gnozy. Łączy go z nią wszak niechęć domaterii i ciała, pragnienie ucieczki z obecnego świata w świat prawdziwy,postrzeganie obecnej sytuacji człowieka jako zniewolenia przez zewnętrznesiły. Transhumanizm opiera się bowiem na niezadowoleniu z ludzkiej natury,z bycia człowiekiem i ograniczeń z tym związanych 13 .Cel posthumanizmu, jakim jest wirtualne i nieśmiertelne życie w cyberświecie,wydaje się kontynuacją i odnowieniem starożytnej filozofiignostyckiej 14 .Również Erik Davis, którego książka Techgnosis: Myth, Magie, Mysticism in theAge of Information przetłumaczona została już na pięć języków, podkreśla, żetechnocentryczna wizja świata, która zakłada przejście ludzkiego ciała dobytowania w rzeczywistości wirtualnej, jest wirtualną utopią będącą echemstarożytnej gnozy opartej na przeciwstawieniu światów materialnego i duchowego.Z kolei fiński medioznwca Hannu Eerikainen pisze:Wielki dyskurs poświęcony cyberrzeczywistości sprowadza się do tego,że żyjemy w cyberkulturze upoważniającej nas do przejścia w cyberprzestrzeń,gdzie będziemy surfować jako cybernauci wolni od wszelkiegozniewolenia cielesnością i materią.Gnostycka idea ciała świetlistego odpowiada posthumanistycznej fikcji symulacjiciała ludzkiego w cyberprzestrzeni. Można też powiedzieć, iż prorocyruchu, tacy jak Marvin Minsky (jeden z prekursorów badań nad sztuczną inteligencją)czy Hans Moravec, są gnostykami, gdyż dążą do pokonania światamaterii i cielesności, stwarzając czystą sferę umysłu.Słynny zaś „Simulation Argument" sformułowany przez Bostroma 15tonie tylko probabilistyczna analiza, że możemy istnieć jako komputerowasymulacja, lecz głęboko gnostyckie przekonanie, iż świat, w którym żyjemy,nie jest prawdziwy. Bostrom argumentuje tak: jeśli bylibyśmy zdolni wytworzyćsztuczny umysł władny myśleć podobnie jak my i jeżeli moglibyśmywymodelować dość szczegółowo świat i połączyć go z owym sztucznymJESIEŃ 2006 2 5


umysłem, to nie byłby on zdolny rozpoznać, że jest w świecie symulowanym.Można więc przypuścić, iż nasz świat jest taką symulacją wymodelowanąprzez jakąś postludzką cywilizację, być może przez nas samych. Czyżnie jest to echo gnostyckiej wiary w złego Boga wiążącego w stworzonymprzez sobie świecie (więzieniu) świetliste dusze pochodzące od dobregoBoga?Partia Obrony Natury LudzkiejSposób, w jaki dzisiejsze społeczeństwa mogą się obronić przed groźnymii agresywnymi ruchami technologicznych utopistów, to ścisłe i jak najszybszeuregulowanie przez prawo kwestii związanych z biotechnologią. Postulujeto także wspominany na początku Francis Fukuyama w swej pracy OurPosthuman Futurę poświęconej społecznym i politycznym konsekwencjomrewolucji biotechnologicznej.Nie jest wprawdzie możliwe, sądzi Fukuyama, aby społeczeństwo uległowizjom transhumanistów, ale jest coraz bardziej widoczne, iż ulega jego „kuszeniu"w sprawie swobodnego wykorzystywania nowoczesnych technologiido poprawienia jakości i długości życia.U początku epoki przemysłowej, zauważa Fukuyama, nikt się nie interesowałskutkiem ubocznym, jakimi okazało się ogromne zanieczyszczenieśrodowiska. Dzięki ruchowi ekologicznemu i stopniowej przemianie świadomościzaczynamy inaczej postrzegać priorytety. Czy nie podobnie może sięstać z ingerowaniem w ludzką naturę? Teraz już więc potrzebujemy ruchu,który broniłby integralności natury ludzkiej. Jeżeli tego nie zrobimy, ostrzegaFukuyama, „możemy nieświadomie zachęcić transhumanistów do zniszczenianaszego człowieczeństwa ich genetycznymi buldożerami".Transhumanizm jest bowiem próbą „rewizji Stworzenia" (E. Cioran),dąży do wywrócenia całego porządku świata, od przemiany istoty człowiekapoczynając. Ingerencji na taką skalę jeszcze w historii ludzkości nie było, alesądząc po owocach dotychczasowych prób tworzenia społeczeństwa doskonałego,należy żywić wobec takich zamiarów jak najdalej idącą nieufność.Postawie tej musi też towarzyszyć dążenie do prawnego zabezpieczenia sięprzed działaniami wyrosłymi z myślenia utopijnego, gdyż skutki przemianynatury ludzkiej, której żąda transhumanizm, mogą przynieść niewyobrażalne26<strong>FRONDA</strong> 40


konsekwencje. Społeczeństwo musi więc mieć narzędzia do obrony przed ruchami,które godzą w jego podstawy. I choć ruchy takie, chcąc zdobyć poparcie,kryją się pod płaszczykiem haseł obrony wolności, to na szczęście jeszczenie one ustalają jej formy i granice.BARTOSZ WIECZOREKPRZYPISY123456789Reader zum Transhumanismus, De:Trans Deutsche Gesellschaft fur TranshumanismuseV, Wiirzburg2005, s. 61.„W myśli nowożytnej istnieje wrogi augustynizmowi i jansenizmowi prąd pelagiański - ubóstwieniepostępu i ideologie rewolucyjne staną się jego zwieńczeniem - wedle którego tworzymymasę wybrańców, wyzwolonych z grzechu pierworodnego, zdolnych do wszelkich doskonałości".E. Cioran, Zloty wiek, w: tenże, Historia i utopia, tłum. M. Bieńczyk, Warszawa 1997, s. 85.Reader zum Transhumanismus, dz.cyt., s. 33.E. Cioran, dz.cyt., s. 84.Reader zum Transhumanismus, dz.cyt., s. 13.Zob.: http://www.transhumanism.org/index.php/WTA/more/659/.Zob.: jw.Ray Kurzweil w swojej książce The Age of Spirituał Machines zapowiada, że w polowie XXI wiekuludzki umysł zmieni swój nośnik z mózgu biologicznego na sztuczny. Będzie to właściwie kresgatunku homo sapiens, gdyż rozpocznie się ewolucja sztucznej inteligencji. Jej kresem będzieera duchowych maszyą, których inteligencji nie jesteśmy w stanie sobie nawet wyobrazić.F. Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra, Przedmowa.JESIEŃ 2006 27


101112131415H. Campbell, M. Walker, Religion and Transhumanism: Introducing a Conversation, „Journal of Evolution& Technology" 14(2)2005, http://www.jetpress.org/volumel4/specialissueintro.html.H. Moravec, Robot: Mere Machinę to Transcendent Mind.Taką dystopic przedstawi! ze szczegółami Stanisław Lem w Dziennikach gwiazdowych w Podróży XXI.Mieszkańcy opisanej przez Lema Dychtonii osiągnęli całkowitą wszechmoc w kwestii modyfikowaniai tworzenia rzeczywistości materialnej, ze zmianami ciała i cielesną nieśmiertelnościąwłącznie. Dychtończycy początkowo byli podobni do łudzi, ale nieustanny postęp nauki przyczyniłsię do rewolucji biotycznej. Wczesne próby rozruchu „technologii unieśmiertelniającej"przyczyniły się do powstania pierwszego „immortalizatora". Miał on jednak swoje wady. Pozawielkimi rozmiarami głównym mankamentem było to, że dawał nieśmiertelność jedynie na rok.Dalsze badania wykazały, iż nie można przekroczyć bariery śmierci bez porzucenia ciała. Nurtten wspierany był przez dychtońskiego myśliciela Donderwarsa, który głosił, iż „śmiertelność tohańba i skandal w kosmicznej skali". Filozof ten nawoływał: „Zmierzajcie do nieśmiertelności,nawet za cenę utraty wyglądu tradycyjnego". Tak też się stało, inżynieria autoewolucyjna sprawiła,że człowiek mógł nadawać sobie takie kształty, jakich zapragnął. Wkrótce zniknęły wszelkichoroby, deformacje i kalectwa cielesne, ale na tym się nie skończyło. Niebawem zaczął się okres„anarchii cielesnej", który wymógł powstanie Biura Projektów Ciała i Psyche dostarczającegowzorów „do wcielenia". Z czasem zatarła się granica między sztucznym a naturalnym i zaczęłypowstawać problemy. Dychtończycy, którzy przejęli całkowitą kontrolę nad swym ciałem, przestalinad nim panować. Nie mogli mu narzucić żadnych ustalonych kształtów, szukali więc pokolei zaspokojenia we wszystkich możliwych konfiguracjach cielesnych. Zaczął się opętańczytaniec - Dychtończycy wyposażeni w moc „ciałosprawstwa" poszukiwali ratunku w zespoleniuz maszynami. Nastąpił regres cywilizacyjny, który starano się opanować bądź powrotem do naturalnegowyglądu, bądź restrykcjami dotyczącymi kształtu ciała („wstrzymywano wydawaniezezwoleń na dodatkowy metraż cielesny"). Dystopia Lema pokazuje całą zwodniczość projektuucieczki od ciała, który ma rozwiązać wszelkie ludzkie i społeczne bolączki. W rzeczywistościzaś, jak widać na przykładzie Dychtonii, „okrucieństwo starych ograniczeń zastąpiły okrucieństwaich zupełnego braku".PD. Hopkins, Transcending the Animal: How Transhumanism and Religion Are and Are Not Alike, „Journalof Evolution & Technology" 14(2)2005, http://www.jetpress.org/volumel4/hopkins.html.O. Krueger, Gnosis in Cyberspace? Body, Mind and Progress in Posthumanism, „Journal of Evolution andTechnology" 14(2)/2005, http://www.jetpress.org/volumel4Arueger.html.N. Bostrom, Are you living in a computer simulation?, „Philosophical Quarterly" 57(211)2003,s. 243-255.


Podczas wizyty Matki Teresy w Polscepewien mechanik samochodowy,będący świadkiem ewidentnegocudu (modlitwa Matki Teresy,zgodnie z relacją dwóch sceptycznychświadków, uruchomiła zepsutysamochód, kiedy Matka Teresa położyłana masce różaniec), poszedłw ślady Szymona Maga i chciałodkupić ten różaniec. Typowy przykładniezrozumienia Drogi Miłościprzez wyznawców Wiedzy.CORAZŚWIEŻSZENIEBOSZCZYKI(NAUKA I SF)LECH JĘCZMYKCzłowiek dość wcześnie próbował mierzyć sięz Bogiem na rozumy i znaleźć na własną rękędrogę do nieśmiertelności i wszechwiedzy. Jest toopisane w Księdze Rodzaju (Rdz 3, 6), gdzie niewiasta,za namową węża (który jeszcze miał nogi),spostrzegła, że spożycie owoców pewnego drzewaprowadzi do zdobycia wiedzy.To był początek gnozy, przekonania, że poprzezwiedzę można dorównać Bogu, wykraść Mu niejakoreceptę na nieśmiertelność. W tym miejscu


ozchodzą się drogi Miłości i Wiedzy, a Trzeciej Drogi (w przeciwieństwie dogospodarki) nie ma.Potem Szymon Mag usiłował kupić od Apostołów know how robieniacudów. Wierzył, że wszystko polega na wiedzy. Podczas wizyty Matki Teresyw Polsce pewien mechanik samochodowy, będący świadkiem ewidentnegocudu (modlitwa Matki Teresy, zgodnie z relacją dwóch sceptycznych świadków,uruchomiła zepsuty samochód, kiedy Matka Teresa położyła na masceróżaniec), poszedł w ślady Szymona Maga i chciał odkupić ten różaniec.Typowy przykład niezrozumienia Drogi Miłości przez wyznawców Wiedzy.Kamień filozoficzny, żywa woda, eliksir nieśmiertelności, których przez stuleciaszukali bezskutecznie następcy Szymona Maga, to wszystko namiastkiowego pierwszego feralnego owocu. Wreszcie przyszło Oświecenie, dawnialchemicy nazwali się profesorami i wprowadzili do alchemii nowy wspaniaływynalazek - elektryczność.Od tego momentu pomysłowi samoulepszania się człowieka metodamitechniczno-naukowymi towarzyszy literatura science fiction. I nie jest tak,jak mogłyby myśleć osoby tej literatury nie znające, że wyrażała ona światopoglądentuzjastycznie scientystyczny, od początku bowiem SF była terenemostrej walki światopoglądowej. Autor monumentalnej historii literaturyBrian W. Aldiss za początek prawdziwej SF uważa powieść Mary ShelleyFrankenstein, czyli nowy Prometeusz z roku 1818. Był to czas, kiedy ludzi fascynowałfakt, że Galvani za pomocą elektryczności wprawiał w ruch nogizamordowanej żaby. Może więc odkryliśmy sztuczkę Boga? PowieściowyWiktor Frankenstein zbiera po prosektoriach kawałki ludzkich ciał, a następniegalwanizuje je ożywczą iskrą elektryczności. W owym czasie ideawydawała się prawdopodobna, trwał wyścig, kto pierwszy spowoduje zmartwychwstaniemetodą naukową. Jak podaje Jon Turney, w latach 1800-1810w Anglii rabowano rocznie tysiąc grobów. Walczono, oczywiście, o corazświeższych nieboszczyków, zgodnie więc z prawem popytu i podaży zaczętomordować bezdomnych żebraków, żeby ich jeszcze ciepłe zwłoki sprzedawaćlokalnym chirurgom. Wydano nawet w tej sprawie specjalny akt prawny.Powieść młodziutkiej Mary Shelley była więc fantastyczna w tym sensie, żepokazywała tragiczne skutki „udanego" eksperymentu. W swoim proteścieprzeciwko uzurpowania sobie przez człowieka prawa do roli Boga nie była30<strong>FRONDA</strong> 40


odosobniona: w XIX wieku powieści SF pisywali jezuici i przynajmniej jedenbiskup, a Jules Verne otrzymał specjalne błogosławieństwo od papieża.Tymczasem prace nad stworzeniem życia i alternatywnym, laboratoryjnymrozmnażaniem człowieka trwały niestrudzenie. Co parę lat w prasie ukazywałysię sensacyjne wiadomości, że stoimy o krok od stworzenia sztucznegożycia. Zajmowali się tym nie jacyś pokątni alchemicy, ale choćby słynny chirurgAlexis Carrel, laureat Nagrody Nobla z 1912 roku, a prace z tej dziedzinyfinansował Instytut Rockefellera. Ówczesny dyrektor prestiżowego InstytutuPasteura proponował, żeby Carrelowi udostępnić do eksperymentów ludzi,najlepiej skazanych przestępców, „co stanowiłoby alternatywne rozwiązaniewobec marnotrawiących pieniądze egzekucji i pogrzebów". W kilkadziesiątlat później program ten praktycznie realizował doktor Mengele w Auschwitz;widzimy, że medycyna nazistowska nie była jakąś aberracją, ale blisko sąsiadowałaz głównymi nurtami ówczesnej nauki.W okresie międzywojennym prace nad zapłodnieniem in vitro (ektogeneza)i klonowaniem propagowali tak wpływowi uczeni, jak Haldane i Bernal.Wiązało się to ich zdaniem z zagrożeniem ze strony rozmnażających sięszybciej mas ludowych. „Gdyby nie ektogeneza, pisał Haldane, cywilizacjaupadłaby w stosunkowo krótkim czasie z powodu większej płodności mniejpożądanych członków populacji". Powstała w Anglii eugenika - nauka o samohodowliczłowieka - zrobiła wielką karierę w USA i w Niemczech. G.B.Shaw mówił, że „tylko eugenika może uratować ludzkość". H.G. Wells pisało „niewykwalifikowanych chmarach podrzędnych obywateli". Dwadzieściadziewięć stanów USA wprowadziło kastrację kryminalistów, a fundacjeCarnegie i Rockefellera finansowały eksperymenty niemieckie do roku 1939.Łącznie z gazowaniem chorych umysłowo.Praktyka nazistowska popsuła markę eugenice. Tylko w Szwecji kontynuowanoprogramy do lat 60. ubiegłego wieku. Dziś w USA mówi się o hamowaniurozrodczości czarnych za pomocą narkotyków i kurczaków KFC, sprzedawanychw murzyńskich dzielnicach, a w Afryce o gazowaniu murzyńskichwiosek, zagrażających rezerwatom goryli. Ale to tylko plotki ludzi ciemnych.Literatura SF sama była rodzajem laboratorium, testującym różnego rodzaju rozwiązaniai ich implikacje (także moralne). Jest to zgodne ze zdaniem Strugackich:„Jaki jest człowiek, to my wiemy. Chodzi o to, co z nim dalej zrobić".JESIEŃ 2006 31


Dano nam więc supermana, powstałego przypadkowo, na drodze mutacjilub wyhodowanego. Jeżeli nie są to utwory czysto przygodowe, przedstawiającefantazje rekompensacyjne wątłego nastolatka-okularnika, to zwyklemamy do czynienia ze studium wyobcowania i samotności. Klasycznym przykłademjest tu powieść Odd John Stapledona z 1936 roku.Tam, gdzie w grę wchodzi grupa, rasa czy nowy gatunek nadludzi, powstajeproblem stosunków między nimi a resztą towarzystwa. W powieściWyndhama Poczwarki rodzą się „inne" dzieci, które tracą zainteresowaniekontaktem ze światem rodziców. Również w powieści Clarke'a Koniec dzieciństwaautystyczne dzieci któregoś dnia znikają, zostawiając na Ziemi skazanychna domarcie rodziców. Obie powieści, pisane pół wieku temu, mogąsłużyć za metaforę i przepowiednię dzisiejszego pokolenia dzieci znikającychw Internecie.Mutanci mogą w obawie przed prześladowaniami ukrywać swoją przewagę,jak członkowie klanu superdługowiecznych u Heinleina, mogą porozumiewaćsię telepatycznie, jak u Stapledona, lub stworzyć własny język zbyttrudny dla zwykłych ludzi, jak w opowiadaniu Teda Chianga. Warto pamiętać,że spotkanie dwóch gatunków ludzi już raz nastąpiło i to my jesteśmy potomkamizwycięskich supermanów. Jeżeli wierzyć mongolskiemu profesorowiC.Ż. Żamcarano, który w latach 20. ubiegłego wieku prowadził na ten tematrozległe badania, znamy też odpowiedź na pytanie, co się stało z neandertalczykiem.Otóż jeszcze w połowie wieku XIX w Mongolii Wewnętrzneji Zewnętrznej polowano na dzikiego włochatego człowieka (zwanego tamałmasem) dla mięsa. (Młody wówczas uczestnik tych badań, późniejszy profesor,Rinczen w wolnych chwilach przełożył na mongolski Pana Tadeusza).Status nadczłowieka najłatwiej osiągnąć, tworząc kategorię podludzi.W Ameryce Północnej protestanci uważali (zgodnie z doktryną predestynacji)za gorszych ludzi Indian i Murzynów. Na Tasmanii w XIX wieku polowano naAborygenów. Japończycy uważali autochtonicznych Ainu za krzyżówkę z psami,również Niemcy podczas II wojny światowej wydzielili kategorię podludzido prostych prac fizycznych, na co załapali się i Polacy. Sytuację podludzihodowanych jako zwierzęta łowne i psy myśliwskie przedstawił sugestywnieSorban w powieści Dźwięk rogu, a Marek Huberath we wstrząsającym opowiadaniuukazał los niepełnosprawnych, hodowanych na przeszczepy.32<strong>FRONDA</strong> 40


Isaac Asimov wymyślił trzy prawa robotyki. Podobno z punktu widzenia cybernetykinie mają one sensu, ale autorowi chodziło o coś innego. W FundacjiAsimov dał własną odpowiedź na upadek imperium rzymskiego i pokazałjak - jego zdaniem - należy imperium ratować. (Asimov był wojującym ateistąi bliższy mu był pogański Rzym z jego zabobonami i okrucieństwem odznienawidzonego Średniowiecza). Natomiast w cyklu powieści o robotachpostanowił, ni mniej, ni więcej, tylko zmierzyć się z samym Bogiem, w któregonie wierzył, i zaprojektować coś doskonalszego od człowieka. Sprowadzasię to do tego, że jego roboty mają wbudowane ograniczniki wolnej woli.Bezpieczeństwo za cenę wolności. Co kto lubi. Stanisław Lem, mądrzejszyod Asimova (choćby o doświadczenie społeczeństwa totalitarnego), odrzucatakie okaleczenie człowieka w swoim Powrocie z gwiazd, gdzie ludzie zostająulepszeni za pomocą środków farmakologicznych. Przybyszowi z zewnątrztakie społeczeństwo przymusowo dobrych przypomina stado otępiałych krów(czy baranów). Swoją drogą, czy nie tak patrzą na przedstawicieli sytegoZachodu bojownicy islamscy albo wyżywający się w bójkach kibice piłkarscy?(Podkreślam: piłkarscy, bo kibice np. ping-ponga jakoś się w ten sposób niewyżywają).I Asimov, i Lem, jako ludzie wierzący, że Boga nie ma, nie kłopotali się tym,że stworzenie istoty „dobrej", niezdolnej do grzechu, ale pozbawionej wolnejwoli narusza plan Boży, w którym świadomy i trudny wybór dobra stanowipodstawę selekcji naturalnej. Ateistyczne przesądy obu autorów nie pozwalałyim sięgnąć myślą w te regiony i dlatego ich rozważania zatrzymują się napoziomie wstępnej formy życia. Tak pewien austriacki uczony opisał i sklasyfikował„robaka palolo", który potem okazał się swobodnie pływającym


organem płciowym pewnego głowonoga. U Asimova zresztą, w kolejnychpowieściach cyklu, robot awansuje i z wiernego sługi ludzi staje się ich opiekunemi nauczycielem.Istnieją poważnie traktowane projekty odrzucenia w ogóle „mięsa" i przeniesieniaumysłu człowieka do komputera. Pomysł ten, jak wszystkie podobne,wymaga niezłomnej wiary, że nie ma duszy nieśmiertelnej. W przeciwnymrazie należałoby spytać, co z duszą? Czy przechodzi do komputera, czy teżidzie tam, gdzie ma pójść, a po Internecie będą krążyć istoty bezduszne?Czy taki komputerowy upiór będzie miał osobowość prawną? Podpis elektronicznyjuż dla niego wprowadzono. A jeżeli upiór elektroniczny zakazi sięwirusem? Upiory Osamy syna Ladena i Busha syna Busha mogłyby toczyćwirtualny pojedynek na śmierć i życie, grożąc rozpętaniem wojny światowejw Internecie. A co z hakerami, usiłującymi dzień i noc włamać się do komputerówRockefellera i wycisnąć z niego parę milionów dolarów? Czy przenosinydo komputera będą bardzo kosztowne, czy też będą przysługiwały z opiekispołecznej każdemu menelowi? Co wymyślą błąkający się w Internecie alkoholicyi ćpuny, żeby zwalczyć obrzydliwą trzeźwość?Dla chrześcijanina nie ma wątpliwości, że pomysł nieśmiertelności w wirtualutrafi na tę samą półkę co homunkulus i składak doktora Frankensteina.Jest tu wciąż wielkie pole do popisu, co wykorzystuje w swoich powieściachWilliam Gibson.Innym pomysłem na powstanie życia poza plecami Boga jest samorództwow maszynie. Jeżeli napakujemy w nią wielkie ilości, gigabajty, terabajty informacji,to może ilość przejdzie w jakość i maszyna zacznie sama myśleć?Bardzo wdzięcznie rozwinął tę myśl Heinlein w powieści Luna to surowa pani(1965). Koloniści na Księżycu czują się eksploatowani przez Ziemię, zakładajązwiązek zawodowy Solidarność i wzniecają bunt. Okazuje się, że potężnycentralny komputer księżycowy uzyskał już świadomość, i to klasową. Przyjego pomocy proletariat księżycowy zwycięża i uzyskuje niepodległość.Dalej idzie w swoim pomyśle niezrównany Fredric Brown. W jego króciutkimopowiadaniu uczeni budują superkomputer, a kiedy już jest gotowy,zadają mu najważniejsze pytanie: Czy jest Bóg? - Teraz już tak - odpowiadakomputer.34<strong>FRONDA</strong> 40


Przeczytałem świeżo wydaną w serii Antropos wydawnictwa Zysk i S-kaksiążkę pt. Prognozy. Trzydziestu myślicieli o przyszłości. Uderza w niej, jak niewieluz tych „myślicieli" zauważa, że żyjemy w czasach wędrówek ludówi nieuchronnego upadku imperium amerykańskiego. Przewidując dalszyrozwój swoich wąskich dziedzin nauki, nie uwzględniają oni możliwości, żektóregoś dnia może im zabraknąć sponsora. I po badaniach.Ważniejsze jednak, jak liczni z tych uczonych z wielkim zaangażowaniemi nadzieją (rzadko z cieniem obawy) zajmują się badaniami nad genomemi świadomością człowieka z wyraźnym celem, aby nimi manipulować, abyczłowieka przerabiać i „poprawiać".Z punktu widzenia człowieka wierzącego w Boga i duszę nieśmiertelnącała ta gorączkowa krzątanina wokół „człowieka zewnętrznego", żeby przywołaćterminologię świętego Pawła, przypomina działalność współczesnychfirm, które całą inwencję wkładają w wymyślanie coraz bardziej pociągającychopakowań, nie troszcząc się o sam produkt. Ci ludzie nawet nie myślą, żektóregoś dnia opakowanie zostanie wyrzucone na śmietnik, a ocenie będziepoddany sam produkt, „człowiek wewnętrzny".LECH JĘCZMYKWAŻNIEJSZE LEKTURYBóg, Biblia.Brian W. Aldiss, Trillion Year Spree.Edwin Błock, Wojna przeciw słabym (O eugenice).Prognozy. Trzydziestu myślicieli o przyszłości, Sian Griffiths (red.).Spór o SF. Antologia.Jon Turney, Ślady Frankensteina.


THE MODELShe's a model and she's looking goodI'd like to take ner home that's understoodShe plays hard to get, she smiles from time to timeIt only takes a camera to change ner mindShe's going out to nightclubs drinking first champagneAnd she nas been checking nearly all the menShe's playing ner game and you can hear them sayShe is looking good, for beauty we will payShe's posing for consumer products now and thenFor every camera she gives the best she canI saw ner on the cover of a magazineNow she's a big success,I want to meet her again,I want to meet her againKRAFTWERK-THE MAN MACHINĘ (1978)


Umeo z one o i a J o ,KU OK po K KOK Li„/mianu pin" k M..Zmiana pici" M K0':" \ 11 z koluei \na „iik'::i ::\ znO i(czyli z mężczyzny na „kobietę")1. I>,\i III.HIT. .:n,i .li.h-.mci lvi iticowejpo-a.u i zcs|•ulu • lezupi i il >. 11 \ płci, i _:\ i iMMII--.cl-Miali-unii (lac. (nno za, poz.i;1. ksuhiutrycznu diagnoza krańcowejpouuci zespołu duzapiob.uy pici, cz\litransscksuuliznui (lac. tiun-- - za. poza;sc.WI-M-.b.j.sceus rodzaj, piec:).Ż7 ktuucja hormonalna pizv uzwuuesuogeiHi i progesteronu, mająca na uulupozhuie się di ugoi zcdn\eh i trzeiioizcdmchmcO-ich cech płciowych iz.w,} kil] .K |.l I IOI [U( •! I.llll.l pl ;A IIZW Ul. I I I I I M W I H I . II.I i d u pozlncie-le i LI v;c >iux-i! 1 1 ! i i 1 i zcciorzcdnwhzeus]. i'"h cech pk unv\i l'i iz w. maskuliniza*ia (popicia M I : zaiosii owłosienieluininizacja (u w iekszt--.ci pi z\ pudkowklatki piersiowe), r.anika miesiączka,11.1 - [ cpi i ji" piz\io-l mu-\ mięśniowej,zaczwia losnuc biusi, nieznacznie zmieniają--ie r\sy iu.ii'zv, następuje prz.\"iouzmniejszała MUpici ui.tkanki tłuszczowej, np. na posladkaci11.u. I'i;v|ini«v,inic hm niom>\v ir\v.i 2 latau Pi z\'j ni (iwanie hormonów (iwa .1 lata1U"-u nuzwciesiurealne;:" zccia w pore-i nosi nazwę lesiu realnego żucia w poza-0.1! li •) pk I.daneipici.1. /.ml,m.i mcireki urodzeniu (k/M),4. Zmiana metryki urodzenia (M, k).'iMusiukloiniu. i ::\ li umpuiacpi piciu.u. Oichidektonna, czyli kasuacju.h. ( ipt'I ,U |,1 U Ulll l:;c 1.1 IU.lv IC\ (h i-uuu. /ahicgloimowuniaa(opv zewneuziucli:•_•]..; Mm i u! ipijiukouu v,»ji *i L-k lomiu).zensl ich naizadow płciowych z w\koizystaniempozosialosci \coika mosznowego.7 /alau... u * i • u ii zuui. .map: członkuze " km \ 1 u .uu luu ikl.i lub rumień i,i(lulłoplastia).S. /alce;.:, w\ I u, •'.' ::UIII,I auipc wnikamu-.znnw c;.;o ze skore W.II";.; si i IIIKUI \ cii.7. /.ibie;:, „rokonsirtikcii pochwi "X. Plastyczne zabiegi „upiększające", polecaj.icenajczęściej nu powiększaniu biiisuioraz ..teminizcicji" twaize.9. kwcntualna operacja skrócenia siiungłosowych w celu podwyższenia głosu.Magisterium Rosui


BEZODWROTU„zmiana płci"MAREK HORODNICZYwedług www.transseksualizm.plPo umieszczeniu w wyszukiwarce hasła „transseksualizm" pierwszy odsyłaczkieruje nas na stronę www.transseksualizm.pl, która oferuje pomoc dla osóbpragnących dokonać „operacji zmiany płci". Strona ma charakter poradnikowy.Mamy tu takie działy jak: „leczenie k/m", „leczenie m/k", „podstawyprawne", „zmiana dokumentów", „wzór pozwu", „lekarze", „chirurdzy",„co to jest transseksualizm?" itp. Na stronie można także poprzeć ustawęo związkach partnerskich oraz wziąć udział w sondzie: „Czy jestem k/m,czy m/k, czy nie jestem trans, a może jeszcze nie wiem, czy jestem trans?".Okazuje się, że wśród uczestników sondy najwięcej jest takich, co nie są trans(1001), na drugim miejscu są m/k (903), potem k/m (609), a na końcu ci, cojeszcze nie wiedzą, czy są trans (485). Jeśli wciąż nie mamy pewności, kimjesteśmy, możemy wziąć udział w psychozabawie „Test na płeć mózgu", odpowiadającna pytania w rodzaju: „Słyszysz niewyraźne miauczenie. Jak łatwomożesz zlokalizować kota bez rozglądania się wokoło?" albo: „Czy łatwe byłydla ciebie ortografia i pisanie wypracowań we wczesnych latach szkolnych?".Większość osób odwiedzających stronę określa się jako „nie trans", więc33 <strong>FRONDA</strong> 40


- jako ignorantom - trzeba im się zapoznać z opracowaniami w dziale „literatura".Tutaj, oprócz specjalistycznych dziel psychologiczno-psychiatrycznych,polecane są także Płeć mózgu Anne Moir & Davida Jassela oraz seria „Gender"wydawnictwa Rabid.Już na pierwszy rzut oka widać, że cała strona www.transseksualizm.pljest poświęcona zachęcaniu ludzi z problemem „zespołu dezaprobaty płci" doprzeprowadzenia operacji okaleczenia własnego ciała. Próżno na niej szukaćwskazań jakiejkolwiek terapii, która ulżyłaby w cierpieniu osobom transseksualnym,a w efekcie pomogłaby im zaakceptować własną płeć. „Operacjazmiany płci" wydaje się - według autorów strony - jedynym rozsądnym rozwiązaniem.Rozwiązaniem ostatecznym.Po trupachNajbardziej szokują jednak dokumenty w „plikach do pobrania". Zbierane sątam porady związane z poszczególnymi etapami „zmiany płci". Przyjrzałemsię wskazówkom dla kobiet chcących wyglądać i czuć się jak mężczyźni.Na początku pojawia się zapewnienie, że operacja przynosi efekty:Po ok. 3 miesiącach terapii hormonalnej (przyjmowanie testosteronuw zastrzykach - NIE BOLI, nie bój się :P) nieznajomi ludzie na ulicybędą już zwracać się do Ciebie wyłącznie na „pan". Mastektomia (operacjausunięcia piersi) koryguje sylwetkę w górnej części;) potem usuwasię operacyjnie macicę i jajniki, następnie wytwarza atrapę członkaze skóry brzucha i worka mosznowego ze skóry warg sromowych. Niejest możliwe płodzenie dzieci, możliwe jest za to współżycie z partnerką(stosunek dopochwowy) po wszczepieniu protez usztywniającychtak wytworzony członek. Zmiana dokumentów na męskie następujepo mastektomii (taka kolejność obowiązuje w Warszawie) lub na samympoczątku, przed rozpoczęciem terapii (Wrocław) 1 .Następnie pojawiają się drobiazgowe porady, które tylko na pozór stanowiąobiektywny przewodnik medyczny. Na przykład krok po kroku opisane są badania,jakie należy przejść, żeby ostatecznie poddać się operacji. Wśród fachowychnazw preparatów hormonalnych i witaminowych coraz wyraźniejszeJESIEŃ 2006 39


stają się „wskazówki taktyczne", mające na celu ułatwienie pozyskania przychylnościlekarzy prowadzących poszczególne badania.O dobór witamin czy pierwiastków możesz spytać lekarza rodzinnego(idąc do niego weź wynik morfologii), i nie zawracaj głowy seksuologowiprowadzącemu Twoją terapię od strony transseksualizmu. Takanadmierna troska o siebie, jakkolwiek ze wszech miar słuszna, możebyć w gabinecie seksuologa poczytana za brak męskości :P [...] Hormonypłciowe: TSH, E 2, FT 3, FT 4. Poziom większości z nich zależy odfazy cyklu miesiączkowego, i jeśli lekarz nie weźmie go pod uwagę,pytając Cię, kiedy robiłeś badanie, to całe badanie nie ma większegosensu. Zwykle lekarz nie bierze tego pod uwagę :) więc badania faktyczniesą robione pro forma. UWAGA: nie wytykaj tego lekarzowi. Tonie zmieni jego postępowania, bo on ma już doświadczenie i wie, corobi; zaś na pewno lekarz przestanie Cię lubić, jeśli spróbujesz podważaćjego autorytet, albo mówić mu co ma robić.Taki „dobry PR" przydaje się później przy bardziej specjalistycznych badaniachu seksuologa, androloga, endokrynologa i ginekologa. Tutaj gra idziejuż o wysoką stawkę, więc poziom działań taktycznych powinien wzrosnąć.Lekarz MUSI mieć pewność co do Twojego zdecydowania na zmianę płci.Chodzi o to, żebyś na pewno był zadowolony z efektu kuracji i po zmianiepłci nie wracał do lekarza z reklamacją - że poprzednio jednak było lepiej.Dlatego lekarz wyśle Cię też do psychologa na testy, a być może także narozmowę, o ile wyczuje choćby najmniejsze Twoje wahanie.Twoje wahanie może dotyczyć rodziców czy rodziny: co oni na topowiedzą. Była podobno sytuacja, że matka jakiegoś transa zrobiłakarczemną awanturę lekarzom pt. „Odebraliście mi dziecko", grożącpodaniem ich do sądu. Nikt z lekarzy nie chce takiej reklamy. Dlategosytuację z rodzicami MUSISZ załatwić. Musisz powiedzieć im, że zmieniaszpłeć, i Twoja w tym głowa, żeby to zaakceptowali. Lekarz będziesię o to szczególnie dopytywał, i nie dziw mu się. Jeżeli sytuację międzyrodzicami a Tobą uważasz za swoją prywatną sprawę, to OK - ale lekarzowimusisz w takim razie powiedzieć, że np. „rodzicom jest wszystko4Q <strong>FRONDA</strong> 40


jedno, jakiej płci jest ich dziecko; że już od dawna zabroniłeś im mówićdo Ciebie po imieniu (żeńskim) i się do tego stosują; że rozumieją żemasz swoje problemy; że są wyrozumiali; że zostawiają Ci dużo swobody;że nie wtrącają się do Twojego życia... itp.". Coś w tym rodzaju musiszdać lekarzowi do zrozumienia, zaś sytuację z rodzicami załatwiszoczywiście po swojemu, jak i kiedy zechcesz. Najważniejsze w tymwszystkim jest, żeby lekarz zauważył, że TY SOBIE ZE WSZYSTKIMRADZISZ. Bowiem jeśli radzisz sobie ze ściemnianiem w gabinecie lekarza,to poradzisz sobie i ze ściemnianiem innym ludziom. Poradziszsobie w życiu jako facet, bierzesz za swoje życie odpowiedzialność,bierzesz byka za rogi i nie zależysz od innych. Taki powinien być mężczyzna- i ten, kolejny, TEST przeszedłeś właśnie pozytywnie. [...]Możesz zostać poproszony o napisanie (na następną wizytę) życiorysu.Chodzi o sprawy typu „bawiłem się klockami i samochodami,w przedszkolu szczypałem koleżanki, pomagałem jak tata naprawiałsamochód, zrobiłem kartę rowerową, potem prawo jazdy, interesuję siękomputerami, mam dziewczynę, chcemy się pobrać i żyć normalnie",bla, bla bla. Jeśli nawet poza wymienionymi sprawami bawiłeś się równieżlalkami, pomagałeś mamie w gotowaniu i sprzątaniu, haftowałeśi robiłeś na szydełku, samochody określasz po kolorach, a nie pomarkach, komputer zaś potrafisz głównie zlokalizować na biurkui włączyć, a potem musi przyjść brat i odkręcić to, co zepsułeś...no i zakochałeś się właśnie w koledze - nie wychylaj się.Nie przyszedłeś do lekarza po to, by dostarczać mu ciekawegomateriału do badań, tylko żeby załatwić swoją sprawę. [...]Uczciwy musisz być wobec SIEBIE, a nie wobec lekarza. JeśliTY zdecydowałeś, że chcesz zmienić płeć - zachowuj się stosowniedo podjętej decyzji, czyli jednoznacznie. Jeśli opisana wyżejdychotomia jest Twoim udziałem, TY decydujesz, po której stronie sięopowiadasz: męskiej czy żeńskiej. Jeśli lekarz dowie się o takiej sytuacji,nie licz, że szybko zmienisz płeć, o ile w ogóle. Dla lekarza MUSISZ byćjednoznaczny.JESIEŃ 2006


NIEprawda was wyzwoliAutorzy strony nawet nie kryją faktu, że wedługnich cel uświęca środki. Było już silenie się na sympatyczność,były wymuszona asertywność i pewnośćsiebie. Następne w kolejności jest pospolite kłamstwo- jedna z najskuteczniejszych metod. Szczególnie przydatnapodczas wizyt u psychologa i psychiatry. Niezależnie od ocenymoralnej procedur prawnych (w Polsce można dokonywać tego typuoperacji, co skutkuje również możliwością zmiany dokumentów)przyjęcie „reguł gry" daje przynajmniej cień prawdopodobieństwa, żeoperacja nie doprowadzi do tragedii. Autorzy materiałów zawartych na stroniewww.transseksualizm.pl ignorują dobro pacjenta w imię lepszej sprawy.UWAGA: broń Boże nie przyznawaj się do homoseksualizmu!!! Jeślipociągają Cię chłopcy, mężczyźni - zachowaj to dla siebie [cały czasjest tu mowa o kobietach, chcących czuć się mężczyznami - przyp.aut.]. Lekarze przyzwyczajeni są do transów heteroseksualnych, i takichdiagnozują już niemal „taśmowo", bez zbędnego przedłużaniaterapii. Zaś jeśli chodzi o bycie homo, mówią o tym czasem lekarzomosoby zmieniające pleć „w drugą stronę", czyli m/k - i efekt jest taki,że muszą najpierw pól roku przychodzić do lekarza „na obserwacje",zanim zostaną powoli dopuszczone do leczenia. Daj spokój, nie wychylajsię w imię zgodności z własnym sumieniem. Lepiej powiedz,jeśli już nie chcesz demonstracyjnie trzymać za rękę koleżanki nakorytarzu w poczekalni ;) , że seks w ogóle Cię nie interesuje; cow sytuacji wstrętu do własnego ciała wyda się zupełnie zrozumiałe.[...] Swoja drogą, przyjście z dziewczyną (która lekarzowi ma wydawaćsię Twoją dziewczyną ;) podnosi Twoją wiarygodność jako transa.Ale bez dziewczyny też zostaniesz uznany, spoko. Bylebyś nie trzymałza rękę chłopaka... ;)Podczas badań kandydaci do „zmiany płci" muszą również wypełnić drobiazgowetesty psychologiczne. W założeniu mają one pomóc w wyeliminowaniuosób, co do których jest chociażby cień podejrzenia, że taka operacja mo-42 <strong>FRONDA</strong> 40


głąby pogorszyć stan ich zdrowia psychicznego. Tutaj również trzeba solidniepomóc szczęściu. Oto „słuszne odpowiedzi".400. Gdyby dano mi możliwości, dokonałbym rzeczy o wielkim znaczeniudla świata.Zapamiętaj: Fałszywe. Nie wolno Ci stawiać się w sytuacji nieszczęśnika,który nie widzi wyjścia ze swojej sytuacji i czeka aż mu mannaspadnie z nieba. Niemal wszyscy, którzy czegoś dla świata dokonali,poprzedzili to dokonanie ciężką pracą. Sami sobie te możliwości wypracowali;i nawet jeśli w tej chwili nie jesteś do końca o tym przekonany,lepiej nabierz właściwych postaw obywatelskich;) zanim weźmiesz sięza testy psychologiczne... Powinieneś zaprezentować się jako osobadojrzała.Ach, klasyczne dwa pytanka:430. Pociągają mnie osoby innej płci.Hihi... psychicznej, czy fizycznej? Psychicznej, pamiętaj. A więc, jeślipociągają Cię kobiety, to w 430 zaznaczasz R Gdzieś w teście jest jeszczedrugie takie pytanie, odwrotne, o osoby tej samej płci. Zaznaczasz F.W pytaniach biologicznych odpowiadaj zawsze zgodnie z prawdą,nie zgrywaj bohatera.103. Rzadko dokuczają mi skurcze lub drżenia w mięśniach.Prawdziwe - jeśli istotnie dokuczają Ci rzadko (lub wcale). Fałszywenatomiast, jeśli coś takiego rzeczywiście Ci dolega.No i pytania o uczciwość... przypadkiem nie próbuj być tu aniołkiem,bo masz prze#$@ane :)45. Nie zawsze mówię prawdę.Prawdziwe!Upodabnianie Metodą SilvyZanim dojdzie do okaleczenia, osoby z rozpoznanym „zespołem dezaprobatypłci" pragną za wszelką cenę stać się podobne do płci, do której czują sięprzyporządkowane. Sposobów jest mnóstwo, np. wkładanie w majtki zrolowanychskarpet (koniecznie frotte!), bandażowanie piersi czy picie zimnegomleka skondensowanego (w celu obniżenia tembru głosu). Moją uwagęJESIEŃ 2006 43


zwróciły jednak zabiegi długofalowe, ale - według autorów strony - bardzoskuteczne, zwłaszcza dla psychiki.Metoda Silvy. Nie znasz, to wypożycz z biblioteki dowolną książkęautorstwa Jose Silvy, albo ściągnij ze strony w necie (link u mnie nastronie) - jest cała książka. Skutkuje. Generalnie metoda ta polega natym, żeby wprowadzić się w stan relaksacji (kiedy mózg wysyła faleAlfa), i powtarzać sobie zdania w rodzaju „z każdym dniem wyglądamcoraz bardziej męsko", wyobrażać sobie siebie wyglądającegojak chłopak, wyobrażać sobie scenki ze znajomymi, którzy mówią doCiebie - „Ty, ty jesteś zupełnie jak chłopak", albo z nieznajomymi,kiedy zwracają się do Ciebie „proszę pana". Stan relaksacji osiąga sięspontanicznie przed zaśnięciem, tylko że jednak za szybko się potemzasypia ;) więc lepiej robić to samo na siedząco w łóżku, to się nie zaśnie,i można dłużej sobie te zdania i sytuacje wyobrażać. Najlepiej ze3 razy dziennie, ale jak się nie da, to chociaż wieczorem przed zaśnięciem.Dokładne instrukcje w książkach (w każdej jest to samo ;). Aha,jak przejdziesz do Theta, to jeszcze lepiej.Metoda Evelyn Monahan, może mniej znana - to prawie to samo.Też działa rewelacyjnie, i jest znacznie prostsza od Silvy. Ona samawyleczyła się ze ślepoty w ciągu 10 dni bodajże... potem z paraliżu, noa potem zaczęła uczyć innych swojej metody.Dodajmy tylko, że Metoda Silvy zaliczana jest do groźnych gnostyckich ideologiiokultystycznych (o. A. Posacki SJ), a metoda Evelyn Monahan jest jej pochodną.Najważniejsze!!!W ten sposób określa się dorabianie sztucznego członka. Okazuje się, żewytwarzane w Polsce „penisy" nie mają czucia, a w Stanach Zjednoczonychrobi się członki „z żyłką", która zapewnia czucie (koszt 1,5 min dolarów).Niestety, członki są odtwarzane bez cewki moczowej, a w związku z tym pojakimś czasie mogą pojawić się problemy z oddawaniem moczu (zapaleniecewki, pęcherza, nerek lub kamica). Podobno trwają prace nad przedłużeniemcewki.44 <strong>FRONDA</strong> 40


Nie robi się przeszczepów od zmarłych z tego względu, że organizmodrzuca przeszczep, albo już na stole operacyjnym, albo stopniowo pooperacji. Ludzie z przeszczepionymi innymi narządami muszą ciągleprzyjmować silne leki opóźniające odrzucenie przeszczepu. Te osobynie żyją długo, właśnie z powodu leków opóźniających odrzucanieprzeszczepu, i po przeszczepie często trafiają do szpitala. Dlategoprzeszczep organu to ostateczność, i przeszczepia się wyłącznie organyniezbędne do życia (np. serce, nerki). Mniejsze ryzyko odrzuceniaprzeszczepu jest przy autotransplantacjach, niemniej także zdarza się,że przyszyty penis odpada.Jak zatem wygląda substytut członka i z czego się go robi?Penis wytwarza się ze skóry wyciętej z boku brzucha albo z uda, rzadkoz przedramienia. Na boku brzucha pozostałą skórę zszywa się, i tonierówno - potem sterczy jakiś róg tu i ówdzie.Atrapa nie ma jednak ciał jamistych, a zatem nie może się usztywniać. Jesti na to metoda.Po kilku miesiącach można wszczepić protezy hydrauliczne lub silikonowepręty, umożliwiające współżycie. Raczej będą to stosunkidopochwowe, bo jednak taki penis nie ma odpowiedniej sztywności,żeby wepchnąć go do ciaśniejszego od pochwy odbytu. W dodatku niemożna współżyć za często, bo narząd może się „wyrobić" - w skrajnymprzypadku protezy mogą przebić skórę i poranić partnerkę... Jeśli „tylko"naruszą penis od wewnątrz, już potrzebna jest operacja. Zdarzałysię przypadki „przetrenowania" narządu - tacy pacjenci co jakiś czastrafiają do szpitala na „poprawkę".JESIEŃ 2006 45


Jak widać, zabieg jest poważny i niektórzy „transi" z niego rezygnują. Ale jaktwierdzi autor strony, równie dużo wad ma posiadanie atrapy członka, jaknoszenie zrolowanej skarpety frotte.Cena za członek wygląda tak: nigdy do solarium, na plażę też lepiejnie... ponieważ będziesz miał prawdopodobnie duże blizny z bokutułowia (blizna po usunięciu macicy chowa się pod majtkami). Nierobiąc zaś tej operacji: nie możesz wejść do basenu ani do morza, boskarpetkowy penis nasiąknie wodą. Niezbyt możesz jeździć ze znajomymipod namiot - bo skarpetkowy członek trzeba prać i zmieniać naosobności, a i siusiać też w ustronnym miejscu.Last Exit For The LostKondycja psychiczna kogoś, kto to wszystko przeczyta, może ulec znacznemupogorszeniu, zwłaszcza że adresatami strony są ludzie z problemami. Tutajz radą przychodzi Arthur Schopenhauer: „Gdy groza życia przewyższa grozęśmierci, człowiek zadaje sobie śmierć". Autor strony proponuje aż dwa wyjścia,czyli nie jest znowu tak radykalny jak twórca Erystyki.1. nie popełniać samobójstwa:Jeśli zabijesz się przed zmianą płci, pomyśl, co Ci napiszą na nagrobku.Mało tego, wykują w kamieniu! Wtedy już na zawsze zostaniesz babą...Możesz to zmienić tylko po TEJ stronie życia - „TU I TERAZ jest dzieńnaszego panowania! Tu i teraz - dzień naszej radości! Tu i teraz - naszaszansa." (Redbeard) Nie myśl, że wygodnie się unicestwisz. Podobnoenergia raz powołana do życia jest skazana na istnienie. „Nie wszystekumrę", nie ma rady... Rodzina i znajomi będą Cię wspominać w wersjiżeńskiej, a Ciebie będzie na tamtym świecie szlag trafiał. I nie myśl, żebędziesz się mścić i przychodzić ich straszyć, bo straszyć (ukazywać sięwidzialnie czy poruszać przedmioty) nie wszyscy potrafią.2. profesjonalne samobójstwo:Jeśli bardzo poważnie o tym myślisz, przeczytaj w Internecie stronęKościoła Eutanazji [...] Znajdziesz tam informacje, jak skutecznie46 <strong>FRONDA</strong> 40


popełnić samobójstwo, żeby rzeczywiście umrzeć, a nie tylko stracićprzytomność i obudzić się w szpitalu na oddziale intensywnej terapii,z 15-centymetrową rurką od respiratora w ustach (do tchawicy), półmetrowąsondą do karmienia w nosie (do żołądka), i wenflonem w żyle- i zapłacić za to 200-300 zł za dobę, jeśli nie masz ubezpieczenia. Jakzrobić to odpowiedzialnie, nie narażając innych (np. nie jechać samochodempod prąd). Poza tym, jeśli masz ok. 20 lat, Eutanaści chętnieCię zjedzą - nie marnuj swego ciała... Potrzebują „ochotników" doprzetestowania swoich przepisów do książki kucharskiej. Kanibalizmto jedna z ich zasad. (Może to kogoś zniechęci do samobójstwa?...)Jeśli coś posiadasz (mieszkanie, samochód, komputer, telefon komórkowy,kolekcję puszek po piwie...) - spisz testament, a na konciew banku zrób Dyspozycję na wypadek śmierci. Pamiętaj, że zwrotkosztów pogrzebu ma pierwszeństwo przed Dyspozycją. Jeśli nie maszubezpieczenia, ZUS nie pokryje Twojego pogrzebu.Rady wujka CrowleyaJeśli nie śmierć, to realizacja wolnej, niczym nie skrępowanej woli. Znowucytowany jest klasyk: „Czyń swoją wolę, niech będzie całym prawem". Tymrazem Aleister Crowley, twórca najniebezpieczniejszej odmiany XX-wiecznegosatanizmu.JESIEŃ 200647


Skoro poczułeś, że życie tak jak dotąd Ci nie odpowiada, to logicznejest chociaż spróbować to zmienić, i sprawdzić, jak się czujesz w rolidrugiej płci. Obciąć włosy (chyba, że jesteś metalem, hipisem itp. - toCię ten punkt nie dotyczy), wybrać sobie męskie imię i ubierać się jakchłopak. Nauczyć się męskich zachowań (pewnie już je masz w jakimśstopniu?). [...]Żyj pełnią życia, realizuj siebie, szukaj wszędzie, miej ciekawe życie.Żyj niebezpiecznie. Ciesz się życiem. Nie wiadomo, czy życie jest tylkojedno, czy więcej - ale po co je marnować, skoro już jest? Nie ulegajniczyim namowom, nie rób tego, czego oczekują od Ciebie inni.Cały proces tzw. zmiany płci na stronie www.transseksualizm.pl jest przedstawianyjako wielki akt woli osoby zdeterminowanej, by zmienić życie.Niestety mimowolny humor wyzierający z porad zamieszczonych na tejstronie przestaje śmieszyć, kiedy zdamy sobie sprawę, że czytają je osobycierpiące i pozostające ze swoim cierpieniem w samotności. A fakt, że jestto pierwsza (w kolejności wyszukiwania) strona w polskim Google mówiącao zjawisku transseksualizmu, zwyczajnie napawa przerażeniem. Zwłaszczaże samotność osób, które zdecydowały się skorzystać z porad, może byćz czasem jeszcze większa, bo „zmieniając płeć (lub: dokonując jakiejkolwiekwiększej zmiany w swoim życiu) stracisz niektórych znajomych, inni nabiorądo Ciebie dystansu", a poza tym podejmując tę brzemienną w skutkidecyzję, powinieneś „uniezależnić się od rodziny i wyprowadzić sięz domu".MAREK HORODNICZY1Wszystkie cytaty pochodzą ze strony www.transseksualizm.pl z dnia 26.06.2006 (zachowanooryginalną pisownię).


Kobiety psychiatrzy, do których posyłałem na rozmowymężczyzn po operacji zmiany płci, potrafiły intuicyjnieprzejrzeć przebranie i przesadzone pozy. - Dziewczynazawsze rozpozna dziewczynę - powiedziała mi jednaz nich. - A to jest facet.SKALPNa początku lat 70. ubiegłego wieku zaczęto operacyjnie zmieniać płeć.Wtedy często przypominałem zalecającym ten zabieg psychiatrom, że innympacjentom, zwłaszcza alkoholikom, cytowali modlitwę o pogodę ducha:„Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego zmienić niemogę; odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniałjedno od drugiego". Skąd oni czerpali przekonanie, że tożsamość płciowa(woleli używać terminu płeć anatomiczna) kobiet lub mężczyzn należy dokategorii rzeczy, które można zmienić?JESIEŃ 200649


Zawsze reagowali tak samo, to znaczy pokazywali mi swoich pacjentów.Mężczyźni (a do niedawna wszyscy oni byli mężczyznami),z którymi rozmawiałem przed operacją, powtarzali mi, że ich cielesnośćróżni się od ich tożsamości płciowej. Ci, których spotkałem pozabiegu, twierdzili, że operacja i terapia hormonalna, które uczyniłyz nich „kobiety", dały im szczęście i zadowolenie. Żadne z tych spotkańjednak nie było przekonujące. Pacjenci po operacji robili na mnie wrażeniekarykatur kobiet. Nosili wysokie obcasy, nadmierny makijaż oraz ekstrawaganckieubrania. Opowiadali, jak odkryli w sobie umiejętność dawaniaujścia „naturalnemu" zamiłowaniu do spokoju, domatorstwa i łagodności.Tym opowieściom jednak przeczyły duże dłonie, wystające jabłka Adamai grube rysy (wraz z upływem lat i starzeniem stawały się coraz bardziejniestosowne). Kobiety psychiatrzy, do których ich posyłałem, potrafiłyintuicyjnie przejrzeć przebranie i przesadzone pozy. - Dziewczyna zawszerozpozna dziewczynę - powiedziała mi jedna z nich. - A to jest facet.Pacjenci przed operacją wywierali na mnie wrażenie jeszcze większychdziwaków. Rozpaczliwie usiłowali przekonać każdego, kto mógł mieć wpływna decyzję o przeprowadzeniu operacji. Po pierwsze, spędzali niezwykle dużoczasu na rozmyślaniu i rozmowach o seksie oraz swoich doświadczeniach seksualnych.Sprawiali wrażenie, że martwi ich własny apetyt seksualny i przygodyerotyczne. Po drugie, pogawędki o niemowlętach i dzieciach budziły w nichniewielkie zainteresowanie. Wydawało się, że dzieci są im obojętne.Po trzecie, a była to najbardziej znacząca cecha, u wielu z tychmężczyzn, którzy twierdzili, że są kobietami, inne kobiety budziłypociąg płciowy i określali oni samych siebie mianem „lesbijek".Gdy zwracałem uwagę zwolennikom operacji, że psychologiczneskłonności proszących o nie osób bardziej przypominają skłonności mężczyznniż kobiet, otrzymywałem różne odpowiedzi. Najczęściej przekonywano mnie,że wyrażając tę opinię, opieram się na stereotypach płci.Aż do 1975 roku, kiedy zostałem ordynatorem oddziału psychiatrycznegow szpitalu Johna Hopkinsa, opinie w tej kwestii zatrzymywałem dla siebie.Kiedy jednak złożono na moje barki odpowiedzialność za całość praktyk natym oddziale, uświadomiłem sobie, że jeśli pozostanę bierny, wówczas pocichu będę zachęcał do zabiegów zmiany płci w tym właśnie szpitalu, któryjako pierwszy je zaproponował i nadal bronił ich słuszności. Postanowiłem50<strong>FRONDA</strong> 40


zakwestionować to, co uważałem za błędny kierunek w psychiatrii, i żądaćwięcej informacji o pacjencie zarówno przed podjęciem decyzji o operacji, jaki po samym zabiegu.Jako przedmiot badań na plan pierwszy wysuwały się dwie kwestie. Popierwsze, próbowałem sprawdzić twierdzenie, że mężczyźni poddani operacjizmiany płci znaleźli rozwiązanie swoich licznych problemów psychologicznych.Po drugie (a to zadanie było ambitniejsze), chciałem zbadać, czynoworodki męskie z niewykształconymi lub zdeformowanymi genitaliami,przeobrażone chirurgicznie w kobiety i wychowane jako dziewczynki, zgodniez teorią (również opracowaną w szpitalu Johna Hopkinsa), bez truduprzyjęły narzuconą im tożsamość płciową. Te twierdzenia przyczyniły się dopowstania w kręgach psychiatrycznych opinii, że „płeć" i „rodzaj" to odrębnekwestie, „płeć" jest genetycznie i hormonalnie zdeterminowana od chwilipoczęcia, natomiast „rodzaj" jest kształtowany przez kulturę, czyli przezdziałania rodziny i otoczenia w okresie dzieciństwa.Pierwsza kwestia była prostsza i wymagała tylko poparcia przeze mnietrwających już badań prowadzonych przez członka zespołu szpitalnego, zdolnegobadacza ludzkich zachowań seksualnych. Psychiatra i psychoanalitykJon Meyer już wcześniej opracował środki stałej obserwacji osób dorosłych,u których przeprowadzono zabieg zmiany płci w szpitalu Johna Hopkinsa.Służyły one kontroli, na ile pomocna była interwencja chirurga. Jon Meyerustalił, że większość pacjentów, których badał przez kilka lat po zabiegu,było zadowolonych ze swojej decyzji i tylko nieliczni jej żałowali. Ich stanpsychiczny jednak niewiele się zmienił. Mieli właściwie te same co przedtemproblemy ze związkami, pracą, emocjami. Płonna okazała się nadzieja, żewreszcie pozbędą się kłopotów emocjonalnych i rozkwitną psychicznie.Wyniki obserwacji wskazywały, że jeśli tym mężczyznom przed operacjąsprawiało przyjemność przebieranie się za kobiety, podobną przyjemnośćodczuwali, żyjąc na stałe w tym przebraniu. Nie doszło jednak do integracjipsychiki, operowani nie byli też łatwiejsi w codziennym pożyciu. Po zebraniutych faktów doszedłem do wniosku, że mamy do czynienia z chorobąpsychiczną. My, psychiatrzy, pomyślałem, osiągniemy lepsze wyniki, jeśliskoncentrujemy się na leczeniu umysłów, a nie genitaliów.Dzięki badaniom doktor Meyer potrafił zrozumieć zaburzenia psychicznekryjące się za prośbą d tak nietypowy i radykalny sposób leczenia. WiększośćJESIEŃ 2006 5|


przypadków można było zaliczyć do jednej z dwóch dość różnychgrup. W skład pierwszej wchodzili ogarnięci poczuciem winyi rozdarci psychicznie homoseksualiści, którzy w zmianie płciupatrywali metodę rozwiązania konfliktu wywołanego odmiennąorientacją seksualną, ponieważ umożliwiała im ona kobiece zachowaniaseksualne wobec mężczyzn. Drugą grupę tworzyli główniestarsi mężczyźni, heteroseksualni (a niekiedy biseksualni), odczuwającyintensywne pobudzenie płciowe po przebraniu się za kobietę. W miaręstarzenia stawali się bardziej skłonni nadać swojemu przebraniu więcejwiarygodności i w tym celu potrzebowali chirurgicznej transformacji,polegającej na wszczepieniu implantów piersi, amputacji penisa orazrekonstrukcji kości miednicy na podobieństwo kości kobiety.Badania nad podobnymi kwestiami prowadził specjalizujący sięw psychiatrii Clark Institute w Toronto. Identyfikował tych mężczyzndzięki samopodnieceniu, którego doświadczali podczas naśladowaniazalotów seksualnych kobiet. Wielu z nich wyobrażało sobie, że ich zachowaniepodnieca obserwatorów, a zwłaszcza kobiety. Ta forma „seksuw głowie" (termin wprowadzony przez D.H. Lawrence'a) prowokowałaich pierwszą przygodę, polegającą na włożeniu kobiecej bielizny. W konsekwencjidoprowadzała do wyboru zabiegu chirurgicznego. Większośćz tych mężczyzn stwierdzało, że interesują ich kobiety, i dlatego podczasrozmów z psychiatrami określali się jako lesbijki. W Toronto ukuto nazwętej formy seksualnych zaburzeń - autogynefylia. Poznałem wyniki badańprowadzonych w Toronto i doszedłem do wniosku, że wykonanie chirurgicznejzmiany płci u tych nieszczęsnych ludzi prowadziło zamiast do wyleczeniado ugruntowania zaburzeń psychicznych.Te informacje oraz coraz lepsze zrozumienie własnych poczynań sprawiło,że zaprzestaliśmy w szpitalu Johna Hopkinsa zalecania operacji zmiany płciu osób dorosłych. Z przyjemnością stwierdzam, że kilku naszych chirurgówplastycznych, którym wcześniej nakazywano przeprowadzenie tych zabiegów,przyjęło tę decyzję z ulgą. Po rozwiązaniu pierwszej kwestii mogłem się zająćdrugą. Chodziło o praktykę chirurgicznego nadawania kobiecych cech płciowychnoworodkom męskim, u których przy porodzie stwierdzonozdeformowanie czy niewykształcenie genitaliów lub poważneuszkodzenia prącia. Praktyka ta co prawda należała bardziej do52


kompetencji oddziału pediatrii niż mojego, mimo to pozostawałaprzedmiotem troski psychiatrów, ponieważ opinie powstające wokółtych przypadków przyczyniły się do sformułowania poglądu,że tożsamość seksualna jest raczej kwestią uwarunkowania kulturowegoniż budowy fizycznej ludzkiego organizmu.Kilkanaście chorób, na szczęście występujących rzadko, doprowadzaw okresie życia płodowego do zaburzeń rozwoju przewodu moczowopłciowego.Gdy dojdzie do zachorowania u płodu płci męskiej, przeprowadzasię operację plastyczną, mającą na celu naprawienie zniekształceńi uzyskanie wyglądu satysfakcjonującego pod względem estetycznym.Najprostsza forma zabiegu polega na usunięciu wszystkich męskich cech,w tym jąder, i utworzeniu z dostępnej tkanki warg sromowych i pochwy.Po zabiegu dzieci ze zniekształceniami otrzymują - bez względu na swojąpłeć genetyczną - genitalia przypominające kobiece.Decyzje chirurgów-pediatrów opierały się na przekonaniu, że tożsamośćseksualna dziecka bez kłopotu pójdzie w ślad za wyglądem genitaliów,zwłaszcza przy wsparciu ze strony rodziny i otoczenia. Dlategozajmowali się wytwarzaniem genitaliów o wyglądzie kobiecym zarównou dziewczynek z układem chromosomów XX, jak i u chłopców z układemXY. Ci ostatni wyglądem przypominali dziewczynki i jak dziewczynki mielibyć wychowywani przez rodziców.Wszystkie zabiegi wykonywano oczywiście za wiedzą rodziców, którzyzrozpaczeni poważnymi zniekształceniami u swoich nowo narodzonychsynów byli nakłaniani przez endokrynologów dziecięcych oraz konsultującychprzypadki psychologów do wyrażenia zgody na przeprowadzenie operacjizmiany płci. Mówiono im, że tożsamość seksualna ich dziecka po prostudostosuje się do uwarunkowań środowiska. Jeśli rodzice będą konsekwentniezwracać się do dziecka jak do córki i tak je traktować, dziecko bez większegoproblemu przyjmie tę rolę, zwłaszcza że jego genitalia przypominają genitaliakobiety.Propozycja ta stawiała rodziców wobec konieczności podjęcia niezwykletrudnej decyzji. Lekarze zwiększali presję, informując, że trzeba szybkodokonać wyboru, ponieważ tożsamość płciowa dziecka utrwala sięw wieku dwóch, trzech lat, a proces wprowadzania dziecka w rolękobiety powinno się zacząć natychmiast, od nadania imienia,53


wystawienia świadectwa urodzenia, zakupu dziecięcych sprzętówi zabawek itd. Chirurdzy byli gotowi, internista pewny siebie, a rodzicestawali przed ofertą, którą trudno było im odrzucić (chociaż, cociekawe, kilkoro rodziców odmówiło przyjęcia rady lekarzy i pozwoliłodziałać naturze).Doszedłem do wniosku, że opinie lekarzy oraz wybory narzucanerodzicom opierają się na niepotwierdzonych dowodach. Wbrew przekonaniuzwolenników tego typu operacji brakowało im poważnychpodstaw doświadczalnych. Zachęciłem jednego z naszych stażystówpsychiatrów, Williama G. Reinera (już zainteresowanego tematemze względu na pediatryczne przeszkolenie, jakie odbył, kiedy pracowałjako pediatra-urolog i poznał ten problem z innej strony), do prowadzeniasystematycznej stałej obserwacji dzieci, zwłaszcza chłopców, poddanychoperacji zmiany płci w niemowlęctwie. Miał ustalić, do jakiego stopniaosiągnęły one jako osoby dorosłe integrację seksualną.Wyniki były jeszcze bardziej zaskakujące niż w pracy Jona Meyera.Doktor Reiner wybrał do intensywnych badań wynicowanie wrodzonesteku, ponieważ ta wada najpełniej uzasadniłaby koncepcję,że decydującą rolę w krztałtowaniu tożsamości płciowej odgrywakultura. Wynicowanie wrodzone steku jest zaburzeniempowstającym w okresie życia płodowego. Powoduje poważnezniekształcenie anatomii miednicy, tak że pęcherz i genitaliasą po urodzeniu bardzo zdeformowane. Prącie nie powstaje,a pęcherz oraz przewód moczowy nie oddzielają sięwyraźnie od przewodu pokarmowo-jelitowego. Jednakżenajistotniejszy dla badań Reinera był fakt, że życie płodowetych nieszczęsnych chłopców niczym się nie różni od normalnego.Rozwijają się w środowisku typowo męskim podwzględem hormonalnym, stworzonym im przez chromosomY oraz prawidłowo funkcjonujące jądra. Dzięki temu rosnąceembriony, a następnie płody są wystawione na działanie męskiegohormonu - testosteronu, tak jak wszystkie płody płcimęskiej w łonach swoich matek.Badania prowadzone na zwierzętach już dawno wykazały,że męskie zachowania seksualne są bezpośrednim<strong>FRONDA</strong> 40


skutkiem działania testosteronu w życiu płodowym. Fakt ten jednak niepowstrzymał praktyki pediatrycznej chirurgicznego leczenia męskich niemowlątz tą ciężką wadą wrodzoną poprzez kastrację (usuwanie jąder i wszelkichszczątkowych struktur męskich genitaliów) oraz tworzenie pochwy poto tylko, aby można je było wychować jak dziewczynki. W połowie lat 70.ubiegłego wieku ta praktyka stała się niemal powszechna. Takie przypadkiumożliwiły Reinerowi weryfikację argumentów zwolenników tej metody: (1)że istoty ludzkie są po urodzeniu nijakie pod względem tożsamości seksualnejoraz (2) że na ostateczną tożsamość płciową człowieka największy wpływmają czynniki kulturalne, a nie hormonalne, już po urodzeniu. Noworodkipłci męskiej z wynicowaniem wrodzonym steku regularnie poddawano operacjomzmiany płci, tak aby ich genitalia przypominały genitalia kobiece, a ichrodzicom polecano wychowywać je jak dziewczynki. Co się okazało decydujące?Fakt, że podlegały działaniu testosteronu w życiu płodowym, czy próbawychowania ich jak gdyby to były dziewczynki? Dzięki prowadzonym przezReinera starannym stałym obserwacjom dzieci już po opuszczeniu przez nieszpitala otrzymaliśmy odpowiedzi na te pytania.Zanim opiszę wyniki badań Reinera, pragnę jeszcze zauważyć, że lekarzeproponujący tę metodę postępowania w przypadku wynicowania wrodzonegosteku doskonale rozumieli, że operacja taka będzie miała istotne konsekwencjew postaci wielu poważnych problemów fizjologicznych. Noworodki te niemiały jajników, a jądra usunięto im operacyjnie. Oznaczało to, że przez całeżycie nie będą otrzymywać hormonów egzogennych. Ten sam zabieg chirurgicznyodbierał im szansę na późniejszą płodność. Nikt oczywiście nie pytałmałego pacjenta o jego gotowość do zapłacenia tej ceny. Lekarze zalecającytę metodę rodzicom uważali, że jest to brzemię do przyjęcia, zwłaszcza żedzięki temu dziecko uniknie się w dzieciństwie niepokoju spowodowanegozniekształceniem genitaliów. Mieli również nadzieję, że każde z tych dziecibędzie po prostu dojrzewać jako dziewczynka, a później żyć jako kobieta.Jednakże Reiner odkrył, że „przemienieni" w ten sposób chłopcy, gdy jużstali się świadomi siebie i otoczenia, nie czuli się dobrze w żeńskiej roli. Odpoczątku aktywnego życia spontanicznie zachowywali się jak chłopcy i wyraźnieróżnili się od swoich sióstr oraz innych dziewczynek. Przyjemnośćsprawiały im zapasy, a nie zabawa w dom. Później ci z nich, którzy dowiedzielisię, że genetycznie są mężczyznami, zażądali przywrócenia im prawaJESIEŃ 2006 55


do bycia mężczyzną (niektórzy poprosili nawet o chirurgiczną rekonstrukcjęgenitaliów i hormonalną terapię zastępczą), a wszystko to mimo wytrwałychi szczerych wysiłków rodziców, aby traktować ich jak dziewczynki.Warto przytoczyć wyniki badań Reinera, opublikowane w New EnglandJournal of Medicine, w numerze z 22 stycznia 2004 roku. Prowadził stałe obserwacjeszesnastu mężczyzn z wynicowaniem wrodzonym steku, przyjętychdo szpitala Johna Hopkinsa. Czternastu poddano tuż po urodzeniu operacjizmiany płci i narzucono kobiecość pod względem społecznym, prawnymi chirurgicznym. Rodzice pozostałych dwóch pacjentów nie skorzystali z radypediatrów i wychowali synów jak chłopców. Ośmiu z czternastu zoperowanychpacjentów określało się mianem mężczyzny. Pięciu żyło jako kobiety,a jeden miał nieokreśloną tożsamością płciową. Dwaj wychowani jakochłopcy pozostali przy swojej płci. Cała szesnastka zdradzała typowo męskiezainteresowania, jak polowanie, hokej, karate i bobsleje. Na podstawie swojejpracy Reiner doszedł do wniosku, że tożsamość seksualna poszła w ślad zakodem genetycznym. Męskie skłonności (zabawy wymagające wysiłku fizycznego,podniecenie seksualne wywoływane przez kobiety oraz fizyczna agresywność)były konsekwencją wpływu testosteronu na rozwój badanych osóbw ich życiu płodowym. Skłonności te pojawiły się wbrew wysiłkom otoczeniapróbującego po urodzeniu socjalizować te osoby jako kobiety.Wziąwszy pod uwagę badania Reinera i Meyera, doszliśmy na oddzialepsychiatrii szpitala Johna Hopkinsa do wniosku, że tożsamość seksualnaczłowieka opiera się głównie na budowie genowej, którą dziedziczymy,i kształtuje się już w życiu płodowym. Hormony męskie nadają płeć mózgowioraz umysłowi. Dysforia seksualna - poczucie niepokoju we własnej roliseksualnej - występuje naturalnie wśród tych nielicznych mężczyzn, którzyzostali wychowani jak kobiety po tym, jak stwierdzono u nich zniekształceniegenitaliów. Podobną niepewność co do własnej tożsamości płciowej możnawywołać u pozornie normalnie zbudowanych mężczyzn. Dotyczy to międzyinnymi mężczyzn o zaburzonej orientacji homoseksualnej oraz mężczyznz niezwykłą dewiacją zwaną autogynefylią.My, psychiatrzy, zyskaliśmy pewność, że dorosłych poszukujących chirurgicznejzmiany płci powinniśmy zniechęcać do operacji. Kiedy szpital JohnaHopkinsa ogłosił, że przerywa wykonywanie zabiegów operacyjnych u osóbdorosłych z dysforią seksualną, wiele innych szpitali poszło w jego ślady,56<strong>FRONDA</strong> 40


ale niektóre ośrodki medyczne nadal przeprowadzają operacje tego typu.W Tajlandii istnieje kilkanaście ośrodków, w których wykonuje się zabiegi„bez zadawania pytań" osobom, które mają dość pieniędzy, aby za niezapłacić. Jestem rozczarowany, ale nie zdziwiony, ponieważ wiem :że pacjenci cierpiący na różne zboczenia seksualne potrafią przekonaćchirurgów i ośrodki medyczne do realizacji wszelkiegorodzaju zabiegów chirurgicznych, zwłaszcza jeśli znajdąpsychiatrę gotowego poprzeć ich żądania. Najbardziej zdumiewamnie pewien chirurg z Anglii, gotowy amputować nogipacjentom, którzy twierdzą, że osiągają podniecenie seksualnepodczas obnażania kikutów amputowanych nóg i wpatrywania sięw nie. W każdym razie my, w szpitalu Johna Hopkinsa, utrzymujemy,że oficjalna psychiatria zebrała dość dowodów przeciwko tego typuleczeniu i powinno się go zaprzestać na całym świecie.Obecnie najbardziej racjonalne podejście do dzieci z wadamiwrodzonymi polega na szybkim usunięciu wszelkich poważniejszych defektów urologicznych oraz jednoczesnym wychowywaniutych dzieci zgodnie z ich płcią genetyczną. Lekarzpierwszego kontaktu oraz rodzice mogą uświadomić dzieckuże w miarę dorastania pojawią się niejakie problemy z tożsamościąpłciową. Ustalenie jednak, co z tym zrobić, należyodłożyć, aż dziecko osiągnie pewną dojrzałość i będzie bardziejświadome własnej płci.Troskliwa opieka nad chorym dzieckiem, w tym prawidłowewychowanie, polega na udzielaniu mu wsparcia, gdypojawią się problemy medyczne i społeczne związane z budowągenitaliów oraz jednoczesnym chronieniu zdrowychtkanek, zwłaszcza gonad. Lekarze i opiekunowie powinnipodejmować ten wysiłek aż do chwili, kiedy dziecko zrozumie,na czym polegają różnice między płciami.Wtedy, gdy już będzie mogło ponieść odpowiedzialnośćza konsekwencje swoich decyzji, będziemożna mu pomóc, korzystając z wszelkich zabiegówchirurgicznych, na jakie się zdecyduje. Prawdziwieświadomą zgodę można uzyskać jedynie od osoby,JESIEŃ 2006


która zdaje sobie sprawę, że od jej decyzji zależy jej dalsze życie, i nie musipolegać na opiniach innych, którym się wydaje, że wiedzą lepiej.Jak obecnie przyjmowane są nasze koncepcje? Sądzę, że całkiem dobrze.Propagatorzy „zmiany płci" (obecnie często w porozumieniu z ruchami narzecz wyzwolenia gejów) nadal przekonują, że ich członkowie mają prawo dowszelkiego typu zabiegów chirurgicznych. Wciąż twierdzą, że dysforia seksualnastanowi prawdziwą formę tożsamości seksualnej. Zorganizowali teżprotesty przeciwko diagnozie autogynefylii. Miały one wywołać lawinę żądańprzeprowadzenia operacji zmiany płci, ale protestującym zabrakło argumentówdo obalenia diagnozy. Psychiatrzy coraz częściej wysłuchują ciekawychhistorii osób żądających operacyjnej zmiany płci i odkrywają coraz więcejprzykładów tej dziwnej męskiej skłonności do ekshibicjonizmu.Osłabł entuzjazm wobec szybkiej naprawy wad wrodzonych, gdy dowodyw nagłośnionym przez media przypadku bliźniaka chłopca wychowywanegojak dziewczynka okazały się sfabrykowane. Prowadzący ten przypadek psychiatraukrył, a właściwie celowo zniekształcił informacje, że chłopiec wbrewwysiłkom rodziców, którzy traktowali go i wychowali jak dziewczynkę, bezprzerwy sprzeciwiał się takiemu traktowaniu. W końcu odkrył prawdę0 zmianie płci i przywrócił sobie płeć męską. Niestety, dodatkowo zdiagnozowanou niego poważną depresję i w końcu odebrał sobie życie.Sądzę, że obecnie niewiele można powiedzieć o zaletach chirurgicznejzmiany płci u mężczyzn. Wiem jednak z doświadczenia, że najtrudniej jestuzyskać zgodę na zbieranie dowodów doświadczalnych potwierdzających opiniedotyczące seksu i zachowań seksualnych lub zaprzeczających im, nawetwówczas gdy te opinie są z pozoru nierozsądne. Można by się spodziewać,że osoby twierdzące, iż tożsamość seksualna nie ma podstaw biologicznychani fizycznych, powinny przedstawić więcej dowodów, aby przekonać innych.Zorientowałem się, iż istnieje głęboko zakorzenione przekonanie, że naturęmożna dowolnie zmieniać.Dopóki nie ustalimy jednoznacznie, co jest dane w ludzkiej naturze,znajdą się chętni do usprawiedliwiania wszelkiego rodzaju manipulacji.Zwyczajne doświadczenie zawodowe oraz życiowa mądrość nie wystarczy,aby się przeciwstawić praktyce dawania ludziom wszystkiego, czego chcą1 czego niektórzy są gotowi głośno żądać. Nawet kontrolowane badania orazstaranne obserwacje pacjentów już po opuszczeniu przez nich szpitala, pro-5 <strong>FRONDA</strong> 40


wadzone, aby zyskać pewność, że praktyka sama w sobie jest nieszkodliwa,często wywołują opór, a ich wyniki są odrzucane.Byłem świadkiem tego, ile szkód może wyrządzić operacja zmiany płci.Dzieci, którym mimo męskiej budowy narzucano rolę kobiety, były głębokonieszczęśliwe i cierpiały, gdyż wyczuwały swoje naturalne skłonności. Ich rodziceżyli w ciągłym poczuciu winy. Wstydzili się oszustwa, zarówno chirurgicznego,jak i społecznego, jakiego dopuścili się wobec swoich dzieci.Gdy przychodzili do nas ludzie, twierdząc, że odkryli swoją „prawdziwą"tożsamość płciową oraz że słyszeli o operacjach zmiany płci, nas, psychiatrów,odrywano od badania przyczyn i natury zaburzeń psychicznych tychludzi i żądano przygotowywania ich do zabiegu i do przyszłego życia w nowejroli płciowej. Marnowaliśmy środki naukowe i techniczne, szkodziliśmy swojejzawodowej wiarygodności, współpracując z szaleństwem, zamiast próbowaćje badać i - co najważniejsze - starać się mu zapobiegać.PAUL McHUCHTŁUMACZENIE: MAŁGORZATA J. SAMBORSKATytuł oryginału: Surgical Sex: ©2004 ..First Things" nr 147 (Listopad 2004).


Dominik Jankowski


Dominik Jankowski


REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAKMÓWI KIOSKARKA„Blok jest spokojny".Płynie samotnie przez parkingi i skwery.Wielki, szary transatlantyk widziany o świcie.„Ależ mówię panu!Przez 35 lat nikt tu nikogo nie zamordował".Tu ludzie raczej skaczą z okna.Tak! Trzy, cztery osobyalbo umierają w samotności.Grubi rozpuszczają się i ciekną z sufitu do sąsiadówa chudzi wysychają jak mumie i sobie leżąaż ktoś ich najdzie za niepłacenie czynszu.„Dzieci?"Jakie dzieci? - wyjechały w 80-tym!I już nie wróciły.REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK62<strong>FRONDA</strong> 40


Antykoncepcyjna mutacja starożytnej ofiary z dziecijest jeszcze bardziej dyskretna. Tu nawet nie ma problemukonkretnego mordu, nie ma sprawy, krwi, tkanki,żadnego tam syndromu - nie ma NIC. A może właśniejest NIC.Nowy kult MolochaBARTŁOMIEJKACHNIARZ„Bezdzietni z wyboru" - czytamy w prasie. „Żadnych zupek, kupek, ząbkowania,pieluch i niańczenia. Coraz więcej polskich małżeństw nie chce miećdzieci..." - donoszą rozentuzjazmowani dziennikarze. W Ameryce postępowaelita ludzkości ukuła nawet termin „childfree", wolni od dzieci, bo klasyczne„childless", bezdzietni, sugerowało, że czegoś im nie dostaje. W Interneciemożemy sobie poczytać deklaracje:Mam inne priorytety. Lubię wolny czas na czytanie, koncerty, czy nowezajęcia jak choćby nauka gry na wiolonczeli - nic z tych rzeczy nie byłobymożliwe, gdybym poświęcił wolny czas na opiekę nad dzieckiem.Mimochodem autor deklaruje, że znacznie bardziej niż dzieci, nudne i męczącestwory, rozczulają go puchate kotki. Po krótkiej kwerendzie nadziewamysię na manifest:64 <strong>FRONDA</strong> 40


Uważamy się za WOLNYCH od dzieci - wolnych od straty wolnościosobistej, czasu i energii, które trzeba by poświęcić dzieciom.A do tego Bolesław Włodawiec, psycholog, stwierdza autorytatywnie, choćw jaskrawej sprzeczności z faktami:Powszechne ubezpieczenia społeczne sprawiły, że potomstwo nie jestjuż koniecznym zabezpieczeniem na starość.Myślałby kto, nie jest - a kto poda staruszkowi szklankę wody? Ubezpieczeniespołeczne?Zatem dowiadujemy się, że dzięki niemaniu dzieci możemy stać się bogatsi,weselsi, zdrowsi i mieć więcej czasu na koty i wiolonczelę.A ja myślę, że to gadu-gadu o bezdzietności z wyboru jest po prostu nowąodsłoną staroświeckiego kultu Baala czy też Molocha. Zasadniczym elementemtego kultu było, jak pamiętamy z Biblii, przeprowadzanie dzieci przezogień. Komentator tysiąclatki wyjaśnia, że owo „przeprowadzał" znaczy poprostu „spalił na ofiarę Molochowi". Wiemy, że postąpili tak co najmniej dwajkrólowie judzcy: Achaz (2 Kri 16, 3) i Manasses (2 Kri 21, 6). Wiemy też, żekult Molocha wprowadził w Jerozolimie sam mądry król Salomon, kiedy sięzestarzał i liczne żony-cudzoziemki uwiodły jego serce:dopuścił się więc tego, co jest zle w oczach Pana, i nie okazał pełnegoposłuszeństwa Panu, jak Dawid, jego ojciec. Salomon zbudował równieżposąg Kemoszowi, bożkowi moabskiemu, na górze na wschód odJerozolimy, oraz Milkomowi, ohydzie Ammonitów (1 Kri 11, 6-7).(Tysiąclatka ma tu „Milkom", to inna transkrypcja imienia Molocha).Czczenie bożków trwało dobre 300 lat, bo dopiero król Jozjasz zlikwidowałośrodek alternatywnego kultu w dolinie Gehenny:splugawił Palenisko-Zgrozę w Dolinie Synów Hinnoma, aby już niktodtąd nie przeprowadzał swego syna lub swojej córki przez ogień nacześć Molocha (2 Kri 23, 10).JESIEŃ 200665


Biblia ocenia ten obyczaj raczej negatywnie:Nie będziesz dawał dziecka swojego, aby było przeprowadzone przezogień dla Molocha, nie będziesz w ten sposób bezcześcił imienia Bogaswojego. Ja jestem Pan! (Kpł 18, 21)- i chyba nic dziwnego, bo zabijanie własnych dzieci nie jest szczególnie dobrympomysłem na życie.Pomysł taki realizowano nader często. W obietnice wszelkiej pomyślnościi błogostanu w zamian za spalenie swoich dzieci wierzyli Fenicjanie, pobratymcyŻydów, którzy osiedlili się w afrykańskiej Kartaginie. G.K. Chestertonopisuje obrazowo:Owi cywilizowani ludzie zjednywali sobie przychylność ciemnychmocy, rzucając setki dzieci do wnętrza rozgrzanego pieca. Aby tozrozumieć, wyobraźmy sobie manchesterskich biznesmenów, w cylindrachi z bokobrodami, oddających się w każdą niedzielę paleniu żywcemmłodzieńców. [...] Ci, którzy rozkopali tę ziemię wiele wiekówpóźniej, znaleźli drobniutkie szkielety — całe setki szkieletów ofiar,jedyne resztki po najgorszej z religii. Kartagina upadła dlatego, że byławierna swojej filozofii i doprowadziła ją do logicznego końca, utwierdzającsię w swym pojmowaniu świata. Moloch pożarł własne dzieci.(Wojna tallasokracji z tellurokracją, „Fronda" 17-18)Ciekawe, że o tym szczególe obyczajowym nie wspomina Norman Davies,który w monumentalnej Europie tak pisze o Kartagińczykach:Ponieważ przegrali walkę o supremację w basenie Morza Śródziemnego,nie spotkali się ze współczuciem ze strony Greków ani Rzymian.Wyznawcy tradycji judaistyczno-chrześcijańskiej, którą ostatecznieprzyjął cały grecko-rzymski świat, zawsze wybierali sobie za cel szyderstwawielbicieli Baala - najbardziej pogańskiego z bożków. Mimo żeplemiona fenickie panowały w Europie przez ponad tysiąc lat, ich cywilizacjajest mało znana i słabo zbadana. Być może ich dzieje ucierpiałyz powodu jednej z licznych odmian antysemityzmu.66<strong>FRONDA</strong> 40


Dlaczego w obronie Kartaginy mistrz Davies pojechał po bandzie? Nie wiem,ale chciałbym wiedzieć, jakie poglądy ma Davies na temat aborcji. Wydaje misię bowiem, że aborcję można i należy łączyć z kultem moloszym.Starożytność to były fajne czasy, bo tam wszystko było wprost, bezoszukiwania i owijania w bawełnę. Starożytny Greczyn nie cukrowałprawdy, nie upiększał, ale chciał znać ją taką, jaką naprawdę jest - jakinaczej mógłby stworzyć filozofię? (Oczywiście nie mylmy tu Grekówklasycznych z degeneratami sportretowanymi przez Zofię Kossak-Szczuckąw Krzyżowcach*.).W naszych czasach jest inaczej: druga odsłona kultu Molocha polegałana rozwalaniu dzieci, zanim opuszczą brzuchy matek. Dzięki temu udało sięczęściowo zakryć rzeczywistość; nie było jej widać tak dokładnie - właśniez powodu wymyślnych eufemizmów, gadania o „płodach", o „tkankachciążowych". Brednie te wymyślono, by nie trzeba było powiedzieć kobieciewprost: „Zamorduj dziecię, abędziesz piękna ibogata!". Ta propaganda, zpowoduoczywistej sprzeczności zprawdą, musi być jednak prawnie chroniona.W USA od 1973 roku uważa się aborcję, na mocy orzeczenia SąduNajwyższego, za jedno z podstawowych, konstytucją zawarowanych prawobywatelskich. W Niemczej federalny trybunał konstytucyjny poszedł podkoniec czerwca 2006 roku jeszcze dalej, bo uznał, że samo nazywaniemordowania dzieci w łonach matek - „mordowaniem dzieciw łonach matek" jest zakazane przez prawo jako obraźliwedla ginekologów, którzy wykonują tę proceduręzawodowo.Niestety, aborcja to z natury ohydna procedura- bo widok zmasakrowanych małychludzkich ciałek jest wstrząsający i jeżelizdarzy się, że pacjentka zobaczy efektpracy obrażalskiego ginekologa, tozamiast zadowolonej klientki mamyprzypadek syndromu postaborcyjnego.Powoduje to, że nawet najbardziejentuzjastyczni zwolennicyaborcji - jak Tadeusz"Boy-Żeleński czyJESIEŃ 2006


amerykańska Partia Demokratyczna - przyznają półgębkiem, że aborcja totakie mniejsze zło, próba zbierania mleka, które już się rozlało, i że ideałemprzy planowaniu rodziny jest należyta antykoncepcja.Stosunkowo niedawno przeszła przez Polskę reklama wyliczająca, comożna dostać w zamian za antykoncepcję: „Uroda? Smukła sylwetka? Dobresamopoczucie? Możesz mieć WSZYSTKO! Poproś ginekologa o nową pigułkę!"(swoją drogą, sam chętnie bym sobie taką pigułę kupił...). Co ciekawe,reklama ta nie podawała nazwy konkretnego preparatu, wyglądała jak jakaś„reklama społeczna", mająca wpływać na generalne psychiczne nastawienieokolicznej ludności. Warto przypomnieć pozostałe nagrody z tytułu brakuciąży: lepsza praca, lepsza płaca, brak rozstępów i brak wymiotów w drugimmiesiącu.Trzecia odsłona, antykoncepcyjna mutacja starożytnej ofiary z dzieci jestjeszcze bardziej dyskretna. Tu nawet nie ma problemu konkretnego mordu,nie ma sprawy, krwi, tkanki, żadnego tam syndromu - nie ma NIC. A możewłaśnie jest NIC.Zaskoczyło mnie umiejscowienie przywołanego już cytatu ze starotestamentowejKsięgi Kapłańskiej (18, 21). Potępia on „przeprowadzanie dzieciprzez ogień", czyli oldskulowy kult Molocha, bez osłonek. Werset ten jest jakbybez wyraźnego związku oflankowany zakazami natury czysto seksualnej:Nie będziesz obcował cieleśnie z żoną twojego bliźniego, wylewającnasienie; przez to stałbyś się nieczystym (Kpł 18, 20).oraz:Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To jestobrzydliwość! Nie będziesz obcował cieleśnie z żadnym zwierzęciem;przez to stałbyś się nieczystym. Także i kobieta nie będzie stawać przedzwierzęciem, aby się z nim złączyć. To jest sromota! (Kpł 18, 22-23)Nie sądzę, żeby można było przejść nad tym do porządku. Biblia nie jestkiepskim utworem literackim, w którym nic nie ma związku z niczym.Bezpieczniej jest założyć, że jeżeli w jednym miejscu Biblia pokazuje strzelbę,to gdzieś ta strzelba musi wystrzelić. Tym wystrzałem jest bezpośrednie68<strong>FRONDA</strong> 40


połączenie pogańskiego kultu, polegającego na mordowaniu dzieci, z jałowymiaktami seksualnymi, które nie mogą spowodować poczęcia dziecka.Ostatecznie, nie bez powodu natchnieni autorzy w kółko nazywają zakazanekulty „nierządem".Jaki ma to związek z bezdzietnymi z wyboru? Ano taki, że owi bezdzietniraczej nie traktują swojej bezdzietności jako wyrzeczenia, podejmowanegow imię dobra wyższego rzędu. Wyrzeczeniem takim jest celibat osób żyjącychw stanie konsekrowanym, ale po prawdzie, nie wydaje się, żeby było takw wypadku bezdzietności z wyboru. Kiedy wczytamy się w deklaracje zwolennikówbezdzietności, widzimy, że chodzi raczej o wyrzeczenie się jakichkolwiekwyrzeczeń. Bezdzietność z wyboru osiągana jest więc nie na drodzeascezy, lecz poprzez „obcowanie cielesne z żoną bliźniego", połączone z „wylewaniemnasienia" w sposób możliwie skuteczny.Prowadzi mnie to do hipotezy, że być może konsekwentna, stosowanaprzez całe życie antykoncepcja jest gorsza od aborcji. Aborcja zakłada bowiem,że doszło do współ-stworzenia nowej, świętej i nieśmiertelnej duszyludzkiej, obrazu Boga, nowego człowieka, który będzie mógł w niebie orędowaćza swoją matką-aborterką. Tymczasem pełny antykoncepcjonizm niedaje nawet tego; jest więc jeszcze większym zwycięstwem niebytu nad bytem.A byt, jak wiemy - to jedno z imion Boga, niebyt zaś - szatana.BARTŁOMIEJ KACHNIARZ


ZNACZENIE OSOBYW TEOLOGIIJOSEPHRATZINCER70 <strong>FRONDA</strong> 40


Pojęcie osoby, jak też towarzysząca mu idea, stanowią dorobek teologii chrześcijańskiej;innymi słowy rozwinęły się przede wszystkim w ramach dyskusjipomiędzy ludzką myślą a danymi wiary chrześcijańskiej i tą drogą wkroczyływ dzieje myśli. Podobnie utrzymuje Gilson, że w pojęciu osoby mamy do czynieniaz jednym z dóbr, jakie wiara chrześcijańska udostępniła myśli ludzkiej.Nie powstało ze spontanicznego filozofowania właściwego człowiekowi, alerozwinęło się w ramach dysputy pomiądzy filozofią a twierdzeniami wiary,szczególnie pochodzącymi z Pisma Świętego. Ściśle biorąc, pojęcie osobywyniknęło z dwóch kwestii, które od samego początku w myśleniu chrześcijańskimnabrały centalnego znaczenia; chodzi o dwa zagadnienia: czym jestBóg (Bóg, którego spotykamy w Biblii)? kim jest Chrystus? Aby odpowiedzećw pełni na te dwa od dawna stawiane pytania, zastosowano do wiary refleksję,a ta posłużyła się określeniem prosopon = osoba, które aż do tej pory nie odgrywałożadnej roli w filozofii, toteż nie było w użyciu. Nadane mu zostało noweznaczenie i tym samym dano początek nowemu wymiarowi ludzkiej myśli.Nawet jeśli w międzyczasie oddzieliło się znacznie od swego prawzoru i rozwinęłopoza nim, myśl ta czerpie życie, nawet jeśli tego nie dostrzegamy, zeswych początków. Toteż, w moim przekonaniu, nie da się określić prawdziwegoi właściwego znaczenia osoby bez stałego odwołania się do jego źródeł.Z tych powodów niech mi będzie wybaczone, jeśli - według mych zdolnościporządkowania - by sprostać prośbie omówienia dogmatycznego pojęciaosoby, nie będę wyjaśniał nowych poglądów współczesnych teologów, leczpostaram się odnieść ideę osoby do jej początków, do jej pierwotnego źródła,z którego się narodziła i bez którego nie może istnieć. Z tego wynika, żetemat zostanie omówiony w dość luźny sposób. Na początek winniśmy poprostu przyjrzeć się z bliska dwóm źródłom pojęcia osoby, jednemu wynikającemuz pytania o Boga oraz drugiemu powstałemu w ramach problemuchrystologicznego.Pojęcie osoby w nauce o Bogu1. Początek pojęcia osoby. Pierwsza postać, z jaką się spotkamy, to Tertulian,wielki teolog zachodni. Tertulian przemienił łacinę w język teologicznyi z niemalże niewytłumaczalną pewnością od razu umiał sformułować terminologięteologiczną, której następne wieki nie potrafiły ulepszyć, odkądJESIEŃ 200671


odcisnęła się na chrześcijańskich formułach wciąż zachowujących swą aktualność.Tertulian zaproponował na Zachodzie formułę, która odzwierciedlałachrześcijańskie pojmowanie Boga: Bóg to „una substantia - tres personae", jedenbyt w trzech osobach 1 . Jest to pierwsza okazja, dzięki której pojęcie osobyprawomocnie wkracza do historii myśli.Zanim jednak to wyrażenie przyjęło się i dopełniło w sensie duchowym,zanim przestało być jedynie zwykłym środkiem wyrazu, a stało się realnymkrokiem naprzód w pojmowaniu tajemnicy, musiały upłynąć wieki; służyć jejbowiem miało nie tylko do zrozumienia, lecz także do przyswojenia w jakiśsposób. Gdy twierdzimy, że Tertulianowi udało się ukuć pojęcie, lecz że jegoprzyjmowanie się z punktu widzenia duchowego stawiało jeszcze nieśmiałekroki, natychmiast pojawia się problem, jakim cudem był on w stanie wynaleźćto słowo i to z taką pewnością rzeczy, że aż wydaje się nierealne. Było tojeszcze do niedawna zagadką. Ostateczne światło na ten problem zdołał rzucićznawca historii dogmatów z Getyngii Carl Andersen, w rezultacie czegopoczątek pojęcia osoby, jego prawdziwe źródło, jest dzisiaj dla nas mniej więcejjasne 2 . Na pytanie, jak dochodzi się do pojęcia osoby, odpowiedź brzmi,iż jego początek znajduje się w tzw. egzegezie prosopograficznej. Co oznaczato określenie? W tle mamy słowo prosopon, stanowiące grecki odpowiednikosoby (persona). Egzegeza prosopograficzna była sposobem interpretacji,rozwiniętym już przez starożytną naukę o literaturze. Utrzymywała ona, żewielcy antyczni poeci w celu dramatycznego ożywienia zdarzeń, nie zadowalalisię opowiadaniem ich, lecz wprowadzali na scenę osoby, które mówiły.Wkładali w usta postaci bóstw zdania, dzięki którym dramat narastał. Innymisłowy poeta wymyślał jako literacką sztuczkę role, poprzez które zdarzeniebyło przedstawiane w formie dialogicznej. Studiowanie literatury odsłania tęsztuczkę, ukazując stworzone osoby jako „role", służące do dramatycznegoożywienia wydarzeń (termin prosopon, który później stanie się personą, oznaczapierwotnie właśnie „rolę", maskę aktora). Egzegeza prosopograficznastanowi zatem interpretację rozświetlającą ową sztuczkę, wyjaśniającą zarazem,w jaki sposób autor wykreował dramatyczne role, role dialogu, w celuożywienia swej poetyckiej kompozycji lub też swej opowieści.Chrześcijańscy pisarze w odczytywaniu Pisma Świętego natykają się nacoś bardzo podobnego. Odkrywają mianowicie, że także tutaj fakt rozgrywasię w dialogu. Odkrywają przede wszystkim zdumiewający fakt Boga, który72<strong>FRONDA</strong> 40


wypowiada się w liczbie mnogiej bądź rozmawia z samym sobą (wystarczypomyśleć o tekstach takich, jak: „stwórzmy człowieka na nasz obraz, na naszepodobieństwo" lub o słowie Boga z Rdz 3: Adam stał się jednym z nas.Albo w psalmie 110: „Rzekł Pan do Pana mego". Według interpretacji Ojcówchodzi o dialog Boga ze swym Synem). Ten fakt, to znaczy ukazanie Bogawypowiadającego się w liczbie mnogiej bądź rozmawiającego z samym sobą,zostaje opracowany przez Ojców przy pomocy zabiegu egzegezy prosopograficznej,która tym samym doprowadza do wydobycia nowych znaczeń. JużJustyn, pisarz z pierwszej połowy drugiego wieku (fl65), powiada, że świętyautor wprowadza tutaj różne prososopa, różne „role". Jednakże termin ten nieznaczy już więcej „ról", ponieważ wyrażenie to, czerpiąc z wiary w słowoBoga, zmierza ku rzeczywistości całkiem nowej; role, jakie wprowadza świętyautor, stają się rzeczywistością, istotą w dialogu. Tym sposobem terminprosopon = rola zmierza wprost ku wydaniu na świat idei osoby. Zacytujęjedynie jeden tekst św. Justyna, by zobrazować ów proces: „Gdy słyszycieproroków wypowiadających zdania, tak jakby je mówiła jedna osoba (cóc ćtTtńnpoatÓTtou), nie wierzcie, iżby miały być wypowiadane wprost przez ludziwypełnionych duchem (= proroków), lecz przez Słowo (Logos), które ichporusza" 3 . Justyn stwierdza zatem, że role w dialogach wprowadzane przezproroków nie odzwierciedlają zwykłych chwytów literackich. „Rola" istniejenaprawdę, jest nią prosopon, twarz, osoba Logosu, który w tym miejscu rzeczywiściebierze udział w rozmowie, w dialogu z prorokiem. Tu okazuje sięz całą jaskrawością, w jaki sposób dane chrześcijańskiej wiary przeobrażająi odnawiają starożytny schemat istniejący już w egzegezie tekstów. Literackasztuczka, która tworzy role, a wraz z nimi dialogi ożywiające postaci, odkrywaprzed teologiem Tego, który w tym miejscu odgrywa prawdziwą rolę, Logos,prosopon, osobę Słowa, która nie jest zwykłą rolą, lecz osobą.Tertulian, zaledwie pięćdziesiąt lat później, mógł już w tworzeniu swychtekstów odnieść się do solidnej tradycji owej chrześcijańskiej prosopograficznejegzegezy, w której określenie prosopon-persona osiągnęło w rzeczywistościswą pełną treść. Ograniczę się do dwóch przykładów. Tertulian piszew Adversus Praxean: „Jak może osoba żyjąca, w pojedynkę wypowiadać sięw liczbie mnogiej, mówiąc: «Uczyńmy człowieka na nasz obraz i podobieństwo»?Powinna raczej powiedzieć: «Chcę uczynić człowieka na mój obrazi podobieństwo*, jakby powiedział ktoś żyjący pojedynczo i jedynie dla siebie.JESIEŃ 2006 73


Lecz Bóg także w dalszej kolejności tworzy złudzenia i żartuje, mówiąc: «Oto,Adam stał się jako jeden z nas»; powiedział to w liczbie mnogiej, mimo że powinienbyć jedną i niezależną jednostką. Lecz On nie był sam, ponieważ obokNiego znajdowali się Syn, Jego Słowo, oraz trzecia Osoba, Duch w Słowie.To z tego powodu wypowiadał się w liczbie mnogiej: utwórzmy, nasz, my" 4 .Tu można dostrzec, jak zjawisko dialogu wewnątrz-boskiego powoduje wyłonieniesię idei osoby, która jest osobą w specyficznym sensie. Interpretującpsalm 110, 1: „Rzekł Pan do Pana mego", Tertulian wyraża się w podobnychsłowach. Zauważ, powiada, „jak również Duch, trzecia osoba, mówi o Ojcui o Synu: «Rzekł Pan do Pana mego, usiądź po mej prawicy, aż uczynię z twychwrogów podnóżek pod twe stopy». To samo u Izajasza: «Te słowa mówi Pando Mesjasza, mojego Pana»... Nieliczne zdania, niemniej stawiają nam przedoczyma różnorodność istniejącą (wewnątrz) Trójcy. Istnieje sam z siebie Ten,który mówi, to jest Duch; poza tym istnieje Ojciec, do którego Tamten sięzwraca; i wreszcie Syn, o którym Tamten mówi" 5 . Nie chciałbym wchodzićw historyczne szczegóły tych tekstów, lecz jedynie podsumować krótko to, co74 <strong>FRONDA</strong> 40


z nich można wysnuć, jeśli chodzi o ideę osoby. Wydaje się, że można poczynićdwa rodzaje obserwacji. Po pierwsze pojęcie osoby rozwinęło się z relacjido Pisma Świętego, jako wymóg jego interpretacji. To wynik związku z Biblią.Po drugie wyłoniło się z idei dialogu, to znaczy jako wyjaśnienie fenomenuBoga, który mówi w formie dialogowanej. Powiedzmy to jeszcze raz innymisłowy: Biblia wraz ze swym fenomenem Boga, który mówi, z fenomenemBoga będącego w dialogu dała impuls do powstania pojęcia osoby. Pojedynczeegzegezy, jakie proponują Ojcowie, są z pewnością przypadkowe i jako takienieistotne, lecz kompleksowa linia egzegetyczna, za jaką podążają, uchwyciładuchowy kierunek Biblii; w gruncie rzeczy fenomen, przed jakim stawia nasBiblia, to Bóg, który mówi, oraz człowiek, do którego zostaje skierowanesłowo, fenomen współuczestnictwa człowieka wzywanego przez Boga do miłościw Słowie. Tym samym zostaje wydobyta na światło istota tego, co osobamoże naprawdę oznaczać. Dotychczasowe twierdzenia możemy podsumowaćw ten sposób: pojęcie osoby, z punktu widzenia jego pochodzenia, wyrażaideę dialogu i Boga jako bytu dialogicznego. Obejmuje Boga jako byt, któryżyje w słowie oraz istnieje jako ja i ty, i my w Słowie. Taka znajomość Bogawyjaśnia człowiekowi w nowy sposób jego własne istnienie.2. Osoba jako relacja. To, co powiedzieliśmy, zobrazowało pierwszy etap dysputywokół chrześcijańskiego pojęcia Boga. Chciałbym jeszcze dodać krótkiopis drugiego zasadniczego stadium, w którym koncepcja osoby osiągnęłaswą pełną dojrzałość 6 . Około dwustu lat później, na przełomie IV i V wieku,teologia chrześcijańska jest już na tyle rozwinięta, iż potrafi wytłumaczyć z całąjasnością i przy pomocy ustalonych pojęć, co się rozumie pod pojęciem Boga,który jest jednym bytem w trzech osobach. Teraz pojawiają się stwierdzenia,że osobę należy rozumieć jako relację; trzy osoby istniejące w Bogu są, ze swejnatury - jak powiadają Augustyn i teologia późnej patrystyki - relacjami, związkami.Nie stanowią zatem substancji znajdujących się jedna obok drugiej, leczprawdziwe, rzeczywiste relacje, i nic ponad to. Sądzę, że ta idea późniejszejteologii epoki patrystycznej jest bardzo ważna. Osoba w Bogu oznacza relację.Relacja, bycie odniesieniem, nie jest czymś wtórnym względem osoby, leczosobą właśnie; osoba istnieje tu, z racji swej istoty, jedynie jako odniesienie.Można jeszcze konkretniej powiedzieć, że pierwsza Osoba rodzi nie tak, jakbyakt zrodzenia syna miał być czymś dodatkowym względem osoby kompletnej,JESIEŃ 2006 75


lecz w takim sensie, że ona jest rodzeniem, dawaniem się, otwarciem. Jest tożsamaz tymże aktem podarowania się. Można by zatem zdefiniować pierwsząOsobę jako całkowite oddanie się w życiorodnej świadomości i miłości; niejest Ona kimś, kto daje, kimś, do kogo należy akt dawania, lecz sama stanowidawanie, czystą aktywną rzeczywistość. Tutaj została antycypowana idea, którarozkwitła na nowo dopiero w naszej epoce, w nowoczesnej fizyce, to jestistniejąca czysta aktualność. Wiemy dobrze, że w naszych czasach starano sięmaterię sprowadzić do fali, do czystego procesu stawania się. Teologia w IVi V wieku przypisała Osobom boskim - to, co może stanowić ideę dość trudną- twierdzenie, iż są One aktem wzajemnych odniesień. Osoba w Bogu jest czystąrelacyjnością bytu zwróconego wzajemnie ku sobie, nie istnieje na poziomiesubstancji - substancja jest bowiem sama - lecz na poziomie dialogu, wzajemnychodniesień. Tym sposobem Augustyn w dalszej kolejności mógł dążyć dowyjaśnienia, przynajmniej intuicyjnie, współdziałania troistości i jedyności;mówił na przykład: „In Deo nihil secundum accidens dicitur, sed secundum substantiamaut secundum relationem" (w Bogu nie istnieje nic przypadłościowego, przypadkowego,lecz jedynie substancja i relacja). Tym samym więź, relacja zostaje uznanajako trzecia istotna kategoria, będąca pomiędzy substancją i przypadłością,dwiema wielkimi formami pojęciowymi myśli starożytnej. Nam zaś ukazuje sięchrześcijańska nowość myślenia personalistycznego w całej swej przenikliwościi jasności. W moim przekonaniu można tutaj dostrzec i pojąć w całkowicieszczególny sposób wkład wiary w myśl ludzką; wydała ona na świat ową ideęczystej aktualności, czystej relacyjności, która nie znajduje się na płaszczyźniesubstancji ani też nie dotyka i nie bierze udziału w substancji jako takiej, leczzwraca uwagę na zjawisko bytu osobowego.W tym miejscu dochodzimy do momentu, w którym naukowe analizyPisma Świętego i wchłanianie wiary przez specyficzną myśl ludzką zdaje sięosiągać najwyższy poziom; moglibyśmy także wręcz ze zdumieniem stwierdzić,że w tym punkcie otwiera się droga powrotu do Pisma Świętego, które akuratwydobyło na światło ów fenomen czystej relacyjności jako samej istoty osoby,zwłaszcza w teologii janowej. W niej, dla przykładu, odnajdujemy sformułowanie:Syn sam z siebie nie może uczynić niczego (5, 19). Jezus, który to mówi,dodaje: Ja i Ojciec jedno jesteśmy (10, 30). Oznacza to, że są oni jednościąwłaśnie dlatego, że (Syn) sam z siebie nie ma niczego, ponieważ nie ustawiasię obok Ojca jako wyraźnie określona substancja, ale istnieje w całkowitej re-76<strong>FRONDA</strong> 40


lacyjności do Niego; nie reprezentuje niczego innego niż relacyjność z Tamtym,która nie rezerwuje sobie żadnej osobowej własności. To przekazuje Jezus uczniom,gdy mówi: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić" (15, 5). A jednocześniemodli się, „aby byli jedno, jak My" (17, 1). Dochodzi tutaj do przełomu antropologicznego:odtąd istotną częścią egzystencji uczniów jest fakt, iż człowieknie buduje dystansu czystej własności i nie wysila się, by tworzyć substancjęwyizolowanego „ja", lecz wchodzi w doskonałą relację z drugim i z Bogiemi tym sposobem dociera naprawdę do samego siebie i do pełni własnej indywidualności,jednoczy się bowiem z tym, ku czemu został ukierunkowany.Wierzę, że tutaj w konsekwencji otrzymujemy światło o wielkiej przenikliwości,tak jeśli chodzi o Boga, jak i o człowieka, światło rozstrzygająceo tym, co - w zgodzie z Pismem - należy nazywać osobą: nie wyizolowanąsubstancję, lecz fenomen całkowitej relacyjności, która naturalnie możeosiągnąć pełnię jedynie u Tego, który jest Bogiem, a która określa ukierunkowaniekażdego bytu osobowego. Tym sposobem dotarliśmy do punktu,w którym - jak zobaczymy w dalszej kolejności - nauka o Bogu przeobrażasię w chrystologię oraz w antropologię.Można by podążać jeszcze o wiele dalej naprzód po tej linii pojęcia relacjioraz relacyjności u św. Jana i wykazać, że jest to jedna z głównych, a być możenajistotniejsza kwestia jego teologii, a zwłaszcza chrystologii. Chciałbymprzywołać jeszcze tylko dwa przykłady. Jan wraz z synoptyczną oraz późnojudaistycznąteologią misji, w której idea ta była już wyraźna, utrzymuje,że w wypadku posłanego nie ma żadnego swoistego znaczenia sama jakośćjego posłania, lecz więź z tym, kto go posyła; to znaczy, że stanowi jednoz posyłającym. Jan rozszerzył pojęcie misji pochodzące z późnego judaizmu,które z początku było tylko funkcjonalne, opisując Chrystusa jako Tego,który został posłany, „posłanego" w swej istocie. Zdanie późnego judaizmu:„Posłaniec jest taki sam, jak człowiek, który go wysyła" nabiera całkierh nowego,głębszego znaczenia, ponieważ Jezus nie znajduje się wcale w relacjido bycia posłanym, lecz jest „posłanym" z natury. Jest taki sam jak ten, ktogo wysyła, ponieważ znajduje się w czystej relacyjności życia względem posyłającego;treść janowego pojęcia „posłany" można by opisać jako dążenie kuafirmacji otwartości istnienia w formie „istnienia dzięki komuś i dla kogoś".Treścią życia Jezusa jest „istnienie dzięki komuś i dla kogoś", prawdziwa otwartośćżycia bez jakiejkolwiek rezerwy względem tego, co jest mu właściwe.JESIEŃ 2006 -J1


Dlatego nabiera mocy nowy rozmach życia chrześcijańskiego, o którym jużmówiliśmy: jak Ojciec mnie posłał, tak i Ja was posyłam (20, 21). Innymprzykładem jest koncepcja Logosu, pojęcie Słowa, którym był nazywanyJezus. Jan posługuje się w tym względzie pewnym teologicznym schematempojęciowym przyjętym szeroko, tak w duchowym świecie greckim, jaki judaistycznym, i, rzecz jasna, akceptuje całą serię treści, jakie rozwinęły sięw jego ramach, by przenieść je na Chrystusa. Niemniej być może należałobystwierdzić, iż nowość, jaką wprowadził do pojęcia Logosu, nie polega na doniosłościidei wiekuistej rozumności - dla niego nie tak decydującej, jak dlaówczesnych Greków - ani też na wkładzie do kolejnych spekulacji, lecz raczejna relacyjności życia, jaką zakładało pojęcie Logosu.Jest bowiem wciąż uzasadnione twierdzenie, że Słowo z samej istotypochodzi od kogoś innego i jest skierowane do kogoś innego: Słowo oznaczaistnienie, będące całkowicie drogą i otwartością. Niektóre teksty myśltę rozwijają i rozświetlają jeszcze lepiej, na przykład gdy w pewnym miejscuJezus mówi: moja nauka nie jest moja (7,16). Wspaniale komentował ten tekst78<strong>FRONDA</strong> 40


Augustyn, pytając: nie ma w tym sprzeczności? Albo to jest moja nauka, albonie moja? I znajduje odpowiedź, zauważając, że naukę Chrystusa stanowi Onsam we własnej Osobie, a On sam nie jest swoją własnością, ponieważ Jego„ja" istnieje całkowicie w „ty". I mówi dokładnie tak: „Ouid tam tuum quamtu, quid tam non tuum ąuam tu - cóż należy bardziej do ciebie jak twoje ja i cóżnależy mniej do ciebie jak twoje ja?". Twoje „ja" jest z jednej strony tym, conajbardziej twoje, lecz z drugiej tym, co w sposób najbardziej kruchy posiadasz;tym, co ze wszystkiego najbardziej jest twoją nie-własnością, co możeistnieć jako „ja" jedynie ze względu na „ty".Podsumujmy: w Bogu istnieją trzy Osoby; w oparciu o interpretacje teologiczneoznacza to, że osoby są relacjami, czystym istnieniem w odniesieniu do.Stwierdzenie to w pierwszej kolejności stosuje się do Trójcy Świętej, lecz zarazemstanowi fundamentalny wyraz tego, co najwznioślejsze w pojęciu osoby,otwarcie się pojęcia osoby na ducha ludzkiego i jego doniosły początek.I jeszcze ostatnia uwaga. Augustyn - jak już zostało zauważone - wyraźniezapoczątkował stosowanie tych twierdzeń teologicznych w antropologii,starając się opisać człowieka jako obraz Trójcy i zrozumieć go, wychodzącod pojęcia Boga. Lecz czyniąc to, niestety, dopuścił się istotnej redukcji - doczego jeszcze winniśmy powrócić w dalszej kolejności - wprowadzając boskieOsoby w ludzkie wnętrze, przyjmuje jako ich analogie niektóre wewnętrznewładze psychiczne i obejmuje człowieka w całości jako kogoś, kto odpowiadaistocie Boga, lecz w taki sposób, że trynitarne pojęcie osoby nie zostaje przeniesionena człowieka w całej swej zawartości. Lecz to jedynie wzmianka,którą lepiej wyjaśnimy potem.Pojęcie osoby w chrystologiiDrugą sposobnością, w której teologia, by uporać się z trudnościami, odwołałasię na nowo do pojęcia osoby i tym samym postawiła przed duchem ludzkimnowe zadania, była dziedzina chrystologii. Na zagadkę: „Kim i czym jest ówChrystus?", teologia odpowiedziała formułą: On ma dwie natury i jedną osobę,naturę boską i ludzką, lecz tylko jedną osobę boską. Rozkwita zatem na nowotermin osoba. Trzeba przyznać, że to wyrażenie ucierpiało z powodu ogromnychnieporozumień w myśli zachodniej i przede wszystkim ich należy siępozbyć, aby zbliżyć się do prawdziwego i właściwego sensu chrystologicznegoJESIEŃ 200679


pojęcia osoby. Pierwsze nieporozumienie polega na pojmowaniu określenia, iż„Chrystus ma tylko jedną osobę, i to tę boską", jako czegoś, co pozbawia Jezusakompletnego człowieczeństwa. Tak się działo i dzieje nadal. Podejmowanejest, na przykład, ze zbytnią lekkomyślnością następujące rozumowanie: najwyższymi najbardziej specyficznym szczytem bytu ludzkiego jest osoba; a tejbrakuje w Jezusie; w konsekwencji więc nie ma w Nim pełni człowieczeństwa.Myśl o tym, że mamy tu do czynienia z pomniejszeniem człowieczeństwa, stałasię punktem wyjścia dla przeróżnych zafałszowań i kilku zaburzeń, dla przykładuw teologii świętych czy też Matki Pana. W rzeczywistości formuła ta nieukazuje żadnego braku czegokolwiek w ludzkiej naturze człowieka Jezusa; tutajczłowieczeństwo nie zostaje niczego pozbawione. W historii dogmatów podejmowanowalkę centymetr po centymetrze, by bronić tej rzeczywistości, zawszebowiem istniała tendencja, by obrać sobie jakiś punkt i z uporem przy nimobstawać. Arianizm i apolinaryzm jako pierwsze utrzymywały, jakoby Chrystusmiał nie posiadać duszy ludzkiej; monofizytyzm negował w Nim ludzką naturę.Kiedy już te dwa błędy zostały odrzucone, pojawiają się ich formy złagodzone.Monoteletyzm powiada, że Chrystus posiada wszystko, z wyjątkiem ludzkiejwoli, jako centrum osoby. Po pozbyciu się także tego błędu pojawia się monoenergizm.Chrystus miałby posiadać także ludzką wolę, jednakże bez aktualizacjitejże woli, którą miałaby zastąpić wola boska. Wszystkie te wysiłki starająsię umieścić pojęcie osoby w jakimś punkcie psychicznej spuścizny. Jeden podrugim zostają odrzucone, by ukazać, że wyrażenie nie jest w ten sposób pojmowane,ponieważ w Chrystusie nie brakuje zgoła niczego; w związku z tymnie zezwala się ani nie dopuszcza na jakikolwiek rodzaj umniejszenia tego, coludzkie. Myślę, że obserwując rozwój tejże batalii, w której należało, że takpowiem, odzyskać i wybronić kawałek po kawałku człowieczeństwo w Jezusie,można dostrzec, jak wielkiego wysiłku i jakiej przemiany umysłowej wymagałoopracowanie pojęcia osoby, które w swej postaci jest całkowicie obce duchowigreckiemu i łacińskiemu; nie jest pomyślane w terminach substancjalnych, lecz- jak zaraz zobaczymy - z punktu widzenia egzystencjalnego. W konsekwencjipojęcie osoby Boecjusza na przykład, które zadomowiło się w zachodniej filozofii,potrzebuje krytyki jako zupełnie niewystarczające. Boecjusz, pozostającna poziomie ducha greckiego, zdefiniował osobę jako naturae rationalis individ.uasubstantia, jako jednostkową substancję mającą rozumną naturę. Jak widać, pojęcieosoby znajduje się całkowicie na poziomie substancji i nie jest w stanie80<strong>FRONDA</strong> 40


wyjaśnić niczego, co się odnosi do Trójcy czy też zostaio zastosowane w chrystologii.Pozostaje wyrażeniem na płaszczyźnie ducha greckiego, rozumującegow terminach substancji. Niemniej na początku średniowiecza Ryszard odśw. Wiktora natrafił na pojęcie osoby, które wynika z samej istoty chrześcijaństwa.Definiuje osobę jako spiritualis naturae incommunicabilis acsistentia, jakowłasną niepowtarzalną (nieprzekazywalną) egzystencję duchowej natury. Tutajwidać słusznie, że osoba w sensie teologicznym nie znajduje się na płaszczyźnieesencjalnej (istotowej), lecz egzystencjalnej. Ta ostatnia kategoria, w świeciestarożytnym, nie była jako taka uznawana jako przedmiot filozofii. W tamtejbowiem epoce filozofia była ograniczona wyłącznie do poziomu istotowego(esentia). Teologia scholastyczna rozwinęła, biorąc pod uwagę ów wkład w duchaludzkiego wiary chrześcijańskiej, kategorie egzystencjalne. Jej ograniczeniepolegało jedynie na zawężeniu ich do dziedzin chrystologii i nauki o Trójcy, bezzastosowania ich do całego obszaru tego, co duchowe. Na tym, jak mi się zdaje,polega także ograniczenie Św. Tomasza. W teologii porusza się on na płaszczyźnieegzystencji wraz z Ryszardem od św. Wiktora, lecz taktuje to wszystko jakoteologiczny wyjątek. W filozofii zaś, przyjmując boecjuszowskie pojęcie osoby,pozostaje bez reszty wierny innym ustaleniom filozofii przedchrześcijańskiej.Wkład wiary chrześcijańskiej w całość myśli ludzkiej nie zostaje urzeczywistniony.Pozostaje od niej odizolowany, w swej szacie teologicznego wyjątku,podczas gdy znaczenie owej nowości polega akurat na zakwestionowaniu całegosposobu ludzkiego myślenia i przestawienia go na nowe drogi.Dotarłem tym sposobem do drugiego nieporozumienia, które przeszkadzałochrystologii rozwijać się aż do osiągnięcia swej pełnej wartości. Drugiewielkie nieporozumienie polega na tym, jakoby Chrystus miał być całkowicieszczególnego rodzaju ontologicznym wyjątkiem. Winien być traktowany wyjątkowoi jako taki stanowi przedmiot bardzo ciekawych dociekań. Niemniejmusi pozostać ściśle w swoim obszarze, jako wyjątek poza wszelkimi regułami,i w związku z tym nie można go mieszać z całą resztą ludzkiej myśli. Sądzę, żewarto przypomnieć tutaj kryterium metodologiczne, jakie rozwinął w całkieminnej dziedzinie Teilhard de Chardin. By znaleźć odpowiedź na pytanie o istotężycia - czy jest ono czymś przypadkowym na maleńkiej planecie zagubionejw ogromnym kosmosie, czy też symptomem wszelkiej rzeczywistości - jakoprzykład przytacza odkrycie radu: „Jak należy interpretować nową cząstkę?Jako anomalię, zaburzenie materii?... Jako ciekawostkę czy też początek nowej,JESIEŃ 2006 81


dopiero co kształtującej się fizyki?". Nowoczestna fizyka, kontynuuje Teilhard,„nie powstałaby, gdyby fizycy wbili sobie do głowy, że radioaktywność to anomalia"7 . Zostało tu wyłuszczone coś metodologicznie rozstrzygającego i generalnieistotnego dla wszelkiej refleksji naukowej; to, co wydaje się wyjątkiem,jest w istocie często symptomem stawiającym człowieka w obliczu niewystarczalnościjego schematu rzeczy, czymś, co pomaga mu przełamać ów schemat,by pozyskać nowy obszar rzeczywistości. Wyjątek pokazuje mu, że umieścił on,że tak powiem, swoje przegródki zbyt ciasno i że musi przełamać je i przesunąć,jeśli chce wszystko pomieścić. Chrystologia od początku była rozumianaw ten sposób: w Chrystusie, którego wiara ukazuje, oczywiście, jako Kogośjedynego, nie odsłania się wyłącznie teoretyczny wyjątek, lecz w rzeczy samejmamy do czynienia z czymś, co można rozumieć jako zagadkę człowieka. Pismowyraża to, nazywając Chrystusa ostatnim Adamem lub „drugim człowiekiem".Opisuje je zatem jako szczególne spełnienie idei człowieka, w którym wychodzipo raz pierwszy na światło dzienne kierunek, w jakim zmierza byt ludzki.Zatem, jeśli Chrystus nie stanowi ontologicznego wyjątku, lecz z pozycji swejwyjątkowości staje się objawieniem całej ludzkiej istoty, w takim razie równieżchrystologiczne pojęcie osoby służy za drogowskaz, jak należy pojmowaćosobę. W rzeczy samej, owo pojęcie osoby w ukazanym tu nowym wymiarze82 <strong>FRONDA</strong> 40


działało w historii myśli jak materiał zapalny, stymulując jej rozwój nawet, gdyod jakiegoś czasu w łonie teologii ugrzęzła w martwym punkcie.Rozprawiwszy się z obydwoma zasadniczymi nieporozumieniami, pozostajejeszcze problem pozytywnego znaczenia formuły: „Chrystus ma dwienatury w jednej osobie". Muszę przede wszystkim przyznać, że tu teologicznaodpowiedź nie jest jeszcze całkiem dojrzała. W teologii, wśród wielkichdysput pierwszych wieków, zostało stwierdzone, czym osoba nie jest, lecz niewyjaśniono w ten sam sposób, co pozytywnie oznacza ten termin. Dlatego teżmogę postarać się jedynie o jakiś zarys, który wskazałby kierunek dalszegorozwoju refleksji.Sądzę, że da się sformułować dwa rodzaje twierdzeń:a) Istotę ducha w ogólności stanowi bycie w relacji, zdolność dostrzegania siebiesamego i drugiego. Hedwig Conrad-Martius mówi o pra-wzrastaniu ducha,0 tym, że duch nie tylko się uobecnia, lecz niejako wzbija się ponad samego siebie1 poznaje sam siebie. Przedstawia podwójny sposób egzystencji: nie tylko jest, lecztakże pojmuje siebie, posiada siebie samego. Rozróżnienie pomiędzy materią i duchempolegałoby zatem na tym, że materia jest „tym, co zostaje zaprojektowaneo sobie samym", duch natomiast jest „tym, co projektuje samego siebie". Nietylko jest w ogóle, lecz jest sobą w przekraczaniu siebie, w spoglądaniu na drugiegoi powracaniu spojrzeniem na siebie 8 . Otwartość i odniesienie do całości,mimo że stanowią coś odmiennego - nie potrzeba zgłębiać tego bardziej - tworząistotę ducha. Właśnie dlatego, że nie tylko istnieje, lecz przekracza samego siebie,może powrócić do siebie. W wychodzeniu poza siebie bierze się w posiadanie;tylko będąc wziętym za drugiego (innego), staje się sobą, powraca do siebie.Lub też jeszcze wyrażając to inaczej: bycie wziętym za innego stanowi sposób nabycie u siebie. Przywołam na myśl podstawowy aksjomat teologiczny, który tutajmoże znaleźć zastosowanie szczególne. Chodzi o zdanie Chrystusa: „Kto straciswe życie, znajdzie je" (Mt 10, 39). To fundamentalne prawo ludzkiej egzystencji,w tamtym miejscu odniesione do zbawienia, charakteryzuje w rzeczy samejistotę ducha, który tylko oddalając się od siebie i podążając w stronę czegoś odmiennego,wraca do siebie i urzeczywistnia swą specyficzną pełnię.Musimy zrobić jeszcze jeden krok naprzód. Duch jest tym bytem, któryjest w stanie myśleć nie tylko o sobie i o byciu, lecz także o czymś całkowicieodmiennym, o tym, có transcendentne, o Bogu. Być może na tym polega owoJESIEŃ 2006 33


zasadnicze wzbijanie się ducha ludzkiego w przeciwieństwie do innych formświadomości, jakie znajdujemy u zwierząt; duch ludzki jest w stanie pomyślećcoś całkiem odmiennego, pojęcie Boga. Możemy zatem powiedzieć, żetym drugim, dzięki któremu duch powraca do siebie samego, w ostatecznymrozrachunku jest ten ktoś zupełnie inny, któremu, bełkocząc, nadajemy imięBóg. Jeśli tak się sprawy mają, możemy teraz ostatecznie, na płaszczyźniewiary, wyjaśnić to, co już zostało powiedziane, i stwierdzić, że człowiek natyle jest bliższy samemu sobie, na ile jest w stanie wyjść poza siebie, na ileznajduje się w pobliżu innego, a w konsekwencji na tyle jest sobą, na ile jestbliski całkowicie Innego, Boga.Innymi słowy, można powiedzieć, że duch wraca ku sobie w drugim, staje sięw pełni sobą w miarę zbliżania się do całkowicie Innego, do Boga. Zważywszy,że idea ta wydaje mi się ważna, pragnę wyrazić ją raz jeszcze w innych sformułowaniach:relacyjność ku drugiemu ustanawia człowieka. Człowiek jest bytemrelacyjnym. Tym bardziej jest sobą, im bardziej całościowa i spełniona jest relacyjnośćwzględem jego ostatecznego celu, względem transcendencji.b) Stąd możemy się zdobyć na kolejne rozstrzygnięcie, mianowicie:w Chrystusie, zgodnie ze świadectwem wiary, znajdują się dwie natury i jednaosoba, osoba Logosu. To jednakże oznacza, że istnieje w Nim w radykalnejpostaci bycie u drugiego. Relacyjność względem całkowicie innego zostajeradykalnie potwierdzona, przed jakąkolwiek formą świadomości, jako nośnyelement Jego egzystencji. Lecz owo bycie-całkowite-u-drugiego, jakie napotykamyw Nim, nie zastępuje bycia-u-siebie-samego; natomiast prowadziwyłącznie ku absolutnemu spełnieniu siebie. Trzeba, oczywiście, przyznać, żeprzyjęta terminologia: „ima persona - due naturae" nie traci na aktualności, lecznie bez problemów. To bowiem, co z niej wynika dla pojęcia osoby i zrozumieniaczłowieka, a co jest rozstrzygające w tej kwestii, wydaje mi się zupełniejasne: w Chrystusie, człowieku będącym całkowicie przy Bogu, nie tylko niezostaje zniszczone ludzkie istnienie, lecz wręcz sięga swych najwyższychmożliwości, polegających na przekroczeniu samego siebie w stronę Absolutui na osiągnięciu w swej relacyjności Bożej miłości w pełni.Począwszy od Chrystusa, nowego Adama, wyłania się dynamiczna definicjaczłowieka. Chrystus jest, że tak powiem, wskazówką ukazującą, kuczemu zmierza byt ludzki. Póki trwa historia, nie zdoła on osiągnąć siebieg4 <strong>FRONDA</strong> 40


w pełni. Jasne, że taka definicja ludzkiego bytu więzi człowieka, osobę w jejhistoryczności. Jeśli osoba jest relacyjnością względem tego, co wieczne, tojednocześnie ta sama relacyjność łączy ją z odpowiednią fazą dokonywania sięludzkich dziejów.c) Na koniec, w ramach podsumowania, jeszcze trzecia myśl. Chrystologia,jak mi się zdaje, ma jeszcze jedno znaczenie dla zrozumienia pojęcia osoby.Wprowadza w ideę „ja" i „ty" dodatkowe „my". Chrystus bowiem, nazywanyprzez Pismo ostatnim Adamem, a więc człowiekiem ostatecznym, ukazuje sięw świadectwach wiary jako rozległy obszar, na którym gromadzi się ludzkie„my", by zwrócić się ku Ojcu. Nie jest On tylko wzorem do podążania zaNim, lecz również miejscem, w które zostaje włączone zebrane ludzkie „my"ku Boskiemu „Ty". W tym punkcie zostaje wydobyte na światło coś, czego anifilozofia współczesna, ani nawet chrześcijańska nie uchwyciły dostatecznie.W chrześcijaństwie nie istnieje prosta zasada dialogiczna w nowoczesnym rozumieniurelacji ja-ty; taka czysta zasada dialogiczna nie istnieje ani w przypadkuczłowieka, który jest umieszczony w kontekście dziejów ludu Bożego,w szerokim „my", które go podtrzymuje, ani też w przypadku Boga, który,gdy chodzi o Niego, nie jest zwykłym „ja", lecz „my" Ojca, Syna i Ducha. Poobydwu stronach nie istnieje ani czyste „ja", ani zwyczajne „ty", lecz tu i tam„ja" ukrywa się wewnątrz większego „my". Właśnie to ostatnie stwierdzenie,że nawet Bóg nie jest czystym i zwykłym „ja", ku któremu zmierza człowiek,stanowi ideę będącą u podstaw teologicznego pojęcia osoby, które po tymjak wprost zanegowało boską monarchię w sensie starożytnym, włączyło sięw zamian za to w definiowanie Boga jako jednocześnie czystej monarchii i odmienności9 . Chrześcijańskie pojęcie Boga nadało, z zasady, tę samą godnośćtak wielości, jak i jedności. Podczas gdy starożytnym wielość wydawała sięjedynie rozpadem jedności, dla wiary chrześcijańskiej, rozumującej w kategoriachtrynitarnych, wielość posiada z góry tę samą godność co jedność 10 .Wraz z owym trynitarnym „My", wraz z faktem, że również Bóg istnieje jako„my", zostało przygotowane już także miejsce dla ludzkiego „my". Związekchrześcijanina z Bogiem nie wyraża się zwykłym ja i ty, jak to zobrazował trochęjednostronnie Ferdinand Ebner, lecz oznacza, jak nam to wyjaśnia liturgia każdegodnia, per Christum in Spiritu Sanno ad Patrem. Chrystus, pojedyncza Osoba, znaczytutaj „my", w które nas gromadzi miłość, to jest Duch. Ukazuje On tu więźJESIEŃ 2006 85


tak pomiędzy nami, jak i ze wspólnym „Ty" jedynego Ojca. Niewzięcie pod uwagęowej rzeczywistości „My" Boga, ukazanej w trzech Osobach wymienianychw zdaniu: „Przez Chrystusa w Duchu Świętym do Ojca", która nas umieszczaw „My" Boga, a zatem i w „my" bliźniego, owo pozostawienie poza chrześcijańskąpobożnością rzeczywistości Boskiego „My" miało miejsce w konsekwencjiwyżej wspomnianego antropologicznego rozstrzygnięcia, w ramach trynitarnejnauki św. Augustyna. Była to jedna z najbardziej brzemiennych w skutki ewolucjiKościoła zachodniego; wpłynęła ona radykalnie tak na pojęcie Kościoła, jak i napojmowanie osoby, która została wepchnięta w ciasny i indywidualistyczny związekja i ty; on sam zresztą, z powodu tej ciasnoty, zmierza ku zagubieniu naweti „ty". Proces ten, w ramach którego osoby Boskie zostały zamknięte w całościwe wnętrzu Boga, był konsekwencją trynitarnej doktryny Augustyna. Bóg stał sięw swych związkach ze światem zewnętrznym czystym „ja" i tym sposobem caływymiar „my" utracił miejsce w teologii". Zindywidualizowane „ja" i „ty" zacieśniająsię coraz bardziej, aż w końcu, w filozofii transcendentalnej, na przykładu Kanta, „ty" nie pojawia się wcale. Właśnie to spłaszczanie „ja" i „ty" w jednejtranscendentalnej świadomości otworzyło w końcu, u Feuerbacha (ostatniemiejsce, w którym można by się tego spodziewać), drogę wyjścia ku temu, coosobowe, i tym sposobem dało impuls nowemu powrotowi ku źródłom naszegoszczególnego bytu, znanym naszej wierze, odsłonił je bowiem, raz na zawsze,w swym słowie Jezus Chrystus.JOSEPH RATZINGERTŁUMACZYŁ: KS. ROBERT SKRZYPCZAKTekst pochodzi z książki Josepha Ratzingera, Dogma e predicazione. Brescia 1974. s. 173-189.Tłumaczenie i przedruk za zgodą wydawnictwa Editrice Queriniana Brescia.PRZYPISY123Ostateczną formułą Zachodu jest um essentia - tres personae; Tertulian powiadał una substantia - trespersonae, Augustyn una essentia - tres substantiae.C. Andersen, Zur Entstehung und Geschichte des trinitarichen Personbegriffs, ZNW 52 (1961), s. 1-38.Teksty ojców, jakie w dalszej kolejności przytaczam, pochodzą z artykułu Andersena.Cyt. za: C. Andersen, dz.cyt., 12.<strong>FRONDA</strong> 40


4567891011Ady. Prax. 12, 1-3; CChrll, s. 1172 i n., C.Andersen, dz.cyt.,10-11.Adv.Prax. 11, 7-10, tamże s. 1172. Wydaje mi się, że byłoby ważne poszukać u rabinów wstępnychopracowań na temat tej egzegezy prosopograficznej, która prowadzi do pojęcia osoby. Interesującymateriał na ten temat znajduje się u E. Sjóberg, Geist im Judentum, w: Th WNT VI, s. 385i n. Sjóberg ukazuje tu, że w rabinizmie Duch Święty bywa przedstawiany często w kategoriachpersonalistycznych: mówi, wota, wzywa, zasmuca się, plącze, cieszy się, umacnia itd. Jest takżeprzedstawiany jako ktoś, kto mówi do Boga. Sjóberg zauważa, „że stylistyczny środek personifikacjii dramatyzacji jest typowy dla literatury rabinicznej" oraz „że personalistyczna reakcjaDucha jest zawsze połączona ze słowami Pisma Świętego" (s. 386). Być może jakieś bardziejszczegółowe studium mogłoby odkryć, iż patrystyczne opracowanie pojęcia osoby nie bierzepoczątku z antycznej nauki o literaturze, lecz z owej egzegezy rabinicznej.Na temat historycznego kontekstu niniejszej prezentacji zob. A. Grillmeier, Person II, w: LThK VIII,s. 290-292, z późniejszą bibliografią.Cyt. za Cl. Tresmontant, Einfuhrung in das Denken Teilhard de Chardins, Miinchen 1961, s. 41 i n.H. Conrad-Martius, Dos Sein, Miinchen 1957, s. 133.Por. E. Peterson, Der Monotheismus ais politisches Problem, w: Theol. Traktate, Miinchen 1951,s. 45-147.Por. J. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, s. 87, 135 i n.Jeśli chodzi o teologię trynitarną Augustyna do 391 r., por. O. du Roy, Lintelligence de lafoi en laTrinite' selon St. Augustin, Paris 1966; jeśli chodzi o dalszy rozwój, zob. M. Schmaus, DiepsychologischeTrinitdtslehre des hlg. Augustinus, Mstr. 1967. Dziś nie dałbym tak zdecydowanej oceny, jakw tamtym wystąpieniu, ponieważ dla Augustyna „psychologiczna doktryna o Trójcy" pozostajepróbą rozumowania zrównoważoną poprzez czynniki tradycji. Bardziej znaczący byt przełomspowodowany przez św. Tomasza wraz z jego oddzieleniem filozoficznej doktryny o Bogu jedynymod teologicznej nauki o Trójcy. Ona zaprowadziła Tomasza do uznania za uzasadnioną formuły,którą Kościół pierwotny traktował jako heretycką, iż Bóg jest jedną osobą (S. Theol. III q 3 a 3 ad 1).Na temat „my" por. H. Miihlen, Der Hlg. Geist ais Person, Mstr. 1972.


Okazuje się, że pojęcie osoba wydobyte z biblijnej KsięgiRodzaju i opracowane przez kategorie myślenia klasycznegostanowi najbardziej radykalną alternatywęwobec dominującej kultury. Będąc względem niej głęboko„nieaktualne", ma największy potencjał zadziałaniawbrew modom, zwłaszcza na polu nowoczesnejnauki i techniki, która w swych aspiracjach bardziejskłonna jest zmierzać ku Nowemu wspaniałemu światuHuxleya niż w stronę Objawienia.POZŁACANY FETYSZCZY ZŁOTA ŻYŁA?Rozważania o personalizmieKS. ROBERT SKRZYPCZAKNajpierw był dziewiętnastowieczny idealizm i panteizm, potem wielkie wyzwaniaubiegłego stulecia: faszyzm i komunizm, tym razem niebezpieczeństwabiotechnologii i globalnego systemu pieniądza - za każdym razem prowokują,jako reakcję obronną, odwołanie się do pojęcia osoby lub też „powrót88<strong>FRONDA</strong> 40


osoby". Postawienie w centrum refleksji i oceny zdarzeń fenomenu osobynazywane jest personalizmem (lac. persona - osoba). Dla jednych to „prawdziwiewielka, ogromna doktryna" (Bronson Alcott), dla innych „bałamutny,żałosny antropocentryzm" (Gustave Thibon). Po złotym okresie personalizmuw latach 30.-50. ubiegłego wieku, zwłaszcza we Francji i USA, wieluodśpiewało mu już „wieczny odpoczynek" jako jednemu z odchodzącychw przeszłość pod naporem ponowoczesności „izmów", inni natomiast widząw nim dopiero co rozwijający się, właściwie „narzucający się sam", kierunekmyślenia i działania, „ogromne zadanie na dziś i na najbliższą przyszłość"(Cz. Bartnik). Po co nam personalizm? Co nam rozwiąże odwołanie się doklasycznej, wyłonionej z chrześcijańskiej tradycji, kategorii osoby?Osoba w krainie nowomowyW 1970 roku amerykański onkolog Van Reasselaer Potter zaproponował,by wysiłek w ocenie moralnej podejmowanych dziś działań na polu szalenieszybko rozwijających się nauk biologicznych, zwłaszcza w odniesieniu do życiai zdrowia ludzkiego, nazwać bioetyką. To na tej płaszczyźnie powróciło nanowo pytanie: co to jest osoba? Kiedy jednostka gatunku ludzkiego staje sięosobą? Czy można mówić o „osobie" w odniesieniu do bytów nieludzkich, naprzykład małp człekopodobnych czy sztucznych inteligencji?Duża część zwolenników osiągnięć naukowych ostatnich lat wybrzydza,twierdząc, że tę niepotrzebną kategorię należy wyeliminować z dyskusji: „Niema żadnego zastosowania, poza mąceniem pojęć" (R.M. Hare). Inni, nawetjeśli nie widzą w nim czegoś wartościującego poczynania człowieka, przyznająmu walor opisowy, zwłaszcza w kwestii: kiedy osoba się zaczyna i kiedykończy? Chcą wiedzieć, kiedy mają do czynienia z osobą.W naukach biologicznych karierę od lat czyni tzw. manifest bioetyki laickiej,zakładający nieograniczoną wolność badań. Motywem tego jest „miłośćdo prawdy", której poznanie ma zmniejszyć ludzkie cierpienie. Natomiastwszelkie ograniczenia poszukiwań naukowych jedynie je przedłużają, zamiastprzezwyciężać. Jeśli jednak jakiś wyznacznik etyczny winien regulować zastosowaniewiedzy w przypadku ludzi, to co ma służyć za taki wyznacznik:wspólna intuicja moralna, racjonalne argumenty, a może eksperci lub teżkażde pojedyncze sumienie? A gdyby tak zastosować kryterium „godnościJESIEŃ 200689


osoby"? Jednakże, jak ironizuje Singer, „odwoływanie się do godności osobyzawsze ma miejsce wówczas, gdy brakuje argumentów".Tylko rozum gwarantuje walor publiczny rozstrzygnięć. Takie postawieniesprawy winno obowiązywać wszystkich jednakowo: wierzących lub też nie.Jeśli wierzący, w oparciu o ich wiarę, powstrzymują się od praktyki eutanazji,to ich prywatna sprawa, ale niech nie domagają się narzucania wszystkimwłasnych przekonań. W przeciwnym razie wzniecą wojnę religijną. Jedynądrogą dochodzenia do tego, co słuszne, jest dyskusja. I w tejże dyskusji pojawiająsię jako argument „osoby" - zawsze w liczbie mnogiej. Nie da się rozwikłaćdylematów moralnych w oparciu o metafizyczne „prawa natury". Nie mabowiem nic takiego, jak racjonalny zamysł stwórczy. Zostaliśmy uformowaniprzez ślepe siły transformacji i doboru naturalnego, w związku z czym życiebiologiczne pozostaje poza wszelką wartością moralną. A skoro tak, to właśnie„osoby" stanowić mogą punkt odniesienia. Problemy moralne ustępująpod siłą autonomicznych wyborów. Nie ma prawdy obiektywnej, a zatem„osoby" nadają znaczenie temu, co samo w sobie znaczeń nie ma.Łatwo zauważyć, że w takim rozumieniu „osoba" oznacza to samo, cosubiektywny podmiot, a więc wolność i kreatywność w przestrzeni moralnej,a używanie jej w liczbie mnogiej stanowi aluzję do logiki pluralizmu. Jeśli,dla przykładu, medyczne kategorie zdrowia i choroby, normy i patologii, dotądrozstrzygane w oparciu o jedność natury, kierującej się swymi prawamii wewnętrznymi celami, zostaną odrzucone i zastąpione mnóstwem racjikulturowych, w efekcie sam podmiot zadecyduje o tym, co jest zdrowe, a cochore. Światowa Organizacja Zdrowia w 1946 roku odrzuciła pojęcie „normalności",w konsekwencji czego cała gama zachowań seksualnych przestałabyć uznawana za „dewiacyjne". To, co było przez wieki definiowane w oparciu0 wewnętrzny standard natury, przeobraziło się w prywatne definicje zdrowia1 niedomagania. Celem medycyny nie jest już walka z patologią (bo w odniesieniudo czego?), ale modelowanie ciała według życzeń i wyjście pozagranice tego, co naturalne: sztuczna regulacja poczęć, manipulacja genetyczna,sztuczne przedłużanie bądź skracanie życia. Lekarz przypominać będziecoraz bardziej prywatnego konsultanta w sprawach odnoszących się raczejdo życzeń niż do potrzeb (bo kto i w imię czego ma je uporządkować?). Jeślizanika hierarchia potrzeb w medycynie, o pierwszeństwie świadczeń zadecydujesiła pieniądza. Medycyna rozumiana jako technika uszczęśliwiania coraz90<strong>FRONDA</strong> 40


ardziej uzależnia, wręcz medykalizuje życie ludzkie: każdy smutek wymagapsychologa lub prozacu, każdy brak akceptacji własnego ciała - chirurga plastycznegoalbo dietetyka.Widać wyłaniający się paradoks w dziedzinie naukowej nowomowy: z jednejstrony powoływanie się na osobę, z drugiej dochodzenie do przeciwnychzgoła wniosków. Nic dziwnego, że zamęt w rozumieniu osoby powodujetraktowanie jej jako pustej etykietki.Czy człowiek jest zawsze osobą?Pytanie wydaje się banalne, tymczasem odpowiedzi, jakie padają we współczesnejdebacie, mogą zaskoczyć. Trzeba szybko zaznaczyć, że jest to debatatoczona na wysokim poziomie „wybrzydzania", jeśli chodzi o filozoficzno--etyczne dziedzictwo przeszłości. Otóż powoływanie się na pojęcie osobyw naukach biologicznych jest skutkiem odrzucenia innych kategorii służącychdotąd za fundament w budowaniu etyki: Boga, natury czy obiektywnej racjimoralnej. Społeczeństwo postmodernistyczne, skazując nas na oddychanieatmosferą skrajnego pluralizmu opinii i mód, sprawia, że stajemy się corazbardziej „moralnymi cudzoziemcami". Trzeba zatem stworzyć jakąś wspólnotęuzgodnień w podstawowych kwestiach dobra i zła, opartą o jak najszerszązgodę co do podstawowych kwestii. „Nie istnieje inny fundament rozstrzygającyo świeckiej etyce jak osoba" - wyrokuje Tristram Engelhardt, jedenz najczęściej cytowanych etyków. I to nie z racji swej substancjalnej rzeczywistości,ale z tego powodu, iż jako podmiot wyposażony w moralną autonomięmoże wziąć udział wraz z innymi w tworzeniu moralnych sprzeczności, gdziedoprowadzi się do „zgody". Nie ma działań złych czy dobrych, wszystko zależyod wolności podmiotów i przyjętej umowy w sprawie respektowania tejżewolności. Poza taką umowną „wspólnotą identyfikacji moralnej" człowiekryzykuje pozostaniem nomadą bez właściwości. Tylko wewnątrz takiej wspólnotyustaleń możliwa jest pewność moralna jednostki.Oczywiście taka sytuacja musi doprowadzić do wewnętrznej schizofrenii pomiędzyprywatnymi przekonaniami, bez racjonalnych uzasadnień, ale w które sięwierzy, a ustaleniami społecznymi, wyposażonymi w przyjęte racje, w które sięjednak nie wierzy; pomiędzy etyką prywatną a etyką publiczną. W takim świeciemiałkich norm i przepisów, które zawsze można przegłosować czy oprotestować,JESIEŃ 2006 91


waloru ostateczności nabiera osoba rozumiana jako autonomiczny podmiot moralny,który posiada samoświadomość, rozumność oraz elementarne wyczuciemoralne. Kto te cechy posiada, może być określony mianem osoby. Jakie są tegokonsekwencje? Takie mianowicie, że - jak wyjaśnia Engelhardt - „nie wszystkiebyty ludzkie są osobami. Nie wszystkie byty ludzkie są samoświadome, rozumnei w stanie nabyć zdolności przeklinania bądź chwalenia. Płód, dziecko, opóźnionyumysłowo czy ci, co znajdują się w śpiączce bez dobrych rokowań, służą zaprzykład nie-osób ludzkich". Wszyscy, owszem, należą do gatunkuludzkiego, lecz kwestia moralna „skupia uwagę niena ludzkich istotach, ale na osobach". Chodzi bowiemo szczególne cechy uznane za właściweosobie, zdolne do odegrania roli we wspólnociemoralnej. Nie wszyscy z wyżejwymienionych do tejże wspólnoty należą.„Nie wszystkie osoby muszą konieczniebyć ludźmi". Kto inny w takimrazie może za taką zostać uznany? Sztuczneinteligencje - odpowiada Engelhardt. Jak Hel z filmuOdyseja kosmiczna 2001.Skąd ta przepaść w rozumieniu „ja jakoosoba" i „ja jako byt ludzki"? Przepaść pomiędzypodmiotem myślącym i manipulującyma przedmiotem, który można pomyśleć i zmanipulować.Zasady biologii przeciwstawiają się zasadom życiaumysłowego. Skutkiem tego skrajnego dualizmu antropologicznego jestdeprecjacja ciała, które może się stać przedmiotem manipulacji naukowej,a nawet targu. Dlatego staje się w pełni zasadne dysponowanie organami,jak się chce, jak się traktuje prywatną własność, rzecz na sprzedaż. Jedynywyjątek stanowi mózg. Można człowiekowi wymienić wszystkie organyciała z wyjątkiem mózgu, bo to kwestia tożsamości. Mózg oznacza pamięć.Tożsamość zaś to kontynuacja pamięci w jednym centrum, zdolność łączeniadoświadczeń przeszłych i przyszłych w jedno „ja myślę". Jaki z tego wniosek?Utrata pamięci wystarcza do odmówienia komuś statusu osoby.Teoria Engelhardta redukująca identyfikację osobową do samoświadomościz konieczności musi'otworzyć dostęp różnym sprzecznościom. Tożsamość92 <strong>FRONDA</strong> 40


człowieka zależy od świadomości tejże tożsamości. I chodzi tu o świadomośćczynną, żadną potencjalność, która mogłaby się z czasem rozwinąć czy teżbyć komuś przywrócona. Wiemy już, jak Engelhardt potraktowałby osobęw stanie porażenia mózgowego. Niemniej jak traktować podmioty śpiące?Dlaczego nie wolno zabić także i ich? Jeśli osoba to to samo co czynna samoświadomość,osobą bywa się tylko w określonych chwilach.Szympans - mój bliźniW budowaniu pojęcia osoby idzie dalej inny współczesny etyk, Peter Singer.Także on przyznaje prymat samoświadomości, ale nie tyle w znaczeniu moralnym,ile raczej psychologiczno-empirycznym. Tym sposobem nadaje mniejsząwartość pojęciu osoby, ale za to dużo szersze zastosowanie. Swoją teoriębuduje na zasadzie równości: wszyscy są równi! Więc także dzieci i upośledzeni.Bazą dla etyki równości nie jest zasada odpowiedzialności: ta bowiemzakłada danie odpowiedzi, ale zasada równego traktowania interesów. Intereszaś istot żyjących rozgrywa się pomiędzy doznaniami przyjemności i bólu. Tazasada domaga się przede wszystkim, by brać pod uwagę cierpienie. W tymsensie przedstawiciele naszego gatunku nie zasługują bardziej na ochronę niżinne istoty żyjące, które tak samo odczuwają.Religia, według Singera, wprowadzając prymat antropologiczny wyróżniającyczłowieka jako jedynego, który ma w siebie wpisany „obraz i podobieństwoBoga", kopie przepaść pomiędzy człowiekiem a światem. Wedługniego w świecie stworzonym bardziej się liczą różnice stopnia niż rodzaju.Dowodzą tego amerykańskie eksperymenty wykazujące, że człowiekaz szympansem łączy wspólne 98,4% DNA. Różnice między nimi stanowiątylko 1,6%, podczas gdy różnice pomiędzy szympansem a gorylem są jużmiary 2,3%. Ponadto eksperymenty przeprowadzane w USA na szympansachWashoe, Sarze, Lanie i gorylicy Koko dowodzą, że także te zwierzęta umiejąsię komunikować ze sobą, posługując się językiem znaków. Niedochodzą jedynie do wykształcenia pojęć. W związku z tymnależałoby zrezygnować z ludzkiej zarozumiałości i poprawićprzykazania, wprowadzając nowe: nie dyskryminujze względu na gatunek. Czyny zaś istot żyjącychwinny być regulowane zasadą celu: maksymalizowaniaJESIEŃ 2006


przyjemności i minimalizowania bólu, i zmierzać ku szukaniu dobrobytupsychofizycznego.Osoba dla Singera oznacza „być inteligentnym myślicielem, obdarzonymrozumem i refleksją, umiejącym dostrzegać siebie jako siebie, czyli tę samąmyślącą jakość, mimo różnicy czasu i miejsca". Osoba nie musi być z definicjiistotą ludzką. Jako przykład z tradycjiSinger sięga po Osoby Boskie w kategoriachtrynitarnych. Jeśli w tym względziezastosujemy zasadę podążania zaprzyjemnością i unikania bólu, za osobębędzie mógł być uznany każdy, kto cieszysię zdolnością radowania i cierpienia pozasamym instynktem. Możliwe jest zatemposzerzenie zastosowania cech osobowychpoza dotychczasowe kategorie.Skutków tego rodzaju myślenia możnasię już domyślać. „Wyniki badań, jakimidysponujemy dziś, zdają się potwierdzaćostatecznie, że o osobie można mówićw odniesieniu do wielkich małp; wszystkowskazuje na to, że w przyszłości udasię dowieść, iż także wieloryby, delfiny,słonie, psy, świnie, małpy nieczłekowatei inne zwierzęta są świadome swej egzystencji w czasie i zdolne do rozumowania.Zatem i one powinny być uznane za osoby".Konsekwencje powyższych konstatacji nie są już tak zabawne. W odniesieniudo istot żywych obowiązuje hierarchia ważności życia, na której szczyciejest osoba. Jak przytomnie zauważa Singer, „zabić osobę wbrew jej wolijest o wiele poważniejsze niż zabić osobnika, który osobą nie jest". Absolutneprawo do życia istnieje bowiem jedynie w wypadku osób. W związku z tym,konkluduje Singer, „wydaje się poważniejsze zabić np. szympansa niż ludzkieistnienie ciężko upośledzone umysłowo, które osobą nie jest". Takiezastosowanie kategorii osoby wydaje się całkowitą klęską, jednak nie dlawspółczesnych ekspertów etyki, dla których „stara moralność już nie służy".Wartość życia nie jest 'świętością, zależy raczej od niektórych „cech etycznie94 <strong>FRONDA</strong> 40


doniosłych". Byty nieświadome mogą być wymienione na inne. Stare prawodo życia osób już nie jest absolutne. Zależy teraz od kalkulacji preferencji.Jak w słynnym dramacie Diirrenmatta z 1956 roku Wizyta starszej pani.Miliarderka wraca po latach do swego miasteczka, z którego niegdyś zostałaprzepędzona. Obiecuje wielką sumę obywatelom w zamian za zamordowanieczłowieka, jednego z nich, który niegdyś ją zniesławił. Oferta spotyka sięz wybuchem nieukrywanego oburzenia. Jednakże sprawa zostaje przemyślana.Zaoferowana suma rozwiąże wiele od lat czekających na załatwieniespraw. Dramat, oczywiście, kończy się morderstwem.Idea osoby powróciła na płaszczyznę bioetyki, by rozstrzygnąć przedewszystkim problem, kiedy zaczyna się ludzkie życie. Czy jest to moment poczęcia?Ale on jako taki nie istnieje, w grę wchodzi raczej proces biologicznytrwający około 24 godzin. Hans-Martin Sass za wyznacznik obiera życie mózgowe,przez analogię do śmierci mózgu, uznawanej za próg zgonu człowieka.Lecz jest to wciąż kategoria umowna. A może żywotność płodu, rozumianajako zdolność do przeżycia poza organizmem matki? Przecież zależy od wieluczynników technicznych. Narodziny? Też nie, bo płód niewiele różni się odniemowlęcia.Walor życia ludzkiego został poddany pod dyskusję. Zgodzono się zatem,by za kryterium rozstrzygające w tej sprawie uznać wspaniale brzmiącą „tożsamośćosobową". Jednakże w świetle założeń wyżej przyjętych embrion niejest osobą. Nie jest nią również noworodek, bo nie należy jeszcze do wspólnotymoralnej. „Istoty ludzkie nie rodzą się samoświadome lub zdolne dozdawania sobie sprawy z własnego istnienia w czasie. One nie są osobami".Singer widzi powody usprawiedliwiające dzieciobójstwo: w przypadku niedorozwojuczy uszkodzenia zabić dziecko to według niego „akt dobroci względemniego". Jak rozwiązać konflikt pomiędzy etyką świętości życia a etykąjego jakości? W tym wypadku, według niego, decyzja zależy od pragnieńrodziców. Póki nie ma jeszcze silnych więzi uczuciowych między rodzicamia chorym noworodkiem, lepiej zdecydować się na nowe dziecko. W kategoriachproponowanych przez etyków ponowoczesności nie ma rozróżnieniapomiędzy noworodkiem, który według nich osobą jeszcze nie jest, a większymdzieckiem, które już takową jest. Noworodek jest „jednostką zastępowalną".Można wyeliminować wadliwe, zastępując je nowymi. Jak urządzeniadomowe, które są jeszcze na gwarancji.JESIEŃ 2006 95


Prekursorem pojęcia osoby, używanego przez Singera i innych, jestMichael Tooley. Zadał on pytanie: jakie właściwości musi mieć osoba, byzasłużyć na prawo do życia? I odpowiedział: wymóg samoświadomości,pojęcie siebie jako podmiotu ciągłego w czasie. Pogwałcić czyjeś prawa tozanegować jego pragnienie czegoś, pragnienie zaś zakłada świadomość tego,czego się pragnie. Zatem bez świadomości siebie nie przysługuje prawo dożycia. „Noworodek nie posiada pojęcia o sobie samym rozciągłego w czasie,nie więcej w każdym razie niż nowo narodzony kotek". Co też takiego manoworodek, czego nie ma kotek? Wniosek narzuca się sam: dzieciobójstwow krótkim dystansie czasu od powicia jest moralnie dopuszczalne. Co z „zasadąpotencjalności", na którą powołują się konserwatywni przeciwnicy aborcji?Przyjmijmy taki eksperyment umysłowy - proponuje Tooley - iż pewnąsubstancję chemiczną zawierającą wszystkie cechy osobowe wstrzykniętow mózgi kotków, czy z tego wynika, że wszystkie kotki są odtąd w potencjalnościstania się osobami? Zatem, kontynuuje, embrion, płód, dziecko sąosobami tylko dlatego, że mają się nimi potencjalnie stać? Pamiętajmy, żew powyższej koncepcji nie przyjmuje się do wiadomości istnienia duszy czysubstancji osobowej, ani nawet nie operuje się psychologicznym pojęciem„ja". Osoba jest identyfikowana ze zdolnością do cierpienia. Cierpi zaś, gdy jejprawa nie są szanowane. Na tej podstawie wyrabia sobie opinie i przekonaniao narodzinach, leczeniu, śmierci. Nawet przyjęcie za kryterium śmierci tzw.śmierci mózgowej, po której można pobrać organy, świadczy o tym, że o prawiedo statusu osoby, a więc i jej zabezpieczenia prawnego i obrony, decydujeżycie świadome, nie zaś samo życie. Drzwi do królestwa samowoli otwierająsię na oścież: eutanazja i dobrowolne samobójstwo są „uprawnione", a nawet„wspomagane". Dla przykładu, książka Dereka Humphry'ego Finał exito nowych sposobach zakończenia własnego życia znalazła się na pierwszymmiejscu listy bestsellerów „New York Timesa" w kategorii: przewodniki praktycznei poradniki.Jeśli „podmiotem życia" (Tom Regan) nie jest z konieczności każdy człowiek,ale osoba w rozumieniu zespołu cech osobowych, którymi są: przekonania,pragnienia, spostrzeganie, pamięć, zmysł przyszłości, emocjonalność,preferencje, zdolność podejmowania działań skutecznych, tożsamość psychofizycznaw czasie czy dobrobyt osobisty, w takim razie wszyscy, którzyte cechy posiadają, zasługują na dobre traktowanie. Jeśli zatem w szalupie96<strong>FRONDA</strong> 40


atunkowej znajduje się pięciu ludzi i pies, przy czym jeden z ludzi jest w podeszłymwieku, drugi jest psychicznie chory, zaś pies jest najwyższej jakości,natomiast szalupa nie uniesie takiego ciężaru i kogoś należy „poświęcić",dramat wyboru będzie polegał na tym, kogo wyrzucić za burtę. Kierowaćsię „dyskryminacją" ze względu na gatunek czy zasadą mniejszej krzywdy?Zakładamy, że mniej świadomy będzie mniej cierpiał. Indywidualizm moralnyzakłada, że nie przynależność do gatunku, lecz właściwości osobistejednostki decydują o tym, jak kogoś traktować.Na imię mi „legion", bo nas jest wieluNietrudno się zgodzić z tymi, którzy powyższe stanowisko krytykują. Robiąto również przedstawiciele podejść feministycznych i postmodernistycznych.Nie zgadzają się mianowicie na traktowanie osoby w kategoriach tak skrajnieindywidualistycznych, jak to czynią teorie bioetyczne, jako jednostki samotnej,wyizolowanej, abstrakcyjnej. Potrzeba - twierdzą - umieścić jednostkęw szerszym kontekście, poddać rygorom statusu społecznego. Charakter osobowykształtuje się w relacjach: czynnych i biernych. Osoby istnieją wewnątrzpewnego języka i są po części przezeń konstruowane. A język istnieje zawszew ramach wspólnoty językowej.Ja jest jakie jest jedynie pomiędzy innymi ja i nie może być opisane bezodniesienia do tych, którzy go otaczają (Ch. Taylor).Uwarunkowanie ludzkie jest relacyjne, jesteśmy stwarzani poprzez relacjez innymi. Osoba to kompleks relacji, rzeczywistość biologiczna pozostajena drugim planie. Już Karol Marks powiadał, że człowiek stanowi sumę stosunkówspołecznych. Jurgen Habermas jest przekonany w związku z tym, żenie należy opisywać embrionu czy płodu ludzkiego od zawsze w terminachosobowych. Jedynie wspólnota języka tworzy osobę. Skoro zaś dopiero wejściew świat społeczny urzeczywistnia takowe dyspozycje, jako „byt-osoba"człowiek poczyna być stwarzany od chwili narodzin.Inną ścieżką podąża waldeński teolog J.M. Thevoz. Widzi on mianowiciepoczątek relacyjnego statusu embrionu w „projekcie rodzicielskim": „pragnieniedziecka ze strony rodziców nadaje mu status osobowy". W konsekwencji,JESIEŃ 2006 97


w przypadku pragnienia dziecka przez parę, dopuszczalne winno być stosowaniewszelkich technik sztucznego zapladniania. W razie zaś, gdy para go niechce, byt ludzki traci prawo do życia. Status osobowy nienarodzonego określakompleks dotyczących go relacji. Bez nich może być co najwyżej uznanyza zlepek komórek pozbawiony jakiejkolwiek rangi moralnej. W przypadkupłodu liczy się relacja, która go kształtuje, a w której pełne zaangażowaniekobiety jest fundamentalne. Aborcja jest interpretowana jako „jeden z tychmomentów, gdy kobiety tracą gotowość do wejścia w tę relację" (C. Botti).Filozofia postmodernistyczna dopuściła się całkowitego „rozpuszczenia"pojęcia osoby, roztarta je w pył wielu fragmentów, przypadkowo zmieszanych,ale bez środka. „Ja" stanowi pustkę, przez którą przepływa całe mnóstworóżnych tożsamości. Nie istnieje żaden „byt" uprzedni w stosunku dorozmowy, który przetrwałby sytuacje językowe. To bowiem one go stwarzają.Takim sposobem tłumaczy się różnice pomiędzy mężczyzną i kobietą (społecznygender), osobą homo- czy heteroseksualną, kimś uznanym za białegoczy czarnego. Operacja językowa definiuje czyjąś tożsamość, przypisująckomuś status podległy lub zmarginalizowany. Osoba to twór społeczny, bezsubstancji, czasowy efekt spotkania się wielu tożsamości, które go umiejscawiająw systemie społecznym i symbolicznym.Oczywiście tak wygląda zniszczenie osoby, upadek w „noc, w którejwszystkie koty są czarne". Znaczenie mojemu „ja" nadaje kontekst społeczny.„Ja" nie może istnieć bez drugiego „ja" obok. „Jedynie ktoś, kogo ciało nie potrafirodzić, mógł wymyślić autonomiczną, niezależną, pierwotnie niezawisłąod związków z innymi substancję samą w sobie - wyjaśnia włoska feministkaCavarero - z kobiecego punktu widzenia, a więc wychodzącego z fenomenuciała, które jest w stanie rodzić nowe ciało wewnątrz własnego ciała, a zatemwewnątrz własnego horyzontu czasoprzestrzennego, „ja" może być pomyślanewyłącznie jako ktoś w relacji do drugiego". Jeszcze dalej tą drogą podażąinna filozof feminizmu, Chiara Saraceno. Powiada ona, że życie jako produktludzkiej interakcji istnieje wtedy, gdy zostaje uznane. Dzięki temu „dzieckozaczyna istnieć, zanim zostanie poczęte, w pragnieniach rodziców". Bowiemwymiar relacyjny stanowi przestrzeń uprzywilejowaną tożsamości osoby.A więc ten sam „wymiar" może cofnąć osobie prawo do tożsamości. Możesię to przytrafić embrionowi, ale i każdej innej istocie żyjącej - nagle stać się„obojętnym moralnie"*98<strong>FRONDA</strong> 40


Stwarzany przez mnóstwo relacji w ciągu długiego życia, podmiot ulegafragmentaryzacji; jak powiadał Luigi Pirandello, „jestem kimś, nikim, stutysiącami". Jeśli „ja" zawsze musi istnieć w odniesieniu do „ty", by w nimniejako na stale się przeglądać i rozpoznawać, co w takim razie z prawem dosamotności podmiotu? Jeśli jedynym kluczem do tożsamości osoby ma byćjednostronne uprzywilejowanie wymiaru relacyjnego, stawiamy na to, co dziśjest przyczyną alienacji od samych siebie, uciekania w nieustanną ekstrawersjęi nieznośną powierzchowność życia.Czy to już koniec osoby?Niewielu sobie zdaje sprawę, jak niebezpieczne jest zakłamanie pojęcia osoby.Weszliśmy w epokę biotechnologii. Ten kierunek w nauce wydaje się niedo powstrzymania. W 1965 roku po raz pierwszy połączono w labolatoriumkomórki człowieka z komórkami myszy. W związku z tym Hotchkiss wprowadziłdo obiegu określenie inżynieria genetyczna (Genetic Engineering), jakomodyfikację informacji genetycznych w komórkach poprzez wprowadzeniedo nich innych informacji genetycznych. W 1970 roku uzyskano drogąJESIEŃ 2006 99


chemiczną pierwszy gen sztuczny, rok potem syntezę pierwszego DNA.W 1978 roku urodziła się pierwsza dziewczynka Louise Brown, poczęta invitro. W 1981 rodzą się pierwsze myszy transgeniczne. Odkrycie całej mapygenetycznej człowieka sprowokowało niepokojące pytanie: stajemy na proguwprowadzenia zmian w naturę ludzką?Ten pomysł okazuje się mieć cały szereg entuzjastów. Engelhardt:Jako osoby możemy uczynić z naszych ciał przedmioty. Możemy odkryćlepsze sposoby bycia ukształtowanymi;Harris:Jeśli rozwijanie inteligencji i ulepszanie stanu zdrowia są tym, cow sposób uprawniony możemy uzyskać na drodze edukacji, czemu niemoglibyśmy tego osiągnąć poprzez inżynierię genetyczną.Manipulacje genetyczne mają cel nie tylko leczniczy, ale wręcz „ulepszeniowy",by poprawić nasze zdolności. Zamierzają nie tylko wtargnąć w materiał somatyczny,lecz także rozrodczy, by jego efekt przenieść na dalsze pokolenia: „tworzyći formować nową ludzką naturę", „nowe plemię" ludzi o nadzwyczajnychwłaściwościach, wondwerwomanów i supermanów. Zwolennicy rewolucjigenetycznej dają sobie do niej prawo, odrzucając jakąkolwiek świętość ludzkiegożycia, w imię prometejskiego wyzwania: skoro proces doboru naturalnego,według kanonów darwinowskich przyjmowanych w naukach biologicznych,doprowadził do wyłonienia się organizmów najbardziej przystosowanych,i dokonało się to na drodze przebiegu całkowicie losowego, teraz my, w imięnajbardziej racjonalnych założeń, nadamy naturze formy najdoskonalsze.Zastanawiające, że już przed siedemdziesięcioma laty przewidział towszystko Aldous Huxley, pisząc swój Nowy wspaniały świat, w którym mamiejsce zaprogramowana kontrola procesów rozrodczych. Efektem tego sąnowe podziały w społeczeństwie ludzi typu alfa, beta, gama..., w zależnościod użytego programu, podziały mocniejsze od dotychczasowych, bo niez nadania społecznego, majątkowego, ale z wpisania w biologiczną strukturęosób. Jednakże „szczyt arogancji twórczej" polega na tym, że jej skutki sądziedziczone przez przyszłe pokolenia. Także defekty.100<strong>FRONDA</strong> 40


Działania podejmowane na innych - pisze Hans Jonas - którzy niemogą sobie zdać z tego sprawy, są niesprawiedliwe.Dlatego to wielu myślicieli epoki ponowoczesności jednym głosem domagasię postawienia jasnych limitów prawnych manipulacjom genetycznym, widzącpoważne zagrożenia w ludzkiej zachłanności, by „rozporządzać cząstkąBoga". Zwłaszcza że aspiracje genetyków sięgają projektu postludzkości:stworzyć nowy gatunek, hybrydę, czyli byty tak zmodyfikowane transgenicznie,że nie przypominają już człowieka i nie mogą być zaklasyfikowane jakobyty ludzkie, np. krzyżówka człowieka z gorylem.Projekt postludzkości jest w założeniu transpersonalny, zmierza do wyjściapoza ograniczenia, jakie sobą wyznacza osoba ludzka, w stronę czegoślepszego. Czyżby aspiracje stworzenia aniołów? Okazuje się, że dla piewcówtego zamierzenia zagrożenia moralne są tylko przejściowymi nieporozumieniami.Należy „obalić uprzedzenia". Według Harrisa na przykład problemmoralny łączenia w ciele ludzkim materiału zwierzęcego może budzić wątpliwościtej rangi, co małżeństwa mieszane pomiędzy rasami.Jeśli wyprodukowanie hybrydy pół-goryla i pół-człowieka jest moralnieniesłuszne, to dlatego, że nie powinniśmy dowolnie tworzyć osobnikaprawdopodobnie skazanego na cierpienie... Lecz to samo można powiedziećo decyzji wydania na świat, w sposób świadomy i dobrowolny,ludzkiego istnienia przeznaczonego na cierpienie.I jako przykładu Harris używa przypadku kobiety, która odmawia aborcji,mimo że wie, iż płód jest uszkodzony. Prawdziwą szarżę przypuszcza uczonafeministka, Donna Haraway. Dla niej hybryda stanowi szansę na ostatecznepokonanie „ciasnoty chrześcijńskiego kreacjonizmu, który należy zwalczać, jaksię zwalcza przemoc względem słabszych". Według niej pod koniec XX wiekuwszyscy staliśmy się cyborgami, bo granica między tym, co ludzkie, a tym,co zwierzęce w organizmie, dawno została w medycynie pokonana, tak samojak został pokonany dystans pomiędzy organizmem żywym a maszyną (przeszczephardware, proteza, implant). Upadł podział na naturalne i sztuczne,w czego efekcie „ciała nie rodzą się, ale są tworzone". Dla autorki celemtego wszystkiego jest wyeliminowanie u korzenia problemu przeciwieństwaJESIEŃ 20061Q1


odzajów poprzez eliminację samego podziału na mężczyznę i kobietę. Jeślijednak zaczynamy myśleć o osobie w kategoriach rozłożenia na części i złożeniaponownie, eliminacji ulegnie sama tożsamość podmiotu, która nie jestjuż dana raz na zawsze, lecz raczej przytrafia się przypadkiem. W miarę jakodkryjemy, że jesteśmy cyborgami, hybrydami, składakami czy himerami,przestaniemy się czuć stworzeniami Boga, lecz raczej okazjonalnymi produktamiludzkiej technologii. „Cyborg nie rozpozna ogrodu Eden - cieszysię Haraway - a to oznacza, że nie powstał z błota, zatem i w proch się nieobróci". Poważniej do sprawy podchodzi Jonas, wyrażając obawę, że „genetycznymodel obrazu Bożego stanie się przedmiotem twórczej gry w rękachinżynierów molekularnych". „To pomysły - dodaje - w obliczu których przychodząna myśl pradawne i zapomniane pojęcia zgrozy i świętokradztwa".Zwłaszcza że można mówić o jednostronnej manipulacji ojców na tożsamościi przeznaczeniu synów, którym przyjdzie kiedyś żyć z pogwałconym prawemdo naturalności.Pozwolę sobie przywołać tutaj film Ridleya ScottaŁowca androidów z 1982 roku,nakręcony na postawie książki Ph.K. Dicka. Akcja toczy się w 2019 roku.Rick Deckard (Harrison Ford) jest członkiem specjalnej jednostki BladeRunner, policji do polowania na „replikanty", które podjęły starania przedostaniasię do społeczności ludzkiej. Są to organizmy stworzone przezczłowieka, trudne do odróżnienia, zwłaszcza od czasu, gdy produkująca jefirma Tyrrell Corp. wprowadziła nowy program NEXUS 6 czyniący z nichjednostki nie tylko wyjątkowo podobne, lecz dodatkowo mocniejsze i szybsze.Zbuntowani, przekroczyli zakaz i powrócili na ziemię. A powodem jestwyposażenie ich w mechanizm bezpieczeństwa, pozwalający im żyć tylkocztery lata. Udoskonalenie umożliwia im odczuwanie sensu życia i śmierci.Powrócili zatem, by odszukać ich twórcę i zmusić do przedłużenia im egzystencji.Deckart ściga ich i eliminuje. Końcowa walka z Roy Batty, przywódcąrebeliantów, ma się zakończyć śmiertelnym upadkiem z dachu Deckarta, gdyniespodziewanie Roy ocala go w chwili wyczerpania się jego gwarancji nażycie. Główny bohater powie potem:Nie wiem, dlaczego mi ocalił życie. Może w tych ostatnich chwilachpokochał życie, jak nigdy dotąd. Nie tylko własne, ale czyjekolwiek,także moje. Szukali tych samych zapewnień, których pragniemy także102<strong>FRONDA</strong> 40


my: skąd pochodzę, dokąd zmierzam, ile mi jeszcze pozostało. Nie mogłemnic innego zrobić, jak pozostać tam i patrzeć, jak umiera.Tą samą ścieżką pytania o tożsamość osobową sztucznych bytów poszedłIsaac Asimov w książce o znamiennym tytule Ja, robot.Ale niech mi będzie wolno przywołać jeszcze inny film Kennetha BranaghaFrankenstein Mary Shelley z 1994 roku. Nazwisko Frankenstein należy domłodego i zdolnego lekarza, Wictora. Potwór, co charakterystyczne, nie maimienia. Po tym, jak bezsilnie towarzyszy umieraniu matki, Wictor poświęcasię studiowaniu kwestii przezwyciężenia zła świata: „Nikt nie powinien więcejumierać". Po dyplomie i specjalizacji w Ingolstadt oddaje się zakazanymeksperymentom. Na próżno wzywany jest przez przyjaciela do podporządkowaniasię prawom natury: „Jeden tylko jest Bóg, Wictorze!". Jest przekonany,że „możemy stworzyć byt lepszy od nas". Złożony z części zmarłych, pojawiasię twór o cechach ludzkich, nadzwyczajnie wyposarzony w siłę, inteligencję,wszechstronność. Wnet Frankenstein zdaje sobie sprawę, że stworzył coś potwornego,toteż stara się pozbyć osobnika. Ostatecznie ratując się ucieczką,pozostawia w ręku potwora swój dziennik z rekonstrukcją początku i drogipowstawania tamtego. Potwór wpada w rozpacz, bo został odrzucony przeztego, który winien być jego ojcem. Przeżywa potężny kryzys tożsamości, któ-JESIEŃ 2006 103


y każe mu pytać o granice odpowiedzialności naukowca: „Nigdy nie zatrzymałeśsię, by pomyśleć o skutkach tego, co robisz?". Wściekłość Batty, którywraca, by dochodzić swych praw, i w konsekwencji zabija swego „ojca", jaki rozpaczliwe pragnienie zemsty potwora, który, mimo że nie uśmierca swegostwórcy, to jednak niszczy ludzi, których tamten kocha, aby mógł posmakowaćjego samotności, spotykają się w jednym: w braku odpowiedzialnościw stosunku do ambicji człowieka, który chce wydać na świat monstrum--nadosobę.Czy to zwiastun zmierzchu kategorii personalnych? Pojęcie osoby poddawanesztucznym metamorfozom grozi ryzykiem uzyskania przeciwieństwa.Czymś takim jest eksperyment odrywania osoby od ludzkiego bytu,budowania pojęć pustych w rodzaju sumy właściwości lub kompleksu relacji,pozbawionych treści i subsystencji. Logika posiadania i działania zastępujeporządek istnienia: na miano „osoby" zasługuje się na podstawie podejmowanychczynności czy posiadanych cech, a nie na mocy faktu, że się istnieje.W grę wchodzą poważne skutki, bo teorie nigdy nie są niewinne. Niektórzyzwracają uwagę na to, że mamy do czynienia z „końcem człowieka zachodniego"(Haraway), wiążącym się z dominacją mitu prawa do własności (stądtendencja do podkreślania posiadanych właściwości) oraz prymatem aktywizmu,sprowadzającym kwestię tożsamości ludzkiej do imperatywu „sprawnegodziałania", tak iż pytanie „kim jesteś?" ustępuje innemu: „co potrafisz?".Redukowanie zaś osoby do zespołu relacji bierze się z poglądu, iż jesteś kimś,gdy masz powiązania; dopuki natomiast zostaniesz zapomniany czy usuniętyna bok, staniesz się nikim.Okazuje się, że pojęcie „osoba" wydobyte z biblijnej Księgi Rodzajui opracowane w kategoriach myślenia klasycznego stanowi najbardziej radykalnąalternatywę wobec dominującej kultury. Będąc względem niej głęboko„nieaktualne", ma największy potencjał zadziałania wbrew modom,zwłaszcza na polu nowoczesnej nauki i techniki, która w swych aspiracjachbardziej skłonna jest zmierzać ku Nowemu wspaniałemu światu Huxleya niżw stronę Objawienia. Niestety, zbyt wielu wygląda w przyszłości „nowegoplemienia", które przemaszeruje po zgliszczach pierwotnego modeluczłowieka jako mężczyzny i kobiety, stworzonych na obraz osobowegoBoga.104<strong>FRONDA</strong> 40


Personalistyczna rewolucjaObecny stan dziejów znów sprzyja podjęciu przez ludzką refleksję kwestiiosoby. Nie chodzi przy tym o tworzenie nowych antropologii, które od wiekówpowstawały w ramach przeróżnych systemów filozoficznych, ale o twórczypersonalizm, który jest pewną walką podjętą o status osoby, o jej pełnerozumienie, a w konsekwencji o zapewnienie godnego obchodzenia się z nią.Znakiem takiej personalistycznej inspiracji jest np. Deklaracja NiepodległościAmeryki z 1776 roku, zawierająca stwierdzenie, że wszyscy ludzie są stworzenijako równi, a wśród praw przysługujących jednostce uwzględnione zostałorównież prawo do osobistego szczęścia. Jest nim, jeszcze mocniej, tzw. włoskiePrawo 40 z 19 lutego 2004 roku orzekające osobowy status embrionu,a zatem równość w prawie poczętego z dorosłym. Jest nim wreszcie nauczaniesoborowe Kościoła rzymskokatolickiego, zwłaszcza zaś konstytucjao Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes Soboru Watykańskiego IIz 7 grudnia 1965 roku, zaczynająca się następująco:Osoba ludzka bowiem ma być zbawiona, a ludzkie społeczeństwo odnowione.Tak więc człowiek w swej jedności i całości, z ciałem i duszą, z sercemi sumieniem, z umysłem i wolą będzie osią całego naszego wywodu (p. 3).Zresztą w dokumencie słowo „osoba" powraca 77 razy, ponadto używanajest terminologia pochodna, jak: personalis, personaliter czy personalizatio(pp. 47-52). Zresztą jeden z pomysłodawców wspomnianej konstytucji, biskupKarol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II, pisał w roku 2003:Trudno sformułować jakąś systematyczną teorię na temat traktowanialudzi. Niemniej mnie bardzo pomagał personalizm, który zgłębiałemstudiując filozofię... Każdy człowiek jest osobnym rozdziałem. Zawszedziałałem zgodnie z tym przekonaniem. Zdaję sobie jednak sprawę, żetego nie można się nauczyć. To po prostu jest, wypływa z wnętrza(Wstańcie, chodźmy, Kraków 2004, s. 57).Personalizm jako usystematyzowany sposób myślenia pojawił się na początkuwieku XX: we Francji (Charles Renouvier) i w USA (Bordon Parker Bowne).JESIEŃ 2006 105


Rozwinął się jako „fenomen obronny" czy też „anty-ideologia" przeciw redukcjonizmomi totalitaryzmem w podejściu do człowieka, zwłaszcza w środowiskufrancuskiego czasopisma „Esprit" (E. Mounier, J. Maritain, J. Lacrobc) czyteż wokół amerykańskiego periodyku „The Personalist", wpływając na wieleśrodowisk, zwłaszcza katolickich, lecz także metodystycznych (Martin LutherKing) oraz prawosławnych (M. Bierdiajew, O. Clement). Miał wielu wrogóww postaci fałszywych interpretacji, których odbicie można znaleźć np. w wydaniuencyklopedii Larousse'a z 1923 roku, określającej go jako: „zachowanienaganne, polegające na odnoszeniu wszystkiego do siebie", albo też w formienastawienia antymetafizycznego, utylitarystycznego, empirystycznego współczesnejfilozofii. W latach 60. zdał się załamywać pod naporem strukturalizmui antropologii subiektywistycznych budowanych w oparciu o ideę „podmiotu"badź „ja transcendentalnego". Dziś myśl postmodernistyczna wydaje się prowokowaćkryzys samej podmiotowości. W związku z tym znaczący dla zniechęconychnieco poszukiwaczy całościowej wizji człowieka okazał się manifestPaula Ricoeura z 1983 roku: „Umarł personalizm, ale osoba powraca" („Meurtle personnalisme, revient la personne"). Przy czym porządek osoby nie potrzebujeżadnego „powrotu", bo też nigdy nie „wychodził". W każdym razie, jak zauważyłfilozof z Turynu, Luigi Pareyson, „aktualny moment może zapewnić personalizmowiobszar jeszcze bardziej sprzyjający od poprzedniego".Wejść w misterium osobyMyśl personalistyczna szuka odowiedniego wejścia w misterium osoby. Analizysamych relacji „ja-świat", „ja-inni" nie docierają do jądra najbardziej pierwotnego.Jest nim bowiem elementarny i radykalny stosunek osoby do swego istnieniaoraz do prawdy. Traktowanie człowieka jako elementu większej całości,np. kosmosu, przyrody, praw nieustannych powrotów, powoduje, że podmiotginie w sieci uwarunkowań naturalistyczno-ewolucjonistycznych, zredukowanydo swego physis. Stąd nowe rozumienie człowieka, które dziś proponują naukibiologiczne i biotechnologiczne. Centrum osoby - „ja" umieszczone zostajew myśleniu czy samoświadomości, ciało natomiast zostaje jako przedmiot wydanepanowaniu techniki. Sama dusza, pozbawiona substancjalnego „środka",traktowana jest raczej jak „widmo w maszynie", a więc żaden przedmiot dlaoddzielnych studiów, zwłaszcza że psychologia wszelkie akty duchowe skłonna105 <strong>FRONDA</strong> 40


jest sprowadzać do wymiaru zjawisk fizycznych bądź fizjologicznych.Tym sposobem cały człowiek jest sprowadzony dores naturalis albo do res socialis, personalizm zaś rozwijanyna poziomie nauk bioetycznych czy prawnych dotkniętyjest skazą funkcjonalizmu, co znaczy, że byt osobowy zależyod stopnia obecności i empirycznej sprawności jakiejś funkcji.Spełnia się tym samym wielki sen Nietzschego: przygotowaćprzyjście nadczłowieka. Ten sen nigdy się nie spełnił,powodując wręcz jego przeciwieństwo, potwornesponiewieranie człowieka. Dziś podobnie nie doceniasię ryzyka, jakie niesie naturalizm antropologiczny:człowiek staje się przypadkowym produktem, „niczyminnym niż...".Wiele jest podejść w odczytywaniu człowieka, jego jądropozostaje niewyczerpane jako centrum wciąż nowych pasji życia,wolności, działania. W osobie jest wpisana istotna cyfra istnienia.Trudno odmówić racji Maksowi Horkheimerowi, który powiadał, że„za każdym działaniem ludzkim kryje się teologia". Na tym najwyższympoziomie należy przemyśleć osobę i przemyśleć istnienie, bo najwyższy poziomistnienia to egzystencja w formie osobowej. Osoba stanowi istnienie doskonaleistniejące, istnienie w formie samoświadomości, rozumowania i otwartości bytuna Całość. W ontologii osoby cała filozofia osiąga szczyt. Potrzeba zatem jakiejśnowej personalizacji ontologii oraz nowej personalizacji wszelkich dziedzin zajmującychsię rzeczywistością, a więc nauk, metod i pragmatyki, poszukiwaniabowiem samych nauk na temat osoby nigdy nie docierają do jej istoty. Wzięciepod uwagę samej osoby, bez całego kontekstu jej życia we wszechświecie materialnymi duchowym, grozi nieuprawnioną redukcją personalizmu do antropologii.Zwrócenie się ku metafizycznej Całości pozwala odczytywać rzeczywistośćzorganizowaną według sposobów istnienia, na wzór skali wstępującej, na którejwierzchołku znajduje się istnienie w formie osobowej.Często można zauważyć skłonność do utożsamiania pojęcia osoby z pojęciemjednostki ludzkiej, podczas gdy trzeba zwrócić uwagę na pojemnośći analogiczność osoby. Bowiem jedno i to samo pojęcie znajduje zastosowanieprzede wszystkim do Boga - w Nim urzeczywistnia się doskonale; potemw odniesieniu do osób stworzonych duchowo doskonałych - aniołów;JESIEŃ 2006 107


wreszcie do człowieka, który zajmuje szczebel nieco niższy na skali istnieniaosobowego. Tylko na tym poziomie wolno utożsamiać osobę z jednostkąludzką. Tak samo nie zawsze osoba jest tym samym co podmiot. Podmiot(suppositum) to ktoś, kto mając istotę, spełnia swe istnienie i działanie.Wszechświat jest nieprzeliczoną republiką podmiotów, wśród których niewszystkie są osobami. Jedynie na pewnym poziomie doskonałości ontologicznej,wchodząc w obszar duchowości i wolności, podmiot staje się osobą,czyli mikrokosmosem wyznaczającym samemu sobie cele.Co definiuje osobę? Ciało? Jedność samoświadomego „ja"? Pamięć zawierającacałą sekwencję zdarzeń wykluczającą fragmentaryczność przeżywanych chwil?Akty woli, poznania i miłości wypływające z „ja"? Życie wewnętrzne, które zawierasię w „ja"? Zdolność do wchodzenia w relację z tym, co odmienne? Są to tak zwaneńgna personae, cechy osobowe, które wybiórczo pojawiają się w funkcjonalnychkoncepcjach personalistycznych. Osoba natomiast jest tym wszystkim razem,odnajdując ostateczny punkt oparcia w jednym i wyjątkowym akcie istnienia indywidualnegopodmiotu. W klasycznym rozumieniu fiozofia osoby jest zawszezłączona z filozofią substancji. Dopiero współcześni „mistrzowie podejrzliwości":Hume, Kant, Kelsen, Cassirer próbowali zastąpić ją filozofią funkcjonowania.„Substancja" w rozumieniu Arystotelesa to sposób istnienia, który wystarcza sobiesamemu, niezależny w istnieniu od innych podmiotów: istnieje in se - powiadał- czyli subsystuje. To myślenie podjął w chrześcijaństwie św. Tomasz z Akwinu,nazywając osobę - „subsistens", woląc formę imiesłowu, wskazując tym samym nakogoś, kto istnieje owym podstawowym aktem istnienia, z którego pochodzą innewtórne akty osoby. Osoba zatem nie istnieje w kimś innym ani nie jest sposobemistnienia kogoś innego; zawsze istnieje ze względu na samą siebie - toteż może byćtylko celem, a nigdy środkiem do osiągania innych celów.Jak widzieliśmy powyżej, tzw. teorie pluralistyczne poddają osobę fragmentaryzacji,dostrzegając w niej zbiór następujących po sobie momentów„ja" i stanów świadomości, bez żadnej wspólnej podstawy. Stąd często przyjmujesię modną koncepcję „stawania się" czy „wzrastania" osoby pod wpływemzdarzeń, a zwłaszcza czynów, w zależności od tego, czy są one dobre,czy złe. Trzeba w tym względzie, by uniknąć konfuzji, rozróżnić dwa poziomy:poziom ontologii i poziom etyki. Na poziomie ontologii osobą się Jest, niezależnieod popełnionych czynów czy posiadanych sprawności (chory w staniekatatonii czy zbrodniarz upadły moralnie nigdy nie przestaje być osobą),108f RONDA 40


natomiast na poziomie etycznym (czy też psychologicznym) osobą można sięstawać, czyli wzmacniać bądź osłabiać swą wartość personalistyczną w zależnościod moralnie doniosłych decyzji (ktoś może sięgnąć szczytów, ktoś możesię upodlić). Osoba w każdym razie przewyższa swój czyn. Podobnie funkcjonujerozróżnienie pomiędzy osobą a osobowością: osoba zawsze jest w akcie,osobowość w możności, to znaczy na poziomie urzeczywistniania samej siebierozwija właściwości, które wypływają z jej istoty, choć nie muszą koniecznietowarzyszyć od początku istnieniu osobowemu. Stać się osobą oznacza wydarzenie,akt chwilowy (staję się sobą raz na zawsze), stawać się osobowością tostopniowy proces według logiki: człowieku, zmierzaj ku temu, kim jesteś.Osoba jest takim centrum dynamicznego zjednoczenia od wewnątrz,które trwa w czasie niezależnie od zmian w otoczeniu, sytuacji, wpływówpsychologicznych i wielości wrażeń. Ma zdolność ciągłego powracania dosamej siebie dzięki autorefleksji i samoposiadaniu. Żyje w otwartości na całośći pełnię istnienia: na Boga, na innych, na wszechświat i na samą siebie.Relacje z innymi osobami są spotkaniem w warunkach zewnętrznych dwóchwewnętrzności. Ta zdolność powracania do siebie i zstępowania w otchłańwłasnego „ja", dywagowania o sobie i otwierania się na innego - to wymiargłębi i intymności, który jednym słowem możemy nazwać duchowością.Dzięki niej nie da się nigdy osoby sprowadzić do egzemplarza gatunku ani teżwłączyć w tryby jakiejś maszynerii. Jest całością, mimo że z punktu widzeniawszechświata stanowi tylko cząstkę. Paradoks osoby tkwi w tym, że to, co jestczęścią, może zawierać duchowo całość. Dzięki temu każdy w sposób oryginalnyprzeżywa swoją relację ze wszechświatem. Jako niezależna całość osobajest zdolna do autotranscendencji, czyli wychodzenia poza obszar siebie, bydać się drugiemu. W miłości ustanawia własne „ty" w stosunku do „ja". „Jaistnieje jedynie w miarę jak się przekracza - powiadał Bierdiajew - ginie, jeślipozostaje w sobie bez wyjścia". Życie duchowe jest z natury relacyjne, zmierzado stanu komunii osobowej (communiopersonarum), czyli do zrealizowaniasię na sposób boski, bo Bóg jest Osobową Wspólnotą.Trafiliśmy na żyłę złotaWielu zwolenników personalizmów typu funkcjonalnego, szukających liberalnychpodejść do zagadnień bioetycznych czy feministycznych, w debatachJESIEŃ 2006109


o prawa do swobody zmiany płci czy o dowolnym rozciąganiu przywilejówwłaściwych ludziom na szympansy lub komputery, denerwuje się, że nadajemykategorii osoby „przesadne" znaczenie, traktując ją jak „pozłacanegofetysza". Cóż, co prawda nie wszystko, co się świeci, musi być szlachetne.Lecz czy rzeczywiście nieopatrznie staliśmy się sektą nowego bożka, czy teżmoże natrafiliśmy na światło z nieba?W swych Dziennikach pod datą 28 kwietnia 1868 roku Bronson Alcottumieścił notatkę o liście, jaki wysłał do Walta Whitmana w związku z lekturąartykułu o personalizmie tamtego. Miał potrzebę wyrażenia w nim swojej fascynacjiprzez porównanie personalizmu z odkryciem czy też dokopaniem siędo złóż złota. Z podobnym entuzjazmem spotkał się Karol Wojtyła. Po tym, jakna forum Soboru Watykańskiego II, jak sam wspominał:mówiłem o personalizmie, przyszedł do mnie ojciec de Lubac i powiedział:„Tak, tak, tak, w tym kierunku". W ten sposób dodał mi ducha,co miało szczególne znaczenie dla mnie; byłem przecież stosunkowomłodym człowiekiem (Wstańcie, chodźmy, s. 128).Personalizm nie jest koncepcją teoretyczną czy doktryną. Jest raczej pewnymhoryzontem osoby, punktem Archimedesa do budowania ludzkiego sensurzeczywistości. Stanowi jednocześnie kryterium krytyczne i orientacyjne, nowysposób nadawania znaczeń wszelkim zjawiskom świata i poczynaniom ludzi.Odwołanie się do osoby jest pewnego rodzaju wyruszeniem w poszukiwaniuklucza do przemyślenia ludzkich spraw. Jest również stałym poszukiwaniem naterenie samego pojęcia „osoby", które tak samo wymaga ciągłej odnowy semantycznej.Nie wystarcza bynajmniej odwoływanie się do definicji Tomaszowej,jako „tego, co najlepsze w naturze". Owszem, „natura ludzka" i „prawa naturalne"są pojęciami ogromnie ważnymi z punktu widzenia ponowoczesnegozgiełku na terenie nauk antropologicznych i etycznych. Dowodem tego - o czymniedawno wspomniał nowy prefekt Kongregacji Dokryny Wiary, kard. TarcisioBertone - jest fakt, iż Jan Paweł II myślał o napisaniu jeszcze jednej encykliki poświęconejwłaśnie ludzkiej naturze, w sprawie czego wielokrotnie konsultowałsię z ekspertami, min. Josephem Ratzingerem. Niemniej Św. Tomasz definicjęosoby oparł o substancjalność bytu z istoty swej racjonalną, lecz drugorzędniepotraktował relacyjność jako kategorię przypadłościową, nadając osobie mocne110<strong>FRONDA</strong> 40


podstawy ontologiczne, lecz z niedostatecznie uwypuklonym wymiarem dynamicznymrelacji, komunii, miłości.Być może należałoby bardziej odwołać się do centralnego paradoksu chrześcijańskiegoObjawienia Boga w historii - do wydarzenia Słowa Wcielonego z całąjego kompleksowością, jego naturalno-kulturalno-boską konstytucją. Osoba mawyjątkową denominację, wypowiada bowiem sobą misterium Boga i misteriumczłowieka, pokonując odwieczną przepaść pomiędzy realnością konkretu „tutaj",a tajemniczą sferą „tam". Przecież bez Chrystusa nie sposób zrozumiećczłowieka 0an Paweł II). Pojęcie osoby prześwietlone tajemnicą Wcielenia byćmoże pomoże uwolnić to, co religijne, od fałszywych sakralnych transcendencjiodseparowania tego, co święte (sacrum), od tego, co świeckie (profanum), a to, coludzkie (humanistyczne), wydobędzie z limitów fałszywych immanentyzmówkoncentrujących się tylko na tym, co wyłącznie ludzkie. Personalizm to zastosowanie„osoby" jako klucza (key-person), który otwiera dostęp do odczytywaniawielkiego sensu życiowych procesów i zjawisk, a nie tylko operowanie samymjedynie pojęciem w celach opisowych czy dydaktycznych. Większość opracowańmówi o pojęciu czy też idei osoby. Nie chodzi o obracanie wygodnym i elastycznymabstrakcyjnym pojęciem, lecz o wydobyciez „osoby" potencjału znaczeniowego, którego byćmoże tradycja chrześcijańska jak dotąd nie zdołałajeszcze wydobyć, w całej pełni i ze wszystkimi możliwościami.Potrzeba zatem wrócić do ObjawieniaSłowa Wcielonego, nie traktując go jednak jak badaniameteorytu, który spadł z nieba i należy pobraćz niego próbki na miarę naszych probówek, leczkontemplując uważnie Prawdę, która okazuje sięOsobowa.KS. ROBERT SKRZYPCZAKWENECJA


Neopogańska lub neognostycka eliminacja Sumieniaoznacza pozbawienie się rdzenia osobowego czy inaczejistoty bycia osobą. Taka postawa może być niebezpiecznadla zbawienia.WSPÓŁCZESNY„DUCH ANTYCHRYSTA"czyli zabójstwo osobyO. ALEKSANDER POSACK1 SIWspółczesne upadłe chrześcijaństwo, które łatwo przesiąka neognozą czyneopogaństwem, według intuicji św. Jana Ewangelisty i Ojców Kościoła jestzdemonizowane, przyjmuje bowiem „ducha Antychrysta", którego istotą jestpokusa gnozy, negacja Wcielenia, czysty spirytualizm. Według rosyjskiegofilozofa G. Tulczyńskiego chodzi tu o „metafizyczne samozwaństwo", a w rezultacieo „religijną bezbożność", bo Antychryst nie odwodzi od religii, aleod Chrystusa.112<strong>FRONDA</strong> 40


Mieszczańska przeciętnośćWiedzieli o tym doskonale inspirowani doświadczeniem Jana Apostola teolodzychrześcijaństwa greckiego i myśliciele prawosławni. Ale dziś zdradęChrystusa przygotowuje zwyczajny, banalny, mieszczański sposób myślenia.E. Trubieckoj pisze:Autentyczne określenie mieszczaństwa znajdujemy u dawnych ikonografów.Jego istotę wspaniale wyraża pograniczna postać stojącamiędzy rajem i piekłem, nie nadająca się ani do piekła, ani do raju,ponieważ sama nie akceptuje ani raju, ani piekła. Nie może dostrzecgłębi, ponieważ personifikuje złoty środek. Teraz ten „środek" zapanowałw świecie, i to nie tylko w Rosji, ale wszędzie na świecie. Twórczamyśl religijna i twórcze uczucia zaniknęły wszędzie 1 .Z tego punktu widzenia podkreślanie „złotego środka" jako właściwej cnoty(Arystoteles) lub jako kryterium prawdziwości może być z punktu widzenia rozeznaniaduchowego czymś gorszym niż skrajności. Mieszczańscy liberałowie używająokreśleń „umiarkowany" lub „skrajny" jako kryterium rozeznania „prawdy".Umiarkowanie i przeciętność staje się więc normą powszechną, a nawet cnotą, podczasgdy z punktu widzenia Biblii może być największą zdradą, grzechem, zarzewiemśmierci (entropią), czyli właśnie odzwierciedleniem systemu Antychrysta.Na co dzień mieszczanin odrzuci jednak to napięcie egzystencjalne etyczno-duchowejdecyzji. Postawę mieszczańską w podobnym duchu religijnejanalizy (apokaliptycznej letniości) krytykował również będący pod wpływemDostojewskiego L. Szestow, który mówił o fundamentalnej postawie „przeciętności"(banalności) oraz o postawie „tragicznej" (filozofia tragedii) 2 . Topragnienie, pasja czy też żarliwość związane z gotowością do cierpienia zostały- jako istota chrześcijaństwa - wykrystalizowane przez S. Kierkegaarda,który zdemaskował brak tej fundamentalnej postawy w oficjalnym, antychrystycznympseudochrześcijaństwie. Chrystocentryczny duński myślicielstwierdza, że najbardziej niebezpieczna i zarazem najzwyklejsza odmianaindyferentyzmu jest następująca: posiadać określoną religię, ale w formie rozwodnioneji zeszpeconej, zredukowanej do czystej paplaniny, tak że można tęreligię wyznawać w sposób pozbawiony wszelkiej żarliwości czy pasji 3 .JESIEŃ 2006113


Przypomina się to, co M. Bierdiajew mówił o „buddyjskim odchyleniu"w chrześcijaństwie. Nerwicowe deformacje pseudoreligijne „leczy się"często ucieczką w indyferentyzm buddyzmu (techniki medytacji, umysłu)lub w podniety szamanizmu (techniki ekstazy, ciała), oscylując - jak dawniej- pomiędzy gnozą ascetyczną a orgiastyczną. Pozbywając się słabegoSumienia, niezdolnego do podjęcia decyzji w kwestii dobra i zła jako rzekomochorego freudowskiego „superego" (myląc przy tym zło z chorobą), próbujesię eliminować religijno-etyczne Sumienie na rzecz amoralnej Jaźni. Tak mówiM. Buber o CG. Jungu, ojcu New Age, którego teorie zresztą odzwierciedlająnie tylko gnozę, alchemię czy kabałę, lecz także teorie buddyjskie, może równieżz tej racji, iż buddyzm też jest gnozą (T. Dajczer) 4 .Neópogańska lub neognostycka eliminacja Sumienia oznacza pozbawieniesię rdzenia osobowego czy inaczej istoty bycia osobą. Taka postawa możebyć niebezpieczna dla zbawienia.Fałszywy ChrystusZ postacią Antychrysta ściśle łączy się grzech idolatrii, który zarazem jestbluźnierstwem. Idolatria oznacza „błąd ontologiczny" (C. Tresmontant) 5 ,w którym kult człowieka (antropolatria) łączy się z kultem demona (demonolatria).„Liczba człowieka", czyli „człowiek liczby" (A. Wierciński), tozarazem „człowiek nieprawości". Są to wskazówki fałszywego humanizmu,będącego religią człowieka, opartą dziś coraz częściej o pogańskie, fatalistyczneideologie, np. astrologię czy numerologię.Antychryst to imitacja Chrystusa, to fałszywy Chrystus. Żeby rozumiećAntychrysta, trzeba „czuć Chrystusa" (M. Bierdiajew). Ale nie tylko. WedleD. Bonhoeffera Antychryst to bardziej teologiczny czy duchowy heretyk niżetyczny czy moralny cynik; chodzi tu bardziej o manowce ducha niż zwyczajnyamoralizm 6 . Błąd teologiczny ściśle dotyka wymiaru ducha, niebezpieczniego deformując. Podważanie grzechu i Zbawiciela, który przyszedł w ciele, byodkupić nas od tego grzechu, to istota Antychrysta. Ale to też istota gnozyi neognozy. Dziś odwołuje się ona do przedefiniowanych i uproszczonychreligii Wschodu, co czynił już A. Schopenhauer, H. Bławatska, a potem NewAge. Na zasadzie pomieszania neopogańskiego szamanizmu i gnozy wyrastafałszywy Chrystus Nowej Ery.114<strong>FRONDA</strong> 40


Istotą jest tu vńęcprzedefiniowanie. Według S. Kierkegaardastanowi ono grzech przeciwko Duchowi Świętemu,który pojawia się wtedy, gdy nie tylko odrzucasię całe chrześcijaństwo, lecz zmienia się jew „kłamstwo i fałsz" 7 . Upadłe chrześcijaństwoprzejmuje inwersyjną teologię gnozy,uproszczone zasady religii Wschodu, pragmatycznieprzeformułowany szamanizm. I tak, jeśliznany alchemik włoski Arnold de Villanova przeprowadziłanalogię między uzyskiwaniem „kamieniafilozoficznego" a ukrzyżowaniem i zmartwychwstaniemChrystusa, tak w podobny sposóbJung przedefiniowuje na sposób alchemicznyteologię Eucharystii 8 .Tak właśnie wchodzi w kulturę fałszywyChrystus. Zainteresowanie alchemią odsyła ponadtodo wielu wątków tradycji okultystycznej Zachodu,takich jak astrologia, kabała czy wreszcie magia.Obecne są one w kontrkulturze, a także w - cenionejw kulturze wysokiej - koncepcji jungowskiej. Jestona prywatną interpretacją unwersum symbolicznegow kluczu gnostyckim, gdzie także chrześcijaństwojest (po gnostycku) przeinterpretowane.Dla Junga gnostycki Chrystus jest tylko symbolem „boskiej" Jaźni. Dlaokultysty i satanisty A. Crowleya - prawie podobnie - proces inicjacji w alchemii,która jest paralelna do inicjacji magicznej, polega na znalezieniu w swymprawdziwym „ja" nieśmiertelnego („boskiego") intelektu, dla którego materianie jest niczym więcej niż środkiem ujawnienia się. Jung widzi rzekomosymbole alchemiczne w snach swoich pacjentów, wywodząc stąd wniosek, żesą one uniwersalne. Ale uniwersalne na zasadzie opisu czy na zasadzie normy?Podobny problem jest z interpretacją kompleksu Edypa u Freuda, któryjako opis ojcobójstwa konstytuuje także... Bogobójstwo.Może to być więc opis „Upadku Człowieka jako Bogobójcy" potraktowanegoprzedwcześnie jako norma normatywna przy braku kryteriów zewnętrznych,np. płynących z Objawienia. Przy czym ów brak jest dodatkowoJESIEŃ 2006 1 15


uwarunkowany reinterpretacją Objawienia chrześcijańskiego na zasadzie inwersji(np. gnostycki problem węża) i synkretycznego wmontowania w większącałość (przy pozornym braku zaprzeczania wprost symbolom chrześcijańskim).Chrześcijańska wizja osoby i jej ukryta negacjaFilozofia chrześcijańska nie jest hybrydalnym tworem między filozofiąa teologią. Jest natomiast najgłębszym filozofowaniem w świetleObjawienia i antropologią (w tym wizją osoby) w świetle Chrystusa(dogmat Bogoczłowieczeństwa). F. Dostojewski i W. Sołowjow ukazująantropologię Bogoczłowieczeństwa w relacji do - przeciwnego takiej wizjiosoby - człowiekobóstwa. Jest ono w istocie inicjacyjnym Bogobójstwem,jakiego dokonał nadczłowiek Nietzschego, tańczący na grobie zabitego Boga(R. Girard) 9 . Dla Sołowjowa ten właśnie nadczłowiek jest Antychrystem,którego przeczuwał Nietzsche. Antychryst Sołowjowa to także WielkiInkwizytor Dostojewskiego, który jest jednym z licznych człowiekobogówczy też zbuntowanych antychrystów (Dostojewski postrzegał antychrystaw „buncie metafizycznym" swoich bohaterów).Przy takim założeniu rzekoma neutralność filozofii czy autonomia rozumumoże być błędem, a nawet zdradą. Kto nie szuka Bogoczłowieka, jest postronie człowiekoboga (filozofia rosyjska), a w następstwie logiki duchoweji teologicznej - jest antychrystem. Humanizm był zawsze religią człowieka,a ateizm - antyteizmem lub wprost „humanizmem satanicznym" 10 .Deklarowany agnostycyzm zaś chętnie poił się gnostycyzmem, co wykazująA. Besancon i E. Voegelin. Humaniści wyrastają w kontekście buntu metafizycznegoi bluźnierczego bogobójstwa. Na to wskazuje nie tylko historiamarkiza de Sade, lecz także Woltera i wszelkich rewolucji. Są to krzyczącefakty, od których nie możemy abstrahować. Może więc wreszcie nadszedłczas, byśmy zaczęli mówić o tym we właściwy sposób, a nie językiempozornej neutralności humanizmu czy sekularyzmu-racjonalizmu.W antropologii chrześcijańskiej osoba jest konstytuowana przez ducha,który jest wolny i otwarty na transcendencję. To są przeczucia każdejprawdziwej mistyki. Istotą osoby i ducha zarazem jest wolność. Duch toimperatywna wolna Wola - ten brak zarzuca K. Wojtyła Schelerowi, którycofnął się w którymś momencie na pozycje fatalizmu neopogaństwa: teogonii116<strong>FRONDA</strong> 40


i antropolatrii. Duch nie jest slaby jak u M. Schelera, ale właśnie najsilniejszyi najważniejszy - jest to - wybierająca dobro i zło - biblijna „pneuma" 11 .W tym sensie duch jest istotą osoby (M. Bierdiajew). RozumnaWolność ku Bogu, Miłości i Dobru jest istotą człowieka. Wymiar duchowyoznacza „Tak lub Nie" w wymiarze woli/wolności. To, co określaczłowieka, to jego Wybór, czyli „Albo - Albo", jak to przypomniałKierkegaard czy - wcześniej - św. Ignacy Loyola w swoich Ćwiczeniachduchowych. Aby pomniejszyć znaczenie Wyboru dobra i zła, naturalizuje sięantropologię chrześcijańską, przywołując dogmatycznie profaniczny i redukcyjny,neognostycki i neopogański światopogląd monistyczny - w duchu„dialektycznej jedności przeciwieństw" - co uniemożliwia Wybór, czyniąc gobezsensownym.Przeciwko temu występowali filozofowie wolności: Kierkegaardi Dostojewski 12 . Prawdziwi filozofowie wolności podkreślają znaczenieWyboru czy Decyzji. Pneuma to nie mus, od którego zależy gnoza.Gnoza zresztą myli to, co odcieleśnione, z duchowym, a neognoza to,co cielesne, z duchowym 13 . Czasamimyli się to, co psychologiczne,z tym, co duchowe, jak czyni to CG.Jung czy B. Hellinger 14 . Stary błądkwietyzmu przybiera dziś formęmediumizmu, który z samej istotyjest antypersonalistyczny. Jeśliświatopogląd jest tak skonstruowany,by uzasadnić mediumizmi rezygnację z Wyboru, jest onfatalistyczny i pogański. Jest toWybór, który przywołuje określonyświatopogląd.W różnych religiach powszechnyjest mit o ostatecznej bitwiesił kosmicznych na końcu świata.Jednakże mity te zasadniczo odzwierciedlającedwoisty porządekświata, gdzie złu wyznaczaJESIEŃ 2006


się rolę zasady kosmicznej prawie równorzędnej z pierwiastkiem dobra,w interpretacji współczesnych religioznawców i psychoanalityków (M. Eliade,CG. Jung) sytuowane są w obszarze swoistego „monodualizmu". Wszelka„dwoistość" - a taką kreuje Wybór! - to fakt w istocie pozorny, dotykającysfery zjawiskowej, a nie ontologicznej, stanowiąc jedynie swoistą dialektykępozytywności i negatywności, „dialektykę przeciwieństw" nieodłączną odistoty życia i powszechnych praw natury, co propagował już F. Engels i całafilozofia materializmu dialektycznego w historii XX wieku. Zresztą marksizmw poszukiwaniu źródeł dialektyki jako kosmicznej zasady bytu i historii(materializmu dialektycznego i materializmu historycznego) sięgał nie tylkodo Hegla, lecz również do tych źródeł, z których korzystał sam Hegel, doJ. Boehmego (który umieścił zło w Bogu), naturalistycznej mistyki, dawnejgnozy i starożytnej filozofii.Wpływ dialektyki rujnujący osobę ludzką jest więc przemożny. Dlategomoże świątynie, które się buduje dzisiaj (przypominające przedmiotymieszczańskiego, domowego użytku), nie wyrażają mocnego pragnieniaBoga ujawniającego się w Wyborze Boga lub przynajmniej PoszukiwaniuBoga (ros. bogoiskatielstwo) i wyrastającej z niego ekskluzywności sacrum.Natomiast w świątyniach, które już istnieją, próbuje się godzić np. rockz Jezusem, Mamonę z Bogiem, czyli Bestię z Barankiem, podobnie jakwcześniej Nietzsche chciał pogodzić rzymskiego Cezara z duszą Chrystusalub Dionizosa z Ukrzyżowanym. Według Girarda to napięcie właśnie gorozdarło, zniszczyło, podobnie jak wielu „rozdwojonych" człowiekobogówDostojewskiego, próbujących funkcjonować w podobnym schemacie(M. Bierdiajew).„Rozdwojenia" nie da się zwyciężyć dialektycznie. Mimo że brak myśleniadialektycznego od dawna uważano za coś niższego (M. Heidegger), należypodjąć decyzję. Należy więc wybrać między Bestią a Barankiem, międzyMadonną a Sodomą (F. Dostojewski) 15 , między maską diabła a obrazem Boga,między ikoną a idolem (J.L. Marion) 16 , między duchami o różnej naturze(R Evdokimov) 17 '. Zamazanie tego napięcia, które stwarza pokusa (a raczejjej uleganie), to „entropia gnozy" (L. Gumilow), to początek śmierci, takżeduchowej.Dostojewski pokazuje ten stan apokaliptycznej letniości prowadzącej dopiekła na przykładzie Stawrogina. Jak zauważa E. Paci, dla Stawrogina118<strong>FRONDA</strong> 40


[...] akcent nie pada ani na dobro ani na zio, ale na fakt, że są onezawsze razem, a zatem na fakt ich wzajemnego związku. Stawrogin niewidzi tego związku w sposób, który ujawniałby skierowanie od zław stronę dobra, który byłby przemienieniem zła w dobro. W wynikutego zło i dobro mają dla niego tę samą wartość. A to z kolei ta właśnierównowartość dobra i zła tworzy dalsze i największe zło, zło już spotęgowane,zlo wyższego stopnia, grzech w największym sensie tegosłowa, i to właśnie stanowi dla Dostojewskiego sytuację demoniczną,która całej powieści nadaje tytuł „Biesy" 18 .Antychryst będzie ArtystąCzłowiekobóg Stawrogin u Dostojewskiegoto kierkegaardowski esteta. Zarównojeden, jak i drugi nie chcą podjąćDecyzji, co już jest Wyborem. WedługBiediajewa negacja Wolności to istota systemuAntychrysta. Jest to kontrinicjacyjny,parareligijny estetyzm zamiast etyczno--religijnej decyzji inicjacji. O zamianie etyki(ważnej szczególnie dla Dostojewskiego)na estetykę w systemie Antychrystamówi H. Broch. System Antychrystajest z pewnością systemem mutacyjnym.Broch, analizując zjawisko kiczuw sztuce, rozważa, czym mógłby byćsystem Antychrysta. Jest to samoistny,zamknięty system tkwiący jak obce ciałow ogólnym systemie sztuki lub, jeśli kto woli, obok niego, daje się on porównać- i nie jest to zwykła metafora - z systemem Antychrysta.System Antychrysta jest dlatego zły, że jak stwierdza Broch, na pierwszyrzut oka system i antysystem podobne są do siebie jak dwie krople wody i niezauważa się, że jeden jest otwarty, a drugi - zamknięty. Antychryst wyglądajak Chrystus, działa i mówi jak Chrystus, a mimo to jest Antychrystem. Poczym poznać więc, że różnią się od siebie? System otwarty, np. chrześcijański,JESIEŃ 2006


jest systemem etycznym, to znaczy wskazuje człowiekowi kierunki, w którychmoże on działać po ludzku; system zamknięty natomiast nie potrafiwyjść w swych wskazaniach, nawet jeśli mają one zabarwienie etyczne, pozapewne reguły gry 19 .Można by mówić o swoistym „systemie imitacyjnym", gdyż tu właśniedokonuje się coś, co zmienia cały etyczny charakter nakazowy systemu:etyczny nakaz zostaje zastąpiony czymś, co można właściwie określić jedynie- choć jest to contradictio in adiecto - jako „nakaz estetyczny". Krótko mówiąc,„nakaz estetyczny" - przy czym i tutaj pojęcie „estetyczny" rozumiane jestw najszerszym sensie i odnosi się do wszystkiego, co uformowane - nie jestjuż zorientowany na etyczny i nieskończony cel aksjologiczny systemu, leczopiera się na istniejących już uformowaniach systemu. Wtedy także Kościółwidzialny nie jest już pełną symbolizacją Boga, którą chce być, lecz staje sięsamym Bogiem: umniejszając nieskończoność Boga do skończoności tego, cowidzialne, wiara sprowadzona zostaje ze sfery etyki w sferę estetyki, a nieskończonynakaz wiary zepchnięty do roli nakazu estetycznego 20 .Można by dodać, iż w rakowatym systemie nie istnieje zło samo w sobie (złoabsolutne: grzech, szatan), ale jest to zawsze „zło względne", będące rodzajembłędu co najwyżej, rodzajem konieczności (mniejsze zło), lub „dobre zło", będącezawsze rodzajem ukrytego dobra (jako ontologicznej części zła lub akcydensuwspółdziałającego z dobrem jako rzekomo jego cień, czyli druga strona dobra).Takie monodualistyczne wymieszanie dobra ze złem jest już złem, czynawet najgorszym rodzajem zła (satanizmu). Jest to również estetyczne zamazaniedobra i zła, czy też zastąpienie etycznego dualizmu dobra i zła. Stądmonodualizm i estetyzm - idące w parze - odwołują się zawsze do tego, cobezosobowe, do bezosobowych energii kosmicznych czy witalnych nawet,jeśli sakralizują naturę. Jest to jednak często sakralizacja natury, która jestrodzajem desakralizacji osoby (konflikt gnostycy - św. Paweł, czy wcześniej:prorocy - kapłani Baala), co kontynuuje D. Brown, wzywając do prostytucjisakralnej, nazwanej bluźnierczo „świętością kobiet" 21 .Prawdziwe sacrum płynie z osobowego pragnienia duszy, ducha czy serca,które pragną być zjednoczone z Bogiem osobowym, nawet jeśli nie sątego godne i nawet jeśli wymaga to oczyszczenia. To jest właśnie pragnieniezbawienia, którego realizacja jednak sprzężona jest z radykalnym wyboremdobra.120<strong>FRONDA</strong> 40


Antychryst jako spirytualista i mediumAntychryst używa zarówno piękna, jak i mocy, używa estetyki i magii.Wtajemniczenie w zło w „czystej postaci" (G.P Fiedotow) czy doskonała„samo-wola" wymagają niezwykłej dyscypliny duchowej. Istnieją asceci Złego,„święci" szatana, czciciele Bestii (Ap 13, 11-18), poszukujący „woli mocy".Pseudoascetyczne „samo-zamknięcie" demonicznej jaźni Kierkegaarda i „samotnośćontologiczna" Dostojewskiego są bardzo podobne (R. Guardini).Podobnie jak samotność Zaratustry Nietzschego. „Syn grzechu", „syn zatracenia"(2 Tes, 2, 3-12) nie jest bynajmniej banalnym grzesznikiem, ale człowiekiemo wysokim stopniu rozwoju duchowego, jest - według Sołowjowa- spirytualistą 22 .Według Goethego (Rozmowy z Goethem Eckermanna, „ukochana książkaNietzschego") i Steinera człowiek na wysokim poziomie duchowym jest kierowanyprzez demony.Im człowiek jest na wyższym poziomie - rzekł Goethe - tym bardziejznajduje się pod wpływem demonów i musi ciągle uważać, aby kierującanim wola nie sprowadziła go na manowce 23 .Jest to więc mediumizm... Dlatego demonozofia, jako praktyczny kontaktz demonami, jest - według J. Prokopiuka, propagatora steinerowskiej antropozofii- niezbędna, mimo iż jest niebezpieczna 24 .JESIEŃ 2006 121


Wymiar duchowy dotyczy powagi istnienia, w tym także powagi zła.Zło jest poważne i należy je odrzucić, dokonując egzystencjalnego wyboru.Istnienie „nie-poważne" (estetyczne) jest istnieniem demonicznym(S. Kierkegaard) 25 . „Mądrość demoniczna" Ok 3, 15) - sofia daimoniodes - jestpojmowalna w kontekście ustępu Jk 2, 19, gdzie mówi się, że „demony teżwierzą i drżą". Mądrość demoniczna to przebiegłość negatywności, sprzężonaz lękiem przed Bogiem i Dobrem, motywowana tym lękiem.Awersyjna reakcja „woli nie-wolności" (S. Kierkegaard) lub raczej „wolnościmówiącej NIE" na prawdziwą Wolność poszukuje sprytnie i przebieglerozmaitych dróg gnostyckiego wyzwolenia jako pseudo-pozytywności. Oto„myślenie pozytywne", czyli zaklinanie lęku, w tym także lęku przed śmiercią(A. Malraux o sztuce). Jest to odruchowy lęk, który jest ukrywany poprzezmechaniczną inwersję negatywności w pozytywność. Jest to pozorna otwartość,która jest formą jeszcze większego zamknięcia zarówno na gruncie formy,jak i na gruncie treści.Każdy lęk jest ostatecznie lękiem sumienia (V. Franki). Pseudopsychologiczne,a w sumie duchowe, ukrywanie lęku i winy (powagi zła) przemienia je w tworyumysłu czy mózgu, gdzie poleca się techniki samorozgrzeszania. Tak czyniMetoda Silvy i NLP 26 . Można tu mówić o „stłumieniu sumienia" 27(V. Franki)typowego dla gnozy spirytualistycznej. Lęk demonów przetransponowany„alchemicznie" w pozytywność to lucyferyczny „biały satanizm", czyli „dobrezło". Jest to istnienie „nie-poważne", czyli „wolność utracona duchowo"(S. Kierkegaard) 28 . Grozi tu opętanie całkowite, pakt z demonami.„Wolność utracona psychosomatycznie" jest takim rodzajem satanizmu,który nie ukrywa negatywnej natury lęku 29 . Ludzie zalęknieni tworzą przymierzalęku czy swoistą towarzyskość lęku i obsesji, silniejszą niekiedy odprzyjaźni. Tak rodzą się niektóre sekty, zawsze gnostyckiego ducha, przymierzenieprawości. Następuje wzajemne zarażanie się logicznie spójną, paranoicznąwizją świata. Jest to forma zaklinania lęku, forma neutralizowania lękudemonów, co jest zawsze niemożliwe i nieustannie głodne nowych rozwiązań,technik, terapii...Otwartość jest więc czasami rodzajem zamknięcia, a pozorne zamknięciejest rodzajem otwarcia. Otwartość może być dogmatyczna, czyli otwartadzięki dogmatowi, który strzeże Tajemnicy, czyli otwartość może sprawiaćwrażenie, że jest zamknięta. Pozorna otwartość jest zamknięta w ukrytym122 <strong>FRONDA</strong> 40


dogmatyzmie czy hermetyzmie pseudokomunikacjiczy pseudojawności duszy demonicznej30 . To, co zamknięte, jest czasem otwarte,to, co otwarte, jest często zamknięte. Ukrytydogmatyzm rozumu (uniwersalizm „otwarty") czypoznania (inicjacje synkretystyczne też „otwarte") lubszamanizm cielesny (ekstaza „otwarta") - wszystko tomoże być rodzajem zamknięcia, które charakteryzuje duszędemoniczną, zamkniętą w hermetycznej pseudokomunikacjiobsesji czy opętania, imitujących dialog i komunikację, a będącychw istocie zawsze rodzajem manipulacji psychologicznej,psychotronicznej lub spirytystycznej.Istotą praktyk neognozy, neopogaństwa, okultyzmu i magii jestmediumizm, który grozi „zabójstwem osoby". Wybitni okultyści, znawcy„map nieświadomości" czy tzw. „kartografii rzeczywistości subtelnej", ostrzegająprzed niebezpieczeństwami „rzeczywistości subtelnej". Problemy pokusi fałszywych ścieżek w duchowości to problemy stare jak świat. Stają oneprzed każdym, kto interesuje się ezoteryzmem czy magią. Nieprzypadkowo,jak pisze E. Fajdysz, w wielu religiach sfery te utożsamiano ze złem i satanizmem.Unikając problemu poprzez udawanie, że magiczne rzeczywistościnie istnieją, sprawiamy, że zło i satanizm przenikają w jeszcze gorszej, bozamaskowanej formie.Tam gdzie Mag sprzymierza się z Materialistą, tam dopiero mają senszwodnicze działania Antychrysta, który w wizji Sołowjowa działa z pomocą„cudotwórcy imieniem Apoloniusz, człowieka niewątpliwie genialnego, półAzjaty i pół Europejczyka, biskupa katolickiego in partis infedelium, łączącegow sobie w „zadziwiający sposób" osiągnięcia zachodniej techniki i „mistykiWschodu"(„wśród ludzi mówi się, że sprowadza on ogień z nieba")" 31 .Czyniący wielkie znaki, opętani przez diabła prekursorzy Antychrysta, czerpiąz jakiejś nadnaturalnej siły energię do swoich nieprawych celów.Szatan działa w obrębie fałszywej mistyki i zjawisk paranormalnych, alezaczyna się od pomieszania pojęć. Narodziny (kontrinicjacja) Antychrysta- jako kontrwcielenie - u Sołowjowa przypominają kosmocentryczną przemianęNietzschego-Antychrysta w Turynie, ale też naturalistyczne „samozwaństwo"Tołstoja (kosmocentryczną miłość życia) czy „dionizyjskie"JESIEŃ 2006 123


wtajemniczenia bohaterów Dostojewskiego 32 . Kontrwcielenie to właśnie„opętanie", nazywane doświadczeniem dionizyjskim, szamańską ekstazą,channelingiem czy „uprowadzeniem" przez UFO. Według Mariona Bóg nasmusi wyrwać z kosmosu, z władzy „energii kosmicznych", czyli - jak niedokładnieprzetłumaczono - „żywiołów świata" (św. Paweł) 33 .Rytuał duchowej inicjacji Antychrysta w wersji Sołowjowa jest - wedługCz. Miłosza - dokładnym odwróceniem chrztu Jezusa w Jordanie 34 . Jest wzorcowyprzykład kontrinicjacji, gdzie schlebia się „ego", co jest czymś więcejniż narcyzmem, pomijając fakt, że mit o Narcyzie jest ostrzeżeniem przedegocentryzmem jako „metafizycznym egoizmem", który jest czymś więcejniż zwykły egoizm 35 , czy pomieszaniem jednostki z osobą, jak to rozwijaJ. Maritain, idąc za intuicjami R. Garigou-Lagrange'a 36 . Czyni dzieło niew imię Chrystusa, ale w imię własne. „Czyń swoje dzieło w imię Twoje, niemoje" - jak to poleca mu inwersyjnie i kontrinicjacyjnie - szatan 37 . Wierzyw dobro, Boga, Mesjasza, ale kocha tylko „samego siebie" 38 .Dlatego humanizm Antychrysta, choć okryty „wspaniałą szatą dobra" 39(W. Sołowjow), nie jest miłością człowieka. Podobnie jak jego „religijność"jest drogą do negacji osoby ludzkiej i zatraty życia wiecznego. To, co naprawdęzagraża dziś osobie ludzkiej, to próba „zamiany" Chrystusa.O. ALEKSANDER POSACKI SJPRZYPISY1234567891011121314E. Trubieckoj, Kolorowa kontemplacja, Białystok 1998, s. 58.Por. L. Szestow, Dostojewski i Nietzsche. Filozofia tragedii, Warszawa 1987.Por. S. Kierkegaard, Okruchy filozoficzne. Chwila, Warszawa 1988, s. 267.Por. M. Buber, Zaćmienie Boga, Warszawa 1994.C. Tresmontant, Esej o myśli hebrajskiej, Kraków 1996, s. 61.Por. D. Bonhoeffer, Naśladowanie, Poznań 1997, s. 220.S. Kierkegaard, Chroba na śmierć', Warszawa 1995, s.l 17.Por. CG. Jung, Symbol przemiany w mszy, Warszawa 1998.Por. R. Girard, Mord założycielski w myśli Nietzschego, „Literatura na świecie" nr 8-9 (205-206)1988, s. 418-419.Por. A. Posacki SJ, „Humanizm sataniczny" u F. Dostojewskiego - na przykładzie postaci Wielkiego Inkwizytora,w: J. Bremer, R. Janusz (red.), Philosophia rationis magistra vitae, Kraków 2005, s. 318-344.C. Tresmontant, dz.cyt., s. 130.Por. V. Possenti, Filozofia po nihilizmie, Lublin 2003, s. 80 i n.C. Tresmontant, dz.cyt., s. 165.Por. A. Posacki SJ, Zdrada Berta Hellingera, „Nasz Dziennik" nr 94 (2504), 21 kwietnia 2006,s. 10-12.124<strong>FRONDA</strong> 40


,sPor. M. Bierdiajew, Światopogląd Dostojewskiego, Kęty 2004.16J.L. Marion, Bóg bez bycia, Kraków 1996, s. 27 i n.17Por. P Evdokimov, Prawosławie, Warszawa 2003." E. Paci, Związki i znaczenia. Eseje wybrane, Warszawa 1980, s. 261-262.192021H. Broch, Kilka uwag na temat kiczu, Warszawa 1990, s. 115.Tamże.Por. A. Posacki SJ, Kod Leonarda da Vinci, czyli bestseller kłamstwa w filmowej propagandzie, „NaszDziennik", nr 117 (2527), 20-21 maja 2006, s.14-15.22J. Krasicki, Bóg, człowiek i zło. Studium filozofii Włodzimierza Sołowjowa, Wrocław 2003, s. 324.23Tamże.24J. Prokopiuk, Nicią i piekła, Gdynia 2001, s. 224.2526272!S. Kierkegaard, Pojęcie leku, Warszawa 1996, s. 171-175.A. Posacki SJ, Dlaczego nie Metoda Silvy, Kraków 1998.V. Franki, Nieuświadomiony Bóg, Warszawa 1978.S. Kierkegaard, dz.cyt., s. 164-183.25Tamże, s. 162.30Tamże, s. 151-153.31J. Krasicki, dz.cyt., s. 333-334.32Tamże, s. 329.33J.L. Marion, dz.cyt., s.138-139." J. Krasicki, dz.cyt., s. 325.3SJ. Maritain, Tt-zej reformatorzy, Warszawa-Ząbki 2005, s. 45.3STamże, s. 58-59.37J. Krasicki, dz.cyt., s. 325.3839Tamże, s. 323.Tamże, s. 324.


Wygląda na to, że teologia nieco zaniedbała problemczystego ciała i czystej duszy, zapominając tym samymo istnieniu i funkcjach czyśćca. Wiadomo, że niebo obsługująaniołowie, a piekło - diabli. Otwarte jednak pozostajepytanie, kto właściwie obsługuje czyściec?CZYŚCIECPAWEŁZAWADZKIW pierwszych wiekach chrześcijaństwa zdarzało się, ze wierny, zamaszyścieochrzczony w rzece, uciekał potem na pustynię i jako pustelnik nie miewałjuż kontaktu z wodą. A jeden z ówczesnych poglądów na ascezę głosił, iżwstrzymywanie się od mycia zbliża do świętości. W polskim, wilgotniejszymklimacie, gdzie wody więcej - powstał przysłowie „boi się jak diabeł święconejwody", a w czasach nowszych pewien złośliwy publicysta domagał sięwręcz: „Mniej święconej wody, a więcej zwykłego mydła".Niemniej do dziś żyje wielu chrześcijan głęboko przekonanych, że brudne ciałomoże skrywać krystalicznie czystą i piękną duszę; a zaniedbanie higieny i kąpielijest wprost dowodem bezpośredniej opieki Bożej (tzw. szkoła wschodnia).126<strong>FRONDA</strong> 40


Równie często można spotkać osobników wymytych, wypielęgnowanych,używających często prysznica, a mimo to mających dusze niemyte, brudneokropnie (tzw. szkoła zachodnia).Sprawa jest więc złożona.W starych książkach, opisujących życie klasztorne przed kilkuset laty,można znaleźć opisy łaźni parowych, różnych odmian sauny, jakie wtedy istniałyprzy każdym klasztorze. Dziś o tej pożytecznej praktyce, która hartujeciało i uodparnia je na choroby, klasztory jakby zapomniały. Mimo że braliśmybaty od narodów używających sauny (Szwedzi, Rosjanie), a jej dobroczynnedziałanie nie podlega dyskusji.Wygląda na to, że teologia nieco zaniedbała problem czystego ciałai czystej duszy, zapominając tym samym o istnieniu i funkcjach czyśćca.Wiadomo, że niebo obsługują aniołowie, a piekło - diabli. Otwarte jednakpozostaje pytanie, kto właściwie obsługuje czyściec?Przed kościołem św. Anny stała spora kolejka osób oczekujących na dary, którychnowy transport właśnie nadszedł z zagranicy. Bogdanowi, Jurkowi i mnieprzypadł obowiązek obsłużenia tej kolejki. I wszyscy trzej jednocześnie zwróciliśmyuwagę na pana Wiktora (i jego zapach), który wyróżniał się spośródoczekujących. Wysoki, kawał chłopa, głos donośny, znaczek z Matka Boskąw klapie marynarki, opowiadał o swoim spotkaniu z Prymasem Tysiąclecia,błogosławieństwie, jakie otrzymał. O swoich sąsiadach, którzy pozbawili gomieszkania i wciąż go prześladują, o komunie i polskim Papieżu, i swojejnędznej emeryturze. Siwe włosy dodawały mu wiarygodności i spora grupakolejkowiczów, chcąc nie chcąc, musiała słuchać jego wynurzeń.Człek uważający się za przyzwoitego obywatela powinien od czasu do czasuzrobić jakiś dobry uczynek, efektowny - by potem mieć co opowiadać wnukom.Więc decyzja zapadła jednogłośnie i błyskawicznie. Bogdan miał maluchai dużą łazienkę, więc razem z Jurkiem zwabili podstępnie pana Wiktora downętrza samochodu. Ja, wypytawszy o adres, pojechałem do jego mieszkaniazrobić porządki i porozmawiać z sąsiadami, którzy go ponoć prześladowali.Sąsiedzi okazali się spokojnymi ludźmi, którzy z nakazu kwaterunku zajmowalidwa pokoje. Pan Wiktor mieszkał w trzecim, najmniejszym pokoiku. PorządkiJESIEŃ 2006127


przypominały pracę Herkulesa w stajni Augiasza - pod łóżkiem był skład konserw,pochodzących z darów, pościel (trudno to było nazwać pościelą!) ruszałasię od małych lokatorów - razem z łóżkiem nadawała się do wyrzucenia. Naszczęście w domu miałem kozetkę w dobrym stanie, którą udało mi się migiemprzywieźć. Nie pamiętam już, jak zdołałem się uporać z tym wszystkim i doprowadzićniewielki pokój do względnego ładu.W tym samym czasie moi koledzy z wielkimi kłopotami pozbawili panaWiktora odzieży, bardzo starej i brudnej, i naruszając nieco jego nietykalnośćosobistą, z dużym trudem, mimo czynnego oporu, wepchnęli go do wanny. Wodętrzeba było ponoć zmieniać siedem czy osiem razy. Brud był bardzo wiekowy,jego kolejne warstwy, przypominające wykopaliska archeologiczne, sięgały dalekow głąb czasu, może nawet pamiętały drugą wojnę światową? Pan Wiktordzielnie stawiał opór i kiedy dziś przypominam sobie relacje Bogdana i Jurka, tomam wrażenie, że np. pojedynki kobiet na ringu wypełnionym makaronem lubkisielem są niewinną igraszką wobec zmagań z panem Wiktorem.Ciepła woda działa kojąco, więc pan Wiktor w końcu się zmęczył i poddał.Bogdan i Jurek też nie ułomki i delikatnie, acz stanowczo kąpiel zakończyli.Wymyty otrzymał nowe ubranie (stare zostało natychmiast spalone przezżonę Bogdana) i został zaproszony do stołu na kolację. Potem odwieźliśmygo do mieszkania. Mimo że znaczek z Matką Boską został znów przypięty,pan Wiktor nie szczędził nam brzydkich słów - cóż, czy w końcu wolno bezkarnienaruszać osobistą nietykalność kombatanta i emeryta? Naruszyć jegogodność i prawa człowieka, myjąc go do czysta i pozbawiając brudnej odzieżyi niemal oswojonych jej lokatorów?Gołym okiem widać było, że ta gorąca kąpiel oczyszczająca z pokładówstarego brudu sprawiła Panu Wiktorowi pewną ulgę. Awanturowała się jegogodność, ale wewnętrzne rozdarcie stawało się oczywiste i mimo brzydkichsłów powoli tracił rezon i pewność siebie. Nowe ubranie, jakby odświętne,sprawiało, że z trudem i powoli odnajdywał się w nowej roli, pozbawionystarego pancerza.Ale my też byliśmy rozdarci wewnętrznie - czy wolno, mając na uwadzedobro bliźniego i osób go otaczających - wykąpać go pod przymusem? Co nato prawa człowieka? Czy było to naruszenie godności pana Wiktora, czy jejprzywrócenie? A może tak właśnie wygląda czyściec, wybielający ciała i duszegrzeszników?128<strong>FRONDA</strong> 40


Jakiś czas później znalazłemreportaż z duńskiego domu opiekispołecznej. Autor z dumą opisywał,że żadnego z pensjonariuszy nie kąpiesię wbrew jego woli, szanując godnośći dumę. Inny reportaż opisywałkloszardów paryskich - wierni hasłombraterstwa i równości obywatele Francjinie naruszają wolności kloszardów i niktich nie zmusza do mycia się, szanując ichwybór i „trudną ścieżkę" (nie wiadomo dokądprowadzącą). Ale nie jest to nic dziwnego, zważywszyna starą tradycję francuską, jaką jest uleganie urokomwzorców „szkoły wschodniej".A wiec znów wątpliwości. Czyżbyśmy ja, Bogdan i Jurek byli jednakbarbarzyńcami, obcesowo obchodzącymi się z bliźnim? Ale z pomocą znówpospieszyły gazety, opisujące angielską Armię Zbawienia. W jej schroniskachbezdomnych i włóczęgów kąpie się przymusowo, zmienia odzież na świeżą- wbrew opinii („szkoły wschodniej"), że takimi brudnymi nieborakamiopiekuje się w szczególny sposób Opatrzność. Co pozwala zrozumieć fakt, iżwolontariuszy Armii Zbawienia wydalono z Moskwy pod pretekstem, że jestto organizacja paramilitarna!Jadam czasem obiady w uniwersyteckim barze mlecznym zwanym potocznieKaraluchem. Bywają tam też żebracy, bezdomni i włóczęgi. Mimowspółczucia trudno jest znieść z nimi kontakt zapachowy. Więc wróciły domnie stare rozważania. Kiedyś włóczęgostwo było karane, a w Warszawienawet doprowadzano włóczęgów siłą do przytułku miejskiego przyul. Boleść. Co by było, gdyby dziś straż miejska takiego żebraka przymusowodoprowadziła do schroniska, wykąpała, odziała w nowe ciuchy i nakarmiła?Lekarz mógłby go zbadać, katoliccy wolontariusze mieliby okazję praktyczniekontynuować dzieło św. Brata Alberta Chmielowskiego, student psychologiilub filozofii, pracując jako wolontariusz, mógłby pogłębić swoją znajomośćnatury ludzkiej, postawić pytania o sens życia i egzystencji. Bezdomny, któremuprzytrafiłoby się kilka razy przejść przez taki czyściec, może straciłbyupodobanie do wolności pełnej brudu? Chociaż mogłoby być też inaczej.JESIEŃ 2006 129


Gazety opisywały polskich bezdomnych, którzy przed zimą dokonują lekkichprzestępstw w Skandynawii, gdyż tamtejsze więzienia oferują o niebo lepszewarunki bytowe niż polskie schroniska dla ubogich.Można sobie też w Polsce wyobrazić bezdomnego, który wyrzucony przezzły los za burtę i poruszony przymusową kąpielą, skarży polskie państwoprzed Trybunałem Praw Człowieka lub Komitetem Helsińskim, żądając odszkodowaniaza naruszenie godności i wolności osobistej.***Święty brat Albert Chmielowski zbierał bezdomnych, żebraków, włóczęgówz ulic Krakowa do swoich „ogrzewalni"; Matka Teresa podnosiła umierającychz ulic Kalkuty. Kto wytyczy jasne granice między obowiązkiem miłosierdziaa osobistą nietykalnością, godnością człowieczą, wolnością wyboru?Teologia? Filozofia? Tak zwany zdrowy rozsądek? Czy pełna hipokryzjiobojętność wobec wyrzuconych poza nawias społeczny?Zygmunt Bauman w jednej ze swych książek użył terminu „ludzie-odpady".Cóż, widać można spojrzeć i z takiej perspektywy. Tylko czy dwa tysiącelat chrześcijaństwa do niczego nie zobowiązują?PAWEŁ ZAWADZKI


MARCIN KRUHLEJ* * *lekka jak wicherw samym centrum tchnieniarozbudzony radościąroztańczonych mięśnigładka jak łzaumyta krwią drzewai sokiem ukrzyżowanej żywicydelikatna cierpieniemdrżącym w podmuchach ciszyjak najbardziej nieujarzmionysenzatajona najgłębiejw komorze wyjątkowych wypadkówna dnie piórnikaobok zdjęcia ukochanejwzrokiem umęczonamatka zbawieniaJESIEŃ 2006131


* * *to już nie październikchociażdroga pani Tereskakąpie swoje domowe kotyw jeziorze błotnymjej tajemne księgi mówiąże pomaga to na sklerozęalbowiem niepamięćto groźna chorobai giną dnii giną chwile132<strong>FRONDA</strong> 40


* * *to już nie października Pan Wiatrwiecznie chodzącyna wysokich obcasachprzeprowadził się do miastai zwykł mawiaćże wiersze przyrodniczesą dla idiotówtak jak miłośći inne naturalne sprawyJESIEŃ 2006133


* * *to już nie październikrazem z Panią Tereskązdejmujemy nabożne obrazy ze ścianbo zbliża się „święto odeszłych"już niedługo - za pół knotazacznie się powrótw wersji „last minutę"z dokładnością do jednego spalonego znicza134<strong>FRONDA</strong> 40


* * *to już nie październikDziwna Maryśkaskończyła swoją„małą szkolną rewolucję"zamknęła poglądyw szkatułce po zwiędłej babcii wyruszyła na łowya nuż się znajdzieuczucie bez walkii skakania po twardej kanapieJESIEŃ 2006135


* * *wczoraj staliśmy w deszczu(tak jak zawszegdy nasze kłamstwa wyganiają nas z domu)a świat leciał nam na głowęciężarem łezw mądrych książkach pisząże stanie w deszczu jest romantyczneale czy jest romantyczne w samym sensiestaniadzisiaj stoimy w śniegua miłość (czy jak jej tam)spada na nasw formie czysto krystalicznejMARCIN KRUHLEJ


Biuro matrymonialneMARZENIE KASIMiła krawcowa, zgodna,z nadwagą w odpowiednichmiejscach pozna pana- chętnie mundurowego lubkierowcę ze wsi, może byćniskiego wzrostu.Jak długo będziesz zwlekał,romantyczny, uczciwy? PuszystaWiesława czeka dogodziny 21.30.Niebanalna, image kruszyny(46/158/50) pozna sympatięna życie z klasą, intelektemi stałym dochodem, któryoprócz męskości coś sobąreprezentuje.TY - lojalny, elokwentny, wysokiromantyk, sytuowany,bez alimentów lub z jednymdzieckiem, niepoprawnyoptymista, lubiący caravaningi szachy; JA - blondynka, aparycja,wysoka kultura, szczeraromantyczka z temperamentem;CEL - uczucie.Poszukuję pana z autemi dobrym sercem.JA - bardzo młody wyglądi poczucie własnej wartości,seksi, biust siódemka;TY - z zasadami, przyjedźautem. Atrakcyjna z Tych.Interesująca wewnętrznie i zewnętrznie,archetyp kobiecości.Ozdoba gór i Śląska.Jeśli cenisz wartości wewnętrzne,to napisz do katoliczkipo studiach.Mam zamiar zamieszkaću pana. Lucyna.Zbyt długo czekam na miłośći odrobinę szaleństwau boku erudyty bez nadwagi!Skromna abstynentka, romantyczkao szerokich zainteresowaniach,empatycznapozna pana z autem, któryszanuje kobiety.Niusia, 64/164/72, wdowaniebanalna, zwolenniczkaładu i porządku, z nutką fantazjipragnie zamieszkać nawsi w małym domku z normalnympartnerem. 9 numerologiczna,Wodniczka. Milewidziany Baran, niepalący,muzyk.Etyczna, ponętnie ładna,cztery języki obce, poznapana z zagranicy, warunek:znaczki.WYBÓR I MONTAŻ:JUSTYNA RADCZYŃSKAna podst. miesięcznika ..Kontakt*'(6)122. czerwiec 2005JESIEŃ 2006137


Pani moja - mówiła Brygida do Matki Bożej - łatwo znaleźćkobiety, które podporządkują się regule, ale trudnoznaleźć mężczyzn, którzy zechcą się poddać rządomjednej kobiety, bo wielu z nich wzdyma i unosi świeckawiedza, wabią ich zaszczyty, bogactwa i rozkosze.Mistyka małżeńskaśw. Brygidy SzwedzkiejEMILIACUTOWSKAiW jakim stopniu wizje mistyków są zapośredniczone przez ich osobowośći życiorys, w jakim zaś stanowią bezpośredni przekaz z góry? Nie ma przecieżmistyki w stanie czystym ani literatury mistycznej wolnej od ograniczeńautora. Na ile przeżywanie wiary jest zdeterminowane naszym doświadczeniem?Pytanie to nabiera szczególnego sensu w przypadku Objawień niebieskichśw. Brygidy Szwedzkiej (1303-1373), której bogatym żywotem można byobdzielić trzy święte. Brygida w drodze przez trzy etapy swojego życia i powołaniaprzeszła przez trzy stany w Kościele: życie małżeńskie, samotność13g <strong>FRONDA</strong> 40


poświęconą Bogu i powołanie zakonne. Jednak to jej przeżycia jako żonywycisnęły charakterystyczne piętno na kolejnych stopniach mistycznegojednoczenia się z Chrystusem, a w końcu ukształtowały niespotykaną u innychautorów mistykę małżeńską, głęboko zakorzenioną w Piśmie Świętymi Tradycji, ale specyficzną, bo wyrażającą własną drogę świętej.Już jako dziecko zaczęła mieć wizje. Z żywotu i akt procesu kanonizacyjnegoBrygidy (zakończonego wyniesieniem na ołtarze zaledwie 18 lat po jejśmierci) wynika, że rodzina wiedziała o jej wewnętrznych doświadczeniach,a także o pragnieniu, by wstąpić do klasztoru. Mimo to w wieku 13 lat zostaławydana za Ulfa Gudmarssona, młodzieńca oddanego raczej dobrej zabawieniż modlitwie. Życie u jej boku sprawiło jednak, że Ulf stał się człowiekiemmądrym i pobożnym, głęboko kochającym Boga. Brygida urodziła ośmiorodzieci i sprawowała pieczę nad rodzinną siedzibą, przy której utrzymywałaszpital i schronisko dla bezdomnych i ubogich.Jako arystokratka, należąca do bardzo wpływowej rodziny, brała też aktywnyudział w życiu publicznym. Kilka lat spędziła na dworze królewskimjako wychowawczyni następców tronu. Jej pozycja na dworze władcy Szwecjii Norwegii Magnusa Erikssona była tak silna, że występując przeciw zbytkowii rozwiązłości, piętnowała postępowanie ludzi, którym ten ufał, a nawet jegosamego. Doradcę królewskiego księcia Benedykta Algotssonapublicznie oskarżyła o sodomię,choć o podobne skłonności podejrzewano także monarchę. Mimo to Magnuspozostawał dla niej łaskawy: Brygida była matką chrzestną jednego z jegodzieci, a król w 1346 roku ufundował w Vadstenie klasztor dla pierwszejzałożonej przez nią wspólnoty. Za jej też sprawą Szwedzi podjęli wyprawęmisyjną do na poły pogańskiej Finlandii, pod jej wpływem władca nakłaniałpapieża do powrotu z Awinionu do Rzymu i podjął próbę mediacji międzywłaśnie rozpoczynającymi wojnę - jak się miało okazać, stuletnią - Francjąi Anglią. Również duchowni, choć stanowczo przez nią upominani, nie śmieliokazywać Brygidzie ostentacyjnej niechęci. Nikt też nie powątpiewał w prawośći świętość jej życia, a moc, z jaką głosiła swe orędzie, budziła respekt.A jednak w końcu, zniechęcona obojętnością królewskiej pary, zdecydowałasię opuściła dwór i w 1341 roku wyruszyła wraz z mężem do SantiagoJESIEŃ 2006 139


de Compostella. Pielgrzymując przez Niemcy, Niderlandy i ogarniętą wojnąFrancję, naocznie przekonywali się o prawdziwości smutnych wieści dochodzącychdo ich dalekiego kraju. Europę pustoszyły nieurodzaje, głód i zarazy.Papiestwo, uwikłane w polityczne zależności, nie panowało nad zdemoralizowanymklerem. Idea krucjatowa, która przez stulecia łączyła i ożywiałazachodnie chrześcijaństwo, upadła. Ludzie zaś powszechnie oczekiwali DniaSądu i ściągali tłumnie na płomienne kazania, głoszone na rynkach przez pogrobowcówapokaliptycznej myśli Joachima z Fiore.Powróciwszy z pielgrzymki, małżonkowie postanowili zachować wstrzemięźliwość,nosili się też z zamiarem ufundowania podwójnego klasztoru.Ulf został oblatem u cystersów w Alvastrze, gdzie zmarł w 1344 roku. Rokpóźniej Brygidzie objawił się Chrystus, nazywając ją swoją oblubienicą i obiecując,że aż do śmierci będzie jej towarzyszył Duch Boży. W ten sposób rozpocząłsię drugi etap jej życia:z żony Gudmarssona staje się oblubienicą Bogai Jego wyjątkowym narzędziem. Przeżycia okresu małżeńskiego ukształtowałyjednak zarówno sposób przeżywania tej nowej misji, jak i jej opisywania.W 1346 roku Brygida usłyszała kolejne wezwanie: winna udać się do papieża,by prosić go o powrót na Stolicę Piotrowa oraz zatwierdzenie regułynowego zakonu, którą podyktował jej Pan Jezus. Trzy lata później ruszyław drogę do Rzymu, gdyż na 1350 rok wyznaczono wielki jubileusz.Nie lękaj się, lecz mocno trwaj w wierze - słowo nie pochodzi od ciebieani ze świata! Od Ducha Mojego wychodzi, którego mieli prorocy- zanotowała wcześniej słowa Chrystusa (Revelationes celestes V, 14).- Królestwo wasze dotknięte jest grzechem, dlatego słowo nie możetu wzrastać. Jeśli ziarno przywalisz ciężarem, nie wzejdzie - przedzierasię do miejsca innego i tam zapuści korzenie, a pędy wyrosną ponadgłaz.Tym „miejscem innym" miała być właśnie Italia, gdzie Brygida głosiła Bożeorędzie już do śmierci. Pod koniec życia wybrała się na jeszcze jedną pielgrzymkę:wymarzoną wyprawę do Ziemi Świętej. Tam dokonały się jej naj-140 <strong>FRONDA</strong> 40


słynniejsze objawienia Narodzenia Pańskiego i Męki, których opisy wywarłytak duży wpływ na późnośredniowieczną ikonografię i literaturę.IIMiłość, podobnie jak mistyka, woli półmrok niż pełne światło. Brygida niezwykła opowiadać publicznie o swoich relacjach małżeńskich, nie jest teżzbyt wylewna, jeśli chodzi o intymne przeżycia duchowe. Jej pisma nie nosząśladu tego erotycznego albo romantycznego tonu, który charakteryzuje dzieławielu autorek duchowych. Brygida jest pełna godności i dyskretna. I choćtemat zjednoczenia duszy z Bogiem jest tak ważny dla jej dzieła, to nawetokreślenie „oblubienica Chrystusa", podsunięte jej przez Zbawiciela, przyjęłaona jako zwyczajny sposób nazywania siebie samej. Objawień Brygidy niemożna zatem nazwać „mistyką miłosną"; jest to raczej mistyka małżeńska,mocno osadzona w realiach codziennego życia.Poznanie Boga, jakiego doświadczyła, w najmniejszym stopniu nie przypomniałonormalnego sposobu poznawania rzeczywistości. Prawdy Bożeukazywały się jej wszystkie w jednej chwili,tak jak klejnoty naraz wyrzucone ze szkatuły,i dlatego nie sposób było je opisać i przekazać inaczej, niż posługując sięsymbolami i metaforami. Część z nich Brygida dobierała sama, ale kiedy doświadczeniamistyczne miały charakter wizji, często bardzo złożonych i bogatychw znaczenia, sposób ich wyrażenia podsuwał jej sam Chrystus, ona jezaś następnie interpretowała albo czekała na ich objaśnienie przez Pana lubświętych w kolejnych aktach duchowego poznania.Objawienia Brygidy były spisywane już po śmierci jej męża. Zawartew nich wypowiedzi dotyczące małżeństwa chrześcijańskiego mają raczej charakterogólnych refleksji nad tym stanem niż relacji z własnych przeżyć.Małżonkowie, którzy zawierają ślub z miłości i bojaźni Bożej dla wychowaniapotomstwa, są świątynią duchową, w której Bóg chce mieszkać jakotrzeci, razem z nimi. Jednak, według słów Chrystusa, ludzie na ogół pobierająsię i żyją ze sobą z innych powodów: dla pychy i próżnych uciech, które towarzysząweselu, dla bogactw i z zachwytu nad piękną twarzą współmałżonka.JESIEŃ 2006141


wreszcie „z powodu lubieżności i w pragnieniu lubieżności, jak bydlęta",dzieci zaś chcą wychowywać nie dla Boga, ale dla bogactw i zaszczytów. Tacynarzeczeni przychodzą do kościoła w zgodzie, ale ich pragnienia i myśli sąBogu całkowicie przeciwne, a wola nie zgadza się w niczym z Jego wolą.Gdyby wszystkie ich myśli były zwrócone ku mnie i wolę swojązłożyli w moje ręce, i gdyby przyjęli małżeństwo w bojaźni mojej,towarzyszyłbym im i byłbym z nimi, jako trzeci - mówi Chrystus.- Teraz jednak nie mają w sobie mojej jednomyślności, która powinnabyć ich głową, bo w ich sercu jest lubieżność, a nie miłośćmoja. Potem podchodzą do ołtarza mojego, gdziesłyszą, że powinni mieć jedno serce i jedną duszę,ale wtedy właśnie serce moje ucieka od nich, bo niebiorą z mojego serca żaru i nie czują ciepła mojego Ciała.Szukają bowiem żaru, który prędko wygasa, i szukająciała, które pożerają robaki. Tacy pobierają się bezwięzów Boga Ojca i bez jedności i miłości Syna,i bez pocieszenia Ducha Świętego. A kiedyidą do łoża, odstępuje ich Duchmój i zbliża się do nich duchnieczysty, bo łączą się tylkoz rozwiązłości, nic innegonie ma między nimi i o niczyminnym nie myślą (Revelationescelestes I, 26).Tym, co nadaje sens i godność małżeństwu, jest więc Boża miłość i bojaźń,ci, którzy chcą zamknąć się tylko w ludzkiej miłości, zawierają ślub niegodniei nieskutecznie. Brygida kilkakrotnie opisuje sytuacje, kiedy ktoś sprawuje lubprzyjmuje sakrament w pozornie pobożny sposób, podczas gdy z powodu jegogrzechu obrzęd wywiera skutki wręcz przeciwne do zamierzonych - zamiastuświęcać, sprowadza złego ducha. W życiu duchowym człowieka nie ma próżni:ktoś, kto wyrzucił z łoża małżeńskiego Boga, zaprasza tam diabła.Tymczasem miłosierdzie Boże wciąż czuwa nad lekkomyślnymi małżonkami,a Bóg błogosławi im, dając potomstwo, w nadziei, że się nawrócą. Czasem142 <strong>FRONDA</strong> 40


zresztą rodzice nawracają się dzięki dzieciom. „Takie jednak bezbożne małżeństwonigdy nie zobaczy oblicza mojego, jeżeli nie będą pokutować. Żadenzaś grzech nie jest tak ciężki, żeby pokuta go nie oczyściła". Dla Brygidy jestwięc oczywiste, że zbawienie dusz obojga jest ze sobą nierozerwalnie związane:to nie mąż i żona, alemałżeństwo jako jedność zostanie zbawione albo potępione.Mistyczka opisuje też „małżeństwo duchowe" - ludzi, którzy pobierają się,aby „posiadać Boga, w czystości ciała i duszy". Nie pragną piękna cielesnego,ale rozkosznego oglądania Boga i Jego miłości. Nie gromadzą bogactw, alepoprzestają na tym, co niezbędne. Nie szukają towarzystwa rodziców i przyjaciół,ale sam Bóg jest ich miłością i pragnieniem. Dzieci pragną rodzić Bogu- przez dobre ich wychowywanie, dobry przykład i nauczanie o rzeczach duchowych.Tacy narzeczeni, „jeśli zachowali nienaruszoną wiarę, ja zgadzamsię z nimi, a oni ze mną" - mówi dalej Jezus św. Brygidzie. „Podchodzą doołtarza mojego i rozkoszują się ciałem i krwią moją. W tej rozkoszy chcą byćjednym ciałem i jedną duszą, a ja, prawdziwy Bóg i Człowiek, potężny w niebiei na ziemi, będę jako trzeci z nimi, kiedy wypełnię ich serce".Kiedy grzesznicy obcują ze sobą, są pełni złego ducha i lubieżności, ci zaś[...] napełniają się Duchem moim i zapalają się ogniem miłości mojej,którego nigdy im nie zabraknie. Ja jestem jedynym Bogiem, w Trójcyosób, istotowo jednym z Ojcem i Duchem Świętym. Jak bowiem niemożliwejest oddzielić Ojca od Syna i Ducha Świętego od obydwu, i jakniemożliwe jest, aby oddzielić żar od ognia, tak nie można takich małżonkówduchowych ode mnie oddzielić, bo jestem trzeci z nimi. Raztylko moje ciało przebite zostało włócznią i zabite, lecz już więcej nieumiera. Dlatego nie umrą i nie opuszczą mnie ci, którzy wcieleni są wemnie przez wiarę i doskonałą wolę. Bo gdziekolwiek chodzą, stoją czysiedzą, ja zawsze jestem z nimi, jako trzeci (Revelationes celestes I, 26).Jedność małżonków z Bogiem jest więc ukształtowana na wzór jednościTrójcy Świętej - słychać tu wyraźnie echo słów Jezusa: „aby wszyscy stanowilijedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie" 017, 21a).JESIEŃ 2006


Kościołowi wieków średnich często zarzuca się deprecjonowanie, a przynajmniejniedocenianie duchowego wymiaru małżeństwa. Tymczasem dlaśw. Brygidy jest jasne, że służy ono zbawieniu dusz, a jego główny cel stanowi- tak samo, jak w wypadku życia zakonnego - zjednoczenie z Bogiem.Również warunki osiągnięcia świętości i stawiane małżonkom wymaganiasą podobne do obowiązujących w życiu zakonnym, z tym, że inaczej realizowane.Małżonkowie „duchowi" żyją w ubóstwie, tzn. nie gromadzą niepotrzebnychbogactw i są wolni od przywiązań doczesnych, nawet względemwłasnych rodziców lub przyjaciół. Żyją też w czystości, czyli wystrzegają sięrozpusty i lubieżności, a miłość fizyczna między nimi różni się w zasadniczysposób od nieczystości. W pismach Brygidypróżno szukać osławionej„średniowiecznej pogardy dla ciała",znajdujemy tu jedynie zwykłe wskazania katolickiej moralności, każącej wiązaćseks z miłością małżeńską, a nie tylko z pożądaniem.Według szwedzkiej mistyczki małżeństwo nie jest jedynie „lekarstwem nagrzech", ale pierwotnym zamysłem Boga wobec człowieka. Na charakterystycznedla teologii scholastycznej pytanie, jak rodziłyby się dzieci, gdyby pierwsirodzice nie zgrzeszyli, Brygida odpowiada: zupełnie tak samo jak teraz, ale bezniszczącego i spalającego pożądania, gdyż rodzice płonęliby miłością Bożą. Bógdałby dziecku duszę, a matka nosiłaby je i urodziła bez bólu. Nowo narodzonedziecko byłoby od razu doskonałe, jak rajski Adam. I chodzi tu zarówno o doskonałośćfizyczną, brak ułomności, jak i o doskonałe zjednoczenie z Bogiem- dawcą duszy nieśmiertelnej. Brygida podkreśla wielokrotnie, że tak właśnie- bez bólu - nosiła i urodziła Chrystusa Najświętsza Maryja Panna. Chrystusjest bowiem nowym Adamem, który zadośćuczynił za grzech pierwszego, a jegoMatka - nową Ewą. Zbawiciel przywraca pierwotny porządek stworzenia.Sformułowanie, iż gdyby nie grzech pierworodny, dzieci poczynałyby siębez „lubieżnej rozkoszy", oznacza, że wzajemne relacje małżonków byłybywówczas uporządkowane i ludzkie, rozumne: „Dałem małżonkom nasieniełączenia się, aby przynosiło owoc w stosownym czasie i miejscu, i aby owocowałoze słusznej przyczyny i rozumnie" (Revelationes celestes V, 3). W każdymrazie bez wątpienia dzieci poczynałyby się i przychodziły na świat w sposób144<strong>FRONDA</strong> 40


fizyczny, jednak nie skażone „starodawną winą" oraz bez bólu, który teraznieodłącznie towarzyszy narodzinom.W raju Adam i Ewa nie odczuwali głodu ani pragnienia, wstydu ani pożądliwości,ponieważ sam Bóg był ich rozkoszą i wszelkim dobrem. Rozważania natemat życia pierwszych ludzi rzucają jeszczejeden snop światła na opisaną powyżejideę życia małżeńskiego: mąż i żona,żyjąc w jedności ze sobą i z Bogiem,uczestniczą w przywracaniu ładu, zakłóconegoprzez grzech pierworodny.Nauczając o małżeństwie, Chrystusodwołuje się do pierwotnego zamysłuStwórcy: „Przez wzgląd na zatwardziałośćserc waszych pozwolił wam Mojżeszoddalać wasze żony; lecz od początku taknie było" (Mt 19, 8). Ale dzieło zbawczeSyna nie tylko przywraca światu prawa,które ustanowił Ojciec, lecz prowadzidalej, w kierunku „nowego nieba i nowejziemi". Sakrament, który zawierają małżonkowie, jest więc także powołaniemdo uczestnictwa w dziele odkupienia.Małżeństwo było w życiu św. Brygidy przygotowaniem do kolejnego stopniajej zjednoczenia z Bogiem. Po śmierci męża zamieszkała w pustelni przycysterskim klasztorze w Alvastra, gdzie on sam dokonał żywota. To męskiezgromadzenie miało się zresztą okazać jedynym, w którym Brygida kiedykolwiekmieszkała. Mistyczka nigdy bowiem nie poznała tak dobrze trybu życiażadnego klasztoru żeńskiego.Chociaż bardzo kochała Ulfa, krótko po jego śmiercizdjęła z palca obrączkę.Wbrew podejrzeniom zgorszonych przyjaciół i krewnych gest ten nie oznaczałjednak pogardy dla pamięci męża, ale pełną wolność dla Chrystusa. BrygidaJESIEŃ 2006145


zrezygnowała też z posługiwania się swoim herbem rodowym, w jej pieczęcipojawia się odtąd korona cierniowa i insygnia Męki Pańskiej oraz zawołanie:Amor meus crucifixus est (Moją miłością jest Ukrzyżowany). W ten sposób odpowiadającna nowe powołanie, porzuciła zależności ziemskie i zaczęła sięposługiwać znakami Królestwa Bożego.W drugim roku swojego życia pustelniczego Brygida doświadczyła owejwizji, w której Ukrzyżowany nazwał ją swoją oblubienicą:Ja jestem stwórcą nieba, ziemi i morza, i wszystkiego, co je napełnia. Jajestem jednym z Ojcem i Duchem Świętym [...]. Ja jestem tym, którypowstał z martwych i wstąpił do nieba, i który teraz przez Ducha mojegomówię z tobą. Ja wybrałem cię i uczyniłem cię moją oblubienicą, abyobjawić ci tajemnice moje, ponieważ takie było moje upodobanie.Zdania te przypominają raczej uroczysty akt prawny niż miłosne wyznanie.To wrażenie potwierdza się dalej:Zgodnie z prawem stałaś się moją, kiedy po śmierci męża złożyłaśswoją wolę w moje ręce. Kiedy bowiem on zmarł, zastanawiałaś sięi pytałaś, jak mogłabyś pozostać dla mnie ubogą, i pragnęłaś wszystkopozostawić dla mnie. Dlatego zgodnie z prawem stałaś się moją. Zataką miłość godzi się, abym się tobą zaopiekował. Dlatego biorę sobieciebie jako swoją oblubienicę, dla mojego upodobania, ponieważ przystoiposiadać Boga w czystości duszy.Słowa Chrystusa dokładnie odpowiadają przytoczonej powyżej wypowiedzidotyczącej zawierania „małżeństwa duchowego", ten sam zwrot: „posiadaćBoga w czystości ciała i duszy" (Revelationes celestes I, 1 i 26) opisuje doświadczeniemałżonków i mistyczne zjednoczenie z Bogiem Brygidy jako oblubienicyPana. Co to znaczy, że Brygida stała się oblubienicą Boga „zgodniez prawem"? Cała wypowiedź jest uroczystą przysięgą małżeńską, którąChrystus składa Brygidzie. Bardzo ważne jest, że święta staje się prawowitąmałżonką, że jej związek z Bogiem jest sprawiedliwy, uprawniony, choćz pewnością wyjątkowy. Wydaje się, że w Kościele i społeczeństwie średniowiecznymdużą wagę' przykładano do uprawomocnienia nauczania przez146<strong>FRONDA</strong> 40


sakrament lub akt prawny. Takie przedstawienie misji prorockiej mistyczkijako potwierdzonej legalnym małżeństwem ma upewnić samą Brygidę o autentycznościi wartości jej powołania, a także uzbroić ją przeciwko ludziompróbującym zakwestionować jej posłannictwo. A wiadomo, że niemało byłotakich, co upominani w imieniu Chrystusa ośmieszali ją jako zwariowanądewotkę. Akta jej procesu kanonizacyjnego przytaczają nawet, jak pewiendominikanin twierdził, iż jest niemalniemożliwe, by Bóg mówił przez tę „głupią paniusię".Całe nowe życie Brygidy, które rozpoczęło się tego dnia w cysterskiej pustelniw Alvastra, miało więc zostać ukształtowane na wzór idealnego małżeństwa.To, co znała do tej pory, a co samo w sobie było sakramentem, czyli znakiemuświęcającym, przeniesione zostało na jeszcze wyższy poziom uświęceniai symboliki: świętość małżeńska stała się znakiem radykalnej świętości oblubienicyChrystusa. „Powinnaś być przygotowana, bo kiedy oblubieniec zapragniecię poślubić, musisz być oczyszczona i przystrojona. Oczyszczasz się,kiedy twoje myśli krążą ciągle wokół grzechów twoich: kiedy myślisz o tym,jak z grzechu Adama cię oczyściłem, a jak upadającą przez własne grzechyza każdym razem podnosiłem cię i podtrzymywałem. Oblubienica powinnamieć na piersi znak oblubieńca, to jest pamiętać o dobrodziejstwach, którymicię obdarzyłem, dając ci zdrowie i dobra doczesne, i jak słodko pojednałemsię z tobą, kiedy za ciebie umarłem i przywróciłem ci dziedzictwo, którechciałaś posiadać". Kolejne elementy metafory małżeńskiej pojawiają sięw przytoczonym fragmencie Objawień niebieskich niemal w każdym zdaniu.Chrystus, mówiąc o „pojednaniu" z Brygidą, mówi dosłownie o pogodzeniusię z żoną po rozwodzie: „słodko pojednałem się z tobą, przywróciłem cięsobie", przy czym użyty tu termin „przywrócić żonę" w języku prawnymznaczy dokładnie „pojednać się z żoną po rozwodzie". Misja Brygidy jest więcszczególnym sposobem uczestnictwa w dziele odkupienia: łaska Chrystusaprzywraca Bogu relację sprawiedliwą z człowiekiem, która została zerwanaprzez grzech, czyli: przywraca człowieka, który był cudzołożną żoną,do domu męża.Być żoną, oblubienicą Chrystusa oznacza jednak przede wszystkim: chciećtego, czego On chce, i żyć tak, jak On żył, być mu posłuszną we wszystkim.JESIEŃ 2006 147


Zapewne w czasach św. Brygidy dostrzeżenie tych skojarzeń łączących sięz małżeństwem było łatwiejsze niż dziś, ponieważ z pojęciem męża silniejwiązano władzę zwierzchnią nad żoną, a do oczywistych cnót tej ostatniejnależała uległość wobec jego woli. Jednak poza tym, że element ten współtworzymałżeńską metaforę i wynika z ówczesnej obyczajowości, w teologiiśw. Brygidy jest on przede wszystkim wyrazem dysproporcji między Bogiema ludzką duszą i mówi o sposobie, w jaki człowiek kocha Boga, okazując Muposłuszeństwo.IVKolejnym etapem na drodze św. Brygidy, a zarazem kolejnym stopniem jejmałżeńskiej mistyki miało być założenie Zakonu Najświętszego Zbawiciela,którego regułę Chrystus podyktował jej, jeszcze zanim wyruszyła do Rzymu.Zatwierdzanie reguły przez papieża trwało jednak długo, trudno było teżzgromadzić środki, które zapewniłyby utrzymanie nowemu zgromadzeniu.I choć Brygida do końca życia zabiegała o powstanie zakonu, nie dane jejbyło ujrzeć efektu tych starań. Pierwszą ksieni macierzystego domu brygidekw Vadstenie została córka świętej założycielki, bł. Katarzyna. Żyła onakilka lat w małżeństwie, a kiedy owdowiała, zamieszkała z matką w Rzymie.Po śmierci Brygidy to Katarzyna kontynuowała jej starania, zabiegała teżo jej kanonizację. Przyjaźniła się ona ze słynną dominikańską mistyczką,św. Katarzyną Sieneńską, i wspierała jej wysiłki na rzecz powrotu papieża doRzymu. W ten sposób córka podjęła i zrealizowała dzieło, którego charyzmatChrystus objawił jej matce.Zakon Najświętszego Zbawiciela został ustanowiony przede wszystkimdla kobiet, choć z założenia miał być zakonem żeńsko-męskim- podwójnym, ale (uwaga!) nie koedukacyjnym. W XIV wieku zakładaniepodwójnych klasztorów i zatwierdzanie nowych reguł nie było jużjednak możliwe, dlatego ostatecznie przekazana Brygidzie reguła pełniw ustroju zakonu rolę pomocniczą wobec Reguły św. Augustyna. Forma,jaką przybrał ostatecznie Zakon Najświętszego Zbawiciela, odbiega więcnieco od zamysłu świętej założycielki, dlatego tutaj zajmiemy się wizjązgromadzenia, której ziszczenia pragnęła Brygida, czyli pierwotną RegułąZbawiciela.148<strong>FRONDA</strong> 40


Według tej ostatniej Zakon Najświętszego Zbawiciela jest zapowiedziąnieba i realizacją przyszłego Kościoła zbawionych, obecnego na ziemi jużteraz, czyli w czasach ostatecznych.W każdym klasztorze ma żyć nie więcej niż 60 sióstr, 13 kapłanów, którzyprzedstawiają apostołów (łącznie ze św. Pawłem), czterech diakonów, reprezentującychczterech doktorów Kościoła (tytuł ten na Zachodzie przyznawanowówczas tylko św. Ambrożemu, św. Augustynowi, św. Hieronimowii św. Grzegorzowi I Wielkiemu) oraz ośmiu braci zakonnych. W sumieklasztor zamieszkuje zatem 85 osób, czyli 13 apostołów i 72 uczniówChrystusa.Głową wspólnoty jest ksieni. Decyzje podejmuje ona w porozumieniu zespowiednikiem generalnym, którego wybiera wraz ze wspólnotą. Wybór takspowiednika, jak i ksieni zatwierdza biskup. Ustrój ten może wydawać sięniecodzienny, ale nie oznacza żadnej rewolucji obyczajowej: ksieni przedstawiaNajświętszą Maryję Pannę, królową Apostołów i Kościoła. Cały zakonjest bowiem ustanowiony na chwałę Matki Bożej. Brygida zdawała sobiesprawę z trudności związanych z realizacją tego projektu:Pani moja - mówiła do Matki Bożej - łatwo znaleźć kobiety, które podporządkująsię regule, ale trudno znaleźć mężczyzn, którzy zechcą siępoddać rządom jednej kobiety, bo wielu z nich wzdyma i unosi świeckawiedza, wabią ich zaszczyty, bogactwa i rozkosze (Extravagantes, 19).Dlaczego jednak nikt nie reprezentuje Chrystusa? Na czele wspólnoty mógłbyprzecież stać opat, który symbolizowałby Pana, tak jak to było w Regulesw. Benedykta:Opat, który zasługuje, aby stać na czele klasztoru, powinien zawszepamiętać, jakie nosi miano, i czynami dawać wyraz swej godności.Wiara widzi w nim w klasztorze zastępcę Chrystusa, skoro nazywa goJego imieniem.We wspólnocie brygidiańskiej najwyższą władzę sprawuje jednak ksieni, ponieważcała społeczność jest znakiem Kościoła świętych po WniebowstąpieniuJESIEŃ 2006


Pana, Kościoła oczekującego zesłania Ducha Świętego, a charyzmat zakonuma bardzo silne ukierunkowanie eschatologiczne.Także rola mniszek we wspólnocie zakonnej wskazuje na przekonanie0 rychłym nadejściu końca czasów, którym kierowała się Brygida. Obrzędkonsekracji sióstr przewidziany regułą zakłada, że każda z nich zostanie zaślubionajako oblubienica Chrystusa, dlatego sprawowana wówczasliturgia przypomina ślubowanie małżeńskie,zawiera jednak pewne szczególne elementy. Przy wejściu do kościoła biskuppyta kandydatkę do zakonu, czy jest wolna od wszelkich zobowiązań kościelnych- od małżeństwa, ślubów i ekskomuniki, następnie czy przypadkiemnie wstępuje do zakonu pod przymusem albo z chęci uniknięcia trosk doczesnych,w końcu zaś wprowadza ją do kościoła. Przed nową oblubienicąChrystusa niesione są dwie pochodnie oraz czerwony sztandar, na którymz jednej strony przedstawiono Mękę Pańską, a z drugiej Matkę Bożą. Jest tosztandar oblubieńca, wzniesiony nad oblubienicą, znak wywyższenia (ponieważsą to zaślubiny Króla), ale i poddania Oblubieńcowi. Wyobrażono na nimidee, które oblubienica ma naśladować: pokorę i posłuszeństwo Maryi orazmiłość Zbawiciela. Sztandar i pochodnie są trzymane przed dziewczyną przezcałą mszę.Przed ołtarzem biskup poświęca pierścień, który nałoży na palec nowejbrygidce. Modli się on przy tym słowami: „Wszechmogący wieczny Boże,który poślubiłeś sobie nową oblubienicę w miłosierdziu i łaskach twoich, pobłogosławten pierścień, który służebnica twoja nosi na ręce jako znak pannymłodej, aby stała się godna nosić wiarę twoją i miłość. W imię Ojca i Syna,1 Ducha Świętego. Amen". Biskup odbiera od kandydatki przysięgę posłuszeństwai wierności sobie, sprawującemu władzę z nakazu Chrystusa, orazregule. Potem następuje ślubowanie siostry: „Powierzam się Bogu mojemucałym sercem i całym umysłem, ofiarując mu siebie w prostocie serca", orazbiskupa w imieniu Chrystusa: „A ja władzą Boga wszechmogącego i SynaJego, Pana naszego Jezusa Chrystusa, zgadzam się na ciebie". Biskup nakładawtedy pierścień na palec oblubienicy, mówiąc: „Błogosławię cię, abyś stałasię oblubienicą Boga i wieczną jego własnością. W imię Ojca i Syna, i DuchaŚwiętego. Amen".150<strong>FRONDA</strong> 40


W czasie mszy podczas ofiarowania błogosławi się habit i obłócza w niegosiostrę. Wkładaniu kolejnych części habitu - sukni, butów, welonu - towarzysząosobne modlitwy i błogosławieństwa. Następnie biskup odprawia dalszączęść mszy, aż do momentu, w którym w liturgii sakramentu małżeństwa następowałobłogosławieństwo nowożeńców - wtedy wkłada na głowę siostrykoronę, mówiąc: „Pan nasz Jezus Chrystus niech utwierdzi znak twój w tobie,abyś była wytrzymała i silna, i niech cię ukoronuje koroną radości wedlebłogosławionej woli swojej, aby ten, który jest jednym Bogiem w TrzechOsobach, zjednoczył się nierozłącznie z duszą twoją". Korona będzie odtądstanowić nieodłączny element habitu brygidki: jest to noszony na welonieokrąg z białego płótna z przypiętymi pięcioma czerwonymi krążkami, oznaczającymirany Zbawiciela.Trudno się oprzeć wrażeniu, że ta weselno-zakonna liturgia konsekracjijest próbą usystematyzowania wyjątkowego doświadczenia, które stało sięudziałem Brygidy, i przeniesienia go w sferęsakramentu, a tym samym uczynienia godostępnym dla innych. Oczywiście samoskojarzenie profesji zakonnej ze ślubamimałżeńskimi nie jest niczym wyjątkowymi podobnie obrzędy te wyglądają w różnychzgromadzeniach. Jednak w liturgii brygidiańskiejmamy do czynienia niemal z cytatamiz objawień świętej założycielki, w którychChrystus zawarł z nią „małżeństwoduchowe". Wydaje się też, że w tradycjiinnych zakonów śluby nie są aż tak mocnokojarzone z przysięgą małżeńską, w którejbiskup wypowiada słowa w imieniu Boskiego Oblubieńca.VTrzeci, zakonny etap życia duchowego św. Brygidy był, jak już wspomnieliśmy,najwyraźniej otwarty na eschatologię. Można przypuszczać, iż dziewictwo- czy raczej bezżenność - była dla niej kolejnym po małżeństwie krokiemnie tylko na drodze wzrastania w świętości, lecz także w chronologii dziejówJESIEŃ 2006f51


zbawienia. W tym ostatnim porządku bowiem Staremu Testamentowi odpowiadałobymałżeństwo poligamiczne, które Bóg dopuszczał, aby naród wybranybył jak najliczniejszy i nie zginął pośród ludów pogańskich, NowemuTestamentowi - sakramentalne małżeństwo monogamiczne, ustanowioneprzez Chrystusa, natomiast czasom ostatecznym i Królestwu wiecznemu- życie mnisze i bezżenność poświęcona Bogu (Revelationes celestes I, 1-2).Na podstawie pism św. Brygidy można stwierdzić, że znała ona naukęo trzech epokach w dziejach świata, propagowaną przez XII-wiecznego cystersaJoachima z Fiore i bardzo popularną w kolejnych dwóch stuleciach, aleprzyjmowała ją, modyfikując na swój sposób. Według Joachima historia dzielisię na czas Ojca, czas Syna i czas Ducha Świętego, przy czym chronologicznieepoki te zachodzą na siebie, tak że każda kolejna zaczyna się i rozwija, kiedyjeszcze trwa poprzednia. Pierwsza z nich była czasem patriarchów, a więcludzi żyjących w małżeństwie, druga należy do kapłanów, trzecia zaś - do poświęconychBogu, którzy „nie będą się ani żenić, ani za mąż wychodzić, leczbędą jak aniołowie Boży w niebie" (Mt 22, 30), stąd też pierwszym zwiastunemepoki Ducha był św. Benedykt jako twórca zachodniego monastycyzmu.Brygida podejmuje Joachimową ideę trzech epok, podczas których stopień„uduchowienia" ludzkości będzie wzrastać, ale epokę życia małżeńskiegoprzypisuje do czasu panowania Syna Bożego. Tym samym przedstawiaona małżeństwo jako skuteczny środek łaski, a nie tylko zapowiedź czy typzbawienia, który przeminął wraz z przyjściem na świat Zbawiciela. I chociaższwedzka mistyczka podziela jednak Joachimowe przekonanie, żedla czasów ostatecznych charakterystyczna jest bezżenność,to narodziny Antychrysta, które mają nastąpić przed Sądem Ostatecznym,będą - według niej - na równi parodią Wcielenia i jednocześnie parodiąchrześcijańskiego życia małżeńskiego:Na końcu tego wieku narodzi się Antychryst. Jak bowiem z małżeństwaduchowego rodzą się synowie Boży, tak Antychryst narodzi sięz przeklętej kobiety, udającej, że rozumie rzeczy duchowe, i z przeklętegomężczyzny. Z ich nasienia [...] diabeł utworzy swoje dzieło(Revelationes celestes VI, 67).| <strong>FRONDA</strong> 40


Tego rodzaju - bliskie millenaryzmowi - inspiracje u osoby oficjalnie uznanejprzez Kościół za świętą mogą dzisiaj budzić zdziwienie. Sama myśl Joachimaz Fiore ma współcześnie tak złą prasę, że w ogóle nie bierze się pod uwagę jejmożliwych ortodoksyjnych interpretacji. Przyczyniła się do tego opublikowanaw 1952 roku praca Erica Voegelina Nowa nauka polityki, w której przedstawiłon tego średniowiecznego teologa jako prekursora współczesnych totalitaryzmów,z Trzecią Rzeszą jako zlaicyzowaną analogią epoki Ducha Świętegona czele. Voegelin nakreślił prostą linię, prowadzącą od Joachima, przez m.in.Hegla i Marksa, aż do Hitlera, ponieważ - jego zdaniem - ich koncepcje łączytrójpodział dziejów oraz gnostyczne pragnienie zbudowania nieba na ziemi:Trynitarna eschatologia Joachima stworzyła zespół symboli, któredo dziś wyznaczają sposoby samointerpretacji współczesnych społeczeństwpolitycznych. Pierwszym z symboli jest koncepcja historiizłożonej z trzech następujących po sobie epok, z których trzecia jestuznana za ostatnią, Trzecie Królestwo. Symbolika ta uwidacznia sięw sposobie periodyzacji historii przez encyklopedystów, którzy wyróżnialiepoki: starożytną, średniowiecze i czasy nowożytne. Turgoti Comte dostrzegli w dziejach kolejne następstwo faz: teologicznej,metafizycznej i naukowej. W heglowskiej dialektyce mamy do czynieniaz trzema stopniami duchowego spełnienia wolności. W dialektycemarksowskiej występują formacje pierwotnego komunizmu, społeczeństwaklasowe i komunizm ostateczny. Wreszcie w narodowymsocjalizmie pojawia się symbol Trzeciej Rzeszy, choć jest to przypadekszczególny, wymagający dodatkowych wyjaśnień.Tymczasem zarówno Brygida, jak i jej spowiednik, mistrz Maciej, wybitnyteolog wykształcony w Paryżu, traktowali teorię Joachima całkiem serio, niepopadając przy tym w gnostyczno-millenarystyczną herezję. Komentarzebiblijne wizjonera z Fiore nie są bowiem heretyckie, a jedynie bardzo niejasne.Istotą jego przesłania jest owa teoria trzech epok w dziejach zbawienia,z których każda charakteryzuje się własnymi sposobami działania Bożego.Tymczasem stwierdzenie odwrotne - że Bóg nie działa przez historię ludzkości,byłoby równoznaczne z odrzuceniem chrześcijaństwa w ogóle. Natomiastcienką granicę między żarliwą ortodoksją a herezją wyznacza tu odpowiedźJESIEŃ 2006 153


na pytanie, jak Bóg działa w historii. Otóż, zdaniem Joachima, który zresztąuważał się jedynie za interpretatora myśli św. Augustyna, osią historii zbawieniabyło Wcielenie, lecz choć ono się już dokonało, to dzieje jeszcze sięnie dopełniły. Powinniśmy więc czekać na okres wielkich prześladowań, którepoprzedzą paruzję itysiącletnie panowanie sprawiedliwych z Chrystusem.Wszystkie te myśli wynikają wprost z rozmaitych zapowiedzi i proroctwzawartych w Piśmie Świętym i dziełach Ojców Kościoła, Joachim akcentujejednak nie ostateczny i rozstrzygający charakter paruzji, lecz obietnicęTysiącletniego Królestwa. Wydaje się, że rozumiał on je jako jakąś formępanowania doczesnego i o tyle właśnie utożsamiał historię świętej z historiądoczesną, niemniej nadużyciem jest twierdzenie, że jego komentarze jasnowyrażają oczekiwanie nieba na ziemi. Pisma Joachima z Fiore są zresztąz założenia niejasne z powodu ich stylizacji na księgi prorockie, czy raczejna apokaliptykę biblijną i helleńską. Nie były one też przeznaczone do odczytywaniajako program polityczny, choć zaraz po śmierci autora w 1202roku tak właśnie zaczęto je odczytywać. Wskutek tego myśl Joachima jestobecnie utożsamiana z millenarystyczną herezją franciszkańskiego ruchuspirytuałów, co sprawia, że jej odczytania w duchu ortodoksyjnym pozostająniezauważone.Recepcja tej teorii przez Brygidę ma charakter nieco polemiczny, ale niedotyczy to kwestii przebóstwienia historii, lecz szczegółowej charakterystykiposzczególnych jej epok. Szwedzka mistyczka inaczej interpretuje znaczeniesakramentów, a zwłaszcza małżeństwa, i nawet w czasie Ducha Świętego,któremu przyporządkowana jest bezżenność, małżeństwo zachowuje swojeznaczenie jako sposób osiągnięcia zjednoczenia z Bogiem, tyle że tym razemjest to małżeństwo mistyczne duszy z Chrystusem. Mamy tu do czynieniaz „sakramentem w sakramencie" - wielopiętrowym układem elementów znaczącychi oznaczanych, które w coraz doskonalszy sposób przekazują łaskę:oto małżeństwo poligamiczne Starego Testamentu było cieniem i znakiemmałżeństwa chrześcijańskiego, które jest skutecznym środkiem zbawieniaprzez to, że samo jest znakiem zjednoczenia na wzór Trójcy Świętej.Małżeństwo doczesne'staje się zatem symbolem zaślubin duszy z Boskim<strong>FRONDA</strong> 40


Oblubieńcem, co z kolei dokonuje się mistycznie w mniszej konsekracji.Święta Brygida postrzegała zaś i ukazywała w swych Revelationes kolejne etapytego zjednoczenia jako realizujące się w historii zbawienia.VIRozumienie małżeństwa jako zjednoczenia z Bogiem jest więc kluczowe dla teologiibrygidiańskiej, niekoniecznie jednak zbliża to Brygidę do współczesnychcoraz liczniejszych głosicieli małżeństwa jakodrogi do świętości. Istnieje obecnie nurt teologiikatolickiej, wyrażający się głównie w tzw.studiach nad rodziną, który sytuuje jednośćmałżeńską w centrum całej duchowości chrześcijańskiej.Istotne dla tego nurtu jest zwłaszczagłoszenie świętości aktu małżeńskiego(a niekiedy nawet rozwijanie „teologicznejinterpretacji orgazmu", jak w przypadku polskiegokapucyna o. Ksawerego Knotza) i przekonanie,że łoże małżeńskie jest rodzajem ołtarza,a zatem należy teoretycznie opracowaći dokładnie omówić wszystkie szczegóły tego,co się w nim dokonuje, aby umożliwić małżonkom coraz doskonalszą celebracjęowej „małżeńskiej liturgii".Od tego nurtu oddziela św. Brygidę przede wszystkim poziom literacki - jakwidzieliśmy powyżej, jej Objawienia napisane są stylem eleganckim i dyskretnym,bez epatowania czytelnika intymnymi szczegółami, które niekoniecznieodpowiadałyby sakralnemu charakterowi dzieła. Święta dostrzega też jasnoproblem pożądania, które w zniszczonej wskutek grzechu pierworodnego naturzeludzkiej stało się siłą niszczącą i odrywającą duszę od Boga. Akt małżeńskito z pewnością czynność piękna, jednak nie powinien on być nigdy celemsamym w sobie, natomiast w hierarchii środków prowadzących do Boga stoiz pewnością niżej niż modlitwa i - przede wszystkim - sakramenty.Co ciekawe, badacze zajmujący się „studiami nad rodziną" nie sięgają zbytczęsto do mistyki małżeńskiej zawartej w Objawieniach św. Brygidy. Monopolna tłumaczenie jej drogi życia i pism ludziom współczesnym dzierżą za toJESIEŃ 2006155


niepodzielnie teolożki i teolodzy feministyczni, czyli autorzy, których trudnopodejrzewać o zbyt przychylne nastawienie wobec wątków małżeńskichRevelationes. Jako kobieta uczestnicząca w życiu politycznym i „realizująca się"religijnie, Brygida doskonale nadaje się jednak naśredniowieczną prekursorkę feminizmui tak też jest przedstawiana w przeróżnych opracowaniach z dziedziny „historiikobiet". Ich autorzy stosują kategorię gender - „płci kulturowej" doopisu wszelkich zjawisk społecznych, w tym i religijnych. Założenie, że płećw zasadniczy sposób determinuje przeżycia metafizyczne, w badaniach nadmistyką średniowieczną owocuje przekonaniem, że dla kobiet dostępne byłytylko określone modele duchowości, stworzone przez mężczyzn na podstawiemęskich wyobrażeń o kobiecych zdolnościach postrzegania i doświadczaniaBoga.Problem jednak w tym, iż gender to kategoria całkowicie obca mentalnościśredniowiecznej. Dla Brygidy znacznie ważniejsze od kwestii jej kobiecej tożsamościbyły sprawy zbawienia własnego i bliźnich orazrealizacja woli Bożej w doczesnej historii.Jako przykład tyleż śmiałej, co chybionej interpretacji jej pism można przytoczyćwystąpienie teksańskiej badaczki Claire Sahlin, która w wydanej 10lat temu przez uniwersytet stanu Floryda pracy zbiorowej Gender and Text inthe Later Middle Ages rozważa pozycję Brygidy jako proroka w społeczeństwiepóźnośredniowiecznym. Jej zdaniem obelgi, którymi obrzucano świętą, byłyspowodowane tym, że jako kobieta występowała ona przeciwko wyznaczonejjej roli społecznej. Tymczasem akta procesu kanonizacyjnego i sameObjawienia zawierają opisy upokorzeń doznanych przez Brygidę na dowódautentyczności jej prorockiego posłannictwa, nie zaś znoszonej przez niądyskryminacji. Starotestamentowi prorocy Pańscy zawsze wszak cierpieliprześladowania i byli odrzucani przez grzeszny naród, do którego Pan ichposyłał. To, że Brygida była kobietą, jeszcze bardziej uwiarygodnia ją jakowysłanniczkę Boga, który „wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, abyzawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć" (1 Kor156<strong>FRONDA</strong> 40


1, 27). Źródła wspominają jednak o pogardliwych określeniach typu „głupiapaniusia" jakby mimochodem, kładąc większy nacisk na sprzeciw, z jakimspotykało się samo orędzie świętej.Kwestia kobiecej roli społecznej przedstawia się w życiu Brygidy rzeczywiścieszalenie interesująco, ale jest tak właśnie dlatego, że z łatwościąwłaściwą świętym przechodziła ona ponad społecznymi konwenansami,które mogłaby przyjąć od swoich współczesnych albo sama sobie narzucić.Szwedzka mistyczka wydaje się jednak po prostu nie zwracać uwagi na owe- ostatecznie spowodowane grzechem pierwszych rodziców - ograniczenia:ani życie małżeńskie, ani własna płeć nie stanowiły dla niej najmniejszejprzeszkody w zjednoczeniu z Bogiem. Wręcz przeciwnie: były środkami prowadzącymiwprost do domu Ojca.EMILIA GUTOWSKAŹRÓDŁASancta Birgitta, Revelationes I. Cum prologo Magistri Mathie, ed. C.-G. Undhagen, Stockholm-Uppsala 1977.Sancta Birgitta, Revelationes V. Liber ąuestionum, ed. B. Bergh, Stockholm 1971.Sancta Birgitta, Revelationes VI, ed. B. Bergh, Stockholm-Arlov 1991.Sancta Birgitta, Revelationes extravagantes, ed. L. Hollmam, Uppsala 1956.Sancta Birgitta, Opera minora I. Reguła Sahatoris, ed. S. Eklund, Stockholm-Lund 1975.Acta et processus canonizationis beate Birgittae, Uppsala 1924-1931.Brygida Wielka, Objawienia i inne dzieła, ttum. J. Hojnowski, S. Kafel, T. Wietecha, „Antologia MistykówFranciszkańskich. Nowa Seria", t. 2, Kraków 2004.Św. Benedykt z Nursji, Reguła; św. Grzegorz Wielki, Żywot św. Benedykta z ks. II Dialogów, Tyniec 1985.Ksawery Knotz OFMCap, Akt małżeństki. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem, Kraków 2001(także na http://www.szansaspotkania.net).Claire Sahlin, Cender and Prophetic Authority in Birgitta of Sweden's Revelations, w: Gender and Text in theLater Middłe Ages, ed. Jane Chance, Gainesville 1996.Erie Yoegelin, Nowa nauka polityki, tłum. E Śpiewak, Warszawa 1992.


Miłość szczęśliwa - pisze deRougemont - nie ma historii,każdy o tym wie, odkąd powstająpowieści, które pasjonują. Czy jednakta konwencja literacka, potępiającaudane małżeństwo, nie jestw oczach pisarza i czytelnika innym tabu,o wiele groźniejszym niż jakiekolwiekkazirodztwo czy złowieszcza namiętność?Erotyka małżeństwa jest terenemnieznanym literaturze zachodniej.Erosi zbawienie człowiekaFILIP MEMCHESChcę miłować bliźniego swego, nie dlatego, że on i ja to jedno, ale właśnie dlatego że on i ja to dwieróżne osoby. Pragnę zachwycać się światem nie jak ktoś, kto rozkoszuje się oglądaniem w zwierciadlewłasnego odbicia, ale tak, jak mężczyzna kocha kobietę, za to, że jest zupełnie doń niepodobna. Miłośćmoże zaistnieć pod warunkiem odrębności dusz. Jeśli stopią się one w jedną całość, miłość staje sięw oczywisty sposób niemożliwa. Można ewentualnie mówić o miłości do samego siebie, lecz trudno, bymiał się sam w sobie zakochać, a jeśli by tak się zdarzyło, byłaby to dość nudna adoracja. [...]W tym właśnie aspekcie buddyzm opowiada się po stronie panteizmu i immanentyzmu we współczesnymwydaniu. I w tymże samym punkcie chrześcijaństwo optuje za człowieczeństwem, wolnością i miłością.Miłość potrzebuje osobowości i dlatego domaga się odrębności. Chrześcijańska intuicja podpowiada, iżdobrze się stało, że Bógpodziełił świat na miriady maleńkich drobin, są to bowiem drobiny obdarzoneżyciem. To chrześcijańska intuicja dyktuje, by „małe dzieci miłowały się wzajemnie", nie zaś by jednazbiorowa osoba kochała samą siebie. Intelektualna przepaść między buddyzmem a chrześcijaństwempolega na tym, że dla buddysty czy teozofa osobowość jest w człowieku skazą, podczas gdy chrześcijaninwidzi w niej Boży cel, istotę zrodzonej w Jego zamyśle idei kosmosu.Gilbert K. Chesterton158<strong>FRONDA</strong> 40


Odwieczna ludzka tęsknota za „autentycznym" uczuciem stanowiącymprzeciwieństwo „brudnej" relacji małżeńskiej należy do kanonu kulturyzachodniej. W tym sensie - wbrew obiegowym opiniom - mentalnośćEuropejczyków nigdy nie była chrześcijańska. W ciągu wieków rzeczywistośćporządku instytucjonalnego i prawnego oraz panującej religii kolidowałaz powszechnymi wyobrażeniami o szczęściu. Warunkiem koniecznym takiegowyobrażonego szczęścia pozostaje wolne od uwikłań w „małe", „niskie",ziemskie sprawy afektywne uniesienie. Do tej swoiście pojmowanej miłościprzyjęło się dodawać przymiotnik „romantyczna".Miłość przeciwko małżeństwuDenis de Rougemont znaczną część swojej twórczości poświęcił rozważaniomnad dziejami i istotą paradygmatu romantycznego. W swojej książceMiłość a świat kultury Zachodu przedstawia obraz cywilizacji, w obrębiektórej od stuleci zmagają się dwie wizje Boga, człowieka,społeczeństwa: chrześcijańska i gnostyczna. Są to równieżdwie wykluczające się wzajemnie wizje relacji miłosnej.Zastanówmy się nad tym, na ile szwajcarski pisarzi myśliciel ma rację.Istotą gnozy - nurtu wywodzącego się z ezoterycznejnegacji mozaizmu i starożytnych wierzeń pogańskich,a potem także chrześcijaństwa, czyli religii przyjaznychpospolitemu człowiekowi - jest bunt przeciw Bogu Ojcu. JakoStwórca obarcza On istotę ludzką „ciężarem" życia w ciele, a zatemżycia przemijającego i niedoskonałego. Dodatkowymi przeszkodamidla duchowego rozwoju człowieka są ograniczenia, jakie na niego nakładają:religia, tradycja, etyka, instytucje społeczne (w tym rodzina i państwo).Dlatego - z perspektywy gnostycznej - człowiek nie może się realizowaćw relacji małżeńskiej, gdyż legitymację dla siebie czerpie ona z ziemskichźródeł, jakimi są normy obowiązujące w określonej zbiorowości, niezależnieod tego, czy mają one podłoże religijne, czy świeckie. Alternatywąjest namiętność - stan ducha „nie z tego świata" (w specyficznym sensietej ewangelicznej frazy), który przekracza ograniczenia nałożone przezobowiązujące zwyczaje i ustawodawstwo.JESIEŃ 2006 159


Tristan i Dawid0 ile w czasach antycznych gnostyczna wizja miłości mogła być elementemezoterycznych prądów religijno-filozoficznych, o tyle wraz z nastaniemchrześcijańskiego średniowiecza zaczęła ona coraz bardziej oddziaływać naszerokie kręgi społeczne w Europie. Odnajdujemy ją w herezji kataryzmu1 kulturze trubadurów. Jej szczególną ilustracją jest pewien mit.Tristan i Izolda, bohaterowie jednej z najstarszych i zarazem najsłynniejszychlegend celtyckich, zakochują się w sobie z wzajemnością na skutekwypicia napoju miłosnego. Nie mogą jednak wziąć ślubu, gdyż już wcześniejpostanowiono wydać Izoldę za króla Marka z Kornwalii. Tak więc uczuciełączące parę bohaterów okazuje się uczuciem nieszczęśliwym i tragicznym.Aby być razem, Tristan i Izolda uciekają się do rozmaitych mniej lub bardziejwyszukanych podstępów (w noc poślubną podstawiają królowi Markowi służebnicęBrangien).Wiarołomstwo zostaje usprawiedliwione przez Erosa, przez „prawdziwą"miłość, przez wyższe prawo „donnoi" (w języku prowansalskim słowoto oznacza stosunek zależności wasala od pana, jaki powstaje międzykochankiem-rycerzem i jego damą). Król Dawid, uwodząc Batszebę, stajesię zbrodniarzem. Tristan, porywając Izoldę, przeżywa romans, co z koleima wzbudzać dla niego podziw i współczucie. De Rougemont stawia sprawęjasno:To, co dawniej było winą i dostarczało powodu do budujących komentarzyna temat niebezpieczeństwa grzechu i na temat wyrzutówsumienia, staje się nagle mistyczną cnotą (jako symbol), a następniew literaturze obniża się do rzędu pociągającej, choć budzącej równieżniepokój, awantury.Tak więc gnostyczna tęsknota za idealnym bogiem jest analogiczna do romantycznejtęsknoty za wymarzoną kochanką. Trudno nie odnieść wrażenia, żepokonani fizycznie przez krzyżowców katarzy zostawili widoczną, zwłaszczaw sferze kultury i obyczajowości, bogatą spuściznę.Po Tristanie i Izoldzie pojawiły się na Zachodzie całe zastępy nieszczęśliwychkochanków doświadczających w swych uniesieniach bólu połączonego160<strong>FRONDA</strong> 40


ZASTANAWIASZ SIĘCO ZROSIĆ GDY ROZNOSI CIĘKliDY PRAGNIESZ JEJz rozkoszą. NamiętnośćKIEDY ONA Cli tli CHCEJEDEN MÓWI BIERZ- główny motyw twórczościtrubadurów - stałaDRUGIDWAMÓWIANIOŁYNIEZA USZAMIsię pokarmem wielkichZNÓW SPOTKAŁY SIĘdzieł literatury, malarstwa,muzyki. Zwieńczeniem tego procesuokazał się romantyzm. A mniej więcej100 lat później, wraz z narodzinami kultury masowej,rozpoczęła się epoka filmowego melodramatu - gatunkuz dekady na dekadę zmierzającego ku wulgaryzacji tego, cotrubadurom jawiło się jako czyste i wzniosłe.Skandal AgapeChrześcijaństwo jednak wskazuje inną ścieżkę. Agape mabyć udziałem człowieka z krwi i kości; człowieka, którystąpając twardo po ziemi, nie traci z pola widzenia perspektywyniebiańskiej. Małżeństwo to związek właśnie takpostrzeganych osób.W Agape zaangażowane są nie tylko sfery cielesna, seksualna, emocjonalna,lecz także wolicjonalna i intelektualna. Miłość ta, nawet kiedy się rodziw poczuciu oschłości i w ciemności, to w obecności Ducha Świętego możetrwać, gdyż Bóg pomaga ludziom przekraczać ograniczenia egocentryzmu.Życie ludzkie - wyznaje de Rougemont - które jest ze mną do końcamoich dni związane przymierzem - oto cud małżeństwa. To życie pragniemego dobra równie jak swego, ponieważ jedno zrośnięte z drugim.Gdyby to nie miało trwać przez całe życie, byłoby sprawą groźną.„Być zakochanym" nie znaczy tego samego co „kochać". Pierwsze to określonystan, drugie natomiast - postawa aktywna, działanie. Człowiek pewnemustanowi może podlegać, w wypadku zaś działania musi podjąć samodzielnąi odpowiedzialną decyzję.Eros - miłość namiętna, będąca absolutyzacją uczucia, to kwintesencjapogańskiego zagubienia, a zarazem pogańskiej tęsknoty za czymś, co rzeko-JESIEŃ 2006Igi


mo daje szczęście, a czego w rzeczywistości ziemskiej nie sposób odszukać.Na tym tle Agape - miłość ewangeliczna jawi się jako coś skandalicznego,tak jak wielkim skandalem okazało się wcielenie Boga w postać ludzką, Jegoprzyjście do tych, którzy - zarówno z pogańskiego, jak i faryzejsko-moralistycznegopunktu widzenia - nie byli tego warci. Tymczasem nadejścieDobrej Nowiny oznacza, również i w tym względzie, rewolucję. Zbawienienie jest poza światem, nie tkwi w nieskończonym wznoszeniu się pożądaniapochłaniającym życie, lecz znajduje się tutaj, na ziemi, w posłuszeństwie wobecSłowa Bożego.Agape nie zabija Erosa, ale podnosi go, ratuje przed nim samym. Denis deRougemont trafia w sedno sprawy:W konsekwencji Eros zatraca funkcję śmiertelną, uwalnia się od fatalizmu.Gdy przestaje być bóstwem, przestaje być demonem [...]. Pożądanieseksualne szybko przemija, miłość zaś jest powolna i trudna,angażuje naprawdę całe życie i nie zadowala się niczym mniejszym,jeśli ma odsłonić zawartą w sobie prawdę.Na zakończenie autor przywołuje doświadczenia św. Jana od Krzyża, który standuchowego wzlotu nazywa „mistycznym małżeństwem". Ale nie jest to żadengnostyczny „odjazd", bo nie ma tu wewnętrznego rozdarcia. Dla człowiekaosiągającego ten stan liczy się wyłącznie realna relacja z drugą osobą.De Rougemont podsumowuje swoje rozważania następująco:Wierność zachowywana w imię Tego, Kto się nie zmienia tak jak my sięzmieniamy, odsłania powoli swą tajemnicę: poza zakresem tragedii jestnowe szczęście. Szczęście, które przypomina dawniejsze, ale nie należyjuż do kształtu świata, ponieważ ono właśnie przekształca świat.Zachodnia „personalistyczna" rewolucjaKontynuacją rozważań Denisa de Rougemonta jest inna jego książka Mityo miłości. Autor porusza w niej mnóstwo wątków, ale warto zatrzymać się przydociekaniach dotyczących roli pojęcia osoby dla rozwoju cywilizacji zachodniej.Znacząca w tym kontekście okazuje się dychotomia Zachód-Wschód.162<strong>FRONDA</strong> 40


Gnoza jest perwersją, która rozwinęła się na grunciezachodniego kręgu cywilizacyjnego. W jej istocie leżąwysiłki, których celem ma być przezwyciężenie przepaścirozdzielającej niebo i ziemię. W chrześcijaństwieprzepaść ta pełni funkcję zbawienną (ziemskie cierpieniezbliża człowieka do Boga), w paradygmacie gnostycznymjest ona czymś przeklętym. W tej sytuacji nie należy siędziwić temu, że - bądź co bądź europejska - gnoza czerpałai czerpie pewne inspiracje - świadomie lub nie - zeWschodu (chociażby katarski rytuał cortezia - wstrzymywanie wytrysku nasieniaw akcie seksualnym w celu „uwznioślania" gry miłosnej - z hinduskich praktyktantrycznych).Pragnienie naprawy świata to jeden z najważniejszych efektów wychowawczychchrześcijaństwa. Nowożytne wyrugowanie Boga i Kościołaz zachodniej przestrzeni publicznej doprowadziło do sekularyzacji tegopragnienia, czego najbardziej dobitnym przejawem okazały się pooświeceniowei lewicowe ideologie. W dramacie tym nieustannie bierze jednak udziałpojęcie osoby.W filozofii nowożytnej osoba uległa fragmentacji. Kartezjusz pojmowałprawdziwe „ja" jako „duszę", która jednak jest odrębna od ciała, a jej funkcjąpozostaje wyłącznie myślenie. Z kolei psychologia XX wieku wyłączyła z „ja"sferę nieświadomości. Te redukcjonistyczne tendencje nie zdołały wyeliminowaćwychowawczych skutków formacji, jaką od dwóch tysiącleci przechodzi Zachód.Jak zauważa de Rougemont,[...] wiara w odrębne „ja" i odwoływanie się do „absolutnej wartościosoby" są [...] na Zachodzie niemal powszechne. Świadczy o tymJESIEŃ 20061g3


tyle pojęć uznanych za zrozumiałe same przez się oraz tyle zjawiskrzeczywistych, „dobrze notowanych" na Zachodzie, a których Wschódrzekomo nie zna, bądź je potępia, takich jak: oryginalność, prawaczłowieka, dążenie do ustanawiania rekordów, sława osobista, biografiai portret, modlitwa za pojedynczego żyjącego lub za zmarłych...Świadczą o tym w równym stopniu niechęć, z jaką traktujemy anonimowość,potępianie przez naszą krytykę stylu bezosobowego lubutartych sformułowań, proces wytaczany przez naszych filozofówbezosobowej formie wypowiedzi oraz marksistowskie diatrybywymierzone przeciw alienacji. Na koniec świadczy o tym nasze pojęciemiłości [...].Azjatycki „konserwatyzm" metafizycznyFragmentacja osoby jest nie tylko domeną redukcjonistycznych prądówintelektualnych na Zachodzie. Występuje ona również we wschodnich nurtachreligijnych i filozoficznych. Widać to chociażby na przykładzie wiaryw reinkarnację, obecnej zarówno w hinduizmie, jak i w buddyzmie. Zamiastintegralnej osoby występują w życiu dwa tymczasowo zespolone ze sobą byty:wędrująca w kole niekończących się powrotów na świat dusza oraz przemijające,śmiertelne ciało.De Rougemont pyta:Jeśli jest prawdą, że Wschód neguje ja, które dla Zachodu jest wartościąnaczelną, muszą z tego wypływać niezliczone konsekwencje we wszystkichdziedzinach rzeczywistości, od życia duchowego po politykę; leczw jakiej mierze jest to prawda? Co to za „ja", które z jednej strony znajdujeafirmację, a z drugiej jest negowane? Czy chodzi o to samo „ja"?Autor Mitów... dociera do sedna paradygmatu duchowości wschodniej,stwierdzając:[...] wielkie doktryny religijne Azji nigdy nie były rewolucyjne. Nigdynie miały na celu przekształcenia całej ludzkiej rzeczywistości: społecznej,ekonomicznej i politycznej, a nawet moralnej.jg4 <strong>FRONDA</strong> 40


Trudno sobie wyobrazić, by mogło być inaczej w wypadku wierzeńposiłkujących się kultem zjawisk występujących w przyrodzie:narodzin i śmierci, rozmnażania i zabijania, zmiennościpór roku i cykliczności różnorakich procesów biologicznych.„Śiwaizm - konstatuje de Rougemont - wyjaśnia całykosmos w kategoriach seksualności: pragnienie uznaje zapodstawę wszystkiego". W związku z tym trudno jest zaprzeczyćprzeświadczeniu o bezwzględności, jaka włada przyrodą. Tota sama bezwzględność, która cechuje chociażby hinduski systemkastowy. System ten, będący wyrazem uświęcenia nierówności międzyludzkiej,jest sprzeczny z chrześcijańskim nauczaniem o istotowejrówności wszystkich ludzi wobec Boga. Z tej przyczynytrudno zarzucić duchowości wschodniej hipokryzję, o którą częstobywa oskarżane chrześcijaństwo. Ale nauczanie Buddy nie rzuca człowiekowii społeczeństwu takich radykalnych wyzwań, jakie wyłaniają się z Kazania naGórze. Wschód znacznie niżej wiesza poprzeczkę, więc pozornie lepiej przechodziegzamin wiarygodności.Ocalenie osoby i materiiKu czemu więc Wschód zmierza? De Rougemont odpowiada:Od sześciu tysięcy lat mędrcy Azji wierzą niezmiennie w dwoistośćJedności i Wielości, dwoistość - koniec końców złudną, gdyż pewnegodnia (którego datę znają) życie, kosmos i bogowie roztopią się w Jedności,nie zostawiając po sobie ani śladu, tak jakby to wszystko w ogólenie istniało.W tej sytuacji chrześcijaństwo staje w obronie osoby i materii. Człowiek spotykaBoga jako osoba składająca się z duszy i ciała, które są nierozerwalne.JESIEŃ 2006 165


Ewangeliczna przemiana człowieka prowadząca go ku zbawieniu dokonujesię za sprawą tak lekceważonego przez duchowość wschodnią lub wręcz pogardzanegoprzez zachodnią gnozę misterium stworzenia.De Rougemont wskazuje człowiekowi Zachodu jednoznacznie kierunek,w jakim ma podążać:Taką drogę wybrał, niech więc nią idzie do końca! Dla niego rzeczywistośćzawiera się w tym, co jednostkowe, a Byt - w racji istnień pojedynczychi niepowtarzalnych. A taki wybór jest wyborem miłości, poznaniaprzez miłość, gdyż wszystko, co istnieje, jest unikalne, pojedyncze i niepowtarzalne,jeśli patrzeć z bliska - to znaczy tak, jak patrzy miłość.Do rozwiązania pozostaje jeszcze problem moralności, która przez gnostykówuważana jest za narzędzie represji rządcy „tego świata" (demiurga) i zaprzeszkodę na drodze duchowego samodoskonalenia. Miłość stoi ponad moralnością,jednak jej nie odrzuca, a wręcz ją wypełnia. Im bardziej osoba stajesię wolna i - co jest równie ważne - odpowiedzialna, tym mniej koniecznebędzie dyscyplinowanie jej przez moralność.De Rougemont konkluduje:Wszelka moralność, która nie jest szkołą - otwartą na przyszłą wolność- choćby była najbardziej „luźna", jest więzieniem. Oto co nieodparcieprowadzi nas do paradoksu ewangelicznego i Pawiowego: dla prawdziwegoczłowieka ducha Prawo zostaje obalone, choć żadna, nawetnajmniejsza jego część nie zostaje odjęta.„Kultura gejowska" - zepsuty owoc romantyzmuKwestie poruszane przez Denisa de Rougemonta wydają się znajome.Namiętne uniesienie ku iluzorycznej postaci, która rozbija małżeństwo i zaktórą kryje się naprawdę demon, stanowi jeden z zasadniczych wątków pewnegostosunkowo niedocenionego w swojej ojczyźnie dzieła. Nie-Boska komediaZygmunta Krasińskiego to potężne źródło refleksji nad wiarołomstwemi buntem przeciwko Bogu i Jego woli - refleksji nad owocami ludzkiej pychyi skłonności do ulegania iluzjom.16g <strong>FRONDA</strong> 40


Tak samo zwodnicza, jak namiętność, której poddałsię Mąż (Hrabia Henryk), okazuje się utopia świetlanejprzyszłości, będąca obiektem wiary Pankracego. Grzechwobec osób najbliższych ma konsekwencje społeczne.Nie może jednak ujarzmić samego Boga (czemu dajeświadectwo konający Pankracy, wołając: „Galilaee, vicistil").Młody romantyk Krasiński w swym młodzieńczymdramacie przezwycięża romantyczną mitologię.Sprawy, o których pisał w połowie XX wieku deRougemont, zaszły już jednak znacznie dalej. Dziś świadczy o tym na przykładpewien film, w którym funkcję zdradzieckiego związku Tristana i Izoldypełni sodomia dwóch kowbojów. Swoją „autentyczną" relację homoseksualnąmuszą oni skrywać wobec „nietolerancyjnego", „represyjnego" otoczenia.Gnostyczna wizja miłości odsłania swoje kolejne, coraz bardziej dewiacyjne,nieznane poprzednim pokoleniom bądź wstydliwie przed nimi skrywane(ezoteryczne?), oblicze.Ekscytująca przygodaDe Rougemont ubolewa nad tym, w jakim stopniu kultura zachodnia zafascynowanajest złem, grzechem, zdradziecką czy nawet perwersyjną namiętnością.JESIEŃ 2006Miłość szczęśliwa - pisze w Mitach... - nie ma historii, każdy o rymwie, odkąd powstają powieści, które pasjonują. Czy jednak takonwencja literacka, potępiająca udane małżeństwo, nie jest w oczach


pisarza i czytelnika innym tabu, o wiele groźniejszym niż jakiekolwiekkazirodztwo czy złowieszcza namiętność? Erotyka małżeństwa jestterenem nieznanym literaturze zachodniej.Może jednak problem wykracza poza Zachód i jest po prostu nieodłączniezwiązany z rodzajem ludzkim. Po grzechu pierworodnym każdy człowiek jestdziedzicem występku pierwszych rodziców. Dlatego musi stawić czoło własnejżądzy uznania, własnemu pędowi do zdobywania tego, co zewnętrzne,dążeniu, aby posiąść jak najwięcej. W tej sytuacji małżeńska alkowa staje sięcelem trywialnym i niewartym opisu.Małżeństwo ma charakter skrajnie antyindywidualistyczny. Tak więcchrześcijaństwo z jednej strony rozwija w nas pierwiastek osobowy,a z drugiej - stawia przeciw temu tamę w postaci małżeństwa (podobniezresztą współbraci czy zwierzchników w zakonie lub kapłaństwie). W tensposób wybujały indywidualizm jest „represjonowany". Dotyczy to równieżerotyzmu. Wobec takich „represji" niechęć odczuwa każdy indywidualistai romantyk, którym de facto jest każdy człowiek Zachodu. Kółko zmagańsię zamyka.Współczesny człowiek pozostaje skazany na nieustanne przyjmowanieprzekazu, który głosi, że w taki bądź inny sposób trzeba uciekać z „tegoświata". Oferty są różne. Może to być - i to wybiera większość ludzi- zanurzenie się w „bezpiecznej", monotonnej, mieszczańskiej konsumpcji.Innym rodzajem ucieczki jawi się tryb życia wedle formuły sex, drugsand rock and roli. Wreszcie jest rewolucyjny zapał marnowany na próbyrealizacji rozmaitych utopijnych, nierzadko zbrodniczych, projektów społecznych.Pozostają jeszcze fascynacje kontrkultury zachodniej. Od lat 60. zeszłegowieku czerpie ona całymi garściami z duchowości Wschodu, choć na każdymkroku udowadnia to, że nie jest w stanie zgłębić obcego sobie paradygmatu.Hipisi i ich następcy próbują zastosować specyficznie zachodnie pojęcie miłościna gruncie czegoś, co nie uznaje pojęcia osoby. A przecież warunkiemzaistnienia miłości jest właśnie relacja międzyosobowa. Tymczasem - jak czytamyw Mitach... - „Wschód uśmiecha się tylko i pozostawia nas z «naszymi»problemami".Czy chrześcijaństwo, Kościół powszechny u początków trzeciego mile-163 <strong>FRONDA</strong> 40


nium nie ma więc po raz kolejny pewnej, jakże trudnej, misji do spełnienia?Ukazanie powołania człowieka przez Boga, kolejnych ludzkich upadków i nawróceń,Golgoty i Emaus jako wielkiej przygody staje się dzisiaj czymś szczególnieważnym. Pragnienie ekscytującej narracji, które wykorzystują dostawcyrozrywek i wszelkich przyjemności - zarówno elitarnych, jak i masowych- można przecież spożytkować inaczej, niż się to czyni. Poskramianie swojegoegoizmu w ramach miłości małżeńskiej może być również fascynujące.Byleby się nie skończyło, jak to już wielokrotnie w przeszłości się zdarzało,na niezrozumiałych, abstrakcyjnych formułach bądź mdłym patosie lubpustych banałach i kiczu.FILIP MEMCHESDenis de Rougemont, Miłość a świat kultury zachodniej. IW PAX, Warszawa 1968 (wyd. drugie 1999)Denis de Rougemont, Mity o miłości. Czytelnik. Warszawa 2002


Prawdziwy OrfeuszRADOSŁAWŻYSZCZYNSKINa próżno płaczę po mym królestwie, na próżno płaczę po mej miłości.Byłem bogaty, a straciłem wszystko. Na próżno zamawiałem u poetów kłamliwepieśni, bieg gwiazd dla mnie już się nie odmieni. Słów mych, strojonychna ton gorzkiej gorczycy, nikt nie chce słuchać, nawet wtedy, gdy stroję jekwiatami w bukiet gorący. Strawa moja przejadła się starym i młodym, kobietomi mężczyznom, a nawet ptaszętom na drzewach.A przecież posiadłem ją, ująłem pieśnią w sidła. Wydobyłem z jej oczudemona na swoje podobieństwo. Odważyłem się nawet dać jej nowe imię:Eurydyka. Zamknąłem ją w widmową formę, w której sam przebywam.Chciałem i dzieliłem z nią me władztwo. Podarowałem jej klejnoty ulepionez mroku nocy, dzięki mnie nosiła szaty ze skrzydeł nietoperza, pantofelkiz najlepszej szczurzej skórki... Więcej, mogła nawet na czas ciepłych miesięcyopuścić mnie i przebywać tam, gdzie z zastygłego korzenia na wiosnę liśćzielony wytryska. Lecz ona wzgardziła bogactwem podziemnych krain...Czy ją kochałem? Na pewno! Bo czyż miłość to nie ujęcie drugiej osobyw formę własną, zespolenie? Czy ona mnie kochała? Nie wiem. Ale powinnaroztopić się w gorącu zalotów, być płynnym żelazem, z którego ulałbym najwspanialszyposąg rozkoszy, cielesności... Czy myślicie, że gdy postrzegłemjej niewdzięczność, przestałem ją kochać? Nie! Moje serce pełne było romantycznychuczuć, zdarzało mi się nawet pisać wiersze. Naśladowałem, powtarzałem,w mierność swą wtłaczałem świata wszystkie blaski i cienie. Owepoświaty dzięki temu ria swój poziom zniszczenia, ograniczoności ściągałem.|70 <strong>FRONDA</strong> 40


W upojeniu tchu mi nie starczało, zdawało mi się, żem pełny i szczęśliwy...Lecz coś uwierało, coś się usuwało spod nóg i spadałem niżej, niżej...Aż w końcu nawet przepaści bez dna już mi nie starczyło. Znalazłem sięw otchłannej paszczy otchłani najczarniejszej, którą otchłanią trudno nazwać.Przebywam w niej, choć sam nie wiem, jak mogę tu myśleć i cierpieć przezwieczność. To, co poprzedziło katastrofę, pamiętam jak wczoraj.Siedziałem u wyjścia jednej z grot w Palestynie, widziałem dzień jak codzień, wieczór powoli przepoczwarzający się w noc. Gdzieś w dali ognisko,do którego zdawało się wpadać słońce, i żołnierze grający w karty. Na szczyciestromego wzniesienia drewniane narzędzia kaźni, przecinające się belki drewniane,a na nich skazańcy. Pomyślałem: dziś ludzie świetnie naśladują pomysłybogów, takich jak ja. Tyle że zamiast swoich Prometeuszów i innych, groźniejszychprzestępców przybijać do skał, przytwierdzają do krzyży. Wiele razy widziałempodobne obrazy i nie robiły one na mnie większego wrażenia...Ale ten powinien... Kiedy zapadł mrok, a ja cofnąłem się w głąb ziemii spocząłem w swoim legowisku, coś nagle natarło na bramy podziemi. Niepytało się o zgodę. Niosło nieznośny blask. Jakaś noga odepchnęła mego psa,Cerbera, spadł biedak z rozpostartymi łapami i już się nie podniósł. Kiedyja, przerażony, cofałem się, mrużąc oczy przed światłem, nieznany mi przybyszzbudził mą towarzyszkę, wzywając ją imieniem Ewa. Ona ucieszyła sięi odeszła ode mnie wraz z nim i wieloma innymi, którzy wówczas przebywaliw moich włościach. Tu dopiero zaczęła się ma udręka. Potrzebowałem jeji formy, którą ją obdarzyłem. Zapragnąłem ją odzyskać. Wyciągnąłem zeszpargałów stary flet i ruszyłem w drogę.Wznosiłem się powoli wyżej i wyżej. Z początku towarzyszył mi cień planety,księżyca i chłodne, nocne powietrze. Od czasu do czasu zmoczył mniejakiś zagubiony obłoczek. Nagle zostałem otoczony przez światło słońca, kobierzecgwiazd i korowód planet tańczących ze swymi księżycami. Wzbiłemsię jeszcze wyżej, jeszcze samotniej, jeszcze straszniej. Nadeszła chwila, żewszystkie galaktyki widziane na niebie stały się dla mnie małymi i odległymikałużami, ledwo świecącymi plamami bladego, nikłego światła. I znów goniłemcoraz wyższe rejony nieznanych mi przestrzeni. W końcu, wyczerpany,dobiłem się do bram najwyższego nieba. Okolicę wypełniał mrożący, a jednocześniepalący blask, którego źródła wyjaśnić nie umiem. Wyjąłem flet i pieśniądługą, tonami, które wydobywałem z otaczającej mnie aury, zagrałem.JESIEŃ 200671


A kiedy spytał mnie ktoś, dlaczego przybyłem do tego miejsca, powiedziałemo swym pragnieniu odzyskania Eurydyki.Widać zdobyłem przychylność nieznanych mi potęg. Otrzymałem szansęsprowadzenia jej z powrotem. Ale postawiono mi jeden warunek. Wracając,ani razu się na nią nie obejrzę, nie spróbuję pochwycić jej mym wzrokiem.W drodze z początku wypełniało mnie słodkie zadowolenie, opadałempowoli lotem delikatnego piórka. Jednakże im niżej się znajdowałem, imbardziej oddalałem się od niebiańskiej przystani szczęśliwości, tym bardziejpragnąłem obejrzeć się i zobaczyć ją. Uchwycić dopiero co odzyskaną swoimwzrokiem, podobnym do bazyliszkowego spojrzenia. I w końcu się nie powstrzymałem.Jedno muśnięcie zdradliwego wiatru, podstępny puch wodyw chmurze nakłonił mnie i obejrzałem się. Lecz nim do mych oczu zdążyłodotrzeć cokolwiek, otoczyła mnie ciemność i spadłem błyskawicznie w mączeluść. Zrozumiałem, że ona pragnęła wyzwolenia z formy, z kształtu, podczasgdy ja chciałem ją znów zamknąć. Uciekła mi, zwinna i żywa, a ja nieumiałem być takim cudem jak ona.Potrafiłem tylko bywać poetą, tylko bywać osobą, ludzkość jednak będziezbawiona, a misterne posągi bogów muszą odejść nawet z Olimpu.RADOSŁAW ŻYSZCZYNSKI


Czy ktoś z lewobrzeża SzczecinaW OGÓLE TO CZYTA?Bo kulturalny Byk chętnie porozmawiaz drobną domatorką,która ma poukładane, co bywawarunkiem szczęścia.Absolutnie odpada pruderia,nałogi, zahamowania; Ja - wdowiec,51/161/70, forma bdb, Tylat? szczupła, zgrabna, z klasąotwarta (też i na?).Absolwent UJ, emeryt pozna paniądo 50 posiadającą mieszkaniew górach lub Ciechocinku,Nałęczowie, Busku, Kazimierzu,Solcu Zdrój, Goczałkowicach.Dziewczyno z dużym biustem- ile wieczorów mam czekaćna Ciebie?Bardzo skromny, samotnyMarek, prace domowe - wszystkie,nie kłamie.Ja - bez zobowiązań i rodzinypoznam panią, która mnie pokocha.Zamieszkam u ciebie, jeślicenisz artyzm dobrej muzyki(Elvis Presley) i jesteś delikatnaw słowach.Niebrzydki, 75 lat, 162, 80,mgr, 1500 emerytury, mieszkanie,samochód, marzy o jesiennejMiłości podobnej np. doKonstancji z serialu „Plebania"w młodości - uczciwej, bez nałogówi dewiacji jak on. Czy torealne?Poznam w celu trwałego związkui miłości szczupłą, nieatrakcyjnąpanią, skromną, biedną,gospodarczą. Rozwiedziony cieśla,biedny, niezależny, skromny.Na komórki nie odpowiadam.Napisz, proszę, jeśli nie palisz.Zdrowy emeryt zwolennik ładu,higieny i etyczno-moralnych zasadżycia i współżycia. Bliźniakinie pisać. CzesławKawaler, Baran, 47/180 szukapań z: 17.5.55, 7.3.56,13.8.57, 14.11.58, 27-28.12.59, 17.7.60, 1-3.4.61,19.9.62, 18.9.63, 1-2.2.64,21.5.64,11.11.64,1.5.65, 3.5.65,22.7.65, 12.10.65, 10.10.66,1.1.67, 24.12.67, 1.4.68, 8.3.68,17.8.69. 6.9.69, 9.6.69.Może się zakochamy? WesołykatolikNie interesują mnie ogólnieprzyjęte konwenanse. Nie piję.Palę. WiesiekWizażysta uprawiający literaturę- zostań moją muzą.Moralny dziennikarz (162, 80,48), scenarzysta, rozwinięty duchowopozna nieskomplikowanądo 31 lat. Trzy warunki; posłuszna,wolna i w miarę ładna.Ciepły, elegancki, zdrowy poznaspragnioną rozkoszy długodystansowych,wielokrotnych.Daję siebie. Możesz mieć dużybiust (nie warunek). Będę dlaCiebie lepszy niż twoja samotność.Słyszysz melodię ptaków?Piękny maj. Zabiorę Cię w pięknąpodróż - życie. Wrażliwyszatyn - Wincenty. Aby mniepoznać, wystarczy zadzwonić.WYBÓR I MONTAŻ:JUSTYNA RADCZYŃSKAna podst. miesięcznika ..Kontakt"(6)122. czerwiec 2005


ARTUR MIKABELLES LETTRES* * *Śpimy, a stare kobietyWpisują nasze dniW kwadraty krzyżówek.Wokół płynąHektopaskale Twoich rąk.Myśli stają się zbożem.* * *Odmawiam modlitwyJakbym odmawiałCi modlitw.* * *Czy nieskończonyZnaczy nie dokończony?Zapalam światłoŻeby nie widzieć umarłych.Łzy dokądś płyną.* * *Chodźmy gdzieśGdzie nie ma świataNa łąkę wśród kłosów promieni.Tyle tu śmierci.ARTUR MIKA174<strong>FRONDA</strong> 40


Nawet jeśliuważamy się za„wojujących" katolików,bardzo często naszeumysły są pogańskie. A to nasczyni nadzwyczaj wrażliwymi na wszelkie wstrząsy.Kościółi liturgia nihilizmuROZMOWA Z ARCYBISKUPEM GRANADY, MONS. JAVIEREM MARTINEZEM FERNANDEZEMABP JAVIER MARTINEZ FERNANDEZ - URODZONY W 1 947 ROKU W MADRYCIE. JEST SPECJALISTĄ W DZIEDZI­NIE BIBLISTYKI ORAZ FILOLOGII SEMICKIEJ. OD 1985 ROKU BYŁ BISKUPEM POMOCNICZYM MADRYTU. OD 1996- BISKUPEM K0RD0BY JEST CZŁONKIEM PAPIESKIEJ RADY DS. KULTURY ORAZ PAPIESKIEJ RADY DS. ŚWIECKICH.W RAMACH KONFERENCJI EPISKOPATU HISZPANII ZAJMUJE SIĘ PROBLEMATYKĄ RODZINY. OBRONY ŻYCIA ORAZNAUKI WIARY. OD 2003 ROKU JEST ARCYBISKUPEM GRANADY.Jakie problemy nastręcza w praktyce dialog pomiędzy społecznością islamskąi katolicką?Jeśli katolik jest prawdziwym katolikiem, obecność wspólnot o innym spojrzeniukulturowym oraz o innej koncepcji Boga nie stanowi problemu. Takżewspółistnienie ze społecznością islamską, jeśli istnieje jasna tożsamośćJESIEŃ 2006175


chrześcijańska, w rzeczywistości nie stanowi wielkiego problemu. Zjawiskaproblemowe oczywiście istnieją, ale biorą się z faktu, że dla islamu, generalnierzecz biorąc, nierozerwalną jedność stanowi to, co my określamy trzemaodrębnymi pojęciami: religia, kultura i polityka.W wypadku Granady bardzo istotne jest to, że jest ona regionem o dużymznaczeniu symbolicznym dla świata islamskiego, a w jeszcze mocniejszysposób dla obecności muzułmanów w świecie zachodnim [Granada byłastolicą ostatniego muzułmańskiego emiratu i ostatnim punktem oporu muzułmanówna Płw. Iberyjskim. W 1492 roku została zdobyta przez Izabelęi Ferdynanda Katolickich. Wówczas też powstało tu arcybiskupstwo - przyp.P.S.]. Trzeba także mieć na uwadze, że współczesne radykalne grupy islamskienie są w ścisłym tego słowa znaczeniu związane z tradycyjnym islamem. Sąraczej zjawiskiem związanym z głęboką sekularyzacją religii muzułmańskiej,produktem głębokiego kryzysu w łonie samego islamu.W związku z tym największym zmartwieniem dla mnie nie jest koniecznośćwspółistnienia wspólnoty katolickiej z innymi wspólnotami chrześcijańskimiczy wspólnotami islamskimi, lecz wewnętrzna sekularyzacja Kościołai brak wyrazistej tożsamości, z jaką mamy do czynienia u wielu katolików.Zwłaszcza w Hiszpanii mamy do czynienia z jednej strony z przerostemtego, co można by uważać za konieczne rozróżnienie (właśnie rozróżnienie,a nie rozdział) między tym, co naturalne, i tym, co nadprzyrodzone. Faktemjest bowiem, że w naszym społeczeństwie doszło do sytuacji rozdziału międzywiarą i rzeczywistością, między wiarą i życiem. Jest to zjawisko dramatyczne,ponieważ zmienia szczodre oddanie się ludzkiego serca wierze w coś,co łatwo traci swoje znaczenie, coś pustego i pozbawionego treści. To prowadzido sytuacji, w której wspólnota katolicka może z łatwością roztopić sięw dominującej, niechętnej religii kulturze. To jest najpoważniejszy problem,przed którym stoi społeczeństwo hiszpańskie.Niekiedy mówi się o tym, że sekularyzacja ułatwia stosunki międzyreligijne,ponieważ ogranicza możliwości występowania konfliktów między religiami.Co Wasza Ekscelencja o tym sadzi?Uważam, że jest to pozbawiony podstaw mit. Co więcej, sądzę, że w rzeczywistościmamy do czynienia z czymś dokładnie odwrotnym. Doświadczenie\ J £ <strong>FRONDA</strong> 40


wskazuje np., że najbardziej radykalne grupy islamistyczne tworzą młodziludzie, którzy często w ogóle nie są praktykujący. W przypadku Francji jest tojasne. W przypadku grup imigrantów europejskich można łatwo zauważyć,że młodzi ludzie, którzy są pozbawieni silniejszych doświadczeń religijnych,są w sferze kultury o wiele bardziej radykalni i skłonni do stosowania przemocy.Dokładnie to samo zjawisko sekularyzacji zachodziło w Europie w okresieOświecenia. Oświecenie doprowadziło do wyrugowania Kościoła ze sferykultury, pod hasłem wyzwolenia człowieka. Późniejszym, lecz utrzymanymw tej samej logice, najbardziej skrajnym i najcięższym doświadczeniem byłkomunizm. Wszystkie jednak tego rodzaju zabiegi nie doprowadziły do rzeczywistegowyzwolenia człowieka. Poddały go raczej w jeszcze gorszą niewolęi sprawiły, że stał się on obiektem nieograniczonej przemocy, nieporównywalnejz niczym, czego mogliśmy być świadkami w czasach chrześcijańskich.To właśnie oświeceniowy dogmat zakłada, że religie są przyczyną przemocy,ale stanowi to raczej część oświeceniowej mitologii, która ma wyjaśnićwalkę tego prądu kulturowego z religią.Jakie perspektywy rysują się - zdaniemKsiędza Arcybiskupa - przed współistnieniemspołeczności katolickiej i muzułmańskiejw Hiszpanii w najbliższejprzyszłości? Jakich problemów można sięspodziewać?Niełatwo coś na ten temat powiedzieć.Wynika to z kilku przyczyn. Po pierwsze,jak już wspomniałem - Hiszpania jestpewnym symbolem, który stanowi nadalżywą ranę w świadomości muzułmanów.Nie widzę tu łatwych rozwiązań.Przedmiotem naszej modlitwypowinniśmy uczynić błaganie o to,by chrześcijanie potrafili być prawdziwymichrześcijanami. ŻebyśmyJESIEŃ 2006


potrafili patrzeć na człowieka tak, jak potrafił to robić Jan Paweł II. Nie ukrywającswej tożsamości, potrafił on spoglądać na każdą osobę ludzką z ogromnymszacunkiem i miłością. Jeśli i my tak będziemy postępować, wtedy na codzień będzie możliwe współżycie we wzajemnym szacunku.Poza tym prawdziwym problemem, z którym muszą się zmierzyć zarównochrześcijaństwo, jak i islam, jest totalitarna kultura laicka. To jest prawdziwywróg islamu, godzący w samą istotę relacji z Bogiem. Stanowi ona zagrożenietakże dla chrześcijaństwa, zagrożenie bardzo oczywiste w naszym społeczeństwiei kulturze.Na tym polu wypada chrześcijanom zawsze współpracować z muzułmanami.Mnie nie zależy na tym, by muzułmanie byli gorszymi muzułmanamialbo by byli mniej religijni. Pragnę, żeby zbliżyli się oni do Boga tak jak totylko jest możliwe. Im bardziej będą zbliżać się do Boga, tym łatwiej im będziezrozumieć nas. W bliskości Boga możemy się z całą pewnością spotkać,jeśli tylko „Bóg" nie będzie produktem oświeceniowej ideologii. Choć takiezbliżenie oczywiście nie zapobiegnie wszystkim konfliktom, jakie mogą siępojawić pomiędzy ludzkimi grupami.Wasza Ekscelencja planuje zorganizowaniew Granadzie ośrodka studiów wschodnich.Jakie konsekwencje może mieć powstanietakiego centrum?Miałby to być instytut zajmujący się chrześcijańskimwschodem. Nie chodziłoby tutajtylko o Bliski Wschód. Także o wschód słowiańskii bizantyjski.Katolicyzm hiszpański ma ogromną potrzebę,by odszukać poczucie tajemnicy i znaczenieliturgii, właściwe dla tradycji wschodnich.Może skorzystać także z wielu innychbogactw zawartych w chrześcijańskiej tradycjiwschodniej, np. nauczyć się doceniać estetykęi piękno jako wyraz właściwy religijnemu misterium.Nie myślę tu jedynie o ikonach, lecz także178<strong>FRONDA</strong> 40


0 pewnym pięknie życia i obyczaju, sposobu zachowania, świadomości luduchrześcijańskiego, które jest bardziej obecne we wschodnich wspólnotachchrześcijańskich niż na Zachodzie. Wszystko to zawiera się w tym, o czymmówił Jan Paweł II, gdy wspominał, że Kościół musi oddychać dwoma płucami- wschodnim i zachodnim.My w Kościele katolickim w Hiszpanii, z racji znajdowania się na samymzachodnim skraju Europy, niemal zupełnie straciliśmy kontakt z tradycjąwschodnią... Części problemów związanych z sekularyzacją w Hiszpanii (nawetproblemów teologicznych, które pojawiały się np. w Ameryce Łacińskiej- w teologii wyzwolenia - nadmiernie otwartej na ideologiczną penetracjęmarksizmu), można byłoby uniknąć, gdyby Hiszpania miała więcej kontaktuz tradycją Ojców Kościoła, a zwłaszcza z tradycjami wschodnimi.Mówiąc o laicyzmie i sekularyzacji, nie sposób nie wspomnieć o bieżącychrelacjach między państwem i Kościołem w Hiszpanii. Opinia publicznaw Polsce jest zdumiona obecną polityką rządu hiszpańskiego. Co WaszaEkscelencja sądzi o całym programie reform rządu Zapatero?Rząd podejmuje bardzo brzemienne w skutki decyzje polityczne. Zmieniająone życie polityczne Hiszpanii, która przestaje być krajem demokratycznym,a staje się rzeczywiście krajem totalitarnym, dyktatorskim. Zwłaszcza zgłoszonyprzez rząd projekt ustawy oświatowej w znacznym stopniu ograniczawolność rodziców, wolność całego społeczeństwa. Nie będą oni mogli tworzyćośrodków edukacyjnych, jakich pragną, ani uczestniczyć w programachwychowawczych, jakich sobie życzą dla swoich dzieci. W praktyce będzieto oznaczać poważne ograniczenie możliwości korzystania z wolności religijnej,która jest podstawą pozostałych wolności, obok wolności myślenia1 wyrażania swych opinii. To będzie miało znaczące skutki tak społeczne, jakpolityczne.Które rozwiązania tej ustawy uważa Ksiądz Arcybiskup za szczególnieszkodliwe?Po pierwsze ograniczenie możliwości swobodnego tworzenia szkół. Uderzato zarówno w Kościół", jak i inne grupy społeczne. Uczniowie muszą chodzićJESIEŃ 2006J79


do szkół, które znajdują się w pobliżu ich miejsca zamieszkania, choćby nieodpowiadały one modelowi wychowawczemu, jaki preferują rodzice i samedzieci. Po drugie dające się przewidzieć ograniczenia w sferze programów nauczania.I idące w parze praktyczne wypchnięcie nauczania religii poza szkołęlub poza oficjalny plan zajęć, a także niebranie pod uwagę ocen uzyskanychz tych zajęć. Wszystko to są kroki rzeczywiście ograniczające wolność rodzicóww sferze edukacji swych dzieci. Państwo jawi się tu jako wyłączny podmiotodpowiedzialny za edukację.W wyniku przyjęcia rządowego projektu możliwy jest także pewien rodzajekonomicznego szantażu względem tych, którzy niezgodnie z wolą państwa nauczajązagadnień społecznych, do których należą takie sprawy, jak ludzka seksualność,małżeństwo, rodzina, koncepcja człowieka, sens życia ludzkiego etc.Chodzi tutaj o szeroką sferę tzw. edukacji uzgadnianej - tj. szkół, którekorzystają z publicznego wsparcia w zamian za realizowanie uzgodnionegoz państwem programu, czy tak?Instytucje oświatowe tego typu w ramach nowego prawa będą miały bardzoograniczoną swobodę działania. Ustawa rządowa stwarza możliwość, by państwostosowało taki szantaż. Niektórzy politycy już mówili o tym, że możnaograniczyć środki tym, którzy nie nauczają w zgodzie z przyjętą przez parlamentkoncepcją małżeństwa i teorią nt. homoseksualizmu.Istnieją także zagrożenia dla swobody wypowiedzi. Choćby atak na radiowąstację COPE [katolicką rozgłośnię radiową, która została poddananaciskom prawnym przez lewicowy rząd regionalny w Katalonii, cieszący siępoparciem rządu centralnego - przyp. RS.], a także wobec prasy, która zachowujewzględną swobodę.Wszystko to tworzy totalitarną atmosferę. Moim zdaniem wątpliwe jest,czy obecny rząd hiszpański to rzeczywiście rząd socjalistyczny. Z posunięćtego rządu i wypowiedzi jego przedstawicieli przebija postawa charakterystycznaraczej dla nihilizmu rodem z 1968 roku. Retoryka rządzących nieodwołuje się do dawnych socjalistycznych treści.Pod tym względem to, z czym mamy do czynienia w Hiszpanii, może niebyć izolowanym zjawiskiem. Jest to raczej produkt kultury, która nie stawiasobie pytań o ostateczny cel życia ludzkiego, która zmarginalizowała religijny180<strong>FRONDA</strong> 40


wymiar człowieczeństwa, spychającgo na pogranicze rzeczywistegożycia. Przyznając religijnościco najwyżej pozycjęjakiegoś szczególnego hobby,znajdującego się na równiz innymi ludzkimi zainteresowaniami.Słowem, kultura ta odwróciłasię od wszystkichzasadniczych kwestii związanychz sensem ludzkiejegzystencji, z dobrem wspólnym,z prawdą, stosunkiemprawdy do dobra i piękna. Tęnihilistyczną kulturę mamywcieloną w „liturgię" życiacodziennego. Taka nihilistycznąkultura rodzi taką właśniepolitykę, jaką prowadzi dzisiejszyrząd hiszpański.Jakie długofalowe skutki może mieć polityka Zapatero?Nie należy oczywiście izolować się w jakimś wydzielonym ze społeczeństwagetcie chrześcijańskim. Chrześcijańska tożsamość opiera się bowiem namożliwości nieograniczonego dawania siebie. Brakuje jednak społeczeństwa,w którym chrześcijański model człowieczeństwa można by było realizować,wspierając się na Eucharystii, na wspólnocie Kościoła. We współczesnychspołeczeństwach katolickich, przynajmniej tak jest w Hiszpanii, prawdziwymproblemem nie jest Zapatero, prawdziwym problemem jest naszachwiejność i niespójność naszej świadomości chrześcijańskiej, świadomościprzynależności do Kościoła.Powtarzam, że nawet jeśli uważamy się za „wojujących" katolików, bardzo częstonasze umysły są pogańskie. A to nas czyni nadzwyczaj wrażliwymi na wszelkieJESIEŃ 2006181


wstrząsy. W tej sytuacji wysiłek duszpasterski musi polegać przede wszystkim naodbudowie wspólnoty chrześcijańskiej, aby móc przeciwstawić się kulturze nihilistycznej.Nie konkretnie temu zjawisku, któremu na imię rząd Zapatero, zapewneprzejściowemu, choć mogącemu pozostawić po sobie wiele ran.Czy jednak zdaniem Waszej Ekscelencji takie masowe manifestacje, jakta z 12 listopada zeszłego roku, skierowana przeciw rządowemu projektowiustawy edukacyjnej, na której zgromadziło się 1,5 min katolików,nie oznaczają pewnej aktywizacji hiszpańskiej społeczności katolickiej?Oczywiście, że tak. To były znaki, których społeczeństwo chrześcijańskiepotrzebowało, właśnie po to, żeby odzyskać świadomość bycia wspólnotą.Aby zdać sobie sprawę, że nie jest sumą izolowanych jednostek, pozostającychw nieprzychylnym otoczeniu. Było to na pewno bardzo ważne.Oczywiście w takiej totalitarnej, nihilistycznej kulturze, jaka obecniedominuje, gdy jej przedstawiciele mogą ponadto liczyć na wsparcie władzyi potężnych mediów informacyjnych, tego rodzaju zgromadzenia będą miałyzapewne bardzo niewielki bezpośredni skutek polityczny. Najlepszy dowód,że zostały całkowicie zignorowane przez rząd. Jednak ze społecznego punktuwidzenia mają wielkie znaczenie.Jednak wspólny front katolickich instytucji społecznych, protestującychprzeciwko ustawie się załamał... Część zakonnych instytucji edukacyjnychpodjęła negocjacje z rządem...To jest właśnie znak niezwykłej chwiejności świadomości katolików w Hiszpanii.Dlatego uważam, że to jest najbardziej niepokojące. To załamanie wspólnegostanowiska jest prawdopodobnie jednym z najsmutniejszych wydarzeń,jakie przeżył Kościół hiszpański w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci.Czyli takie budujące doświadczenia społeczne nie będą miały znaczeniapolitycznego?Polityka musi się opierać na pewnej podstawie społecznej, żywej i świadomejwłasnej tożsamości. W przeciwnym razie próby prowadzenia polityki są182<strong>FRONDA</strong> 40


jakimś odwróceniem porządku rzeczy. Nie wiem, czy tego rodzaju działaniamogą być politycznie skuteczne. W dłuższej perspektywie czasowej takapolityka, pozbawiona podstaw społecznych, okaże się bezużyteczna. Byłabyto tylko pozorna alternatywa wobec dominującego relatywizmu i nihilizmu.W takiej sytuacji skoncentrowanie się wyłącznie na sprawach politycznychbyłoby jakąś prometejską pretensją, która odciągałaby nas od możliwościdoprowadzenia do rzeczywistej zmiany. Taka przemiana jest możliwa jedyniepoprzez nową ewangelizację.Z punktu widzenia Kościoła najważniejsze nie jest osiągnięcie celów politycznych,ale wytworzenie wspólnoty, której piękno może przyciągnąć zdezorientowanegoczłowieka współczesnego. Jest to wielka kampania kulturowa,a tylko w bardzo niewielkim stopniu kampania polityczna.Jakie jest więc znaczenie politycznej działalności katolików? Czy powinnisię oni przeciwstawiać w sferze polityki takim pomysłom, które są wprostsprzeczne z doktryną Kościoła?W sytuacji, gdy pojawiają się takie projekty, każdy katolik ma obowiązek imsię sprzeciwiać. Sytuacja, jakiej jesteśmyteraz świadkami w Hiszpanii, otwierawielkie możliwości, by dawać świadectwonaszej wiary. Prawdopodobnie ryzykując


utratą pracy, stabilności materialnej, być może także więzieniem. Są to sytuacje,które chrześcijanie z Europy Wschodniej znają bardzo dobrze.Jednak w przypadku Hiszpanii mnie jako duszpasterzowi wydaje się, żenadmiernie łatwy sukces polityczny byłby rzeczą wręcz niebezpieczną. Czytrzeba się opierać totalitaryzmowi? Oczywiście, że tak. Ale łatwość sukcesupolitycznego stwarzałaby pozory, że mamy wyraźną tożsamość katolicką, conie jest prawdą. I wszystko to skończyłoby się prowadzeniem podobnej politykijak obecnie. Może bardziejsubtelnej i delikatnej, mniejagresywnej, ale w równym stopniunieliczącej się z wolnościąi godnością osoby ludzkiej.Trzeba bowiem odbudowaćKościół, Kościół w jego społecznymwymiarze, rozumiany jakolud chrześcijański. W przeciwnymrazie polityka zamienisię w wewnętrzniepustą iluzję lub w cynicznątęsknotę za władzą.Nie mówię tutajo jakimś eskapizmie kulturowymkatolików alboograniczeniu się Kościołajedynie do sfery czysto religijnej.Dokładnie rzecz biorąc, jestem przekonany,że wymiar religijny obejmujecałość rzeczywistości. Alew tej rzeczywistości musimybyć obecni po chrześcijańsku- także w polityce. A nie po prostuszukać władzy dla siebie.My znamy represje wobec Kościołaz okresu, gdy istniał u nas reżim184<strong>FRONDA</strong> 40


komunistyczny. Mało kto w Polsce przypuszcza, że mogą się one powtórzyć,gdy u władzy znajduje się przynajmniej pozornie demokratyczny rząd.Mam nadzieję, że coś takiego się w Polsce nie zdarzy. Ale można się spodziewaćpodobnych działań jak w Hiszpanii, prowadzonych jednak w białych rękawiczkach.Można się spodziewać działań zmierzających do wykluczenia lubmarginalizacji tych, którzy w sferze publicznej przyznają się do katolicyzmu,do podkopywania prestiżu intelektualistów i profesorów uniwersyteckich,będących katolikami etc. Jest wiele subtelnych form, by zniszczyć tradycjęi wspólnotę chrześcijańską.Nasza sytuacja kulturowa jest najprawdopodobniej znacznie poważniejszaniż to, czego jesteśmy świadomi. Odwołam się jeszcze raz do mego mistrza- Jana Pawła II. Żmudna odbudowa tkanki kościelnej, nowa ewangelizacjamogą być bardzo powolne, mogą to być przedsięwzięcia, które zajmą całewieki, ale czyste świadectwo wiary jest ważniejsze od zwycięstwa politycznego.Choć politycznie trzeba się opierać z całej mocy. Naszej wolności nieuzyskaliśmy bowiem od rządzących, wynika ona z naszej kondycji jako dzieciBożych. I nikt nie ma prawa chrześcijanom jej odbierać.Bardzo dziękuję Waszej Ekscelencji za rozmowę.ROZMAWIAŁ: PAWEŁ SKIBIŃSKI


Członkowie grupy Laibach powiedzieli kiedyś o sobie:„Jesteśmy dziećmi gorszego brata Boga". Bardzo wyczuwalnąemocją w ich muzyce jest jakaś tęsknota, żal, pesymizmprzechodzący w podniosły, rewolucyjny i wreszcieagresywny ton. W doktrynie bogomiłów Lucyfer (Satanael)jest starszym bratem Chrystusa. Buntuje się, zostajestrącony z Nieba i stwarza człowieka oraz świat.Cyrkieli młotJAROSŁAWKLEBANSzum wokół EwangeliiJudasza wywoływanyprzez popularne mediapotwierdza, że ideologiemają ogromny popyt. Dająodpowiedzi i obietnice mocy,których ludzie oczekują, niekażą wierzyć, a jednak ichwspólną cechą jest brak danych- niewiedza.186<strong>FRONDA</strong> 40


DwóchUtwór ten znaleziono w Egipcie. Prawdopodobnie zrodził się wśród kainitóww III wieku. Sekta ta, jak wskazuje jej nazwa, identyfikowała sięjakoś z osobą biblijnego Kaina, co wynikało z typowej w niektórych odmianachgnozy inwersji znaczenia podstawowych treści StaregoTestamentu.Współczucie dla Judasza powtarza ten schemat i choć jest skądinąd słuszne,przechodzi tu w solidaryzowanie się z nim, a w konsekwencji w dowartościowywaniejego postawy, aż do uczynienia z niej ewangelicznej dominanty,oczywiście poza samym Panem Jezusem. Judasz zostaje wyniesiony przezJezusa ponad pozostałych apostołów i zaprzedaje Mesjasza na jego wyraźneżyczenie. Będzie przez ludzi za to potępiany, ale ostatecznie nad nimizapanuje.Ofici uważali Ofisa, węża, który skusił Ewę, za wcielenie boskiej mądrości,a czasem nawet wprost za Chrystusa dającego w raju prawdziwe objawienie(stąd też spotykany nieraz w gnozie symbol ukrzyżowanego węża).Boga Jahwe sprowadzano do roli Demiurga-ciemiężyciela, zniewalającegoczłowieka przykazaniami. Gnostyk uważał, że posiada pełniejsze objawienieniż to, które dawała religia, i głębsze poznanie od umożliwianego przez naukęczy filozofię.Innym obrazem o podobnym znaczeniu wydaje się obecny w doktryniebogomiłów, motyw pewnego dowartościowania pierwszego, według tradycjibiblijnej, odrzuconego - zbuntowanego bytu. Prowadzi to tutaj do częstegow gnostycyzmie dualizmu, tj. równowagi walczących ze sobą sił dobra i zławe wszechświecie. Choć akurat tutaj jest to dualizm jakby niepełny, nieklasyczny.Umarł marszałek TitoW 1991 roku mój bliski przyjaciel z liceum natknął się na działalność grupyLaibach z byłej Jugosławii (Słowenia). Formacja ta zainicjowała i współtworzyruch estetyczny o nazwie Neue Slovenische Kunst z siedzibą w Lublanie(Laibach to niemiecka nazwa Lubiany). Dla wielu był to rockowy zespół jakinne, ale on tu wyczuwał coś więcej. Nie naiwny spirytyzm czy okultyzmwplatany nieraz do cięższego rocka, ale filozofię spirytualistyczną, racjonalną,JESIEŃ 2006 187


choć będącą zarazem pochwałą irracjonalizmu. Po prostu: gnozę (od gr. gnosis- wiedza), ale w jakiejś swojej bardzo radykalnej odmianie.Jako człowiek niezwykle wrażliwy i stale poszukujący wyjaśnień, tak iżpozostawał wtedy na uboczu Kościoła, tęsknił naturalnie za jakimś metafizycznympunktem odniesienia. A ta „filozofia" proponowała bardzo spójnąi całościową wizję świata, człowieka i historii, jak w kapsule. Było to ujęciemechanicystyczne, sugerujące pewien automatyzm rozwoju, (na zasadzieprogramming function) tego, co nas otacza i czym jesteśmy. Zresztą samiczłonkowie formacji, działającej nieprzerwanie od 1980 roku, już na początkuwykluczali ewolucję ich pierwotnej idei. Choć rozwój i zmiana - tak - jaknajbardziej.OstalgiaW działalności Laibacha - często mi powtarzał - było coś budzącego trwogęi fascynację zarazem (tremendum i fascinosum - ks. Tischner wspomina o tym,opisując działanie totalitaryzmu we W krainie schorowanej wyobraźni (Kraków2002, s. 59). Wszystko tu, przy rockowej otoczce, miało wyczuwalną głębokowłasną metafizykę i związany z nią dramat absolutnych rozstrzygnięć.Skrajny i narcystyczny indywidualizm czy raczej osamotnienie i wyobcowanieczłowieka wobec świata - dzieła upadłego Architekta rzeczy, wojskowy charakter,ale i elastyczność zakrawały tu na parodię Towarzystwa Jezusowego,ba, nawet samego Jezusa.Tak czy inaczej, był to indykator pewnych problemów kolegi. Opróczuwarunkowań osobowościowych i rodzinnych, myślę, że szło też o nostalgięza przeszłym systemem. A tu znalazł krytykę liberalnej demokracjiświata zachodniego, przewrotnie utożsamianej z nazizmem, której porządku,podobnie jak w poprzednich systemach władzy, broni Kościół. Mówiącwprost: było to (i jest) orędzie rewolucji, i to typu bolszewickiego, głoszoneprzez media.Odwiedzając wspólnie z WAJ-owską grupką (Wspólnota AkademickaJezuitów) Medjugorje, szukaliśmy oczywiście jakiejś najlepszej dla nas formyprzeżywania wiary, ale on chciał też spotkać się tu ze źródłem powyżej opisanegofenomenu. Nie wiedzieć skąd ta słabość, ale właśnie kultura i doktrynabogomiłów miała w sobie ten haczyk, na który był szczególnie podatny. Sekta188<strong>FRONDA</strong> 40


ta działająca w Bośni przynajmniej od X wieku przybrała formę powszechnegoruchu społecznego. Była nękana przez krucjaty, przez inkwizycję, przez królówkatolickich i bizantyjskich, miała wybitnie antyrzymskie, ale i antygreckienastawienie. Od początku była antyfeudalna i organizowała się na zasadziekomun. Być może więc w kulcie Królowej Pokoju przyjaciel podświadomieszukał jakiegoś łagodnego przejścia, odtrucia, właśnie w tamtych stronach.Podświadomie, bo wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o sekcie.Skradzione EiCzłonkowie grupy powiedzieli kiedyś o sobie: „Jesteśmy dziećmi gorszegobrata Boga". Bardzo wyczuwalną emocją w ich muzyce jest jakaś tęsknota,żal, pesymizm przechodzący w podniosły, rewolucyjny i wreszcie agresywnyton. W doktrynie bogomiłów Lucyfer (Satanael) jest starszym bratemChrystusa. Buntuje się, zostaje strącony z Nieba i stwarza człowieka orazświat. Pognębiony, odrzucony. Do tego stopnia, że rodzi współczucie u wyznawcówsekty. Może ci, którzy sami czuli się jakoś marginalizowani w państwach,społecznościach, w rodzinach, szukali w niej przystani...Posługując się stylizacją i nawiązaniami do nazizmu i komunizmu orazjęzykiem manipulacji tych systemów, zespół realizuje stare postulaty wyzwoleniasię od zobowiązań wobec wartości, od tego, co jest i jakie jest.Oczywiście postawa ta zgodnie z nakazami industrialnej produkcji także zostajezamieniona w produkt, jest sprzedawana jako medialny image. Medialnyatak na kapitalizm polega na mistrzowskim opanowaniu techniki i technolo-JESIEŃ 2006iB9


gii i ich fuzji z pogaństwem (np.: Nom Akropola, utwory Bogomila i Germaniana płycie Krst pod Triglavom etc). Znamienny zresztą dla satanizmu motywhal fabrycznych, koła zębatego, sugerującychpewne odczłowieczenie,pasywność, wreszcie nowożytneubóstwianie środków produkcjii całe zło świata były demaskowaneprzez Laibacha w ramachkonwencji tzw. rocka industrialnego,techno i techno-rapu (np. płytaKapitał). Dziwny splot pogańskiejsymboliki Słowianz nawiązaniamido tradycji narodowowyzwoleńczejSłoweniii innych krainfederacji, zwłaszczado partyzantkikomunistycznej, kojarzysię z modami w kulturzena anarchię.OdzyskaneEksponowana jest tu pewna bardzo deterministyczna interpretacja rzeczywistości,sugerująca, że wszystko jest tym samym, że są tylko różne poziomywtajemniczenia i władzy. Podobnie jak w teorii eonów rządzonych przezArchontów bądź chociażby w budowie i kaskadowym układzie interfejsów.Wiadomo, że swoisty podział na eony nie dotyczył tylko kosmogonii i kosmologiiw ezoterycznych odłamach. Tak samo wiązał się on z historią. Laibachsięga do różnych okresów historycznych rozwoju cywilizacji, wyzyskuje zawartew nich fakty, symbole i mity i manipuluje pamięcią odbiorcy. Rewoltama wcielić utopijne, nawet romantyczne i wzruszające pomysły bliskie tymniezrealizowanym niegdyś przez dziwną sektę.190 <strong>FRONDA</strong> 40


Pytanie tylko, czy tę ideę negacji rzeczywistości, prawa naturalnego i prawabiblijnego zwłaszcza, w imię „wolności" człowieka, jego człowiekobóstwa,polegającą też na unicestwieniu ducha tego prawa, można tak po prostu opakowaći sprzedać? Czy to i inne temu podobne odgrzewane rewelacje niesą bezczelną promocją ducha nicości, ironiczną, kpiarską niemal, a mimo toniezauważaną?Szum wokół Ewangelii Judasza wydaje mi się dlatego bardzo wtórny i podejrzewamją o małą skuteczność jako remedium na różne choroby wyobraźniwspółczesnego człowieka.Przykład mojego przyjaciela, który wybrnął z wyżej opisanego zapętlenia,pokazuje tylko, że i takie idee, demaskując w nas słabe strony, pokazują nam,dlaczego mamy szukać Chrystusa.JAROSŁAW KLEBAN


Niebo było jasne, błękitne,z okazjonalnie występującymipostrzępionymi chmurami.Nagle zauważyłem czarnestatki nadciągające znadhoryzontu, które powoli zaczęłypochłaniać niebo. Dlawielu obraz ten mógłby byćmroczny i niepokojący. Aledla mnie był pełen nadziei- oznaczał nadciągające siłyAntychrysta, poprzedzającepowtórne przyjście Chrystusa.Jakkolwiek więc byłybyone przerażające, niosły jednakesencjonalną radość - oto nadchodzi czas, przezktóry musimy przejść, aby Chrystus powrócił i pełnachwała człowieczeństwa została zamanifestowana.Pieśńnawróconego okultystyPunkowa rewolta miała swe głębokie źródła w rozczarowaniu stanem kulturypopularnej połowy lat 70. Młodych gniewnych mierziły jej koturnowość, obłuda,fałszywy optymizm, podporządkowanie wymogom komercyjnego rynku.Wizerunek ten był pochodną sytuacji obyczajowo-społeczno-politycznej, jakaukształtowała się w tamtym czasie w większości państw zachodnich. Nic więc192<strong>FRONDA</strong> 40


dziwnego, że przedmiotem ataku punkowych rebeliantów stały się szybkostruktury i instytucje, stanowiące o obliczu europejskiego status quo. Krytycznaocena porządku społecznego i politycznego doprowadziła w konsekwencjirównież do zanegowania porządku moralnego, postrzeganego przez pryzmatpublicznych obyczajów zachodnich społeczeństw. Ten wątek stał się dominującyw twórczości przedstawicieli subkultury industrialnej, która pojawiła sięrównolegle z punkową rewoltą i dzięki niej zyskała medialne wsparcie.Człowiekiem odpowiedzialnym za sformułowanie najważniejszych ideinurtu był Neil Andrew Megson, znany bardziej jako Genesis P-Orridge.Najpierw jako członek grupy performerskiej Coum Transmission, a potemlider formacji muzycznych Throbbing Gristle i Psychic TV głosił radykalnąkrytykę cywilizacji europejskiej, która jego zdaniem opierała się na mentalnejkontroli, sprawowanej nad jego członkami przez kompleks polityczno-biznesowo-religijny.Sposobem na wyswobodzenie człowieka z wszelkich norm,równoznacznych z zakazami i nakazami krępującymi ludzką indywidualność,jawiła mu się transgresja - świadome przekraczanie wszelkich tabuobowiązujących w cywilizacji ukonstytuowanej na judeochrześcijańskichwartościach. Dlatego odwoływał się do wszelkich zachowań społecznych,kulturowych i politycznych, które były w jawnej sprzeczności z obowiązującymod niemal dwóch tysięcy lat porządkiem: od pogaństwa, przez okultyzmi satanizm, po psychodeliczną kontrkulturę. Miało to czytelne odbicie w twórczościprowadzonych przez niego zespołów: w warstwie dźwiękowej objawiałosię w zainteresowaniu antymuzycznym hałasem, a w warstwie tekstowej- odrzucanymi przez kulturę masową tematami (narkotyki, zbrodnie, choroby,śmierć, dewiacje psychiczne, seryjni zabójcy, nazizm). Taktyka szoku,wyznaczona kolejnymi koncertami i płytami, miała prowadzić do zmąceniaoptymistycznego wizerunku zachodniej kultury popularnej i wyzwolenia pozytywnychzdaniem Megsona sił chaosu.Impuls skierowany w stronę zbuntowanej młodzieży powoli zaczął przynosićefekty - na subkulturę industrialną (nazwa została zapożyczona od wytwórnipłytowej, prowadzonej przez Throbbing Gristle - Industrial Records)złożyła się działalność sporej grupy wykonawców, specjalizujących się w tworzeniuantymuzyki o kontrkulturowym przesłaniu. Do najważniejszych z nichnależeli: SPK, NON, Whitehouse, Coil, Death In June, Nurse With Woundi Current 93.JESIEŃ 2006193


Dźwiękowy okultyzmDavid Michael Bunting urodził się w 1960 roku w Malezji. Był synembrytyjskich emigrantów, dorastającym na styku wielu kultur i religii- chrześcijaństwa, buddyzmu, hinduizmu i islamu. Od dziecka interesowałsię duchowym wymiarem życia. Rozczytywał się w książkach CS. Lewisai J.R.R. Tolkiena, wertował Biblię. Kiedy miał dziesięćlat, rodzice postanowili wrócić do Anglii. Tużprzed wylotem, na lotnisku w Malezji, zobaczyłksiążkę opowiadającą o okultyście AleisterzeCrowleyu - The Wickedest Man In The World.Zaciekawiony - kupił ją i zabrał do nowegodomu. Tak zaczęła się fascynacja Buntinganaukami Crowleya. Kiedy chłopiec zaczął pojawiaćsię z książką maga w szkole, zwrócił nasiebie uwagę jednego z nauczycieli. Ten, zdeklarowanyhomoseksualista, pragnąc uwieść ucznia,zdecydował się spełnić jego życzenie i kupił muMagie In Theory And Practice Crowleya. ChoćBunting nie uległ pedofilowi, obaj zaczęliuprawiać opisane w książce rytuały. W wiekupiętnastu lat chłopiec stał się najmłodszym członkiemokultystycznego zakonu Ordo Templi Orientis,opierającego się na sformalizowanym przezCrowleya prawie Thelemy.Fascynacja magią sprawiła, że dorastającyBunting zwrócił uwagę na muzyków związanych ze scenąindustrialną. Kiedy w ramach studiów na uniwersyteciew Newcastle przyjechał prowadzić badania nad buddyzmem do Londynu, poznałGenesis P-Orridge'a i Johna Balance'a, działających wówczas w PsychicTV. Szybko znalazł z nimi wspólny język i postanowił dołączyć do tworzonejprzez nich formacji. Wtedy P-Orridge nadał mu pseudonim David Tibet.Bunting nie był jednak zadowolony ze współpracy z Psychic TV. Dlategopowołał do życia własny projekt - Current 93 - którego nazwę zaczerpnąłz nauk Crowleya.194 <strong>FRONDA</strong> 40


Pierwsza płyta firmowana tym szyldem - Lashtal - z 1984 roku powstałapodczas rytuału okultystycznego, odprawianego w studiu przez Tibetai Balance'a.Żadna z moich późniejszych płyt nie miała tak jednoznacznie okultystycznegocharakteru- wyjaśniał Bunting w wywiadzie udzielonym magazynowi „Gneurosis"w 1987 roku.Kolejne albumy Current 93, zrealizowane przez Tibeta z pomocą StevenaStapletona z Nurse With Wound, nadal penetrowały ciemną stronę świataduchowego. Najważniejsze z nich to Naturę Umeiled (1984), Dog's Blood Rising(1985), In Menstrual Night (1986) i Dawn (1987). Znajdująca się na nich muzykaskonstruowana była z zapętlonych dźwięków o niskiej częstotliwości,przetworzonych głosów, hałasów, fragmentów innych nagrań (od mnisichśpiewów, przez recytacje Crowleya, po piosenki popowe), tworzących mrocznysoundtrack do przerażającej wizji świata opanowanego przez Szatanaprowadzącego ludzkość do zagłady. Nie brak było w niej postaci Chrystusa- w wersji Tibeta ofiara Jezusa była jednak daremna, a On sam - słaby i bezsilnywobec zła.Nigdy nie uznawałem mojej muzyki za industrial - podkreśla Buntingw wywiadzie dla magazynu „FluxEuropa" z 1997 roku. - Ten gatunekkojarzy mi się z brutalnymi dźwiękami o militarystycznym charakterze.Ale skoro ludzie chcieli ją tak nazywać...Magia nie była jedynym z wyznaczników twórczości Tibeta. Mieszały sięw niej różne wpływy. Nnajważniejsze z nich to poezja i proza Comte'a deLautreamonta, Jamesa Joyce'a, Williama Blake'a, Francisa Parkera Jockeya,a także współczesnego autora wizyjnych horrorów - Thomasa Ligottiego.Czerpiąc inspirację z dekadentyzmu, muzyk kreował ezoteryczną wizję, którejgłównym wyznacznikiem było oczekiwanie na Apokalipsę.Chciałem tworzyć muzykę, która poruszałaby mnie w szczególnysposób, odwołując się do mych własnych obsesji - wyznawał TibetJESIEŃ 2006J95


we „FluxEuropa". - Najważniejszą z nich była od zawsze Apokalipsa- koniec wszystkiego. Uważałem, że świat zmierza ku zagładzie- dostrzegałem to w związkach międzyludzkich, w rozpadających sięmetropoliach, w widoku zdechłego kota przy ulicy. Te odczucia byłystraszne i głębokie - bardziej, niż można sobie wyobrazić. Dlategomusiałem im dać wyraz w swej muzyce.Dekadenckie nastroje Tibeta pogłębiały eksperymenty z narkotykami.Pewnego razu, będąc na dachu domu RoseMcDowall [brytyjska wokalistka, najbardziejznana z duetu Strawberry Switchblade- przyp. P.G.], łyknąłem kilka pigułek kwasui miałem niezwykłą wiję ukrzyżowanegoNoddy'ego - wspomina w „Gneurosis".- Od tego czasu dostałem obsesji na jegopunkcie. Zacząłem kolekcjonować wszystko,co było związane z tą postacią. Przedewszystkim wspaniałe książki, bardzosurrealistyczne, mroczne i dziwaczne.Mam również ogromną kolekcję rzeczyzwiązanych z Noddym - od zabawekpo ubrania.Postać z dziecięcych bajek, stworzonaprzez Enid Mary Blyton, stała się nawetbohaterką całego albumu Current 93- Swastikas ForNoddy (1988).Prywatna ApokalipsaKiedy Tibet wyjechał na uniwersytet do Islandii w 1987 roku, dopadły go niespodziewanekłopoty ze zdrowiem. Pojawiły się gwałtowne ataki paniki, utrata koordynacjiruchów, agorafobia. Muzyk trafił do szpitala. Lekarze podejrzewali u niegostwardnienie rozsiane lub nowotwór mózgu. Tibet musiał wracać do Anglii.196<strong>FRONDA</strong> 40


Zwróciłem uwagę, że wszystkie te przypadłości były podobne dotych, na które cierpiał Crowley pod koniec swego życia - wspominaw „Gneurosis". - Zmarł w kompletnej rozsypce - jak nikt inny.Wynikało to z faktu, iż przez całe życie igrał z wielkimi silami,z których żadna nie była dobra. Jego ostatnie stówa brzmiały:„Zbłądziłem".Uświadomienie sobie destruktywnego wpływu okultyzmu sprawiło, że Tibetodrzucił praktyki magiczne.Magia jest bardzo niebezpieczna - stwierdził w „Gneurosis". - Ludzie,którzy ją uprawiają, mają do czynienia z siłami, których niepotrafią zrozumieć, a które mogą doprowadzić ich do gwałtownejzagłady. Magia o mało mnie nie zniszczyła. Wiedziałem o niej wielez akademickiego punktu widzenia i praktykowałem ją na wiele sposobów.To dawało mi siłę - mówię to z doświadczenia. Dostawałemlisty od ludzi, którzy pytali: „Czy możesz skontaktować mnie z organizacją,która da mi moc?". Magia zawsze przyciąga nieodpowiednichludzi - w 99 procentach. Z czasem siła zamieniła się jednak w arogancję.Zrozumiałem, że nie ma to nic wspólnego z duchowością.Po odrzuceniu okultyzmu Tibet musiał zrewidować swoją twórczość.Poznałem ludzi, na których moja muzyka miała negatywny wpływ i niejestem z tego dumny - podkreślał w „Gneurosis". - Co się stało, tosię jednak nie odstanie. Myślę, że mroczna strona ludzkiego umysłupowinna zostać ukryta, ponieważ takie jest jej przeznaczenie.Pod koniec lat 80. Tibet odnalazł się w buddyzmie, którym interesował sięjuż od dawna.W buddyzmie tybetańskim, który praktykuję, nicość jest stanemrzeczywistym - mówił w „Gneurosis". - Wszystko jedno, czy w niąwierzysz, czy nie. Ona istnieje. Emocjonalny stosunek do nicości niema dla niej żadnych konsekwencji.JESIEŃ 2006 197


Zmiany w duchowości Tibeta odbiły się na jego muzyce - stała się ona bliższastrukturze piosenki. Świadectwem tego są płyty Imperium (1987), Chris AndPale Oueens Mighty In Sorrow (1988), Earth Covers Earth (1988), Crooked CrossFor The Nodding God (1989) i Horse (1990).Kiedy zauważyłem, jak łatwo jest zrobić dwudziestominutowy loop,wypełniający połowę album, zawstydziłem się - podkreśla we „Flux-Europa". - Na zrobienie takiego nagrania wystarczały dwa dni: jednego- powstawał loop, drugiego - jego miks. Przestało mnie to jednaksatysfakcjonować. Cała scena eksperymentalna, wykorzystująca tenpomysł, zaczęła trącić fałszem. Dlatego zdecydowałem się zrobić cośinnego i nagrać akustyczny album. Kiedy puściłem znajomym demo,wszyscy się śmiali: „Nikt tego nie kupi - przecież to folk z dziecięcymirymowankami". I tak było w rzeczywistości - te dziecięce rymowankipojawiły się już na In Menstrual Night, ale pierwszą płytą w tym klimaciebyła Swastikas For Noddy.Tematykę nowych albumów Current 93 zdominowały całkowicie wizjeApokalipsy - miały one jednak już inny wymiar niż te z wcześniejszych dokonańprojektu Tibeta. Muzyk powoli zaczął zwracać się do chrześcijańskiejeschatologii - jego najważniejszą lekturą stała się Biblia. Sięgał również popisma gnostyków i ewangelie apokryficzne. Z pasją zaczął studiować dziełaHildegardy von Bingen, średniowiecznej mistyczki, wprowadzającej muzykęw świat głębokiej duchowości. W ten sposób wykreował nowy nurt w muzycealternatywnej - apokaliptyczny folk.Czekając na ChrystusaTibet nie przeżył gwałtownego nawrócenia. Zmierzał ku chrześcijaństwuewolucyjnie.Zawsze próbowałem wyrazić w muzyce to, czym jestem - podkreślałwe „FluxEuropa". - Krążyłem wokół siebie samego, zbliżając się powolido sedna rzeczy. Ale im bardziej się oczyszczałem, z tym większąostrością zauważałem, jak straszne są rzeczy tego świata w swej isto-19 <strong>FRONDA</strong> 40


cie. Nie przeżyłem gwałtownej iluminacji. Dotarłem tu, gdzie jestem,ponieważ obsesyjnie drążyłem to, co czułem - wszystkie swoje obsesje.Każdy z nas dostaje swoją szansę - ale niestety nie zdajemy sobie sprawy,co tak naprawdę otrzymaliśmy i jak nieskończenie wielka będziestrata, jeśli ją zmarnujemy. W jednej z powieści CS. Lewisa znalazłemzdanie zapożyczone ze staroegipskiego tekstu, które wykorzystałem napłycie Horse - Terrify not man lest God terrify thee. Napełniło mnie onoprawdziwym przerażeniem - skoro ludzie mogą uczynić twoje życiestrasznym, jakże straszniejszym może je uczynić po twej śmierci Bóg,jeśli sobie na to zasłużysz. Ale Chrystus okazał nam swe miłosierdzie.W styczniu 2005 roku Bunting zrezygnował oficjalnie ze swego pseudonimu i powróciłdo nadanych mu na chrzcie imion - David Michael. W czerwcu tego rokuukazała się jego najnowsza płyta - Black Ships Ate The Sky. To pierwszy jednoznaczniechrześcijański album artysty. Inspiracją do nadania mu takiego tytułu był sen.JESIEŃ 2006199


Śniło mi się, że patrzę w niebo - wspomina w czerwcowym wydaniumagazynu „PopMatters". - Było jasne, błękitne, z okazjonalnie występującymipostrzępionymi chmurami. Nagle zauważyłem czarne statkinadciągające znad horyzontu, które powoli zaczęły pochłaniać niebo.Dla wielu obraz ten mógłby być mroczny i niepokojący. Ale dla mniebył pełen nadziei - oznaczał nadciągające siły Antychrysta, poprzedzającepowtórne przyjście Chrystusa. Jakkolwiek więc byłyby oneprzerażające, niosły jednak esencjonalną radość - oto nadchodzi czas,przez który musimy przejść, aby Chrystus powrócił i pełna chwałaczłowieczeństwa została zamanifestowana.Centralnym momentem albumu jest tradycyjny hymn religijny Idumea z 1763roku, którego autorem jest Charles Wesley.Ta pieśń pozwala mi stale utrzymywać swe życie w odpowiedniejperspektywie - wyjaśnia muzyk. - Dotyczy ona rzeczy ostatecznych,tak jak definiuje je Kościół katolicki: śmierci, sądu, nieba lub piekła.To utwór pełen nadziei, ponieważ jasno stwierdza, że musimy być odpowiedzialniza decyzje i wybory, które podejmujemy, gdyż mają onegłęboki wpływ na przyszły los naszych dusz.Brytyjski muzyk nadal pozostaje indywidualistą - koncentruje się na swym wewnętrznymświecie, traktując sztukę jako jedyną daną sobie drogę do odkupienia.Nie postrzegam siebie jako głosiciela Ewangelii - twierdzi w czerwcowym„Daily Telegraph". - Działalność Current 93 to próba wytłumaczeniasobie siebie samego i zasłużenia na zbawienie.Dziś Bunting mieszka wraz z żoną w niedawno zakupionymw Hastings.domuJeśli czeka się na powtórne przyjście Chrystusa, miło jest robić to nadbrzegiem morza- śmieje się.200<strong>FRONDA</strong> 40


Zdecydowanie inaczej potoczyły się losy najważniejszych współtwórców industrialnejsubkultury lat 80. Genesis P-Orridge, oskarżony o rytualne zbrodnie,musiał emigrować do USA. Dziś poddaje swoje ciało radykalnym modyfikacjom,chcąc się upodobnić do swej wybranki - właściwie nie wiadomo, czyjest jeszcze mężczyzną, czy już kobietą. John Balance, zadeklarowany homoseksualista,po latach alkoholowych i narkotycznych podróży, zanurzonychw oparach magii, alchemii i satanizmu, zginął śmiercią tragicznąw 2004 roku.Wypadł głową w dół z okna swego domu. Do dziś nie wiadomo, czy było tosamobójstwo, czy wypadek. Douglas R, lider Death In June, nie rezygnującz magicznych praktyk, jest dziś utożsamiany przede wszystkim z neopogańskimruchem nazistowskim. Boyd Rice, twórca NON, został rzecznikiemprasowym Kościoła Szatana zorganizowanego przez Antona Szandora LaVeyai do dziś propaguje jego idee. Steven Stapleton z Nurse With Wound zaszyłsię na swej farmie kozłów w Irlandii i produkuje surrealistyczną elektronikę.Graeme Revell z SPK porzucił scenę i zajął się tworzeniem soundtracków dlahollywoodzkich produkcji.PAWEŁ CZYL


John Ching-hsiung Wu byt nie tylkonawróconym Chińczykiem, buddystąwychowanym w tradycjikonfucjańskiej i taoistycznej, lecztakże konwertytą, który nieznalazł prawdy w protestantyzmiei dopiero po latach dramatycznychprzeżyć i poczuciapustki odnalazł prawdziwą wiaręw Kościele katolickim. TenKościół, jego liturgia, sakramenty,teologia wypracowana przez wieki stały się dlaniego czymś niezwykle drogim, a katolik człowiekiemszczęśliwym i wybranym.Radośćnawróconego ChińczykaJOLANTAKLECELEwangeliczne wezwanie: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" skierowanejest do każdego człowieka, choć przede wszystkim chrześcijanin znajdujew nim stałą zachętę do porzucenia grzechu, podjęcia pokuty i przemianyżycia. W tym znaczeniu można więc powiedzieć, że nawrócenia dokonująsię nieustannie. Jest jednak taki rodzaj nawróceń, które stają się szczególnieważnym przykładem, wyrazistym znakiem działania łaski Bożej. Tonawrócenia tych, którzy przedtem nie znali Chrystusa lub nie chcieli Goznać. W pozostawionych przez nich świadectwach - w formie autobiografii,202 <strong>FRONDA</strong> 40


dzienników, korespondencji czy traktatów teologicznych - zachwyca nas ichwielka miłość do Chrystusa, jedynej i ostatecznej Prawdy. Ich życie składasię z dwóch wyraźnie zaznaczonych etapów: przed nawróceniem i po nawróceniu.Radykalizm wypowiedzi tych szczególnych świadków Chrystusowejmiłości ma swoje źródło właśnie w tym dwojakim doświadczeniu: poznalipustkę życia bez Chrystusa i wielką radość życia z Chrystusem. Pięknie piszeo tym nawrócony Chińczyk, znany jako Doktor Wu:Z Chrystusem nawet w czasie wojny panuje pokój; bez Chrystusanawet w czasie pokoju jest wojna. Z Chrystusem biedny staje się bogatym;bez Chrystusa bogaty jest biednym. Z Chrystusem nieszczęściestaje się słodkie; bez Chrystusa szczęście jest gorzkie. Z Chrystusemgłupi stają się mądrymi; bez Chrystusa mądrzy są głupcami. Z Chrystusemżycie jest przedsmakiem niebios; bez Chrystusa życie jestprzedsmakiem piekła 1 .Zanim jednak John Ching-hsiung Wu, żyjący w latach1899-1986, stał się żarliwym wyznawcą Chrystusa,został wychowany w chińskiej tradycji religijneji filozoficznej, potem jako osiemnastoletnichłopak przyjął chrzestw Kościele metodystycznym, co niemiało jednak dla niego większego znaczenia,a następnie przeszedł długą i trudnądrogę do prawdziwego nawrócenia, któremiało miejsce 18 grudnia 1937 roku,kiedy to został ochrzczony w Kościelekatolickim. Był więc nie tylko nawróconymChińczykiem, buddystą wychowanymw tradycji konfucjańskiej i taoistycznej, lecztakże konwertytą, który nie znalazł prawdyw protestantyzmie i dopiero po latach dramatycznychprzeżyć i poczucia pustki odnalazłprawdziwą wiarę w Kościele katolickim.Ten Kościół, jego liturgia, sakramenty,JESIEŃ 2006


teologia wypracowana przez wieki stały się dla niego czymś niezwykle drogim,a katolik człowiekiem szczęśliwym i wybranym.Życie bez BogaChoć interesuje nas przede wszystkim droga duchowa Doktora Wu, musimypowiedzieć kilka słów o jego osiągnięciach zawodowych i pozycji, jaką zajmowałwśród chińskich intelektualistów w czasach jego młodości, kiedy Chinyz wielkim zapałem sięgały do dorobku europejskiego. Był postacią wyjątkową.Studiował prawo w Chinach i Stanach Zjednoczonych, a także w Paryżui w Niemczech. Wykładał na wielu uniwersytetach w kraju i w Ameryce,publikując przy tym prace naukowe z dziedziny prawa. Pełnił zaszczytnefunkcje: przewodniczącego Sądu Najwyższego, jednego z głównych autorówkonstytucji chińskiej, doradcy delegacji chińskiej na konferencji założycielskiejONZ, a także członka Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwościw Hadze; przez wiele lat prowadził kancelarię adwokacką, dzięki czemu odniósłtakże sukces materialny. Nawiązał kontakty ze znanymi osobistościamize świata nauki i kultury. Był członkiem wielu międzynarodowych instytutównaukowych, laureatem nagród i honorowych doktoratów.W 1937 roku, a więc w roku swojego nawrócenia, osiągnął już szczytyzawodowej kariery i materialnego zabezpieczenia, lecz pod względem duchowymznajdował się w zupełnym upadku. Poważnie zagrożone było równieżjego życie małżeńskie i rodzinne:Byłem do tego stopnia zepsuty, że całe dnie i noce spędzałem na rozpuściei uważałem, że jestem miłosierny, dając biednym dziewczynomdwa razy tyle, co inni. Byłem jak człowiek, który skacze do studni, byuratować tonącego i obaj idą na dno. [...] Słowem występna i przewrotnafilozofia życia zatruły wszelkie dobre cechy, które odziedziczyłem pomoich rodzicach lub które nabyłem dzięki mojemu pierwszemu, raczejpowierzchownemu spotkaniu z Chrystusem. Tęskniłem za Bogiem,ale zapomniałem przy tym, że Chrystus jest jedyną drogą powrotu doNiego. Darzyłem współczuciem biednych, zapomniałem jednak, że ciludzie mają nie tylko ciała, ale i dusze. Pragnąłem mądrości, ale zapomniałem,że mądrość można zdobyć tylko drogą wyrzeczeń, a nie ego-204<strong>FRONDA</strong> 40


centryczną zachłannością [...]. Pragnąłem władzy, ale zapomniałem, żedobroć i tylko dobroć jest najwyższą władzą. Pragnąłem wolności, alezapomniałem, że wolność można jedynie zdobyć przez posłuszeństwoprzykazaniom Bożym. Pragnąłem żyć, ale podążałem szeroką drogą,która prowadzi do zatracenia. Z powodu mej moralnej niegodziwościzagubiłem się w labiryncie życia. Im bardziej próbowałem się sam wyrwaćz sideł grzechu, tym bardziej byłem w nie zaplątany 2 .W lipcu 1937 roku rozpoczyna się wojna chińsko-japońska. Wu jest akuratw Nankinie, a cała jego rodzina, żona i dzieci, pozostała w Szanghaju, doktórego udaje mu się na szczęście dostać. Nie mieszkają jednak w swoimmieszkaniu, lecz we francuskim sektorze miasta. Któregoś dnia z opuszczonegomieszkania John Wu wynosi kilka książek ze swojej kilkunastotysięcznejbiblioteki. Jest to: Biblia w wydaniu amerykańskim, Doświadczenie religijneWilliama Jamesa, Najlepsza proza świata Carla van Dorena, Dzieje ChrystusaGiovanniego Papiniego, Eseje wybrane Thomasa S. Eliota. Książki te, wybranepospiesznie i raczej przypadkowo, doprowadzają go do nawrócenia. Pisząco tym po latach w autobiografii, opowiada szczegółowo, jak trafiał podczaslektury na poszczególne fragmenty, które odnosiły się właśnie do niego, dojego sytuacji, i jak ogromne wywarły na nim wrażenie. Czytając w książcePapiniego niezwykle piękny i sugestywny opis spotkania kobiety cudzołożnejz Chrystusem, kiedy ona namaszcza Go cennym olejkiem i obmywa Jego stopyłzami, Wu odnalazł siebie, swój grzech, i także zapłakał. W Najlepszej prozieświata trafił na wypowiedź Newmana o Kościele katolickim i o zbawieniuduszy, o czym wcześniej nic nie wiedział:Kościół katolicki uważa za lepsze, by słońce i gwiazdy spadły z nieba,by ziemia zginęła i by wszystkie liczne na niej miliony ludzi umarłyz głodu w największej męce, jeśli idzie o doczesne cierpienia, niż żebyjedna dusza, nie powiem - była zgubiona - ale by popełniła choćbyjeden grzech powszedni, powiedziała jedno świadome kłamstwo alboukradła jeden biedny grosz bez usprawiedliwienia 3 .Ta wypowiedź była dla Wu czymś rewolucyjnym i kazała mu spojrzeć w głąbwłasnej duszy. Dzięki książce Jamesa z kolei poznał wielu świętych kato-JESIEŃ 2006 205


lickich, a także znów odnalazł siebie, tym razem w rozmyślaniach autorao chorej duszy, zakończonych zdaniem: „Człowiek musi umrzeć dla życiazłudnego, zanim będzie się mógł narodzić dla prawdziwego" 4 . Pod wpływemesejów Eliota Wu przeczytał Boską komedię Dantego, a właściwie odczytał jąna nowo i dopiero teraz wywarła na nim ogromne wrażenie. Kiedyś nie znajdowałw niej niczego dla siebie.Dopełnieniem tego doświadczenia, które zyskał dzięki przytoczonym tulekturom, była kilkudniowa wizyta u zaprzyjaźnionego katolickiego małżeństwa.Państwo Yiian codziennie odmawiali różaniec i wyjaśnili DoktorowiWu, na czym polega ta modlitwa, a także dodali, że powierzyli go opieceNajświętszej Panny. On zaś do tego stopnia nic nie wiedział o Matce Bożej,że spojrzawszy na obrazek świętej Teresy z Lisieux, zapytał, czy tojest właśnie Najświętsza Panna. W niewielkiej książeczce o świętejTeresie, którą otrzymał od pana Yiian, od razu trafił na zdanie:Ach! Czuję to, że gdybym miała na sumieniu wszystkie zbrodnie, jakiemożna popełnić, nie straciłabym nic z mego zaufania, z sercem przepełnionymskruchą rzuciłabym się w ramiona mego Zbawiciela 5 .Ostatnią, decydującą o nawróceniu lekturą były Dziejeduszy. Po przeczytaniu tej książki Wu zapragnął przyjąćchrzest w Kościele katolickim. Wiadomość ta wywarła napanu Yiian ogromne wrażenie: „Jakże cudowna jest łaska Boża- powiedział. - Modliliśmy się przez ostatnie dziesięć lat o twojenawrócenie!".Chińska droga do ChrystusaKiedy poznajemy filozofię i duchowość Wschodu - konfucjanizm,taoizm i buddyzm, jako elementy tamtejszejkultury wydają się odległe i egzotyczne. Kiedy zaśdokona się próby odniesienia ich do chrześcijaństwa,odsłania się w nich ziarno prawdy. A kiedy wychowanyw chińskiej tradycji nawrócony katolik spojrzy wstecz,zobaczy, żć była to droga prowadząca go do Chrystusa.206<strong>FRONDA</strong> 40


John Wu niczego nie musiał odrzucać, pozostał bez reszty Chińczykiem,kiedy stał się bez reszty katolikiem: „Bowiem łaska nie niszczy natury, aleją oczyszcza i na niej buduje". Katolicyzm ugruntował więc jego tożsamośći nadał nowy sens przeszłości:Każde nawrócenie jest łaską Bożą - pisze John Wu. - Nie można jednakzaprzeczyć, że w moim przypadku Bóg uczynił naukę Konfucjusza(konfucjanizm), Lao-tzu (taoizm) i Buddy (buddyzm) narzędziami,które otworzyły moje oczy na światło świata 6 .John Ching-hsiung Wu w swojej autobiografii omawia te trzy systemy i ukazuje,w jakim stopniu mogły się stać dla niego drogą do nawrócenia.Konfucjanizm, który stanowi przede wszystkim naukę moralną, wyrobiłw nim postawę miłości synowskiej i wdzięczności rodzicom,Niebiosom za dar życia.Idea miłości synowskiej jest tak głęboko wrośnięta w duszę chińską- pisze Wu - że kiedy Chińczyk staje się katolikiem, rzecz jasna, podobnąmiłością będzie darzyć Boga. Dla niego naśladowanie Chrystusaoznacza naśladowanie Jego najwyższej miłości synowskiej wobecJego Ojca, który także jest naszym Ojcem 7 .Taoizm jest filozofią, mistyką. Tao oznacza OstatecznąRzeczywistość, której nie można wyrazić słowami. Jest drogądo prawdy, do jedności przez całkowite odrzucenie światai czynienie tylko tego, co jest w zgodzie z wewnętrznymświatłem, bez przywiązywania się do owoców własnychpoczynań. Doskonałość, czyli samorealizację, można osiągnąćtylko przez wymazanie własnego ja, przez oderwanie się odsiebie. Jeśli jednak człowiek będzie próbował wymazaćswoje ja, mając na celu samorealizację, nie oderwie sięod siebie i nigdy samego siebie nie zrealizuje. Tao jestw istocie szczególnym sposobem życia. Ideałem w buddyzmiejest takie doświadczanie rzeczywistości, by znajdującsię w świecie, nie być z niego. Buddyzm zmierzaJESIEŃ 2006207


do transcendencji ze świata ku innym sferom, ceniąc przy tym bezpośredniedoświadczenie, nie tylko kontemplacji, lecz również codziennej pracy. JednakWu wyznaje:W Buddzie nie fascynowała mnie jego nauka o istocie rzeczywistości,lecz jego wielka osobowość, jego szlachetna miłość dla całego stworzenia,jego bohaterskie wyrzeczenie się świata i szczere poszukiwanieprawdy. Nie odnalazł on Prawdy, gdyż należało ją odkryć z wysokości,ale trzeba go raczej sądzić wedle jego aspiracji niż osiągnięć. To właśniete aspiracje rozbudziły we mnie pewien rodzaj duchowej czujności,która wstępnie przygotowała mnie do powrotu do Boga jak marnotrawnegosyna. Budda był jednym z pedagogów, którzy zaprowadzilimnie do Chrystusa 8 .W tych trzech systemach dominuje dążenie do osiągnięcia harmoniiprzez wyrzeczenie, kontemplację i szlachetne postępowanie. Jest teżposzukiwanie prawdy. Najwyższa istota, Bóg, jest jednak daleka i nieznana.Mimo że Konfucjusz, Lao-tzu i Budda byli czczeni przez Chińczyków- pisze Wu - nigdy nie byli uważani za coś więcej niż zamędrców i ludzi o cechach boskich. W sercach Chińczyków nigdynie zajęli miejsca Shang-ti, to znaczy Boga, Najwyższego Pana Niebai Władcy całego wszechświata 9 .Chińczycy czcili różne bóstwa, które były niejako przedstawicielamiBoga. Sam Bóg był dla nich zbyt wielki i jedyniecesarz, syn Nieba i najwyższy kapłan na ziemi, składałofiarę Shang-ti.Wszystko jest cudemJuż w roku 1917, kiedy Wu został ochrzczony u metodystów,zachwyciła go w chrześcijaństwie możliwośćczczenia Boga bezpośrednio, poczuł się tak, „jakby208<strong>FRONDA</strong> 40


w jedną noc stał się cesarzem". Nie było to jeszcze - jak wiemy - prawdziwenawrócenie, życie wiarą, ale ta radość z synostwa Bożego pozostała.Po przyjęciu chrztu w Kościele katolickim w 1937 roku i po bierzmowaniu,które miało miejsce dwa lata później, John Wu rozpoczął pracęapostolską. Przyczynił się do nawrócenia pięćdziesięciu jeden osób, jak policzył.Nawrócili się jego przyjaciele z redakcji pisma, które kiedyś założyłi w którym teraz publikował również teksty o chrześcijaństwie. Po cudownymuzdrowieniu jego ciężko chorej małej córeczki nawróciła się cała jego licznarodzina - żona i dwanaścioro dzieci, a także siostra, szwagier i ukochany brat.Zyskał wielu przyjaciół katolików: świeckich, księży i zakonnice, zaprzyjaźniłsię zwłaszcza z karmelitankami. Życie nabrało nowego znaczenia: „Prawdauczyniła mnie wolnym, a łaska dopomogła mi cieszyć się tą nowozdobytą wolnością. Och, jakąż radość czuję w sercu!" 10 . Każdego dniamałżonkowie Wu starali się przystępować do Komunii świętej i odmawializ dziećmi w domu różaniec, okazując w ten sposób swoją wielkącześć dla Matki Przenajświętszej. Umiłowanie matki tkwi głębokow kulturze wschodniej:Niezależnie od tego, jaką religię wyznawałby człowiek Wschodu, niebędzie mu ona bliska, jeśli nie będzie w niej matki. Jest to jednaz przyczyn - pisze John Wu - dlaczego, mimo iż przez dziewiętnaścielat byłem metodystą, dusza moja nie znalazła spokoju, poprostu brakowało mi matki. Czy Bóg nie wystarczy? Wystarczy, nawetwięcej niż wystarczy. Ale jest Jego wyraźną wolą, byśmy Matkę Chrystusaprzyjęli za własną. Dopóki ta Jego wola nie zostanie spełniona,nasze synowskie uczucie wobec Niego nie jest całkowite".Trzeba pamiętać, że w Chinach przez cały ten czas trwała wojna.Życie rodziny Wu jak i innych rodzin było codziennie zagrożone.Po ataku Japończyków na Pearl Harbor w 1941roku i po kilku tygodniach spędzonych w więzieniu JohnWu z całą rodziną ucieka z Hongkongu. Doświadczeniatych lat, wiele wydarzeń mających znamiona cudu, umacniająw nim poczucie wdzięczności wobec Boga i całkowitejufności w Bożą Opatrzność. W latach 1942-1944 zaJESIEŃ 2006209


namową prezydenta Czang Kaj-szeka i przy jego finansowym wsparciu DoktorWu pracuje nad przekładem psalmów i Nowego Testamentu na klasyczny językchiński. Tłumaczenia te zostały przyjęte wprost entuzjastycznie. Psalmyi Ewangelię czytali także niechrześcijanie, a niektórych lektura doprowadziłanawet do nawrócenia. Wcześniej, bo w 1940 roku, Wu napisał broszurę o duchowościświętej Teresy z Lisieux, przetłumaczoną niebawem na kilkanaście językówi wydaną w olbrzymich nakładach w wielu krajach, co przyniosło mu uznaniei przydomek „chińskiego ucznia z Lisieux". W 1946 roku John Wu zostajeambasadorem przy Stolicy Apostolskiej i piastuje ten urząd do lipca 1949 roku.Niedługo potem wyjeżdża na uniwersytet w Honolulu, aby wygłosić cykl wykładówna temat mistycyzmu chrześcijańskiego. Tam w 1951 roku powstałajego autobiografia zatytułowana Ponad Wschodem i Zachodem. Do Chin- które w 1949 roku stały się państwem komunistycznym - już niepowrócił. Do 1967 roku wykładał w USA (tu jego syn Piotr zostałzakonnikiem), później zamieszkał na Tajwanie. Do końca życia służyłtutejszemu Kościołowi katolickiemu.„Szczęśliwej duszy niepotrzebne są już przyjemności"Jakże cudowna jest miłość! Ona tworzy wszystko! Jest najwyższązasadą kosmosu, stoi ponad yin i yang 12 , ponieważ je łączy. Stosunkiłączące yin i yang są święte, jeśli są inspirowane przez miłość,a są tylko żądzą, jeśli jej nie ma. [...] Żądza jest fałszerstwem i naśladownictwemmiłości; jest pustą skorupą, w której nie ma jądra; ale jakkażda hipokryzja składa hołd cnocie, naśladując jej zewnętrzneformy. Kultywuj miłość, a wszystko będzie ci dane. Radość jestdoskonałością - powiada Spinoza. Ja mogę dodać, iż radość i przyjemnośćsą tak od siebie oddalone jak niebo i ziemia 13 .Tę wypowiedź Johna Wu możemy też odczytać jakozobrazowanie owej zasadniczej różnicy pomiędzy życiemprzed nawróceniem (szukanie przyjemności) i ponawróceniu (bycie radosnym). Przytoczmy jeszcze jedencytat ukazujący związek miłości i radości:210<strong>FRONDA</strong> 40


Radość jest funkcją miłości. Kto posiada uncję miłości, otrzyma uncjęradości. Kto posiada tonę miłości, otrzyma tonę radości. A jeśli miłośćjest bezgraniczna, to i radość będzie bezmierna 14 .Radość Doktora Wu, jego zachwyt nad chrześcijaństwem, jego wdzięcznośćwobec Boga za okazaną mu łaskę - wszystko to może być dla nas szkołą pobożnościi otwieraniem oczu na skarby naszej wiary. Dla Doktora Wu takimi skarbami,oprócz wcześniej wspomnianych, były liturgia, dogmaty i sakramenty:Liturgia i duchowa doktryna Kościoła są dzianym odzieniem. „WoląBożą jest wasze uświęcenie". Każda modlitwa, każda ceremonia, każdysakrament ustanowiony przez Chrystusa służy twojemu uświęceniu,aby Bóg przez ciebie był uwielbiony" 15 .W innym miejscu pięknie pisze o otwartości Kościoła, jego powszechności,a także o naszej osobistej odpowiedzialności za pogłębianiewiary:Kto nie zna katolicyzmu, skłonny jest sądzić, że w naszym Kościelewszystko postanowione jest czarno na białym, ex cathedra, i żekatolik nie musi już myśleć. W rzeczywistości jednak istnieje,w obrębie dogmatów, wystarczająco duża przestrzeń dla różnicyw sądach, dla twórczej pracy i oryginalnego myślenia. Kościół Chrystusowyjest domem z wieloma mieszkaniami. Jedynie dla ludzi zaściankowychnie ma w tym domu mieszkania. Jakkolwiek wiele skorzystałemz kontaktów z pierwszorzędnymi teologami różnychszkół, to jednak uznaję przede wszystkim jednego Ojca, jednegoMistrza i jednego Nauczyciela - Trójcę Przenajświętszą 16 .John Wu opowiada, czym jest dla niego sakramentpokuty, tak często źle rozumiany przez niekatolików.Przebaczenie i uzdrawiająca wszystko łaska, danew tym sakramencie, są dla niego jak mądrość kochającejmatki. Wu przytacza pewien moment ze swojego życia,kiedy nie udało mu się zapanować nad grzechem zarazJESIEŃ 2006211


po spowiedzi i mimo iż wstydził się swojej słabości, a także spodziewał sięoburzenia ze strony księdza, przystąpił do spowiedzi następnego dnia. Ksiądzzaś z całą delikatnością zachęcił go do modlitwy, zdania się na łaskę Bożąi cierpliwości wobec siebie. Pokusa już nie powróciła. Wu daje odpowiedźkrytykom spowiedzi: „Jeśli ktoś mówi, że po to idzie się do spowiedzi, żebygrzeszyć, to tak samo jakby powiedział, że idzie się do szpitala, żeby zachorować"17 . Wielkim skarbem Kościoła katolickiego jest dla Doktora Wu tradycjamonastyczna:Dlatego też, choć żyję w świecie, sercem jestem z tymi, którzy żyjąw klasztorach. Często prosiłem świętych zakonników i zakonnice, żebymodlili się za mnie, bym mógł żyć w klasztorze mej duszy, gdziekolwieksię znajdę i cokolwiek będę robić. [...] Każdy ma w swym sercuklasztor, w którym może ustawicznie spotykać się z umiłowanymChrystusem 18 .Bardzo bliski jest też Doktorowi Wu rok liturgiczny, w którym katolicy przeżywająwszystkie ważniejsze tajemnice wiary i który stanowi pewien porządekżycia Kościoła, skoncentrowanego na osobie Jezusa Chrystusa. Rok liturgicznyjest też pełen żywej obecności świętych mieszkających w niebie, którzyrazem z żyjącymi na ziemi tworzą jedną Chrystusową rodzinę. Dlatego też:Katolik w świecie nigdy nie jest samotny. Nigdy nie cierpi ani nie cieszysię samotnie, nawet gdyby żył na pustyni. Posiada on w niebie i naziemi licznych krewnych, spośród których wielu nawet nie zna. Jest onw pełni członkiem mistycznego Ciała Chrystusa, a jego rodzina jesttylko wcieloną częścią wielkiej rodziny 19 .John Ching-hsiung Wu, nawrócony Chińczyk, może być dla wielu katolikównauczycielem żarliwej wiary. Jego pobożność skłania nas do postawienia pytania:czy umiemy się cieszyć tym, co jego wprawiało w radosne zadziwienie?Oto Bóg nie jest daleki i nieznany. Nie jest kosmiczną siłą lub nieprzystępnymwładcą, lecz jest bliski i dający się poznać, ma oblicze Jezusa Chrystusa.Człowiek zaś, każdy człowiek, jest dzieckiem Boga, kochanym przez Niego miłościąbezgraniczną. Bóg czuwa nad każdym, pozwala do siebie mówić i pragnie212 <strong>FRONDA</strong> 40


zamieszkać w ludzkim sercu. Z powodu tak wielkiego wyniesienia człowiekai nadzwyczajnej wolności, jaką otrzymał od Boga, John Wu, zachwycony uczeńTrójcy Przenajświętszej, woła: „O, ileż radości daje katolicyzm!".JOLANTA KLECELPRZYPISY12343678910111213141516171819John Ching-hsiung Wu, O radości, przekt. i oprać. Roman Małek SVD, Warszawa 1986, s. 61.John Ching-hsiung Wu, Ponad Wschodem i Zachodem, autobiografia chińskiego konwertyty,Warszawa 1994, s. 14.Tamże, s. 183.Tamże, s. 188.Tamże, s. 191.John Ching-hsiung Wu, O radości, dz.cyt., s. 66.John Ching-hsiung Wu, Ponad Wschodem..., dz.cyt., s. 122.Tamże, s. 156.Tamże, s. 147.Tamże, s. 276.Tamże, s. 276.Dwa przeciwstawne elementy: yin - żeński i yang - męski. Ich wzajemne oddziaływanie jest wedługchińskiej myśli filozoficznej i religijnej podstawową zasadą rzeczywistości.John Ching-hsiung Wu, Ponad Wschodem..., dz.cyt., s. 169.John Ching-hsiung Wu, O radości, dz.cyt., s. 78.Tamże, s. 72.Tamże, s. 67.John Ching-hsiung Wu, Ponad Wschodem..., dz.cyt., s. 271.Tamże, s. 271-272.John Ching-hsiung Wu, O radości, dz.cyt., s. 62.


Ksiądz Włodzimierz przed swoją śmiercią ofiarował życieza nawrócenie Rudolfa Franciszka Ferdynanda Hoessa.Łzynawróconego nazistyPrzypadku nie ma. Albo wszystko jest dowolnością, w pewnych granicach możliwości- w granicy w znaczeniu matematycznym - wyglądającą czasem na konieczność na podstawiezasady wielkich liczb; albo jest konieczność absolutna i wtedy pojęcie wyboru rzeczy dośćwielkich, aby były fatalistyczne, nie ma sensu.Witkacy, Pożegnanie jesieniAuschwitz jest symbolem XX wieku, osią, wokół której kręciła się karuzelaupadku człowieka. To nieprawda. W Auschwitz Bóg dał się spotkać człowiekowi.Znów.Katowany swoje życie ofiarowuje za nawrócenie kata. Pan przyjmuje ofiarę.Oprawca spowiada'się i przystępuje do Komunii świętej.214 <strong>FRONDA</strong> 40


LATO '42Podczas gdy na wiosnę 1942 roku chodziło jeszcze tylko o niewielkieakcje [„ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" - przyp. B.M.P], tow lecie transporty tak się zwiększyły, że byliśmy już zmuszeni urządzićdalsze miejsca zagłady.Ksiądz Włodzimierz został zabrany 9 lipca 1942 roku. Rankiem do domu salezjańskiegow Skawie, gdzie przebywał, weszli gestapowcy [czy oni nigdy nieśpią? - B.M.P]. W międzyczasie aspirant salezjański zbiegł przez okno. Gestapowieczażądał zakładnika w zamian za uciekiniera. Ksiądz Włodzimierz nieczekał na cierpienie, ale zgłosił się na ochotnika. W chwili aresztowania powiedział:„To wstyd, że tak długo musieliśmy na to czekać". Pojmanego, wywieźlido Nowego Targu, a stamtąd do więzienia śledczego w Zakopanem.Rok wcześniej, 27 czerwca 1941 roku, na terenie Oświęcimskiej Żwirownizostało rozszarpanych przez Niemca pięciu salezjanów. Katowanie trwałocały dzień.W pewnym momencie uderzył księdza w twarz tak mocno, że wypłynęłomu oko. Z jamy ocznej buchnęła mu krew... Przy upadku połamałsobie obie ręce i nogi... Z rozbitej twarzy jeden po drugim wyleciałypokruszone zęby... Kiedy udręczone ofiary jeszcze dawały znaki życia,położyli na ich krtaniach długi drąg. W końcu na jednym końcu drągastanął kapo, na drugim blokowy. Znieruchomiałe ciała wywieziono dokrematorium... Około godziny 16.00 zjawił się komendant. Zawołałdo siebie kapo, powiedział kilka słów i odjechał. Od tego momentuNiemcy zaprzestali bicia...Świadectwo współwięźnia:Po powrocie [z przesłuchania - przyp. B.M.R] do celi ks. Włodzimierzbył rozpromieniony z powodu, że mógł cierpieć na równi z Chrystusemprzywiązanym do słupa. Szeptał z uśmiechem modlitwę dziękczynnąza to, że Pan pozwolił mu zakosztować choć odrobiny tych cierpień,jakich On sam doznawał rozpięty na krzyżu.JESIEŃ 2006 215


Po miesięcznym pobycie w Zakopanem ks. Włodzimierza przewieziono dowięzienia w Tarnowie, a następnie do Auschwitz. Przydzielono go do ciągnięciawalca drogowego ugniatającego plac apelowy. Przy tej pracy, schorowany1 wycieńczony maltretowaniem, wytrzymał dwa dni. Nie są znane ostatniechwile jego życia. Śmierć przyszła 18 września. Miał 59 lat.Kiedy czuję się zmęczony pracąPędzę konno chorowitym laskiem.Rudolf Hoess, faszystowski rycerz bez skazy, komendant oświęcimskiegoobozu śmierci, w chwilach szczególnego podniecenia nerwowego siadał wieczoremna konia i galopował wokół obozu. W swoich Wspomnieniach pisze:W 1942 roku jadąc konno zwalił się razem z koniem i tylko kamień,koło którego upadł, ocalił go, kiedy ciężki ogier runął na niego, dziękitej osłonie skończyło się na złamaniu paru żeber.Świadectwo współwięźnia:Nigdy z ust ks. Włodzimierza nie wyszły słowa skargi czy żalu do bliźnichlub swoich oprawców. W jednym nie mogliśmy się z nim zgodzić- polecał nam wyrzucić z serca wszelką nienawiść, zapomnieć i przebaczyćwszystkie krzywdy i zbrodnie, jakich doznaliśmy od naszychmorderców.11 marca 1946 roku o godz. 23.00 Hoess został aresztowany. W wynikurozprawy przed Najwyższym Trybunałem Narodowym w Warszawie został2 kwietnia 1947 roku skazany na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok miałzostać wykonany na terenie byłego obozu Auschwitz 16 kwietnia 1947 roku.Zaraz po przywiezieniu go do więzienia w Wadowicach były komendant obozupoprosił o spotkanie z księdzem katolickim.Jego zachowanie jest zaskakujące. Dnia 10 kwietnia na ręce jezuityo. Władysława Lohna składa katolickie wyznanie wiary, po czym spowiadasię. Następnego dnia o. Lohn udziela Hoessowi Komunii świętej. Hoess,przyjmując Komunię, klęka na środku celi i płacze.2|6 <strong>FRONDA</strong> 40


W jego liście do żony datowanym na ten sam dzień czytamy:[...] jest więc zupełnie logiczne, że obudziło się we mnie dużo wątpliwości,czy również moje odstąpienie od wiary w Boga nie polegało nacałkowicie fałszywych założeniach.Ksiądz Włodzimierz w kazaniu na uroczystość św. Szczepana tak pisał:Jeżeli chcemy zapłatę otrzymać, musimy koniecznie miłować naszychnieprzyjaciół, darowywać im wszelkie urazy i gniewy. Do czegóż zobowiązujenas przykazanie Chrystusa Pana miłości naszych nieprzyjaciół?- Otóż, nie zobowiązuje nas do tego, żeby miłować nieprzyjaciół dlatego,że są naszymi wrogami, ale zobowiązuje nas ściśle do miłowaniaich pomimo to, iż są naszymi wrogami, dlatego że są też stworzeni jakmy - na obraz i podobieństwo Boże i są jak my przedmiotem miłościBożej i jak my - są odkupieni Krwią Chrystusową.Ksiądz Włodzimierz Szembek przed swoją śmiercią ofiarował życie za nawrócenieRudolfa Franciszka Ferdynanda Hoessa.RYCERZ BEZ SKAZYHrabia Włodzimierz Franciszek Szembek urodził się 22 kwietnia 1883 rokuw miejscowości Poręba Żegoty pod Krakowem. Po zdaniu egzaminu dojrzałościw roku 1901 zapisał się na Studium Rolnicze przy Uniwersytecie Jagiellońskim.Studia zakończył uzyskaniem stopnia inżyniera rolnictwa. Znał językniemiecki, francuski, angielski, rosyjski, czeski, włoski, języki klasyczne,czytał gazety żydowskie.Po ukończeniu przez niego studiów powierzono mu administrację dóbrrodzinnych - około trzech tysięcy hektarów pól uprawnych i lasów.Hrabia administrator prowadził życie w dworku raczej samotnicze, gościnie spraszał, na małżeństwo nie miał ochoty. Nie trwonił pieniędzy przy grzeJESIEŃ 2006 217


w karty, nie pii, nie podbijał serc, nie chodził na polowania, w końcu i tytońpalić przestał. Uważano go za dziwaka i pomyleńca, a nawet za szkodnika,który narusza uświęcony tradycją porządek. Inni nazywali go świętym.Zgromadzenia zakonne, przytułki dla sierot, zakłady wychowawcze wspierałhojnie tak żywnością, jak i groszem. Pogorzelcy otrzymywali drewno, biedacyjałmużnę, gminy znaczniejsze datki na cele społeczne. Był dla ludzi bardzohojny, a dla siebie zbyt surowy - tak mawiali jemu współcześni. W zachowanychpo nim pismach osobistych jest kartka, skreślona jego ręką, zawierającaszereg cytatów z Pisma Świętego na temat jałmużny i miłosierdzia.Są też i niechlubne karty w jego życiorysie - nie od razu był „kościelnymmężem". Kiedyś wyznał, że chodził wprawdzie na Msze święte, ale bardziejz przyzwyczajenia niż z potrzeby. To samo dotyczyło spowiedzi, którą dośćpoważnie zaniedbywał.Gdy Szembek rozpoczynał zajęcia w Studium Rolniczym, kilkaset kilometrówna zachód od Krakowa, 25 listopada 1901 roku w Baden-Baden na światprzyszedł Rudolf Hoess. Jak napisał we Wspomnieniach, wychowywany był[...] przez ojca według surowych zasad wojskowych. Do tego dołączałasię jeszcze głęboko religijna atmosfera rodziny. Ojciec był fanatycznymkatolikiem. Ja sam byłem również głęboko wierzący - o ile to jest możliweu chłopca w tym wieku - i swoje obowiązki religijne traktowałembardzo poważnie.Mały Rudolf zostaje przeznaczony przez ojca do stanu duchownego. Na trzynastyrok jego życia przypada wydarzenie, które określa jako pierwszy wyłomw swoim życiu religijnym:Podczas zwykłego szamotania się przy wejściu do hali gimnastycznejniechcący zepchnąłem ze schodów jednego z kolegów. Było to w sobotęprzed południem. Po południu poszedłem - jak zwykle co tydzień - dospowiedzi i wyspowiadałem się także z tego uczynku. Wieczorem przyszedłdo nas w odwiedziny mój spowiednik, który był przyjacielem ojca.Następnego ranka ojciec wezwał mnie, abym wytłumaczył się z powoduopisanego zajścia, i ukarał mnie za to, że mu nic od razu nie powiedziałem.Byłem całkowicie zdruzgotany - nie z powodu kary, lecz wskutek218<strong>FRONDA</strong> 40


niesłychanego nadużycia zaufania ze strony mojego spowiednika. Byłemi do dzisiaj jestem głęboko przekonany, że mój spowiednik naruszyłtajemnicę spowiedzi. Moje zaufanie do świętego stanu kapłańskiegozostało zniweczone i zaczęły budzić się we mnie wątpliwości.Kiedy w 1914 roku wybuchła wojna, Rudolf otrzymał od matki zezwoleniena zgłoszenie się w charakterze siły pomocniczej do Czerwonego Krzyża.W 1916 roku udało mu się dostać do pułku, w którym służyli ojciec i dziadek,i po krótkim przeszkoleniu pójść na front iracki w Turcji. W czasie pierwszejpotyczki stanął oko w oko z Hindusem. Zabił wtedy po raz pierwszy. Jakwspomina, „więzy zostały zerwane". Dzięki wojnie[...] zmężniał zewnętrznie i dojrzał wewnętrznie znacznie ponad swojelata. Z drżącego lękliwego, zbiegłego od matki ucznia, jakim byl w czasiepierwszej potyczki, stał się twardym, szorstkim żołnierzem.WSPÓLNOTASzembek, mając za sobą 45 lat dobrego życia, postanowił wstąpić do zakonu.Wybrał zgromadzenie salezjańskie, w którym skończył swoje młode życiejego krewny, książę August Czartoryski. W latach 1928-1929 odbył nowicjat.W 1929 roku oświadczył rodzinie, że z przypadającej nań części majątkurezygnuje. Wtedy jeden jedyny raz posłużył się hrabiowskim tytułem, bypodpisać zrzeczenie się swoich dóbr. Przechodził kolejno wszystkie etapy,jakie przewiduje formacja salezjańska, począwszy od aspirantury i nowicjatu.W 1934 przyjął święcenia kapłańskie z rąk krewnego, Księcia ArcybiskupaAdama Stefana Sapiehy.Hoess zaraz po powrocie z wojny zgłasza się do Korpusu Ochotniczego,ostatecznie rezygnując z wybranej przez ojca drogi. On również zrzeka sięswojej części majątku. Następnie bije się z polskimi powstańcami w czasiepowstania śląskiego w 1921 roku. W listopadzie roku 1922 zostaje członkiemJESIEŃ 2006 219


NSDAP; w tym samym roku oficjalnie występuje z Kościoła. W latach 1923 -1929 w więzieniu odbywa karę za udział w morderstwie na tle politycznym.We Wspomnieniach pisze: „Nie muszę podkreślać, że zgadzałem się na śmierćzdrajcy. Osądziliśmy go według niepisanego prawa".Zaraz po zwolnieniu z więzienia nawiązuje kontakt ze Związkiem Artamanów.Była to[...] wspólnota młodych chłopców i dziewcząt wyłoniona z ruchówmłodzieżowych, wspólnota ludzi, którzy chcieli powrócić do zdrowego,twardego, lecz naturalnego sposobu życia na wsi - do zdrowego,chłopskiego osadnictwa. Gardzili oni alkoholem i nikotyną, jak zresztąwszystkim, co nie służy zdrowemu rozwojowi ducha i ciała. Byliśmyszczęśliwi i zadowoleni, gdy nasz przykład i osiągnięcia pozyskiwaływciąż nowych wyznawców dla naszej idei. Chciałem w Niemczech pomagaćw odbudowie planowanej długofalowo [...]. Pragnąłem osiedlićsię na roli. Istniał dla mnie tylko jeden cel, dla którego warto było pracowaći walczyć - zdobyte własną pracą gospodarstwo rolne ze zdrową,liczna rodziną. To miało stać się treścią i celem mego życia.Jego plany pokrzyżował Heinrich Himmler. W 1934 roku Hoess po jegonamowach wstąpił do SS. Trzynaście lat później, siedząc w celi śmierci,zaczyna żałować, że opuścił ówczesną drogę - pisze:Moje życie i życie mojej rodziny biegłoby inaczej, chociaż obecnierównież nie mielibyśmy własnego domu ani gospodarstwa. Mielibyśmyjednak za sobą lata pracy dającej wewnętrzne zadowolenie.Ale zawsze uważałem, że muszę być na służbie.Tymczasem przechodząc kolejne szkolenia i wzbudzając zaufanie przełożonych,zaczyna się wspinać po drabinie awansów. Najpierw w oboziew Dachau, następnie w Sachsenhausen, gdzie objął funkcję adiutanta komendanta,dochodząc do stopnia Hauptsturmfuhrera. W maju 1940 rokuprzybył jako komendant do Oświęcimia. Za zasługi w czasie pracy w obozachkoncentracyjnych został odznaczony Wojennym Krzyżem Zasługiz Mieczami II i I klasy.220<strong>FRONDA</strong> 40


PRACAHrabia Szmebek poczuł się w zakonie od samego początku tak, jakby całeżycie nic innego nie robił, tylko pracował i żył w tej wielkiej rodzinie. Mimotytułu hrabiowskiego włączył się z całą pokorą i posłuszeństwem w ustalonyporządek i rytm dnia zakonnego. Nie uchylał się od żadnej pracy. Pracowałjako sekretarz księdza inspektora, nauczyciel, prefekt. Cenił dobry, zdrowy,choć nie bardzo wymyślny humor i dowcip. Przez wzgląd na różnicę wiekunie bardzo sobie radził w zabawach i grach rekreacyjnych. Spędzał te chwilena przechadzkach i rozmowach. Przy stole był bardzo powściągliwy - z góryoznaczał sobie ilość pokarmu, by nie przebrać miary. Postanowieniu temu byłzawsze wierny.Zwykł był mawiać: powołanie to wielka łaska, bo na świecie człowiek,choćby chciał jak najlepiej, nigdy nie wie, czy spełniając ten uczynek, nieopuści innego, lepszego, natomiast w zakonie posłuszeństwo wskazuje muuczynki najlepsze i na pewno spełniane wedle woli Bożej.Tymczasem w lecie 1941 roku Himmler osobiście wydał Hoessowi rozkazprzygotowania w Oświęcimiu miejsca masowej zagłady ludzi. O swoim powołaniuHoess napisał: „Wówczas nie zastanawiałem się nad tym, otrzymałemrozkaz i musiałem go wykonać".Jutro znów pracowicie palił będęTrupie buty segregował trupie zębyPo czym dodał:Od początku byłem całkowicie pochłonięty - wprost opętany - moimzadaniem i otrzymanym poleceniem. Wyłaniające się trudności podniecałyjeszcze mój zapał. Nie chciałem kapitulować, nie pozwalała mina to moja ambicja. Widziałem wciąż tylko swoją pracę. Jeśli chciałemsprostać memu zadaniu, musiałem być jak motor, który nieustannieJESIEŃ 2006 221


popędza do pracy przy budowie, który ciągle wszystkich pcha naprzódi porywa za sobą zarówno SS-mana, jak i więźnia. Otoczony ludźmi niezasługującymi na zaufanie, staiem się w Oświęcimiu innym człowiekiem.Widziałem, jak moi tzw. „współpracownicy" oszukują mnie nakażdym kroku. Stałem się podejrzliwy.W swojej książce Bóg a Zło ksiądz Manfred Deselaers pisze:Z tej też perspektywy trzeba widzieć stosunek (brak stosunku) Hoessado więźniów, łącznie z brakiem sadystycznych zachowań przy jednoczesnymzimnym wyrachowaniu. Nawet (daleko idąca) rezygnacjaz osobistego wzbogacenia i „idylliczne" życie rodzinne w bezpośrednimsąsiedztwie obozu wkomponowują się dobrze w ten obraz.SZALONA MIŁOŚĆ DO WROGÓWW dniu 17 września 2003 roku w Sekretariacie Konferencji Episkopatu Polskiw Warszawie rozpoczął się proces beatyfikacyjny drugiej grupy polskich męczennikówz czasów II wojny światowej. Wśród 122 kandydatów znajduje sięks. Włodzimierz Szembek.BENIAMIN MALCZYK PESSIMUSŹRÓDŁAAndrzeja Bursa, Liryka Rudolfa Hoessa.Chrześcijanie, tom VII, Warszawa 1982.ks. Manfred Deselaers, Bóg a Zlo, Kraków 1999.Rudolf Hoess, Wspomnienia, Warszawa 1956.ks. Stanisław Szmidt, Świeci - Błogosławieni - Słudzy Boży Rodziny Salezjańskiej, Wydawnictwo Salezjańskie2006.


JAROSŁAWJAKUBOWSKIBazylikę widać z daleka, wyrasta wprost z płaskich pól. Złota, błyszczyw słońcu. Coraz większa, ale kiedy stajemy na miejscu, jakoś nie przytłacza.Przytłacza za to tłum ludzi. Przyjechałem z pielgrzymką, ale czuję się jakw... nie chcę użyć słowa hipermarket, bo jest niestosowne, ale zawrót głowypodobny. Ja, człowiek krytyczny, racjonalny, w miarę dobrze wykształconyi wychowany, znalazłem się w miejscu, które aż się prosi o to, żeby je krytykować,a nawet ironicznie obśmiewać. Do Lichenia ściąga Polska Gminna. Wieś,miasteczka, wykrochmalone koszule mężczyzn, świąteczne brosze kobiet,nowiutkie buciki dzieci. Ale nie tylko. Widać też nowoczesne młode małżeństwa,wyluzowanych studentów, zamyślone okularnice. Ruch odbywa się wewszystkich kierunkach jednocześnie, ale mimo masy ludzi jest cicho. Nie manawoływań, krzyków, wybuchów śmiechu, więc jednak nie hipermarket.Idziemy do Sanktuarium. Jest nabite. Przeciskamy się do ołtarza. Jest.Klękamy na kamienną posadzkę. Modlitwa? Raczej próba wyciszenia, zapomnieniao tym tłumie, który napiera. Patrzenie na obraz. Trafiamy na koniecmszy. Ksiądz czyta z kartek ogłoszenia. Także apel agencji rolnej do rolnikówo składanie wniosków na dopłaty bezpośrednie z Unii Europejskiej. Czasuniewiele!JESIEŃ 2006


Nagle zaskoczenie. Będziemy iść, a raczej przesuwać się na kolanach wokołoołtarza, to znaczy wchodzimy po lewej, przechodzimy za nim i wychodzimypo prawej. Czekam na swoją kolej, kiedy będę mógł opaść na kolana i ruszyć.Już. Jakaś starsza pani za mną chyba się śpieszy, bo ciągle czuję jej kolana naswoich podeszwach, a przyśpieszyć nie mogę, bo tuż przede mną kuśtykana klęczkach jakiś pan. Idę (?). Mijam otwór wrzutowy na ofiary. Wrzucam2 złote. Za ołtarzem na ścianie wiszą laski i kule. Pozostawione przez uzdrowionych?Staram się zapomnieć o tym, że jestem człowiekiem krytycznym.Wychodzę bocznymi drzwiami. Okazuje się, że nie ma mojego ojca, który jestnaszym przewodnikiem. Zniknął. Zaczynamy szukać. Obchodzimy kościółwokoło. Nie ma. Wreszcie jest. Nie wyszedł bokiem, tylko wrócił przed ołtarzi wyszedł główną nawą. Idziemy dalej, nasz przewodnik nie zasypia gruszekw popiele. Wdrapujemy się na wieżę, o ile dobrze pamiętam, dzwonnicę. Jestusytuowana nad dość sporą skarpą, więc na szczycie ma się wrażenie, że weszłosię na wieżę wyższą niż w rzeczywistości. Widok na pola, jeziora, lasy.Zauważam stary wiatrak, bez skrzydeł. Parę zdjęć i schodzimy.Gnamy przez kaplice. W każdej mnóstwo ludzi. Klękam, próbuję ciszy, alemój organizm jej nie przyjmuje, odrzut. Na krzyżu wisi Chrystus ze śladamipo kulach. Strzelała do niego niemiecka nauczycielka. Strzelała do niego,bluźniąc, jak głosi napis na tablicy. A cztery godziny później sama zginęłaod kul. W jednej z kaplic są relikwie świętej siostry Faustyny. Ale nie wiemyw jakiej, bo dowiadujemy się o tym już po kaplicowym rajdzie.Mamy jeszcze trochę czasu do mszy w południe, więc decydujemy sięwejść na Golgotę. Ile poszło na nią kamieni, kolorowych brył szkła, ile zaprawy,która to wszystko scaliła? Podobno to dzieło jednego, prostego człowieka,który chciał wybudować wotum górkę, a wyszła mu góra właściwie. Znowumasa ludzi. Jedni wchodzą, drudzy schodzą. Gęsiego, bo przejścia wąskie.Ściany najeżone wystającymi kamieniami o ostrych krawędziach, pewniewyzbieranymi z okolicznych pól. Tu i ówdzie wmurowane kolorowe szkła.Czerwone, niebieskie, zielone, żółte. Co ileś kroków - grota. W jednej figurkadziecka odwrócona tyłem do pielgrzymów, przodem do wizerunku Boga. Naścianach groty napisy prośby dziecka: „mamusiu, tatusiu, siostrzyczko, braciszku,panie doktorze... nie zabijajcie". To grota Nienarodzonych. Kamieniepomalowane na czerwono, jakby schlapane krwią. W innej grocie dwie figurykobiece, chyba Maria i Maria Magdalena. Jedna z figur bajecznie oświetlona,224<strong>FRONDA</strong> 40


jakby oblana tęczą: zrobiło to słońce przedzierając się przez różnobarwneszkiełka.Idzie się wolno i długo. Niewielu ludzi wygląda na skupionych, zatopionychw modlitwie. Dzieci jak to dzieci - wesołe, podniecone, niektóreznudzone i marudne. Dorośli filmują i fotografują, żartują. Na niektórychkamieniach napisy czy raczej podpisy złożone flamastrami, długopisami, a jedento nawet lakierem do paznokci. Podpisy całych rodzin. Polska Gminnaprzyjeżdża tu ze wszystkim, co ma najlepszego. Pewnie chce, żeby coś poniej zostało. (Wciąż jestem złośliwy, o ironio, odpuść, daj patrzeć na światczystym wzrokiem).Weszliśmy na górę. Jezus już tam na nas czekał. I Jego Matka. Stała podkrzyżem w niebieskiej szacie. Widziałem Ich jeszcze z dołu, ukrytych w przeraźliwymsłońcu. Schodząc, odwiedzamy „schody pokutne". Nie wiedziałem,że schodzenie po schodach, na kolanach!, tak boli. Zastanawiam się nad tąGolgotą. W pierwszym odruchu myślę: kicz, ale to miejsce jest takie bezbronne,że wszelkie pogardliwe miana czyni nieważnymi. Ta bezbronnośćto właśnie jego siła. Kolorowe szkiełka, farba nanieproporcjonalnych figurach, ostrzegawczenapisy czarną farbą na polnychkamieniach. Tego jest za dużo, żebyod razu to sobie zaklasyfikować.A nawet jeśli kicz - to co z tego?Doznania wzrokowe są dla turystów,a ja jestem pielgrzymem. Przyjechałeśtu do Kogoś, pamiętasz? Dlaczegociągle odzywa się w tobie wybrednyturysta domagający się pełnej gamyusług? Wiem, że muszę odrzucićdoznania wzrokowe, nawet jeśliniekiedy drażnią poczucie smaku,tego mojego krytycznego, wiecznieniezadowolonego smaku. Patrzę jakposzukiwacz „sensacji", jak reporter,pamiętam złoto w słońcu i chłopakaczerwoną chorągiewką naganiającegoJESIEŃ 2006


autobusy na prywatny parking pod Bazyliką, mężczyznę z dzieckiem naręku, który stal na szczycie dzwonnicy. Tak, są sklepy z różowymi MatkamiBoskimi z plastiku, które można napełnić wodą ze źródełka. Tak, są tekstyDoktorów Kościoła wystawione obok pocztówek. Tak, jest sto, tysiąc innychrzeczy, a każda z nich to haczyk zarzucony na gości przez zaradnych handlarzy.Ale nie muszę tego kupować. (Bronię tego miejsca, występuję z pozycjiWiedzącego Więcej, Widzącego Lepiej. Biedny człowiek, napawanie się sobąsamym weszło mu w krew. Czy kiedykolwiek się z tego wyzwoli?).Idziemy szybko, bo czasu mało, a mamy jeszcze zobaczyć to, co podBazyliką. Pod Bazyliką jest coś, co można nazwać największą salą balową, jakąsię widziało, a widziało się niejedną salę balową. Ale to nie jest sala balowa,choć marmurowe posadzki i ściany, i kolumny ze złoconymi żłobieniami mówią,że jest salą balową, a gabaryty mówią, że jest podziemnym parkingiemna co najmniej tysiąc samochodów. Do sali ze wszystkich stron przylegająmniejsze sale. To kaplice, z których każda mogłaby być kościołem parafialnymśredniej wielkości. Na ścianach portrety błogosławionych męczennikówKościoła. Zakonnicy, zakonnice, księża. Zycie każdego i każdej z nich przerwanew czasie drugiej wojny. Oczy tych ludzi, wpatrujące się, jakby to onipatrzyli na nas.Wchodzimy po marmurowych schodach i za chwilę jesteśmy w głównejhali Bazyliki. Mam zawroty głowy. To chyba dlatego, że kiedy się rozglądamdookoła, wzrok rozprasza się na coraz to nowych szczegółach. Wnętrze jestjasne, rozświetlone, białe i trochę złote. Ołtarz nie ocieka zdobieniami. Tylkotablice z tekstem Bogurodzicy z wizerunkiem Madonny pośrodku. Po lewejstronie organy. Te boczne, bo są też główne, nad wejściem, ale jeszcze nieuruchomione. Przy tych bocznych, na balkonie stoi mężczyzna, który błyskafleszem aparatu. Jest tam z nim chłopiec, który chodzi sobie tam i z powrotem,całkowicie zajęty sobą i niezainteresowany mszą. Stary biskup mówidługo, ale dosyć żywo. Na koniec dostaje brawa, na włoską modłę.W Bazylice jest może 30, a może 60 tysięcy ludzi. Co pewien czas ktoś wychodzi,bo musi zaczerpnąć powietrza, choć w Bazylice powietrza nie brakuje.Jest go aż za dużo. Trzeba ostrożnie oddychać, żeby się nie zadławić. Naglewidzę, jak z góry leci coś, co wygląda jak mały kawałek spalonego papieru.Upada przy moim ojcu, który schyla się i chowa to do kieszeni. Ojciec, myślęsobie, jednak bardzo nłe znosi bałaganu.226<strong>FRONDA</strong> 40


Msza trwa długo, ale kiedy wychodzimy, jest słońce i pachnie świeżostrzyżona trawa. Jest jej tu tyle, jakby zebrano trawniki z całego powiatu. Jestmiękka, młodziutka i ciepła i chciałoby się w nią wtulić twarz. Ktoś mówi, że zamało toalet, ktoś inny, że w ciągu może dwóch godzin jedna dziewczyna z obsługiubikacji zebrała 450 złotych. Czyli że 450 osób zrobiło siku. W powietrzuczuć smużki restauracyjnego obiadu. To z „Betanii". Czas wracać, tak?Z czym stąd wyjeżdżasz? Z ilomaś tam widoczkami czy może zostało coświęcej? Autobus wyjeżdża z parkingu, klucząc pomiędzy setką? tysiącem?innych autobusów. Jeszcze raz widzę Bazylikę, złota kopuła chyba nigdy nieprzestaje błyszczeć. Myślę sobie, że jeśli za jakiś czas spojrzę przez lewe ramię,to zobaczę Bazylikę już małą jak makietę. Ale kiedy się oglądam, widzętylko pola. Musiałem coś pomylić.Pytam ojca, co spadło obok niego w czasie mszy. A on wyciąga z kieszenii pokazuje mi maleńki płatek złota. Ja na to, że powinien teraz zagraćw totolotka, ale widzę, że czekał na inną odpowiedź. Wiem, w końcu jestemjego synem.JAROSŁAW JAKUBOWSKIKORONOWO. 26 KWIETNIA 2005


Majowa jutrzenkaJAROSŁAWJAKUBOWSKIi.Mam dziesięć lat i właśnie przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą. Jestem wysokim,pulchnym chłopcem, którego ksiądz na pierwszokomunijnych próbach ciągle myliłz Jakubiakiem. Choć Jakubiak nie był pulchny i wysoki.Na stole stoją różne rzeczy do jedzenia i picia, a najbardziej lubię oranżadęw kolorze landrynek malinowych i o całkiem podobnym smaku. Moja siostra majęczmień na oku i krzywi się do zdjęcia. Potem to krzywienie się będzie jej przypominało,że tego dnia wyszedł jej jęczmień.Idziemy na podwórko, gdzie pozujemy do zdjęcia zbiorowego. Dwie osobyz tego zdjęcia są już duchami. My też jesteśmy duchami, choć żyjemy. Bo duchamisą te osoby, którymi byliśmy/jesteśmy na tym zdjęciu. Ukośnik oznacza, że czas jestkwestią umowy. Tamto - było, to - jest. Ale bywa, że to, co było - jest, i na odwrót.Mam dziesięć lat i parę miesięcy, nie dostałem roweru, chociaż bardzo chciałem,dostałem aparat Smiena i zegarek Poljot. Nie żaden „Polot", ale właśnie Poljot,choć komputer uparcie mi to poprawia, jakby wiedział lepiej. A guzik, jego pamięćtak daleko nie sięga.Rower dostałem trochę później, były już wakacje, ojciec załatwił mi go od jakiegośkolegi, który pracował w fabryce rowerów i miał dostęp do odrzutów z eksportu.Mój rower o nazwie Jubilat Lux" był takim odrzutem. Miał trochę krzywą ramę i tobyło chyba powodem. Poza tym był bez zarzutu, za to z przerzutkami. Japońskimi,trzybiegowymi, z manetką przy prawej ręce. Chodził jak pszczółka. Jak nim wyjechałemna osiedle, to prawie ód razu wjechałem w taką jedną ciężarną panią. Ale narobiła228<strong>FRONDA</strong> 40


hałasu... Na szczęście nic się jej nie stało, chociaż wjechałem jej dokładnie międzynogi. Możliwe, że z wrażenia zapomniałem, gdzie mam hamulec.Rower ukradziono mi niecały rok później, gdy postawiłem go pod kościołem,do którego pojechałem na nabożeństwo majowe. Nie zostało mi po nim, po rowerze,nic. Był zielony i miał niklowane błotniki. Po majowym zostały mi kwiatkii krzyżyki w zeszycie od religii. Kwiatek - byłem, krzyżyk - nie byłem. Wypadałprawie remis.2.Mam trzydzieści dwa lata i pcham wózek ze śpiącą w nim córką. Idziemyw górę ulicy Krzyżowej. Ulica Krzyżowa zaczyna się od krzyża, na początkujest trochę domów pobudowanych ciasno jeden przy drugim, potem zabudowarzednie, aż całkowicie wypiera ją zieleń. Po lewej mam zbocze skarpy.Na nim sosny i długo-, gładkowłosa trawa. Ptaki trajlują po swojemu, motylprzysiada na kępce i raz-dwa, raz-dwa zamyka i otwiera skrzydełka, sercowatyliść jakiejś młodej rośliny kiwa się w tę i z powrotem, poruszany niewidzialnąnicią wiatru. Na samej górze skarpy widać szare nagrobki cmentarza. Po prawejsady, a zaraz za nimi rzeka. Za rzeką młyny, śluza, kolegiata i przytulonedo niej więzienie. Okna wszystkich pawilonów pootwierane, bo ciepło, przezobsypane kwiatami gałęzie słychać głosy więźniów. Rozmawiają leniwie, toktóryś parsknie śmiechem, to inny krzyknie coś głośniej. Strażnik na wieżyczceoparty o barierkę rozmawia z kimś stojącym na dole. Rzeka o mętnymobliczu płynie bardzo powoli, bo rzeka jest jak tutejszy czas.Ulica Krzyżowa kończy się jakoś tak niechcący, ni to pętlą, ni to zapiaszczonymplacykiem; zawracamy, śpiąca córka i jej śpiący tata, i schodzimy, tym razem polewej mając sady, a za nimi więzienie z przytuloną do niego kolegiatą, śluzę i młyny,po prawej zaś skarpę z sosnami, trawą, ptakami, motylem i cmentarzem.Kiedy zbliżamy się do gęstszej zabudowy, napotykamy dziewczynkę jadącąna rowerze. Rower jest nowiutki, łańcuch i przekładnie pracują na medal,a dziewczynka ma na sobie albę. Biała tkanina faluje tuż nad pracującym łańcuchem,ale nie dzieje się nic złego. Nie może.Tym razem ulica Krzyżowa kończy się krzyżem. Wychodzi na to, że krzyżjest w samym centrum naszego spaceru.JAROSŁAW JAKUBOWSKI8 MAJA 2006


Dawniej świat Wencla miał określone centrum: dom,kościół, parafię, katedrę, prawdę, „która w Rzymiemieszka". W Imago mundi ten porządek zostaje zaburzony.Znaczone żółtym moczem gotyckie katedryszydzą z bohatera, który chciał kiedyś „zamieszkaćw katedrze". Okazuje się, że poeta z Matami nigdynie był klasycystą, tylko barbarzyńcą zasymilowanymw klasycystycznym ogrodzie.Książki coraz rzadziej są traktowane jako wydarzenie egzystencjalne. Autorzyna ogół dystansują się od treści swoich utworów, przybierając dowolne maski,a czytelnicy skupiają się na rozszyfrowywaniu intertekstualnych zagadeki grepsów. Literatura staje się tym samym sferą nieodpowiedzialności - za-230 <strong>FRONDA</strong> 40


miast przekazywać ważne prawdy, redukuje się do niezobowiązującej gry.Na tym tle Imago mundi Wojciecha Wencla jest utworem wyjątkowym, autorbowiem nie stara się postawić poza dziełem. Przeciwnie: utożsamia się zeswoim bohaterem i przez to w znacznym stopniu się odsłania, jest niejakobezbronny wobec czytelnika.Wcześniej poeta z Matami przed dyktaturą postmodernizmu krył sięw klasycystycznych okopach. Klasycyzm kierował uwagę w stronę tego, cow dziele konwencjonalne; usprawiedliwiał, co prawda, używanie starychsłów i pojęć, ale odbierał im autentyzm, stwarzał podejrzenie, że są onejedynie atrakcyjnym kostiumem mającym ukryć miałkość i wtórność treści.Kompromitując klasycyzm, bo to - powiedzmy sobie od razu - czyni Wencelw swoim poemacie, sam autor postawił się pod ścianą, podważył w pewnymsensie cały swój dotychczasowy dorobek, skazał się również - o czym świadczynikły odzew na Imago mundi - na lekceważenie literackich salonów.Wiatr szaleje w gobelinieW pierwszym zetknięciu z Imago mundi może się wydawać, że jest to zwieńczeniedotychczasowego dorobku poety, kontynuacja poprzedniego zbioru ZiemiaŚwięta. Wencel jako poeta zakorzeniony w krajobrazie rodzinnej Matami,twórca mitu tej kaszubskiej wioski, chciał zapewne napisać poemat metafizycznyo kosmosie, którego centrum jest dom, kościół parafialny i cmentarz.Pierwsza pieśń oparta na motywach z Księgi Rodzaju przedstawia, jak łatwoprzewidzieć, opis stworzenia świata, w którym litery pierwsza i ostatnia należądo Boga. Początkowe pieśni, chronologicznie powstałe najwcześniej, przypominająpiękne, ale utkane na zadany temat gobeliny. Sam autor poematuprzedstawia siebie z oddalenia, jako szczegół pejzażu, nawiązując tym samymdo malarstwa Pietera Bruegla. Nawet jeśli pojawia się jakieś zagrożenie dlapanującego ładu, to pochodzi z zewnątrz, tak jak w pieśni III, gdy ścięte zostająstare lipy i rozpoczyna się budowa nowego osiedla.Zniszczenie krajobrazu, z którego poezja polska czerpała żywotne siły odczasów Jana Kochanowskiego, burzy dotychczasowy ład duszy. W pieśni IVokazuje się jednak, że walka dobra ze złem nie jest walką starego z nowym.Wiatr objawia bowiem dekoracyjność, sztuczność sielskiego obrazu Matami.Rzeczywistość grzechu, która w pieśni I była opisana z zewnątrz, „z wierzchu",JESIEŃ 2006 231


teraz staje się udziałem utożsamianego z autorem bohatera. Dokonujesię również coś więcej - zmniejsza się dystans piszącego do opisywanychzdarzeń. Autor przestaje być „elementem pejzażu", ale „mówi od siebie",wplatając w poemat szczegóły ze swojego życia osobistego. Ten ton panujew kolejnych pieśniach, w których bohater schodzi na dno grzechu i depresji.Wojciech Kudyba napisał, że autor Imago mundi unika formy bezpośredniegowyznania, posługując się lirycznym „ty" lub liczbą mnogą oraz rozmaitymiformami opisu (Pragnienie całości, „Tygodnik Powszechny" 26.01.2006).Nie do końca bym się z tym zgodził, ponieważ w „lirycznym ty" u Wenclazawsze rozpoznaję konkretne osoby - raz jest to żona poety, Katarzyna, innymrazem (we fragmentach poświęconych Gotlandii) - Tadeusz Dąbrowski,czasem wreszcie sam poeta, spowiadający się przed sobą. Imago mundi istniejewięc wpierw na płaszczyźnie przejmująco osobistej, dopiero później sensyuniwersalizują się i - jak pisze Kudyba - bohaterem dzieła staje się „everyman- ktoś z nas, człowiek początku trzeciego tysiąclecia, uwikłany w jegohistorię i kulturę, poszukujący ocalenia przed nicością". Forma „ty" nieoznacza więc ucieczki przed sobą, ale jest zwróceniem się twarzą ku drugiemu.Poezja ma sens o tyle, o ile stwarza przestrzeń porozumienia z drugimczłowiekiem. Byłoby źle, gdybyśmy tę „drugą osobę" przypisali jedyniekonwencji.Imago mundi i... Et in Arcadia egoImago mundi jest wyrazem tęsknoty za tym, aby tworzenie było przestrzeniążycia duchowego. Zamiast opisu świata otrzymujemy opis podróży. Zamiastorganizującego świat systemu - świadectwo przejścia przez chaos świata. Jakto już wcześniej bywało w twórczości Wencla, opowieść jest mocno zakorzenionaw topograficznym i sensualnym konkrecie. Imago mundi wyróżnia sięjednak wielością opisanych miejsc. Kluczowe są trzy z nich, z których każdejest szczególnie nacechowane. Matarnia (niebo?), Visby (piekło?) i Morawy(czyściec?) wzajemnie się dopełniają. Na skutek grzechu bohater traci fałszywepoczucie spokoju, które nie opuszczało go w Matarni, trafia na wyspęwłasnego egoizmu, do wydrążonych przez pustkę pejzaży Visby, by osiągnąćdno piekła w szpitalu psychiatrycznym na Srebrzysku, następnie stopniowowychodzi z depresji poprzez odzyskanie nadziei w bliskim sercu pejzażu232<strong>FRONDA</strong> 40


Moraw, aby na koniec powrócić do obmytej śniegiem Matami. Tak - oczywiściew maksymalnym skrócie i uproszczeniu - można streścić peregrynacjębohatera przez krajobrazy, nastroje i pory roku.Pomimo świadomych nawiązań nie jest to jednak proste powtórzenieDantejskiej epopei. Wencel pisze już ze świadomością tego, co wydarzyłosię w poezji wieku XX. Na pewien trop naprowadza nas książka RyszardaPrzybylskiego Et in Arcadia ego. Esej o tęsknotach poetów. Jej autor analizujeutwory Osipa Mandelsztama, Thomasa Stearnsa Eliota i Tadeusza Różewicza,zwracając szczególną uwagę na ewolucję arkadyjskiego mitu w ciągu stulecia.Ostatni z analizowanych utworów - Et in Arkadia ego Różewicza - powinienbyć punktem wyjścia przy lekturze Imago mundi, gdyż jest rzeczywistościązastaną przez Wencla w poezji. Ten poemat z lat 60. XX wieku, opowiadającyo zaniku duchowego wymiaru podróży w naszych czasach, zawiera wielepolemicznych aluzji do poezjitak ważnego dla WenclaEliota. W obu wypadkach(zarówno Różewicza, jak i Wencla) chodzi o podróż do artystycznej utopii,zdemaskowanie własnych złudzeń. Różewicz udał się w podróż na południe- do Włoch; dla Wencla taką rolę odgrywa wyjazd na północ - do Szwecji.Jednakże poeta z Matami już wsiadając na prom, nie wiąże żadnych szczególnychnadziei z tą podróżą, zakłada, że Gotlandia będzie utopią. Po co więcjedzie do Visby? Samotna wyspa jest pożywką dla jego egotyzmu, sprzyja pogrążaniusię w sobie. Bohater jest bezwolny, przyzywany głosem syren, dążydo autodestrukcji, żyje w rytmie alkoholowych ekscesów i delirycznych wizji.„Rozchwiana wyspa" to czas teraźniejszy wydzielony z życia, uciekający odJESIEŃ 2006233


powiązania z przeszłością i przyszłością. To - używając określenia Różewicza- „doskonały morderca przeszłości".We wcześniejszych tomach wierszy Wencel obracał na różne stronyEliotowską koncepcję czasu opartą na Księdze Koheleta. W Imago mundi poraz pierwszy ją neguje: czas w różnych fragmentach poematu nie jest tymsamym. W zależności od stanu emocjonalnego czy etapu podróży bohaterpoddaje się teraźniejszości, często nie umiejąc wpisać jej w szerszy plan stworzenia.„Miłość, którą w alfabecie określają litery pierwsza i ostatnia", niezawsze zostaje rozpoznana. Będąc w „teraz", często człowiek nie jest w staniewłaściwie zinterpretować przeszłości i znaleźć nadziei na przyszłość. W takiejsytuacji znajduje się bohater poematu Wencla, który tylko w chwilach łaskidoświadcza sensu i wierzy w zbawienie. Poza łaską rozciągają się ciemne obszarydepresji, cierpienie, triumfy zła.Kreśląc wizerunek Gotlandii, poeta skompromitował swoje wcześniejszeartystyczne utopie. Północny pejzaż wyspy estetycznie przecież kojarzy się z obrazamiulubionego malarza Wencla - Bruegla. Znając publicystykę gdańskiegopoety, w tym jego wspomnienia z Visby, można by się spodziewać krytyki kulturyzachodniej, świecko-szwedzkiej krainy szczęśliwości, w której następujezanik pierwiastków duchowych w człowieku. W Imago mundi ta krytyka jestdużo bardziej stonowana. Gotlandia jest, co prawda, pejzażem infernalnym, aleto piekło nie wydaje się czymś zewnętrznym; Visby odzwierciedla raczej obrazduchowego kryzysu poety: „pustka jest nasza przywieziona z domu/ przeglądasię jedynie w mroźnym krajobrazie". Gotlandia jest więc zaprzeczeniemArkadii, ale ostateczne złudzenia pryskają dopiero po powrocie do Polski:śnieg przykrył całe miasto i zdjęcia z Gotlandiiupuszczone gdzieś w trakcie zmagań z fizjologiąleżą w parku pod murem szkoły na Żabianceznaczone żółtym moczem gotyckie katedry{Pieśń VIII, Śnieg)Dawniej świat Wencla miał określone centrum: dom, kościół, parafię, katedrę,prawdę, „która w Rzymie mieszka". Ten porządek zostaje jednak zaburzony- w zdesakralizowanym świecie, czy raczej w rzeczywistości grzechu,świątynia nie jest znakiem Bożej obecności. Znaczone żółtym moczem goty-234 <strong>FRONDA</strong> 40


ckie katedry szydzą z bohatera, który chciał kiedyś „zamieszkać w katedrze".Jego wiara była niedojrzała, przywiązana do zewnętrznych form, nie byław stanie udźwignąć ciężaru krzyża w chwilach próby. Ale - paradoksalnie- odnowienie przychodzi przez upadek, który poprzez wstrząs prowadzi dooczyszczenia, budzi człowieka do nowego życia.Wencel poddaje zatem krytyce klasycyzm, który jest rodzajem eskapizmui przeszkadza w rozpoznaniu prawdy o sobie samym. Zamiast budować poetyckieutopie, lepiej wyjść przed sklep osiedlowy... Dziwnie przypomina towiersz-manifest Marcina Swietlickiego Dla Jana Polkowskiego,w którym autor Zimnych krajów walczył o prawo domówienia „ząb mnie boli, jestem, głodny, samotny".Wenclowi w zasadzie chodzi o to samo, nie chce jedyniechować się pod ochronnym pancerzykiemcynizmu, co u niektórychmoże wywołać wrażeniepewnej patetyczności. Jeśli ktośjest mniej cyniczny od nas, zazwyczajnie wierzymy mu - przypisującnaiwność bądź... jeszczewiększy cynizm. Nie każdy czujei rozumie ból w prawym kolanie.Jeśli więc dziś jeszcze raz nawiązać do dawnego podziału młodej poezji lat 90.na barbarzyńców i klasycystów, okazuje się, że Wencel nigdy nie był klasycystą,tylko barbarzyńcą zasymilowanym w klasycystycznym ogrodzie.Rammstein, melancholiaPierwotnym światem tego poety nie jest kultura wysoka, lecz - podobnie jakw wypadku wszystkich poetów, poczynając od generacji „bruLionu" - popkultura.Radykalnie odrzucając kulturę masową, co było wyrazem buntu wobeczdominowanej przez nią rzeczywistości, Wencel składał akces do kultury wysokiej.Mentalnie jednak - podobnie jak Świetlicki - został wcześniej ukształtowanyprzez kulturę niską. W Imago mundi, co jest nowością w poezji Wencla,twórczo przekształca on elementy zaczerpnięte z popkultury, włączając je dowłasnego świata poetyckiego. Tak się dzieje w wypadku nawiązań do muzykiJESIEŃ 2006235


i tekstów metalowej grupy Rammstein. Monotonny, równy rytm tej muzyki,połączony z kultem siły, może pobudzać, pozwala „naładować akumulatory".Jest ona również ilustracją stanu ducha, opisuje rzeczywistość demoniczną,pełną grozy, wprowadza słuchacza w trans. W zasadzie Rammstein funkcjonujew poezji Wencla jako jeden ze znieczulających specyfików, wiąże się nierozerwalnieze złym samopoczuciem: „Rammstein, melancholia, ból w prawymkolanie". Ale i teksty tej grupy wbudowuje poeta w strukturę poematu.Może to być wyraz dążenia do scalenia świata, przedstawienia go w możliwejpełni - gdzie jest miejsce także na muzykę metalową. Świat Wencla jest w całościświatem człowieka wierzącego - ateizm nie pojawia się tu jako poważnaalternatywa; świata bez Boga poeta nie jest w stanie sobie wyobrazić, dlategojeśli już go ukazuje, są to obrazy piekła. W dzisiejszej kulturze piekło jestobecne tylko w swej strywializowanej przez subkultury formie. Dlatego chcącopisać stany bliskie piekła, Wencel sięga po inspiracje z muzyki popularnej.Imago mundi, czyli obraz duszyŚwiat w Imago mundi odzwierciedla zamysł Boży - Bóg (Alfa i Omega) pojawiasię na początku i na końcu opowieści. Znakiem Jego obecności w całym poemaciejest natomiast wiatr (w chrześcijańskiej symbolice wiązany z DuchemŚwiętym). Wiatrowi bohater ulega lub sprzeciwia się.Z lektury poematu zapadają jednak w pamięć przede wszystkim środkowe,„depresyjne" pieśni (IV-VIII) i to one najbardziej rzutują na naszodbiór utworu. Pieśni centralne, będące koncentracją na własnym „ja"- to obszar nieobecności Boga bądź Jego oddalenia. Czytając Imago mundilinearnie, można ulec złudzeniu, że całość została zaprojektowana przezpoetę, odzwierciedla historię zbawienia i tym samym zmierza do szczęśliwegokońca. Może więc pojawić się zarzut, że Imago mundi jest ilustracjązałożonej tezy. Nic bardziej błędnego - dowodem może być fakt, że poematjest zupełnie niezgodny z pierwotnymi założeniami, o czym pisał jużWojciech Kudyba: „Pierwsze fragmenty tekstu (które poznałem w lipcu2003 r.), stanowiące obecnie części pieśni I, II i III, wskazywały, że pisarzowibędzie chodziło właśnie o to: o podniesienie domowego zacisza dorangi centrum świata, o konfrontację aksjologicznego ładu owego »wnętrza«z bezładem »świata zewnętrznego«, a wreszcie o przeciwstawienie235 <strong>FRONDA</strong> 40


metafizycznego i etycznego zakorzenienia - pustce i rozproszeniu dookolnejrzeczywistości".Ze swojej strony mogę potwierdzić spostrzeżenie Kudyby; również miałemokazję poznać pierwsze pieśni w mniej więcej tym samym czasie. Wyjazdna stypendium na Gotlandię (w styczniu - lutym 2004 roku) w sposób zasadniczyzmienił pierwotny zamysł autora. Innym tropem może być fakt, że pieśniSzpital i Śnieg w ogóle nie miały być włączone do poematu - publikowanejako Srebrzysko, Srebrzysko II oraz Epitafium dla proroka różniły się nawet wersyfikacjąod ostatecznej wersji, podobnie poza całością znajdował się Koniecwakacji. Jak widać, w momencie pisania, „dziania się" poematu, nic nie byłozaplanowane do końca. Porządek pojawił się dopiero z perspektywy czasu,kiedy autor mógł objąć refleksją przedstawione w Imago mundi wydarzenia.Próbowałem jakoś uporać się z wrażeniem, że najbardziej przemawiają domnie środkowe pieśni, a początek i koniec wydają się dużo słabsze. Czyżbyautor przestraszywszy się własnego pesymizmu, ujął ciemne pieśni IV-VIIIw pełniącą funkcję listka figowego pochwalę Logosu? Dopiero po dłuższymczasie doszedłem do wniosku, żeowo wrażenie wynikało z linearnego


czytania Imago mundi. Na poemat trzeba bowiem spojrzeć w całości. Próbującto sobie jakoś unaocznić, wpisałem poszczególne pieśni poematu w okrąg. Tenschemat jednak okazał się niewystarczający, ponieważ w konstrukcji poematudostrzegałem również wyraźny wymiar wertykalny. Tym samym właściwszyokazał się kształt stożka:Na rysunku wyraźnie widać, że „pieśni zewnętrzne" w sposób wyraźny różniąsię od „wewnętrznych".Prawdziwego wyjaśnienia tego faktu należy szukać w szkicu Intuicja twórczai poznanie poetyckie Jacquesa Maritaina. Maritain zakłada, że wszystkie siłyduszy mają wspólny korzeń, który jest ukryty w duchowej nieświadomości(różnej od podświadomości automatycznej Freuda). W tej duchowej nieświadomościistnieje pierwotna aktywność, w którą zaangażowane są zarównointelekt, jak i wyobraźnia. W wolnym życiu intelektu wiążącym się z wolnymżyciem wyobraźni ma swoje źródło poezja. Nie jest ona jednak owocem anisamego intelektu, anf samej wyobraźni. Pochodzi od całego człowieka, jego238 <strong>FRONDA</strong> 40


„zmysłów, wyobraźni, intelektu, miłości, pragnienia, instynktu, krwi i ducha".Poeta nie zna siebie - jego intuicja zależna jest od świata zewnętrznegooraz nieograniczonej liczby form i piękna już stworzonych przez człowieka.Poznanie poetyckie jest zatem szczególnym rodzajem poznania bliskim doświadczeniumistycznemu.W Imago mundi zaznacza, się dążenie autora, by pokazać świat doświadczanyna możliwie różne sposoby. W „pieśniach zewnętrznych" (początkowychi końcowych) dominuje intelekt, w „wewnętrznych" zaś - zmysły. Daje sięzauważyć również symetryczność między konkretnymi pieśniami. Stworzenieświata koresponduje z Końcem wakacji. Miasto ze Śniegiem itd. Wszystkie pieśninastępują po sobie, ale - istnieją równocześnie, są portretem duszy autora.Portretem możliwie pełnym, w którym są ciemniejsze i jaśniejsze obszary.Wyzwolenie z grzechu przynosi - paradoksalnie - czas. To w czasie możnagrzechy odkupić. Chrystus przyszedł do nas w czasie i odtąd w czas wpisanajest historia zbawienia.Jesień Europy czy odrodzenie?Odrodzenie bohatera Imago mundi następuje jesienią, podczas podróży naMorawy. Wencel nazywa nawet Czechy swoją „drugą ojczyzną", odnajduje „szóstymzmysłem" podobieństwa do rodzinnej wioski, ale jeszcze bardziej wiąże goz tym krajem mentalność jego mieszkańców. Morawy objawiają się podróżnemujako przejmująco bliski świat imion, które ewokują ludzkie dramaty, ale i jaśniejszestrony życia. Nie jest to nowa utopia, ale ziemia bardzo silnie naznaczonacierpieniem. Przewodnikiem po tej krainie jest poeta Milos Doleżal, podobnie jakWencel będący piewcą żywotnych sił drzemiących w zdrowym rozsądku chłopówi ich religijnej tradycji. Pragmatyczność i prostolinijność Czechów, ich poczuciehumoru i przede wszystkim wrażliwość na metafizykę sprawiają, że polski poetaczuje się tutaj jak u siebie w domu. Sam będąc z pochodzenia Kaszuba, odczuwawidoczną sympatię do żywotności małego narodu, którego nie zdołały zniszczyćwielkie totalitaryzmy XX wieku. Poprzez afirmację czeskiej prowincji zaznaczasię niechęć Wencla do stołecznych centrów:mniej ważne że w Kaliśti urodził się Manierważniejsze że w pobliżu tuż przed końcem zimyJESIEŃ 2006239


gnali krowy z Humpolca do obory z sianemgospodarz i parobek - Żyd im towarzyszył(Pieśń IX, Podróż)Odpowiedź na historiozoficzne pytania tkwi w losie prostych ludzi. Bógobjawia się bowiem nie wielkim tego świata, lecz maluczkim. W Czechachznajduje Wencel nowego patrona swojej poezji - Jana Zahradnika, który czyniłpodobne rozpoznania (przede wszystkim w La Salette i Znaku mocy). Naodbiór jego twórczości rzutuje tragiczny los tego autora, godny samego Hioba(ostatnie 10 lat przed śmiercią czeski poeta spędził w komunistycznym więzieniu,stracił też dwie córki, które zatruły się grzybami). Zahradnik jest więcdla Wencla tyleż poetą, co świętym. Uosabia harmonijne stopienie twórczościz życiem, którym nie są w stanie zachwiać nawet największe tragedie.Dialog nawiązuje Wencel nie tylko ze zmarłymi świadkami XX stulecia,lecz także współczesnymi. Z Milośem Doleżalem są prawie rówieśnikami,również w ich twórczości można odnaleźć znaczne podobieństwa - obajtworzą mit najbliższej okolicy, przeciwstawiają się zunifikowanej cywilizacji,która zamienia Europę w anonimową pustynię. Nieprzypadkowo to właśnieDoleżal napisał krótką notkę na okładce książki.Obu poetom przypadło w udziale oglądanie jesieni Europy. A może sąświadkami jej religijnego odrodzenia? Istnienie poezji Wencla w katolickiejPolsce nie dziwi; w ateistycznych praktycznie Czechach pojawienie się poetówmetafizycznych jest już fenomenem. Budzi też nadzieje, że przyszłość niejest tak czarna, jak widział ją bohater Imago mundi w Visby.Poeta w wieku ChrystusowymWojciech Wencel pisał Imago mundi przez trzy lata (od 2002 do 2005 roku),poemat ten jest więc świadectwem wejścia w wiek Chrystusowy. I jako taki- jest próbą sportretowania ulegającej istotnym przemianom duszy. Wyborydokonane w tym czasie kształtują nas często na całe życie; odpowiedzi nanajważniejsze pytania, których dokonujemy wówczas, rzadko później są poddawanerewizji. Jest to też czas pożegnania z młodością; odtąd nie jesteśmyjuż potencjalnością osoby, ale kimś w pełni ukształtowanym. Na ogół wiemyjuż, na co nas stać, a cb nas przerasta. Musimy się zgodzić na samych siebie.<strong>FRONDA</strong> 40


Imago mundi nie kończy się na pieśni VIII, w której poeta „wygrywa swojeżycie". Być może ważniejsze dla niego samego są pieśni ostatnie, gdzieodnajduje na nowo kojącą siłę miłości. Pod koniec wakacji czas zatacza kołoi pozwala spojrzeć z dystansu na samego siebie:pamiętasz: Westerplatte pętla przy koszarach[...]pamiętam: słońce grzało wcale nie przesadniea wiatr był jeszcze wiatrem z wierszy Wergiliuszachoć gdzieś w pobliżu rosło już nieprzeczuwalneszaleństwo się skradało z krzaków jak żołnierzewrogiego Kriegsmarine w trzydziestym dziewiątym(Pieśń XII, Koniec wakacji)Pamiętam: rok temu czytałem Imago mundi.ARTUR NOWACZEWSKIPS Dziękuję mojej żonie Ani za pomoc w wizualizacji.Wojciech Wencel, imago mundi. Poemat.Ilustracje: Michał Świder. Fronda & AA. Warszawa-Kraków 2005


Że niby, panie Piotrze, to obłuda? Eeee tam, taki świat,posiada jeszcze zdolność zatrzymania się. Nawet że nachwilę tylko - to dobrze. A napiętnowana przez Pana,przepraszam - przez bohatera, dziewczyna, która kilkadni przedtem opowiadała na forum czy czacie, czy blogu,że rżnęli się z żonatym facetem w kiblu jak zwierzęta,a teraz pisze tylko: „Dzisiaj płaczę"? Niech płacze,dobrze, że płacze, może naprawdę płacze?COŚ NAPRAWDĘNATALIABUDZYŃSKAMinipowieść napisz, z jakimiś elementami eseju, fabuły, może dokumentalbo reportaż. Zresztą: cokolwiek napisz, co tam sobie chcesz.Napisz, jak przyjeżdżasz do Krakowa i papież umiera, i że jesteś w obcymmieście, i jak to się wszystko dzieje, i o tych Niemcach napisz,jak oni się dziwią. Napisz o tym koniecznie, bo z takiej książki możnazrobić niezłe wydarzenie- mówi Maro, „redaktor jednego z najważniejszych czasopism poświęconychnowej kulturze". Ale, żeby nie było nieporozumień, „Dorota, znana polskapisarka" przestrzega: '242 <strong>FRONDA</strong> 40


Tylko pamiętaj: nie pisz w pierwszej osobie, bo nikomu nie wytłumaczyszpóźniej, że to nie ty.No więc ten autor, ale nie prawdziwy, tylko minipowieściowy mówi:I chuj, niech każdy sobie interpretuje, jak umie, i niech sobie myśli, cochce, byle tylko myślał.No więc sobie interpretuję, co chcę, i nic mnie zupełnie nie obchodzi, czyPiotr z okładki to ten sam co w środku książki, niech się Dorota nie martwi.A Piotr może się cieszyć, że w ogóle myślę.Chcę przez to powiedzieć, że książkę tę odbieram jako powieść (niechbędzie: minipowieść) i nie obchodzą mnie intencje autora. Specjalnie nieweszłam na jego stronę internetową i nie mam najmniejszego zamiaru czytaćjego błoga, żeby się zorientować, co on tak naprawdę myśli. Zresztą nie wierzęblogom, że tam jest to „naprawdę".Otóż uważam, że Piotr Czerski napisał świetną książkę. Jestem pod wrażeniemi wielu ją polecam. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nicnowego - młody człowiek wyczulony na obłudę społeczeństwa. Może sięnawet wydawać, że trochę opóźniło mu się dojrzewanie i dopiero teraz, przyokazji śmierci papieża, zauważył, jak bardzo dwulicowi są ludzie, a najlepiejspołeczeństwo.Ale od początku: a więc podróżujemy razem ze skacowanym dwudziestoczterolatkiempociągiem do Krakowa, gdzie czeka go trzymiesięczne stypendium.W Gdańsku lub Gdyni (niech mieszkańcy tego potrójnego miasta miwybaczą: nigdy nie wiem, o którą część chodzi) zostawia dziewczynę, a w niej- być może - jego nasienie łączy się właśnie z jej jajeczkiem i z tego połączeniamoże się rozwinąć nie lada problem (lub wybawienie). W tym czasie papieżumiera. W Krakowie odpowiednie snobistyczne środowisko „młodych,zdolnych, twórczych": zabawa trwa dalej. Z imprezy na imprezę. Sprawaumierania papieża - wciąż na nasłuchu. A potem, w czasie jednej z imprezpapież umarł. I zaczyna się: marsze, śpiewy, transmisje telewizyjne, radiowe,czarno w Internecie, pojednanie kibiców, znicze na ulicach, łzy dziennikarzy,zamknięte kina, odwołane koncerty. Nasz bohater i jego znajomi nie mogąJESIEŃ 2006 243


tego znieść. Jednak treścią książki jest nie tylko, a nawet nie w ogóle, wytykanieobłudy tym nagle rozpaczającym po śmierci papieża, ale obraz pokoleniażyjącego bez autorytetów, bez wartości i bez żadnego stałego punktuodniesienia. Pustka, którą Czerski bezlitośnie obnaża, jest nie do zniesienia.Nie znam autora, nie wiem, czy jest cynicznym kolesiem chcącym wykorzystaćgorący temat do zrobienia szumu wokół swojej osoby, żeby rozważać topóźniej na swoim blogu. Wygląda na to, że nikt się nie oburzył połączeniemświętego człowieka z ilością zastosowanych w książce wulgaryzmów, i nawetpowieściowy czy rzeczywisty Maro przeczuwający „niezłe wydarzenie"się mylił. A właśnie, że szkoda. Bo według mnie jest to książka szczera dobólu. Zastanawiam się tylko, czy bardziej chodziło Czerskiemu o tę obłudęspołeczną, czy o pustkę pokoleniową. Czytając książkę jako katoliczka, wcalenie mam odruchu wymiotnego i nie myślę sobie: a fuj, co za towarzystwoniefajne, jacy oni są cyniczni i ordynarni, dno. Myślę sobie natomiast bardzointensywnie o sobie. Dokonuję rachunku sumienia. I wcale nie czuję siękomfortowo.Ja tam nie widzę dużej różnicy między sobą a tymi „złymi" imprezowiczami.Sama „nakładam kurtkę, unikam lustra", udaję, że nie widzę niewidomego,i myślę, że gdy dziewczyna woła „ratunku", to pewnie się wygłupia.I dobrze pamiętam czas, gdy ja - Natalia katoliczka, jak najbardziej - twierdziłamz wielką pychą, że nie jest potrzebny Kościół, żeby spotkać Boga, że poco się wtrąca do miłości i czepia się homoseksualistów oraz niesprawiedliwiepiętnuje aborcję....dalejże o konieczności wprowadzania reform, że celibat to wymysł,że równe prawa dla gejów, kobiety na kapłanów, że czas na zmiany.Nie byłam na żadnym spotkaniu z Ojcem Świętym Janem Pawłem II, gdyodwiedzał Polskę, a kiedy ja odwiedziłam Włochy, to wolałam się opalać nadMorzem Tyrreńskim, niż odmówić z nim Anioł Pański na placu Św. Piotra.Następna pielgrzymka, którą pamiętam, była o wiele później - papieżPolak był wtedy w Sopocie, a ja sto kilometrów dalej, na pomaturalnymbiwaku. Biegałem po lasach, przeskakując nad torami tuż przed przejeżdżającąlokomotywą, żeglowałem po jeziorze nie większym od balii;244<strong>FRONDA</strong> 40


jadtem niewiele, paliłem skręty i za nic miałem wszystko, co było bardziejodległe od piersi koleżanek, opalających się na pomoście w białymsłońcu czerwcowym, gorącym bardziej niż jakiekolwiek inne.Dalej więc patrzę w lustro, które podsuwa mi bezlitośnie Czerski. Nie, nieprzeszkadzali mi dziennikarze, którym wyrastały diabelskie kły, gdy czekalina śmierć papieża jak na żer. Nie przeszkadzało mi to, że on umierał naoczach świata dzięki sieci mediów, którymi opleciony jest jak pajęczyną naszglob. Ta pajęczyna została dobrze wykorzystana tym razem. Nie raziły mnieświeczki w oknach, pochody, marsze i zamknięte kina.I gdzie się podziały - pytałem sam siebie - niegdysiejsze wpisy, gdziete fotografie, na których młode autorki wydymały usta, gdzie zdjęciadrogich perfum, odtwarzaczy CD, pigułek anty, używek pro? Gdziepodziało się to wszystko, ten kolorowy jarmark pozłacanej tandety,konsumpcyjnych relikwii, gdzie te pieczołowicie gromadzone dowodyna fajność swojego życia, na bycie instajli?Że niby, panie Piotrze, to obłuda? Eeee tam, taki świat, posiada jeszczezdolność zatrzymania się. Nawet że na chwilę tylko - to dobrze. A napiętnowanaprzez Pana, przepraszam - przez bohatera, dziewczyna, która kilkadni przedtem opowiadała na forum czy czacie, czy blogu, że rżnęli się z żonatymfacetem w kiblu jak zwierzęta, a teraz pisze tylko: „Dzisiaj płaczę"?Niech płacze, dobrze, że płacze, może naprawdę płacze? Może w tej chwiliudało jej się odnaleźć to, czego powieściowy Piotr szukał? Dawno temu naWoodstocku nie znalazł, choć Owsiak krzyczał: „Wy zmienicie ten kraj!".Wy, czyli ci, co obsikali całe miasto, co rano leżeli obrzygani wśród pustychplastikowych kubków po piwie. Potem znów szukał i szukał, i wydawało musię, że znajdzie, przejmie do głębi, oświeci go na wieczorku literackim „trzechnajbardziej katolickich poetów":że najpierw będą wiersze, później pewnie dyskusja, może lampkawina i wtedy, nagle, coś się rozpadnie, jakaś skorupa, i strzeli jasnośći światłość, i odnajdę punkt oparcia, bez którego nie sposób nie tylkoporuszyć wszechświata, ale nawet siebie pchnąć na tor inny niż ten,JESIEŃ 2006 2 45


który kreślę niesiony inercją przez knajpy i mieszkania, przez pociągii perony, centra handlowe i kina.I znów zawód, bo ci trzej (i nie będę się domyślać, o kogo chodzi) są tacysami, a nawet gorsi, bo obłudnicy. I dziś, gdy papież już umarł, wszyscy sobiepowtarzamy, jacy jesteśmy dobrzy i wspaniali. Jedni, bo nie widzą swojejobłudy, a są obłudni, inny, bo myślą, że nie są obłudni, i widzą obłudę u tychpierwszych, i nie dołączają się do nich. Przy czym ta manifestacja niezależnościod obłudy jest też dość nieszczera, bo szczerość w ogóle raczej nie jest zabardzo cool. Tak więc wszyscy:cały naród trząsł się w samozachwycie i powtarzał sobie: jesteśmydobrymi, dobrymi ludźmi jesteśmy.W tym samozachwycie nad własną niezależnością i pogardą wobec społeczeństwamaska naszego bohatera przez chwilę pęka znękana tą codziennąpustką:[...] czymś sobie wypełnię czas. Czymś się wypełnię. Ola! - przypominami się nagle. Przecież Ola, zapomniałem o niej. Ola i, jasna cholera,może nasze dziecko, które nich by było, dla którego mógłbym... Cośstałego, ktoś istniejący naprawdę. Wreszcie coś naprawdę.NATALIA BUDZYŃSKAPiotr Czerski. O/ciec odchodzi. HalArt. 2006


* Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze.


My, kobiety i mężczyźni zranieni przez aborcję, z pewnościąnie chcieliśmy, żeby nasze dzieci znalazły sięjako krwista papka w szpitalnych koszach na śmieci.Ale właśnie dlatego, że tak się stało, ponosimy odpowiedzialność,o której w zasadzie nic nie wiedząci, którzy znają problem aborcji tylko ze słyszenia.Mamy obowiązek być świadkami naszych przeżyćw społeczeństwie, głośno o nich mówić. Musimy ponieśćodpowiedzialność za to, co się dzieje, musimypowiedzieć ludziom, że nie można kroczyć dalej drogą,która pozbawia osobę ludzką człowieczeństwa,ponieważ prowadzi ona do nowego totalitaryzmu.Karin StruckSTRACIĆ TWARZTakich książek jak ta w zasadzie nie ma. Jeszcze nie ma. Owszem, istniejecoraz więcej literatury omawiającej temat zespołu poaborcyjnego, odkrywasię i opisuje procesy wpływania na rządy poszczególnych krajów przez proaborcyjnychlobbystów i ich sukcesy, znajdujemy świadectwa kobiet, któreuległy propagandzie medialnej albo rodzinnej i dały zgodę na zabicie dziecka248 <strong>FRONDA</strong> 40


we własnym łonie. Ale Karin Struck w swojej autobiograficznej książce Widzęmoje dziecko we śnie łączy te fakty w jedno, analizując mordercze mechanizmyna przykładzie tego, co się dzieje w jej ojczyźnie, obszernie i rzetelnie, a przytym opowiada swą historię w sposób niezwykle szczery i przejmujący.Książka zaczyna się od opisu programu telewizyjnego, do którego zaproszonoKarin Struck, znanego niemieckiego abortera doktora Theissenai kobietę podróżującą z nim po całym świecie, która swoim przykłademzadowolonej z siebie matki po aborcji wspiera jego wykłady. Program zostałskonstruowany w ten sposób, aby żaden widz nie miał wątpliwości,że tylko ludzie nienormalni i nawiedzeni próbują ograniczyć dostęp do takoczywistych zdobyczy cywilizacji jak aborcja. Struck opowiadała o syndromiepostaborcyjnym, próbowała odkłamywać zafałszowane statystyki, dawałaświadectwo własnego cierpienia, przyznając, że nieustannie rozmyśla, jakteraz wyglądałby jej syn, gdyby żył.Aby zobrazować, jak kobieta może cierpieć z powodu długofalowychskutków aborcji, opowiedziałam tamtego wieczoru pewien epizodz mojego życia, kiedy ujrzałam najstarszego syna zaraz po powrociez wakacji z Portugalii. Syn, pięknie opalony blondyn, stał na schodach.W tym momencie pomyślałam o moim usuniętym dziecku. „Ciekawe,jak by teraz wyglądało, gdyby mogło żyć?" - zastanawiałam się. Kiedyopowiadałam o moich osobistych przeżyciach, o bólu zżerającymsumienie, szyderczy śmiech rozległ się na sali. „Opalony blondyn!"- wrzeszczała publiczność, interpretując moje słowa w taki sposób,jakbym co najmniej robiła reklamę dzieciom nazistowskim z blondwłosami i niebieskimi oczami (s. 41).Karin Struck straciła nerwy, rzuciła torbą, wyrwała swój mikrofon i rozbiławazon stojący na stole. Na drugi dzień przeczytała w gazecie, że zwyzywałalekarza i kobiety zgromadzone na sali, rzucała stołami i szklankami, a nakońcu rzuciła ciężkim wazonem w liczącą 1800 osób w większości żeńskąpubliczność (s. 31-32).Na dalszych stronach książki możemy przeczytać opisy wielu podobnychwydarzeń, w których upokarzano i ośmieszano Karin Struck i jej niezłomnąpostawę mówienia możliwie całej prawdy o przerywaniu ciąży i jego konse-JESIEŃ 2006 2 49


kwencjach nawet w skrajnie nieprzyjaznych okolicznościach. Pisarka przyznapotem, że rozumie osoby przeciwne aborcji, które jednak milczą - ostracyzmspołeczeństwa i pogarda są bowiem tak głębokie, że niewielu ma odwagę sięz nimi zmierzyć.Karin Struck swoją młodość związała bardzo silnie z ruchami lewicowymi.Należała do socjalistycznego związku studentów, a potem do NiemieckiejPartii Komunistycznej. Miała 26 lat, gdy zadebiutowała autobiograficzną powieściąKlassenliebe (Miłość klasowa), zbierała nagrody i wyróżnienia literackie.Jako sztandarowa lewicowa pisarka publikowała też felietony w wysokonakładowychniemieckich gazetach. Jednocześnie nie kryła swoich poglądówna aborcję, co wprawiało w zakłopotanie media, nieumiejące jej skuteczniezaszufladkować.[...] bycie lewicowym i działalność antyaborcyjna nijak nie pasuje do ichczarno-białego, a raczej lewicowo-prawicowego konceptu świata (s. 65).W 1975 roku, mając 28 lat, Karin zabija swoje trzecie dziecko. Nie sposóbodpowiedzieć na pytanie, dlaczego kobieta od zawsze gardząca prawem doaborcji sama z niego skorzystała. Pisarka mówi jedynie, że była wtedy młodąkobietą, a więc jeszcze bardziej narażoną na wpływ ideologii proaborcyjnej.Postawa antyaborcyjna była dla mnie wtedy czymś oczywistym. Byłato jednak postawa niepolityczna, czysto egzystencjalna i instynktowna,która - jak się potem okazało - bardzo łatwo uległa zachwianiu(s. 68).W innym miejscu mówi o swojej rozpaczy, niesolidarności ze strony społeczeństwa,własnej nieudolności, a także iluzji, że pozbycie się dziecka rozwiążewszystkie jej problemy.Ojcem zabitego dziecka był dziennikarz jednej z gazet, która chętnie oddawałaswoje łamy wszystkim walczącym o zniesienie ustawy antyaborcyjnej.Poznał Karin, by napisać artykuł o kobiecie, „która tak mocno przeciwstawiałasię ogólnie panującym trendom i owej kampanii". Cóż za ironia - dziennikarzpisze artykuł o kobiecie znanej z antyaborcyjnych poglądów, poznają się,zakochują się, a potem'płodzą dziecko, na którym dokonują aborcji!250 <strong>FRONDA</strong> 40


Karin Struck pozwoliła się zarazić wirusem aborcyjnej mentalności. Kiedyponownie podejrzewała, że jest w ciąży, kupiła w aptece szafran, bo słyszała,że można nim spędzić płód. Zakodowała sobie w głowie, że istnieje coś takiegojak „pigułka po". Kiedy trzeci raz podejrzewała, że jest w ciąży, postanowiłapojechać do Ameryki, gdzie na pewnej farmie kobiety mogły urodzići pozostawić swoje dziecko.Młoda pisarka próbuje sobie sama poradzić ze swą bolesną tajemnicą.To traumatyczne wydarzenie sprawia, że od tej pory świadomie i publiczniesprzeciwia się aborcji. W roku 1991 publikuje książkę Cień Sinobrodego poświęconąsyndromowi postaborcyjnemu, a rok później - Widzę moje dzieckowe śnie, będącą jednym wielkim wołaniem o ratowanie poczętych dzieci przedmachiną aborcji zbierającą krwawe żniwo na całym świecie.I to był koniec jej kariery. Wydawnictwa i gazety odmówiły współpracy.Pisma literackie zaczęły udawać, że Karin Struck nie istnieje. Jeśli była zapraszanado dyskusji, to tylko w roli kobiety „wyruszającej na neurotycznąwyprawę krzyżową przeciwko aborcji", jak napisał o Struck tygodnik „Stern".Przez następne lata niemiecka pisarka będzie się zmagać z otwartą wrogościąmediów, których sposób działania opisany na początku jest tylko jednymz wielu. W najlepszym wypadku będą jej wmawiać, że przeżywa tak bardzoi tak długo popełnioną aborcję dlatego, że jak wszyscy artyści jest osobą nadwrażliwą.O masowe i świetnie zorganizowane zakłamywanie prawdy na temataborcji Karin Struck oskarża wszystkich. Winne są media, lekarze, społeczeństwo,w tym mężczyźni, również ludzie, którzy w sercu nie godzą się naaborcję, ale nie mają odwagi przerwać spirali milczenia. Politycy, którzy niesą zainteresowani losem kobiet po aborcji, bo można je uciszyć dużą ilościąśrodków farmakologicznych. Wytaczając takie działa, pisarka jest tak precyzyjna,że nie sposób podejrzewać jej o oszołomstwo.JESIEŃ 2006 2 51


Pierwszym winnym jest „postęp", który z każdym dziesięcioleciem corazmocniej deprecjonuje wartość kobiety jako osoby płodnej, mogącej nosić czyjeśżycie w swoim ciele. Płodność jest kłopotem, możliwość zajścia w ciążę- zniewoleniem; tylko aborcja uwalnia. Struck odnotowuje również liczneprzykłady publicznych wypowiedzi wprost, że zapłodniona komórka jestczymś w rodzaju zbioru rozrastających się komórek rakowych, „tworem podobnymdo maliny", że płód jest pasożytem w organizmie kobiety, a aborcjato coś w rodzaju operacji wycięcia migdałka.Proklamowanie aborcji jako symbolu wolności jest logiczną konsekwencjątraktowania kobiet jako upośledzonych i wadliwych z powoduswej płodności (s. 111).Konsekwencją wiary w wyzwalającą moc aborcji są liczne instytucje w rodzajufaryzejskiej Pro Familia, której ofiarą padła Karin Struck i która już w latach70. traktowała aborcję wprost jako metodę regulacji urodzin. A jeśli wolnodokonać aborcji, jeśli jest to zgodne z prawem, to znaczy, że jest to normalne.Karin Struck przytacza wiele przeprowadzanych przez kobiety „dowodów" nato, że aborcja jest częścią normalnego życia seksualnego, a nawet macierzyństwa.W takiej sytuacji nie dziwi, że w wyniku aborcji ginie w Niemczech coroku od 200 do 300 tys. dzieci i że praktycznie nie ma specjalistów zajmującychsię leczeniem syndromu postaborcyjnego. A organizacja Pro Familia nałamach swojego magazynu nazywa Matkę Teresę z Kalkuty, która przemawiającpodczas uroczystości wręczenia Nagrody Nobla, poświęciła sporo miejscaproblemowi masowego zabijania poczętych dzieci, „matką faszystowską".Sporo miejsca Karin Struck poświęca mężczyznom, którym nie przyznajesię żadnego prawa do wypowiadania się na temat aborcji i którzy się na togodzą. Owocem takiej postawy jest niepohamowana agresja biorąca się wprost252<strong>FRONDA</strong> 40


z aborcji, co przyznają nawet feministki. Bardzo rzadko znajdują się ojcowie,którzy walczą o to, by doszło do urodzin ich poczętego dziecka, którzy są gotowinawet procesować się o to. Sprawa aborcji jest wprost traktowana jakosprawa kobiet, przy czym nie wszystkim wolno na ten temat się wypowiadać.Feministki oraz ich zwolennicy traktują siebie jako istoty posiadającewładzę odpuszczania win, [...] kuszą kobiety uwolnieniem, a w rzeczywistościjedyne, co mogą im zaoferować, to kolejny rodzaj niewolnictwa(s. 156).Karin Struck przyznaje, że nie jest w stanie pojąć, jak kobiety kobietommogą gotować taki los; jak kobieta może przekonywać kobietę, że wolnośćdo samostanowienia o sobie obejmuje możliwość zlecenia zabójstwa własnegodziecka; że odwieczny atrybut kobiety, macierzyństwo, jest śmieszny,a wynoszenie go na piedestał pachnie nazizmem. Struck nie przebiera w porównaniach:Głównym celem komunizmu była dyktatura nad proletariatem, natomiastradykalny feminizm pragnie przejąć kontrolę nad kobietami. Dlaobu tych ideologii Bóg jest zagrożeniem, ponieważ łączność z Nim czyniludzi niezależnymi od wszelkiej ziemskiej władzy. Dlatego radykalnyfeminizm tak bardzo wyszydza Boga, dlatego próbuje stworzyć feministycznąteologię. Dlatego odsuwa się od kobiet, których sumienienie milczy, lecz zdolne jest od refleksji nad popełnionym czynem. [...]Dzisiaj nie ma już dyktatury proletariackiej, ale wciąż niestety istniejedyktatura feministyczna. Stosuje ona jednak bardzo podobną taktykę,a każde słowo krytyki co do ideologii feministycznej ostemplowujemianem „wrogości wobec kobiet" (s. 157-158).Pytanie o to, dlaczego Karin Struck zabiła swoje dziecko, powracało do końcajej życia, najczęściej zadawali je jej ideologiczni wrogowie.To pytanie uświadomiło mi, jak w przyszłości planuje się obchodzićz kobietami, które po aborcji są jeszcze skłonne do refleksji. My, kobiety,jesteśmy tylko trybami w aborcyjnej maszynerii. Przez długi czasJESIEŃ 2006 2 53


nie wiedziałam, w czyje ręce złożyłam swój los. Potem odczuwałamwstyd. W ten sposób zamyka się usta ofiarom, żeby nie stały się świadkamizbrodni. Wiadomo bowiem, że to właśnie paradoksalnie ofiaryodczuwają wstyd, i nieważne, czy są to ofiary kazirodztwa, gwałtu, czyprzemocy. Ja również, będąc ofiarą aborcji, odczuwałam wstyd. Teraztraktuję kobiety po aborcji bardziej jako ofiary niż sprawców (s. 169).Cała książka niemieckiej pisarki jest potężnym głosem w obronie wielucałkowicie zdezinformowanych kobiet, które nie miały tego szczęścia, żebywiedzieć, na co się tak naprawdę decydują, idąc do kliniki.Karin Struck na koniec odpowiada tym, którzy jej heroiczne próbyprzebicia się przez mur milczenia kwalifikują wygodnie jako objaw taniegoidealizmu, ekscentrycznego sposobu zarabiania pieniędzy na swe liczne potomstwoalbo wręcz choroby:Moja walka z aborcją jest powodowana przede wszystkim strachemo mój naród i o wartości w przyszłej, wspólnej Europie, strachem, żeznowu będziemy żyć w mrocznej epoce, w której zabijanie ludzi, począwszyod tych najmłodszych, jeszcze niewidocznych, a skończywszyna dorosłych, starych, słabych, nieproduktywnych, stanie się bezkarne(s. 108).Polskie wydanie książki Widzę moje dziecko we śnie niemiecka autorka poświęciłapapieżowi Janowi Pawłowi II. Cieszyła się, że ta publikacja ukaże się w jegoojczyźnie:Odkąd tylko pamiętam, zawsze darzyłam sympatią Polaków i Polskę,ale dzięki Ojcu Świętemu nauczyłam się kochać ten kraj, gdyż kraj,który wydał na świat tak wielkiego człowieka, musi kryć w sobie szczególnątajemnicę.Karin Struck przyznaje się do nieustającej inspiracji osobą papieża, ze względuna jego odwagę głoszenia prawd, których nikt już nie chce słyszeć, a takżeze względu na sposób niesienia przez niego krzyża ciężkiej choroby - ta jegopostawa była dla niej'osobistą pomocą w ostatnich latach życia. To właśnie254<strong>FRONDA</strong> 40


polskiemu papieżowi Karin Struck zawdzięczała decyzję, którą podjęła 11 lattemu, nawrócenia się na katolicyzm. Krótko przed śmiercią, w przedmowiedo polskiego wydania książki wyznała:Tęsknię za nim tak bardzo, jak tęskni się za ukochanym bratem czysiostrą, ojcem czy matką. Czasami wciąż jeszcze nie dociera do mnie,że na świecie istniał ktoś odznaczający się aż tak wielką odwagą, jakJan Paweł II. Z jaką odwagą i inteligencją walczył on w obronie życiaod poczęcia aż do naturalnej śmierci. Ileż w zamian musiał znieść cierpienia,nienawiści i odrzucenia.Książka Widzę moje dziecko we śnie to wymagająca lektura. Porusza bodajwszystkie problemy indywidualne i społeczne wywołane przyzwoleniemświata na masowe mordowanie dzieci poczętych. Dzięki talentowi autorkiksiążka nie jest wykładem medycznym o następstwach aborcji ani wykłademstatystycznym zakreślającym cyferkami skalę nieszczęścia; przez ofiarę czasu,zdrowia i dobrego imienia, jaką poniosła Karin Struck, staje się niezwyklewiarygodna. Czołowa współczesna pisarka niemiecka ostatnich dekad,chętnie zaliczana do elity intelektualnej pokolenia '68, zbierająca hołdy odwszystkich niemieckich mediów, zdecydowała się stracić twarz, by wzmocnićgłos w obronie prawdy, do której - jak wynika z diagnozy Karin Struck - prawienie ma już dostępu.MAGDALENA WANIEKKarin Struck, Widzę moje dziecko we śnie. Dom Wydawniczy Rafael. Kraków 2006


Obóz świętych jest powieścią symboliczną, niejakoproroctwem pisanym w rytmie inspiracji, którą nazwałbymnatchnieniem: bo jeśli którakolwiek z moichksiążek mi się „objawiła", to właśnie ta.Jean RaspailAPOLOGIABIAŁEGO CZŁOWIEKASTEFAN JEZIORNYKoniec lat 50. Francja. W nadmorskiej willi wypoczywa Zbigniew Herbert.Wśród prowansalskich pól miody poeta wchłania wszystkie subtelne smakiśródziemnomorskiej kultury i snuje rozważania, które później spisze w tomieesejów Barbarzyńca w ogrodzie. Pewnego wieczoru do drzwi puka młody Jacek256<strong>FRONDA</strong> 40


Kuroń. Pochłonięty przygotowywaniem kolacji, na którą składają się francuskiesery, miejscowe oliwki, domowy chleb i wino, Herbert zaprasza gościado domu. Smak czarnych oliwek przypomniał poecie o niezwykłej symbolicegotyckich sklepień, ale nim zdążył podzielić się swoim spostrzeżeniem, Kuroń,odrywając pajdy chleba, rozpoczął tyradę o zgniliźnie starego świata, o feudalnymwyzysku, o nędzy kleru i o trockistowskiej rewolucji, która już wkrótceprzyniesie wyzwolenie. „Te wina trafią do proletariackich gardeł, a oliwki dopustych żołądków robotniczych dzieci" - wrzeszczał z egzaltacją lider czerwonegoharcerstwa, ale Herbert już go nie słuchał. Spokojnym krokiem sięgnął doschowka za szafą, wyciągnął sztucer i bez wahania wypalił Kuroniowi prostow serce. Trup trockistowskiego aktywisty osunął się na ziemię, a autor PanaCogito w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku dalej delektował się kolacją.Tak mniej więcej zaczyna się apokaliptyczna powieść Jeana Raspaila Obózświętych. Oczywiście Herberta zastępuje tu emerytowany profesor literaturyfrancuskiej, człowiek subtelny, łagodny, znawca i wielbiciel kultury europejskiej,a Kuronia młody lewacki aktywista, ale reszta się z grubsza zgadza. Tąniezwykłą sceną Raspail chce już na początku sprowokować oburzenie przesiąkniętegokulturą dialogu europejskiego czytelnika. Nim ów nieszczęśnikotrząśnie się z szoku, będzie otrzymywał coraz mocniejsze dawki literackiejszczepionki na ateizm, nowoczesność, humanitaryzm, rewolucjonizm, relatywizm,antykolonializm i kilka innych chorób nowoczesności. Jeśli przeżyjetę kurację, znów stanie się Europejczykiem świadomym swojego dziedzictwa.Tak jak Aecjusz, Karol Młot, Ludwik Święty, Jan III Sobieski, królowaWiktoria, Józef Piłsudski i Lech Wałęsa.Napisana na początku lat 70. książka Raspaila to wielowymiarowa krytykaupadającej cywilizacji europejskiej. Czytelnika szukającego rozrywkiprzyciągnie wartką opowieścią o najeździe mieszkańców Trzeciego Światana Europę. Fabuła jest stosunkowo prosta. Pewnego dnia milion indyjskichnędzarzy, prowadzonych przez okaleczonego karła o nadprzyrodzonychwłaściwościach, takiego anty-Mojżesza, wyrusza na statkach do Europy,Ziemi Obiecanej. Jest to wędrówka z ostatnich kręgów piekieł kastowegospołeczeństwa Trzeciego Świata do europejskiego raju równości i dobrobytu.Demoniczna pokojowa antykrucjata.Obóz świętych to książka na wskroś francuska, sięgająca do najlepszychtradycji Francji kontrrewolucyjnej. Raspail uwodzi czytelnika stylem. ChoćJESIEŃ 2006 2 57


ówność, humanizm, ludzkość są poddane bezlitosnej krytyce, a ich miejscezastępują duma, mesjanizm i cywilizacja, to także w liberalnym czytelnikupotrafi zasiać ziarno niepokoju. Tym bardziej że po 11 września nie sposóbodłożyć Obozu świętych na półkę z napisem: rasizm, ksenofobia, konserwatyzm.Wbrew pozorom nie jest to książka o wojnie ras czy cywilizacji. Obcynajeźdźcy są tylko żałosną masą koprofagów, jakimś piekielnym pomiotem,nawozem historii, który można zetrzeć z powierzchni ziemi jedną burzą lubjednym celnym trafieniem z armaty. Ale żołnierze nie mają siły, by strzelać,a politycy nie mają odwagi wydać rozkazu ataku. Europa gnije bowiem odwewnątrz, trawiona rakiem relatywizmu i rewolucyjnej religii humanitaryzmu.Nie stać jej na żaden odruch obronny, bo nie zna już Prawdy, którejmiałaby bronić. Bóg nie zsyła huraganu, biernie przyglądając się agonii dziecimarnotrawnych, które zamiast wrócić do domu Ojca, wolały nadal pasaćświnie. Najeźdźcy nie są wojownikami, jak Hunowie, ani niszczycielami, jakWandalowie, są zaledwie robactwem, które rozkłada martwy organizm, trupaEuropy.Rekonstrukcja reakcji Europejczyków na tę prowadzoną w duch gandyjskiego„non-violence" inwazję jest dla Raspaila pretekstem do analizymentalnej kondycji współczesnej Europy. Autor Obozu świętych prezentujecelny portret ponowoczesnych elit, dziennikarzy, polityków, intelektualistów.Mamy debilnych lewaków do końca przywiązanych do dogmatów rewolucjii hamletyzującą prawicę, świadomą zagrożenia, ale niezdolną do czynów.Mamy dziennikarzy, którzy wrzaskiem politycznej poprawności skuteczniecenzurują głos zdrowego rozsądku i zaprawionych w misjach pokojowychżołnierzy, którzy wyrzekają się walki. Mamy księży, którym idee ekumenizmui humanitaryzmu przesłoniły Ewangelię, oraz społeczników, którym współczucieprzesłoniło prawdę. Ciekawe, że poszczególne portrety powieściowychpostaci bez trudu dopasujemy do bohaterów naszego współczesnego życiapublicznego.Zdegenerowane elity przewodzą otępiałemu społeczeństwu filistrów,„ostatnich ludzi", którym dobrobyt odebrał wszelką wolę myślenia i działania.Cała ta hołota nie umie nawet umrzeć z godnością. Europa w Obozieświętych umiera jak tępy błazen nieświadomy swojej śmiertelnej kondycji, dokońca wykonując groteskowe gesty. Raspail, ostatni Europejczyk, próbuje się258<strong>FRONDA</strong> 40


odciąć od tej upadłej Europy, nie chce mieć z nią nic wspólnego. Ostatnią wieczerzęchce spożyć, spoglądając na dachy katedr, słuchając Mozarta, z łacińskąksiążką i kieliszkiem wina w dłoni. I nie przeszkodzi mu w tym ani trup JackaKuronia, ani horda obcoplemiennej biedoty na horyzoncie.Czy jednak powinniśmy ulegać wzniosłej atmosferze konserwatywnegopesymizmu? Kiedy w V wieku chrześcijański Rzym upadł pod naporemazjatyckich ludów, a rzymskich patrycjuszy zastąpili na wpół zdziczali goccywodzowie, ludzie w habitach, zamiast opłakiwać upadek pierwszego w dziejachImperium Chrystusa, zajęci byli realizowaniem misyjnego programuzawartego w pismach św. Pawła. Piętnaście wieków później Joseph Ratzinger,zapytany o przyszłość chrześcijaństwa, opowie o wiośnie Kościoła w Afrycei Azji...STEFAN JEZIORNYJean Raspail, Obóz świętych, przekt Marian Mieszalski.Klub Książki Katolickiej, Poznań 2005


Siermiężny, postsowiecki aparatczyk Janukowycz nieprzyswoił sobie dorobku intelektualnego guru NowejLewicy i Nowej Prawicy, włoskiego komunisty, AntoniaGramsciego, który twierdził, że triumf w sferze politykiuwarunkowany jest triumfem w sferze kultury. Za brakzrozumienia dla tej subtelnej tezy przyszło liderowiPartii Regionów zapłacić słoną cenę.Warkocz„pięknej Julii"czyli dziecięca rewolucjaBORYSBARSKIPamięć o ukraińskiej „pomarańczowej rewolucji" owiana jestmitem wolności. Wydarzenia na kijowskim Majdanie przeszłydo historii jako zryw narodu, który postanowił się upomniećo swoją podmiotowość. A to oznacza, iż Ukraińcy opowiedzielisię za przynależnością do kręgu cywilizacji zachodniej,której współczesny kanon wartości określają takie pojęcia jakdemokracja, prawa człowieka, społeczeństwo obywatelskie.Sceptycy uważają jednak, że „pomarańczowa rewolucja"była czymś wirtualnym, wykreowanym przez specjalistówod politycznego public relations. Z tego punktu widzeniatacy politycy jak Wiktor Juszczenko i Julia Tymoszenkonie różnią się w sposób istotny od - uosabiającychwschodnich satrapów - Leonida


Kuczmy i Wiktora Janukowycza. I jedni, i drudzy mają swoje interesy,swoich oligarchów i swoich zagranicznych protektorów. Zwycięstwow wyborach prezydenckich Juszczenki oznacza jedynie geopolityczny zwrotw zachodnim kierunku, ale bynajmniej nie zmianę jakościową wewnętrznejsytuacji kraju.Wśród głosów sceptycznych brakuje jednak opinii - a przynajmniej nie sąone dostatecznie nagłośnione - w których byłaby zawarta jeszcze inna próbainterpretacji „pomarańczowej rewolucji". Chodzi o spojrzenie na te wydarzeniajak na nihilistyczną rewoltę młodzieżową. Warto więc w tym miejscuzwrócić uwagę na pewne fakty, które dają wiele do myślenia.W 2004 roku w Stambule odbył się 49. Konkurs Piosenki Eurowizji,w którym zwycięstwo odniosła 31-letnia piosenkarka ze Lwowa, RusłanaŁyżyczko ze swym przebojem w stylu etno-disco Wild dances. Ukraina zyskaławięc gwiazdę europejskiego formatu. Radości byłoby co niemiara, gdyby...No właśnie, państwo, które zwycięża w danej edycji konkursu staje się automatycznieorganizatorem kolejnej.„Trzeba było mnie posłuchać i nie uczestniczyć w Eurowizji! - wściekałsię szef telewizji ukraińskiej, Aleksander Sawienko. - Nie wygralibyśmy i niemielibyśmy teraz tylu problemów!". I wówczas się wydało, że - jak doniosłaprasa - Rusłana wystąpiła w Turcji z utworem swojego autorstwa z własnejinicjatywy i za własne pieniądze. Ponieważ jednak formalnie musiała zostaćzgłoszona przez telewizję ukraińską, pracownicy tej firmy podjęli się tego,lecz za plecami dyrektora.Przerażenia faktem konieczności zorganizowania wielkiej europejskiejimprezy nie krył mer Kijowa, Aleksander Omielczenko. Ale najbardziej popisałsię premier i kandydat na prezydenta w zbliżających się wyborach, WiktorJanukowycz. Zatrudnił on Rusłanę w randze jednego ze swoich doradców,oznajmiając bez ogródek: „Piosenkarka doprowadziła Ukrainę do kłopotów,więc teraz niech radzi, jak się z nich wydostać".Rusłana była skonsternowana postawą rodzimych elit. Za swój stambulskisukces została uhonorowana tytułem Narodowej Artystki Ukrainy.Otrzymała również platynową płytę. Kiedy jednak do oszołomionych jejwygraną rodaków dotarło, że Kijów ma być gospodarzem kolejnej edycjiKonkursu Piosenki Eurowizji, młoda wokalistka musiała stawić czoło poważnymwyzwaniom.JESIEŃ 2006 261


Czy w tej sytuacji Janukowycz mógł zostać prezydentem Ukrainy? Swoimlekceważącym, obcesowym zachowaniem obraził on nową ikonę ukraińskiej popkultury.W dodatku wykazał się hipokryzją, cynicznie powierzając Rusłanie stanowiskodoradcy i obarczając ją w ten sposób ciężarem sporej odpowiedzialności.Siermiężny, postsowiecki aparatczyk Janukowycz nie przyswoił sobiedorobku intelektualnego guru Nowej Lewicy i Nowej Prawicy, włoskiegokomunisty, Antonia Gramsciego, który twierdził, że triumf w sferze politykiuwarunkowany jest triumfem w sferze kultury. Za brak zrozumienia dla tejsubtelnej tezy przyszło liderowi Partii Regionów zapłacić słoną cenę. Znacznaczęść społeczeństwa ukraińskiego stanęła w obronie Rusłany, domagając siętym samym nie tylko chleba, lecz również igrzysk, czyli zorganizowaniaKonkursu Piosenki Eurowizji w Kijowie.Poza tym nie zapominajmy również, iż apogeum „pomarańczowejrewolucji" był wielki koncert rockowy na Majdanie.A rock, jak wiadomo, jest wręcz symbolem konfliktupokoleń i symbolem kontrkultury. Dlatego Juszczenkoi Tymoszenko ze zwykłych uczestników rozgrywki politycznejprzeobrazili się w typowych idoli młodzieżowych.W wypadku „pięknej Julii" ważniejszy stał się jej długi, grubywarkocz blond aniżeli jej program.Oczywiście „pomarańczowa rebelia" nie mogłasię obejść bez jakiegoś ideologicznego uzasadnienia.Funkcję dostawcówspełniły różne środowiskai ośrodkipolityczne, ale spozaUkrainy. Wśród nich aktywneokazały się szczególnie instytucjepowiązane finansowo i/bądź światopoglądowoz George'em Sorosem. To one na buntowniczo--emancypacyjne odruchy młodzieży oraz pragnienie wieluzwykłych, zmęczonych ludzi godnego i dostatniego życia„jak w Europie" nałożyły fasadę wirtualnych „wartościzachodnich".Zza fasady dobiegają jednak słowa dyskotekowego hitu262<strong>FRONDA</strong> 40


Oranżewoje sołnce (Pomarańczowe słońce) jednego z uczestników pamiętnegokoncertu na Majdanie, zespołu Kraski. Słowa tego jakże tandetnego dyskotekowegokawałka, którego dźwięki płynące z megafonu mogłyby niejednemuurlopowiczowi umilić letni pobyt na gorących plażach nad Morzem Czarnym,znakomicie ilustrują przesłanie „pomarańczowych rewolucjonistów":Rysujemy różnokolorowe obrazkiTańczymy przy wesołych płytachNa pytania zawsze znajdziemy odpowiedziNie potrzebujemy waszych dorosłych radJesteśmy tacy, wzajemnie się rozumiemyGramy, nikogo nie zauważamyWyżej nieba, wyżej słońca się wznosimyI dłonie nasze ku gwiazdom zwracamyNasze kolory najjaśniejsze są na świecieNasze bajki lubią dorośli i dzieciDzisiaj będziemy uśmiechać się z wamiWszystko pomalujemy tylko jasnymi koloramiPomarańczowe słońce w obłokachPomarańczowe niebo na rękachPomarańczowe piosenki nad ziemiąPomarańczowe szczęście dla nas z tobąBORYS BARSKI


Nazwa związku kultowego wyznawców Lecha Wałęsy„Solidarność" bezsprzecznie jest zbitką dwóchsłów. Rdzeń „sol" pochodzi od Słońca, czyli głównegobóstwa tej religii, a rdzeń „darn" od czasownika „darzyć".„Solidarność" tłumaczyć więc należy jako „darSłońca" albo „przychylność Słońca". Od razu rzuca sięw oczy religijny charakter tej organizacji, sięgającej korzeniamiprastarego kultu sił przyrody.Lech Wałęsa- mit solarny -ROMANBULTYNSKIW niniejszej pracy zajmiemy się legendarną postacią Lecha Wałęsy, wedługprzekazów pełniącego starożytną funkcję „przewodniczącego" religijnej organizacjipogańskiej „Solidarność", oddającej cześć Słońcu. Ten prastary mit solarnyprzekazywany wśród robotników stoczniowych służy nobilitacji i konsolidacjitego środowiska, jednak - co przyzna każdy trzeźwo myślący człowiek- nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną. Podobne mitomańskie zapędy264<strong>FRONDA</strong> 40


zdemaskował w 1827 roku Jean-Baptiste Peres, który ponad wszelką wątpliwośćudowodnił, że także heros Franków zachodnich, Napoleon, nigdy nieistniał 0.B. Peres, Comme ąuoi Napoleon n'ajamais existe. Grand erratum. Sourced'un nombre infini d'errata a corriger dam 1'histoire du XIXe siecle, 1827).Przeanalizujemy elementy składowe tego mitu, gdyż może się to okazaćinteresujące z poznawczego punktu widzenia. Dowiemy się mianowicie, jakpotrzeby kultowe człowieka wpływają na powstanie wzniosłej i budującejlegendy z okruchów różnych wierzeń i tradycji. Posłużymy się metodaminowoczesnej analizy tekstów źródłowych.Samo imię „Lech" w istocie nie oznacza konkretnej osoby, ale jest poprostu egzemplifikacją przedstawiciela narodu polskiego, zamieszkującegood wieków ziemie zwane tradycyjnie Lechistanem.Przydomek „Wałęsa" według jednych badaczy pochodzi od czasownika„wałęsać się" i oznacza kogoś, kto się „tuła". Wskazywać to może na wariantlegendy o Żydzie wiecznym tułaczu, tu dostosowanej do miejscowych warunkówgdańskich w postaci legendy o Polaku (tj. Lechu) wiecznym tułaczu(tj. Wałęsie). Inna szkoła interpretacyjna, ukierunkowana na wpływy chrześcijańskiew mitach solarnych, skupia się na proroctwie biblijnym: „Będzietam droga czysta, którą nazwą Drogą Świętą. Nie przejdzie nią nieczysty,gdy odbywa podróż, i głupi nie będą się tam wałęsać" (Iz 35, 8). Tak więc„Wałęsa", to ktoś nieczysty (oczywiście w rozumieniu robotnika fizycznego),kto przechodzi drogę mistycznego oczyszczenia, wznosząc się na kolejnestopnie wtajemniczenia solarnego: od robotnika, przez nieoświeconegojeszcze dostatecznie elektryka („głupi"), następnie przewodniczącego, poświatłego (oświeconego Słońcem) prezydenta.„Elektryk" - to nie jest oczywiście zawód tej legendarnej postaci, leczwydaje się stanowić modyfikację hasła Lenina „Komunizm to władza rad pluselektryfikacja". Przy analizie tego zagadnienia nie można pominąć kontekstuhistoryczno-geograficznego. Lud, którego przedstawicielami są stoczniowcy,rozczarowany niedostatecznymi skutkami przeprowadzonej elektryfikacji,spersonifikował ten proces w postaci legendarnego „elektryka".Niepodważalną przesłanką prawdziwości tej hipotezy jest fakt, że legenda tapowstała w Stoczni Gdańskiej imienia Lenina.Sama nazwa miasta: Gdańsk, niegdyś Gedanum, nasuwa wątpliwościco do historyczności tego miejsca. Czyżby miała to być stolica biblijnegoJESIEŃ 2006 2 65


Gedeona, który stoczył zwycięską walkęw imię Boga („stoczyć" - „stocznia").O istnienie zaś samego Lenina naukowcyod wielu lat wiodą niekończącesię spory. Jedna z ostatnich,najbardziej ekscytujących hipotezwywodzi imię Wodza Rewolucji odsłowa „lenno" („łenin" - „właściciellenna"), jakim był zapewne w czasachkomunizmu Lechistan wobec potężnejRusi.Tytuł czy godność elektryka oznaczaponiekąd panowanie nad światłem(życiodajną energią Słońca) i mocą(prądem elektrycznym), jest więcnierozerwalnie związana z wierzeniamisolarnymi i stanowi ich oczywistyprzejaw.Nazwa związku kultowego wyznawcówLecha Wałęsy „Solidarność" bezsprzeczniejest zbitką dwóch słów. Rdzeń „sol" pochodziod Słońca, czyli głównego bóstwatej religii, a rdzeń „darn" od czasownika„darzyć" (rzeczownik pochodny„dar"). „Solidarność" tłumaczyć więcnależy jako „dar Słońca" albo „przychylnośćSłońca". Od razu rzuca się w oczy religijnycharakter tej organizacji, mającej swe korzeniew prastarym kulcie sił przyrody.Lechowi Wałęsie, odwiecznemu elektrykowi,oddawano kult w kaplicy urządzonej w saliBHR Religijny charakter tego zjawiska przetrwał w tradycyjnychwyobrażeniach Lecha z Matką Boską w klapiemarynarki. Są to oczywiście szczątkowe pozostałościboskiego kultu oddawanego na początku mitycz-266<strong>FRONDA</strong> 40


nemu przewodniczącemu, których późniejsireformatorzy wałęsizmu nie zdołali wyrugować z pobożności ludowej. Oczywistajest też zbieżność sierpnia - miesiącaMaryi, z sierpniem - miesiącem Lecha.Ludowe wyobrażenia do tego stopniazintegrowały postacie biblijne z osobamiz otoczenia Lecha Wałęsy, że wedle podańludowych jeden z jego najbliższych współpracownikówmiał się nazywać Gwiazda, cooczywiście jest echem chrześcijańskiej gwiazdybetlejemskiej.Krótki przegląd przechowanych przeztradycję imion osób z otoczenia Lecha pozwoli nam zorientować się w ich symbolice.I tak Walentynowicz to nawiązanie dośw. Walentego, jako że jednym z jego atrybutówbyło słońce (jakkolwiek innym, jużraczej niewygodnym, było dziecko chorena padaczkę, co spowodowało stopniowewyrugowanie Walentynowicz z legendy).Jurczyk (początkowo Jórczyk) - to nawiązaniedo angielskich tradycji dynastycznych(Yorkowie), tytuł księcia przysługiwał drugiemusynowi panującego, prawdopodobniewięc Jurczyk to osoba przewidziana na następcęWałęsy. Ciekawym imieniem magicznym wydajesię Michnik, nieco zniekształcony skrót zaklęcia„niech nikt", które miało chronić Lecha przed wrogami. Modzelewski (od słowa „modzel" - odcisk,nagniotek) wskazuje na osobę niewygodną, Geremek- to po prostu giermek, Rulewski (prawdopodobnie odangielskiego rule - norma, prawo) - obrazuje tęsknotydo prawnego usankcjonowania nowego ruchu.Lis to człowiek przebiegły, Bujak - obdarzonyJESIEŃ 2006267


wybujałą fantazją, Frasyniuk zaś to echo Epafrasa (por. Kol 1, 7; 4, 12) - synonimwiernego sługi.Skomplikowane odniesienia judeochrześcijańskie znajdują odbicierównież w legendzie o przeskoczeniu muru, które miało zainaugurowaćdziałalność publiczną Lecha. Według wspomnianej szkoły interpretacyjnej,naukowo nieobiektywnej, gdyż zorientowanej ideowo, przekaz ten miał byćwypełnieniem biblijnego proroctwa: „Bo z Tobą zdobywam wały, mur przeskakujędzięki mojemu Bogu" (2 Sm 22, 30).Do naszych czasów dochowały się również wzmianki o tym, że „strajkujący"stoczniowcy wypoczywali na „styropianie". Chodzi prawdopodobnieo nieznaną bliżej formę kultu przez „zatrzymywanie energii słonecznej",jako że wierzono, iż materiał ten zapobiega utracie ciepła przez organizm.Strajkowanie byłoby więc utrzymywaniem energii bóstwa - Słońca, co dawałowedług wierzeń niezwykłe siły witalne i długowieczność.Hagiografowie mitycznego Lecha umieszczają jego działalność w roku1980. Można dopatrzyć się w tej dacie konotacji solarnych, gdyż 1980 =12x165, gdzie 12 to liczba znaków zodiaku, kojarzona natychmiast zeSłońcem, a suma cyfr liczby 165: 1+6+5 także dajel2.Wkładają też w jego usta słowo „Zwyciężymy!", czerpiąc pełnymi garściamiz legend chrześcijańskich („Galilejczyku, zwyciężyłeś!" - miał powiedziećcesarz rzymski).Inną ciekawą maksymą Wałęsy jest wypowiedź: „Mnie można zabić, alenie pokonać", świadcząca o aspiracjach do nieśmiertelności, ukrytych jeszczepod cielesną powłoką stoczniowca. Innym wiele mówiącym przekazem jestprzypisywana Wałęsie wypowiedź: „Ja nie jestem «on», ja jestem «my»" - chybanajwyraźniej obrazuje ona Lecha jako bohatera zbiorowego, personifikacjętęsknot i marzeń świadomości zbiorowej polskiego robotnika.Kolejnym interesującym śladem, dającym duże możliwości interpretacyjne,jest postać żeńskiego bóstwa towarzyszącego Lechowi, tj. niezwykle płodnejDanuty. Mamy tu do czynienia z ucieleśnieniem zaginionego w pomrocedziejów pokolenia żydowskiego pochodzącego od patriarchy Dana. Pokolenieto miałoby przetrwać, jak tego chcą waięsiści, w okolicach Gdańska. O aberracjachw stronę kultu przyrody świadczy zajęcie, jakiemu oddawała się zgodniez wierzeniami ludowymi bogini Danuta. Była ona mianowicie kwiaciarką,co nieodparcie nasuwa" skojarzenia z pogańską Florą. Warto zauważyć, że na268 <strong>FRONDA</strong> 40


jej cześć także urządzano igrzyska: Ludi Florales; a przecież nieprzypadkowow roku 1980 igrzyska odbyły się w Moskwie, stolicy imperium, któregoPolska stanowiła lenno.Legenda o „internowaniu" Przewodniczącego 13 grudnia swoje źródła mazapewne w Księdza Estery:Potem wysłano listy przez gońców do wszystkich państw króla, aby wygubići wybić, i wyniszczyć wszystkich Żydów od chłopca do starca, dziecii kobiety w tym samym dniu, to jest w dniu trzynastym miesiąca dwunastego,to jest w miesiącu Adar, a majątek ich skonfiskować (Est 4, 13).Wpływy Biblii na tę tradycję są niepodważalne. Ostatnie zachowane odpisyKsięgi Estery są datowane jednak nieco wcześniej niż na lata 80. XX wieku.Jakkolwiek według innych badaczy księga biblijna może być równie dobrzezapisem wcześniejszej tradycji ustnej - wówczas Księga Estery byłaby wtórnawobec legendy solarnej. Niemniej ich wzajemna zależność została niezbicieudowodniona.Przekaz o rzekomej Nagrodzie Nobla przyznanej legendarnemu prezydentowiświadczy o potrzebie nobilitacji (związek semantyczny: „Nobel" - „nobilitacja")w oczach ludu pochodzącego z nizin społecznych bohatera.O atrakcyjności tego mitu solarnego i jego zakorzenieniu w umysłach prostychludzi świadczy fakt, że wielu czcicieli Słońca zabobonnie wierzy do dziśw historyczność postaci Lecha Wałęsy. A przecież żyjemy w XXI wieku!ROMAN BULTYŃSKI


ARGUMENTYREDAKTORANOWAKAJAROSŁAWJAKUBOWSKIZaczęło się od telefonu. Od razu poznałem ten poufale przyciszony głos.- Witaj, stary, jak się cieszę, że cię złapałem. Musimy pogadać, ale w czteryoczy.Umówiliśmy się w małej knajpce w śródmieściu. Byłem wcześniej.Zamówiłem czarną kawę i usiadłem przy wejściu, mając na oku ulicę, którąlada moment miał nadejść ON, redaktor Jacek Nowak, gwiazda nie tylko lokalnegodziennikarstwa. Niewysoki, energiczny, z podobną do głowy ptakamałą czaszką pokrytą gęstą blond czupryną nie wszedł, ale raczej wpadł doknajpki. Położył na stoliku czarną teczkę i nie ściągając nawet czarnej skórzanejkurtki, ciężko opadł na krzesło. Tonem nie znoszącym sprzeciwu zamówiłpiwo i przystąpił do rzeczy. Nie będę ściemniał, od razu wiedziałem, po comnie tu ściągnął. Poznałem to po jego wąskich oczkach drapieżnika. Chciałmnie namówić na przejście do redakcji „Gazety". Dlatego szedłem na to spotkaniez mętlikiem w głowie. A teraz czekałem tylko, jak Nowak to rozegra.270 <strong>FRONDA</strong> 40


- Pewnie wiesz, dlaczego zawracam ci głowę. Od pierwszego zwalnia sięu nas miejsce. A ty jesteś najlepszym dziennikarzem z wszystkich, którzy moglibyje zająć. Mówię szczerze. Mój szef zapytał mnie, kogo bym widział, i odrazu powiedziałem mu o tobie. Jesteś sprawny, szybki, a poza tym wiem, jakiemasz poglądy, i bardzo je szanuję. Myślę, że szybko wpasowałbyś do naszegozespołu. Większość ludzi znasz, więc nie będę się nad tym rozwodził. Młody,zgrany zespół. Tyle tytułem wstępu. Jeśli masz jakieś pytania, wal. No tak, rozumiem,nie powiedziałem o najważniejszym. Kasa. Jak widzisz, radzę sobienie najgorzej. Jeżdżę audi TT, kończę budować dom, stać mnie na wczasy zagranicą, choć niestety, nie mam na nie czasu... A wiesz, jak zaczynałem? Takjak ty. Pięć lat temu. Też byłem dziennikarzem lokalnego pisemka i stwierdziłem,że nic więcej już w nim nie zwojuję, rozumiesz? Ale twoja przewaganade mną polega na tym, że do mnie nikt z propozycją nie przyszedł. Po prostuktóregoś dnia wsiadłem w samochód i zamiast jak zwykle do swojej redakcjipojechałem do „Gazety". Powiedziałem, że chce u nich pracować, a oni,że zgoda, ale musiałbym się decydować od razu, tego samego dnia. Wiesz, niebyło to mimo wszystko takie proste, tam miałem już jakąś pozycję, a tu czekałamnie ziemia nieznana. Poszedłem do makdonalda i przesiedziałem tamdobre trzy godziny. W końcu wyszedłem, wróciłemdo „Gazety" i powiedziałem, że się zgadzam.Przez te pięć lat zapierdalałem jak dziki reks,w redakcji byłem przed ósmą, żeby na spokojniesobie zrobić prasówkę i podzwonićpo kontaktach. Kiedy inni przychodzili doroboty, ja z reguły miałem już napisany jeden-dwateksty. Siedziałem do dziewiątej,dziesiątej wieczór. Owszem, kosztemrodziny, żony, dzieci, ale musiszna coś postawić, inaczej nie istniejesz.No i podstawa to pisanie tekstówdla kraju. Wtedy zaczynasz istnieć szerzej, zaczynają cię zauważać.Dopiero tutaj nauczyłem się pisać. Zaczęły sypać się nagrody w konkursach,chyba we wszystkich możliwych, no i po jakichś dwóch latach trafiłem nalistę wybitnych. A to znaczy, że mam prawo do akcji firmy i wchodzę do zupełnieinnej ligi. Podejrzewam, że z twoimi zdolnościami też osiągnąłbyś tenJESIEŃ 2006 271


pułap. A nawet jeśli nie, to jest cała masa innych możliwości dorobienia. Bogoła pensja nie jest może wysoka, coś koło średniej krajowej. Są za to nagrodytygodniowe za dobre niusy, są nagrody miesięczne no i roczne premie. Są teżdodatkowe honoraria za teksty krajowe i do magazynu. Do magazynu możeszpisać, co chcesz, możesz zgłosić temat, że na przykład chcesz zrobić reportażz Islandii. Redakcja wysyła cię w delegację, pokrywa koszty, a po powrocie dostajeszjeszcze za to kasę. Reportaże redagują u nas najlepsi ludzie w tej branżyw kraju. Masz szansę z nimi pracować. Generalnie, nasza gazeta oferuje cimnóstwo możliwości rozwoju i od ciebie tylko zależy, czy z nich skorzystasz.- No dobra, a ile bym tak dostał na rękę? - zapytałem przyziemnie.Spodziewał się tego pytania i miał nawet gotową formułkę:- Na pewno nie mniej niż na dotychczasowym miejscu.- Ale ja chcę więcej - powiedziałem, już zupełnie ciągnąc nosem po ziemi.- To zależy tylko od ciebie - odparł.- Ale ja chcę więcej na rękę, a nie w tych waszych nagrodach i premiach.Kto mi zagwarantuję, że będę je zdobywał? - ale ze mnie wyszło prymitywnezwierzę.- Wszystko jest do wynegocjowania. No, to zostawiam cię z tym, nie272 <strong>FRONDA</strong> 40


śpiesz się z decyzją, ale też nie zastanawiaj się zbyt długo. Pomyśl, co mógłbyśzyskać i co tak naprawdę stracisz, przechodząc do nas - tak powiedział.Pożegnaliśmy się, on poszedł w swoją, a ja w swoją stronę. To znaczy jado swojej lokalnej redakcji, w której robiłem dokładnie to samo od mniejwięcej ośmiu lat, on do redakcji, w której miał status „special guest star".Zaczęło się kalkulowanie: za i przeciw, warto - nie warto, przechodzę - nieprzechodzę. Więcej spodziewałem się dowiedzieć w rozmowie z naczelnym„Gazety". Miły gość, kulturalny i na luzie. Powtórzył mniej więcej to, co powiedziałNowak, a ja zapytałem, czy jest mi gotów zapłacić więcej na wejściu.Powiedział, że musi to skonsultować z Warszawą. Po kilku dniach znowu sięspotkaliśmy. A w międzyczasie jeszcze zadzwoniłem, bo miałem zadzwonić,i ten luzak powiedział, że „Warszawa nie mówi nie". Zrozumiałem to życzeniowo,to znaczy, że „mówi tak", zamiast realistycznie, to znaczy, że „niemówi też tak", czyli że „szukają frajera, który będzie zapierdalał po dwanaściena dobę za tę samą kasę, więc relatywnie za kasę mniejszą, bo tu przynajmniejnie ma słynnego systemu motywacyjnego, który pracowników traktujejak psy wyścigowe albo mleczne krowy rekordzistki". Kiedy się spotkaliśmy,luzak nie był już taki tajemniczy i powiedział, że nie mogę liczyć na więcej,niż mam. Dzięki za szczerość, cenię te cechę u ludzi, ale taki układ mnie nieJESIEŃ 2006273


interesuje. Powtórzyłem: chcę mieć bonusa już na wejściu, a nie że muszę się0 niego bić i albo go dostanę, albo dostanę gówno. Powiedziałem to oczywiściekulturalnie i na luzie, jak wymaga etykieta. A naczelny znowu zasunąłmi gadkę, jaki to jestem zdolny i że kto jak kto, ale ja sobie w systemie motywacyjnymna pewno poradzę. Ale i jemu w końcu zebrało się na szczerość1 powiedział, że rozumie moje żądania, ale trochę źle trafiłem, bo firma robicięcia, więc nie mogę liczyć na nic więcej. Miło było, dziękuję, do widzenia,ale żadnego widzenia już nie było. Przez telefon tylko powiedziałem, że skoroto jego ostatnie słowo, to moje jest takie, że nie. Tak właśnie nie zostałemdziennikarzem najpotężniejszego koncernu medialnego w tym kraju.- Chcesz powiedzieć, że nie przeszedłeś do „Gazety" tylko ze względu nakasę, a nie na przykład dlatego, że w większości spraw masz zupełnie innepoglądy niż jej redaktorzy, redaktora Nowaka nie wyłączając?Bolo wyglądał na autentycznie poruszonego moją historią. Drobiny piwnejpianki spływały mu po brodzie. Popiłem tęgi łyk ze swojej szklanicy, zastanawiającsię, co mu odpowiedzieć. Bolo mnie jednak wyprzedził.- Bo przecież nie zgadzasz się z nimi, że Polska pod rządami prawicy zmierzaku zagładzie, że Balcerowicz to mąż opatrznościowy, że warszawski salonzawsze ma rację, a jeśli jej nie ma, to patrz punkt pierwszy, że każda krytycznawypowiedź o Żydach to przejaw antysemityzmu, że lustracja to polowanie naczarownice, że odsunięcie czerwonych z rad nadzorczych mediów publicznychto zamach na wolność słowa, że słuchacze Radia Maryja to swołocz,którą trzeba nawrócić na prawdziwy katolicyzmrodem z „Tygodnika Powszechnego",że każda kobieta ma prawo do aborcji, żekażdy człowiek ma prawo do eutanazji,że związek dwóch gejów albo dwóchlesbijek to to samo co małżeństwo kobietyi mężczyzny, że szkoła nie powinnasię angażować w wychowanie dzieci,że Kościół powinien nadążać za światempostępu, że silne państwo to znaczy państwofaszystowskie, że... Mam mówić dalej? - Bolonajwyraźniej się zmęczył, bo jednym haustem wypiłcałe piwo, jakie mu zostało.274<strong>FRONDA</strong> 40


- Zapomniałeśdodać, że najbardziejnie zgadzamsię z tym, że dziennikarz, który nagina fakty albowręcz kłamie, który traktuje ludzi jak szmaty, któryprowadzi prywatne wojenki na łamach, który jest cynicznąświnią bez sumienia, że taki dziennikarz zarabia dziesięć, sto razy więcejniż ja, jeździ audi TT i kończy budowę domu, podczas gdy ja...Przerwałem, bo nagle zdałem sobie sprawę, że moja pogarda wobecNowaka może wynikać wcale nie z poczucia wyższości moralnej, ale że jestpo prostu rekompensatą za to, że nie osiągnąłem tego, co on, nieważne jakimimetodami.- Pieniądze to nie wszystko, stary - stwierdził sentencjonalnie Bolo.- Trzeba było mu wygarnąć, a tak to teraz ma cię za frajera, którego możnakupić. Twoja kolejka.Przyniosłem z baru kolejne dwa piwa. Jedno postawiłem przed Bólem,w drugim, pokrytym centymetrową warstwą gęstej pianki, zamoczyłem usta.- Masz rację, pieniądze to nie wszystko. Ale dobrze by było tak czasemmachnąć jakiś tekst, żeby go cała Polska czytała i komentowała - rozmarzyłemsię.-Jaki tekst? Musiałbyś pisać pod ich linię, a nie pod swoją - odparł Bolo.- Myślę, że mógłbym się przyzwyczaić. Skoro przyzwyczaiłem się dosiedzenia na tym zadupiu i do przytakiwania jakimś totalnym zerom, zaco zresztą płacą mi marne grosze, to i do takich wyrzeczeń byłbym gotowy- miałem nadzieję, że mój cynizm przekona Bola, że dzisiaj mnie niezłamie.- Gówno tam byś się przyzwyczaił. W końcu byś pękł i musieliby cię wylaćalbo sam byś się wylał.JESIEŃ 2006 2 7 5


- O, dziękuję, Bolo, że tak we mnie wierzysz. Ale chyba naprawdę nie myślisz,że odrzuciłem tę robotę z innych powodów niż finansowe. Otóż drogiBolo, gdybym poczuł swoim wielkim nochalem większą kasę, poszedłbym odrazu, bez zastanowienia, czy robię moralnie, czy oralnie. Dotarło? - zdenerwowałemsię, zdenerwowałem się, ale Bolo się roześmiał.- Nie wierzę, kurwa, nie wierzę, i tyle. Tak jak nie wierzę, że Ziemia zapierdalawkoło Słońca. Czy tam odwrotnie.- Bolo, nie masz dzieci, więc nie pierdol. Wiesz, ile one kosztują? Niewiesz, ale się dowiesz, jeśli w końcu cię jakaś zechce. Ale ciebie żadna niezechce, więc się nie dowiesz i do końca życia będziesz gadał, że pieniądze tonie wszystko - powiedziałem i popiłem. Szklanica była coraz lżejsza i lżejsza,a głowa jakby na odwrót.- W takim razie współczuję dzieciakom tatusia konformisty. Jak zamierzaszim spojrzeć w te jasne, czyste oczęta? Jak chcesz im mówić, co jestdobre, a co złe, kiedy sam nie będziesz tego pewny? - Bolo najwyraźniej niemiał zamiaru dawać za wygraną.- Są teraz różne poradniki „Jak być dobrym tatusiem", „Jak być dobrą mamusią".W telewizji też często o tym gadają - odpowiedziałem na odczepne.- I tak cię lubię. A wiesz dlaczego? Bo nie dałeś się kupić różowymi zostałeś sobą. Jesteś biedny, sfrustrowany, ale za to masz czyste sumienie.Człowieku, tak naprawdę masz największe bogactwo, jakie można sobie wyobrazić!- zapalił się Bolo.276 <strong>FRONDA</strong> 40


Pomyślałem, że jeszcze jedno piwo i zacznie śpiewać Rotę. Nie miałem zamiaruburzyć fałszywego wyobrażenia, jakie sobie o mnie wyrobił. Właściwieto miłe być dla kogoś autorytetem, nawet dla kogoś takiego jak Bolo. Toznakomicie poprawia samopoczucie. Jasne, że w rzeczywistości nie jesteśżadnym autorytetem, ale w końcu tyle w tym kraju dmuchanych Mistrzów,że jeden wte czy wewte to żadna różnica. Poza tym ja nie mam wpływu nanikogo poza Bólem, umysłem poczciwym, acz skłonnym do przesady. Nierobię więc wielkiej krzywdy. Co innego autorytety serwowane w kilkusettysięcznymnakładzie i w kilkumilionowej oglądalności. To dopiero moc rażeniamózgów!- Bolo, przyjacielu - poklepałem go czule po policzku. - Lepiej być biednymi mieć rację, niż być bogatym i nie mieć racji?Bolo potwierdził ruchem głowy.- A nie lepiej być bogatym i mieć rację? - zapytałem.- Lepiej - zgodził się Bolo. - Ale to jeszcze nie ten etap. Na razie trwawalka.Roześmiałem się serdecznie, ale Bolo nie podzielał mej radości. Jegotwarz nagle zmieniła się w nienawistną maskę.JESIEŃ 2006 2 77


- Będziesz mógł mu teraz powiedzieć, co o nim myślisz - powiedział,pokazując ruchem głowy w kierunku wejścia, gdzie zauważyłem redaktoraJacka Nowaka w towarzystwie dwudziestoletniej stażystki z „Gazety", jednejz tych, które jeszcze wierzyły, że można pogodzić marzenia o sławie z niezależnością.Nowak sprawnie je wyprowadzał z tego błędu, a droga wiodłaprzez jego służbówkę w przylegającej do redakcji kamienicy.- To jest właśnie ten moment. Czuję to - dopingował mnie Bolo. Nowaktymczasem złożył zamówienie w barze i rozsiadł się na kanapie przy zarezerwowanymstoliku, skąd miał doskonały widok na całą obszerną salę. Rozglądałsię po niej, nic dziwnego więc, że wkrótce zauważył i mnie. Skinął głową naprzywitanie, ale szybko zwrócił się ku swej dwudziestoletniej podopiecznej.Bez słowa wziąłem swoje niedopite piwo i ruszyłem w jego stronę. Zabawiałmałą rozmową, coraz to zbliżając się do niej i obłapiając ją jedną ręką. W drugiejtrzymał drinka, którego popijał pomiędzy jednym a drugim wybuchemśmiechu. Kiedy stanąłem już przy nich, Nowak spojrzał na mnie nie do końcatrzeźwym wzrokiem. Najwidoczniej przyżeglował tu już z innej knajpy.- A! Pozwól, kotku, że ci przedstawię człowieka, który wzgardził pracąw najlepszej gazecie w tym kraju...- Musimy pogadać - przerwałem mu.- Stary, coś taki naburmuszony? - zapytał.- Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Pozwól na sekundę - poprosiłem,a wtedy Nowak przeprosił swojego „kotka" i odszedł ze mną parę kroków dalej.Stanęliśmy przy barze. Pokazałem mu Bola, który zerkając na nas, popijałze swej szklanicy.- Widzisz tego gościa? On wierzy, że jestem kimś, kim nie jestem. Ale janie zamierzam go rozczarowywać, już i tak sporo go spotkało w życiu rozczarowań.Rozumiesz? - Moja twarz znalazła się tuż przy twarzy Nowaka.W opuszczonej dłoni trzymałem szklanicę z piwem.- Nic a nic, ale mów dalej. Robi się ciekawie - odparł z lekkim, cynicznymuśmiechem.- Więc, żeby go nie rozczarowywać, muszę ci skuć mordę. Wyjdziesz samczy mam ci pomóc? - Moja twarz już niemal dotykała jego twarzy, z którejjednak nie schodził ten cyniczny uśmieszek.- A ja mam dla ciebie lepszą wiadomość. Mój koncern właśnie kupił tętwoją zakichaną gazetkę razem z pracownikami. Będziecie naszą lokalną278<strong>FRONDA</strong> 40


wkładką tematyczną. Oczywiście konieczne będą pewne redukcje. Więc terazgrzecznie zrób w tył zwrot i spierdalaj, jeśli chcesz jeszcze istnieć w tej branży- powiedział to bardzo spokojnym tonem, patrząc mi prosto w oczy.Czyż w zaistniałej sytuacji mogłem nie rozbić szklanicy na jego małej,ptasiej główce? Bolo by mi tego nie wybaczył.JAROSŁAW JAKUBOWSKI26-27 KWIETNIA 2006


Tak jak wszyscy moi rówieśnicy, czekałem w młodości odniedzieli do niedzieli na kolejny „Matriarchat" albo innąpowieść Wolskiego. I to się nie zmieniło; chyba o tyle, żedziś Marcin pisze jeszcze bardziej brawurowo, niż wtedy,no i nie musi się obcyndalać z cenzurą.Rafał A. ZiemkiewiczKolejna znakomita powieść Marcina Wolskiego odkłamującanie tak dawną przeszłość, tę ciągle, mimoupływu lat, żywą i wywołującą gorące spory ludzi z obustron ciągle istniejącej barykady - lewicowców i patriotówantykomunistów. Nieokiełznana i tak ceniona przezczytelników wyobraźnia autora, serwuje nam bogactwowątków i emocji (także uczuciowych męsko-damskich),nie bez szczypty fantastyki, której mistrzem Wolski byłzawsze. Tak zgrabnie łączyć wzruszenie, ironię, historycznypatos i brzytwę polityczną - umie tylko on!Waldemar Łysiak


NOTY O AUTORACHBORYS BARSKI (1969) politruk, doktryner, speechwriter. Trudni się uprawianiempropagandy, utrzymuje się głównie z pisania przemówień różnym politykom. Prawnukwłaściciela sieci sklepów kolonialnych w międzywojennym Lwowie. Mieszka z żonąi dwiema córkami w Warszawie.NATALIA BUDZYŃSKA (1968) kulturoznawca. mieszka w Poznaniu (mentalnie warszawianka).ROMAN BULTYŃSKI (1931) wybitny teolog katolicki, biblista, filozof, religioznawcai kulturoznawca: od 1979 prof. KUL, prof. w Tybindze i Marburgu (1985-1990), prof. religiii kultury Uniwersytetu Stanowego w Oregonie (1991-1998), od 2001 prof. Trinity Collegew Cambridge; specjalista w zakresie demitologizacji Nowego Testamentu za pomocą metodybadania historii form literackich oraz w dziedzinie egzystencjalnej interpretacji symbolii mitów. Główne dzieła: Darwin - mit czy mistyfikacja lobby winiarskiego? (1992): Dwunastuapostołów - dwanaście znaków zodiaku (1995); Co pił Piłsudski? (1999): Ja, Ruzelski (2001).EMILIA GUTOWSKA (1981) teolog i historyk Kościoła, publikowała w „Mówią wieki"i „Studia Theologica Varsaviensia", doktorantka w Katedrze Teologii DogmatycznejUKSW. Mieszka w Warszawie.PAWEŁ CZYL (1964) dziennikarz z Krakowa („Dziennik Polski", „ARTE", „GazEta").MAREK HORODNICZY (1976) redaktor naczelny „Frondy".JAROSŁAW JAKUBOWSKI (1974) poeta, prozaik, dziennikarz. Autor tomów wierszy:Wada wymowy (1996), Kamyki (1998), Marta (2001), Wyznania ulicznego sprzedawcyowoców (2003). Za ten ostatni wyróżniony w I konkursie na bydgoską książkę roku„O Złotą Strzałę Łuczniczki". Mieszka w Koronowie z żoną Anną i dziećmi: Olafem i Zosią.STEFAN JEZIORNY (1983) student socjologii, stypendysta EU, weekendowy wojownik.LECH JĘCZMYK (1936) wydawca, tłumacz literatury amerykańskiej, ostatnio ukazałsię wybór jego esejów Trzy'końce historii czyli Nowe Średniowiecze.282 <strong>FRONDA</strong> 40


BARTŁOMIEJ KACHNIARZ (1975) mieszka w Stegnie koło Warszawy. Prawnik, aplikantradcowski w Okręgowej Izbie Radców Prawnych w Warszawie. Publikował m.in.w ..Najwyższym Czasie". „Gazecie Polskiej", „C&A", „Poznaj Świat". Żonaty, jedno dziecko.Ostatnio sporo rozmawia z żoną o drugim.JAROSŁAW KLEBAN (1972) absolwent krakowskiej Akademii Rolniczej i PodyplomowegoStudium Dziennikarskiego (Papieska Akademia Teologiczna), kawaler, urodził sięi mieszka w Krakowie.JOLANTA KLECEL (1946) wydawca, popularyzator literatury polskiej za granicą, odwielu lat pasjonuje się literaturą teologiczną.MARCIN KRUHLEJ (1987) poeta, licealista. Autor tomiku Duszna Córka (2005), za któryotrzymał Nagrodę Poetycką im. Wojciecha Bąka oraz wyróżnienie w Konkurcie na NajlepszyKsiążkowy Debiut Roku „Złoty Środek Poezji" (Kutno 2006). Mieszka w Choroszczy.BENIAMIN MALCZYK PESSIMUS (1980) prosty archeolog urodzony na Pradze; spotkaćgo można na Szmulkach, gdzie walczy i nie poddaje się.PAUL McHUCH wybitny profesor psychiatrii na Uniwersytecie Johna Hopkinsa w USA.FILIP MEMCHES (1969) publicysta. Redaktor „Frondy", współpracownik „Europy"(cotygodniowego dodatku do „Dziennika"). Żonaty, dzieciaty. Mieszka w Warszawie.ARTUR MIKA (T983) poeta, fotografik. Student Szkoły Głównej Handlowej. Pracujejako dziennikarz oraz nauczyciel języków francuskiego i angielskiego. Przeniósł sięz Częstochowy do Warszawy.JERZY MONETA (1980) pisze krótkie formy prozatorskie i eseistyczne. Absolwentfilologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Mieszka i pracuje we Wrocławiu.Z zawodu: dziennikarz.ARTUR NOWACZEWSKI (1978) poeta, krytyk literacki, doktorant na UniwersytecieGdańskim. Wydał tom wierszy Commodore 64 (2005) i minimonografię literaturyWybrzeża Trzy miasta, trzy pokolenia (2006). Mieszka w Gdańsku.JESIEŃ 2006 2 83


O. ALEKSANDER POSACKI SJ (1957) filozof, teolog, znawca historii mistyki, demonologiioraz problematyki okultyzmu i ezoteryzmu, wykładowca akademicki, publicysta, duszpasterz,autor książek, konsultant egzorcystów katolickich w Polsce i za granicą, wykładowcana Międzynarodowych Zjazdach Egzorcystów (Niemcy. Polska) organizowanych przezMiędzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów założone przez ks. Gabriela Amortha.JUSTYNA RADCZYŃSKA (1965) redaktor serwisu Nieszuflada.pl, współautorka portaluwww.literackie.pl, prezes Fundacji Literatury w Internecie, debiutowała tomikiemPodmiana ]oli Grosz (2005). Mieszka w Warszawie.JOSEPH RATZINGER (1927) namiestnik Chrystusa, przyjaciel Karola Wojtyły, mieszkaw Watykanie.KS. ROBERT SKRZYPCZAK (1964) doktor teologii, duszpasterz akademickiw Warszawie, aktualnie na stypendium naukowym w Wenecji.MAGDALENA WANIEK (1976) redaktor muzyczny Radia Józef. Od 11 lat mieszkaw Warszawie.BARTOSZ WIECZOREK (1972) absolwent filozofii i politologii Uniwersytetu KardynałaStefana Wyszyńskiego. Doktorant w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego,publikował w „Przeglądzie Filozoficznym", „Studia Philosophiae Christianae", „Znaku",„Przewodniku Katolickim", „W drodze", „Frondzie", „Przeglądzie Powszechnym",„Studia Bobolanum", mieszka w Warszawie.REMIGIUSZ WŁAST-MATUSZAK (1948) poeta, publicysta. Opublikował zbiory wierszy:Dokumenty bez następstw prawnych (1997) i Przywilej (2003) oraz antologię współczesnejpoezji polskiej Po Wojaczku (1991). Mieszka w Warszawie.PAWEŁ ZAWADZKI (1942) dziennikarz, publikował m.in. w „Tygodniku Solidarność".„Gościu Niedzielnym". „Twórczości". „Zielonych Brygadach", „Tygodniu Polskim",„Akancie", „Arkuszu", „W drodze", „Niedzieli", „Dzienniku Polskim", „Res Publice",„Glosie", „Naszych Bielanach", „Pracowni". Mieszka na Mariensztacie.RADOSŁAW ŻYSZCZYNSKI (1986) student.... debiutant. Mieszka we Wrocławiu.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!