11.08.2015 Views

Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne

Untitled - Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne Pro Libris

Untitled - Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne Pro Libris

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

<strong>Lubuskie</strong> <strong>Pismo</strong> <strong>Literacko</strong>-<strong>Kulturalne</strong>


<strong>Lubuskie</strong> <strong>Pismo</strong> <strong>Literacko</strong>-<strong>Kulturalne</strong>Pro LibrisNr 3(12) – 2005Copyright byWojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. C. Norwida, Zielona Góra 2005Redakcja:Grzegorz Gorzechowski, Magdalena Gryska, Leszek Kania, S³awomir Kufel,Ewa Mielczarek, Czes³aw Sobkowiak, Anna Szóstak, Maria WasikStali wspó³pracownicy:Krystyna Kamiñska, Miros³aw Kuleba, Ireneusz K. Szmidt,Andrzej K. Waœkiewicz, Jacek Weso³owskiRedaktor naczelnyS³awomir KufelRedaktor naukowyAnna SzóstakRedaktor graficznyMagdalena GryskaSekretarz redakcjiEwa MielczarekKorektaGrzegorz GorzechowskiPrace plastyczne wykorzystane w numerze:Ryszard Górecki, Paulina Komorowska-BirgerFotografie:archiwum rodzinne Zdzis³awy Kraœko, Mariusz Birger, Miros³aw Kuleba, Stanis³aw SielickiWydawcaPro Libris – Wydawnictwo Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Cypriana Norwida,al. Wojska Polskiego 9, 65-077 Zielona GóraNiniejsza publikacja zosta³a wsparta ze œrodków pomocowych Unii Europejskiej.Wyra¿one w niej pogl¹dy s¹ pogl¹dami wydawcy i autorów opublikowanych tekstówi w ¿adnym wypadku nie mog¹ byæ uto¿samiane z oficjalnym stanowiskiem Unii Europejskiej.Sk³ad komputerowy:Agencja Reklamowa „GRAF MEDIA”, tel. (068) 451 72 78Druk i oprawa:IMAR-DRUK, ul. Wiejska 4, 65-763 Zielona GóraNak³ad – 400 egz.ISSN 1642-5995Nr indeksu 370754Adres redakcji:WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, al. Wojska Polskiego 9,65-077 Zielona Góra (z dopiskiem Pro Libris);e-mail: pro-libris@wp.pl Wydawnictwo.Prolibris@wimbp.zgora.plhttp://www.wimbp.zgora.pl


Od RedakcjiZakoñczy³o siê kolejne Winobranie.Deptak siê uciszy³, a miasto powoli zapadaw sen zimowy. W³aœciwie od ponad 20.lat zadajê sobie to samo pytanie? Conowego? Co nowego zobaczê na deptakui w jego okolicach? I zawsze odpowiedŸjest podobna. Straganiarze maj¹ nawet zgóry ustalone miejsca, zatem, jeœli ktociekaw, mo¿e bez zastanowienia od razupójœæ w wyznaczone miejsce. Zje angielskiegop¹czka, kupi kolejn¹, o wiele zadrog¹ bluzkê czy napije siê obrzydliwegosikacza za 5 z³otych. Nie spróbowa³em,niestety, zielonogórskiego wina. Sta³osobie na pó³kach i kusi³o, lecz formalniego nie by³o. S³usznie – nie ma papieru –nie ma cz³owieka.W bie¿¹cym numerze Pro Libriswszystko jest zapisane. Mamy nadziejê,¿e mnogoœæ propozycji i tym razemCzytelnikom siê spodoba. Warto bowiemz uwag¹ pochyliæ siê nad wstrz¹saj¹cymreporta¿em Cezarego Galka, zajmuj¹c¹proz¹ Miros³awa Kuleby, Czes³awaSobkowiaka czy Andrzeja K. Waœkiewicza.Ciekaw¹, i w perspektywie wielow¹tkow¹,postaæ literatury odnajdujeCzes³aw Markiewicz w swoim nowymcyklu, natomiast wœród sylwetek lubuskichpisarzy pojawia siê tym razem postaæWojciecha Œmigielskiego. Ca³oœcidope³niaj¹ teksty naszych wspó³pracownikówzza Odry – esej Jacka Weso-³owskiego i prezentacje pisarzy niemieckich.Winobranie ju¿ za nami, przed nami zato kolejny numer Pro Libris. Zachêcamydo jego poznania.


Zdjêcie z „Czwartku <strong>Lubuskie</strong>go”Henryk Bereska(1926-2005)Z du¿ym smutkiem przyjêliœmy wiadomoœæ o œmierci Henryka Bereski – poety, wybitnegot³umacza zas³u¿onego dla popularyzacji literatury polskiej w Niemczech.H. Bereska urodzi³ siê 17 maja 1926 roku w Katowicach-Szopienicach, na pograniczudwu kultur, jêzyków i tradycji - polskiej i niemieckiej. Po wojnie zamieszka³ w BerlinieWschodnim. Ukoñczy³ studia germanistyczne oraz polonistykê na Uniwersytecie im. Humboldta.H. Bereska prze³o¿y³ na jêzyk niemiecki ponad 100 ksi¹¿ek naszych autorów, m.in.S. Wyspiañskiego, J. Iwaszkiewicza, J. Andrzejewskiego, W. ¯ukrowskiego, Z. Herberta,Cz. Mi³osza. Otrzyma³, w Polsce i Niemczech, wysokie odznaczenia pañstwowe i presti¿owenagrody. Uniwersytet Wroc³awski wyró¿ni³ H. Bereskê, w 2002 r., tytu³em doktora HonorisCausa. W maju tego roku zosta³ laureatem pierwszej edycji nagrody „Transatlantyk”, przyznawanejprzez Instytut Ksi¹¿ki, ambasadorom literatury polskiej za granic¹.Henryk Bereska by³ obecny w ¿yciu naszej Biblioteki i pisma „Pro Libris”. Uczestniczy³w organizowanych przez nas polsko-niemieckich konferencjach bibliotekarzy, obecnoœæ naostatniej, kwietniowej odwo³a³ z powodu wypadku, tu¿ przed jej rozpoczêciem. MieszkañcyZielonej Góry poznali H. Bereskê jako poetê na „Czwartku Lubuskim”, 8 lutego 2001 r.Wspiera³ nas przy redagowaniu czasopisma „Pro Libris”. W dwóch pierwszych numerachzamieœciliœmy jego eseje o obecnoœci literatury polskiej w Niemczech. Opublikowaliœmyte¿ wiersze.Ostatni raz spotkaliœmy siê, 14 maja 2004 r., podczas pobytu uczestników „Statku poetów”w Zielonej Górze. Gratulowa³ zespo³owi redakcyjnemu wytrwa³oœci w wydawaniupisma „Pro Libris” i cieszy³ siê z jego dwujêzycznoœci.Mieliœmy jeszcze wiele pomys³ów i planów wspó³pracy – kolejne artyku³y, t³umaczeniawierszy lubuskich poetów i wydanie antologii.Spotkania z Henrykiem Beresk¹ to by³a uczta duchowa, okraszona dowcipem,humorem, celnymi uwagami i ocenami, zawsze ¿yczliwymi dla wszystkich i wszystkiego.Takim w³aœnie pozostanie w naszej pamiêci...Maria Wasik


Wirtuoz ciszyMiros³aw KulebaId¹ konie, podkowy o bruk, ta – ta – ta – ta,podkowy, kopyta, ko³o turkocze ¿elazn¹obrêcz¹ o bruk, ta – ta – ta – ta, mglisty ranek,ranny ch³ód, ¿elazne podkowy, ko³a, karabinmaszynowy, ta – ta – ta – ta, ta – ta – ta – ta,czarne konie, ³omoc¹ ko³a, jedzie karawan,œmieræ jedzie we mgle. Mg³a.Ciekaw by³em, kiedy us³ysza³ ten natrêtnystukot, powracaj¹cy uparcie, takt po takcie,takt po takcie, monotonny jak ³oskot wagonówna szynach, niemuzyczny, niczym z wnêtrzagroŸnej maszyny. I jakiœ koœlawy, nierówny,zachwiany jak kilka ostatnich kroków w ciszê,i nieuchronny jak szereg ostatnich dni. Niktprzed nim nie napisa³ takiej muzyki na jednejnucie, zwielokrotnionej w hipnotycznym staccato.Mo¿e w ten sposób chcia³ wyraziæ dramatyczn¹ubogoœæ naszych ludzkich mo¿liwoœcii wyborów, wiêc z ca³ego bogactwadŸwiêków pozostawi³ tylko ten jeden. I kiedywydaje siê, ¿e ju¿ na pewno ten drêcz¹cymotyw znajdzie jakieœ ujœcie, wybrzmi i zniknie,powraca jeszcze raz i jeszcze ta samadok³adnie odmierzona nuta, jakby siê z namidroczy³: nic nie jest tak, jak chcemy, spada nanas nieznany los. Wiêc ten budz¹cy trwogêdŸwiêk powraca i powraca, a¿ w koñcu opada¿a³obnym pó³tonem w jeszcze wiêksz¹ pustkê.Ju¿ nie ma z³udzeñ: to ostatnia droga. „Jakstukanie do wrót wiecznoœci” – móg³bypowiedzieæ Ernst Jünger, gdyby us³ysza³ têjego muzykê. Nigdy jednak to nie nast¹pi³o.Mogli do siebie tylko strzelaæ.* * *Stanêli przeciwko sobie w wilgotnychokopach zimy 1919 roku, oddzielonych lini¹powstañczego frontu. Z jednej stronymieliœmy m³odego ochotnika freikorpsów,wielokrotnie rannego weterana wojny œwiatowej,dowódcê oddzia³ów szturmowych odznaczonego,jako ostatni ¿o³nierz tej wojny,najwy¿szym pruskim orderem wojennym Pourle Mérite, piewcê wojny, Ernsta Jüngera,rocznik 1895. Z drugiej – ochotnika powstañczegowojska wielkopolskiego, kompozytorai filozofa Romana Mazurkiewicza,rocznik 1887. Jünger, zanim równie¿ zosta³filozofem i niepokoj¹cym estet¹, pielêgnuj¹cymw ciemnych zakamarkach wyobraŸnimakabryczne koncepty, pokocha³ wojnê.Mazurkiewicz wojny nigdy nie polubi³, chocia¿by³ ¿o³nierzem.Co do tajemniczej istoty tego spotkania, tonale¿a³oby opatrzyæ j¹ pewnym zastrze-¿eniem. W papierach, jakie pozostawi³ posobie Mazurkiewicz, zapodzia³o siê gdzieœnazwisko m³odzieñca w mundurze Reichswehry,którego spotka³ po raz pierwszy pewnegowieczoru w Berlinie, przed laty. Wracaj¹csk¹dœ póŸn¹ por¹ – mo¿e z próby chóru, któryprowadzi³ w Spandau, mo¿e z koncertu berliñskichfilharmoników, mo¿e z uniwersyteckiejbiblioteki – Mazurkiewicz zobaczy³ naulicy podchmielonego m³odego wojskowego,któremu drzwi wejœciowe do domu stawi³yniespodziewany opór. Pomóg³ mu sforsowaæprzeszkodê, byæ mo¿e zaprowadzi³ go te¿ domieszkania – trzeba przecie¿ by³o otworzyæjeszcze jeden zamek. Nie wiadomo, czynawi¹zana wtedy znajomoœæ przerodzi³a siêw jakieœ bli¿sze kontakty.Cz³owiek ten pojawia siê znowu w chwilinajciê¿szej, zim¹ 1919 roku. Wziêtego do niewolipowstañca Mazurkiewicza grenschutzeprowadz¹ z wiêzienia w Pile na egzekucjê.Tym razem anio³ Opatrznoœci nosi mundurochotnika z korpusu Roßbacha. M³ody leutnantz ¯elaznym Krzy¿em 1. klasy na piersirozpoznaje cz³owieka – kompozytora, chórmistrza,filozofa z czterema fakultetami, tomusia³o robiæ wra¿enie – któremu kiedyœ naberliñskiej ulicy odda³ klucz od swoich drzwi.8


Czasem taki klucz przypadkiem otwiera serce.Zamiast pod mur na rozstrzelanie, Mazurkiewiczpomaszerowa³ do domu.Nawet jeœli to jego spotkanie z Jüngerempoddaæ w w¹tpliwoœæ, pozostawiæ w kategoriihipotez – to w œwiecie idei bezpoœrednie zderzenieich postaw by³o oczywiste i nieuniknione.Byli i pozostali na zawsze wrogami. Tylko¿e wtedy, gdy konflikt przybra³ postaæ najbardziejrealn¹, kiedy jeden celowa³ z karabinudo drugiego, z³¹czy³a ich wspólnotainnego rzêdu. Losy tych dwóch ludzi splot³ysiê wêz³em równie mocnym jak historia obunarodów, Polaków i Niemców. Jakby ka¿dyz nich skupi³ w sobie to wszystko, co u drugiegoznalaz³o swoj¹ antytezê. To, co odpycha³o,mia³o jednak równoczeœnie wielk¹ mocprzyci¹gania. „Walcz¹ce narody poprzez walkêstaj¹ siê magiczn¹ jednoœci¹, a w wy¿szymwymiarze zanika sprzecznoœæ celów” – uj¹³byto Jünger.Tamtego Niemca po drugiej stronie zaœnie¿onegopola wojna upaja³a ciosami siekier.By³a dla niego wielk¹ i straszn¹ rozkosz¹ tychczasów. Walka sta³a siê najwa¿niejszymprze¿yciem wewnêtrznym, jakie wyniós³ zeswej m³odoœci. Uwa¿a³ j¹ za jedn¹ z praform¿ycia. Szuka³ w niej wiecznego sensu, któregonie przemo¿e ¿adna sztuka kalkulacji.„Nigdzie nie ¿y³em tak beztrosko jak nafroncie... W obliczu œmierci ka¿dy problemstaje siê przyjemnie nieistotny” – notowa³w karczowanym przez ciê¿k¹ artyleriê laskunumer 125. (Tymi s³owami kiedyœ mniezwiód³, i wspomina³em je w karczowanejprzez rosyjsk¹ artyleriê kêpie a³yczy na stokugóry Rozenkort ponad au³em Baszin-kale, naszatojskim froncie, w górach Czeczenii, gdziemia³em swoje stanowisko snajperskie – któreRosjanie wykryli i ostrzelali pewnego dnia.Czy¿ jednak zdoby³em siê wtedy na jego nonszalancjêi ten dandyzm œmierci, którymprzesyci³ swoje pisma? O nie, przez ca³e czterdzieœcipiêæ minut, kiedy kêpê rachitycznycha³yczy sieka³o w drzazgi kilka czo³gów i ciê¿-kich moŸdzierzy pu³kowych, których szesnastokilogramowegranaty sypa³y siê z niebaz potêpieñczym rykiem, skoncentrowa³em siê,z bolesnym natê¿eniem wszystkich zmys³ów,na wyczekiwaniu chwili ostatniej, któr¹zdo³am jeszcze ogarn¹æ œwiadomoœci¹. Nieby³o mowy o prowadzeniu notatek; le¿a³em nadnie p³ytkiego schronu, wyrytego w kamienistejglinie w³asnymi rêkami parê dni wczeœniej,i przyciska³em do piersi mojego Dragunowakaliber 7,62, pe³en obawy, ¿e rozpalony podmuchktóregoœ z bliskich wybuchów, wdzieraj¹cysiê co chwilê do tego ukrycia, porwie zesob¹ mój karabin i umrê bezbronny. Jest wiêcmo¿e trochê artystycznej stylizacji i sprzeniewierzeniasiê surowej prawdzie okopów– a mówiê to wspominaj¹c owe trzy kwadransena grzbiecie Kaukazu, pod Szatojem,kiedy po¿egna³em siê z ¿yciem – w obrazietego dzielnego niemieckiego ¿o³nierza, któryœmieje siê radoœnie wch³aniaj¹c pe³n¹ piersi¹gêstniej¹cy ogieñ francuskiej artylerii w laskunumer 125. A mo¿e to zreszt¹ tylko kwestiaintensywnoœci ostrza³u; Jünger nigdy niezakosztowa³ realiów Czeczenii, której wielkoœæodpowiada w przybli¿eniu terytoriumpola bitwy pod Verdun). Dla niego wojnastanie siê najwy¿sz¹ miar¹ dzielnoœci i mêskiegocharakteru, bêdzie siê zachwycaæ rozleg³ymirzutami nowoczesnych bitew. Ju¿odkry³ rozkosz krwi zawieszon¹ nad polembitwy, gdzie umieraj¹ w b³ocie ranni – jedyniemi³oœæ wyda mu siê, ze wzglêdu na sw¹dynamikê, pokrewna z tym uczuciem. Wkrótcez krwawego zgie³ku wy³owi mistycznysens: „Œwiêty i wojownik s¹ reprezentantaminajwy¿szego cz³owieczeñstwa – pierwszyprzez cierpienie, drugi poprzez walkê, obajzdolni s¹ do przypieczêtowania swojej ideiofiarnicz¹ œmierci¹, bêd¹c¹ równoczeœnieprzejawem najg³êbszej i najsilniejszej afirmacji¿ycia”. W œmierci i zniszczeniu dostrze¿eniemal now¹ religiê, wartoœci absolutnedostêpne tylko wojownikom i œwiêtym, roztaczaj¹ceblask nad krwi¹ pól bitewnych i g³owamiukrzy¿owanych. Up³ynie jeszcze niewielelat i ¿elazna nawa³a znów ruszy przezEuropê, jakby dla spe³nienia jego beztroskiejprzepowiedni: „Subtelna technika podniesiezniszczenie do rangi wielkiej sztuki”. Zd¹¿yjeszcze, jad¹c konno na czele triumfuj¹cychoddzia³ów, poprowadziæ defiladê niemieckichwojsk maszeruj¹cych w Pary¿u przed Hitle-Miros³aw Kuleba9


em, zanim przyjdzie otrzeŸwienie. Kiedyzrozumie, ¿e tajemne Niemcy, tê wieczn¹utopiê zawieszon¹ w sferze metafizycznychstrategii, ow¹ „duchow¹ rzeczywistoœæ spoczywaj¹c¹w wiecznoœci” – nale¿y na raziezachowaæ tylko dla siebie.Jego przeciwnik z drugiej strony frontudaleki by³ od rozkoszowania siê okopem,mi³ym niemieckiemu sercu jak „trumiennywrak”. W szeregach wojsk powstañczychpojawi³ siê niezgrabny, niemal dwumetrowyokularnik, nowe wcielenie Pierre Bezuchowa,który od lat poszukiwa³ w muzyce – jedynejsferze twórczoœci cz³owieka, która jest wiecznai niezniszczalna – odpowiedzi na odwiecznepytania filozofii. W tym, co mówi³ potemo wojnie, nie sposób doszukaæ siê mistycyzmukrwi czy militarystycznego ob³êdu bij¹cegoz wczesnych pism Jüngera. „Poszliœmy w bójspontanicznie – stwierdza po prostu Mazurkiewicz,oderwany nagle kanonad¹ od fortepianu.– Niemal z go³ymi piêœciami porwaliœmy siêna wroga uzbrojonego po zêby”. Si³¹, którapowstañców pobudza do czynu, jest duchpatriotyczny. To s³owo nie pada w wojennychpracach Jüngera. On pisze o narodzie i nowymniemieckim nacjonalizmie, który prowadzi dototalnej negacji istniej¹cego systemu politycznegoœwiata, nie chce poszanowania mas aleosobowoœci i charakteru, jest elitarnym,duchowym ruchem ludzi ponad wszystkoprzedk³adaj¹cych dobro narodu. Ludzkoœæoznacza dla niego tylko przynale¿noœæ dookreœlonego gatunku ssaków.Mazurkiewicz, jak sam póŸniej napisze,walczy³ o dobro ojczyzny, chwyci³ za broñ„w trosce o nasze rodziny, o m³odzie¿ nasz¹”.Tam gdzie Jünger upaja siê „strasznymii rozkosznymi robotami strzelniczymi”, Mazurkiewiczwidzi grozê wypadków wojennych,mordercz¹ po¿ogê, zag³adê ludzkoœci. „Dlategowojny nie chcemy”, zdaje siê odpowiadaæJüngerowi, dziarsko tr¹bi¹cemu na apel.Czy jest w takiej postawie brak duchawalki, którym siê tak zachwyca w swoichziomkach Jünger? Bynajmniej. Powstañcywielkopolscy porwali siê na trzykrotnieliczniejsze, doskonale uzbrojone wojskaniemieckie, wyszkolone w czteroletnich zmaganiachna frontach wojny œwiatowej. „Nasz¹broni¹ by³ prawdziwie polski i przepotê¿nyduch odwagi i mêstwa, o¿ywiony pewnoœci¹odzyskania wolnoœci dla ziemi ojczystej –opowiada³ Mazurkiewicz. – Dziwne to by³owojsko ci powstañcy, zapewne najdziwniejsze,jakie kiedykolwiek powsta³o naziemiach polskich. 80 do 90 procentoddzia³ów powstañczych stanowili ochotnicy– robotnicy, ch³opi, rzemieœlnicy i starszam³odzie¿ szkolna. Stawi³o siê ca³e spo³eczeñstwobez wzglêdu na pochodzenie i wiek,stan¹³ biedny i bogaty. Zasadnicz¹ podstaw¹tego wojska nazwaæ mo¿na starych ¿o³nierzywielkiej wojny œwiatowej, wœród których nieby³o prawie ani jednego, któryby nie by³ rannyna froncie zachodnim czy wschodnim. Przezponad cztery lata wojny stali siê doœwiadczonymifachowcami bojowo wyspecjalizowanymi,przeszli zaprawê nêdzy, g³odu i sta³egozagro¿enia kalectwem i œmierci¹.10


Byli to ludzie proœci, ch³opcy ze wsi, niktich nie uczy³ urzêdowego patriotyzmu napokaz, nie znali siê na polityce, niektórzynawet zatr¹cali nieco po polsku, przebywaj¹cprzez d³ugie lata na obczyŸnie. Zagubieni wpruskich pu³kach byli szczêœliwi, gdy mogliwróciæ do domu, do ojczyzny, na swoj¹ ziemiêi byæ nareszcie znów wolnymi obywatelami”.W takim w³aœnie oddziale sk³adaj¹cym siêz oko³o szeœædziesiêciu ludzi, wyekwipowanychjak na maskaradê, znalaz³ siê na pocz¹tkustycznia 1919 r. na powstañczym fronciepó³nocnym Roman Mazurkiewicz. Przypomocy œredniowiecznych halabard, oszczepówmyœliwskich i ska³kowych rusznic powstañcyzdobyli szturmem Chodzie¿, gdziedopiero zaopatrzyli siê w broñ i amunicjê.Teraz mieli na stanie jeden ciê¿ki i dwa lekkiekarabiny maszynowe, oko³o 60 karabinówi jedno 75-milimetrowe dzia³ko polowe.„To dzia³ko stanowi³o ca³¹ nasz¹ „artyleriê”w pocz¹tkach stycznia na odcinku Chodzie¿– Radwonki – Margonin – Lipiny i odegra³owa¿n¹ rolê w dzia³aniach na kierunkuPróchnowa – wspomina³. – Niemcy posiadaliw Szamocinie doskonale zorganizowan¹ artyleriêi razili ogniem nasze placówki miêdzyinnymi tak¿e w Margoniñskiej Wsi, wyrz¹dzaj¹cnam powa¿ne straty i dufaj¹c w to, ¿eprzecie¿ my nie byliœmy w stanie odp³aciæ imwet za wet, bo nie posiadaliœmy artylerii. Nieodnios³y skutku kilkakrotne nasze groŸby,zaniesione Niemcom przez naszych parlamentariuszy,a ¿¹daj¹ce zaprzestania ognia, w przeciwnymbowiem razie my rozpoczniemy bombardowaæmiasto Szamocin. Ale Niemcy kpilisobie z naszych pogró¿ek, i kiedy pewnegodnia celny ich pocisk rozwali³ wiatrak opodalnaszych stanowisk, po naradzie postanowiliœmyjednak zareagowaæ. Ca³a nasza „artyleria”sk³ada³a siê z wspomnianej jedynej armatkioraz jednego do niej ³adunku. Artylerzystynie by³o po naszej stronie ¿adnego. Mimo tozabraliœmy siê do rychtowania dzia³a, a by³onas trzech: podporucznik z pruskiej formacjikwatermistrzowskiej, sier¿ant taborów i ja jakocywil-ochotnik. Gdy po d³ugim nastawianiuwreszcie zagrzmia³ wystrza³, wszyscy trzejkanonierzy – bohaterowie le¿eliœmy na ziemi,i szczêœcie, ¿e nie by³o œwiadków tej naszejczynnoœci balistycznej. I nagle zamilk³a artylerianiemiecka, a po mniej wiêcej godzinie odlasu zbli¿a³o siê ku nam trzech parlamentariuszyniemieckich i wymachuj¹c bia³¹ p³acht¹i zielonymi ga³êziami z daleka ju¿ wo³ali: halt,halt, Feuer einstellen!Okaza³o siê, ¿e nasz granat wpad³ do domupolicjanta miejskiego w Szamocinie œciel¹cofiary i burz¹c czêœciowo dom. Nie potrzebujêchyba dodawaæ, jak dumnie che³piliœmy siêwobec Niemców, podobnie jak Zag³obaw Zamoœciu, oblê¿onym przez Szwedów”.Mazurkiewicz podkreœla demokratycznyi ludowy charakter powstañczego wojska. DlaJüngera demokracja to spisek przeciwkopañstwu i narodowi, to w³adza miernot i politycznychszarlatanów. „Nale¿y ¿yczyæ sobie,aby nadszed³ dzieñ, w którym ca³y tenmot³och do koœci zostanie wy¿arty przezchlor”. Ju¿ wkrótce zap³onie Reichstag.W istocie, w tym co Jünger znalaz³w wojnie nie by³o nic oryginalnego – skoroodkrywa³ tylko to, co od wieków pobudza³oteutoñskich wojowników do gwa³tów nabli¿szych i dalszych s¹siadach, a ju¿ wkrótcemia³o pchn¹æ milionowe masy niemieckiego¿o³dactwa do nowego œwiatowego kataklizmu.Zaœ realnym uczuciem, które przebija siêprzez te wszystkie frazesy o wojnie,zrywaj¹cej rzekomo z cz³owieka wszelkifrazes i umownoœæ, jest niek³amany zachwytnad w³asnym mêstwem myœliciela.W Wielkopolsce roku 1919 niemiecki duchmusia³ ust¹piæ przed polskim. Nawet Jüngerowiprzysz³o odtr¹biæ odwrót. „To, w imiêczego umieraj¹ mê¿czyŸni, nigdy nie jestbezsensowne. Nawet klêska ma swój sens”.* * *Nie wiadomo, kiedy pisa³ swoj¹ pierwsz¹symfoniê. Pewnie tworzy³ tê muzykê przezwiele lat, nim w 1933 roku postawi³ ostatni¹nutê. Symfoniê c-moll nazwa³ „Tragiczn¹”.Mo¿na siê domyœlaæ, ¿e jej geneza siêga³a latWielkiej Wojny Œwiatowej, która jeszczewtedy wydawa³a siê niewyobra¿alnym kataklizmem,najwiêkszym jaki móg³ spaœæ na ca³¹Miros³aw Kuleba11


ludzkoœæ. Piece Auschwitzu mia³y zadymiædopiero po latach, uruchomione przez kulturträgerów,wielbicieli Wagnera i RichardaStraussa. W jego ¿yciu ani przedtem, w latachintensywnej nauki uniwersyteckiej, anipóŸniej, gdy podj¹³ nowe studia muzyczne, nieby³o pewnie traumy wiêkszej ni¿ tamta wojna.Z niej musia³ czerpaæ dramatyczn¹ muzykêswoich wczesnych utworów. Zreszt¹, ca³ejswojej muzyki.W owym czasie Jünger oddawa³ siê ekskluzywnejanarchii estety, cyzelowa³ wojenneklimaty swoich opowieœci o wojownikacharystokratach,s¹cz¹c poezjê i mistycyzmw teoriê sztuki walki Carla von Clausewitzai przekuwaj¹c w metafizykê ideê b³yskawicznych,zwyciêskich wojen feldmarsza³ka vonMoltkego. Bez w¹tpienia, te najwy¿szeuniesienia pruskiego militaryzmu, podszyteprzewrotnym, z³owieszczym erotyzmem czasutotalnej zag³ady, przyci¹gnê³y uwagêinnego mistyka i artysty wojny, niedosz³egomistrza wiedeñskiego pejza¿u i niedosz³egow³adcy œwiata. Korespondowali ze sob¹.W chwilach wolnych od pisania Jüngertworzy³ gigantyczn¹ kolekcjê chrz¹szczy,których upolowa³ i otru³ arszenikiem jakieœdwadzieœcia tysiêcy. Bada³ pod lup¹ znamiona¿yciodajnej si³y na p³atkach orchidei rosn¹cychw podberliñskim Steglitz i rozmyœla³ osmaku pewnego gatunku fioletowych endywii,sprzedawanych w tajemnych sklepach dopotraw z ludzkiego miêsa.Mazurkiewicz komponowa³ i publikowa³w poznañskim Wydawnictwie Muzycznym„Surma”, które sam za³o¿y³, kolejne opusy.Niewiele z nich przetrwa³o zawieruchê kolejnejwojny, szykowanej ju¿ przez wielbicieliprozy Jüngera. Zachowa³ siê kwartet smyczkowyd-moll, op. 14, kwartet smyczkowyA-dur, op. 15, requiem na chóry, solo i organy,op. 18, sonata fortepianowa op. 22, czterypieœni na sopran i tenor solo z towarzyszeniemfortepianu z opusu 5 – „poœwiêcone ¯onieUkochanej”, szereg utworów na chór mêskia capella z opusu 9.Pisa³ symfonie, kolejne pieœni i kwartety,ale ca³¹ skrywan¹ prawdê o jego wielkim,nieziszczalnym marzeniu, ujawni³ napisanyw 1931 roku „Hymn do Muzyki” na wielkichór mieszany a capella op.4, nr 1. S³owa te¿sam napisa³.„O Muzyko! Ty œwiêty przybytku œwiata,przed tronem twoim klêkaj¹ mistrzowie” –rozpoczynaj¹ razem podnios³e larghettosoprany, alty, tenory i basy, aby po szereguwspólnych, zgodnych fraz rozejœæ siê nagle wpolifonicznym chaosie, brzmi¹cym ³ademwy¿szego rzêdu – kiedy ju¿ alty i soprany œl¹swe mod³y osobno, osobno tenory i osobnobasy swe mod³y œl¹ – swe mod³y œl¹; sk³adaj¹crêce przed tob¹ klêcz¹ mistrzowie – zaklinaj¹Muzykê soprany, klêcz¹ mistrzowie – wtóruj¹alty, sk³adaj¹c rêce – dodaj¹ tenory, rêce swemod³y – basuj¹ basy, do ciebie mod³y, swemod³y œl¹, swe mod³y œl¹, a¿ spotykaj¹ siê wkoñcu wszyscy razem, gdy lauru ga³¹zki, lauruga³¹zki zielone, zielone, zwieñcz¹ skroñ.O ten zielony laur modli³ siê ca³e ¿ycie.* * *Pracê doktorsk¹ z muzykologii napisa³o najstarszych polskich kancjona³ach JanaSeklucjana. Urodzony oko³o 1505 roku,Seklucjan w 1536 rozpocz¹³ studia na uniwersyteciew Lipsku, gdzie zdoby³ stopieñbaka³arza liberum artium. Do Poznaniapowróci³ ju¿ jako luteranin. Kiedy rozpocz¹³organizowanie pierwszej gminy protestanckiej,skupi³ na sobie gniew katolickiegoduchowieñstwa, które mu wytoczy³o proceso kacerstwo. Skazany na œmieræ, zbieg³ doKrólewca, gdzie odda³ siê pod opiekêpruskiego ksiêcia Albrechta Hohenzollerna.W tych czasach pieœni koœcielne zbierano w takzwanych kancjona³ach, które przepisywanorêcznie, przez co by³y bardzo kosztowne.Dopiero Seklucjan, wydaj¹c kancjona³ydrukiem, przyczyni³ siê do rozpowszechnieniaewangelickiej pieœni nabo¿nej wœród ludu.Co sk³oni³o Mazurkiewicza do mozolnychstudiów nad polsk¹ koœcieln¹ pieœni¹jednog³osow¹ epoki Renesansu? Niezbyt toefektowna muzyczna materia, plon pracy niewró¿y³ profitów ani s³awy. By³o wiêc mo¿ew tym jego oddaleniu od ziemskich sprawprzeczucie z³owieszczej paraleli losu kacerza12


z jego w³asnym losem, który mia³ go doœcign¹æi z³amaæ po niespe³na dwóch dziesi¹tkach lat –kiedy sam stanie siê wygnañcem, banit¹,napiêtnowanym. Zdradza to przejmuj¹cy fragmenttraktatu, w którym autor zdaje siê pisaæo samym sobie: „Mo¿liwe, ¿e ta ostatnia pieœñ,Pieœñ o Dniu S¹dnym, powsta³a pod œwie¿ymjeszcze wra¿eniem niedawnych prze¿yæ poznañskich,które zmusi³y Seklucjana do ucieczkii szukania azylu w Prusach. Przeœladowania,s¹d duchowny, a wreszcie wyrok skazuj¹cygo na œmieræ – niew¹tpliwie wstrz¹snê³ydo g³êbi psychik¹ polskiego reformatora, niedziw wiêc, ¿e ból swej znêkanej duszy wyrazi³nie tylko w tekœcie, lecz równie¿ w swoiœcieprzemawiaj¹cej melodii”.Wysoko oceniony przez znawców, traktat„O melodiach kancjona³ów Jana Seklucjanaz 1547 i 1559 roku. Przyczynek do dziejówchora³u protestanckiego w Polsce” zosta³wydany przez Polskie Wydawnictwo Muzycznew Krakowie, w roku 1967. Nak³ad 292egzemplarzy by³ zapewne ni¿szy, ni¿ nak³adXVI-wiecznych kancjona³ów Seklucjana.Przegl¹daj¹c dzisiaj to dzie³o, œwiadectwobenedyktyñskiej pilnoœci, pe³ne najwy¿szejerudycji, archaicznych notacji, neumów – zastanawia³emsiê, czy mia³o choæby jednegoczytelnika poza samym autorem. Nawet recenzentnie znalaz³ w sobie si³, aby przekonaæczytelnika, ¿e znalaz³ w sobie tê pasjê, którapchnê³a Mazurkiewicza do wieloletnichstudiów nad dawno zapomnian¹ muzyk¹.Nie mia³ zmys³u praktycznego, pogr¹¿a³siê w swoich pasjach bez reszty. „Ojciecpowinien byæ zakonnikiem, wtedy móg³by bez¿adnych przeszkód prowadziæ swoje badania”– uwa¿a córka, Zdzis³awa. Szczêœliwymtrafem spotka³ kobietê, du¿o od siebiem³odsz¹, z któr¹ zwi¹za³ siê ma³¿eñstwem.Kiedy trzeba by³o rodzinie zapewniæ utrzymanie,zrezygnowa³ ze stanowiska asystentamuzykologii na Uniwersytecie Poznañskim.Znów mu siê powiod³o – jego wysokie kwalifikacjezosta³y docenione, w 1933 roku uzyska³stanowisko burmistrza w Lwówku ko³oNowego Tomyœla, a nastêpnie, w latach 1935-1939, w Grodzisku Wielkopolskim. Gdyby niewybuch wojny, zosta³by pewnie wysokimurzêdnikiem w administracji rz¹dowej, cz³owiekiemzamo¿nym, który w wolnych chwilachoddaje siê muzyce, komponuj¹c utworykameralne i pieœni. Lecz nigdy nie opuszcza³ogo przeczucie innego losu, kataklizmówi klêsk, œci¹ganych przez nieznane moce.„Œpiewa³aœ piosenkê smêtn¹, tak smêtn¹ pieœñjak ³za” – komponuje do w³asnych s³ów jedn¹z pieœni dedykowanych w roku 1931 swojejœwie¿o poœlubionej ¿onie. Nawet ojczyzna, ju¿przecie wolna, w jego pieœniach ci¹gle przyjmujeciosy: „O Polsko, Mêczennico, o krajuchmur i burz! Rycerskich cnót skarbnico”.„Ojciec nie pisa³ nic weso³ego – wspominaZdzis³awa. – Wszêdzie bemole. Weso³e s¹krzy¿yki, lecz tych jest bardzo ma³o”.* * *Nadszed³ dzieñ, kiedy wielka historiaupomnia³a siê o dwóch dawnych przeciwnikówz wielkopolskiego frontu, po³¹czonychmistycznym wêz³em. Dla Jüngera dzieñ tenzwiastowa³ wojownik ze stalowej burzyodziany w mundur Wehrmachtu, nosiciel ideitajemnych Niemiec, owej duchowej rzeczywistoœci,która lêgnie siê i trwa w wiecznoœci,Miros³aw Kuleba13


a której odleg³ym, coraz mniej doskona³ymodbiciem stawa³a siê III Rzesza. Dla Mazurkiewicza,znów oderwanego od klawiaturyniemieckimi bombami, by³a to chwila powrotukoszmarnej zmory niemieckiej i odwiecznegowroga – nienawistnego prusactwaHohenzollernów i junkrów, ziszczenia siênajwiêkszego kataklizmu w dziejach ludzkoœci,sprowadzonego na œwiat przez oszala³ez pychy hitlerowskie Niemcy. Ten w³aœniedzieñ zdawa³ siê przepowiadaæ w swojej„Symfonii tragicznej” c-mol.Niemcy zaczêli poszukiwaæ Mazurkiewiczanatychmiast po wybuchu wojny. Zd¹¿y³uciec przed gestapo do Krakowa, gdzie siêukrywa³. Nie mia³ z³udzeñ: Niemcy nigdy niezapominaj¹. Powstañcy wielkopolscy, przeciwnicysprzed dwudziestu lat, t³umnie trafiali dowiêzieñ i obozów koncentracyjnych, ginêliw ulicznych egzekucjach. Ju¿ 20 paŸdziernika1939 r. w Kórniku rozstrzelano czterechz nich, 21 paŸdziernika w Lesznie – kolejnychsiedmiu. W Buchenwaldzie zamordowanoTadeusza Fenrycha, dowódcê powstania nafroncie pó³nocnym.Wyje¿d¿aj¹c, chcia³ zabraæ ze sob¹ brataKarola, proboszcza w koœciele na poznañskiejMalcie, któremu zadedykowa³ swój „Hymn doMuzyki”. Brat pozosta³ jednak w Poznaniu,przekonany, ¿e Niemcy ksiê¿y nie bêd¹ruszaæ. Obaj wychowali siê na Goethem,Schillerze, Bachu, jeszcze ¿y³y z³udzenia codo intencji i metod nazizmu. Po tygodniu ju¿go nie by³o. Zgin¹³ w Dachau.Nie mog¹c dopaœæ grodziskiego burmistrza,gestapo aresztowa³o ca³¹ jego rodzinê. Trafili– ¿ona, trójka dzieci, teœciowa – do przejœciowegoobozu koncentracyjnego w Konstantynowiepod £odzi¹. Teœciowej, staruszkiw podesz³ym wieku, nie chcieli aresztowaæ,ale nie mia³a co ze sob¹ zrobiæ, wiêc pojecha³aze wszystkimi. Zmar³a za drutami. Pozosta-³ych uda³o siê wyci¹gn¹æ na wolnoœæ, to by³dopiero pocz¹tek wojny, maszynka do miêsanie pracowa³a jeszcze z pe³n¹ niemieck¹ precyzj¹.* * *Przez ca³e ¿ycie by³ nieprzejednany i dokoñca wytyka³ Niemcom, ¿e ponosz¹ winê zawszystkie nasze narodowe katastrofy, bêd¹cod wieków m¹cicielami pokoju w Polsce,Europie i na ca³ym œwiecie. A przecie¿ tenesteta wychowany w poczuciu pruskiegoporz¹dku i obowi¹zku, wykarmiony na filozofiikwitn¹cej u zarania wieku w niemieckichuniwersytetach i na muzyce p³yn¹cej z berliñskichkonserwatoriów, nie móg³ przyj¹æ jakow³asnej kultury przyniesionej ze Wschoduprzez hordy najeŸdŸców. Dyktatura ciemniakówod razu dostrzeg³a w nim wroga klasowego,którego nale¿y rozdeptaæ. Zanimcokolwiek zd¹¿y³ zrobiæ dla Polski Ludowej,ju¿ siedzia³ w wiêzieniu.W lipcu 1945 roku przyjecha³ do ZielonejGóry. Obj¹³ stanowisko zastêpcy Pe³nomocnikaRz¹du, zamieszka³ z rodzin¹ w piêknejwilli przy ulicy Sienkiewicza. Do nowego,dwustumetrowego mieszkania sprowadzi³z Grodziska swoje piêkne meble gdañskie,kupowane jeszcze przed wojn¹, antyki, bogatyksiêgozbiór. W sk³adzie z poniemieckimimeblami przy ul. Wroc³awskiej kupi³ fortepianBlüttnera. Po pracy pielêgnowa³ sad, rosn¹cyna skraju parku otaczaj¹cego willê, na skarpieponad sadem za³o¿y³ winnicê. Komponowa³pieœni koœcielne, pisa³ pieœni dla robotniczychchórów, w zielonogórskich koœcio³ach gra³ naorganach do mszy. Z tego krótkiego, szczêœliwegookresu pochodz¹ utwory na chórmieszany a capella zebrane w opusie szesnastym:pieœñ „Domine, non sum dignus”,14


„Hymn Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j” do s³ów robotnikaz Zastalu, Piotra K³uciñskiego, pieœni do poezjiAdama Asnyka i Tadeusza Kubiaka, „S³owik”do wiersza W³adys³awa Broniewskiego, alei sztandarowy wytwór lokalnego socrealizmuwokalnego – „Hejna³ robotników Zastalu”,tryskaj¹cy energi¹ i gorliwoœci¹ nowych czasów(autor s³ów, niestety, nieznany):Wiêc warcz¹ ko³a, wiêc bij¹ m³otki,Ramiê nabiera tê¿yzny,RaŸno kroczymy w imiê NowotkiPrzysz³oœæ wykuwaæ Ojczyzny!”Idylla nie trwa³a d³ugo. W pierwszymzielonogórskim procesie politycznym powojnie, w roku 1947, wicestarosta powiatowyMazurkiewicz zasiad³ na ³awie oskar¿onychrazem ze starost¹ Janem Klementowskim.Pretekstem sta³y siê wydarzenia zwi¹zanez ostatni¹ fal¹ masowych wysiedleñ Niemców.Mazurkiewicz, z racji znajomoœci jêzykai lokalnych realiów, weryfikowa³ tych, którzypodawali siê za autochtonów i pragnêlipozostaæ w Polsce. Obu urzêdników oskar¿onoo sprzyjanie Niemcom i nadu¿ycia. W sfingowanymprocesie otrzymali wysokie wyrokiwiêzienia, ale wkrótce ten sam s¹d wojskowy,który ich skaza³, obu uniewinni³. Odzyskaliwolnoœæ, lecz byli ju¿ napiêtnowani.Zatopiony w zieleni azyl w poniemieckiejwilli nie gwarantowa³ ju¿ ciszy i spokoju.Kiedy po pó³rocznym pobycie za kratamiMazurkiewicz wyszed³ z wiêzienia, w domupojawi³ siê nowy lokator. W³adze dokwaterowa³yubeka, który przez nastêpnych jedenaœcielat z wielk¹ gorliwoœci¹, skrupulatniewykonywa³ dwa zadania: szpiegowa³ i zamienia³ka¿dy dzieñ ¿ycia s¹siada w piek³o.Zdawa³oby siê, ¿e tacy ludzie mog¹ byæ tylkowymys³em z galerii papierowych, powieœciowychtypów, a tu – prawdziwe, najg³êbszepoczucie misji w czynieniu z³a. Starszej córceMazurkiewicza grozi³ pistoletem, kiedy krzywona niego patrzy³a. Jego winnicê wykarczowa³,aby w tym w³aœnie miejscu urz¹dziæsobie ogródek warzywny.Niespodziewane ciosy spada³y ze wszystkichstron. Wkrótce do wiêzienia trafili jegoobaj synowie, oskar¿eni o przynale¿noœæ dopodziemnych organizacji antykomunistycznych.Obu wyrzucono ze szko³y tu¿ przedmatur¹, dalej mogli siê kszta³ciæ tylko wieczorowo.Straci³ presti¿owe stanowisko w administracjirz¹dowej, ale znalaz³ pracê, któr¹ukocha³ od pierwszego dnia – dyrektora PañstwowejSzko³y Muzycznej w Zielonej Górze.By³ nim tylko przez dwa miesi¹ce, do czasu,kiedy do Warszawy dotar³y pierwsze anonimy.Mazurkiewicz, ze swoimi czterema fakultetami– medycyna i chemia w Greifswaldziei Berlinie, muzykologia i filozofia na UniwersytecieBerliñskim, a do tego jeszcze studiamuzyczne w berliñskim konserwatoriumKlindworth-Scharwenka i dwa doktoraty,z muzykologii i filozofii, na UniwersyteciePoznañskim, uczeñ Oskara Fleischera,Engelberta Humperdincka, Igora ReŸnicka,Richarda Straussa, Leo Blecha i SiegfriedaOchsa, dyrygent chórów i orkiestr symfonicznych,kompozytor, recenzent muzycznyi wieloletni przedwojenny burmistrz, pracymusia³ poszukaæ w miejskiej rzeŸni.* * *Ca³y czas komponowa³ i prowadzi³ badanianaukowe, uciekaj¹c od rzeczywistoœciw œwiat marzeñ. Zamyka³ siê w pokojuz fortepianem i dzieñ po dniu, ca³ymi latami,pisa³ muzykê, która o¿ywa³a na chwilê podjego d³oni¹, aby wnet umrzeæ w wiecznejciszy. Czarne meble gdañskie, przywiezionez Wielkopolski – biurko, szafy bibliotecznez wij¹cymi siê kolumienkami, zamienia³y siêw ozdobne trumny dla kolejnych opusów.Zdumiewa dzisiaj starannoœæ, z jak¹kaligrafowa³ swoje rêkopisy, którym zarazurz¹dza³ pogrzeb. Ka¿da nuta idealniekszta³tna, w³aœciwie po³o¿ona, brzuszekprzyk³adnie zaczerniony, laska w dok³adnympionie, jak spod sztancy. Jakby mia³y przetrwaæ,w tym swoim idealnym kszta³cie, i jego,i wiecznoœæ. Pisa³ dla historii. Komponowa³,organizowa³ muzykê, której m³odoœæ i rozkwitmia³y dopiero nast¹piæ po bli¿ej nieokreœlonymczasie, po latach, a mo¿e stuleciach,Miros³aw Kuleba15


gdy nadejdzie szczêœliwy czas spe³nieniamarzeñ i nadziei. Muzyka przesz³oœci, pisanadla przysz³oœci, której nigdy nie dano szans na¿ycie w czasie realnym i konkretnym,anachroniczna, a poprzez to wykluczenie –kaleka.Mo¿e mia³ racjê, mo¿e przewidzia³ wszystko.Dzisiaj nikt ju¿, poza klasykami awangardowejpustki, tymi epigonami w³asnej niemocy,nie nazywa muzyk¹ stukania m³otkiemw fortepian i nie twierdzi, ¿e chór powinienszeleœciæ papierem nutowym, zamiast œpiewaæ.Czas powoli, lecz skutecznie przesiewapuœciznê XX-wiecznego ob³êdu kompozytorów,którzy uczynili widowisko z mordowaniamuzyki. Dzisiaj nawet klasyk tych dziwactw,krakowski kabotyn pisz¹cy kolejnesymfonie w³asnej wielkoœci, mozolniewnosz¹c piedesta³ dla w³asnego podejrzanegoklasycyzmu coraz chciwiej siêga po nutyi formy starych mistrzów.* * *Prawdziw¹ nagonkê na kompozytora rozpêtanoz powodu „Hymnu Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j”,tego samego, którego cztery hejna³owe taktyrozbrzmiewaj¹ ka¿dego dnia z wie¿yzielonogórskiego ratusza. Kompozycja, napisanadla uœwietnienia obchodów pierwszegopowojennego Winobrania w 1946 roku,wszystkim od razu przypad³a do serca. Œpiewanoj¹ przy ka¿dej okazji, dziêki swojej technicznejprzejrzystoœci znalaz³a siê w repertuarzepowstaj¹cych wtedy chórów amatorskich.Pieœñ na chór mieszany a capella op. 16nr 2, zatytu³owana przez autora s³ów, PiotraK³uciñskiego „Hymnem Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j”,zosta³a zrazu przez fachowców ocenionawysoko. Hymn, œpiewany maestoso, przemawia³powag¹, dostojnoœci¹, brzmia³ chora³owo,majestatycznie, w³aœnie hymnowo.Linia melodyczna, skonstruowana jasno i logicznie,pozbawiona nadmiernej chromatyki,œwiadczy³a o znajomoœci techniki chóroweji niezaprzeczalnym talencie kompozytora. To,co niektórzy uznawali za drobne b³êdy harmoniczneutworu – prowadzenie g³osóww czwartym takcie powodowa³o równoleg³ekwinty i dwojenie tercji w dominancie,w innym miejscu dŸwiêk alterowany kudo³owi niespodziewanie siê wznosi³, zalecanote¿ sprowadzenie dwóch ostatnich taktówdo jednego z fermat¹, z czym kompozytorbez oporów siê godzi³ – mo¿na by³o równiedobrze uznaæ za efekt przemyœlanej decyzjitwórcy. W ka¿dym razie pieœñ bardzo dobrzebrzmia³a w chórze mieszanym i w uk³adziena g³osy równe. Dziêki dobremu prowadzeniug³osów mog³y j¹ wykonywaæ nawetpocz¹tkuj¹ce zespo³y. Chêtnie wykonywanote¿ jej wersjê na po³¹czone orkiestry dêt¹i symfoniczn¹. Tak by³o a¿ do dnia, kiedyw Zielonej Górze pojawi³ siê obywatelPrystupa.Prystupa, wizytator szkó³ artystycznychprzys³any do Zielonej Góry z Gdañska i zatrudnionyw Wydziale Kultury PowiatowejRady Narodowej, zada³ Mazurkiewiczowicios najokrutniejszy, jaki tylko móg³: oskar¿y³go, ¿e jego muzyka jest niemiecka.„Utwór jest eklektyczny, wzorowany napieœniach niemieckich z drugiej po³owy XIXwieku, nie wnosi nowych wartoœci muzycznych,nie ma nic wspólnego ani z regionemlubuskim, ani w ogóle z muzyk¹ polsk¹.Utwór jest zupe³nie pozbawiony wszelkichwartoœci artystycznych” – brzmia³a opiniaprzedstawiona w donosie do MinisterstwaKultury i Sztuki.„Spraw¹ Hymnu Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j Ob.Mazurkiewicza” zajê³a siê partia. Pieœñ oceni³akomisja fachowców pod przewodnictwemobywatela Prystupy. Werdykt, przes³any doMinisterstwa Kultury i Sztuki, by³ mia¿d¿¹cy.„Komisja fachowców przy Wydziale KulturyPrezydium Wojewódzkiej Rady Narodowejwspólnie z KW PZPR oraz Komitetem Winobraniai Kontrol¹ Prasy orzek³a, ¿e w/w kompozycjanie mo¿e byæ rozpowszechniana podtytu³em „Hymn Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j”. Wyra¿amynatomiast zgodê, by w/w kompozycja by³arozpowszechniana jako normalna piosenka, naco kompozytor nie chcia³ siê zgodziæ”.„Pospolite k³amstwo! – napisa³ Mazurkiewiczna kopii tego pisma, któr¹ otrzyma³ dowiadomoœci. – Zgody nie wyra¿ono, lecz przeciwnie,kategorycznie zakazano œpiewaæ”.Miros³aw Kuleba17


* * *W koñcu odmówiono mu prawa do komponowaniamuzyki. Egzekucjê przeprowadzi³w 1954 roku Tadeusz Baird, wówczas 25-letniwiceprezes Zwi¹zku Kompozytorów Polskich.M³ody twórca mia³ przed sob¹ jeszcze dalek¹drogê, nim zostanie patronem zielonogórskiejfilharmonii, któr¹ Mazurkiewicz stworzy³i zorganizowa³, ale od samego pocz¹tkukroczy³ w przysz³oœæ ciê¿kimi krokami. Œwiatsiê od nich zatrz¹s³, przynajmniej dla Mazurkiewicza.Zg³aszaj¹c swoj¹ kandydaturê do Zwi¹zkuKompozytorów Polskich, Mazurkiewiczprzedstawi³ do oceny trzy pieœni: „Daremne¿ale” opus 16 nr 4 i „Szczêœliwe ludy” nr 5 nachór mieszany a capella, obie do s³ów AdamaAsnyka oraz „Czaty” opus 19 nr 1, melodramandante affettuoso, jak chcia³ autor, a w³aœciwiepieœñ solo z towarzyszeniem fortepianub¹dŸ, w pierwotnej wersji, ma³ej orkiestrysymfonicznej, do s³ów ballady AdamaMickiewicza. Zwiêz³a odpowiedŸ komisjikwalifikacyjnej brzmia³a jak wyrok bez prawaapelacji: „Zarz¹d G³ówny Zwi¹zku KompozytorówPolskich zawiadamia uprzejmie, ¿epodanie Obywatela w sprawie przyjêcia nacz³onka ZKP zosta³o za³atwione odmownie zewzglêdu na prymitywny poziom technikikompozytorskiej i brak cech osobowoœci twórczej”.W œlad za t¹ opini¹ do PrezydiumWojewódzkiej Rady Narodowej w ZielonejGórze powêdrowa³a jeszcze ocena jego „Hymnu”.„Nades³any do zaopiniowania utwórR. Mazurkiewicza pt. „Hymn Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j”w tej formie nie nadaje siê do rozpowszechniania.Na podstawie nades³anego odpisu mo¿nastwierdziæ, ¿e utwór jest zupe³nie pozbawionywszelkich wartoœci artystycznych”.Zdumiony Mazurkiewicz dopiero wtedysiê dowiedzia³, ¿e nuty wys³a³ do ocenykomisji kwalifikacyjnej jego zaprzysiêg³ywróg, Prystupa. Oskar¿y³ go o sfa³szowanieodpisu, lecz by³o ju¿ za póŸno. Gilotynaopad³a.– Po tym wszystkim ojciec ca³kowicie siêza³ama³ – wspomina Zdzis³awa Kraœko.Wycofa³ siê do swojego pokoju z wrakiemfortepianu, z cmentarzem kolejnych opusów.Zza drzwi ca³ymi dniami dobiega³y dŸwiêki,mozolnie nizane na osnowê piêciolinii.Komponowa³ drug¹ symfoniê, Lubusk¹, któr¹otwiera potê¿ny chór blaszany i heroiczneprzyzwanie rogów. Na przekór wszystkim.* * *Ca³a rodzina, ¿ona i czwórka dzieci, by³ana jego utrzymaniu. Dorabia³ udzielaj¹c prywatnielekcji muzyki i jêzyków obcych: angielskiego,francuskiego, niemieckiego i ³aciny.Zbli¿a³ siê ju¿ do wieku emerytalnego, wiêcaby nie straciæ pracy w zak³adach miêsnychprzerobi³ swoj¹ metrykê urodzenia, odm³adzaj¹csiê o dziesiêæ lat.Zanim W³adys³aw Gomu³ka podmieni³stalinizm gomu³kizmem, jesieni¹ 1956 rokuMazurkiewiczów zd¹¿ono jeszcze eksmitowaæz przestronnej willi do mieszkania tymczasowegoprzy ulicy Ogrodowej. Meble, którenie mieœci³y siê w nowym lokalu, o po³owêmniejszym, powêdrowa³y pod rozmaite adresyi nigdy ju¿ do w³aœcicieli nie wróci³y. Rodzinabardzo boleœnie odczu³a tê kolejn¹ represjê.– W domu by³a po prostu bieda – wspominacórka Zdzis³awa. – Ojciec nigdy jednak nietraci³ fasonu. Widzê go, jak ka¿dego rankawi¹¿e muszkê, bez której siê nie pokazywa³,i w bon¿urce zasiada z mam¹ do œniadania.Potem zamyka³ siê w swoim pokoju i brzd¹ka³na fortepianie. Do koñca udziela³ lekcji muzykii czasem s³ysza³am zza drzwi, jak powtarzazirytowany, postukuj¹c w stó³ batut¹: „Nie tak,nie tak!”. To by³ najwy¿szy wyraz wzburzenia,na jaki sobie pozwala³. Nigdy nie krzycza³, nieu¿y³ niestosownego s³owa. Kiedy chcia³ mnieza coœ strofowaæ, wymawia³ tylko moje imiê.Nic wiêcej nie musia³ dodawaæ, a ja wiedzia-³am, o co chodzi.Mia³ jeszcze jedn¹ pasjê, której pozosta³wierny. Jak przysta³o na zielonogórskiegowicestarostê, ka¿dego roku t³oczy³ domowewino. Najpierw z w³asnych winogron, póŸniej,gdy straci³ winnicê, z owoców rodz¹cych siêw sadzie poniemieckiej willi – wiœni, jab³ek,„aprikosów” czyli moreli, w koñcu, gdy i ten18


sad utraci³, z czego popad³o: z bu³garskich winogronsprowadzanych na œwiêto zielonogórskiegoWinobrania, z dzikiej ró¿y, z ¿yta.W tych przedsiêwziêciach towarzyszy³a munajm³odsza córka Zdzis³awa. Mo¿e st¹d wziê-³o siê jej zainteresowanie dla winiarskiej przesz³oœcimiasta, które zaowocowa³o póŸniejprac¹ w Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j. Zosta³aw nim kustoszem dzia³u winiarskiego, któregodzisiejszy kszta³t jest efektem jej wieloletniejpracy.* * *Ka¿dego dnia zielonogórski rynek nape³niamelodia hejna³u, który Mazurkiewiczskomponowa³ w 1945 roku, pierwszy razwitaj¹c siê z miastem. Cztery takty, granedzisiaj z ratuszowej wie¿y, w pierwotnej wersjizosta³y rozpisane na ma³¹ orkiestrê symfoniczn¹po³¹czon¹ z orkiestr¹ dêt¹, któramia³a dublowaæ partiê rogów, tr¹bek i puzonów.Dziêki zwielokrotnionej obsadziew grupie instrumentów dêtych utwór zyskiwa³potê¿ne brzmienie chóru blaszanego, któremia³o prowadziæ pierwszy winobraniowykorowód. Do dzisiaj powraca do nas odleg³eecho tej œwi¹tecznej topofonii – ca³a resztaucich³a w domowym archiwum, w oprawionychi zarzuconych rêkopisach, cierpliwiepoliniowanych i wype³nionych kaligraficznympismem nutowym.W koñcu jednak przysz³a do mnie ta muzyka,przywo³ana do ¿ycia, u schy³ku pewnegoletniego popo³udnia, mezzosopranem œpiewaczkioperowej Bogumi³y Tarasiewicz. S³ucha³emkolejnych pieœni, kantat i chora³ów,których s³owa p³ynê³y przy akompaniamenciepianina.W przeŸroczyst¹ strukturê atmosferyletniego wieczoru powoli wplata³ siê Benedictusop. 18 nr 1, b³ogos³awi¹cy imiê Pañskiena wysokoœciach. Utwór, napisany na chórmieszany, pojedynczy g³os zmienia³ w prawdziw¹modlitwê, pe³n¹ najwy¿szego skupienia,jakiego wymaga³o czytanie skomplikowanejfaktury organowej nut i œpiewa vista. Muzyka rozwija³a siê, fraza wynika³az frazy i odp³ywa³a w przestwór wieczornegonieba, ponad dachami domów Wilkanowa,i dalej, ku wie¿om koœcielnym pobliskiejŒwidnicy.W koñcu zabrzmia³o largetto grave z jegopierwszej symfonii c-moll, z której sporz¹dzi³wyci¹g fortepianowy. Pastoralne adagiocantabile nie zapowiada³o jeszcze dramatu,który – ledwie zaznaczony wprowadzeniempolifonii, zrazu jednak bez wyraŸnej przewagi¿adnej z linii melodycznych – rozwija siêniepokoj¹co, zwiastuj¹c gêstniej¹cy mrok, a¿w ciemnoœci zabrzmia³ z³owieszczy dŸwiêkkopyt z marsza ¿a³obnego poprzedzaj¹cegofina³, ten obsesyjny, punktowany rytm: ósemkaz kropk¹ – szesnastka, niczym zapis nurtuj¹cejgo natrêtnej myœli, lapidarny, muzycznywyraz jego osobowoœci, i wtedy rozpozna³emtê frazê, s³yszan¹ wczeœniej, w jakimœinnym utworze, a mo¿e pulsuj¹c¹ tajemniczopod s³yszaln¹ materi¹ ca³ej jego muzyki – liniêskrzypiec osnut¹ kunsztownie na w¹tku g³êbokichbasów i przywo³uj¹c¹ uczucie g³êbokiegosmutku i niepokoju, napomnienie o tym, cogroŸne i nieuniknione, i wszechobecne(niczym nieœmiertelna fraza z sonaty skrzypcowejVinteuila, w której Swann rozpozna³blask ksiê¿yca na leniwej, fioletowej faliVivonne, zapach kwitn¹cych g³ogów, którychœnie¿nobia³e, delikatnie ró¿owo ¿y³kowanep³atki podmuch wiatru zamienia³ w tañcz¹cebaletnice, i kobietê wnosz¹c¹ w jego ¿ycieobraz nieznanego dot¹d piêkna, wykraczaj¹cegopoza skalê jego wra¿liwoœci – a w którejmo¿na ju¿ by³o rozpoznaæ ob³êd autora tychnut).A kiedy wybrzmia³a ju¿, rozp³ynê³a siêw mroku cisza ostatniego taktu symfonii,i skona³ w bezruchu ten przejmuj¹cy rytm,zaczerpniêty mo¿e z marsza ¿a³obnegoChopina, mo¿e z Beethovena, albo z SymfoniiTragicznej Schuberta, przypomnia³ mi siêostatni dzieñ Mazurkiewicza, jego ostatniachwila, poprzedzona natrêtnym staccatotelegrafu, które proroczo wplata³ w ca³¹ swoj¹muzykê – kiedy przeczyta³ trzymanyw dr¿¹cej d³oni telegram, zwiastuj¹cy œmieræukochanego syna, i kiedy nagle oberwa³ siêrytm, który niczym metronom odmierza³ jegodni, gdy pêk³o jego serce.Miros³aw Kuleba19


Eugeniusz WachowiakW pensjonacie „Hausener Dorfkrug”1.Mi³o, przytulnie, bia³e œcianybez jednego obrazkanawet paj¹czka w k¹cie,ani na niej plamki,wiêc brak mi mojego czarnego ³ba os³awyj¹cego z nudy poœród oœnie¿onychzabitych deskami cha³up,których nie zas³aniasuche, nagie drzewo.Ma³omiasteczkowa nudaStacha Mrowiñskiego,pejza¿, którego ba³ siê wnukmówi¹c, ¿e to dziwny obraz dziadka.2.Noc¹ w „Dorfkrugu”kwili³a za œcian¹ mi³oœæg³osem dziewczynypij¹cej teraz z przyjacielemrann¹ herbatê z mlekiem,takie sobie nic w okularkach,zaœ sam czu³em siê zawstydzonyjako mimowolny œwiadekintymnego wzlotulub byæ mo¿e zdrady.3.Brak mi w hotelowym pokojup³ótna (tak p³ótna)wczesnego Berdyszaka,nabytego od m³odego artystyw szeœædziesi¹tym czwartymza tysi¹c z³otych.P³ótno du¿e, nietypowedla profesora, którypuste przestrzenieniby powietrze ujmowa³ w ramy,natomiast mój obraz – t³ow przewa¿aj¹cej czernirozjaœnionej smugamijak po wybuchu lawy.Moja ma³a wnuczkaprzypatruj¹c siê mu z za³o¿onymido ty³u ³apkami zapyta³a z powag¹:„Dziadku, a masz mo¿e kredê do tej tablicy?”20


Eugeniusz Wachowiak4.W „Palais Jalta”(który wcale nie jestkrymskim pa³acem,a przypomina raczejpodobnie osch³¹ salêu dominikanów)Heinz Czechowskiwypomnia³ mi z wybaczaj¹cym uœmiechem,i¿ kiedyœ odmówi³em dokonania przek³adujego „Polskiego wiersza”jako, ¿e uzna³em go za „zbyt frywolny”.Musia³o go to wtedy dotkn¹æ,ale nie gniewa³ siê na mniei powo³uj¹c siê na polskich przodkówodczyta³ ów tekst jako pierwszy,ale i dzisiaj przywodzi mi ów utwórna myœl wiersz Heinegoo Krapuliñskim i Waschlappskim.Natomiast Werner Söllnerpowita³ mnie gor¹co przed spotkaniemjako faceta, którego pozna³w siedemdziesi¹tym ósmymw Bukareszcie.Sumitowa³ siê kiedy odpar³em,¯e nigdy tam nie by³em.5.W „Pa³acu Ja³ta”œciany nie by³y bia³e,lecz broczy³y czerwieni¹plakatów z okresu PRLz Bierutem i Rokossowskim,z „zaplutym kar³em reakcji”,gdzie mikrofon zespoli³trójkê poetów z by³ych demoludówNRD, Rumunii i Polski.6.W koœciele œw. Annyprzy Grosse Nelkenstrasseczarnoskóra zakonnicaukazuje mi bia³¹ hostiê(bia³¹ jak œciany w moim pokoju)i ze s³owami Leib Christisk³ada mi j¹ szarymi palcamina otwartej d³oni.Frankfurt /M., 22.10.200021


Rok czarnego s³oñca(reporta¿, Radio Zachód, lipiec 2005)Cezary GalekBies³an, Bies³anTy moje nieszczêœcie, moja rozpacz i bólPo czyjej zdradzieckiej woli?Bies³an jak straszne has³oBies³an ty teraz jak kula w sercuJak pêkniêcie w mojej duszy dzwoniszjak straszny krzyk z dzieciñstwaktórego nie da siê zapomnieæ nigdy...(fragment wiersza zamieszczonego w gazecie„G³os Bies³anu”)Walery:Miasto ¿y³o w pokoju..., to takie ma³eprowincjonalne miasteczko, gdzie praktyczniewszyscy siê znaj¹, przynajmniej z widzenia.Nazywam siê Walerij Juchanow. Pracujê wAkademii Medycznej. Przyjecha³em do Osetii28-go. By³em poza granicami republiki.Przygotowywa³em siê, bo 1 wrzeœnia mia³emrozpocz¹æ lekcje we W³adikaukazie. Tu siêdowiedzia³em, ¿e w Bies³anie napadli naszko³ê numer jeden. Pierwsza moja reakcja:nie uwierzy³em. Pomyœla³em, ¿e to pomy³ka,¿art, wszystko jedno, tylko nie to co siê sta³o.Bie³a:Tego dnia mieliœmy œwiêtowaæ, wszyscysiê przygotowali. Koñczy³am w tym roku naukê,by³am bardzo zadowolona. Tego dnia przysz³amwczeœniej, ¿eby ostatni raz zobaczyæswoich kolegów z klasy – tak piêknie ubranych!Tina:Jestem uczennic¹ IX klasy. Ze swoimibraæmi i siostrami posz³am do szko³y. Kiedysiê spotkaliœmy wyszliœmy na zewn¹trz. Gdyzaczyna³a siê zbiórka poszliœmy ustawiæ siê naswoich miejscach. Staliœmy przy kot³owni tu¿obok XI klasy. Czekaliœmy na rozpoczêcieuroczystoœci.Sima:Jestem nauczycielk¹ jednej ze szkó³w Bies³anie, która znajduje siê naprzeciwszko³y numer jeden. Od pocz¹tku do koñcatam by³am, bo my równie¿ zabraliœmy naszedzieci na uroczystoœæ rozpoczêcia roku szkolnego– 1 wrzeœnia. To by³o 15 minut przedrozpoczêciem œwiêta. By³a tam te¿ mojakuzynka, milicjantka. Gdy przysz³a, coœ siê jejnie spodoba³o i wzbudzi³o podejrzenia.Podesz³a do niej jedna z nauczycielek i mówi:Rita, coœ mi siê nie podoba, tam stoj¹ jakieœsamochody, a u nas przy szkole nie wolnoparkowaæ obcych samochodów. I od razu pobieg³azadzwoniæ na milicjê, opowiedzieæ , ¿ecoœ jest nie tak. A tam siê na ni¹ rzucili napastnicy,zaczêli jej wykrêcaæ rêce i wyzywaæ.Bie³a:Dzieci z X klasy wypuœci³y balony w œrodkuz ¿yczeniami dla nas, abyœmy dobrzew tym roku zakoñczyli szko³ê. Minê³a jeszczeminuta i wtedy to siê zaczê³o.Tina:Zobaczy³am, jak wzlecia³y balony, a zarazpotem - jak t³um rozbieg³ siê a od stronybramy nadbiegli ludzie w czerni. Nie rozumia³amco siê sta³o. Fala ludzi ponios³a mniew stronê kot³owni. By³o ich tam ju¿ du¿o,prawie ca³a klasa XI. I nas tam te¿ zanios³o.Sima:Kiedy zacz¹³ siê napad na szko³ê, bardzodu¿o napastników podjecha³o samochodami,na plecach mieli automaty. A nasza szko³araptem 50 metrów dalej. Zabraliœmy naszedzieci - wystraszeni i odbiegliœmy od tegopiek³a. Wszystkich, którzy tam stali zapêdzonodo sali gimnastycznej.22


Bie³a:Gdy przybiegli i zaczêli strzelaæ dozna³amszoku. Na pocz¹tku nie wiedzia³am, co siêsta³o. Dziesiêæ sekund sta³am w jednym miejscu.Nie mog³am zrozumieæ, ¿e to siê dziejenaprawdê. Dopiero gdy wszyscy zaczêli krzyczeæ,¿e na nas napadniêto, dotar³o do mnie, ¿ezajêli szko³ê.Siostra:Jestem starsz¹ siostr¹ Bie³y. W tym czasieby³am w Moskwie. Dzwoniê do brata, pytam,co s³ychaæ, co nowego - a on milczy.Myœla³am, ¿e mo¿e siê na mnie obrazi³, bodawno do nich nie dzwoni³am. A po chwili onmi mówi: - S³ysza³aœ w Bies³anie by³ napad naszko³ê, nie wiem któr¹. Od razu pomyœla³am,¿e to nie mo¿e byæ pierwsza. Odezwa³a siê¿ona mojego brata. Gdy us³ysza³am jej g³os,zrozumia³am, ¿e to siê sta³o w³aœnie w tejszkole, bo p³aka³a, g³oœno szlocha³a. Mia³amnadziejê, ¿e oni siê spóŸnili. Kiedy zapyta³am,czy mama z Bie³¹ tam s¹, potwierdzi³ai strasznie siê rozp³aka³a. W tym momenciezawali³ siê mój ca³y œwiat. Rzuci³ams³uchawkê, zaczê³am mocno p³akaæ, niewiedzia³am co robiæ! Znajdujê siê dwa tysi¹cekilometrów od domu. Nie wiem, jak pomóc.Pierwsza myœl to pojechaæ tam. Mia³amnadziejê, myœl¹c o Bogu, ¿e nie zrobiliœmyw ¿yciu niczego z³ego, ¿eby tak cierpieæ!Bie³a:By³a tam jeszcze mama i siostra z siostrzenic¹.Szukaj¹c ich spotka³am nauczycielkêangielskiego, która zaprowadzi³a mniedo kot³owni. Byli tam ju¿ inni ludzie, wieluzdo³a³o siê ukryæ, ale nas stoj¹cych z brzeguwyprowadzili.Walery:To by³y straszne prze¿ycia, od razupomyœla³em kto z moich bliskich móg³ tambyæ. Sam siê urodzi³em i wychowa³em wBies³anie i wiele lat chodzi³em do szko³ynumer jeden. W dzieciñstwie gra³em w koszykówkê,chodzi³em tam na zajêcia. Oczywiœciemia³em bardzo du¿o znajomych. By³problem z dojazdem z powodu chaosu.Przyjecha³em jednak bardzo szybko samochodem,z moimi przyjació³mi. Podjechaliœmypod szko³ê, gdzie by³o ju¿ bardzo du¿o ludzi.Wszêdzie panika, ³zy, krzyk, nawet teraz niemogê w to uwierzyæ. Mia³em wra¿enie, jakbyto siê sta³o na innej planecie.Tina:Tam byli palacze. Zaprowadzili nas dopomieszczenia obok. Z przodu zosta³a XIklasa. Tam by³a moja siostra, widzia³am j¹i pomyœla³am, ¿e jesteœmy razem. PóŸniej, gdywbieg³ do kot³owni terrorysta i zacz¹³ strzelaæ,pracownicy kot³owni zamknêli drzwi naszegopomieszczenia i powiedzieli ¿ebyœmy bylicicho. Potem dowiedzieliœmy siê, ¿e czêœædzieci wyprowadzili i pognali do szko³y.Szuka³am swojej siostry, ale jej nie znalaz³am.Wyprowadzono j¹ razem z XI klas¹.Bie³a:Zaprowadzili nas do szko³y, ale niewchodziliœmy g³ównym wejœciem, lecz przerzucanonas przez okna. Znalaz³am mamêw sali gimnastycznej.Terroryœci krzyczeli,pomimo tego znalaz³am j¹ i by³yœmy razem.Siostra:Nie dojecha³am do Bies³anu. Na jakimœprzystanku przed czekali moi bracia. W koñcudojechaliœmy. Mia³am nadziejê, ¿e to wszystkosiê zakoñczy happy endem – jakw amerykañskich filmach. Mia³am tak¹dzieciêc¹ nadziejê, ¿e wyjd¹ stamt¹d dzieci,a wszyscy, którzy stali te trzy doby czekaj¹cna swoich krewnych i bliskich na ulicy, bêd¹biec im na spotkanie, ¿e zobacz¹ jedendrugiego, ¿ywego i zdrowego. Ale niestetysta³o siê inaczej.Sima:Przez te 3 dni, kiedy oni byli w szkole, myna zewn¹trz bardzo to prze¿ywaliœmy.Wierzyliœmy, ¿e siê zakoñczy szczêœliwie, ¿ejakoœ siê dogadaj¹ miêdzy sob¹ i wypuszcz¹zak³adników. Ale taki cud siê nie zdarzy³.Mimo tego, ¿e post¹pili bardzo Ÿle,myœleliœmy, ¿e zlituj¹ siê nad dzieæmi, kobietami.Tam by³y nawet dwulatki. Ale oni nadCezary Galek23


nikim siê nie zlitowali. Bardzo Ÿle zrobili.Ktoœ mia³ tam braci, siostry, du¿o moichkrewnych tam zosta³o i zginê³o. Byli te¿doroœli mê¿czyŸni. W pierwszym dniu ichwszystkich zastrzelili, bo wiedzieli, ¿e mog¹stawiæ opór... zastrzelili! Dwóch takich mocnychzostawili i powiedzieli: pójdziecie znami, bêdziecie wyrzucaæ cia³a. Jeden z nichto m¹¿ mojej kuzynki. Gdy oni wyrzucili 13cia³, mój krewny mówi : te cia³a wyrzuciliœmya teraz nas zastrzel¹ i te¿ wyrzuc¹. Dawajwyskoczymy! Tamten nie zrozumia³. Wiecsam wyskoczy³ i z³ama³ nogê, ale uciek³! By³w stanie uciec. A tamtego od razu rozstrzelili.Tina:W kot³owni przesiedzieliœmy trzy godziny,potem przyszli do nas funkcjonariuszeOMON-u. Palacze wy³amali okno i pomoglinam wyjœæ na ulicê. Poprowadzono nas w stronêmilicjantów. By³o tam bardzo du¿o ludzi.Potem zadzwonili do naszych rodziców. Pogodzinie przyjecha³a moja mama i mnie zabra³a.Przez wszystkie trzy dni sta³am z ni¹ i ojcemna ulicy. Bardzo to prze¿ywa³am, bo w szkoleby³y jeszcze trzy siostry i brat. Ba³am siê o nich.Walery:Co ja mogê zrobiæ, jak mogê pomócbliskim, dzieciom, które tam trafi³y?Wszystkich psychologów, jakich tu mieliœmypogrupowaliœmy po dwie, trzy osoby, abypomóc tym, którzy tracili przytomnoœæ lubmieli problemy z sercem. Dlatego, ¿e sytuacjaprzekracza³a ludzkie wyobra¿enie. Ludziemdleli, krzyczeli, p³akali, szczególnie matki ikobiety. Byliœmy tam ca³e doby. Nie by³o dnia,nie by³o nocy, na te trzy dni czas siê zatrzyma³.Sima:Wewn¹trz byli nauczyciele. Pracowa³am zwiêkszoœci¹ z nich w³aœnie w szkole numerjeden. G³ównie z klas podstawowych. Oni te¿,jak mogli starali siê wokó³ siebie wszystkichzebraæ. Nie by³o warunków do spania, g³owyk³adli sobie na kolanach. By³a taka jednanauczycielka – 72 lub 73 lata, w podesz³ymwieku. Nie mog³a ¿yæ bez szko³y – wszyscy j¹lubili. Ona sta³a przy oknie i mówi: - Ze mniekorzyœci ju¿ ¿adnej a ja chcê byœcie wyprze¿yli. Stawajcie na moich plecach i wyskakujcieprzez okno. I ona tak ocali³a wielu.Gdy jeden napastnik przebieg³ i to zobaczy³,zastrzeli³ j¹. Tak... A druga te¿ w ten sposóbpomog³a, mia³a mo¿e 27 lat. By³a mniejsza,ale wchodzili na ni¹, przez plecy i uciekali. J¹te¿ zastrzelili. A ci, którzy uciekli opowiadalipóŸniej, ¿e namawiali j¹ do ucieczki,nawo³ywali: – ChodŸ, szybciej! Emma, podniesiemyCiê i zaniesiemy. A ona mówi: – Wymnie ju¿ nie uratujecie, popatrzcie (ca³a pierœprzestrzelona), ... znajdŸcie moj¹ córeczkêi uratujcie j¹! Ale jej córka te¿ zginê³a.Zginê³o 19 nauczycieli. Tak by³o...Bie³a:Ja smutno wszystko wspominam. Minê³oto jak mg³a. Pamiêtam tylko, ¿e martwi³am siêo moj¹ mamê i o nikogo wiêcej. Niczegoinnego nie s³ysza³am. By³o mi wszystkojedno, co tam siê dzieje. Dla mnie by³o wa¿ne,¿e moja mama jest ze mn¹, ¿e ¿yje i do tej porynie by³am ranna. Tam by³o bardzo du¿o ludzi,ciê¿ko, ciê¿ko to wspominaæ.Sima:Na pocz¹tku nie wiedzieliœmy ile tam jestludzi. Najpierw mówili, ¿e 175 osób. Potem ¿e300. A kiedy powiedzieli, ¿e oko³o pó³toratysi¹ca,... straszne: przecie¿ to sala gimnastyczna,a temperatura by³a bardzo wysoka,jakieœ 32 stopnie. A tam prawie pó³tora tysi¹caludzi. Wszystko siê gotowa³o, topi³o a nikt niepozwoli³ okien otworzyæ. Mia³am tam piêciorokrewnych.Bie³a:Oczywiœcie nie dawali jeœæ. No i niechcia³o siê. Niczego nie chcia³am, by³o miwszystko jedno. Raz nas wyprowadzili, mniei mamê, tylko jeden raz w ci¹gu tych trzechdni. Wypi³am ³yk wody. Mama te¿. I tylkotyle. Nie pamiêtam co siê sta³o. Przesadzili nasna inn¹ ³awkê. Na niej przesiedzia³yœmy tendzieñ. To by³o jakoœ w nocy, nad ranem.I potem rano nast¹pi³ wybuch. A dalej... niechcê wspominaæ, co siê dzia³o. Tam... Trudnomi to wspominaæ... nie chcê...!24


Tina:3 wrzeœnia kiedy rozleg³ siê wybuch, od razupobiegliœmy w stronê szko³y i d³ugo szukaliœmymojego brata oraz sióstr. Pod wieczórznaleŸliœmy siostry - od razu zawieŸli je domiasta. D³ugo nie mogliœmy znaleŸæ mojegobrata. A najm³odsza siostra dwa miesi¹cele¿a³a w Moskwie, od razu j¹ tam zawieziono.Sima:Kiedy nast¹pi³y wybuchy, wszystko siêzrobi³o czarne od dymu, dooko³a sadza,lecia³y pociski, nie rozumieliœmy sk¹d towszystko. Samoloty lecia³y, obserwowa³y cosiê dzieje, wojna, prawdziwa wojna by³a!Szukano bliskich, ma³e dzieci, nie mo¿na by³onikogo znaleŸæ. Niektórych mo¿na by³o poznaænajwy¿ej po pieprzyku na nó¿ce. W³asnamatka ledwie rozpozna³a dziecko po tympieprzyku. Wszystko by³o spalone, nie mo¿naby³ nic rozpoznaæ.Walery:Kiedy to siê sta³o, by³ chaos. Wszyscychcieli siê tu dostaæ by pomóc. Niektórzybardzo du¿o ryzykowali, bo terroryœci, którzyprze¿yli, strzelali i zabijali. Ale ludzie na tonie patrzyli, brali na rêce swoje ranne dziecii biegli w stronê samochodów, które mia³y jezawieŸæ do szpitala. Na drugi dzieñ skierowalinas do pomocy przy identyfikacji cia³.Sima:Ka¿demu zale¿a³o, aby odnaleŸæ swojedziecko, swoj¹ matkê, bliskich, ¿ebypochowaæ, by chocia¿ móc op³akiwaæ tomiejsce. Ju¿ nawet na to siê godzili. Wszystkojedno, nie wierzyli, ¿e oni zginêli, leczmyœleli, ¿e przepadli bez wieœci. Ale takich nieby³o, nie by³o zaginionych. Po identyfikacjicia³ znaleŸli wszystkich. To by³o straszne. Mójma³y siostrzeniec te¿ tam by³, VI klasa. Kiedywyszed³ – rozmawiamy o swoim, a on dziwniepatrzy zamyœlony i pyta: czy wam dawali tuwodê do picia? Bo im tam wody nie dawali,ani jedzenia. Oni siê godzili byæ bez jedzeniaale chocia¿ wodê mogli im daæ. Jedensamochód szybko jedzie do szpitala w jedn¹stronê, drugi do miasta, bo nie pomieœcilibysiê wszyscy w Bies³anie, inne jeszcze spiesz¹do W³adykaukazu – 20 kilometrów st¹d. Jedenmê¿czyzna znalaz³ swoje dziecko i biegniez nim, a ono krzyczy: nic mi nie jest, nie p³aczcie.A my stoimy i zalewamy siê ³zami... Nicmi siê nie sta³o, nie p³aczcie, nie p³aczcie, ja¿yjê.Siostra:Nasz tata poszed³ do szpitala i powiedzia³nam, ¿e natychmiast zadzwoni, gdy tylko siêczegoœ dowie. Zadzwoni³ i powiedzia³, ¿eznalaz³ nasz¹ mamê! Pobiegliœmy tam. W tymsamym czasie moi bracia szukali Bie³ê. Mójstarszy brat zdecydowa³, ¿e bêdzie szuka³w kostnicach. Okaza³ siê jednak bardzo s³aby,zacz¹³ p³akaæ i nie by³ w stanie tam pójœæ,nawet straci³ przytomnoœæ. M³odszy brat niemia³ wyboru, bo trzeba by³o szukaæ, bardzomocno p³aka³, ale przezwyciê¿y³ swoje emocjei poszed³ do kostnicy. Kiedy obejrza³ cia³ai jej nie znalaz³ by³ bezgranicznie szczêœliwy.By³o mu jednak bardzo ciê¿ko, gdy zobaczy³inne zabite dzieci. Dwa dni nie móg³ dojœæ dosiebie, a¿ zanosi³ siê od p³aczu. Ca³y czas tedzieci, te maleñkie zw³oki, pojawia³y mu siêprzed oczami. Nie móg³ nawet spaæ.Tina:PrzywieŸli do domu moj¹ przyjació³kê.Bardzo siê ucieszy³a, ¿e mnie widzi. Od razuodnaleziono wiêkszoœæ moich kolegów z klasy,pochowano ich w pierwszych dniach. Do kogozd¹¿yliœmy, to poszliœmy z klas¹ na pogrzeb.Bardzo siê martwi³am o swoich ocala³ychkolegów. Wielu z nich od razu zawieŸli doMoskwy. Dopiero niedawno ich zobaczy³am.Byli ciê¿ko ranni, dopiero teraz stamt¹d wrócili.Sima:Mój siostrzeniec te¿ tam by³. Taki kochanyi ³adny, jak siê uœmiecha³ mia³ takie ³adnedo³eczki, wyj¹tkowo ³adny. Poszed³ do IXklasy. Pomaga³ mamie, ona by³a z niego takadumna. Jej jedyny syn. I te¿ tam siê spali³.Matka na czarno w ¿a³obie, podtrzymujemy j¹na duchu jak mo¿emy. Podtrzymujemy, jakmo¿emy. A jak mo¿na podtrzymywaæ naCezary Galek25


duchu matkê, jeœli jej jedyny syn tam siêspali³? Wielu jest takich!Tina:Ca³y miesi¹c nie mogliœmy znaleŸæmojego brata, potem w paŸdzierniku przysz³awiadomoœæ z Rostowa, ¿e trzeciego paŸdziernikazosta³ pochowany. Ja nie traktujê jakoszczêœcie tego, ¿e uciek³am. Myœlê, ¿e gdybymby³a w szkole, moim siostrom by³oby l¿ej. Wiedzia³am,¿e one s¹ w szkole, a one nie wiedzia-³y, co ze mn¹. Prze¿ywa³y, to co siê ze mn¹dzia³o. Myœlê sobie, ¿e mo¿e gdybym by³aw szkole, by³oby nam l¿ej wszystkim razem.Sima:To co by³o, jest niemoralne a oni siê na tonapatrzyli. Nie pozwalali wyjœæ do toalety.Wstydzili siê, bo ka¿dy patrzy³. Tam byli przecie¿nauczyciele, kobiety, starsi ludzie i dzieci.A nie wolno by³o wyjœæ do toalety... Dzieci towidzia³y, teraz im za to wszystko jest wstyd.Przychodz¹, gdy nikogo nie ma w szkole,p³acz¹, przynosz¹ wodê, zabawki - tam jestca³e mnóstwo zabawek. Córka mojej kuzynkiczasem wskakuje jej na rêce i mówi: mamo, jasiê bojê, mamo, ja siê bojê. Chwyta mamê inie mo¿e spaæ. Krzyczy: bojê siê, bojê. Albomówi: mamo, s³yszysz? Tam dzieci p³acz¹. Ipokazuje w stronê cmentarza...Walery:Tak naprawdê to tak trudnego problemuzwi¹zanego z dzieæmi nie by³o na ca³ymœwiecie. Opieramy siê na intuicji: jak sercepodpowie i na naszym doœwiadczeniu zdobytymdo tego czasu. Przede wszystkim trzebanauczyæ siê samemu sobie pomóc, wyjœæz tego trudnego stanu. PóŸniej z tym doœwiadczeniempomagaæ innym, którzy jeszcze sobienie poradzili. Stale spotykamy siê ze sob¹,pomagamy wychodziæ z trudnych, psychologicznychsytuacji i potem to nasze nowedoœwiadczenie wykorzystamy pomagaj¹cpozosta³ym.Tina:Spotykamy siê, rozmawiamy ze wszystkimi,czêsto chodzimy do szko³y i na cmentarzz klas¹, nauczycielami. Rozmawiamy i staramysiê nie zapominaæ o sobie nawzajem. Du¿oczasu spêdzamy razem. Niedawno moja przyjació³ka,która zginê³a, mia³a urodziny. Poszliœmydo niej do domu, do rodziny, a potemna cmentarz.Walery:To jest przede wszystkim strach przed tym,co siê stanie znowu: obawa, niepokój. Ludziesiê boj¹, ale nie wiadomo czego. To jest sta³ystrach, ¿e ktoœ napadnie, ¿e znowu stanie siêcoœ z³ego. To jest oczywiœcie ogromna obawao swoich bliskich.Siostra:Gdy og³aszali listê nazwisk, us³yszeliœmy,¿e nasza siostra Bie³a jest w szpitalu w mieœcieW³adykaukaz. Pojechaliœmy tam, poinformowanonas k³amliwie, ¿e u niej s¹ niewielkieobra¿enia nogi i wszystko w porz¹dku. Potemsiê okaza³o, ¿e stan jest bardzo powa¿ny. Byliœmytam z ca³¹ rodzin¹. Do 9 wrzeœnia by³ana oddziale intensywnej terapii. Spêdzaliœmytam ca³e doby, bo by³a „jedn¹ nog¹ na tamtymœwiecie”. Potem siê poprawi³o i 9. przetransportowanonas specjalnym samolotem doMoskwy. Oczywiœcie po tym wydarzeniuw naszym ¿yciu bardzo du¿o siê zmieni³o.Zaczêliœmy doceniaæ ¿ycie i siebie nawzajemjeszcze bardziej. My w ogóle jesteœmy bardzoz¿yt¹ rodzin¹, jest nas szeœcioro dzieci. Tasytuacja zostawi³a po sobie œlad. U mnieszczerze mówi¹c do tej pory zosta³ strach.Bie³a:Jedyny problem, który teraz mam w ¿yciuto myœl, ¿e do 1 wrzeœnia ja ¿y³am...,chodzi³am na tañce narodowe osetyñskie, skaka³amtam dwie godziny dziennie, tañczy³am.A teraz nie jestem ju¿ w stanie tego robiæ.Teraz bardzo du¿o tracê, to koniecznoœæ, to cou mnie teraz jest urazem to wszystko mo¿nanaprawiæ, myœlê ¿e kiedyœ wyzdrowiejê i bêdêtañczyæ jeszcze lepiej.Walery:Od czasu kiedy to siê sta³o ludzie ¿yj¹ jakw nieszczêœciu. Jak ¿yli po wojnie. Wszystkie26


ich myœli skierowane s¹ na prze¿ycie tegonieszczêœcia, to s¹ w³aœnie te wspomnienia,³zy. Tym bardziej, ¿e zbli¿a siê rocznica,bêdzie równo rok, jak to siê sta³o. Ludzie przygotowuj¹siê maj¹c obraz prze¿ytegonieszczêœcia, utraty bliskich. Maj¹ teraz ciê¿kiokres. To straszne, kiedy doroœli musz¹widzieæ œmieræ swoich dzieci, m³odszychbraci czy sióstr. To na pewno jest najgorsze.Sima:U nas ludzie s¹ teraz bardzo smutni, maj¹zupe³nie inne oczy, nie œmiej¹ siê. Nie wiem,mo¿e naucz¹ siê. Bêdziemy myœleæ, ¿ebynauczyli siê znowu œmiaæ. Bo nasz naródpotrzebuje zdrowego przysz³ego pokolenia.Oni bardzo Ÿle siê z tym czuj¹. Trudno o coœzapytaæ, bo jak zaczynasz o coœ ich wypytywaæ,robi¹ siê agresywni. Kilka dni pod rz¹dchowaliœmy, chowaliœmy ludzi. Ca³e miasto toprze¿ywa. Dzieci, w szczególnoœci te najm³odsze,przysy³aj¹ rysunki, pocieszaj¹, wyra-¿aj¹ wspó³czucie. I z cerkwi, doroœli równie¿ -wszyscy staraj¹ siê podtrzymaæ na duchu.Przysy³aj¹ telegramy, rysunki, wiersze.Szczerze mówi¹c ja nie wiem, jak bêd¹ siêczuæ - w koñcu mija prawie rok - wszystko tosiê dalej odczuwa. U nas ca³y czas Bies³an w¿a³obie. Jest taki zwyczaj, ¿e trwa czterdzieœcidni – tego nikt nie musi dotrzymywaæ. Alema³o, ¿e dotrzymuj¹ to nic jasnego siê nie nosi- ju¿ prawie rok ludzie chodz¹ w czerni. Jestmi bardzo ¿al. Nieraz siê myœli, mo¿e lepiejby³oby byæ tam samemu zamiast tych dzieci.Broñ Bo¿e, ¿eby siê gdzieœ coœ takiegopowtórzy³o. Straszne.Tina:Ostatni raz by³am tam w szkole po zimie -ona siê zrobi³a ca³kiem bez wyrazu.Niebezpiecznie jest wchodziæ na piêtro. Gdytam by³am, nie wpuœcili nas bo ju¿ skrzypia³ypod³ogi, wszystko siê chwia³o. Nic tam niema, budynek jest ogo³ocony. Czêstoprzyje¿d¿a ktoœ z zagranicy, ludzie wchodz¹stawiaj¹ wodê, kwiaty, zapalaj¹ œwieczki.Kiedy by³am ostatni raz w hali sta³y kwiatyi woda. Do szko³y te¿ stale przychodz¹ rodzicedzieci, które zginê³y. I nie tylko.Sima:W szkole nie ma ¿ywego miejsca. Ona tamstoi jak wspomnienie dla ¿ywych o tym, comog¹ zrobiæ ludzie, których nie mo¿naokreœlaæ ludŸmi. My otwarcie tak mówimy:nie-ludzie. To nie s¹ ludzie!Walery:Wielu jeszcze teraz nie mo¿e uwierzyæw to, co siê sta³o. Nie wierz¹ i nie chc¹wierzyæ, ¿e wczoraj dziecko, mama i ojciecbyli obok, a dzisiaj ju¿ nie. Nie zdaj¹ sobiesprawy z ogromu tragedii. Ona jest tak ogromna,¿e mózg cz³owieka nie jest w stanie tegoogarn¹æ. Dzieci, które tam by³y, rysowa³ypotem czarne s³oñca, czarne s³oñca i rozerwaneserca. Serca ociekaj¹ce krwi¹.Bies³anmy blisko, my z tob¹my dzielimy twój smutekmy wszyscy ¿yjemy twoim losemmy wszyscy z tob¹ w jednym szeregumy wiemy, nieszczêœcie nie ucichniemyœli, s³owa nie lecz¹My wiemy - wiara i nadziejanie opuszcz¹ nas nigdy...Reporta¿ dziennikarza Radia Zachód S.A. CezaregoGalka pt. „Rok czarnego s³oñca” bêdzie reprezentowa³polsk¹ radiofoniê podczas organizowanego w Barcelonieeuropejskiego konkursu medialnego PREMIOS ONDAS2005, którego celem jest nagradzanie stacji radiowychi telewizyjnych za jakoœæ i nowatorstwo programów orazzwrócenie uwagi na nowe kierunki w tworzeniu audycjiprzeznaczonych dla szerokiej rzeszy s³uchaczy.Cezary Galek27


Feature:Bruder HeinrichDie wahre Geschichtevon Strittmatters Laden(Teil 3)Matthias KörnerProduktion: mdr 2000Regie: Wolfgang RindfleischRedaktion: Kathrin KiehlS³uchowisko dokumentalne:Brat HeinrichPrawdziwa historiasklepu Strittmattera(cz. 3)Matthias KörnerProdukcja: mdr 2000Re¿yseria: Wolfgang RindfleischRedakcja: Kathrin KiehlO-Ton Heinrich Strittmatter:Das war das erste Firmenschild hier:Bäckerei und Lebensmittel Heinrich Strittmatter.Das allererste, denn nachher wurdevergrößert, weil wir ja nicht bloß Lebens-mittelhatten, sondern och Colonialwaren.Der alte Schrank hier ist och erwähnt imRoman. Meine Mutter, die hatte doch gernegekümmelt. Und da hat se dann een Kümmelhingestellt und in Gläschen drinn. Und wennihr dann wieder mal wieder Energie fehlte,denn hat se sich die Tür so heimlichoffgemacht und sich so reingestellt inSchrank. Und getrunken. Und alles wußtens.Wir Kinder zumindest wußtens und Vater och.Nicht daß se gesoffen hätte, aber immer malson Schlückchen als Bonbon. (Lacht)Erzähler:Wir sind bei unserem Rundgang wieder andem weitgereisten Schrank der Amerikanischenangekommen. Daneben steht ein Campingtisch,auf dem stehen Gläser mit goldgelbemHeidehonig. Den haben Heinrichs Bienengesammelt. Die aufgereihten Gläser wartenauf die Strittmatter-Reliquien-Einkäufer. DerPreis pro Glas ist fast wie zu Erwins Zeiten.Es ist ein Handel, bei dem es ums Ideelle geht.Eine solche Handelsmotivation gab‘s nichtmal zur „Loaden-Zeit” der Mutter.O-Ton Heinrich Strittmatter:Auf den Bauch des Glases kommt derAbsender drauf, normal geschrieben. Hein-Heinrich Strittmatter:Tutaj by³ pierwszy firmowy szyld: „Pieczywoi Artyku³y Spo¿ywcze Heinrich Strittmatter”.Na pocz¹tku taki by³, potem go powiêkszono,bo oprócz artyku³ów spo¿ywczychsprzedawaliœmy te¿ towary kolonialne.O tej starej szafie te¿ by³a mowa w powieœci.Moja matka bardzo lubi³a kminkówkê. I tamw³aœnie postawi³a butelczynê, z której sobiepolewa³a do szklaneczki. I za ka¿dym razem,kiedy tylko brakowa³o jej energii, cichaczemotwiera³a drzwi i chy³kiem zakrada³a siê doszafy. I pi³a. I wszystko jasne. Przynajmniejdla nas dzieci by³o wszystko jasne i dla ojca te¿.Nie to ¿eby siê upija³a, ale za ka¿dym razempodkrada³a ³yczka jak cukierka. (œmieje siê)Narrator:Obchodz¹c wszystko w ko³o z powrotemznaleŸliœmy siê ko³o amerykañskiej szafypodró¿niczki. Obok niej sta³ stolik campingowy,na którym by³y s³oiki z ¿ó³to-z³otymmiodem wrzosowym, zebranym przez pszczo-³y Heinricha. Poustawiane w rzêdy s³oikiczeka³y na nabywców strittmatterowskichrelikwii. Cena za sztukê prawie taka sama jakza czasów Erwina. To taki handel, w którymchodzi o ideê. Takiej motywacji nie by³o zaczasów matczynych rz¹dów.Heinrich Strimatter:Na wypuk³ym s³oiku by³y umieszczonedane producenta: „Heinrich StrittmatterBohsdorf, Dorfstraße 37” wraz z numerem28


telefonu. I wielu przybywaj¹cych tutajz zewn¹trz bardzo chcia³o mieæ w³aœnie coœtakiego. Chcieli mieæ coœ z imieniem Strittmattera,aby móc powiedzieæ: byliœmyw sklepie u Strittmattera i kupiliœmy miód.Goœcie zwiedzaj¹cy sklep ciesz¹ siê, ¿emog¹ mieæ coœ w rêku, co pochodzi w³aœnie st¹d.S¹dzê, ¿e jak ju¿ powstanie muzeum, któreprzecie¿ chcemy tu w sklepie urz¹dziæ i niebêdzie ju¿ tutaj sprzeda¿y, ludzie nadal bêd¹zachodziæ do mnie tam od ty³u i prosiæ:„chcielibyœmy jeszcze kupiæ choæ jeden s³oikmiodu z pañskim adresem”. Miód jest znany a¿do Berlina. S³oiki by³y wysy³ane nawet doSzwajcarii. Nad Morze Pó³nocne równie¿.Niedawno ktoœ mi pisa³, ¿e miód z moimnazwiskiem wys³a³ do Czech. Powiedzia³em,¿e nie potrzebujê a¿ takiej reklamy. Tak, pisanomi, ¿e to cudowny miód.Narrator:Pszczo³y, to domena Heinricha, a nietradycja Strittmatterów. A pisanie? By³a¿byto tylko domena Erwina? I pytam Heinrichao jego próby literackie.Heinrich Strittmatter:Tak, napisa³em potem jeszcze kilka bajekdla swoich dzieci. W tym czasie, kiedy pierwszysputnik polecia³ w kosmos. Napisa³emwtedy kilka futurystycznych bajek. Dwie lubtrzy napisa³em.(œmieje siê): ...poprzednik „Sklepu”...rich Strittmatter Bohsdorf, Dorfstraße 37.Und die Telefonnummer dazu und viele, dievon außerhalb kommen, die wollen das ebengerne haben. Die wollen eben mit demStrittmatter-Namen sagen, wir waren beiStrittmatters in dem Laden und haben Honiggekauft.Die Besucher, die den Laden besuchthaben, freuen sich, daß sie was in der Handhaben, was aus diesem Laden is.Ich glaube wenn das Museum eingerichtetist, was wir ja einrichten wollen in diesemLaden und der Verkauf nicht mehr da ist, werdensie wohl doch hintenrum noch zu mirkommen und sagen: Ein Glas Honig nehmenwir gerne noch mit, mit Ihrer Adresse.Der Honig ist bis Berlin bekannt. Da sindHoniggläser schon bis in die Schweizgeschickt worden. An der Nordsee, da ist erauch schon. Neulich schrieb mir jemand: insBöhmische hat er den Honig geschickt mitmeinem Namen. Ich sag, na soviel Reklamebraucht ihr ja nicht zu machen. Ja, dieham geschrieben, daß ist ein wundervollerHonig.Erzähler:Die Bienen, das ist Heinrichs Sache. Dagibt es keine Strittmattersche Tradition. Unddas Schreiben? War das nur Erwins Sache?Und ich frage den Heinrich nach eigenenSchreibanstrengungen.Matthias Körner29


O-Ton Heinrich Strittmatter:Ja ich hab dann noch een paar Kindermärchenfür meine Kinder geschrieben. Zuder Zeit, als der erste Sputnik in die Luft ging.Da habe ich dann ein paar Zukunftsmärchengemacht. Zwei oder drei habe ichgeschrieben.(Lacht):… Vorgänger fürn „Laden“….Erzähler:Also hätte eigentlich der Laden auch vomHeinrich geschrieben werden können. Aberder Erwin war eben schneller.Vor Heinrichs Fenster gestikuliert eineFamilie. Die Frau hangelt sich am Tor hochund sieht in den Hof und zuckt mit denSchultern und fragt Heinrich, der den Kopfzum Fenster raussteckt, ob es stimmt, daß hierder Film gedreht wurde.Und das „Nein“ ist die große Enttäuschungder Bohsdorfer. Sie sind zu heftig „mitder Zeit gegangen“, angestachelt von derStrittmatter-Mutter, die in ihrem Laden dieModerne nach Bohsdorf brachte. Das vereitelteden Traum der Bohsdorfer, daß ihr Dorfin dem Film die Bossdom-Kulisse abgibt.Roddan, für die alten Bohsdorfer ein Dorf imNebel der Weite, hat lange genug den Atemder Zeit angehalten. Hier sieht alles viel echternach Lausitz aus als in der Lausitz. LotharHoller der Szenenbildner des Laden-Films hatdas Dorf gefunden.Lothar Holler (mit Kneipengeräuschen):Wir haben uns den Laden vor Ort angesehen.Es ging darum, ein Dorf zu finden, was1919 noch zuläßt. Bohsdorf stand zwar noch,aber das ganze Umfeld war umgestaltet. DieLausitz, mußte ich feststellen, ist also eineschnellebige Landschaft. Durch den Kohleabbauund die Industrialisierung geht also eenrichtiger Ruck durch die Landschaft, also alle20 bis 30 Jahre geht ein Riesenruck durch dieLandschaft. Da wird also och alles andersgemacht. Grundlegend wird verändert. Flüssewerden umgeleitet.O-Ton Erwin Strittmatter liest aus dem„Laden”:Es weht ein Wind von den Eichen herüber.Die Kutscher klappen die Türen zu. Sie sperrendas Windchen aus Bossdom mit ein. SieNarrator:A wiêc powieœæ „Sklep” mog³a byæw³aœciwie napisana równie¿ przez Heinricha.Erwin jednak by³ szybszy.Pod oknem Heinricha gestykuluje jakaœrodzina. Kobieta uczepi³a siê bramy i zagl¹dado œrodka na podwórze. Wzrusza ramionamii pyta Henricha, który w³aœnie wystawi³g³owê za okno, czy to prawda, ¿e krêconotutaj film.„Nie”, które pad³o w odpowiedzi by³owielkim rozczarowaniem dla mieszkañcówBohsdorfu. Niestety, zachêceni przez pani¹Strittmatter, która wraz ze swoim sklepemwnios³a te¿ powiew nowoczesnoœci do Bohsdorfu,za daleko zaszli „id¹c z duchem czasu”.Zniweczy³o to marzenia mieszkañców, ¿e ichmiejscowoœæ mog³aby oddaæ w filmie charakterpowieœciowego Bossdomu.Roddan, wieœ ledwo pamiêtana przez starszychmieszkañców Bohsdorfu,wystarczaj¹cod³ugo wstrzyma³a oddech czasu. Wszystkowygl¹da tu prawdziwiej i bardziej przypomina£u¿yce ni¿ same £u¿yce. Na wioskê tê trafi³Lothar Holler, autor scenografii do filmu.Lothar Holler (w tle gwar rozmów w barze)Obejrzeliœmy sobie sklep na miejscu.Chodzi³o o to, aby znaleŸæ tak¹ miejscowoœæ,która przypomina³aby tê z 1919 r. Bohsdorfwprawdzie istnia³ jeszcze, ale ca³e otoczeniewioski wygl¹da³o zupe³nie inaczej. Krajobraz£u¿yc, stwierdzi³em, ulega przeobra¿eniomw tempie ekspresowym. Za spraw¹ wydobyciawêgla i uprzemys³owienia okolicê dotknê³oprawdziwe t¹pniêcie, a sta³o siê to w ostatnich20-stu do 30-stu latach, kiedy to krajobrazdotknê³a rewolucja. Wszystko siê zmieni³o,i to zasadniczo, przekierowano bieg rzek.Erwin Strittmatter czyta fragmentpowieœci „Sklep”:Wieje wiatr od strony dêbów. WoŸnicezatrzaskuj¹ drzwi, zamykaj¹c w œrodku ma³ywicherek z Bossdomu. Zabieraj¹ go ze sob¹do miasta, gdzie zostanie uwolniony. Tamzmiesza siê z miejskim powietrzem, ze smrodem,który unosi siê z rynsztoków.Ca³kowicie siê jednak nie rozp³ynie, bêdzie¿yæ dalej, jako mniejszoœæ, jako wiaterek,który niegdyœ owiewa³ liœcie naszych dêbów,30


nawet wtedy, kiedy nosy nie bardzo bêd¹chcia³y temu wierzyæ.Powiedzia³em naszych dêbów? Jestemtutaj ju¿ u siebie?WoŸnice baga¿owych furmanek odpinaj¹torby na obrok. Zabieraj¹ koniom sprzedpysków wyskubany do ostatniego Ÿdziebe³kastep i wyprowadzaj¹ zwierzêta. Wskakuj¹ nasiedzisko i przecinaj¹ koñcem bata powietrzena dwie czêœci, które z trzaskiem schodzi siêz powrotem. Nadci¹ga szeœciokonny zaprzêg.Furmanka nawraca przed naszym domem.Powiedzia³em naszym domem?Mieszkañcy wioski pakuj¹ swojenarzêdzia i id¹ do wsi. Po drodze przemyœliwuj¹,jak maj¹ nas, nowych, w³¹czyæ w tenca³y organizm, jakim jest ich wieœ.Narrator:Dêby z „Pod Dêbami” ju¿ dawno œciêto.Sta³y na drodze nowemu „sklepowi”, du¿emuwiejskiemu spo¿ywczakowi. Sklep matki ju¿nie wystarcza³. Pozosta³ zarzut Erwina, ¿ejego brat, Heinrich nic nie zrobi³ w obroniedêbów. Pozosta³ tylko jeden.Dzisiaj goœciom bardzo brakuje tychdêbów z „Pod Dêbami”.Heinrich Strittmatter:Tutaj mnie odwiedzali. Mo¿e znajdê poddêbami jeszcze jakiœ d¹b, mówi³ taki jedeni szuka³ gdzieœ na zewn¹trz jakichœ ma³ychdêbowych samosiejek.nehmen das Lüftchen mit in die Stadt. Dortwird es entweichen, wird sich mit Stadtluftmischen, mit dem Gestank, der ausRinnsteinen steigt, ganz aufgeben aber wirdes sich nicht, in Minderheit wird es weiterleben,als Lüftchen, das einmal durch dieBlätter unserer Eichen ging, auch wenns unsreNasen nicht glauben wollen.Habe ich unsere Eichen gesagt? Bin ichschon heimisch hier?Die Möbelkutscher schnallen die Futterbeutelab. Sie nehmen den Pferden die leergegrasteSteppe von den Mäulern, und sie strängendie Tiere an, und sie steigen auf den Sitz,und sie spalten die Luft mit den Peitschenriemen,und die Luft fährt knallend wieder zusammen.Der Sechser-Zug zieht an. Der Möbelwagenwendet vor unserem Haus.Habe ich unser Haus gesagt?Die Dorfleute packen ihre Arbeitsgeräte,gehen dorfeinwärts und sinnen nach, wie sieuns, die neuen Leute, in den Organismus, derihr Dorf ist, einbeziehen werden.Erzähler:Die Eichen von Unter Eechen sind längstgefällt. Sie standen einem neuen „Laden“,dem Dorfkonsum im Wege. Der Laden derMutter genügte nicht mehr. Und es bliebErwins Vorwurf, daß Bruder Heinrich nichtsgegen das Fällen unternommen hatte. Nureine Eiche blieb stehen.Matthias Körner31


Heute vermissen die Besucher die Eichenvon „Unter Eechen sehr“.O-Ton Heinrich Strittmatter:Die ham mich hier besucht. Vielleichtfinde ich unter Eechen noch ne Eiche, hat derMann gesagt und draußen nach Sämlingengesucht.Jetzt hab ich doch noch eine gefunden,sagte er. Aber das war keine Eiche das warEsche, hab ich ihm gesagt.Der hat später ne niedliche Kartegeschickt, die über meinem Arbeitsplatzhängt. Mit blühendem Baum, Text will ichauch noch vorlesen:Schöne Landschaft drauf, auf dem Bildund darunter steht:Man kann einen seligsten Tag haben ohneetwas anderes dazu zu gebrauchen als blauerHimmel und grüne Frühlingserde.Das ist ein Ausspruch von Jean Paul.Das Kärtchen hat er mir mitgeschickt unddas hat mir so gut gefallen daß ich es gleich ineinen Rahmen gemacht habe und hier übermeinen Arbeitsplatz gehängt habe. Das ist wunderschönanzugucken. In der Natur, wenn esdraußen kalt ist fühlt man sich richtig erwärmt.Ich dachte machst ihm ne Weihnachtsfreudeund habe Weihnachtskärtchen undEicheln geschickt.Dann kam Antwort: Se konnten mir keinegrößere Freude machen. Das schönsteGeschenk was ich zu diesem Weihnachtsfestbekommen habe. Ich werde versuchen, alleEicheln zu Pflanzen zu ziehen.Habe ich mich gefreut, daß ich ihm eineFreude gemacht habe.Erzähler:Heinrich Strittmatter zeigt mir noch Fotosvom Umbau des Ladens zum Museums:Schwarze Feuchtigkeitsränder durchziehenden Putz wie Jahresringe. Der Fußboden istausgeschachtet. Wo sind sie hin dieFußbodensteine mit den Abriebspuren durchHeidesand, Holzpantinen, Stiefel von Bauern,Russen und Bergarbeitern, mit den Kratzerndurch die Reitstiefel der Frau Baronin und mitden Schleifspuren der zu engen und deshalbhühneraugenproduzierenden Stadtschuhe derMutter?Znalaz³em jednak jeszcze jeden, mówi³.Ale to nie by³ d¹b, tylko jesion, powiedzia³emdo niego.Przys³a³ mi póŸniej œliczniutk¹ kartkê, którawisi nad moim miejscem pracy. Z kwitn¹cymidrzewami, chcia³bym odczytaæ te¿tekst:Piêkny krajobraz na tym obrazku, a podspodem:Mo¿na prze¿yæ swój najszczêœliwszydzieñ, nie potrzebuj¹c do tego niczego wiêcejjak b³êkitnego nieba i zielonej, wiosennejziemi.To jest sentencja Jean Paula.Przes³a³ mi kartkê, tak mi siê ona spodoba³a,oprawi³em j¹ zaraz w ramki i powiesi³emsobie tutaj, nad moim miejscempracy. Wspaniale siê na ni¹ patrzy. W rzeczysamej, jeœli na dworze jest zimno, cz³owiekczuje siê naprawdê rozgrzany.Pomyœla³em sobie, ¿eby mu sprawiæradoœæ na œwiêta i przes³a³em kartkê bo¿onarodzeniow¹,wraz z kilkoma ¿o³êdziami.Odpowiedzia³: „Nie móg³ mi Pan sprawiæwiêkszej radoœci. Najpiêkniejszy prezent jakidosta³em w tym roku. Postaram siê z ka¿dego¿o³êdzia wyhodowaæ sadzonki”.Bardzo siê z tego ucieszy³em.Narrator:Heinrich Strittmatter pokazuje mi jeszczezdjêcia z przebudowy sklepu na muzeum:czarne obwódki znaczone przez wilgoæ przeci¹ga³ywzd³u¿ tynku jak coroczne s³oje nadrzewach. Wykopano pod³ogê. Gdzie podzia³ysiê kamienne p³yty pod³ogowe, wytarteod piasku z wrzosu, przez drewniane chodaki,buciska ch³opów, ruskich i górników,porysowane przez buty do jazdy konnej panibaronowej, gdzie znaæ te¿ by³o œlady otaræzbyt w¹skich i dlatego te¿ notoryczniebêd¹cych przyczyn¹ odcisków miejskichbutów matki?Heinrich Strittmatter:Ka¿dy czytelnik z pocz¹tku wyobra¿asobie sklep inaczej. Ka¿dy ma oczywiœciejakieœ fantazje na jego temat, lub te¿ odnosiswoje wyobra¿enia do jakiegoœ znanegoma³ego sklepiku. Niektórzy z kolei myl¹sklep w swoich wyobra¿eniach z niewielk¹32


hal¹ targow¹. Tacy wchodz¹ do œrodka bardzozdziwieni: „ach to jest ten sklep!? A nie by³ onwiêkszy??” Nie, mówiê wtedy, nigdy nie by³wiêkszy.Kiedy matka zrezygnowa³a ze sklepu,przejê³a go Spó³dzielnia Spo¿ywcówKonsum. Wówczas by³em tutaj i mog³em lubmusia³em lub te¿ po prostu przej¹³em sklep,jako kierownik punktu sprzeda¿y z ramieniaSpó³dzielni. Trwa³o to jakieœ 2-3 lata, jak tupracowa³em. Potem w samej wsipostanowiono za³o¿yæ Spó³dzielniê, a mniewys³ano do spó³dzielczej szko³y, na jedenkwarta³. Gdy wróci³em tutejsza Spó³dzielniaSpo¿ywców Konsum, z siedzib¹ w Horno ju¿dzia³a³a. A ja mia³em 42 punkty sprzeda¿y,które do niej nale¿a³y, jako prezes zarz¹du.I tym w³aœnie siê zajmowa³em, do czasua¿ Spó³dzielnia Spo¿ywców Konsum zosta³arozwi¹zana.Narrator:To w tej historii jest miejsce, w którymhandel w Bohsdorfie i okolicy oraz ¿ywoti codzienne funkcjonowanie Strittmatterówponownie siê rozdzielaj¹. Dopiero czasywspó³czesne przynosz¹ ich kolejne zejœcie:turyœci przyje¿d¿aj¹cy do sklepu bardzomocno nakrêcaj¹ w Bohsdorfie koniunkturê.Heinrich Strittmatter po zakoñczeniuswojej przygody w Konsumie obra³ inn¹drogê.O-Ton Heinrich Strittmatter:Jeder Leser stellt sich den Laden erst malanders vor. Aber jeder hat seine eignePhantasie oder Vorstellung, oder vergleicht esmit irgend eem andern kleen Kramladen.Manche verwechseln das schon wieder mitner kleenen Kaufhalle. Und wenn se dannreinkommen: „Ach das ist der Laden!? Warder nicht größer??” Ne sage ich dann, der warnie größer.Als meine Mutter Laden aufgegeben hatte,hat der Konsum übernommen.Und da war ich hier und konnte odermußte oder habe den Laden übernommen alsVerkaufsstellenleiter vom Konsum.Das hat 2-3 Jahre gedauert da habe ichhier gearbeitet. Dann wurden diese Dorfkonsumgenossenschaftengegründet. Und daham se mich off Konsumschule geschickt, eenVierteljahr. Und wie ich wiederkam, dannwurde die Dorfkonsumgenossenschaften hiergemacht, mit dem Sitz in Horno. Und ichhatte die 42 Verkaufsstellen, die dazugehörten,als Vorstandsvorsitzender.Und das habe ich gemacht bis die Dorfkonsumgenossenschaftenwieder offgelöstwurde.Erzähler:Das ist in der Geschichte die Stelle, an dersich der Handel in Bohsdorf und Umgebungund die Strittmatterschen Lebenslinien wiederMatthias Körner33


trennen. Erst in der Gegenwart nähern sie sichwieder: Die Ladentouristen kurbeln dasGeschäft in Bohsdorf kräftig an.Heinrich Strittmatter ging nach seinerKonsum-Zeit andere Wege.O-Ton Heinrich Strittmatter:Damals bin ich dann nach Lübbenaugekommen zum Kraftwerksbau. Durch meineFrau, die ich dann kennengelernt habe. Späterhabe ich mich noch mal off die Schulbankgesetzt und hab den Baumaschinistengemacht. Und hab dann 17 Jahre lang Kränegefahren und die Häuser mit aufgebaut unddann Bagger gefahren bis zum hohenRentenalter. Ich hab ja nicht bis 65 sondernbis 67 habe ich gearbeitet.Erzähler:In dem Ladenmuseum fehlen jene Spurenvon Vergangenheit und Vergänglichkeit wieich sie noch auf den Baufotos entdeckt habe.Alles ist geschniegelt. Heinrich schließt dieLadentür ab und verspricht mir als großeAusnahme noch einen Aufstieg zu Originalen.O-Ton Heinrich Strittmatter:Das ist die Treppe zu dem Rumpelboden.Wo wir noch schnell roffgehen wollen.Das ist alles was de im Film gesehen hast.…So jetzt kommen wir ins Paradies.Erzähler:Während Heinrich den undichten Stellende Daches nachspürt, betrachte ich das gigantischeSammelsurium an Krimskrams auf demBoden. In Regalen, in Schachtel, auf und inSchränken deren Türen offenstehen, aufBänken und Kisten, in Fässern und Tüten,überall Requisiten aus der StrittmatterschenFamiliengeschichte:Küchenmöbel von der Mutter, Fleischwölfe.Messerputzmaschinen, Stiefelknecht,elektrischer Futterdämpfer...O-Ton Heinrich Strittmatter:Das war die erste elektrische Waschmaschine,die es gabDas sind noch Teile von unserem Kinderspielzeug.Stabilbauksten, wenn de das kennst.Das war mein wunderbarstes Geschenk, wasich mal zu Weihnachten gekriegt habe.Da hat der Erwin mitgemacht und michdroff gebracht, das nach Vorlage zu bauen.Heinrich Strittmatter:Wówczas trafi³em do Lübbenau, nabudowê elektrowni. Za spraw¹ mojej ¿ony,któr¹ wtedy pozna³em. PóŸniej jeszcze raztrafi³em do szkolnej ³awy, gdzie zrobi³emoperatora maszyn budowlanych. A potemprzez 17 lat pracuj¹c na dŸwigach obrotowych,budowa³em domy. PóŸniej znów, a¿do póŸnego wieku emerytalnego jeŸdzi³emkopark¹. Pracowa³em przecie¿ nie do 65. lat,ale a¿ do 67. roku ¿ycia.Narrator:W Muzeum Sklepu brakowa³o tamtychœladów przesz³oœci i krótkotrwa³oœci, któreuda³o mi siê jeszcze odkryæ na zdjêciachz przebudowy sklepu. Wszystko jest piêkniewypieszczone i wychuchane. Heinrichzamkn¹³ na klucz drzwi od sklepu i obieca³ miw drodze wielkiego wyj¹tku jeszcze jedn¹wycieczkê na górê – do autentycznych œladówhistorii.Heinrich Strittmatter:To s¹ schody do graciarni na strychu.Gdzie jeszcze chcemy na sekundê wejœæ.To jest wszystko, co widzia³eœ w filmie....A zatem teraz wkraczamy do raju.Narrator:Podczas gdy Heinrich tropi³ dziury w dachu,przygl¹da³em siê gigantycznej zbieraninieró¿nego rodzaju gratów, walaj¹cych siêpo ca³ym strychu. Na rega³ach, w pud³ach,w szafach i na szafach, stoj¹cych szerokootworem, na ³awkach i skrzyniach, w beczkachi torbach, wszêdzie rekwizyty z rodzinnejhistorii Strittmatterów. Meble kuchennematki, maszynki do miêsa, zmywarki do no¿y,pacho³ek do butów, elektryczny poch³aniaczzapachów...Heinrich Strittmatter:To by³a pierwsza pralka elektryczna, jakasiê ukaza³a.To s¹ jeszcze elementy z naszych zabawekdzieciêcych. Pude³ko z klockami, jeœli sobieprzypominasz. To by³ mój najwspanialszyprezent, jaki dosta³em na gwiazdkê. Erwinbra³ w tym udzia³, pokaza³ mi te¿ jakbudowaæ z klocków wed³ug wzoru.To by³y puszki na cukierki. Tak kiedyœpakowano cukierki. A kiedy nie zosta³y zaraz34


jeden za drugim wyprzedane, wszystkie zarazskleja³y siê w jedn¹ bry³ê. Wtedy matka robi³az nich cukierkowy gruz. Rozdawa³a gopóŸniej klientom dla dzieci, tym, którzy robilizakupy za wiêcej ni¿ 10 marek.By³o jeszcze ³ó¿ko moich rodziców. Boki³ó¿ka, materac miêdzy nimi (jakiœ kot siêprzestraszy³ i zacz¹³ miauczeæ). No Miszka,co z tob¹?Narrator:Tutaj na sklepowym strychu czas krêci siêchaotycznie w kó³ko. Manifest PartiiKomunistycznej autorstwa Karola Marksale¿y obok którejœ edycji ¿urnala modyVobachs. Lokalna gazeta „Lausitzer Rundschau”,która w³aœnie œwiêtuje okr¹g³¹rocznicê powstania DDR, za s¹siada ma star¹pompê do nafty, bêd¹c¹ niegdyœ czêœci¹wyposa¿enia sklepu.Heinrich Strittmatter:To by³a dzieciêca wanienka. Cynkowa. Jaju¿ by³em k¹pany i Erwin tak¿e.(Heinrich myszkowa³ dalej)Coœ tu jeszcze pachnie, musia³y tu byæperfumy.Kostka roso³owa Knorra te¿ jeszczesprzed wojny. Tam z ty³u stoi maszynka dokrojenia chleba. Sta³a z ty³u w kuchni, mamanie specjalnie lubi³a opieraæ cokolwieko pierœ, dlatego te¿ wola³a kroiæ chleb namaszynce.Das waren Bonbonbüchsen. So wurdenBonbons angeliefert. Und wenn die nicht hintereinanderverkauft wurden, sind die och allezusammengeklebt. Dann hat meine Mutter gestäkertund übrig blieb bloß noch Bonbongrus.Das hat se dann, bei denen, die über 10 Markeingekooft ham, für die Kinder mitgegeben.Das war noch das Bettgestell von meinenEltern. Bettwände, Matratze dazwischen (eineKatze wird aufgeschreckt und mauzt) NaMischka. Was ist mit dir.Erzähler:Hier auf dem Laden-Boden ist die Zeitdurcheinandergewirbelt. Das Manifest derKommunistischen Partei von Karl Marx liegtneben einer Ausgabe von Vobachs Modenzeitung,die Lokalzeitung „Lausitzer Rundschau”,die einen runden DDR-Geburtstagfeiert hat die Petroleum-Pumpe aus der altenLadenausrüstung zur Nachbarschaft.O-Ton Heinrich Strittmatter:Das war die Kinderbadewanne. NeZinkbadewanne. Da bin ich och schon dringebadet worden und der Erwin och.(Heinrich schnüffelt)Ja das riecht noch een bißchen, mussParfüm gewesen sein.Knorr Suppenwürfel ist och noch vonvorm Kriege. Hinten steht noch eene Brotschneidemaschine.Die hatten wir hinten inder Küche, weil meine Mutter nicht gerne wasMatthias Körner35


gegen die Brust gestemmt hat. Die hat liebermit Maschine die Schnitten abgeschnitten.Das ist ne Mohnmahle, Der muß erst vormBacken durchgequetscht worden. Die stand inder Backstube. Da sind die Leute mit selbstgeerntetem Mohn gekommen: Wir wollenKuchen backen, kannst nicht mal schnellzwee Pfund Mohn malen.Ja wenn sich niemand drum kümmert,dann geht es och den Bach runter. Aber derVerein hat schon alles notiert, was hier ist.(schaltet einen alten Lichtschalter)Die Schalter hat der Erwin och immernoch angeguckt überall. Hat sich gefreut, daßse noch da sind.Ich dachte immer was rennt der dennimmer so rum und guckt, dabei hat er eenRoman geschrieben. Da waren eben sogar dieSchalter vertraute Leute.(Wir gehen die Treppe vom Boden hernter,die Treppe quietscht)Erzähler:Das Quietschen der Treppe ist geblieben.Nur die Raschel-Melodie der Eichenblätterfädelt sich nicht mehr dazwischen. Der neueLaden an der Stelle der Eichen ist längstgeschlossen. Die Bohsdorfer fahren in denLausitz-Center einkaufen. Dort gibt es auchBrot. Das schmeckt wie überall. Der Fortschrittebnet längst auch Bohsdorf ein. Herausragenwird vielleicht künftig ein Strittmatter-Denkmal,das von Verein schon „angedacht”ist. Wird der Pferdenarr Erwin dann hoch zuRoß in sein Kindheits-Dorf sehen? Was werdenihm die Reiter-Standbild-Denkmal-Macherstatt des Schwertes in die Hand drücken?Oder wird es ein ganz modernes Denkmal, einHologramm, wie auf der EC-Karte, nur ebenviel größer. Und aus verschiedenenBlickwinkeln ändert sich der Kopf, verwandeltsich vielleicht sogar in den Heinrich?Und in der Edelstahlfläche ringsumspiegelt sich nur noch Vergangenheit.Wo wird dann der Spiegel stehen, der dieGeschichten des Dorfes zu großer Geschichtespiegelt?Ist der Film vielleicht ein solcher Spiegel?Ich frage den Szenenbildner des Laden-FilmsLothar Holler.A to jest m³ynek do mielenia maku, którydopiero tu¿ przed pieczeniem powinien byæprzetarty. M³ynek sta³ w piekarni.Przychodzili do nas ludzie z w³asnym,zebranym przez siebie makiem i zagadywali:„Chcemy upiec ciasto, nie zmieli³byœ szybkodwa funty maku?”Tak, jak nikt siê o to nie troszczy, towszystko siê w palcach roz³azi. Ale stowarzyszeniewynotowa³o ju¿ wszystko, co tujest.(w³¹czy³ stary kontakt)Erwin te¿ zawsze wypatrywa³ tych starychkontaktów. Cieszy³ siê, ¿e jeszcze s¹.Zawsze zastanawia³em siê, co on tak biegawko³o i patrzy, a on przy tym swoim bieganiunapisa³ ksi¹¿kê. Ludzie wierzyli, ¿e nawet tekontakty tam s¹.(schodzimy po skrzypi¹cych schodach zestrychu)Narrator:Skrzypienie schodów pozosta³o. Tylkoszeleszcz¹ca melodia dêbowych liœci niesp³ynie ju¿ spomiêdzy nich. Nowy sklep,który powsta³ w miejsce dêbów, jest od dawnazamkniêty. Mieszkañcy Bohsdorfu je¿d¿¹ nazakupy do Centrum £u¿yckiego. Tam te¿ jestchleb, który smakuje jak wszêdzie. Postêprówna te¿ wieœ Bohsdorf. W przysz³oœci sterczeæbêdzie byæ mo¿e tylko pomnikStrittmattera, który jest ju¿ w zamyœle stowarzyszenia.Czy Erwin, maniak koni, spojrzyjeszcze kiedyœ na wieœ swojego dzieciñstwaz wysokoœci konia? Co wcisn¹ mu do rêkizamiast miecza Inicjatorzy-Pos¹gu-Statuy-JeŸdŸca? A mo¿e bêdzie to ca³kiem nowoczesnypomnik, hologram, jak na karciebankomatowej, tylko znacznie wiêkszy.I z ró¿nych k¹tów widzenia zmieniaæ siê bêdzieg³owa, byæ mo¿e przeobra¿aæ siê bêdzienawet w g³owê Heinricha? A powierzchnia zeszlachetnej stali dooko³a odbijaæ bêdzieprzesz³oœæ. Tylko gdzie bêdzie sta³o lustro,które historiê wsi odbije w wielk¹ historiê?A mo¿e film jest tym lustrem? PytamLothara Hollera, scenografa filmu „Sklep”.Lothar Holler:To przecie¿ nie s¹ œwietne, zadziwiaj¹ceobrazy. To s¹ codzienne rzeczy, pude³ka36


zapa³ek, butelki mleka, siatki z zakupami, tow³aœciwie podkreœla ¿ycie i je tworzy. Œwiece,jak one wygl¹daj¹, te rzeczy, to nie jest piêknyobraz. Ale w ten sposób tych wszystkichcodziennoœci jeszcze nikt nie zebra³, onezosta³y tu u¿yte.Co jak zafunkcjonowa³o, to trzebawiedzieæ.Jedno, to historyczny materia³ o Strittamatterzeuczyniæ mo¿liwie autentycznym, ale toprowokuje, kusi aby stworzyæ wiêcej planóww tle, pokazaæ wiêcej politycznych i filozoficznychzwi¹zków.Erwin Strittmatter czyta fragmentpowieœci „Sklep”:Spacerujê tak¿e trochê wieczorami.Spogl¹dam na kwitn¹ce niebo. Gwiazda stoiobok gwiazdy, jak godziny – jedna obokdrugiej – chocia¿ jedna piêæ, a druga kolejnedziesiêæ lat œwietlnych jest ode mnie oddalona.Ja, kulej¹cy starzec, bêdê zatem dlaobserwatora w kosmosie za piêæ lub zadziesiêæ lat jego teraŸniejszoœci¹.Narrator:Czas up³ywa. Ostatnia filmowa mg³a ju¿dawno siê rozp³ynê³a, jak wiatr od strony„dêbów”, który znikn¹³ w dalekim i szerokimœwiecie.Znów stojê z Heinrichem Strittmatteremw sklepie. Wszystko jest tak jak udekorowanena scenie w teatrze. Z trudem przychodzi miwyobraziæ sobie, ¿e w³aœnie przedstawionoprawdziwe ¿ycie. W budynku Konsuma zarazobok powsta³o w miêdzyczasie miejscespotkañ Stowarzyszenia Erwina Strittmattera.W tym samym miejscu zatem, w którymniegdyœ wiatr podwiewa³ dêbowe liœcie.Heinrich Strittmatter przejecha³ p³ask¹d³oni¹ po sklepowej ladzie, jakby zmiata³ostatni okruch. Potem strzeli³ szelkamii wyszed³ z nowego Starego Sklepu. I nagletak jak Bossdom rozwia³ siê wraz z wiatrem.T³umaczenie Grzegorz GorzechowskiLothar Holler:Es sind ja nicht die tollen Bilder. Dietäglichen Sachen sind’s die Streichholzschachteln,die Milchflaschen, die Netze, dieBrotnetze, das macht das Leben ja eigentlichaus. Die Kerzen, wie sahen die aus, dieseDinge, Nicht een tolles Bild. Aber soAlltäglichkeiten hat keiner gesammelt, diewurden verbraucht.Wie was funktioniert hat, das muß manwissen.Das eine ist, den historische StoffStrittmatter, authentisch zu machen, aber esreizt einen mehr die Hintergründe zu inszenieren,mehr die politischen und philosophischenZusammenhänge.O-Ton Erwin Strittmatter liest aus dem„Laden”:Ich gehe auch nachts ein wenig umher,sehe mir den blühenden Himmel an. Sternsteht bei Stern, als Stünden sie nebeneinander,obwohl einer fünf und ein anderer zehnLichtjahre von mir entfernt ist. Ich, der hinkendeAlte, werde also für einen Beobachter imKosmos nach fünf oder nach zehn JahrenGegenwart sein.Erzähler:Zeitchen vergeht. Der letzte Nebel imFilm ist längst verflogen, wie der Wind von„die Eechen“, der sich im Möbelwagen in diegroße weite Welt verflüchtigte.Ich stehe wieder mit Heinrich Strittmatterim Laden. Alles ist wie bei der Dekoration aufder Theaterbühne. Mit fällt die Vorstellungschwer, daß sich hier einmal richtiges Lebenabgespielt hat. In dem Konsumgebäude nebenanist inzwischen eine Begegnungsstätte desErwin-Strittmatter-Vereins. An jener Stellealso, wo einst der Wind in die „Eechen“ fuhr.Heinrich Strittmatter fährt mit der flachenHand über die Ladentheke, als gelte es, letzteKrümel wegzuwischen. Dann schneppert ermit seinen Hosenträgern und geht aus demneuen Alten Laden. Und plötzlich ist mir, alssei auch Bossdom verweht.Matthias Körner37


Grzegorz ¯egleñNawiedzonypojawi³a siêotworzy³a skrzyd³adrzwib³yskawic¹ oczuunios³a skrawekb³êkituktóry to ju¿ raznawiedzi³ mnie anio³w uœcisku bramPoca³unekzamilkliœmyw kroplach spojrzeñnurkowaliœmyjakbyœmy mieli wypowiedzieæzaklêcietyle s³ów w milczeniuzasialiœmyo zachodzie rumieñcówzerwan¹poziomk¹ ustprzemówiliœmy38


Grzegorz ¯egleñ***pamiêtasztamtej nocytak bliskona jeden oddechujrzeliœmyprzeœwituj¹ce niebow sieci gwiazdwy³owi³em blaska ty wskaza³aœmleczn¹ drogêna tarczy niebajednym ruchem wargodczytaliœmy przysz³oœæpamiêtasz39


Andrzej K. WaœkiewiczWtedy i terazNiesforny kosmykWidzia³em, wiêc literackie obrazy mam za prawdziwe. Pod koniec siódmej klasy, chyba nagodzinie wychowawczej, ale nie rêczê, przyszed³ do nas kolega z ZMP. Jakoœ nie potrafiê sobieprzypomnieæ czy w klasie by³a katedra czy tylko stó³. Pamiêtam tylko, ¿e na pewno sta³, niesiedzia³. Pewnie, bo i tego nie pamiêtam, opowiada³ nam, ¿e gdy ju¿ skoñczymy szko³êbêdziemy mogli wst¹piæ do Organizacji. I pewnie o tej Organizacji, jej roli i o tym, jakim tozaszczytem, ale i trudnym obowi¹zkiem, jest nale¿enie do niej nam mówi³. Nie pamiêtam,a nie chcê o tym, co s³ysza³em opowiadaæ wedle utrwalonych w pamiêci powieœciowych wersji.By³ wysoki, szczup³y; blondyn w zielonej koszuli z czerwonym krawatem. Mówi³,i w pewnym momencie sta³o siê to, co utrwalili pisarze: gwa³townym, a mo¿e tylko – niecierpliwymruchem g³owy odrzuci³ opadaj¹cy na czo³o niesforny kosmyk. Bo uczesany by³, myœlê,wedle normy: do góry. A wtedy, by ów niesforny kosmyk odrzuciæ, trzeba g³owê wpierwpochyliæ, a potem gwa³townie podrzuciæ do góry. Chyba nie czesa³ siê na bok, bo wówczas ruchjest inny – do do³u z lewa a potem do góry na prawo. Muszê sprawdziæ jak to wygl¹da³o w filmachz epoki. Pewnie te¿ zosta³o utrwalone. Na niemieckich filmach o kilkanaœcie latwczeœniejszych jest; ale wtedy m³odzieñcy czesali siê na bok.24 VI 2004DrogaChodzi³em t¹ drog¹ codziennie – do szko³y i ze szko³y. U jej koñca by³ most, drewniany,z dziur¹ w œrodku. Musia³a w ten most waln¹æ bomba, albo mo¿e ktoœ rzuci³ granat, a potemprzez tê dziurê przerzucono k³adkê wisz¹c¹ na linach, w¹sk¹ i chybotliw¹, ale z porêczami.Mówiliœmy na ni¹: ponton. A potem z mostu wchodzi³o siê pod górê. Z prawej strony by³ sklep,z lewej, nieco dalej szko³a. Ale teraz nie o niej, lecz o drodze. A raczej o kamieniach, którewzd³u¿ niej (z lewej strony gdy szed³em do szko³y, a z prawej gdy z niej wraca³em) le¿a³yw starannie u³o¿onych pryzmach. Granitowa kostka. Droga by³a zwyk³a, gruntowa. Gdy pada³o,rozmiêka³a. Wiêc pewnie mia³a byæ wybrukowana, albo mo¿e nawet wyasfaltowana i ta kostkamia³a byæ podk³adem. Nie zd¹¿ono. Kamienie zosta³y, wspina³y siê na nie pêdy je¿yn, gdzieniegdzieporasta³y traw¹. Z takich kamieni niewiele da siê zrobiæ, mog³yby ostatecznie byæ u¿ytena podmurówki, ale – póki co – domy i obejœcia by³y ca³e, wiêc le¿a³y spokojnie. Czasem,wracaj¹c ze szko³y, ktoœ je przewróci³, albo osunê³y siê, gdy wbiegaliœmy na pryzmê. Le¿a³yi czeka³y. Potem ju¿ tam nie bywa³em, wiêc nie wiem co siê z nimi sta³o.10 V 200540


ÈapekMia³em wybór – albo ta ksi¹¿ka albo samolocik na drucie. To by³o nawet interesuj¹ceurz¹dzenie. Dwa elementy: wygiêty druciany prêt – z jednej strony r¹czka, z drugiej stoj¹cy dogóry szpikulec, i drugi prêt – z jednej strony skrêcona tulejka z drutu, z drugiej drewnianysamolocik ze œmig³em. Gdy siê je z³¹czy³o i obraca³o kolistym ruchem – samolocik lata³. Œmig³owtedy, myœlê, wirowa³o, ale g³owy za to nie dam. Chcia³em mieæ ten samolocik, ale – gdy j¹obejrza³em – bardziej ksi¹¿kê. By³a du¿a, w sztywnej oprawie, i mia³a wiele obrazków. By³ao psie, który nazywa³ siê Lejek. Zapamiêta³em te¿ nazwisko autora, bo nie doœæ, ¿e by³oœmieszne, to jeszcze nad pierwsz¹ liter¹ by³ taki zabawny odwrócony daszek. Wiêc wybra³emksi¹¿kê. Czy coœ jeszcze prócz tej ksi¹¿ki i samolocika mog³em wybraæ – nie pamiêtam. Alemusia³em dokonaæ wyboru, bo mama kaza³a, gdy bêdê wraca³ ze szko³y kupiæ cukier. A niemog³em go tak po prostu kupiæ, musia³em coœ jeszcze. Z produktów, tak nazwijmy – nie pierwszejpotrzeby. Potem dowiedzia³em siê, ¿e to, czego dokona³em, nazywa³o siê sprzeda¿¹wi¹zan¹. A jeszcze póŸniej, ¿e to by³ element wielkiego projektu spo³ecznego. W jego realizacji,ca³kiem nieœwiadomie, uczestniczy³em. PóŸniej, gdy o tym myœla³em, uœwiadomi³em sobie,¿e wybieraj¹c spoœród wartoœci ucieleœnionych w rzeczach, wybra³em te najwy¿sze. Te, którymto wszystko mia³o s³u¿yæ, i w czym kry³o siê ostateczne spe³nienie nowego cz³owieka. Gdybymi siê teraz chcia³o bawiæ – móg³bym czyn, którego dokona³em, wybór, który by³ przecie¿ swobodny,choæ dokonywa³ siê w nie przeze mnie ustalonych ramach, interpretowaæ wedle tamteji dzisiejszej optyki. Ba, wpisywaæ w opcje przeró¿ne, aksjologie rozliczne. Nie chce mi siê, mami teraz wybór. I te¿, chc¹c nie chc¹c, zap³acê zañ.Zabawne – znów, jak wtedy, stajê przed podobn¹ koniecznoœci¹. Chc¹c kupiæ w kioskuksi¹¿kê z gazetowej kolekcji, powinieniem kupiæ tak¿e gazetê. Mam j¹ sk¹din¹d, wiêc paniz kiosku sprzedaje mi sam¹ ksi¹¿kê. Wiêcej ludzi kupuje gazety ni¿ ksi¹¿ki, rachunek siê zgodzi.Czy wtedy te¿ tak bywa³o, nie rêczê, choæ pewnie nakazy dawa³y siê obejœæ.I to mo¿na wpisaæ w du¿¹ spo³eczn¹ strukturê. Ustaliæ regu³y, motywy, ods³oniæ to, co skrywaj¹oficjalne deklaracje. W ma³ej cz¹stce odkryæ czêœæ wiêkszej ca³oœci. A tak¿e sieæ wzajemnychpowi¹zañ elementów niekoniecznie widocznych na pierwszy rzut oka. I wszystko razempoddaæ ideologicznej interpretacji.Nie chce mi siê. Wolê widzieæ siebie – ch³opca, i siebie – daleko bardziej dojrza³ego– kupuj¹cego produkt, który jest czymœ wiêcej ni¿ zwyk³ym przedmiotem konsumpcji,przygl¹daj¹cego siê tej czynnoœci i widz¹cego w niej siebie, i to, co siê w owej czynnoœci porówni skrywa i ods³ania.Mia³em i mam wybór. W nie przeze mnie ustalonych ramach.Mogê je wszelako rozpoznaæ. I siebie w nich.10 V 2005ZMP – trzy epizodyZwyciêstwo kolektywuTo pewnie by³a studniówka, nie zwyk³e sobotnie tañce. Ju¿ chyba po tym jak na œcianachartysta wymalowa³ trzy wielkie obrazy przedstawiaj¹ce wieœ spó³dzielcz¹. Co by³o na dwu – niepamiêtam, wydaje mi siê, mgliœcie, ¿e na jednym z nich – orka zmechanizowana: traktory, p³ugiwieloskibowe. Ten wszak¿e, który znajdowa³ siê na du¿ej œcianie, naprzeciw drzwi wejœciowychzapamiêta³em. Przedstawia³ dorodne krowy pij¹ce z wielkiego betonowego poid³a. Z boku by³Andrzej K. Waœkiewicz41


chyba kran, co dokumentowa³o, ¿e wieœ ma ju¿ bie¿¹c¹ wodê. Czy w tle wznosi³y siê s³upyz przewodami elekrycznymi, nie pomnê, ale chyba by³y, bo to jedna z ikon okresu. Sta³em podtym obrazem, tañce siê jeszcze nie zaczê³y, i wtedy ktoœ ze starszych klas, pewnie przewodnicz¹cyszkolnego ZMP, triumfalnie obwieœci³, ¿e dwie kole¿anki z klasy maturalnej dojrza³yi postanowi³y wst¹piæ do Organizacji. Dot¹d trzyma³y siê z boku, teraz s¹ z nami, w kolektywie.Dojrzewa³y d³ugo, ale przecie¿ dojrza³y. Kolektyw zwyciê¿y³.Zerwa³y siê oklaski, trwa³y d³ugo. Czy zaœpiewano tak¿e pieœñ organizacyjn¹, nie pomnê.A potem kolektyw otoczy³ nowe kole¿anki, wzi¹³ je na rêce i podrzuca³ do góry. Coœ pewnieskandowano, gratuluj¹c s³usznego wyboru.Pe³ne zjednoczenie.A potem by³y tañce.Ró¿a Luksemburg i Król Maciuœ PierwszyBy³em w Organizacji. Kiedy wst¹pi³em, nie pamiêtam. Pewnie na pocz¹tku nauki, jak tylkorobiono zapisy nowoprzyjêtych. To trwa³o zbyt krótko, bym móg³ wejœæ do aktywu. Nie jeŸdzi-³em, jak starsi, na agitacje. Na razie uczestniczy³em w szkoleniach. Jedno z nich zapamiêta³em.Kolega z klasy, Tyliszczak siê nazywa³, wyk³ada³ o b³êdach luksemburgizmu. Pewnie prócznas by³ ktoœ ze szkolnego aktywu i, wydaje mi siê, tak¿e któryœ z nauczycieli. S³ucha³em, alepod ³awk¹ mia³em roz³o¿on¹ ksi¹¿kê - Króla Maciusia I. Musia³em siê pochyliæ i w ten sposóbwyró¿niæ siê spoœród siedz¹cych. I wtedy ktoœ do mnie podszed³, nauczyciel albo funkcyjny,i skonfiskowa³ ksi¹¿kê.Otrzyma³em karê dyscyplinarn¹. Przez miesi¹c ze szkolnej biblioteki mog³em po¿yczaætylko ksi¹¿ki zawodowe. ¯adnych innych. Czy w³aœnie wtedy przeczy³em broszuryo frapuj¹cych tytu³ach Krowa pyskiem doi i Kto jest najwiêkszym szkodnikiem buraków? Ten, ktoim liœcie obrywa! - nie pamiêtam. Wiem, ¿e je czyta³em.W analizê b³êdów, które pope³ni³a sk¹din¹d wielka rewolucjonistka wg³êbia³em siê du¿opóŸniej.A z koleg¹ Tyliszczakiem nawet siê zaprzyjaŸniliœmy. Na studniówce piliœmy, raczejw sporych iloœciach wino marki „Tur”, mnie jakoœ s³u¿y³o, jemu mniej, zrobi³a siê afera i niedopuszczono go do matury.O wielu rzeczach nie wiedzia³em i nie wiem, ale to, ¿e Ró¿a Luksemburg pope³ni³a powa¿neb³êdy teoretyczne, i ¿e tyczy³y one przede wszystkim problemów narodowych, zapamiêta³em nazawsze.Mia³em podzieln¹ uwagê.Nasza organizacjaNie ma co kpiæ – Organizacja by³a potêg¹. Co najlepiej udowodni³a sprawa kolegi Roga,z równoleg³ej do mojej klasy. By³o tak oto, ¿e w czasie lekcji jêzyka rosyjskiego kolega Rógzachowywa³ siê niew³aœciwie. Mo¿e rozmawia³, mo¿e siê œmia³, doœæ ¿e nauczyciel nie wytrzyma³i wyr¿n¹³ go w mordê. Kolega Róg postawi³ sprawê na szkolnej organizacji ZMP, ta zaœ zorganizowa³awspólne zebranie z POP PZPR.S¹d nad tym, który naruszy³ socjalistyczne normy moralne.Kolega Róg zachowywa³ siê, byæ mo¿e niew³aœciwie, lecz nauczyciel obrazi³ nie tylko ucznia,ale w jego osobie tak¿e Organizacjê, której kolega Róg jest cz³onkiem, nie mo¿e wiêc pe³niæzaszczytnej funkcji wychowawcy m³odego pokolenia. Nie ma innej mo¿liwoœci – musi opuœciæszko³ê. Och, nauczyciel przeprosi³ i kolegê Roga, i Organizacjê, powo³a³ siê na prze¿yciawojenne i chyba tak¿e obozowe, jeœli nie konfabulujê, równie¿ na to, ¿e jest cz³onkiem Partii,wiêc w ¿aden sposób nie chcia³ w osobie kolegi Roga naruszyæ honoru Organizacji. Organizacjanie ust¹pi³a. Nauczyciel przesta³ nas nauczaæ.42


Po nim przysz³a m³oda i ³adna. Lubi³em j¹, bo nie krzycza³a i rosyjskie teksty pozwala³astreszczaæ po polsku.Za tym zwolnionym raczej nie przepada³em. Zreszt¹ star³em siê z nim na samym pocz¹tku.Wezwa³ mnie do tablicy i kaza³ pisaæ: urok pierwyj, a ja s³abo pamiêta³em bukwy. Potem, gdyju¿ jako tako czyta³em, to z fatalnym akcentem, wiêc wrzeszcza³ na mnie: biezudarnyje o czytajetsjatak a, ty durak. Chyba obudzony ze snu potrafiê to zdanie prawid³owo wyartyku³owaæ.Czy zwolnienie mnie obesz³o, ju¿ nie wiem. Ale pewnie czu³em siê nieŸle, silny wœród silnych.A potem nie by³o ju¿ Organizacji. Sz³o nowe. PóŸn¹ jesieni¹ zebrano nas do kopaniaburaków. Rêcznie. Jeœli siedzia³ miêkko dawa³o siê go po prostu wyrwaæ, jeœli nie – wpierw trzebaby³o podwa¿yæ wide³kami, takimi dwuzêbowymi ze specjaln¹ poprzeczk¹ do naciskaniabutem. Ziemia ju¿ by³a przemarzniêta, wiêc sz³o to niesporo, rêce grabia³y. W gazetach pisalio strajkach, my te¿ postanowiliœmy zastrajkowaæ. Systemem, jak mówiliœmy, w³oskim. Toznaczy nie opuœcimy miejsca pracy, ale i roboty nie podejmiemy, bêdziemy z tymi wide³kamimaszerowaæ gêsiego po miedzy, dok¹d prowadz¹cy zajêcia nie puœci nas do domu.Puœci³. Ale zaraz potem zebra³a siê rada pedagogiczna, wezwano nas i kazano wskazaæprowodyrów. Nie wskazaliœmy, wiêc nam ich wskazano. G³ównymi byli najstarsi, kolejnymi –podle wzrostu. Ani potwierdziliœmy, ani zaprzeczyliœmy, w ka¿dym razie nie chcieliœmywymieniæ ¿adnych nazwisk. W ten sposób milcz¹co uznaliœmy s³usznoœæ zarzutów. Najbardziejwinni opuœcili szko³ê, kolejnym zabrano stypendia.Ja by³em wœród œredniaków. I pod wzglêdem wieku, i pod wzglêdem wzrostu.Czy by³o to ju¿ wówczas, gdy dzia³a³a nowa organizacja (nie, jej z du¿ej litery pisaæ niemo¿na) czy mo¿e siê dopiero organizowa³a, nie wiem.Tamtej w ka¿dym razie na pewno ju¿ nie by³o.A kolega Róg du¿o póŸniej znalaz³ siê – wraz ze mn¹ i Filipiukiem z mojej klasy, znanymlekkoatlet¹ – wœród tych, co rozs³awili imiê szko³y. Zdaje siê – uratowa³ ton¹cego.11 V 2005Jak nie zosta³em cz³onkiem PartiiGdy teraz to sobie t³umaczê – nie potrafiê odpowiedzieæ inaczej jak tylko, ¿e z wygodnictwai oportunizmu. Choæ, zdaje siê, w pewnym momencie mówi³em, ¿e Majakowski i Broniewskitak¿e nie byli. Namawiano mnie zreszt¹ tylko dwa razy. Najpierw w pierwszej firmie, w którejpracowa³em. Dyrektor by³, ktoœ jeszcze te¿, w sumie jednak zbyt ma³o by powo³aæ POP, dzia³a³atylko grupa, a firma, jakby nie by³o, szczebla wojewódzkiego. Wstyd. Wiêc dyrektor odby³ zemn¹ rozmowê. Odpowiedzia³em, standardowo, ¿e jeszcze nie dojrza³em, i na tym siê skoñczy³o.On te¿ pewnie pyta³ rutynowo.Nic mnie, tak naprawdê, nie wstrzymywa³o. Ani wzglêdy religijne, ani ideowe. By³emw ZMP, potem w ZMW, ca³kiem wiêc logiczne gdybym by³ i w PZPR. Chêtnie zapisa³em siê naWUML, naukê tam wspominam ca³kiem dobrze i ceniê sobie dyplom.A potem zosta³em cz³onkiem ZSL. Nied³ugo potem zacz¹³em pracowaæ w „GazecieCh³opskiej”, gdy j¹ zlikwidowano, Boles³aw Soliñski zatrudni³ mnie w „Nadodrzu”.I wtedy, ju¿ po kilku latach pracy, odmówi³em ponownie. Z motywów równie g³upichi wygodnickich.By³o to tak, ¿e sekretarz redakcji i moja kierowniczka dzia³u wezwali mnie na rozmowê.Andrzejku, mówi sekretarz (i redakcji i POP), twoje wiêzi ze wsi¹ ca³kiem siê rozluŸni³y, nie maAndrzej K. Waœkiewicz43


wiêc powodów abyœ by³ nadal w partii ch³opskiej, zw³aszcza, ¿e ideowo nie masz pewnie¿adnych zastrze¿eñ i my te¿ nie mamy.Nie, odpowiedzia³em, nie mam ¿adnych oporów, pozwólcie jednak, ¿e opowiem wam pewn¹historyjkê.Otó¿ mój nauczyciel mechanizacji rolnictwa z technikum, dobrze wykszta³cony fachowiecby³ w tej samej partii co ja. Co pewien czas stawa³a sprawa powo³ania go na dyrektora, jak nietego to innego technikum. Taka decyzja musia³a byæ podjêta na szczeblu KomisjiPorozumiewawczej Partii i Stronnictw Politycznych. I wtedy, gdy dyskutowano kandydaturê,ktoœ z partyjnych mówi³: dobry towarzysz, œwietny fachowiec, ale jego ¿ona nosi feretrony, a onnijak nie potrafi wp³yn¹æ, by przesta³a manifestowaæ religianctwo. Gdy to siê powtarza³o, gdybezustannie ci¹gano go za ¿onê, podj¹³ jedynie s³uszn¹ decyzjê: zielon¹ legitymacjê wymieni³na czerwon¹. ¯ona feretrony dalej nosi³a, fideistyczne sk³onnoœci manifestowa³a, przeszkodywszak¿e przesta³y byæ przeszkodami, otrzyma³ dyrektorsk¹ nominacjê. Czy chcecie, bympodobnie post¹pi³?Nie, Andrzejku, powiedzia³a moja szefowa, dajmy sobie spokój.Ale wtedy, gdyœmy rozmawiali, przemknê³o mi przez myœl, ¿e ten, kto móg³ mnie opieprzaæpo linii s³u¿bowej, opieprza³by mnie tak¿e po linii partyjnej, zgroza.A swoj¹ partiê, co tu du¿o mówiæ, lubi³em. Ona takimi jak ja zajmowa³a siê ma³o. Te sfery,w których dzia³a³em, nie by³y jej g³ównymi obszarami dzia³ania, choæ jakoœ tam siê nimi zajmowa³a.Mia³em luz i swobodê. I nawet, ale ju¿ póŸniej, by³em aktywny.11 V 2005Stan wojennyMniej wiêcej wiem jak by³o. Po³o¿y³em siê spaæ doœæ póŸno, spa³em wiêc, dok¹d rano nieobudzi³ mnie pisarz S. Ch. informuj¹c, ¿e w³aœnie mamy wojnê, czyli stan wojenny. Nie pamiêtam,by mnie to szczególnie obesz³o. Raczej, jak potem pisa³em, poczu³em siê wyzwolony.Coœ siê zdecydowa³o. Nie wiem czy formu³a, w któr¹ usi³owa³em uj¹æ to, co wtedy czu³em jesttrafna:poczu³eœ siê wyzwolony nicnie musia³eœ robiæ twoje cia³opracowa³o za ciebie pewne¿e jestjak pañstwoktórepodjê³o za ciebie decyzjêTak mi siê zdawa³o.Ale potem dowiedzia³em siê, ¿e by³o to dla mnie „traumatyczne prze¿ycie”. Tak napisa³m³ody (domyœlam siê) krytyk Maciej Wróblewski („Przegl¹d <strong>Literacko</strong>-Artystyczny” 2002, nr 7-8).Ma dowód: wiersz, który napisa³em 18 XII 1981:nic, nic. zegar odmierza czas. powietrze wype³nia p³uca.oddech jest równy. pióro przesuwa siê po papierze.sp³ywa atrament. czerni bia³¹ kartkê.44


ciemnoœæ za oknem jest cicha. nie ma gwiazd na niebie.(radio ju¿ wczoraj donios³o ¿e bêd¹ zamglenia¿e trzeba zachowaæ ostro¿noœæ spokój i rozwagê)karta jest bia³a. atrament ciemnoniebieski.w pokoju jest cicho. za oknem spokojnie.oddech jest równy. nic nie zak³óca spokoju.nic. nic.To, powiada krytyk, „jeden z najlepszych utworów Waœkiewicza w tym tomiku [Widmoweœwiat³o wspólnoty, 2001]. Nastêpuj¹ce po sobie metafory ³¹cz¹ siê w nim niespiesznie,doskonale oddaj¹c stan odrêtwienia, spowodowanego traumatycznym prze¿yciem, jakim by³stan wojenny. Jednoczeœnie notatka (I) jest wierszem na wskroœ osobistym, poetyckim zapisemo charakterze biograficznym”.Ten wiersz, napisany od jednego rzutu, niemal bez poprawek, napisa³ mi siê po tym, któryw zbiorze nosi tytu³ fragment (II). Czo³gi, o których w nim mowa, i mnie siê œni³y, ale – gdybymmia³ znaleŸæ fragment, który oddaje moje ówczesne lêki i obawy by³yby to te cztery linijki:œwiat – nie istnieje jest jakby na kredytnieustanne zdziwienie – jeszcze nikt nie zgin¹³kwiat krwi zakwita w snach to sen jest realnyjawa nierzeczywistaI jeszcze te dwie:przedmioty w niejasnych konstelacjach spieszny tupot ideigrom którego turkot przetacza siê we œnieTrauma czy spokój? Pewnie i jedno i drugie. A potem raczej poczucie groteski.Tylko groteski?7 VIII 2005


Latem tego rokuCzes³aw SobkowiakZapisekLatem tego roku wiele razy da³o siês³yszeæ o œmierci. Kazik zaœ napisa³, ¿e k¹piesiê w s³onecznym Atlantyku. „Bretania jestcudowna, b³êkitna”. Teraz nadci¹ga ciemna,burzowa chmura i jakiœ gospodarz próbujeprzed ulew¹ zd¹¿yæ ze stert¹ suchego siana.Konia pogania batem, wóz na gumowychko³ach mknie prawie bezszelestnie. Dobrze, ¿ejeszcze istnieje zwyczajny œwiat, zwyczajne,codzienne sprawy, np. padaj¹cy deszcz.Odejœcie PoetyW Chicago, 29 czerwca tego roku zmar³jeden z najwiêkszych poetów polskich – TymoteuszKarpowicz. Studiuj¹c we Wroc³awiu,na pocz¹tku lat siedemdziesi¹tych, pewnegodnia wspi¹³em siê po stromych schodach nawysokie piêtro do redakcji „Odry”, by daækilka swoich wierszy do oceny b¹dŸ, gdybywypad³a korzystnie, do publikacji. Po jakimœczasie zjawi³em siê ponownie u autora„Odwróconego œwiat³a”. Poeta siedzia³ zabiurkiem w swoim ciasnym pokoiku. Patrzy³na mnie uwa¿nie, spokojnie, niewiele mówi¹c.Zapewne zapyta³ o coœ. W rezultacie delikatnie,miêkko zasugerowa³ bym za jakiœ czasznowu przyniós³ swoje nowe poetyckierzeczy. Tak pozna³em Mistrza Mowy Polskiej– jak go nazwa³ w³aœnie przez Karpowiczawypromowany Rafa³ Wojaczek. Z Polskiwyjecha³ w 1973 roku. A póŸniej przez lataMarianna Bocian w swoich listach lub rozmowiestara³a siê przypominaæ i uzmys³awiaæmi jego wielkoœæ. W koñcu nale¿a³a do grupypoetów uznaj¹cych Tymoteusza Karpowiczaza swojego ojca duchowego. W kolejnych latachnajwiêcej bie¿¹cych wiadomoœci o nimdochodzi³o do mnie od Janka Stolarczyka(który opiekowa³ siê i nadal opiekuje jegodomem we Wroc³awiu), zw³aszcza o k³opotach¿yciowych, tam w USA, stanie zdrowia –jego i ¿ony Marii i bardzo d³ugo trwaj¹cymprzygotowywaniu dla Wydawnictwa Dolnoœl¹skiegodzie³a „S³oje zadrzewne”. Kiedy ju¿siê ukaza³o zadziwi³a mnie finezja s³owai myœli i jednak pewna rezygnacja z radykalnejinnowacyjnoœci, co w moim odczuciu wyposa-¿y³o tê poezjê w wiêksz¹ jeszcze moc. Da³emtemu wyraz w „Autografie”. Spodziewa³emsiê nawet, ¿e ta ksi¹¿ka wywo³a w Polsce jakiœferment dyskusji, ale tak siê nie sta³o. Machyba racjê Krystyna Mi³obêdzka, i¿ przed t¹poezj¹ „Wa¿na jest przysz³oœæ”. Nie dosyætego – Nagrodê Nike otrzyma³ inny wroc³awskipoeta - Tadeusz Ró¿ewicz, za sentymentalno-wspomnieniow¹pozycjê „Matkaodchodzi”. Pisze Czes³aw Karkowski w „Rzeczpospolitej”,¿e te fakty, jak i wczeœniejszew poczuciu Karpowicza „wygnanie” go z Polskiprzyczyni³o siê do wielkiego rozgoryczeniai obsesji samotnoœci, co sprawi³o, ¿e tylko razz okazji 1000-lecia Miasta Wroc³awia, przyby³na kilka dni do Polski. A teraz w œrodku latawiadomoœæ o œmierci Poety. Dotkniêcie ostatecznoœci.Pojawi³y siê artyku³y w pismachi jeszcze siê zapewne pojawi¹. Jedno jestpewne i konieczne – ta poezja bardziej ni¿jakakolwiek inna (np. Zbigniewa Herberta ju¿znacz¹co opisana) zas³uguje na intelektualnerozpoznanie. A wiele epizodów samej biografii,która nie bez udzia³u autora obros³a ju¿mitami, wymaga obiektywnego opisania.Szkó³ki literackieZjawiskiem, które ma miejsce, przypuszczamnie tylko w ¿yciu literackim Ziemi<strong>Lubuskie</strong>j, jest pojawienie siê i trwaj¹ca sporoju¿ lat dzia³alnoœæ swoistych szkó³ek pisania46


literatury. Sta³y siê one ostatnio doœæ modnew ró¿nych œrodowiskach. Kiedyœ pocz¹tkuj¹cypoeci, wywodz¹cy siê najczêœciej zestarszych klas licealnych zak³adali i og³aszaliswoje pierwsze utwory na ³amach szkolnychgazetek, którymi kierowa³y zespo³y redaguj¹cychrówieœników. Albo trafiali do swegomistrza. Tu najczêœciej mia³ miejsce pierwszysprawdzian umiejêtnoœci. Nikt nikogo zbytnionie naucza³. Wychodzi³o komuœ pisanie lubnie wychodzi³o. Niekiedy grono m³odychodwiedza³ dojrza³y literat i coœ próbowa³o zagadnieniach twórczoœci opowiadaæ. Wyzwala³ambicje i wywiera³ okreœlone wra¿enie.Gdy póŸniej udawa³o siê komuœ przebiæ zeswym s³owem do pisma literackiego uznawaneto by³o za sukces. Mia³ wtedy ju¿ pewn¹szansê taki m³ody autor znaleŸæ siê w kolem³odych pisarzy lub zapisaæ do korespondencyjnegoklubu. W ten sposób uzyskiwa³ statusm³odego literata. Uczestniczy³ w spotkaniach,seminariach, dyskutowa³ o czyichœ wierszach,opowiadaniach i poddawa³ ocenie w³asne. T¹drog¹ uzyskiwa³ mo¿liwoœæ kolejnych publikacjiw pismach literackich i ró¿nego typuantologiach. Ale wszystko inne musia³ ówm³ody pisarz wykonaæ sam w zaciszu swojegomiejskiego lub wiejskiego domu, w LaskachOdrzañskich lub Zawadzie. Niekiedy przyœwietle naftowej lampy. Tak by³o.To, co obserwujê obecnie w niczym nieprzypomina tamtejszego czasu. Mo¿na rzec,¿e mamy do czynienia z zorganizowanymu³atwianiem uprawiania twórczoœci literackiejoraz jej publikowania. Na konkursy literackieprzysy³ane s¹ utwory nie tylko wiekowo bardzom³odych osób, z wczesnych klas szko³ypodstawowej, ale okazuje siê, ¿e z danej szko-³y lub jednej klasy przychodz¹ prace nawetkilku lub kilkunastu pisz¹cych. Wystarczy impobie¿na znajomoœæ literackich gatunków.Coraz wiêcej obserwowaæ da siê tej powszechnej,wyuczonej znajomoœci typowych, obowi¹zuj¹cychi w³aœnie wyuczonych, chwytów.Powinno to cieszyæ, gdy¿ œwiadczy wspó³czeœnieo podnoszeniu siê kultury s³owa nacoraz wy¿szy poziom. Poza tym, trzeba przyznaæ,i¿ czasami w tej masie trafiaj¹ siê okruchywierszy, zadziwiaj¹ce piêknem i odkrywczoœci¹.Jednak niemal zawsze jest tak, ¿e za tymitekstami i ich autorami, a najczêœciej autorkami,stoj¹ jacyœ opiekunowie, ambitne panienauczycielki od jêzyka polskiego. Mo¿na siêdomyœlaæ, ¿e w wielu przypadkach równie¿pisz¹ce coœ poetyckiego do szuflady. W takichwarunkach, w najwiêkszym skrócie, wykluwasiê dzisiaj przysz³e pokolenie pisarzy. Czy tojest dobrze, czy Ÿle? Nie wiem. Zobaczymy poprzysz³ych owocach. Zastanowiæ siê jednakwypada, czy w tego rodzaju podejœciu niezatraca siê autentyzm niezbêdny w³aœniew procesie tworzenia. Rodz¹ siê te mojew¹tpliwoœci nie bez przyczyny. Z talentemtwórczym ³¹czy siê przecie¿ samorodnoœæ,wysi³ek, ciê¿ar doœwiadczenia, a coraz czêœciejs³yszê, ¿e tu i ówdzie dzia³aj¹ jakieœakademie, uniwersytety czy kluby, pragn¹cenauczyæ uczniów lub kogokolwiek (tak¿ew œrednim lub podesz³ym wieku) sztukitworzenia literackiego. Organizowane s¹ zajêciawarsztatowe, wyk³ady, spotkania, itp.I to wszystko w czasie zalewaj¹cej nas nadprodukcjiliterackiej, której towarzyszy corazmniejsze znaczenie w³aœnie s³owa pisanego.I tak: w Skwierzynie od 10 lat Beata Igielskaprowadzi Ma³¹ Akademiê Literatury. Jejpodopiecznymi s¹ uczniowie, którzy zdradzaj¹zainteresowania twórcze. Oczywiœcie, ta systematycznapraca pod okiem kogoœ, ktorównie¿ uprawia twórczoœæ, przynosi efekty.M³odzi autorzy wielokrotnie zdobywali nagrodyw regionalnych i ogólnopolskich konkursach.Zapewne na siebie zwracali uwagêœwie¿oœci¹ i wra¿liwoœci¹ w obrazowaniui inwencji s³ownej. Kiedyœ mia³em okazjê czytaæzestawy ich prac konkursowych. Mog³o siêodnieœæ wra¿enie, ¿e pisze je jedna i ta samaosoba. Wyobra¿am sobie, ¿e przez te swoistekursy warsztatowe przewin¹æ siê musia³osporo m³odych. Czy kiedyœ siê dowiemyo kontynuuj¹cej swoje powo³anie choæby jednejindywidualnoœci ? To by³by sukces. Nie dasiê zaprzeczyæ.Do tej pory ukaza³y siê trzy publikacjeprzedstawiaj¹ce autorów z ca³ego okresudzia³alnoœci owej „akademii” (W p¹ku, Nas³owo czekam). W tym roku wydana zosta³a„Przygoda ze s³owem”, ze wstêpem AnnyCzes³aw Sobkowiak47


Makowskiej-Cieleñ, która dok³adnie omawiautwory wszystkich m³odych autorek. Wynikast¹d prosty wniosek - pisaniem usi³uj¹ siê zajmowaæprzede wszystkim m³ode dziewczyny,co byæ mo¿e wi¹¿e siê g³ównie z okresemdojrzewania, swoist¹ dla tego okresu nadwra-¿liwoœci¹ i egzaltacj¹, a niekoniecznie z powo-³aniem twórczym. Ale najwa¿niejszym problememjest to czy ów literacki mistrz lub opiekunm³odych pisz¹cych nie dominuje, niedeterminuje w³asnym œwiatopogl¹dem, stylemi upodobaniami. Wiadomo bowiem, ¿e m³odeosobowoœci nie s¹ wykrystalizowane i ³atwomog¹ poddawaæ siê sugestiom. A niekoniecznieka¿da sugestia dobrze s³u¿y znalezieniuw³asnej drogi. Sztuk¹ jest dyskretnie wesprzeæobjawiaj¹ce siê zdolnoœci i talent, a zw³aszczauœwiadomiæ koniecznoœæ pracy. Nic ponadto.Podobn¹ dzia³alnoœæ, od 1997 roku, prowadziw zielonogórskim Domu Harcerza, w „KlubieSzufladera” (bêd¹cym otwart¹, luŸn¹ grup)Ewa Andrzejewska. W zajêciach udzia³ bior¹sukcesywnie m³ode poetki. Tu nastêpuje pierwszaobróbka literacka. Ewa Andrzejewskapisze w jednym z zeszytów poetyckich: „wielez nich przesz³o rzeteln¹ kosmetykê podczasnaszych copi¹tkowych spotkañ”. Jak widaæmechanizm pracy jest wszêdzie podobny.Tworzenie w jakimœ sensie ma charakterwspólnotowy. Do tej pory ukaza³o siê 6 zeszytówpoetyckich, w których owe kawa³ki wierszyzosta³y opublikowane. To dobrze, ¿e w tymprzypadku mo¿na wskazaæ na wyró¿niaj¹c¹siê indywidualnoœæ Agnieszki Halszki. I obypisa³a coraz lepiej. Przeczyta³em wiele z tychutworów i muszê przyznaæ, ¿e podoba³y misiê. Pojedyncze, udane, trafne zapiski.Nie inaczej jest w Stowarzyszeniu Jeszcze¯ywych Poetów, które ostatnio obchodzi³ojubileusz dziesiêciolecia istnienia. Na tê okolicznoœæopublikowana zosta³a antologia poetycka„Poddasze Poetów”. We wszystkichopisanych instytucjach zasady funkcjonowanias¹ niemal identyczne: warsztaty literackie,wyk³ady, publiczne czytanie wierszy, dyskutowaniei ocenianie. Nadzieja te¿ jest wspólna.T¹ drog¹ ma udaæ siê nauczenie tworzenia,pisania literatury. Ró¿nica w przypadku Jeszcze¯ywych Poetów polega na tym, ¿e nie matu ograniczeñ pokoleniowych. W kszta³ceniusiê mog¹ braæ udzia³ m³odzi, pocz¹tkuj¹cyautorzy, jak i osoby pragn¹ce rozwijaæ swójtalent w wieku ju¿ dojrza³ym. Musz¹ jednakp³aciæ sk³adki. Wyró¿nikiem o niebagatelnymznaczeniu jest to, ¿e towarzysz¹ tej dzia³alnoœcidosyæ intensywne starania wydawnicze,które odpowiadaj¹ na potrzeby znacznej czêœcizielonogórskiego œrodowiska literackiego.Zw³aszcza w Wydawnictwie „Organon” ZygmuntaRybczyñskiego ukaza³o siê sporoksi¹¿ek „stowarzyszeniowych” autorów.Oczywiœcie dziêki pozyskiwanemu finansowaniuz ró¿nych Ÿróde³.W kontekœcie tego wszystkiego, co powy¿ejzasygnalizowa³em, mo¿na mówiæ o zjawiskuw wymiarze socjologicznym, ale generalniewarto wskazywaæ tylko na owoce tychwysi³ków, czyli na ksi¹¿ki. A te w³aœnie siêukazuj¹, potwierdzaj¹c, ¿e na niwie lubuskiejliteratury nie ma wiêkszego zastoju. Co prawdana dzie³a wybitne nale¿y ci¹gle cierpliwieczekaæ, to jednak wydanie w³aœnie w ostatnimczasie a¿ czterech pozycji, latem tego roku,przez Organon, nawet jeœli ze wzglêdu naszczup³oœæ œrodków s¹ to rzeczy edytorskoma³o efektowne, zas³uguje na docenienie. Takwiêc po kolei.Oto 23 czerwca, w patio Biblioteki mia³amiejsce promocja dwóch ksi¹¿ek: KatarzynyKulikowskiej „Œwiat zawieszony na drzewie”– poezja i Katarzyny Jarosz-Rabiej „Smaklebiody” – proza. Dla obu autorek by³ to bezw¹tpienia dzieñ wa¿ny. Kulikowska debiutowa³a,a Jarosz-Rabiej prezentowa³a swojemo¿liwoœci prozatorskie, co trzeba u nasuznaæ za cenne ze wzglêdu na deficyt w³aœnietego rodzaju twórczoœci.Debiut poetkiPoetycki zbiorek „Œwiat zawieszony nadrzewie” Katarzyny Kulikowskiej jest ksi¹¿k¹o tyle wa¿n¹, ¿e stanowi autorskie wchodzeniew sferê literatury. Przekraczanie granic¿yciowych doœwiadczeñ i wtajemniczeniainicjacyjne zbiegaj¹ siê z obejmowaniemdoœwiadczeñ w sferze s³owa. Ksi¹¿ka nie jestzbyt obszerna, ale na pewno daje obraz48


osobowoœci poetki, która mocno, intensywnie,wrêcz dramatycznie, prze¿ywa œwiat, swoje wnim miejsce. Ma racjê Joanna Szczepaniak,pisz¹c w pos³owiu, ¿e poetkê cechuje talent,„niezwyk³a wra¿liwoœæ, bujna plastycznawyobraŸnia”. Te wiersze zbudowane s¹ z jednorodnejmaterii. Stanowi¹ j¹ prze¿ycia i wyobraŸnia.Podmiot tych wierszy niejako jestpod presj¹ doœwiadczeñ, które wyrywaj¹ go zdotychczasowego porz¹dku. Jeszcze tkwimocno w realiach i klimatach sielskiegorodzinnego domu (jak w wierszu „Wigilia”),wœród oswojonych wiejskich realiów („WBucha³owie”), a z drugiej, ju¿ wie, ¿e musisama podejmowaæ decyzje, wa¿ne dla jej podmiotowoœci.Cenne w tym momencie mo¿ebyæ to, ¿e ujmuje je przy pomocy wyrazistychzdañ i obrazów. Wszelkie rozmiêkczaj¹ce,mgliste, sentymentalne rozklejanie siê nie jestw jej stylu. To stanowi niez³y zadatek naprzysz³oœæ. W tym wzglêdzie podmiotoweprze¿ycia i pragnienia s¹ mocne, jednoznaczne,np. taki fragment: „Naznaczê ciê tatua¿empoca³unku / Skujê kajdanami pokus / Bêdzieszmoim wiêŸniem / Zagryzê s³owa jak wargi dokrwi”. Chodzi nie tylko o wyznawanie, aleuchwycenie raczej czegoœ wa¿nego, abyuzyskaæ przy pomocy drugiej osoby pewnoœæwspólnoty, pewnoœæ odwo³ania siê dozdobytego w ten sposób sensu. Nie przypadkiempoetka dotyka sfery erotyki. Tu szczególnie,a nie gdziekolwiek indziej, rozstrzygasiê egzystencjalne emocjonalne bycie,spe³nianie siê lub niespe³nianie, pragnienie by„Pêk³a szyba lodu”. Czytam takie s³owa:„Walczê z twoimi s³owami, ustami i d³oñmi”.Wiersze nie s¹ rozgadane, wolne od pokusykomplikowania obrazów. Dlatego, ¿e tak naprawdêœwiat poetycki Katarzyny Kulikowskiejdopiero siê staje, na styku z rzeczywistoœci¹,któr¹ nale¿y opisywaæ, ale i walczyæ o ni¹. Cen¹mog¹ byæ pierwsze doznania samotnoœci.I takie w³aœnie staj¹ siê jej udzia³em. Na tymstyku bêdzie siê nadal kszta³towaæ osobowoœæpoetki z Droszkowa, jej przywi¹zanie do piêknai baœniowoœci zaznaczy siê jeszcze w budowaniui poznawaniu dookolnego œwiata. Tak¹mam nadziejê. Nie ukrywam, ¿e stosujêwobec m³odej poetki „taryfê ulgow¹”.Proza ulicy JeleniejPoezja jest królow¹ literatury i sztuk wszelakichw ogóle, a proza – lokomotyw¹. Dlategocieszê siê, ¿e Katarzyna Jarosz-Rabiej, do tejpory wydaj¹ca tomiki wierszy, dojrza³a donarracji bardziej powszedniej. Jej „Smaklebiody” sk³ada siê z jedenastu króciutkichopowiadañ, w znacznym stopniu napisanychz potrzeby wewnêtrznej, autobiograficznej,jako ¿e przywo³uj¹ osobiste prze¿ycia i obrazyz nimi siê ³¹cz¹ce. Nie wdaje siê autorkaw budowanie fikcji, bo po co. ¯ycie, takiejakie ono jest w swojej z³o¿onoœci i zaskakuj¹cejzmiennoœci, niesie wystarczaj¹cobogaty materia³ do przedstawienia. Wszystkozale¿y od jego oœwietlenia, stylu i szczegó³owoœciopowiedzenia. Muszê od razuzauwa¿yæ, ¿e autorka tê zdolnoœæ posiada.Narracji nie usztucznia, nie profiluje na jak¹œmod³ê, ale mówi od siebie i tak zarazem pisze.To, co mo¿e siê podobaæ, to to, ¿e oddajedynamikê swoich prze¿yæ oraz dziej¹cych siêzdarzeñ. Przy czym snucie opowieœci traktujedoœæ luŸno, nie zawsze chodzi jej o œcis³oœænastêpstw. Przez co ma siê wra¿enie – jakzauwa¿y³ Janusz Styczeñ – ¿e „niespodziankazderza siê z niespodziank¹”. Poza utworempierwszym, poœwiêconym legendarnemu HilaremuGwizdale „Barwy winnych wzgórzz obrazów Hilarego Gwizda³y” (szkoda, ¿e niejest ono w treœci bogatsze i rozleglejsze, bozaledwie wyczerpuje jeden epizod, czylimoment poznania Artysty) wszystkie odnosz¹siê do codziennej materii ¿ycia i losu opisywanych,bliskich sobie, ludzi. Ka¿dy cz³owiektego zbioru ma jak¹œ swoj¹ wa¿n¹ historiê,najczêœciej nostalgiczn¹ i nie pozbawion¹smutku, trudu, zawodu, np. „Serce z piernika”Ale i swojskiej rodzajowoœci: „Jak kot w worku”,czy naznaczone nut¹ groteski i czystego¿artu: „Czarodziej” (nagle w wyobraŸni jawisiê kondukt nago krocz¹cych ¿a³obników pocmentarzu) albo „Pieskie ¿ycie” (o niedosz³ymnarzeczonym, któremu w najmniejodpowiednim momencie wypada sztucznaszczêka) rzeczywiœcie wzbudzaj¹ce œmiech.Nie tylko dlatego, ¿e sytuacja zosta³a przestawionazabawnie, ale bardzo ¿ywo, obrazowo.Czes³aw Sobkowiak49


Tak wiêc smutek, ¿al s¹siaduj¹ ze swoistymkomizmem egzystencji. Chyba w ten sposóbautorka dotyka tego w³aœnie, co jest sednem¿ycia. Jej proza wyzbyta jest tezy. Wszystko tumo¿e siê zdarzyæ. To, co zdarza siê jednak napewno i stale, to œmieræ. Œmieræ pojawia siêw ka¿dym opowiadaniu. Obserwowana jakbyw zasiêgu rêki, dotyczy najbli¿szej rodziny.Tote¿ wiele razy nad tym siê Katarzyna Jarosz-Rabiejpochyla, szczególnie wzruszaj¹cow opowiadaniu o ojcu „Mi³oœæ po grób”.Natomiast utwór, w którym autorka zapewnenajpe³niej wypowiedzia³a siê i opowiedzia³aswoj¹ ¿yciow¹ historiê, przedstawiaj¹c czas¿ycia (dzieciñstwo) w domu rodzinnym przyulicy Jeleniej w Zielonej Górze, to tytu³owy„Smak lebiody”, dedykowany Zdzis³awowiGrudniowi. Trzeba go uwa¿nie przeczytaæ¿eby zrozumieæ (bo jest autobiograficzny)duchowoœæ samej autorki, ale i jej egzystencjalneŸród³a. To ¿ycie trudne, ciê¿kie, prostei surowe, wycisnê³o niezatarte piêtno, a wrazz nim utrwali³o przywi¹zanie do wartoœcikonkretnych, daj¹cych siê sprawdziæ,daj¹cych siê odczuæ na w³asnej skórze. W tak¹wiarê zosta³o wyposa¿one „ja” narracyjne tychwszystkich opowiadañ. Uwra¿liwi³o na obserwowan¹wokó³ biedê. W pamiêci zachowa³asiê „Cha³upa pochylona do ziemi, z okiennicamiw serduszka, z podwórkiem pe³nym konwalii”,„co dzieñ zupa ta sama”, „Dwa razy doroku mas³o”, wytrwa³oœæ, wysi³ek matki byutrzymaæ liczn¹ rodzinê, mo¿na rzec, egzystencjalnydó³, margines, tak, tyle tylko, ¿e niewyzbyty zasad, podstawowych wartoœci.Autorka opowiada o tym wszystkim ¿arliwie,z uczuciem mi³oœci i dum¹. Opowiada najczêœciejjêzykiem potocznym, nasyconym kolokwializmami.St¹d ¿ywio³ i barwnoœæ. I by³ybyte opowiadania swoistymi pere³kami narracyjnymi,gdyby nie wkradaj¹ce siê w ich tokmankamenty warsztatowe, poœpiech, pewnapowierzchownoœæ ujêæ, nadmierna skrótowoœæ,zbyt du¿e przeskoki pomiêdzy poszczególnymiw¹tkami. Zwartoœci formy musi siê jeszczeKatarzyna Jarosz-Rabiej po prostu nauczyæ.Poza tym mo¿e dra¿niæ du¿e niechlujstwo,gdy idzie o nonszalanckie podejœcie do zasadinterpunkcji. Czy jest to a¿ tak trudne, ¿ebychoæby na etapie korekty powprowadzaædok³adnie wszystkie przecinki, myœlniki jaknale¿y?Jak¿e inaczej wygl¹da³aby ta proza.„Wszyscy jesteœmylondyñczykami”Bomby wybuch³y w Londynie. Zabi³ydziesi¹tki ludzi w metrze i autobusie. Nagleten akcent, nie pierwszy, nie tylko uzmys³awia,i¿ ¿yjemy w Europie, co prawda po upadkuberliñskiego Muru i „wszyscy jesteœmyLondyñczykami”, ale chyba du¿o g³êbszykonflikt przenika œwiat. Wszêdzie zamachy,wybuchy. Œmieræ. Ten wiek przyniesie nowerozstrzygniêcia. Jakie to banalne, oczywiste.Tyle tylko, ¿e za ka¿dy krok postêpu i zmiany¿yciem bêd¹ musieli zap³aciæ zwykli ludzie.No có¿, chodzê po pokoju, patrzê na gêst¹roœlinnoœæ, pêdy ciê¿kich jaœminów próbuj¹wejœæ w okno. I mam nieprzyzwoite, w kontekœcietych œmierci, problemy z notatkami donowego wiersza, co niemal powala na ziemiê.S³owa s¹ bezradne. Nic z ich powodu siê niestanie. Potê¿ni chc¹ byæ ponad wszystko.Gdyby tylko oni. Ka¿dy, komu siê wyda, ¿ema w³adzê. Czyli prawo do pod³oœci.Myœli w sierpniuPóki co sierpieñ. ¯niwne, mgliste smugii zapachy sprawuj¹ nad moimi myœlami i odczuciamidaj¹c¹ siê akceptowaæ w³adzê.Szelest k³osa uderzaj¹cego o inny k³os kiedyœzapisa³ siê w mojej pamiêci. Do niego wracam.To z tego blasku i snu siê wywodzê. Terazju¿ w innym miejscu. A tamto miejscezmienione nie do poznania, nie do powtórzenia.Trochê smutne. Mit smaków, barw i dotyków,i s³ów, wygas³. Jakby wyczerpa³o siê milczeniei zapatrzenie, a zosta³y trudne, chropowatedni. Do modlitwy tu dalej, do patrzeniasobie w oczy dalej. KuŸnia pusta, dŸwiêkciê¿kiego m³ota w niej nieobecny. Konienieobecne. Przy kapliczce wieczorem, czyjeszcze ktoœ klêczy? Tu i ówdzie zielsko, chocia¿tak samo gorzko pachnie, to jednak pachnieinaczej. I pomyœleæ, ¿e plusk ryby w stawie,50


wo³anie mleczarza, owocowanie morwy,radoœæ z powodu œwiniobicia, œnieg na parapecie,kr¹¿enie much i bocianów, kobietywi¹¿¹ce snopki ¿yta w upale, pola pokryteozimin¹, kaczeñce na brzegu wiosennego strumienia,jesienne ogniska, krowy, konie, orkaw polu, ch³ód i niedostatek, odsiewa³y k³amstwood prawdy. Ten sam sierpieñ stoi w oknie,na drodze, na kroplach rosy, na œliwkachi jab³kach i usi³uje mi podpowiedzieæ, wszystkojak wtedy, co jest ci¹gle wa¿ne.Po prostu „Odrzañskie”Mieczys³awa WarszawskiegoWa¿ne jak wiadomo jest to, co aktualne.Jest tych aktualnoœci tak wiele ostatnio, ¿e a¿ciarki chodz¹ po plecach. A to, ¿e kryzys nalinii Moskwa-Warszawa, spadaj¹ tu i ówdziesamoloty pasa¿erskie, papie¿ Benedykt XVIudzieli³ pierwszego wywiadu, Bush zagrozi³Iranowi wojenk¹, gdzieœ znowu sp³onêliludzie. Zosta³ zamordowany brat Roger.No¿ownicy przed niczym siê nie cofaj¹. To ju¿normalka. By³oby chyba nienormalne, gdybyby³o inaczej.A jednak wy³amuje siê z tego imad³a poeta,który publikuje nowy tomik, wbrew temuwszystkiemu. Myœlê, i z przyjemnoœci¹ tu siêdzielê uwagami z lektury, o ksi¹¿ce Mieczys³awaWarszawskiego „Odrzañskie”, któr¹wyda³o Wydawnictwo „Organon”. Muszêprzyznaæ, ¿e wyda³o du¿o staranniej ni¿poprzednie. Autor ma trochê szczêœcia. Cz³onkiem„Jeszcze ¯ywych Poetów” nie jest, a jednakJola Pytel okaza³a mu swoj¹ ¿yczliwoœæw tak konkretny sposób. To cieszy. Bo wartotego poetê wydawaæ. Czy¿ nie publikujerównie¿ w „Twórczoœci”? Jego g³os jest rozpoznawalny.I to od d³u¿szego ju¿ czasu.O czymkolwiek by nie traktowa³. Zawsze tasama precyzja i dociekliwoœæ leksykalna,pojêciowoœæ zwyk³oœci, a tak¿e dbanie o logikêw obrêbie poetyckiego utworu. I to trzebadoceniaæ u Warszawskiego. Ten zbiór na tlepoprzednich o tyle jest szczególny, ¿e nie zajmujesiê jego autor pierwszoplanowo swoj¹egzystencj¹, okreœlaniem miejsca spo³ecznegousytuowania, a raczej odzwierciedleniemtudzie¿ poetyckim opisaniem osobiœcie przezsiebie prze¿ytego zdarzenia. Owej s³ynnej,wyj¹tkowej w skali dziejów Polski, powodziz roku 1997, która wielu nadodrzañskimmiejscowoœciom katastrofalnie zagrozi³a.W tym bezpoœrednio Laskom Odrzañskim. Tozdarzenie wycisnê³o na poecie jakieœ piêtno.Byæ mo¿e na tyle uzmys³owi³ sobie jegobiograficzn¹ wagê, ¿e zaj¹³ siê jego opisaniem.PowódŸ w koñcu dotyczy³a jego gniazdarodzinnego, domu, ca³ej wreszcie wioski.Tote¿ ¿ywio³em wody Warszawski nasyci³ca³y tomik. Woda jest tu doœæ szerok¹metafor¹ – rzeczywistoœci ca³ej jak i w³asnego¿ycia. Tak. Mo¿na wodê, rzekê Odrê, traktowaædos³ownie jak i pretekstowo do snuciauogólnieñ: „Sprzed progu / Wszystko p³ynie /A¿ po horyzont”. Woda-Odra wykona³a„spektakularny” wyczyn, zreszt¹ ci¹glecorocznie daje znaæ o sobie, bo „podtapia”.Ona ma naturê p³ynn¹, zmienn¹, nieustabilizowan¹,ró¿nie wiedzie swój ¿ywot, ale i podmiotmówi o sobie: „jestem nie- / sta³ym”.St¹d potrafi wykrzesaæ z siebie szczególnysentyment. W pewnym momencie wiedzie zni¹ dialog: „Nie by³bym sob¹, / gdybyœ nie ty”.Dzieje siê z jej powodu nie ma³o. Poeta obserwujepilnie. Przede wszystkim uderza go ruchliwoœæprzyrody, p³ynnoœæ sytuacji. „Nag³esp³oszenie wód / Pod ³opotem skrzyde³ /Wzlatuj¹cych kaczek”. W g³êbi ¿ywio³u zaœ„Promieniuj¹ce wodorosty”. Ciekawe w tymwszystkim jest to, ¿e Warszawskiemu niewyczerpuje siê inwencja. Zdaje siê nieustanniezg³êbiaæ wszystkie aspekty ¿ywio³u, którybynajmniej nie ma cech abstrakcyjnych.Buduje obraz za obrazem. Dotycz¹ jego gniazda,jego wsi. Tu stara siê wprowadzaæ jejrealia. Demonstruje przy tym swoj¹ dumê,albowiem „jakaœ wieœ” „Czy nie przeze mnie /Jeszcze bardziej / Zg³êbiona” ? – pyta. Myœlê,¿e poeta umia³ skorzystaæ z okazji zaznaczeniaw³asnego miejsca. Upora³ siê poetycko z ca³¹gwa³townoœci¹ zdarzenia, które wstrz¹snê³owszystkim, ale te¿ przyzna³ siê, ¿e on jest st¹d,z wnêtrza tego dramatu: „jakieœ ¿ywe i martweinwentarze p³yn¹”. Tak to by³o. To by³ swegorodzaju naprawdê apokaliptyczny potop.Utrwali³ siê w œwiadomoœci w takiej kategorii.Czes³aw Sobkowiak51


Nie omieszka³ tedy M. Warszawski odwo³aæsiê do zabiegu stylizacyjnego, czyli archaizuj¹cejtonacji biblijnej („Wed³ug poczytania”,„Zapis ewakuacyjny”). Jest Bóg, który„skin¹³ palcem / A wody wezbra³y”. Jestgo³êbica „któr¹ pos³a³em”. Mo¿e to swoistewyznanie wiary? Tylko ponton nie mo¿e byæna serio uznany za aluzjê do arki, co najwy¿ejjest bowiem „desk¹ ratunku”. Zaœ ten, którysiê w nim porusza mówi o sobie z przymru-¿eniem oka: „Niejaki zaœ pseudo- / Noe”. Takczy inaczej jakaœ nadrzêdnoœæ „woli niebios”ma tu miejsce. W tym sensie ta ksi¹¿ka ró¿nisiê od poprzednich. Jej cykl „Wszystko p³ynie”uzna³bym za wiod¹cy. To znaczy: dwapozosta³e – „Sprzed progu” i „A¿ po horyzont”maj¹ swoje nieco odrêbne zadania. Dwazasadnicze. Daj¹ obraz problematyki podmiotowej,relacji z najbli¿szymi. A tak¿e doœæmocno zaznaczaj¹ t³o, w którym podmiot rozpatrujeswój „czasowy lub sta³y pobyt”. Opisujewiêc to sta³e miejsce „³êgów piasków”„lasków Odrzañskich”, gdzie wiedzie „Rozsiad³y¿ywot”. I cieszê siê z tego rysu w tymzbiorku. Warto go braæ o tyle pod uwagê, ¿emimo wszystko mówi o najbli¿szej tzw.„ma³ej ojczyŸnie”, swoistym jej Genius Loci.Tego ducha miejsca stanowi¹ wed³ug poety„wzgórza”, „bezdro¿a wykroty i od³ogi” dobrzemu znane. To prawda, mo¿e i nie umiei nie do koñca chce siê w tym wszystkim zadomowiæ.Ale i nie oderwaæ, có¿, ono „jest jakjest”. Znaczenie ma jednak owa „krowianka”czy „Orzech laskowy”. To s¹ znaki rozpoznawalne,utrwalone doœwiadczeniem i realnieistniej¹ce. Du¿o w tym wszystkim autoironii iprzekory wzmaganej wielokrotnie stosowan¹przerzutni¹. Mieczys³aw Warszawski potwierdzaswoj¹ klasê.Post scriptum¯niwa minê³y, lato odesz³o. Trochê ju¿szaro. Trochê smutno.52


Twierdza absolutnie bezpiecznaStanis³aw TurowskiPo dwudziestu latach mieszkania w ma³ym bloku spó³dzielczym zapragn¹³em resztê ¿yciaspêdziæ wygodniej, na innym poziomie. Rodzina, ze skrywanym zadowoleniem, raczej niestudzi³a moich planów. Trochê niedowierzali, trochê siê naœmiewali, ale przeszkód nie stawiali.Tym bardziej, ¿e – o tym wszyscy byliœmy przekonani – nale¿a³y nam siê ju¿ lepsze warunkiegzystowania.W bloku, jego pobli¿u odczuwaliœmy coraz wyraŸniej pewn¹ ciasnotê. Mebli lepszych kupiænie da rady, bo w tych dwóch pokojach z kuchni¹ co pomieœciæ? Z psem swobodnie wyjœæ –trudno. A wiod³o nam siê z ka¿dym rokiem lepiej. I sklep, i hurtownia dobrze na nas pracowa³y.To i po dwóch latach wprowadziliœmy siê do w³asnego okaza³ego domu, wybudowanego odpodstaw, wed³ug wszelkich naszych oczekiwañ. Z kominkiem i takimi tam bajerami... Podwójnygara¿. Na zewn¹trz – obszerne podwórko, ogród, oczko wodne, skalniak, basenik. Do pielêgnowaniakwiatów, krzewów co parê dni przychodzi³ specjalista ogrodnik. Koszt niewielki,a otoczenie wygl¹da³o zawsze bajecznie.W stronê naszego „gospodarstwa” z przyjemnoœci¹ zerkali przechodnie. Kontrast czternastorodzinnejstarej kamienicy i dwóch skromnych domków zatrzymywa³ ich uwagê. Z czasemta „popularnoœæ” zaczê³a nas denerwowaæ.Standardowy p³ot z drucianej siatki nie dawa³ nam dostatecznego poczucia prywatnoœci.Baba, ¿aba mog³a nas ogl¹daæ. Najgorzej z dzieæmi. Nosy i palce wciœniête miêdzy druty. Ilerazy mo¿na im podawaæ kawa³ek kie³basy z grilla, czy poczêstowaæ malinami? Psy siê z³oœci³y.Po trzech kolejnych latach ogrodzenie wymieniliœmy na dyskretniejsze. Zbudowaliœmy p³otz drewnianych, solidnych sztachet, prawie bez przeœwitów. Poczuliœmy siê ca³kiem inaczej.Wreszcie zadowoleni. Nie raziliœmy tak bardzo w oczy.Rych³o jednak ta nowa inwestycja ogrodzeniowa przesta³a nas bawiæ. Oto spostrzegliœmy, i¿p³ot od zewn¹trz jest rysowany gwoŸdziami czy szk³em. Po zamalowaniu – nastêpny razi nastêpny... „Klêska” nie do opanowania. Psami poszczuæ... – niedorzecznoœæ. Krzyczeæ – wariactwo.Jeszcze gorzej. Zabroniæ ludziom têdy przechodziæ – nie ma takiego prawa.W interesach bywa³o ró¿nie, nie wszyscy s¹ handlowymi anio³kami, a w ogóle – uczciwieca³kiem, od „a” do „z”, dorobiæ siê prawie nie idzie. Zaczêliœmy sobie wyobra¿aæ, ¿e którejœnocy to ogrodzenie siê spopieli.Kolejna decyzja inwestycyjna zapad³a doœæ jednomyœlnie. W parênaœcie dni drewnianeelementy ogrodzenia zlikwidowaliœmy, s¹siedzi b³yskawicznie „zu¿yty” materia³ od nas wziêli,na opa³ lub do majsterkowania. I jeszcze ³adnie po sobie pozamiatali. Niemal równoczeœniezosta³y zamontowane betonowe p³yty, do wysokoœci ponad dwa metry. Teraz poczuliœmy siêw pe³ni swobodnie i bezpiecznie. Nikt z zewn¹trz nie móg³ nas obserwowaæ, podgl¹daæ.Byliœmy niekwestionowanymi panami naszego ma³ego œwiata. Do kompletu – zainstalowaliœmyurz¹dzenia alarmowe. Zrobiliœmy wszystko, ¿eby uchroniæ siê od niebezpieczeñstwa,k³opotów. W koñcu na to zas³u¿yliœmy swoj¹ solidn¹ prac¹. Nieraz te¿ p³aciliœmy strachem, nerwami.Teraz w firmie mniej myœla³em – co w domu... Noce przesypia³em spokojniej. Nie ¿a³owaliœmywydanych pieniêdzy. Zreszt¹ – po to siê zarabia, ¿eby godziwie ¿yæ.Ale – pewnego póŸnego wieczora – sta³a siê rzecz nies³ychana. W chwilê po wyjechaniu zestacji benzynowej musia³em siê zatrzymaæ w nietypowych okolicznoœciach.Stanis³aw Turowski53


Przede mn¹, na drodze, nieoœwietlony, ustawiony prawie w poprzek samochód osobowy.Kobieta i mê¿czyzna rozpaczliwie wymachiwali rêkami jakby wzywaj¹c pomocy. Nie mia³emani czasu myœleæ „analitycznie”, ani warunków, ¿eby „na si³ê” przejechaæ obok.Tu¿ przed wcisn¹³em hamulec. Faceci, z dwu stron, z broni¹ wycelowan¹ we mnie. Niezd¹¿y³em wyj¹æ pistoletu. Cztery kule – jak siê póŸniej dowiedzia³em – ubezw³asnowolni³ymnie. W szpitalu ze œmierci¹ walczy³em przez tydzieñ. Trafi³em do œwietnej kliniki. Niewielepamiêtam. ¯ona chcia³a sprzedaæ wszystko, ¿eby mnie lekarze ocalili. Wszelki ratunek – na nic.Musia³em odejœæ.W zasadzie tylko dlatego, ¿e owego feralnego dnia w drogê nie zabra³em ze sob¹ swoich„obronnych” groŸnych psów, nie zabra³em betonowego p³otu. Umiera³em, w istocie, prawie jakkloszard.Interesy teraz prowadzi ¿ona z synem i ziêciem. Firma ju¿ nie jest rozwojowa. Warown¹ posesjê,z której by³em tak dumny, musieli sprzedaæ. ¯ona z synem, synow¹ i wnuczkiem mieszkaw skromnym domku na przedmieœciu. Posesja ogrodzona „kratowanym” drewnem, jak us¹siadów.Ja z góry patrzê, jak sobie moi radz¹. Pomagaæ nam sugesti¹ – tym na dole – nie wolno.Paczek wysy³aæ, listów, te¿ nie. Tylko czekam na nich.U nas, w górze, wszyscy ¿yjemy, mieszkamy w takich samych warunkach, na równychprawach. Przy wejœciu do naszego wiecznego kraju wszelkie ziemskie przywileje i bogactwatrzeba zostawiæ. Lecz – niczego nam nie brakuje. Jesteœmy szczêœliwi.


SYLWETKICzu³oœæ i bunt.Portret lirycznyWojciechaŒmigielskiegoMa³gorzata Miko³ajczakZärtlichkeitund Widerspruch.Lyrisches Porträtvon Wojciech ŒmigielskiMa³gorzata Miko³ajczakTego portretu nie da siê poci¹gn¹æ jedn¹kresk¹. Poetycki wizerunek Wojciecha Œmigielskiegojest wielowymiarowy i wewnêtrzniepêkniêty. Znaczony ostrzem buntu i kling¹ czu-³oœci.Bunt by³ pierwszy; bunt uzbrojony w „nó¿na historiê” (Lekcja historii). Wiersze zawartew debiutanckim tomiku Nieobecny nie bêdziedziedziczy³ (Wroc³aw 1977) oraz w zbiorkachkolejnych: Do u¿ytku w³asnego (Wroc³aw1980), S³owem ptakiem (Warszawa 1980),Nokturn (Zielona Góra 1992) przejmuj¹ klimatnowofalowej niezgody na rzeczywistoœæ PRL-u,a wraz z nim kodeks etyczny, w którym miejscenadrzêdne przypada wolnoœci i prawdzie.Kontestacja poety streszcza siê w nakazie:„Mów, mów czytelnym szyfrem bliznmów narzeczem piosenki poni¿onychmetalem wyjêtym z wrz¹cej zatokipodgl¹daj przezroczyst¹ skórê zdañgipsowy profil jego twarzy”(Kanon)Dieses Porträt lässt sich nicht mit einemStrich zeichnen. Das poetische Bild vonWojciech Œmigielski ist vieldimensionell undinnerlich zerrissen. Es ist durch die Schneidedes Widerspruchs und die Klinge derZärtlichkeit gekennzeichnet.Am Anfang war ein Widerspruch; ein mit„Geschichtemesser” bewaffneter Widerspruch(Lekcja historii – Geschichtestunde). Gedichte,die sein Debütbändchen umfasste Nieobecnynie bêdzie dziedziczy³ (Abwesender wird nichterben) (Wroc³aw 1977) sowie die aus dennächsten Bändchen: Do u¿ytku w³asnego (Fürden eigenen Bedarf) (Wroc³aw 1980), S³owemptakiem (Mit dem Wort dem Vogel) (Warszawa1980), Nokturn (Nokturne) (Zielona Góra1992) übernehmen das Klima neuwelligerNichtübereinstimmung mit der Wirklichkeit derVRP und damit den ethischen Kodex, in demdie Freiheit und Wahrheit den obersten Platzeinnehmen.Obwohl Œmigielski von der Wortwörtlichkeitweit entfernt ist, ist es nicht schwer, inSYLWETKI55


seinen Gedichten die politische Realität und diesie regierenden Mechanismen der totalitärenWirklichkeit zu erkennen. Die Betrachtungsweisedes Dichters registriert den Rhythmuseines Militärmarsches, eines Zuges, einerParade; und die Äsop’sche Sprache zieht sehroft einen Militäranzug an: Uniformen von„Generaljungen” (Lekcja anatomii II – AnatomiestundeII), „Kokon eines Militärmantels”(Ars amandi). Daneben sind Helmbusche ausIndianerspielen in der Jungenzeit (Portretrewolucjonisty - Porträt eines Revolutionären)sowie historische Masken zu treffen:Reminiszenzen altertümlicher WettkämpfeChoæ Œmigielski daleki jest od dos³ownoœci,w jego wierszach nietrudno rozpoznaæ politycznerealia oraz rz¹dz¹ce nimi mechanizmyrzeczywistoœci totalitarnej. Refleksja poetyrejestruje rytm wojskowego marszu, pochodów,defilad; a ezopowy jêzyk nader czêstoprzebiera siê w kostium militarny: mundury„ch³opców genera³a” (Lekcja anatomii II),„kokon ¿o³nierskiego p³aszcza” (Ars amandi).Obok nich spotkaæ mo¿na pióropusze zapamiêtanez ch³opiêcych zabaw w Indian (Portretrewolucjonisty) i maski historyczne: reminiscencjestaro¿ytnych igrzysk (Zaprzêg), wspomnieniaarmii Napoleona, zwyciêstw Kutuzowa(Zaprzêg – Gespann), Erinnerungen an dienapoleonische Armee, Siege von Kutusov(Parol – Parole). Die tragende Metapher desLebens ist der Kampf. Die Schlachtlexik dringthier sogar in die privateste Sphäre ein, siedringt den Blutkreislauf durch: „grüne Pilze derHelme tanzten in Aderschützengraben” (Gaja),„in meinem Kopf eine Ameisenkolonne / gräbtWahrheit aus Schanzen” (Piosenka anatomiczna– Anatomisches Lied).In den Gedichten von Œmigielski gibt esaber auch eine andere Art Widerspruch – denjenigen,der die Dichter aus sicheren Enklavenbürgerlicher Idylle fliehen lässt, der sie zu mitder Welt nicht abgefundenen Outsidern macht.(Parol). Noœn¹ metafor¹ ¿ycia jest walka.Leksyka batalistyczna przenika tu nawet dosfery najbardziej prywatnej, niejako wnika wkrwioobieg. Oto znamienne przyk³ady:„nieprzyjaciela rozstrzeliwano na bojewicyserca/ (...) / zielone grzyby he³mów tañczy³y wtranszejach ¿y³” (Gaja), „w mojej g³owiemrówek kolumna / odgrzebuje z okopówprawdê” (Piosenka anatomiczna).Ale jest te¿ w wierszach Œmigielskiego innyrodzaj buntu — ten, który ka¿e poetom uciekaæz bezpiecznych enklaw mieszczañskiej sielanki,który czyni z nich outsiderów niepogodzonychze œwiatem. W tym wypadku wyrazem odmowyjest emocjonalna prowokacja (podobna56


do tej, któr¹ znaleŸæ mo¿na w wierszachAndrzeja Bursy) oraz osadzenie egzystencjiw obszarze granicznym: „chodzenie po linie”(Planowanie dnia), sytuowanie siê „na krawêdziprzepaœci” (*** „Stoisz...”), na... ostrzuno¿a.Nó¿ (oraz pokrewne mu przedmioty:sztylet, klinga, miecz, harpun, a tak¿e ig³ai „zaostrzona drzazga”) jest w tej poezji jednymz wa¿niejszych s³ów-kluczy. Pojawia siê w tytu³achwierszy (Nó¿ œpiewaj¹cy wiersz, Lisi nó¿,) i – du¿o czêœciej – w obrazowaniu. Otokilka z brzegu przyk³adów: „sztylet biegu bezkoñca” (Wielkie ¿arcie), „trzymaæ jêzyk zazêbami i nó¿ w kieszeni” (Parol), „w mojejd³oni z³amana klinga” (Piosenka anatomiczna),„skóra przetnie powietrze jak sztylet”(***”Stoisz...”). Cytaty mo¿na mno¿yæ. WyobraŸniapoety kr¹¿y bowiem wokó³ metaforyostrza, która zdaje siê byæ tyle¿ pochodn¹ kreacjibohatera tych wierszy („cz³owieka walcz¹cego”),co obrazowym ekwiwalentem„wyostrzonej”, napiêtej œwiadomoœci podmiotu.Podobne napiêcie dotyczy poetyckiejmowy. Œmigielski jest poet¹ wyczulonym nas³owo i jego mo¿liwoœci: lubi „przeœwietlaæ”zwi¹zki frazeologiczne; podobaj¹ mu siê wyrazystare, rzadko u¿ywane, takie jak „bojewica”,„mane¿”, „magnezja”. I warto podkreœliæ,¿e odpowiedzialnoœæ poety jest przedewszystkim odpowiedzialnoœci¹ za s³owo, za„krwawe boisko ust” (Jêzyk), za „s³owo nie nasmyczy / s³owo niepodleg³e / s³owo wyzwolone(Jak odmieni³em pogodê nad placemGenera³a). Nale¿y uwa¿aæ, przestrzega Œmigielski,aby „nie powiedzieæ nic koœlawego”:„manifest wczorajszego wierszad³awi w prze³ykubojê siê dobyæ s³owa które zdradzi³embojê siê je urodziæby nie ukaza³o chromego tylko odb³ysku”(Aby nie powiedzieæ nic koœlawego)Mimo ¿e jêzyk poety nie anga¿uje siê w grêz polityczn¹ nowomow¹, mimo ¿e nie jest„dzikim miêsem”, jak u Ryszarda Krynickiego,In diesem Fall stellen die emotionelle Provokation(derjenigen ähnlich, die in Gedichtenvon Andrzej Bursa zu finden ist) sowie die Lokalisierungder Existenz in einem Grenzgebietden Absageausdruck dar: „am Seil gehen”(Planowanie dnia – Tagesplanen), sich „an denRand des Abgrundes”, ... auf des MessersSchneide stellen (*** „Stoisz...” – „*** Dustehst ...”).Das Messer (und mit ihm verwandteGegenstände: Dolch, Klinge, Schwert, Harpuneund auch Nadel sowie „geschärfter Holzsplitter”)ist in dieser Dichtung einer derwichtigsten Wort-Schlüssel. Es erscheint inGedichttiteln (Nó¿ œpiewaj¹cy wiersz – EinGedicht singendes Messer, Lis i nó¿ – Fuchsund Messer) und – viel häufiger – in derbildlichen Darstellung. Hierbei ein paarBeispiele: „endloser Laufdolch” (Wielkie ¿arcie– Großes Fressen), „die Zunge im Zaum unddas Messer in der Tasche halten” (Parol –Parole), „in meiner Hand gebrochene Klinge”(Piosenka anatomiczna – Anatomisches Lied),„die Haut schneidet die Luft wie ein Dolch”(*** „Stoisz ...” - *** „Du stehst ...”). Zitatekann man vermehren. Die Vorstellungskraftdes Dichters dreht sich nämlich um dieMetapher der Schneide, die sowohl alsAbleitung der Heldengestaltung der Gedichte(”ein kämpfender Mensch’) sowie als bildhaftesÄquivalent „geschärften”, gespanntenBewusstseins des Subjekts erscheint.Eine ähnliche Spannung bezieht sich aufdie dichterische Sprache. Œmigielski ist einDichter, der gegen das Wort und seineMöglichkeiten empfindlich ist: er „durchlichtet”Phraseologismen gern; ihm gefallen alte, seltenangewandte Wörter wie „bojewica”,„mane¿”, „magnezja”. Dabei ist zu unterstreichen,dass die Verantwortlichkeit des Dichterseine Verantwortlichkeit vor allem für das Wort,für „blutiges Lippenspielfeld” (Jêzyk – Zunge),für „das Wort nicht am Seile / das unabhängigeWort / das befreite Wort ist (Jak odmieni³empogodê nad placem Genera³a – Wie ich dasWetter über dem Generalplatz änderte). Manmuss aufpassen, warnt Œmigielski, dass manSYLWETKI57


„nichts Schiefes sagt” (Aby nie powiedzieæ nickoœlawego – Um nichts Schiefes zu sagen).Obwohl sich die Sprache des Dichters in dasSpiel mit politischer Neusprache nichtengagiert, obwohl sie „kein wildes Fleisch” ist,wie dies bei Ryszard Krynicki der Fall ist, benimmtsie sich ähnlich einem Organismus, dergetrennt lebt, sein eigenes Sein und seineneigenen Status hat.Œmigielski, 9 Jahre jünger als Krynicki,7 Jahre jünger als Adam Zagajewski und 6 alsStanis³aw Barañczak, dem Geburtsjahr nach zuder Generation der sog. Neuen Jahrgängegehörend, kann als jüngerer Bruder der Dichterder Neuen Welle genannt werden. Er erbt nichtzachowuje siê podobnie do organizmu, który¿yje osobno, ma w³asny byt i status.Œmigielskiego, m³odszego 9 lat od Krynickiego,7 od Adama Zagajewskiego i 6 odStanis³awa Barañczaka, rocznikowo przynale¿-nego do pokolenia tzw. Nowych Roczników,nazwaæ mo¿na m³odszym bratem poetówNowej Fali. Dziedziczy nie tylko ich opcjê polityczn¹i lingwistyczn¹. Tak¿e patrona – ZbigniewaHerberta. Wœród licznych nawi¹zañ doliteratury (zw³aszcza Szekspira i S³owackiego),które pojawiaj¹ siê w wierszach absolwentawroc³awskiej polonistyki, wœród odniesieñ kulturowych,ten adres poetycki jest najwa¿niejszy.Dla autora Skrzypiec Marsjasza, podobnienur ihre politische und linguistische Option. Ererbt auch ihren Patron – Zbigniew Herbert.Unter zahlreichen Anknüpfungen an die Literatur(vor allem an Shakespeare und S³owacki),die in den Gedichten des Absolventen derBreslauer Polonistik erscheinen, unter Kulturbezügen,ist diese poetische Anschrift am wichtigsten.Für den Verfasser von Skrzypce Mesjasza(Die Geige des Messias), ähnlich wie diesfür die Dichter der Generation 68 der Fall war,ist die Dichtung Herberts ein Schaffen des größtenethischen Ausmaßes und außerdem eineQuelle bildlicher Darstellung, eine Inspirationlyrischer Situationen und Heldenbeschreibung.jak dla poetów pokolenia ’68, poezja Herbertajest twórczoœci¹ najwy¿szej miary etycznej,a ponadto Ÿród³em obrazowania, inspiracj¹sytuacji lirycznych i kreacji bohaterów. Doœæzauwa¿yæ, ¿e Herbertowsk¹ proweniencjêmaj¹: sprz¹tacze placów (Jeden dzieñ), anio³ wrêkach oprawców (Wizyta w gabinecie cudotwórcy),krzes³o (Listu do samego siebie).Œmigielski i w tym jeszcze podobny jest dopoetów Nowej Fali, ¿e podlega podobnej transformacji:odrobiwszy lekcjê polityki, rozluŸniwszyzwi¹zki z czasem i miejscem, przenosi ideêsuwerennoœci z obszaru solidarnoœci na terenprywatny. Przesuniêcie akcentów mo¿na58


dostrzec ju¿ w Hymnie wydanym w roku 1994i – jeszcze wyraŸniej – w zbiorku kolejnym. Powierszach-manifestach, wierszach zbuntowanychprzyszed³ czas na List do samegosiebie. W tym tomiku, który ukaza³ siêdwadzieœcia lat po debiucie (Zielona Góra1997), temat osobisty podporz¹dkowanyzosta³ tonacji rozrachunkowej. Wiersze s¹ rozmow¹z samym sob¹; prób¹ autorefleksjii przeformu³owania poetyckiego credo. Zmieni³osiê wiele:„Zamiast œledziæ¿ycie polityczne krajuudajê siê jutro obserwowaæjak z³ota kula wêdruje po niebiei majestatycznie zatacza ko³o”(Gin¹c w cieniu drzew).W najwiêkszym skrócie powiedzieæ mo¿na,¿e przemianê wyznacza: odejœcie od tego, cowielkie i zwrot ku codziennoœci, wyrozumia³oœædla innych i afirmacja œwiata. Szczeroœæ przeciwkopozie, zgoda na pora¿kê, wygaszenie buntu.„coraz mniej stworzeñwygl¹dów i stanówrozprasza siê po kartceto takjakbym pisa³ zaostrzon¹ drzazgai wymienia³ tylko n a j c z u l s z e(podkr. M.M.)imiona i nazwyca³y czas licz¹cile kropel jeszcze na niej zostanie(Coraz mniej)Ton, który dominuje w Liœcie do samegosiebie, nie jest tonem nowym. Bohater wierszyŒmigielskiego nigdy nie zamyka³ siê w getcieideologii. Przeciwnie: od pocz¹tku z rzeczywistoœcizuniformizowanej ucieka³ w przestrzeñprywatn¹: w spotkanie z kobiet¹, w rozmowêz synem. Te w³aœnie wiersze, wychylaj¹ce siêku klimatom intymnym, zakreœlaj¹ te¿ sferênajbardziej liryczn¹. W nich poezja autora Listuosi¹ga swoje najwy¿sze rejestry. Œmigielskijest mistrzem erotyku. W tym obszarze ostrzeŒmigielski ähnelt den Dichtern der NeuenWelle auch dadurch, dass er einer ähnlichenTransformation unterliegt: nachdem er einepolitische Hausaufgabe gemacht, die Verbindungenmit der Zeit und dem Platz gelockerthat, verschiebt er die Souverenitätsidee ausdem Bereich der Solidarität ins Private. DieVerschiebung der Akzente kann bereits inHymn (Hymne) bemerkt werden, die im Jahre1994 veröffentlicht wurde und – noch deutlicher– in dem nächsten Gedichtbändchen. Nachden Gedichten-Manifesten, den aufständischenGedichten, kam die Zeit für List do samegosiebie (Brief an sich selbst). In diesem Band,der 20 Jahre nach seinem Debüt erschien(Zielona Góra 1994), wurde das persönlicheThema einer Berechnungstonart untergeordnet.Die Gedichte stellen ein Gespräch mit sichselbst dar; sie sind ein Versuch derSelbstreflexion und der Umformulierung despoetischen Credo. Ganz kurz kann gesagt werden,dass die Veränderung durch Verlassendes Großen und die Umkehr in dieAlltäglichkeit, durch die Rücksicht auf andereund die Weltaffirmation gekennzeichnet ist.Ehrlichkeit gegenüber Pose, Einverständnis mitder Niederlage, Widerspruchlöschung.1 Hervorhebung – M.M.SYLWETKI59


„to tak”es ist sojakbym pisa³ zaostrzon¹ drzazg¹als schriebe ich mit geschärftemHolzsplitteri wymienia³ tylko n a j c z u l s z e 1und nennte nur die z ä r t l i c h s t e nimiona i nazwyNamen und Bezeichnungen(Coraz mniej – Immer weniger)Die in List do samego siebie (Brief an sichselbst) dominierende Tonart ist keine neueTonart. Der Held der Gedichte von Œmigielskischloss sich nie im Getto der Ideologie. ImGegenteil: von Anfang an floh er aus der uniformiertenWirklichkeit in seinen Privatraum: inein Treffen mit einer Frau, in ein Gespräch mitdem Sohn. Eben diese Gedichte, die nach intimenKlimas streben, umrissen auch dielyrischste Sphäre. In ihnen erreicht die Dichtungdes Autors von List (Brief) ihre höchstenRegister. Œmigielski ist Meister des Erotikgedichtes.Auf diesem Gebiet wechselt dieSchneide des Widerspruch in die Klinge derZärtlichkeit, und die Stimme des Dichtersklingt am reinsten. Er verbindet Begeisterungund Zärtlichkeit, Leidenschaft mit zum Flüsternleiser Stimme. Der Erotismus ist hier voll vonZärtlichkeit, mit derselben Zärtlichkeit, die „nurdie zärtlichsten Namen und Bezeichnungennennen” lässt, die die an den Sohn (Dzieciêcypokoj – Kinderzimmer) und die Tochter (***„kropelko...” - *** „Tröpfchen...”) adressiertenGedichte erfüllt. Unter dem Gefühlsdruckverändert sich das Gedicht in eine singendeLitanei – Invokation.Die Ausdrucksweise von Œmigielski stelltsich zwischen den Polen der intelektualisiertenSprache, der Strenge kondensierter Metaphernund der melodischen Stimmung, der Sangbarkeit.Aufzählungen, Wiederholungen,Parallelen, Instrumentation und Reimzusammenklängemachen aus dieser Dichtung –sozusagen – eine Partitur für die Geige vonMarsyas. Einen solchen Titel (SkrzypceMarsjasza – Die Geige von Marsyas Zielonabuntu przemienia siê w klingê czu³oœci, a g³ospoety brzmi najczyœciej. £¹czy poryw i delikatnoœæ,namiêtnoœæ z g³osem œciszonym do szeptu.„Czy¿bym by³ za bliskomiêdzy nami tylko listek jab³oniwyjmowany z ust do ustNawet nie wiem kiedy ca³¹ g³owêobsypa³o p³atkami”(Za blisko)I jeszcze:„Zstêpujê w ciebiei rozsnuwamjak ¿aglowiec napuszony pod bia³ymibalonami p³ócienwodê granatow¹ w klin”Albo w innej dykcji:„Kiedyœ przyjdzie taka pani...skarbczyk pieszczot chowam dla niejKiedyœ przyjdzie w czerni w bielitalerz poœciel ze mn¹ dzieliæKiedyœ przyjdzie taka paniczu³oœæ ostrza trzymam dla niej”(Kiedyœ przyjdzie taka pani)Trudno unikn¹æ freudowskich skojarzeñ,jednak nie one okreœlaj¹ charakter mi³osnychuniesieñ. Erotyzm jest tu przepojony czu³oœci¹,t¹ sam¹, która ka¿e „wymieniaæ tylko najczulszeimiona i nazwy”, która zasila wierszeadresowane do syna (Dzieciêcy pokój) i córki.„kropelko / pere³ko / muszelko // malinko /szkrabie / dziecinko...” – wylicza poetaw utworze dedykowanym „Radochnie”, a podciœnieniem uczuæ wiersz zmienia siê w œpiewn¹litaniê-inwokacjê.Dykcja Œmigielskiego sytuuje siê miêdzybiegunami jêzyka zintelektualizowanego,rygoru skondensowanych metafor i – melodyjnejnastrojowoœci, œpiewnoœci. Wyliczenia,powtórzenia, paralelizmy, instrumentacjei rymowe wspó³brzmienia czyni¹ z tej poezji –rzec mo¿na – partyturê na skrzypce Marsjasza.60


Taki tytu³ (Skrzypce Marsjasza, Zielona Góra2000) nosi kolejny, wydany po Liœcie tomik.Na tle wierszy starszych, zamieszczonychw tym zbiorku, inaczej brzmi¹ utwory nowe,w których prywatnoœæ przemawia tradycyjn¹dykcj¹: rymem i rytmem.Opublikowany rok póŸniej Album (Kraków2001) jest w dorobku poety zbiorkiemszczególnym. Wyró¿nia go nie tylko dojrza³oœæs³owa. Tak¿e zamys³ poetycki. Pisany krótko:od grudnia 1999 roku do lutego 2000 skomponowanyzosta³ jako kronika rodzinna, kolekcjalirycznych fotografii z jednej zimy ujêtychw tryptyk: fotografii grudniowych, styczniowych,lutowych. Album to opowieœæ o czasieminionym i wyimaginowana wêdrówka doŸróde³ dla nabrania „wody ¿ywej”. W lirycznychstop-klatkach, w poetyckim „b³ysku magnezji”utrwalone zosta³y postaci dziadków, rodziców,kruchej Tereski, która „mia³a twarz delikatn¹jak Madonna” i pana Kaczmarka, który przyje¿-d¿a³ dwa razy do roku z okazji œwiniobicia.Pamiêæ odtwarza „powidoki”: zbieraniegrochu, sznur kobiet id¹cych przez pole, po³ówryb, dzieciêce zabawy, podczas jednej z nichrzeka zabra³a ch³opca.„Zapisywa³em wypadki jak je pamiêtamprzecie¿ nie dla prostego ich wyliczeniachcia³em wyraziæ swoj¹ w nich obecnoœæ.Pozbiera³em drobiazgi i okruchyktóre dziel¹ dziœ od wczorajale mieszkaj¹ dot¹d w mojej krwi”(Tak by³o zaiste)Przypominanie dzieciñstwa, przechowywanegow „kuferku pamiêci”, jest dla poetysposobem „przywracania duchowej równowagi”.I warto zauwa¿yæ, ¿e ju¿ du¿o wczeœniejw wierszu zatytu³owanym Przywracanierównowagi, higieny pisa³ Œmigielski o „albumachczasu”, które „nawadniaj¹ zapadaj¹ce siêjeziora”. Fotografia jest sztuk¹ elegijn¹i jako taka posiada moc ocalaj¹c¹. Pozwalawymkn¹æ siê spod dyktatu czasu; wyrwaæ jegoniszczycielskiej sile fragmenty rzeczywistoœciGóra 2000), trägt das nächste, nach dem List(Brief) veröffentlichte Bändchen. Auf demHintergrund älterer Gedichte, die in diesemBändchen enthalten sind, klingen die neuen, indenen das Private mit der traditionellenAusdrucksweise: dem Reim und Rhythmus,spricht, ganz anders.Der ein Jahr später veröffentlichte BandAlbum (Kraków 2001) stellt in dem poetischenErwerb des Dichters einen besonderen Banddar. Er zeichnet sich nicht nur durch die Reifedes Wortes aus. Auch durch die dichterischeAbsicht. Kurze Zeit geschrieben: seit Dezember1999 bis Februar 2000, wurde er komponiertals eine Familienchronik, eine Sammlung vonlyrischen Fotografien aus einem Winter, die einTriptik bilden: Dezember-, Januar-, Februarfotografien.Der Band Album stellt eineErzählung über die vergangene Zeit und eineausgedachte Wanderung an den Anfang, an dieQuelle dar, um „das lebendige Wasser” zuschöpfen. In lyrischen Bildern, in dichterischem„Magnesiablitz” wurden Gestalten vonEltern und Großeltern registriert; dasGedächtnis rekonstruiert „Nachaussichten”:Bohnen sammeln, eine Reihe Frauen, die überein Feld gehen, Fischfang, Kinderspiele, beieinem davon nahm der Fluss einen Jungen mit.Die Erinnerung an die Kindheit, die im„Gedächtnisköfferchen” aufbewahrt wird, istfür den Dichter eine Art und Weise, „dasgeistige Gleichgewicht wiederzugewinnen”.Hierbei ist zu bemerken, dass Œmigielski bereitsviel früher, im Gedicht Przywracanierównowagi higieny (Wiedergewinnung desHygienegleichgewichts) über „Zeitalben”schrieb, die „versinkende Seen bewässern”.Die Fotografie ist Elegiekunst und als einesolche besitzt sie Rettungskraft. Sie erlaubt,dem Zeitdiktat zu fliehen; ihrer vernichtendenKraft Wirklichkeitsfragmente auszureißen undsie in eine andere Ordnung zu stellen. RolandBarthels schreibt, dass die Fotografie ein„religiöses Element”, „etwas mit der AuferstehungGemeinsames” beinhaltet, „einfachesGeheimnis der Mitexistenz von Vergangenheitund Gegenwart in einer metaphysischenSYLWETKI61


i umieœciæ je w innym porz¹dku. RolandBarthes pisze, ¿e fotografia ma w sobie jakiœ„element religijny”, „coœ wspólnego zezmartwychwstaniem”, ofiarowuje „prost¹tajemnicê wspó³istnienia przesz³oœci i teraŸniejszoœciw jakimœ porz¹dku metafizycznym”(Œwiat³o obrazu. Uwagi o fotografii,Warszawa 1996).„Porz¹dek metafizyczny” decyduje o tonacjipóŸnej liryki Œmigielskiego. Rozpoznaæ gomo¿na w Liœcie do samego siebie,w Albumie. W wierszach najnowszych „metafizykaobecnoœci” otwiera inny wymiar lirycznegodoznania i inny typ emocjonalnegoOrdnung” schenkt (Œwiat³o obrazu. Uwagio fotografii, – Das Licht des Bildes. Bemerkungenzur Fotografie, Warszawa 1996).„Die metaphysische Ordnung” entscheidetüber die Tonart späterer Lyrik von Œmigielski.Sie ist in List do samego siebie (Brief an sichselbst), in Album zu erkennen. In den neuestenGedichten öffnet „die Metaphysik derAnwesendheit” eine andere Dimension derlyrischen Empfindung und einen anderen Typder emotionalen Spannung. Czes³aw Dutkamachte einmal darauf aufmerksam, dass „dieSpezifik der Lyrik von Œmigielski die Dramatikbildet (...) jede Empfindung in dieser gespanntenLyrik einen Konflikt darstellt” (S³owoperyferyjne – Peripheriewort, Zielona Góra1999). Dieses Prinzip gilt auch in den Werken,die auf der Kontrastpoetik, besonders auf kontrastiertenFarben, basiert. Die Vorliebe, sichder Farben Weiß, Schwarz und Rot („dasWeiße des Blutes”, dunkle Farbe der Sauerkirsche)zu bedienen, verkoppelt sich mit demPhantasietyp, in dem scharfe, ausdrucksvolleFarben mit dem Weiß, der Sauberkeit, denWinterbildern zusammengesetzt werden.Der Winter ist die Lieblingsjahreszeit vonŒmigielski. Mit dem Winter dringen in seineGedichte Klimas ein, die für die metaphysischeDichtung charakteristisch sind (die in Werkennapiêcia. Czes³aw Dutka zwróci³ kiedyœ uwagê,¿e „specyfik¹ liryki Œmigielskiego jest dramatycznoœæ(...) ka¿de doznanie jest w tej napiêtejliryce konfliktem” (S³owo peryferyjne, ZielonaGóra 1999). Ta zasada obowi¹zuje tak¿ew utworach opartych na poetyce kontrastów,zw³aszcza skontrastowanych kolorów. Predylekcjado operowania barwami bieli, czerni i czerwieni(„bieli krwi”, ciemnej barwy wiœni) sprzêgasiê z typem wyobraŸni, w którym ostre,wyraziste kolory zestawione s¹ z biel¹, czystoœci¹,obrazami zimy.Zima to ulubiona pora roku Œmigielskiego.Wraz z ni¹ przenikaj¹ do jego wierszy klimatycharakterystyczne dla poezji metafizycznej62


(znaleŸæ je mo¿na w utworach Baczyñskiego,w „zimowych ogrodach” Herberta, w Elegiachzimowych Barañczaka). Oto „szron na ustach”,„sopel lodu”, „bia³y kopczyk dotkliwej zawieiœcieg”, „pismo mrozu”. Ta aura pojawia³a siê,gdy poeta utrwala³ „sad w mroŸny niedzielnyporanek” (Sad w mroŸny niedzielny poranek)i „op³atek mrozu” (Piosenka anatomiczna), gdypisa³ o „œniegowych kurtynach” i „zamro¿onymznaku œniegu”, gdy przywo³ywa³ zimê jakot³o wanitatywnej refleksji:„twoja ofiara bêdzie darem bezu¿ytecznymbiel wszystko poch³onie”(Jesteœ delikatny i œmiertelny).W wierszach najnowszych bunt przyt³umionyzosta³ popio³em, kurzem, œniegiem.„Coraz mniej zdarzeñ”. Coraz mniej tego, co nazewn¹trz. Perspektywa zamyka siê ku wnêtrzu.Tu kieruje siê ostrze tej poezji. „Sopel lodu”,„ig³a w gard³o”, „twarz œciêta mrozem”.Czu³oœæ i lód. Kruchoœæ i ból. „Cia³a op³atekpod przeœcierad³em ze szk³a”.von Baczyñski, in „Wintergärten” von Herbert,in Elegie zimowe – Winterelegien von Barañczakzu finden sind). Es sind beispielsweise„Reif an den Lippen”, „Eiszapfen”, „weißerHaufen Stich empfindlichen Schneesturmes”,„Frostschrift”. Ein solches Klima erschienimmer, wenn der Dichter „den Obstgarten amfrostigen Sonntagsmorgen” (Sad w mroŸnyniedzielny poranek – Obstgarten am frostigenSonntagsmorgen), und „Frostoblate” (Piosenkaanatomiczna – Anatomisches Lied) verewigte,wenn er über „Schneevorhänge” und „eingefrorenesSchneezeichen” schrieb, wenn er denWinter als Hindergrund einer Vanitas-Vanitatum-Überlegungherbeirief (Jesteœ delikatnyi œmiertelny – Du bist zart und sterblich).In den neusten Gedichten wurde derWiderspruch durch Asche, Staub, Schneegemildert. „Immer weniger Ereignisse”. Immerweniger vom dem Äußeren. Die Perspektiveschließt sich ins Innere. Dorthin wendet sichdie Schneide dieser Dichtung. „Eiszapfen”,„Nadel in die Kehle”, „frosterstarrtes Gesicht”.Zärtlichkeit und Eis. Gebrechlichkeit undSchmerz. „Körperoblate unter dem Bettlakenaus Glas”.Übersetzt von Bogumi³a Husak


Wojciech ŒmigielskiKo³ysankasobie samemucoraz mniej cierpliwoœcimiêdzy furtk¹ poranka a kurtyn¹ snucoraz mniej porankacoraz mniej pobo¿noœcimiêdzy przylaszczkami pieszczot a storczykiemspe³nieñcoraz mniej pieszczotcoraz mniej godnoœcimiêdzy ustami szeptu a rozpadlin¹ skomleniacoraz mniej szeptucoraz mniej mi³oœcimiêdzy mn¹ a tob¹coraz mniejcoraz mniej obecnoœcimiêdzy jedn¹ m¹ chwil¹ a drug¹coraz mnie mniejmiêdzycoraz wiêcej miêdzyznik³oœci tejnie sposóbcoraz mniej zuchwa³oœciczerwiec 1997List do samego siebie, Zielona GóraWiegenliedfür mich selbstimmer weniger Geduldzwischen dem Morgenpförtchen und demSchlafvorhangimmer weniger Morgenimmer weniger Frömmigkeitzwischen Liebkosugsleberblümchen undErfüllungshelmblumeimmer weniger Liebkosungenimmer weniger Würdezwischen dem Flüstermund undWinselschrundimmer weniger Flüsternimmer weniger Liebezwischen mir und dirimmer wenigerimmer weniger Anwesenheitzwischen meinem einen und anderenAugenblickimmer weniger aus mirzwischenimmer mehr zwischenFlüchtiges diesesist nicht möglichimmer weniger KeckheitJuni 1997Brief an mich selbst, Zielona GóraÜbertragen von Ernest Dyczek64


Wojciech ŒmigielskiPowiew sukienkia chcia³em byœ by³a nadziejaœwietlista promienna s³onecznoœæwiœniowe sadyjab³oni p³atkipoziomkowa ³¹kai skok wiewiórki z ga³¹zki na ga³¹zkêa chcia³em byœ by³a niedzieladostojna strzelista œwi¹tecznoœæko³nierzyki bia³ekolczyków pere³kimiodowa wst¹¿kai powiew sukienki z huœtawki na huœtawkêa chcia³em by by³a nadziejaœwietlistai skok wiewiórkia chcia³em by niedzielapowiew sukienkiSkrzypce Marsjasza, Zielona Góra 2000Flattern des Kleidesund wollte du würdest Hoffnungleuchtend strahlende SonnenglutKirschgärtenBlätter der ApfelblüteWalderdbeerwieseund ein Sprung des Eichhorns von Ästchen zuÄstchenund wollte du würdest Sonntagehrwürdig emporsteigende FestlichkeitKragen weißOhrringe Perlenhonigfarbene Schleifeund Flattern des Kleides von Schaukel zuSchaukelund wollte sie würde Hoffnungstrahlendeund ein Sprung des Eichhornsund wollte es sei SonntagFlattern des KleidesMarsyas’ Geige, Zielona Góra 2000Übertragen von Ernest Dyczek65


Wojciech ŒmigielskiDagerotypRodzice ojca maj¹ na dagerotypietwarze delikatne i krucheWidokówka z pamiêciwydobywa inne œwiat³oDziadek du¿o bardziej ruchomyjakby wsiada³ na siod³ochoæ rêce spokojnie spoczywaj¹ na szablia butom daleko do strzemionBabcia z pochylon¹ g³ow¹w kierunku ko³nierzyka munduruœciska kwiatyjakby siê ba³a je upuœciæCzêœciej widzia³em j¹ w fartuszku z groszkamigdy sól do garnkarzuca³a z namaszczeniema on tymczasemzgiêty ku przesz³oœcisnu³ historiê o czerwonych guzikachdo³ach pe³nych krwiprzypominaj¹cych wypalone œwie¿o ceg³yi trawie lepkiej pod brzuchembabcia mia³a mniej œladówchoæ to ona musia³a wykazaæ wiêksz¹ zaradnoœæMo¿na siê zastanawiaæczy zdjêcie jest bezstronneJednak to fotograf ich zdj¹³traktuj¹c swoje zajêcie realistycznieMoja pamiêæ nie podlega technice dagerotypurozbiera ich cierpliwiea uroczyste suknie odk³ada obokwidzê wówczas jak oboje dr¿¹ z zimnana fotografii tego nie widaæAlbum, Zielona Góra 2001DaguerreotypEltern des Vaters haben auf demDaguerreotypzarte und brüchige GesichterAnsichtskarte aus dem Gedächtnisbringt ein anderes LichtGroßvater viel mehr rührigals ob er den Sattel aufsitztobwohl seine Hände ruhig auf der Säbelliegenund seinen Stiefeln weit vom SteigbügelGroßmutter mit gesenktem Kopfin der Richtung des Uniformkragensdrückt Blumenals ob sie fürchtete sie fallen lassenÖfters sah ich sie in getupftem Schürzchenals sie Salz in den Topfsalbungsvoll streuteund er inzwischensich der Vergangenheit zugeneigtspinnte seine Geschichte von roten Knöpfenausvon Gruben voller Blutdie an frisch gebrannte Ziegel erinnernund von klebrigem Gras unter dem BauchGroßmutter hatte weniger Merkmaleobwohl sie größere Findigkeit zeigen mußteMan kann nachdenkenob die Aufnahme objektiv seidoch der Fotograf nahm sie aufseine Beschäftigung realistisch betrachtendMein Gedächtnis untersteht derDaguerreotypietechnik nichtes zieht sie geduldig ausund festliche Kleider beiseite legtich sehe dann wie die beiden vor Kälte zitternauf dem Foto sieht man es nichtAlbum, Zielona Góra 2001Übertragen von Marek Feliks Nowak66


Wojciech ŒmigielskiJestem tylko tyleU skrzyde³ oknama twarz wielokrotnagdzieœ dalej jest miasto we mgleWidzê jak mnie zasypuj¹popió³ kurz i œniegBia³y kopczykdotkliwej zawiei œciegSzron na ustachglina t³ustaŒnieg szepce na szybach szyfrsp³ywaj¹ gwiazdy po szkleKreska przezroczystej krwito znikato siê tliBia³a œniegu krewœnieg na szybie szepce szyfrZwierz¹tko sercapismo mrozu odczytujeœnieg nas zawiejeJestem tylko tyleile ciê us³yszêBy³emcia³a op³atek pod przeœcierad³em ze szk³amarzec, lipiec 2005, Droniki(niepublikowany)Ich bin nur sovielBei dem Fensterflügelmein Gesicht vervielfachtirgendwo fern gibt es eine Stadt im NebelIch sehe wie mich verschüttenAsche Staub und SchneeWeißes HügelchenNaht der empfindlichen VerwehungReif auf dem Mundfetter LehmSchnee auf den Fensterscheiben flüstert eineChiffreSternen auf dem Glas fließen abLinie des durchsichtigen Bluteseinmal schwindeteinmal glimmtWeißes Blut des SchneesSchnee auf der Fensterscheibe flüstert eineChiffreEin Tierchen des Herzensliest die Schrift des Frostes abSchnee wird uns verwehenIch bin nur sovielsofern ich dich höreIch wareine Oblate des Körpers unterm gläsernenBetttuchMärz, Juli 2005, Droniki(unveröffentlicht)Übertragen von Marek Feliks Nowak67


MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICHSobkowiakAndrzej K. WaœkiewiczRocznik 1950, więc – Nowe Roczniki.Ale najgłośniejsi poeci tej generacji są odniego młodsi o kilka lat. Debiutował teżstosunkowo wcześnie. Pierwszy wierszwydrukował w 1967 r., pierwszy arkuszpoetycki w 1970. W książce Ósma dekada.O świadomości poetyckiej „nowychroczników” (1982) piszę, iż w momencie,gdy wydał pierwszą książkę (Powieśćw odcinkach, 1974) jego poezja łączonabyła raczej z formacją poprzednią – NowąFalą. Wiersze te, piszę, „można [...] byłoodczytać jako kontaminację doświadczeńNowej Fali i poetyki Orientacji. Wówczasbyła to jedna z możliwości uniknięcia«choroby powtórek»”. W latach siedemdziesiątychdebiutowali równocześnieostatni autorzy z generacji Nowej Falii pierwsi z Nowych Roczników. Tym, coich wiersze łączyło, było - cytuję tę samąksiążkę - „przesunięcie punktu ciężkościz analizy rzeczywistości na analizęwłasnej w niej sytuacji”. Z tej perspektywySobkowiaka więcej łączyło z niecostarszymi, Stanisławem Gostkowskimi Kazimierzem Nowosielskim, niż z rówieśnikami.W środowisku było jeszcze osobliwiej.W momencie, gdy formowały się wspólnotynoworocznikowe (Klub 54) on, starszyo parę lat, funkcjonował już na prawachniemalże klasyka młodej literatury.Dodajmy też, iż był z pierwszegopokolenia tu urodzonych, i z ostatniego,które edukację na poziomie wyższymmusiało zdobywać w innych ośrodkach(ukończył polonistykę na UniwersytecieWrocławskim).Arkusz poetycki Sobkowiaka nosił tytułW białej koszuli. Co to znaczy tłumaczyjeden ze wspomnieniowych tekstów(Notatki do większej całości. „Pro Libris”2004, nr 2): „Dzielił nas, wywodzących sięze wsi (Lasek Odrzańskich i Zawady)wielki dystans do wielkiego świata. Przypomocy słów chcieliśmy możliwie jaknajszybciej przekroczyć wszelkie bariery.[...] Miejscy chłopcy popisywali się. Bylibez kompleksów. Oni wracali do swychdomów z łazienkami, kuchniami gazowymi,balkonami na piętrze, planamispędzenia wakacji. Z ławek klasowych wostatnim rzędzie przypatrywaliśmy siętemu z podziwem, ale i tak zepchnięci napobocze”. Tamże o początkach pisania:„Miałem świadomość, że robię coś wbrewwymogom twardego codziennego życia.Ojciec, matka wiedzieli o tym tysiąckroćdokładniej niż mogłem sobie w częściwtedy wyobrazić. Bali się o mojąprzyszłość. O to, co mogą dać mi wiersze.Znali przedwojenną biedę, doznali głodu,68


znali ciężkie, niemieckie roboty. I teraz teżbyło im ciężko”.Poezja jako narzędzie społecznegoawansu, tak to można określić. „Poezja -pisze - to było coś wybranego, gdyzawodziły inne możliwości, inne szanse”.Skoro punktem wyjścia był „najlichszy wewsi dom, [...] zwykłe dwie izby” to co miałobyć punktem dojścia?Otóż, tak można sądzić, owym punktemdojścia miało być bytowanie w sferzekultury wysokiej, z wszystkimi przynależnyminowemu statusowi atrybutami.Materialnymi także, co tu kryć.Wtedy, w latach siedemdziesiątych,było to stanowisko raczej rzadkie. Buntnowofalowy był w swej genezie inteligencki.Poeci z grupy Tylicz wiejskie i małomiasteczkowepejzaże widzieli raczej w idyllicznejperspektywie. Wyszli stamtąd, alebytowali gdzie indziej. Rówieśnicy z rozlicznychnoworocznikowych grup albomieli rodowód inteligencki, albo tę problematykę(i zobowiązania) uważali zamało istotne.Sobkowiak odmiennie.Odmienny był także stosunek dorozwiązań poprzedników. On nie kwestionowałwagi nowofalowych diagnoz, proponowałnatomiast odmienną perspektywęoglądu. „Docieranie do konkretu własnegodoświadczenia - pisał („Integracje”1980, cz. VIII) - stanowi jedyną drogę dopoznania prawdy o własnej egzystencji,lękach i obsesjach. Jest to droga trudna,najtrudniejsza jaką znam, ale tu tylko jestsposób na kształtowanie kultury własnegonarodu”. Rówieśnikom zarzucał „ucieczkęw regiony własnej prywatności”. Jeślidobrze rozumiem ten program, szło w nimo to, by to, co w wierszach poetów NowejFali jawiło się jako zapis realności,wewnętrznej w stosunku do podmiotu,stawało się doświadczeniem wewnętrznym.Nie to jaka jest rzeczywistość, ale –jak ją doznaję i przeżywam. Jestembowiem jej częścią. A skoro tak, to niemogę jej odrzucić, uznać za nie swoją;uczestnicząc w niej, przez nią kształtowany,równocześnie w jakiś sposób jąkształtuję.Więc – odpowiadam za nią.Ale – w jedyny mi dostępny sposób:traktując świat, który doznaję i siebiew nim jako wartość. Przetwarzając gow doświadczeniu wewnętrznym.Tyle jestem, ile doznaję i na ile wobectych doznań jestem aktywny.Da się to zrobić w dwojaki sposób.Przetwarzając doznania lub zapisującmomenty olśnień. Te ostatnie wierszemają bądź to strukturę aforyzmu, bądźmigawkowych zapisów doświadczeń.Struktura tekstów pierwszego rodzaju,bywa, przypomina strukturę snu. Rozbudowana,pełna inwersji składnia łączyzapamiętane obrazy, to, co chce w nichzobaczyć podmiot, i to, co z nich wywodzijako postulat etyczny. Te obrazy bowiemnie są autonomiczne, rzeczywistość niejest notowana lecz przetwarzana; nie to,że istnieje na tyle, na ile postrzega ją podmiot,ale że ważność uzyskuje tylko wówczas,gdy skłania do działania.Osobliwe – sytuację podmiotu da sięokreślić przy pomocy starego terminu,którym Andrzej Stawar określał miejsceBroniewskiego: „wychodźca klasowy”.Znaczyło to tyle, że uzyskując nowy statuszachowuje w świadomości nawyki i tradycjedawnego. Więcej – świadomie lubmimowolnie – swoje obecne działaniaprzymierza do tamtej aksjologii. Skądinąd,dodajmy, był to także dylemat Przybosia.U Sobkowiaka brzmi to następująco:Nauczyłem się nowych słów z którychWzruszać ramionamiWydawało mi się najwłaściwszedo określenia się wśród wielu dniStarych rodziców schnących na wsijuż prawie zapomniałemZasłyszany że nie spotykam żadnych rąkŻe dopiero pierwsze kroki tegowygnania zginają mi karkNazywam się teraz przechodzieńSłowo niezrozumiałe dla mojej matki(Ogień)MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH69


Cytujemy tu wersję pierwotną z tomuPowieść w odcinkach (1974), w Wyborzewierszy (1996) znajduje się wersja odmienna,bardziej uporządkowana.Po jego stronie znajdują się teraz„wyziewy snów”, „ręce puste”, „dziwacznegokształtu cienie”, „rupiecie”. Mawprawdzie nadzieję, że zdoła (to z nowejwersji) „powiedzieć kilka słów nienadaremnie/ bez obawy że trzeba będziesię wstydzić” iNieznane miasto ogniem snu ustalićJak i wszystko inne co wynikaZ gardzieli wysiłkurozpraszającego się ciągleW nieskończoność życiaPiszącego zuchwałą powieśćAni jedna rzecz nie jest w niej pominiętaInnymi słowy – ma nadzieję byćużyteczny, w odmienny sposób i działającna odmiennych obszarach. W tamtymsystemie aksjologicznym użyteczność wynikałaz samej natury pracy i kształtującychsię w jej wyniku społecznych powiązań,w tym jego trud wymaga dodatkowychuzasadnień, choć przecież jegomowę po równi „poświadcza pot i łza”.W klasycznej teorii awangardy uzasadnieniakryły się w społecznym podzialepracy wewnątrz społeczeństwa-organizmu.Nawet jeśli były to związki pośrednie,to działania wzajem się dopełniały, mającto samo nakierunkowanie na możliwościprzekształceń. Organizacja wiersza byłaprojektem przyszłej organizacji społecznej,nowa wrażliwość projektowała przyszłąświadomość społeczną.Tu wszakże jest raczej świadomośćwygnania:Król poezji nie wie o czym śnićWięc uczy się jedynie pokoryJest przecież najzwyklejszymkrólikiem doświadczalnymW zakładzie powszechnej wyobraźniGdzie sukcesywnie rezygnujez należnych prymatów [...]Powoli bogaty strój zmienia nauniform urzędniczy(Król poezji)To już z innego systemu. Dalej jestbowiem mowa o „nocy płomieni”, „mieczu”tudzież „brodzie” (w której domyślać sięmożemy brody proroka). To są owe „należneprymaty” (= atrybuty). Romantycznew swej genezie. Ale, tak naprawdę, to iowa awangardowa koncepcja związkówfunkcjonalnych wywodziła się z romantycznejnadziei przekształceń (pisał o tymTadeusz Peiper).Czy są one możliwe w sytuacji, gdy„nieistnienie [...] wkrada się niezauważalnie”i „cały ten świat [jest] nie dowytłumaczenia”?Płynna, niestabilna rzeczywistośći podmiot, który notuje jej przejawy,świadomy, że nie do uchwycenia jesti struktura, i zasada.AleW moim sercu drży cały światNie chcę powiedzieć niczego więcej(Credo)W innym wierszu mówi „wystarczyprzejść przez życie tylko tyle”. Przejść –czyli doświadczyć.70


Bez wstępnych hipostaz.Ale rację ma Jan Kurowicki, gdy pisze(w zbiorze Naczynia osobności. O zjawiskachpoezji lubuskiej – przegląd stronniczy,1998), iż owo otwarcie na „pełnięświata” znakomicie udaje się, gdy mowa oprzyrodzie, „która jakby przylega do ciałabarwami, kształtami, zapachami, formamidotyku”. „Gorzej jest – dodaje – zeświatem ludzi. Sobkowiak chciałby, abyi tu panował ład form estetycznych, moralnych,uczuciowych. Niekiedy tęsknota zanimi prześwituje w postaci bardzo tradycyjneji katechizmowej. Niekiedy zaś, pożyciowych i społecznych kopniakach,pragnienie owego ładu wyraża się poczuciemniespełnienia, zagubieniem, buntem,ironią, które z nimi są sprzeczne. W wierszachstają się one oznakami konkretnychdoświadczeń. Należy jednak uporać sięz nimi, a nie poddać się. Poeta wymagazawsze podniesionej głowy. Odmawiaprawa do rezygnacji. Wierzy, że świat jestbogatszy, niż każde jednostkowedoświadczenie”.Jaki on wszakże jest, tego nie byłpewien. Opisywał raczej struktury rozpadowe,jeśli coś budziło jego zachwyt tozjawiskowa uroda świata, nie światspołecznych faktów. Mniemał wszakże, żei przez nie prześwituje ukryty sens, cierpieniezaś nie tylko jest, ale jest po coś,coś go musi uzasadniać i usprawiedliwiać.Co do swojego to zapewne usprawiedliwiałaje sama możliwość wypowiedzenia.Stawało się bowiem, by znów zacytowaćKurowickiego „jakby wzniesione ponadcodzienność – osobnością aktów przeżyciapodmiotu lirycznego”. Cierpiećpięknie, by pisać piękne wiersze, to także- nadawać mu sens i w jakimś stopniu odcierpień się uwalniać. Przezwyciężaćpoprzez akt kreacji. Ale cierpienie innych?Niezawinione i jak gdyby bezimienne?Przed laty recenzując kolejne książkiautora (zob. „Komunikaty” 1995, nr 6;„Wiadomości <strong>Kulturalne</strong>” 1997, nr 38)odwoływałem się do wierszy JózefaCzechowicza. I on posiadał bardzo silnieugruntowaną świadomość plebejskiegorodowodu, i on zmierzał ku poezji czystej,zwolnionej od społecznych zobowiązań,zakorzenionej w doświadczeniu alenadającej mu wymiar mityczny, i on –katastrofista! – tak naprawdę kochałsielankę. Wierzył – to ważne – w wysokieposłannictwo poety.U Sobkowiaka w punkcie dojścia zbiegająsię dwie – równouprawnione – wizje:Rozstrzygają się ludzkie losudni rzeczy i wtajemniczeniaW błysku jednej iskryna granicy wiecznościi(Iskra)Snuję się tutaj sam pośródZaniedbanych domówz wyziewami ubogich obiadówNic tutaj po mnie by wyjawiać sekretyPoetów którzy przymierają z głoduw innym mieścieGdzie jeszcze im świeci co jużdawno zgasło(Widokówka z miasteczka)Elementy – pisałem wówczas – niepokojącoprzypominają motywy znane zeMA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH71


społecznie zorientowanych wierszy międzywojennych:„uliczki niesłychanie biednychokien”, „ręce urobione w warsztatach”,„zaniedbane bloki”, „wyziewy ubogichobiadów”, „miejsca gdzie zbierają siębezdomni mężczyźni”, aż po obraz: „W foliowejtorbie nocą do kubła śmieci / jednodnioweniemowlę wyrzuca beznadziejnamatka”. W tym ostatnim zdaniu akcentnie pada na moralną ocenę czynu... To niematka jest „beznadziejna”, to beznadziejnajest sytuacja, w której się znalazła.Moglibyśmy powiedzieć, że jest tozjawisko tego samego rzędu co „bezdomnimężczyźni”. Zwykły element nowegoświata.Te wiersze, pisałem w r. 1995 „zapisująkońcowy etap długiego procesu społecznego.Kres nadziei, które kryły sięw społecznym awansie, ale i aksjologii,która się na nim budowała. U kresupodają stare pytania o determinanty wolności.Zniewolenie. Te same, któreniegdyś stawiał Czechowicz pisząc o «ludziachgłodnych płaczu» i «wielookichzarosłych twarzach głodów człowieczych»nazywając je «biednymi księżycami spustoszonychwszechrzeczy». Różnicawszakże w tym, iż konstrukcji Sobkowiakowychnie ożywia nadzieja, iż «przez nieruną / mocne twierdze jerycha»”.Dość wcześnie Sobkowiak odkrył, iżw białej koszuli żyje się wcale nie lepiej niżw kombinezonie roboczym, a i wartościjakby się zrelatywizowały. Teraz odkrywa,że jego miejsce jest wśród wykluczonychi odrzuconych. I że, tak naprawdę, jestrównie jak oni bezradni. W pewnym sensietakże – odrzucony.Och, wcześniej, zgodnie z duchemepoki, walczył z „tyranami”. Obłędny władca– pisał – już zna rażącą moc słowa. Pisywałwiersze o Janie Pawle II, z taką oto frazą:Jesteśmy wolnością z namipostać w bieliModlitwą zza Alp w Kraju się objawia(Jesteśmy wolnością)Ba, nawet wchodzenie do UE przywitałwierszem:Nam śni się Europażelaznych bram otwieranieI dzień taki rozległy że ból się rozwiewa(*** Nam śni się Europa...)Ba, tylko, że to nijak się ma do tego, cosymbolizują „bezdomni mężczyźni” i owa„beznadziejna (= pozbawiona nadziei)matka”. Choć może jest i tak, że stanowiawers tej samej monety – niezbywalnąi nieusuwalną część systemu.Z taką diagnozą Sobkowiak pewnie bysię nie zgodził. Wołałby mówić o „prawdachniezmiennych” i równie niezmiennychwartościach. Które zapewne da sięodkryć, tyle że poza (albo ponad) światemrealnych zjawisk społecznych.Z nim zaś jest tak osobliwie, że jestw dwu miejscach równocześnie. Jego plebejskośćto nie wyznacznik kulturowy, alepoczucie więzi, które niegdyś nazywanoklasowymi. Jest stamtąd i pozostajewierny prawdzie doświadczenia, nakazującemustać po stronie odrzuconychi wydziedziczonych. Jest wszakże równieżz kultury wysokiej, która każe mu niejakoponad dziejącym się życiem odkrywaćwartości, które w nim się nie zamykają.72


Ostatecznie prawda i piękno poetyckiegoobrazu niekoniecznie muszą być przeciwnędzarzowi umierającemu z głodu, i niekonieczniezachwyt zjawiskowym pięknemświata musi być sygnałem obojętnościna jego los. W jednym z wierszy pisze:Zdarzało się wiele rzeczy jednego dniaZe sobą sprzecznychBunt i zgodaW jakim celu to wszystkoNie chcę dociekać(Wiatr i ogień)Osobliwa jest też jego poezja. Zakorzenionaw widzeniu, wierna prawdzieobserwacji, a zarazem otwarta na transcendencję.Jest w niej dramatyczne napięciepomiędzy możliwością i powinnością.Wewnętrzną, własną; pewnie niechcianą.Ale to właśnie napięcie jest siłą jegopoezji. Gorzkiej i w pewnym sensie wobecświata bezradnej. Ale nasyconej doświadczeniemo unikatowym kształcie i natężeniu.I równie własnym wyrazie.Znam tę twórczość od samychpoczątków. Zdaje się, że główne kłopotyautora polegały na tym, jak znaleźć formędla zapisu doświadczenia, które wyrażałosię natłokiem obrazów. Jeśli porównamydwie wersje Ognia dostrzeżemy, iż drugajest bardziej klarowna, dyskurs jest zwartyi logiczny. Pierwsza wszakże jest bogatsza.Klarując bowiem magmę obrazówcoś się traci. Dodatkowe, niekonieczniedające się przełożyć na dyskurs, sensy.U swych początków była to poezja quasioniryczna.Rządziła się raczej zasadąprzyległości niż wynikania. Później owąmagmę usiłowała poddać rygorowidyskursu. Zawsze jednak pozostawałycząstki nie dające się doń włączyć, stądowe wiersze-olśnienia, wiersze-definicje.We wczesnym etapie twórczości byłybyone częściami większej całości. Ale też,zdaje się, wczesne wiersze dążyły dozamknięcia całości doświadczenia,nowsze – jego sekwencji. Raz dyskurs,innym razem doświadczenie epifaniczne,raz obserwacja, innym razem refleksjabądź skierowana do podmiotu mówiącegodyrektywa moralna. To wszystko spaja sięzaś w heteronomicznym zbiorze, w którymposzczególne elementy wzajem siędopełniają.W tym sensie Sobkowiak pozostał taki,jakim był – niepewny i poszukujący. Mającykłopoty tyleż ze światem, co z sobą.I usiłujący im sprostać.MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH73


PREZENTACJEPaulina Komorowska-BirgerUrodzona 28.04.1965 r.; dyplom 1990 r. na Wydziale Ceramiki i Szk³a, PWSSP (obecnie ASP) weWroc³awiu; pracuje w Katedrze Sztuki i Kultury Plastycznej na Wydziale Artystycznym UniwersytetuZielonogórskiego; mieszka w Zielonej Górze.Wybrane wystawy indywidualne:2005 W drodze..., Muzeum Narodowe, Poznañ; 2004 Prywatne Archiwum, Galeria Miejska,Wroc³aw; 2003 Arche – Fakty, BWA, Zielona Góra; 2001 Mosty, sympozjum; Nitra, S³owacja; 2000Dialog wewnêtrzny, BWA, Zielona Góra; 1999 Przestrzenie, Galeria Miejska, Wroc³aw; 1998 TheStudio of The Corning Museum of Glass, Corning, NY, USA; 1994 Œciana p³aczu, Mieczykowa 7, ZielonaGóra; 1993 Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j, Zielona Góra (ekspozycja do roku 1997); 1992 Galeria NaSolnym, Wroc³aw; 1991 Galeria Na Odwachu, Wroc³aw; 1991 Galeria Sztuki, Zielona Góra.Wybrane wystawy zbiorowe:2005 Mity/ Anty-Mity, Galeria Forum +, CK Zamek, Wroc³aw; 2005 Szk³o zbli¿a, Ratusz, Leszno;Muzeum Narodowe, Poznañ; 2005 Art Poznañ 2005,Targi Sztuki, Stara RzeŸnia, Poznañ; 2005J.Ensen in Berlin, Atelierhaus , Berlin; 2004 Promocja Prolibris, Stara Winiarnia,Zielona Góra; 2004 Wejœcie, BWA, Zielona Góra; 2003 Pomiêdzy, Galeria Miejska, Wroc³aw; 2003Jehsen – zaginiona wieœ, projekt polsko – niemiecki, Bia³owice; 2002 Kontynuacje i sprzeciw, BWA,Wroc³aw 2001 Salon Jesienny, BWA, Zielona Góra; 2000 Cacao Fabrik, Helmond, Holandia; 2000Euro-Fire in the land of Liege, Liege, Belgia; 1999 ISKIP WSP Zielona Góra; Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j,Zielona Góra; 1998 Polska Abstrakcja Analityczna, BWA, Wroc³aw; 1998 Zwischen Geste undDyskurs, Instytut Polski, Berlin, Niemcy; 1998 Miêdzy gestem a dyskursem, Galeria Prowincjonalna,S³ubice; 1997 Malarstwo – Katedra, Mieczykowa 7, Zielona Góra; 1997 Spektrum, Braunschweig,Niemcy; BWA, Zielona Góra; 1996 Spirala 1, Œwieradów Zdrój; 1996 Kolekcje, Mieczykowa 7, ZielonaGóra; 1995 Plener, Galeria H, Vejprty, Czechy; 1995 Nie zas³aniaj mi s³oñca, Galeria GI, Zielona Góra;1994 Prezentacja artystów zielonogórskich, Instytut Polski, Lipsk, Niemcy; 1993 Pracownia 22, Lubin;1993 Wystawa asystentów IWP WSP w Zielonej Górze”, BWA, Zielona Góra; 1993 Sztuka nieobecna,Miêdzynarodowe Centrum Sztuki, Poznañ; 1993 Wystawa pracowników IWP WSP w Zielonej Górze”,Galeria GI, Zielona Góra; 1992 Dyplom 90-91, ASP, Gdañsk; 1992 Tydzieñ M³odej Sztuki, Poznañ;1991 Reims presente Wroc³aw expose, Reims, Francja; 1991 Wystawa wystaw – przegl¹d wystaw z lat1984-1991, Galeria Sztuki, Zielona Góra; 1991 Die Malerei von Schiesscheiben, Innsbruck, Austria.74


El¿bieta KoœcielakWenus z mleka„Dzie³o sztuki jest przede wszystkimkonkretem jednostkowym, wywo³uj¹cymprzemo¿ne wra¿enie osobowej poniek¹dindywidualnoœci...okreœlaj¹cym je kryteriumjest w³aœnie jednoœæ przebijaj¹ca z ró¿norodnoœcijego czêœci, jego charakter organiczny,to, ¿e objawia jakiœ celowy projekt” – pisa³S.Alexander w Philosophy and Art. 1S³owa te w zaskakuj¹co trafny i syntetycznysposób dotykaj¹ istoty sztuki PaulinyKomorowskiej-Birger. Sama autorka mówi¹co swojej twórczoœci wypowiada bez ma³a tesame s³owa: „W twórczoœci ka¿da powstaj¹capraca jest swoistym pamiêtnikiem, czy tobêdzie napisana ksi¹¿ka, zagrany koncert czynamalowany obraz; dzie³o bêdzie opowiadaæw pewien sposób o osobie, która powo³a³a jedo ¿ycia, choæby na krótka chwilê.” 2Prace artystki s¹ zaproszeniem widzaw œwiat wielow¹tkowych historii, z którychpowstaje jeden spójny obraz, a nawet, niezawaham siê u¿yæ tego s³owa, filozofia sztuki.Prace Pauliny Komorowskiej-Birger przybieraj¹formê dialogu: artysty ze sztuk¹, artystyz kultur¹, artysty z natur¹ ludzk¹, z przyrod¹,z drugim cz³owiekiem, którym mo¿e byæ widzodbiorca.Ale nie musi nim byæ, czêsto jeston bowiem jedynie biernym œwiadkiem monologuartystki czy jej „rozmowy” z bytem transcendentnym.Jest to twórczoœæ w równymstopniu racjonalna, abstrakcyjna, co emocjonalna,czêsto wrêcz namacalnie korzystaj¹caz atrybutów codziennoœci i otaczaj¹cej jeaury.Instalacje Pauliny Komorowskiej-Birgers¹ okruchami rozbitego w czasie postmodernizmuœwiata wartoœci, rozbitej zbioroweji indywidualnej to¿samoœci cz³owieka orazintegralnoœci kultury. Artystka nie komentujetego faktu, wydaje siê, ¿e jest on dla niej oczywisty.Z drobnych zdarzeñ i fragmentówcodziennoœci nieœpiesznie buduje now¹ca³oœæ, poszukuje nowych sensów, kreujenowe znaczenia. Prywatne gesty, wspomnienia,notatki staj¹ siê tak samo wa¿ne, jakkierunkowskazy estetyczne, etyczne czy poznawczeznanych systemów kultury. Zadziwiaj¹cajest naturalnoœæ i bezpoœrednioœæ z jak¹odnosi siê do problemów ostatecznych czyontologicznie prymarnych, jak ¿ycie i œmieræ,cel istnienia, przemijanie. W jej pracachstaj¹ siê one po prostu naturaln¹ czêœci¹nas samych.W monumentalnej instalacji „W drodze...”prezentowanej w Muzeum Narodowymw Poznaniu 3 autorka odwo³uje siê do wielkiejegzystencjalnej kategorii przemijania, jak te¿do uczucia przyjaŸni, które jest naszym1 S.Alexander, Philosophy and Art, w: Jurnal of Philosophical Studies, kwiecień 1929. Cytat za: Matila C. Ghyka, Złota liczba,Universitas, Kraków 2001, s.124.2 P.Komorowska- Birger, katalog wystawy Mity/Anty-Mity, Galeria Autorska Elżbiety Kościelak FORUM+,CK Zamek, Wrocław2005.3 P. Komorowska-Birger, W drodze..., instalacja, wystawa zbiorowa Szkło zbliża, kurator prof. Małgorzata Dajewska, mgrDorota Shroeder-Szufa, Muzeum Narodowe w Poznaniu, lipiec-sierpień 2005PREZENTACJE75


Wenus z mleka, Galeria Forum +, w ramach wystawy Mity i Anty-mity, Wroc³aw, 2005


W drodze...,w ramach wystawy Szk³o zbli¿a,Muzeum Narodowe Poznañ, 2005


(Kamieñ + szk³o) 2 , Plener, Vejprty (Czechy), 1995Bez tytu³u, w ramach wystawy Kontynuacje i Sprzeciw, BWA Wroc³aw, 2002


potocznym doœwiadczeniem, do pamiêci o ludziachnam bliskich, którzy odeszli. Pracapoœwiêcona jest pamiêci Przes³awa Kornackiego,tragicznie zmar³ego kolegi z okresustudiów, artysty, pracownika naukowegowroc³awskiej Akademii Sztuk Piêknych,w dziesi¹t¹ rocznicê jego œmierci. PatioMuzeum Narodowego stworzy³o architektonicznewarunki do wykreowania „sakralnej”przestrzeni, w której utworzone szpaleryga³êzi, niczym koœcielne chor¹gwie, drzewcedla „worków” utkanych ze szklanych nici. Misternesploty szklanego tworzywa stanowi¹nie tylko rozpoznawalny element wielu instalacjiPauliny Komorowskiej-Birger, ale tak¿emetaforyczn¹ pajêczynê chroni¹c¹ wartoœcinajwa¿niejsze, prymarne, czy te¿ s¹ kokonemdaj¹cym pocz¹tek nowej jakoœci. Wewnêtrzu „worków” z w³ókien szk³a znajdowa³asiê fotografia zmar³ego artysty, ci¹gle ta sama,w czterech kolorach: niebieskim i szarymoraz zielonym i br¹zowym – kolorachnieba i ziemi. W centrum zbudowanej w tensposób przestrzeni dzie³a znajdowa³y siê trzyprzedmioty, atrybuty œwi¹tyni: klêcznik, œwieczniki skrzyneczka na ofiarê.Niezwykle czysta formalnie praca nieposiada³a w zasadzie ani jednego zbêdnegoelementu. Nasycona emocjami, by³a równoczeœniepe³na refleksji i wewnêtrznego spokoju.Powsta³a przestrzeñ-epitafium, ale te¿przestrzeñ nasycona wiar¹ w przyjaŸñ i niewiar¹w œmieræ konkretnej osoby, której niewidzieliœmy d³ugo przed jej œmierci¹. Ona ¿yjew nas, tak jakby fakt ostatecznego jej odejœciaby³ zawarty w nie nale¿¹cym do naszegoporz¹dku rzeczy.Wystawa Mity/Anty-Mity w GaleriiForum+ w CK Zamek we Wroc³awiu-Leœnicyto próba spojrzenia na stan wspó³czesnej kulturyw dobie globalizacji i ujawniaj¹cych siênowych zjawisk w kulturze i sztuce w epoceprzejœcia miêdzy epokami. Upadek cywilizacjizachodnioeuropejskiej „odtr¹biony” wielokrotniei potwierdzony przez autorytety (np.S.Huntington, F.Fukujama) niesie ze sob¹nie tylko negacjê dawnych wartoœci, ale przedewszystkim próby dekonstrukcji elementówsystemowych „starego porz¹dku kulturowego”.Do kategorii tych nale¿y bez w¹tpieniatak¿e mit, jako jednostka kultury.Na wystawie prezentowane s¹ prace: JoannyHoffmann, Michalisa Katzourakisa,Pauliny Komorowskiej-Birger, Gosi Koœcielak,Christosa Mandziosa, Darii Mileckiej, JuanaMuńoza, Bruce Naumana, Marii Papadimitriou,Przemys³awa Pintala, Susan Sensemann,Mariosa Spiliopoulosa, Anny Stêpkowskiej,Zafosa Xagorarisa i Opy Zouni. Artyœciz Polski,Grecji, USA i Hiszpanii przedstawiaj¹cswoje ujêcie mitu odwo³ywali siê w spo-76


sób poœredni lub bezpoœredni to tej kategorii.Czêœæ prac pochodz¹cych z kolekcji prywatnychpowsta³a wczeœniej i zosta³a przedstawionaw kontekœcie wystawy, czêœæ by³arealizowana z myœl¹ o tej wystawie.Paulina Komorowska-Birger przedstawi³ainstalacjê „Wenus z Mleka” odwo³uj¹c siê donajbardziej popularnego rozumienia mituw naszym krêgu cywilizacyjno-kulturowym,mianowicie do zbioru mitów greckich i rzymskich.Mit o Afrodycie, rzymskiej Wenus, sta³siê przyczynkiem do analizy wspó³czesnejkondycji kultury i sztuki. Pos¹¿ek Wenusz Milo, kopia jakich wiele w sklepach z pami¹tkamiw krajach œródziemnomorskich,sta³ siê ³¹cznikiem pomiêdzy klasycznympiêknem a œwiatem kultury masowej. Wenuszamkniêta w „szklanym kokonie” jestpocz¹tkiem koñca lub form¹ koñcow¹ nowopowsta³ej formacji. Ta p³ynnoœæ czy niedookreœlonoœæjest nie tylko elementemwspó³czesnej kultury, ale tak¿e jej wartoœci¹.Piêkno, które w kulturze masowej sta³o siêkiczem, jest jednoczeœnie czymœ trwa³ymi niezmiennym. Jest, czy ju¿ nim nie jest...?W instalacji P. Komorowskiej-Birger Wenusnie wynurza siê z morskiej piany, leczz kasetki, szkatu³ki, „puszki Pandory” posadowionejna stosie ksi¹¿ek. Ich tytu³y towydawa³oby siê przypadkowy zbiór lektur znajduj¹cychsiê w wiêkszoœci biblioteczekdomowych: bajki Braci Grimm, podrêcznikhistorii sztuki „Sztuka i czas”, „Sztuka kochania”Michaliny Wis³ockiej, historia sztukiw wydaniu rosyjskim, podrêcznik u¿ytkowaniaprogramów komputerowych w jêzykuangielskim i kilka innych. Œwiat w pigu³ce:podrêczniki, poradniki, coœ co mia³o (ma)stanowiæ bazê naszej wiedzy i naszegodoœwiadczenia... Ile z tej wiedzy ju¿ uleg³odewaluacji?Obok Wenus stanê³a ludowa maselnicawype³niona bia³ymi ¿ywymi i czerwonymi suszonymiró¿ami. Mit czystego piêkna skonfrontowanyz codziennoœci¹ i symbolem kulturyludowej. O ile pierwszy element instalacji,Wenus na stosie ksi¹¿ek, jest intelektualnymdialogiem kultury wysokiej z popularn¹,maselnica wprowadza w ca³oœæ kompozycjidoœæ istotny kontrapunkt. W miejsce ideica³oœciowych kultur pojawia siê idea sieci kulturowych.„Transkulturowoœæ nie zak³adarelacji miêdzy kulturami pojêtymi jakoca³oœci, to nie jest spotkanie ani dialogdwóch monolitycznych kultur; transkulturowoœæca³oœci rozsadza i wszystkie je przenika,staj¹c siê istotn¹ cech¹ dzisiejszychspo³eczeñstw”, pisze Wolfgang Welsch 4 .Diagnoza wspó³czesnej kultury i sztuki jak¹postawi³a w tej pracy Paulina Komorowska-Birger wydaje siê byæ przera¿aj¹ca. Ale czyna pewno? Autorka spokojnie porz¹dkujechaotyczn¹ rzeczywistoœæ, zamykaj¹c najistotniejszewartoœci w szklanych kokonach.Wroc³aw 12.09.2005 rok4 cytat za: K.Wilkoszewska, Ku estetyce transkulturowej.Wprowadzenie, w: Estetyka transkulturowa, pod red.K.Wilkoszewskiej, Uniwersitas,Kraków 2004, s.14.PREZENTACJE77


Jacek Weso³owskiMoma Lisaund GötzMoma Lisai Goetz0Im vergangenen Jahr habe ich in derBundesrepublik zwei große Kunstveranstaltungengesehen: die erste war die spektakuläre MoMA-Ausstellung in Berlin, die zweite – dasKunstprojekt Götzen in Frankfurt/Oder. MoMAhabe ich nur besucht, an Goetzen auch alsKünstler teilgenommen.1In der Zeit vom 20. Februar bis zum 19.September 2004 besuchte mehr als eine MillionMenschen Das MoMA. Meisterwerke aus demMuseum of Modern Art, New York in der NeuenNationalgalerie Berlin. Die Einnahmen aus demVerkauf der Eintrittskarten lagen etwas über denGebühren, die das New Yorker Museum, das injener Zeit renoviert wurde, für das Ausleihen derWerke berechnet hatte; insgesamt kostete dieAusstellung die deutschen Veranstalter fast zehnMillionen Euro.Vom Frühling an unternahm ich mehrereAnläufe, letztlich aber sah ich MoMA erst einigeTage vor Schließung der Ausstellung, nachdemich endlich einen Weg gefunden hatte, die gigantischenSchlangen zu umgehen (die Menschenkampierten nachts auf Feldbetten undLuftmatratzen, um am Morgen in die Galerie zugelangen). Ich hingegen begleitete einenBekannten, der im Rollstuhl sitzt; auf diese Weisewurden wir eingelassen, ohne warten zu müssen.Wer das Ausstellungskonzept nicht kennt, das imKatalog erläutert wird, hat das Empfinden einer0Minionego roku w Republice Federalnejby³em na dwóch du¿ych imprezach artystycznych:pierwsza to g³oœna berliñskaMoMA, druga – projekt Goetzen we Frankfurcienad Odr¹. Na Momie by³em widzemtylko, w Goetzen uczestniczy³em jako artysta.1Wystawê MoMA (pe³ny tytu³ Das MoMAin Berlin. Meisterwerke aus dem Museumof Modern Art, New York) w Neue Nationalgaleriew Berlinie obejrza³o od 20 lutegodo 19 wrzeœnia 2004 r. ponad milion ludzi.Wp³ywy ze sprzeda¿y biletów pokry³y z niewielk¹nadwy¿k¹ koszty wynajmu kolekcjidzie³ wypo¿yczonych z nowojorskiego MuzeumSztuki Nowoczesnej na czas jego remontu;wystawa kosztowa³a Niemców prawiedziesiêæ milionów euro.Od wiosny robi³em do Momy kilkakrotnepodejœcia. Obejrza³em wystawê na kilka dniprzed zamkniêciem, znalaz³szy wreszciesposób na unikniêcie wielogodzinnegooczekiwania na wejœcie (ludzie przesypialiw kolejce noc na ³ó¿kach polowych czyturystycznych materacach, aby rano dostaæsiê do galerii): do wspólnego zwiedzania zaprosi³emznajomego na wózku inwalidzkim;wpuszczono nas bez kolejki. Widz nie zapoznanyz wy³o¿on¹ w katalogu koncepcj¹ wystawy(mo¿na j¹ te¿ by³o poznawaæ z prze-78


noœnych magnetofonów ze s³uchawkami;powiem o niej za chwilê) odnosi wra¿eniepewnego ba³aganu. Wra¿eniu temu sprzyjaarchitektura berliñskiej Nowej GaleriiNarodowej, której otwarte wielokierunkowosale uk³adaj¹ siê w swobodne porz¹dki.Kr¹¿yliœmy zatem ze znajomym wsródluŸnego, wielojêzycznego (czêsto s³ysza³o siêjêzyk polski) t³umu zwiedzaj¹cych, stale nanowo natykaj¹c siê na obejrzane juz dzie³a. Itak by³o dobrze.Powiem najpierw o kilku osobistych fascynacjach.Zobaczy³em na Momie orygina³obrazu Jamesa Ensora Maski naprzeciwœmierci (1888), który by³ dla mnie silnymprze¿yciem. Któregoœ grudniowego dnia1981 roku; przypadkowo (?) reprodukcjaznalaz³a siê w numerze „Sterna” czy„Timesa”, poœwiêconym rozpoczêtej w³aœniewojnie polsko-jaruzelskiej; by³em daleko odmiejsca wypadków. Bardzo zauroczy³ mnieBalthus – nie zna³em bli¿ej tego malarza.Kupi³em zaraz w muzealnej ksiêgarni ksi¹¿kêGilesa Néreta Balthus. Król kotów (Balthus.Der König der Katzen). Balthasar (Baltusz)Klossowski de Rola urodzi³ siê w 1908 rokuw Pary¿u, zmar³ w 2001 we francuskiejSzwajcarii. De Rola byli comtes. Matka,póŸniejsza przyjació³ka Rilkego, u¿ywa³anazwiska Baladine Klossowska. Na trzy lataprzed œmierci¹ otrzyma³ Baltusz doktorathonoris causa na Uniwersytecie Wroc³awskim.Jest to malarstwo wiele mówi¹ceo malarzu (mniej o sztuce jako takiej) - indywidualne,niezale¿ne, osobiste. Pokazujeœwiat na granicy real- i surrealnoœci, rzeczywistoœcii snu. Dominuj¹cy u Balthusa temat– dorastaj¹ce dziewczynki w pozach erotycznych– dawa³ mu du¿e powodzenieu starszych milionerów. Zaiste fascynuj¹ces¹ „obrazy ludzkiej samotnoœci“ EdwardaHoppera: cz³owiek przy pompie benzynowejw wieczornym pejza¿u (Benzyna, 1940)zamyœlona bileterka w pustawym kinie (Kinow Nowym Jorku, 1939), dom bez ludzi zalini¹ kolejowego nasypu (Dom przy torze,1925). Zaj¹³ mnie na d³u¿sz¹ chwilê RichardTuttle swym Cloth Octagonal (1967). „Immniej, tym wiêcej” – has³o minimalizmu.Dzie³o Tuttle´a jest to przybity wprost doœciany kawa³ p³ótna malarskiego ufarbowanegona wiosenn¹ zieleñ, niedbale zaobrêbionego,w formie nieregularnegooœmiok¹ta w wymiarze ok. 1,5 m. Jestgewissen Unordnung. Dieser Eindruck wird durchdie Architektur der Neuen Nationalgalerie nochverstärkt, ihre Räume sind nämlich nach vielenSeiten hin offen. So kreisten wir in derBesuchermenge umher und stießen immerwieder auf Werke, die wir bereits gesehen hatten.Und das war gut so.Zunächst werde ich von einigen persönlichenFaszinationen berichten. Bei MoMA sah ichJames Ensors Masken, dem Tod gegenüberstehend(1888) im Original; eine Reproduktiondieses Bildes hatte mich an einem Dezembertagdes Jahres 1981 stark erschüttert, sie fand sichzufälligerweise (?) in einer Ausgabe des „Stern“oder der „Times“, die dem damals gerade ausgebrochenenJaruzelski-Polen-Krieg gewidmet war,den ich weit weg vom Ort des Geschehenserlebte. Balthus hat mich begeistert; ich kanntediesen Maler nicht näher, deshalb kaufte ich inder Museumsbuchhandlung sofort das Buch vonGiles Néret Balthus. Der König der Katzen.Balthasar Klossowski de Rola wurde 1908 inParis geboren und starb 2001 in der französischenSchweiz. Die Familie de Rola waren comtes.Balthus´ Mutter, die spätere Freundin von Rilke,benutzte den Namen Baladine Klossowska. DreiJahre vor seinem Tod wurde Balthus von derUniversität Breslau die Ehrendoktorwürde verliehen.Seine Malerei sagt viel über den Maler aus(und weniger über die Kunst im Allgemeinen) – sieist individuell, eigenwillig und persönlich. Sie zeigteine Welt an der Grenze zwischen Sur- undRealität, zwischen Traum und Wirklichkeit.Balthus’ Bilder sind dominiert von heranwachsendenMädchen in erotischen Posen – was ihnbei älteren Millionären sehr erfolgreich machte.Faszinierend sind Edward Hoppers „Bilder dermenschlichen Einsamkeit”: ein Mann an derTankstelle im Dämmerlicht (Benzin, 1940), einein Gedanken versunkene Platzanweiserin in einemhalb leeren Kinoraum (Kino in New York, 1939),ein Haus ohne Menschen hinter einenEisenbahndamm (Das Haus am Bahndamm,1935). Etwas länger verweilte ich bei RichardTuttles Cloth Octagonal (1967). „Je weniger,desto mehr” – wie die Minimalisten zu sagenpflegten. Das Werk von Tuttle ist ein direkt an dieWand genageltes Stück Leinwand, frühlingsgrüngefärbt, nachlässig umsäumt, in Form eines etwa1,5 Meter großen Achtecks. Darin ist allesenthalten: vom Christustuch bis zu den Fahnender verschiedenen Weltrevolutionen.Das MoMA-Konzept wird in einem umfangreichenKatalog dargelegt, auf dessen UmschlagPREZENTACJE79


das berühmte Bild Dance von Henri Matisseprangt (eine der Versionen dieses Bildes sah ichvor Jahren in der Eremitage in Leningrad, dasheute wieder St. Petersburg heißt). Der Katalog,der etwa das DIN A4-Format hat, ist in derBuchhandlung der Neuen Nationalgalerie in zweiSprachen, Deutsch oder Englisch, zum Preis von29 Euro erhältlich. 212 der insgesamt 376Katalogseiten enthalten farbige Abbildungen, 43Seiten sind Texte zur Ausstellung als Ganzemoder zu einzelnen ihrer Teile (nicht mitgerechnetdie Kommentare zu einzelnen Werken, bibliographischeAnmerkungen, Zeittafeln usw., dieweitere rund 100 Textseiten mit kleinen Bilderneinnehmen). Mit der MoMA-Ausstellung wolltedie Leitung des New Yorker Museums in BerlinMeisterwerke der modernen Kunst präsentierenund zugleich das eigene Museum als eineKulturinstitution von Weltrang vorstellen. DerAusstellungskatalog unterstreicht diesen Rang,er führt eine imponierende Zahl von modernenKünstlern und ihren Werken vor. DieOrganisatoren gliederten MoMA in übergeordneteund untergeordnete Teile, die im Katalogchronologisch geordnet sind. Ich nenne hier dieKapitel (und gebe in Klammern ihren Inhalt sowiedie berühmtesten Namen an): Moderne Anfänge(Postimpressionismus, Symbolismus, Fauvismus;u.a. Cézanne, Seurat, van Gogh, Gauguin,Munch, Klimt, Henri Rousseau, Derain, Braque),Matisse Picasso (die zwei Riesen der Moderne),Kubismus und abstrakte Kunst (Gris, Delaunay,Chagall, Leger, Boccioni, Brancusi, Malewitsch,Rodtschenko, Mondrian, van Doesburg, dieAmerikaner Davis und O´Keeffe), FantastischeKunst, Dada, Surrealismus (de Chirico, Klee,Magritte, Ernst, Tanguy, Dali, Arp, Miró,Oppenheim, Giacometti, der Amerikaner Cornell),Neue Menschenbilder (Rodin – als Vorläufer dermodernen Plastik, Lipschitz, Modigliani – alsBildhauer, figurative Malerei zwischen denWeltkriegen, u.a. Beckmann, Dix, Grosz. DieserTeil enthält eine umfangreiche Sammlung mitWerken von Hopper, dem Stolz Amerikas.)Danach folgen Die neue amerikanische Malerei(expressive und geometrische Abstraktion, u.a.de Kooning, Pollock, Rothko, Newmann, Smith,Rauschenberg, Johns, Twombly, Kelly), Die Kunstdes Realen (von Pop Art bis Postminimalismus,u.a. Warhol, Lichtenstein, Wesselmann,Oldenburg, Stella, Judd, Flavin, LeWitt, Serra),und schließlich Offenes Ende, auch in New Yorkangesiedelt. Dieses offene Ende ist auf das Endeder 60ger Jahre datiert, wobei der Schwerpunktw nim wszystko: od chusty Chrystusa dosztandarów kolejnych Rewolucji Œwiata.Koncepcja wystawy MoMA. Arcydzie³az Muzeum Sztuki Nowoczesnej w NowymJorku opisana jest w okaza³ym katalogu zes³ynnym Dance Matisse´a na ok³adce (wersjêobrazu widzia³em przed laty w Ermita¿u,wtedy leningradzkim, dziœ znów petersburskim).Ksi¹¿kê mo¿na kupiæ w ksiêgarniwewn¹trz Nowej Galerii Narodowej w dwóchwersjach jêzykowych: niemieckiej i angielskiej,cena 29 euro. Z 376. stronic grubegotomu, formatu ponad A4, zawieraj¹cego212 barwnych tablic, 43 strony zajmuj¹ tekstyobjaœniaj¹ce wystawê w ca³oœci i w czêœciach(nie liczê komentarzy do poszczególnychdzie³, objaœnieñ bibliograficznych, tablichistorycznych itd., co zajmuje ³¹cznie ok.100 stron tekstu z obrazkami). W zamyœlekierownictwa nowojorskiego muzeum,wdziêcznie przyjêtym w Nowej GaleriiNarodowej w Berlinie, MoMA jest pokazemarcydzie³ sztuki nowoczesnej i jest zarazemprezentacj¹ instytucji kulturalnej o znamienitejœwiatowej randze. Katalog wystawy s³u¿yugruntowaniu tej rangi. Oczywiœcie daj¹cpokaz imponujacej iloœci twórców sztukinowoczesnej oraz ich dzie³. Ca³oœæ ekspozycjiMomy dzieli sie wg koncepcji organizatorówna czêœci nadrzêdne i im podrzêdne,u³o¿one w katalogu w ci¹g chronologiczny.Wymieniê nadrzêdne, rozœwietlaj¹c niecoich zawartoœæ informacjami w nawiasach,z podaniem wyboru najs³ynniejszych nazwisk:Pocz¹tki sztuki nowoczesnej (postimpresjonizm,symbolizm, fowizm, m.in. Cézanne,Seurat, van Gogh, Gauguin, Munch, Klimt,Celnik Rousseau, Derain, Braque), Matissei Picasso (jako dwaj olbrzymi sztuki nowoczesnej),Kubizm i sztuka abstrakcyjna (Gris,Delaunay, Chagall, Leger, Boccioni, Brancussi,Malewicz, Rodczenko, Mondrian, vanDoesburg, Amerykanie Davis i 0´Keeffe) MalarstwowyobraŸni, dadaizm, nadrealizm (deChirico, Klee, Magritte, Ernst, Tanguy, Dali,Arp, Miró, Oppenheim, Giacometti, AmerykaninCornell) Nowe widzenie cz³owieka(Rodin – jako prekursor rzeŸby nowoczesnej,Lipschitz, Modigliani – jako rzeŸbiarz, malarstwofiguratywne miêdzy wojnami, m.in.Beckmann, Dix, Grosz. W tym dziale mamyspory zbiór obrazów Hoppera, dumyAmeryki, po czym wkracza Nowe malarstwoamerykañskie (abstrakcjonizm ekspresywny80


i geometryczny, m.in. de Kooning, Pollock,Rothko, Newmann, Smith, Rauschenberg,Johns, Twombly, Kelly), Sztuka realnoœci (odpop-artu do postminimalizmu, m.in. Warhol,Lichtenstein, Wesselmann, Oldenburg,Stella, Judd, Flavin, LeWitt, Serra), wreszcieOffenes Ende, te¿ umieszczony w NowymJorku. Ów otwarty koniec naznaczony jestna koniec lat 60., z akcentem na malarstwie(Guston i du¿y wybór Richtera) i symbolicznymtylko pokazem sztuki instalacjii obiektu (Nauman i Artschwanger). Niektórenazwiska powtarzaj¹ siê w obrêbie kilkurozdzia³ów, kilka, jak Picasso i Matisse,w wielu rozdzia³ach, niekiedy natykamy siena nieco zaskakuj¹ce przyporz¹dkowania,np. Kandinsky umieszczony w rozdzialePocz¹tki sztuki nowoczesnej obok Moneta,czy Chagall obok Legera w rozdziale Kubizmi sztuka abstrakcyjna. Wy¿ej wymienionetytu³y czêœci ekspozycji, tworz¹ce jej strukturê,wziê³y siê z imponuj¹cego sw¹ intelektualn¹zrêcznoœci¹ konceptu, który pozwalaopowiedzieæ sto lat dziejów sztuki nowoczesnejna kanwie 75.letniej historii nowojorskiegoMuzeum (zosta³o ono za³o¿oneprzez Alfreda H. Barra Juniora w 1929 r.).Strukturê wystawy MoMa w Berlinie,wyra¿aj¹c¹ siê w tytu³ach czêœci katalogu,utkali organizatorzy z tytu³ów wystaw monograficznychzrealizowanych w Museum ofModern Art New York w ró¿nych latach;podajê tytu³y oryginalne poszczególnych wystaworaz rok realizacji: Modern Stars –1999/2000, Matisse Picasso – 2003,Cubism and Abstract Art – 1936, FantasticArt, Dada, Surrealism – 1936/37, NewImages of Man – 1959, The New AmericanPainting – 1958/59, The Art of the Real –1968, Open Ends – niedawno, bo naprze³omie wieków.2Zrealizowany od 5 czerwca do 31 paŸdziernika2004 r. we Frankfurcie nad Odr¹,z rozpostarciem na S³ubice, projekt Goetzennie jest intelektualnie wyrafinowany, natomiastimponuje wielostronnoœci¹ i wielocz³onowoœci¹– zaznaczon¹ ju¿ w tytule przedsiêwziêcia:Goetzen – Ich und die Anderen.Internationales interdisziplinäres Kunstprojekt.„Götzen”, liczba pojedyñcza „Götz”,znaczy tyle co bo¿kowie. W odró¿nieniu odbogów = Götter, i Boga Jedynego = Gott.auf der Malerei liegt (Guston und eine große Zahlvon Werken Richters), während die Objekt- undInstallationskunst nur symbolisch repräsentiertist (Nauman und Artschwanger). Einige Namenwiederholen sich in mehreren Kapiteln, anderewie Picasso oder Matisse in vielen Kapiteln, gelegentlichfinden sich etwas überraschendeZuordnungen, z.B. wird Kandinsky in dem KapitelModerne Anfänge neben Monet platziert oderChagall neben Leger in Kubismus und abstrakteKunst. Die oben genannten Titel, die derAusstellung ihre Struktur geben, gehen auf einsehr geschicktes, intellektuell imponierendesKonzept zurück, das es erlaubt, die einhundertjährigeGeschichte der modernen Kunst vordem Hintergrund der 75jährigen Geschichte desNew Yorker Museums zu erzählen (das 1929 vonAlfred H. Barr Junior gegründet wurde). DieStruktur des MoMA in Berlin, die in denKatalogkapiteln deutlich wird, ist auf monographischeAusstellungen des New YorkerMuseum of Modern Art New York aus verschiedenenJahren zurückzuführen. Hier dieOriginaltitel der einzelnen Ausstellungen und dasJahr ihrer Realisierung: Modern Stars –1999/2000, Matisse Picasso – 2003, Cubismund Abstrakt Art – 1936, Fantastic Art, Dada,Surrealism – 1936/37, New Images of Man –1959, The New American Painting – 1958/59,The Art of the Real – 1968, Open Ends fand erstvor kurzem statt, an der Schwelle zum neuenJahrhundert.2Das Projekt Goetzen, das vom 5. Juni bis zum31. Oktober 2004 in Frankfurt/Oder stattfandund sich auf Slubice ausdehnte, ist nicht intellektuellraffiniert, imponiert jedoch durch seineVielschichtigkeit, die bereits im Titel desVorhabens anklingt: Goetzen – Ich und dieAnderen. Internationales interdisziplinäresKunstprojekt.Das Kunstprojekt Goetzen wird im Internet indeutscher und polnischer Sprache ausführlichdargestellt (http: www.kunstprojekt-goetzen.com).Wer sich das Ganze mit dem Computer ausdruckt,hat einen fertigen Katalog. Auf derTitelseite fasst der Projektautor und –kurator,Udo C. Cordes, den Sinn des Unternehmens kurz,aber poetisch zusammen: „Kunstprojekt Goetzen/ Näherungsversuche // an das Ich / an dieAnderen / an das Unlösbare / an dasUnerklärbare/ an die beginnlose Welt”. Auf denfolgenden Seiten des Internetkatalogs lesen wirPREZENTACJE81


zunächst kulturpolitische Äußerungen: vonKulturstaatsministerin Christina Weiss, derSchirmherrin des Projektes Goetzen, sowie vondem deutschen und dem polnischen Bürgermeisterder im Jahre 1945 geteilten StadtFrankfurt/Oder. Danach folgen ein Text desProjektkurators und Essays von drei deutschenKunsthistorikern ad rem artis. Schließlich werdendie einzelnen Elemente des Projekts vorgestellt.Dazu gehören zwei Ausstellungen mit Werken derbildenden Kunst: Kein Bild ist wahr und Goetzen-Häuser, ferner eine Essaysammlung zum Thema„Ich und die Anderen” von Professoren, Literatenund Publizisten (fünf aus Polen sowie je einDeutscher, ein Este und ein Lette). Denumfangsreichsten Teil bilden Antworten auf dieFrage „Was gibt mir im Leben Halt?”, die derAutor des Goetzen-Projekts Menschen von verschiedenerNationalität (in der Hauptsachejedoch Deutschen und Polen), von verschiedenemGeschlecht, Alter, Ausbildung und Beruf über dasInternet stellte; die Antworten reichen von einemarbeitslosen Arzt bis zur Präsidentin der Viadrina-Universität, Professor Gesine Schwan, die vorkurzem für das ehrenvolle Amt des Bundespräsidentenkandidierte. Insgesamt handelt essich um gut 200 Antworten, von ganz einfachenSätzen in der Art von „Den Halt im Leben gibt mirmein Mann” bis zu komplizierten philosophischenTexten, darunter einigen sehr umfangreichen.Interdisziplinär ist das Kunstprojekt Goetzennicht nur, weil es verschiedene Kunstsparten ineinem Konzept vereint (neben Ausstellungen undPublikationen gab es Podiumsdiskussionen undauch ein multimediales Spektakel aus Malerei,Poesie, Musik und Tanz); Götzen verbindet undmischt auch verschiedene Ebenen der – sehr weitverstandenen – Kultur. In Frankfurt/Oder wird dieNatur zum Kontext der Kultur: der Fluss – dernichts davon weiß, dass er eine Grenze darstellt.Aber wir wissen es.Das Internationale des Goetzen-Projekts, dassich an den bereits genannten Essays und weltanschaulichenÄußerungen über den „Halt imLeben“ andeutet, zeigt sich vor allem an der Listeder beteiligten Künstler; es waren insgesamt einundzwanzig,deren Namen und Nationalität ichhier nach einem Leporello wiedergebe, das dieBesucher vor Ort bekommen konnten: „Amador(ESP), Bucco (D), Burska (PL), Cordes (D),Escobedo (MEX), Gorecki (PL), Herold (D), Huan(RC), Hofmann (D), Jaeggi (SUI), Köker (D – imInternetkatalog aber mit TR vermerkt – J.W.),Leiberg (D), Lewandowsky (D), Prigow (RUS),Projekt jest obszernie przedstawionyw internecie w dwóch jêzykach: niemieckimi polskim. Http://www.kunstprojekt-goetzen.com. Mo¿na wydrukowaæ go w ca³oœci nadomowej drukarce i ma siê gotowy katalog.Na stronie tytu³owej autor i kurator projektuUdo. C. Cordes ujmuje zwiêŸle a poetyckosens przedsiêwziêcia: „Projekt artystycznyGoetzen / Próba zbli¿enia // do Ja / do innych/ do nieodgadnionego / do niewyt³umaczalnego/ do bezkresu wszechœwiata”.Na kolejnych stronach czytamy najpierw kulturpolitycznewypowiedzi: ministra kulturyRepubliki Federalnej, pani Christiny Weiss,najwy¿szej opiekunki projektu Goetzen orazobu burmistrzów rozdzielonego w 1945 r.miasta Frankfurt/Oder, niemieckiego i polskiego.Nastêpnie katalog podaje wypowiedŸkuratora Projektu oraz eseje trójki niemieckichuczonych-humanistów ad rem artis.Wreszcie prezentowane s¹ czêœci sk³adoweProjektu. Sa to dwie ekspozycje plastyczne:Kein Bild ist wahr (tomistyczn¹ frazê „obrazyk³ami¹” przet³umaczone w wersji polskiejkatalogu jako Obraz i prawda) oraz GoetzenHäuser(bo¿kowe domki), nastêpniezbiór wypowiedzi na temat „Ja i Inni” (profesorowie,pisarze i publicyœci: pi¹tka Polaków,po jednym Niemcu, Estoñczyku i £otyszu).Kolejn¹, pokaŸn¹ czêœæ stanowi¹ odpowiedzina pytanie „Co daje mi oparcie w ¿yciu?”,które autor projektu Goetzen zadaje ludziomró¿nej narodowoœci (wiekszoœæ to Niemcy iPolacy), p³ci, wieku, wykszta³cenia i profesji:od bezrobotnego lekarza do rektoraUniwersytetu Viadrina, pani profesor GesineSwan, kandydatki na NajszacowniejszyUrz¹d w RFN w ostatnich wyborach prezydenckich.Jest tych odpowiedzi ponad dwieœcie.Od zdañ bardzo prostych typu „moimoparciem jest m¹¿” do skomplikowanych tekstówfilozoficznych, niekiedy bardzo d³ugich.Interdyscyplinarnoœæ projektu artystycznegoGoetzen (wystawom i internetowympublikacjom towarzyszy³y dyskusje panelowe,tak¿e multimedialny spektakl: malarstwo,poezja, muzyka, taniec) polega nietylko na z³¹czeniu w jednym koncepcieró¿nych dziedzin sztuki – zostaj¹ w nimpo³¹czone ró¿ne dziedziny (i poziomy) kultury,bardzo szeroko pojêtej. Jej kontekstem weFrankfurcie nad Odr¹ jest natura p³yn¹cejspokojnie rzeki, która nic nie wie o tym, ¿ejest granic¹. Ale my wiemy.82


Natomiast miêdzynarodowoœæ Projektu,zaznaczona ju¿ wy¿ej przy esejach i wypowiedziachœwiatopogl¹dowych o „¿yciowymoparciu” eksponuje najwyraziœciej lista wystawiaj¹cychartystów, których by³o dwadzieœcioroi jeden. Przepisujê z ma³ego folderku,rozdawanego widzom w trakcie trwaniaProjektu: „Amador (ESP), Bucco (D), Burska(PL), Cordes (D), Escobedo (MEX), Górecki(PL) Herold (D), Huan (RC), Hofmann (D),Jaeggi (SUI), Köker (D – w internetowymkatalogu zaznaczona wszak¿e jako TR –wtrêt J.W.), Leiberg (D), Lewandowsky (D),Prigow (RUS), Siegmund (D), Sosnowska(PL), Tillbergs (LET), Ulrichs (D), Walter (D),Wendisch (D), Weso³owski (PL)”. Niemcy s¹jak widaæ w przewadze, cudzoziemcy natomiastw wiêkszoœci ¿yj¹ od lat w RFN, przewa¿niew Berlinie – nawet jeœli tylko jedn¹nog¹, drug¹ siêgaj¹c kraju swego pochodzenia– jak ni¿ej podpisany. Prosto z Warszawyprzyjecha³y dwie gwiazdki polskiejsztuki najm³odszej: Monika Sosnowska i BognaBurska. Najstarszy wiekiem (ur. 1931)Szwajcar Urs Jaeggi, wymieniany w encyklopediachjako pisarz i socjolog, podajew ¿yciorysie, ¿e mieszka i pracuje w MexicoCity oraz w Berlinie. Tim Ulrichs, bodaj¿enajbardziej znane znawcom nowej sztukiniemieckiej i œwiatowej nazwisko po Beuysie,urodzi³ siê w r. 1940, od lat jest profesoremsztuki w Monastyrze, dziêki czemu mo¿efinansowaæ swoje „woluntarystyczne”pomys³y.„Bo¿kowych domków” (z pomalowanychna bia³o p³yt paŸdzierzowych o wymiarach 3x 3 x 3 m) by³o trzynaœcie. Dziesiêæ poniemieckiej stronie Odry i trzy po polskiej, teostatnie w bliskoœci Collegium Polonicum,polskiego przyczó³ka der EuropäischenUniversität Viadrina Frankfurt/Oder.Wspomnê o tych, które zaczepi³y mi siê ozwoje na spacerze w dniu 5 czerwca 2004 r.– spacer ów by³ czêœci¹ uroczystoœci publicznejinicjacji projektu Goetzen w KoœcielePokoju, najstarszej frankfurckiej œwi¹tyni –obecnych by³o ze dwieœcie osób. Mieszkaj¹cyw Nowym Jorku Chiñczyk ZhangHuan przypomnia³ nam w swej instalacji, ¿eswastyka wywodzi siê z symboliki religijnejDalekiego Wschodu. Jörg Herold zinterpretowalswój wczeœniejszy pomys³ na „documenta”w Kassel: przez okno jego domkumo¿na by³o zobaczyæ prymitywnie wykonan¹Siegmund (D), Sosnowska (PL), Tillbergs (LET),Ulrichs (D), Walter (D), Wendisch (D),Wesolowski (PL)”. Die Deutschen sind sichtlich inder Überzahl, die Ausländer hingegen leben undarbeiten mehrheitlich seit Jahren in derBundesrepublik, vor allem in Berlin – auch wennsie in ihrem Herkunftsland ebenfalls tätig sind,wie der Verfasser dieser Zeilen. Direkt ausWarschau kamen zwei Sternchen am Himmel derjüngsten polnischen Kunst nach Frankfurt:Monika Sosnowska und Bogna Burska. Derälteste unter den Götzen-Künstlern, derSchweizer Urs Jaeggi (geb. 1931), der in einigenLexika als Schriftsteller und Soziologe bezeichnetwird, gibt in seiner Biographie an, dass er inMexico City und Berlin zu Hause sei. Tim Ulrichs,für Kenner der modernen Kunst Deutschlandsund der Welt der wohl bekannteste Name nachBeuys, wurde 1940 geboren und hat seit Jahreneine Kunstprofessur an der FachhochschuleMünster, was es ihm erlaubt, seine „volontaristischen”Ideen zu finanzieren.Es gab dreizehn „Götzen-Häuser” (aus weißgestrichenen Spanplatten in der Größe von 3 x 3x 3 m). Zehn von ihnen standen auf der deutschenSeite der Oder und drei auf der polnischen Seite,übrigens ganz in der Nähe des CollegiumPolonicum, des polnischen Brückenkopfes derEuropa-Universität Viadrina in Frankfurt/Oder.Ich werde jene Häuser erwähnen, die sich mir beieinem Spaziergang am 5. Juni 2004 einprägten;an dem Spaziergang nahmen etwa zweihundertMenschen teil, er gehörte zum Eröffnungsprogrammdes Projektes Götzen in derFriedenskirche, der ältesten Kirche Frankfurts.Der in New York lebende Chinese Zhang Huanerinnerte uns in seiner Installation daran, dassdas Hakenkreuz ursprünglich ein religiösesSymbol der fernöstlichen Kultur war. Jörg Heroldvariierte sein früheres Konzept für die „documenta”in Kassel: durch das Fenster seines Hauseskonnte man eine primitiv gefertigte Leiter sehen,deren Fuß in einem Erdloch voller Schlamm steckte,ihr Ende hingegen ragte durch eine Öffnung imDach in den blauen und (am 5.6.04) wolkenlosenHimmel hinein. Ryszard Gorecki (der vor kurzemvon Slubice nach Berlin übersiedelte) beschmiertedie eine Innenwand seines Hauses mitMaschinenfett, die andere mit Schokolade, diedritte verkleidete er mit CD-s, die vierte, die Wandmit der Tür, tapezierte er mit Zeitungsseiten vollerBörsenkurse, auf dem Fußboden hatte erWeizensamen ausgestreut. Diese Formel unseresDaseins wurde von den Frankfurter TaubenPREZENTACJE83


drabinê, której dó³ tkwi³ w dziurze w ziemiwype³nionej b³otem, góra zaœ wychyla³a siêprzez otwór w dachu ku czystemu, bezchmurnemu(w dniu 5.06.04 r.) niebu.Ryszard Górecki (ostatnio ze S³ubic przeniós³siê do Berlina) wymaza³ jedn¹ œcianêwewn¹trz swego domku smarem domaszyn, drug¹ czekolad¹, trzeci¹ wy³o¿y³p³ytkami CD, czwart¹ – wejœciow¹ – wytapetowa³gazetami z wynikami kursówgie³dowych, na pod³odze rozsypa³ ziarnopszenicy. Tê formu³ê naszego Dasein komentowa³yfrankfurckie go³êbie, które usi³owa³ywcisn¹æ siê do œrodka w sprawie pokarmowej.Swój przewód pokarmowy pokaza³ wfilmie wideo Tim Ulrichs – wykorzysta³ tu stosunkowonow¹ w diagnostyce internistycznejmetodê badania uk³adu trawienno-wydalniczego:pacjent po³yka maleñk¹ kamerê,która odbywa naturaln¹ drogê w naszymorganizmie – od wejœcia do wyjœcia. „Wszystkomo¿e byæ sztuk¹” – tej maksymie,wypowiedzianej 40 lat temu, artysta pozosta³wierny. Doœæ d³ugo kontemplowa³emdomek Moniki Sosnowskiej. Jak wiadomo jejlogo stanowi¹ „z³udzenia architektoniczne”.Zielonkawe wnêtrze domku sw¹ architektur¹budzi³o skojarzenie z publiczn¹ ubikacj¹,jednak¿e miejsce na klozet by³o za w¹skie, napisuar zaœ niemo¿liwe do wykorzystania. Zzewn¹trz domek wygl¹da³ jak inne. Jaeggidomek swój po prostu zdemolowal. Udo C.Cordes w rozmowie ze mn¹ wyrazi³ pogl¹d,¿e jest to obraz bezsi³y artysty wobecpostawionego mu zadania. Ja by³bym sk³onnyuwa¿aæ, ¿e to wyraz bezsi³y artysty-cz³owiekawobec otaczaj¹cego go œwiata. Reakcjana pamiêæ historii, na konstatacjêteraŸniejszoœci, na niepewne myœli o przysz³oœci.Ten „bo¿kowski domek” najbardziejwrazi³ mi siê w mózg i serce. Na pytanie „Codaje mi oparcie w ¿yciu?” Jaeggi odpowiedzia³:„Nic”.O ile Götzen-Häuser stanowi¹ „przyczynkido tematu”, które widz nanizuje na sznurekswej uwagi podczas spaceru nad Odr¹, „czytaj¹c”jakby kolejne wypowiedzi artystóww takim lub innym „porz¹dku zwiedzania”,o tyle wystawa Kein Bild ist wahr jestca³oœci¹. Rzecz zdumiewaj¹ca, nie jest toca³oœæ œwiadomie wykoncypowana wewspólnym trudzie uczestnicz¹cych w niejartystów, bo ci nie mieli ze sob¹ bezpoœredniejstycznoœci, kontaktuj¹c siê osobno i pokommentiert,die durch die Haustür zu demFutter drängten. Tim Ulrichs zeigte sein eigenesVerdauungssystem in einem Videofilm. Er nutztedafür eine in der Inneren Medizin noch relativneue Untersuchungsmethode: der Patientschluckt eine kleine Videokamera, die in seinemOrganismus den natürlichen Weg zurücklegt,vom Ein- bis zum Ausgang. „Alles kann Kunst sein”– dieser vor vierzig Jahren geäußerten Maxime istder Künstler immer treu geblieben. Ziemlichlange gab ich mich der Kontemplation über dasKonzept von Monika Sosnowska hin. IhrMarkenzeichen sind bekanntlich „Architekturtäuschungen”.Der grünlich bemalte Innenraumihres Hauses erinnerte irgendwie an einöffentliches WC, der Platz reichte jedoch nicht füreine Abortschüssel, und für ein Pissoir war erschon gar nicht zu nutzen. Von außen unterschiedsich ihr Götzen-Haus nicht von den anderen.Jaeggi hat das ihm zugeteilte Haus einfachdemoliert. Udo C. Cordes äußerte in einemGespräch mit mir die Ansicht, dass dies ein Aktder Hilflosigkeit des Künstlers gegenüber seinerAufgabe sei. Für mich war es eher ein Ausdruckder Hilflosigkeit des Menschen gegenüber seinerUmwelt. Ein Gedankenpaket zur Geschichte, zurGegenwart, zu der ungewissen Zukunft. DiesesGötzen-Haus hat sich mir am stärksten in Herzund Hirn eingebrannt. Auf die Frage „Was gibt mirHalt im Leben?” antwortete Jaeggi: „Nichts”.Die Götzen-Häuser waren als einzelne„Beiträge zum Thema” zu verstehen, die wir beidem Spaziergang an der Oder nacheinander inuns aufnehmen und als Aussagen von Künstlernauf diese oder andere Art „lesen“ konnten.Dagegen bildete die Ausstellung Kein Bild ist wahrein Ganzes. Erstaunlicherweise war es einGesamtwerk, das nicht als bewusste Konzeptionaus der gemeinsamen Arbeit der teilnehmendenKünstler hervorging, denn die Künstler trafensich mit dem Projektleiter immer nur einzeln zuKonsultationen, und ich glaube auch nicht, dassder Projektleiter die Ausstellung nach einemaleatorischen Konzept zusammenstellte. Ich weißnicht, wie er es mit den anderen hielt – mit mirsprach er immer nur über die Form, nie über dieInhalte, die Botschaft. Es hatte den Anschein, alssei die Ganzheit der Ausstellung in derFriedenskirche von ganz allein entstanden – alshabe der genius loci sie aus der Sensibilität dereinzelnen Künstler hervorgezaubert. Die alteKirche, die aus dem 13. Jh. stammt, zunächströmisch-päpstlich war und dann evangelisch,wurde während des Krieges bombardiert, in der84


jedyñczo z kuratorem, nie wydaje siêrównie¿, by ten ostatni budowa³ ekspozycjêwed³ug przemyœlanego konceptu ideowotreœciowego.Nie wiem jak z kolegami, zemn¹ rozmawia³ wy³¹cznie o formie, nieo przes³aniu. Myœlê, ¿e ca³oœæ, któr¹stanowi³a wystawa w Koœciele Pokoju, wytworzy³asiê niejako sama – z pojedynczejwra¿liwoœci poszczególnych artystów wywo³a³j¹ genius loci. Stara, XIII-w. œwi¹tynia,najpierw papieska, potem protestancka,potem zbombardowana, potem zignorowana(czasy Dedeeru), wreszcie odbudowana– nie zosta³a przywrócona swejfunkcji sakralnej. Zia³a pustk¹, gdy wszed³emdo niej po raz pierwszy wiosn¹ 2003 r., abypoznaæ miejsce przydzielone mi przez kuratoraw Projekcie. Natomiast w dniu otwarciawystawy robi³a wra¿enie „urz¹dzonego koœcio³a”.W miejscu g³ównego o³tarza sta³owielkie sanktuarium – GoetzenHaus koncepcjiUdo C. Cordesa, wykonane przezfachowych stolarzy, do którego wiod³y wysokieschody; przez uchylone drzwi kabinys¹czy³o siê œwiat³o. Ca³¹ nawê g³ówn¹ zajmowa³ypostacie ukrêcone przez ElenEscobedo z odpadów tekstylnych, jakbynegatyw ³awek dla wiernych – bez wiernych,bo „ludzie” ci, zgarbieni, z pochylonymig³owami, zwróceni byli „twarzami” do wyjœcia,jakby „wypêdzano” ich z Domu Bo¿ego.Tytu³ instalacji: UchodŸcy. Z przeciwleglychokien przygl¹da³y siê sobie „witra¿e”. Z jednejstrony „biblijne” obrazy Helge Leiberga naogólny temat „Homo sapiens”, z drugiejBogny Burskiej ekspresyjne maŸniêcia czerwon¹farb¹ – jakby o szyby t³uk³o siê cia³oludzkie, brocz¹ce krwi¹. Jakby tu by³a kaŸnia,nie koœció³ (aluzja do ofiary Abrahama?przecie¿ powstrzymanej przez Boga? tak,ale potem inne by³y ofiary). Inne prace„nawi¹zuj¹” do architektury koœcielnegownêtrza i do jego funkcji, do koœcielnegoinwentarza: jakby o³tarz boczny lub krypta(Ulla Walter), nisza ze œwiêtym (z Chrystusem- Bucco), zakrystia – prawdziwa– w której le¿¹cy na pod³odze ludzie (ze styropianu)ogl¹daj¹ telewizjê (Amador). NadUchodŸcami unosz¹ siê duchy (zmar³ych,œwiêtych?) – Veit Hoffmann zrobi³ je z japoñskiegopapieru i pomalowa³ temper¹.Dmitri A. Prigow nic nie zrobi³, tylko wykorzysta³dziurê po sêku w parowiekowychdrzwiach koœcio³a. Zas³oni³ j¹ od wewn¹trzDDR-Zeit dann ignoriert und schließlich wiederaufgebaut,erhielt aber ihre sakrale Funktion nichtzurück. Als ich die Kirche im Frühling 2003 zumersten Mal betrat, um den Platz in Augenscheinzu nehmen, den mir der Kurator in diesemProjekt zugewiesen hatte, gähnte sie vor Leere.Am Tag der Ausstellungseröffnung aber befandich mich plötzlich in einer „eingerichteten Kirche”.An der Stelle des Hauptaltars stand ein monumentalesSanktuarium – ein Götzen-Haus, konzipiertvon Udo C. Cordes und von erfahrenenTischlern ausgeführt; in das Haus führte einesteile Treppe, im Inneren brannte Licht. Dasganze Mittelschiff der Kirche füllten menschlicheFiguren, die Elen Escobedo aus Textilrestengeformt hatte und die wie ein „Negativ” derKirchenbänke wirkten – Bänke ohne Gottesdienstbesucher,denn diese „Menschen” gingengebückt, mit gesenkten Köpfen und wandten ihreGesichter dem Ausgang zu – als seien sie ausdem Haus Gottes „verbannt“ worden. Titel dieserInstallation: Flüchtlinge. Zwei andere Künstlerhatten die einander gegenüberliegendenKirchenfenster (auf transparenter Folie) bemalt.Auf dem einen Fenster stellte Helge Leiberg „biblische”Bilder zu dem allgemeinem Thema „Homosapiens” dar, auf dem anderen fanden sichexpressive, rote Farbschmierereien von BognaBurska – als sei ein menschlicher Körper gegendieses Fenster geprallt und verblutet. Als sei hierein Schlachthaus und keine Kirche (eineAnspielung auf das Alte Testament? Gott hatAbraham zwar aufgehalten, aber später gab esnoch genug Blut). Andere Werke „knüpften” andie Architektur des Kircheninneren, seineFunktion und das kirchliche Inventar an: es gabeinen Seitenaltar oder eine Krypta (von UllaWalter), eine Nische mit einem Heiligen (mitChristus – von Bucco), eine Sakristei – einewahrhaftige – in der die auf dem Boden liegendenGläubige (aus Styropor) fernsehen (von Amador).Über den Flüchtlingen schwebten Geister (vonToten, von Heiligen?) – Veit Hoffmann hatte sieaus Japanpapier gemacht und mit Temperafarbenbemalt. Dmitri A. Prigov fertigte gar nichtsan, sondern nutzte ein Astloch in der jahrhundertealtenKirchentür für ein eigenes Arrangement.Er verdeckte das Loch von innen miteinem schwarzen Vorhang; zog man ihn zur Seite,sah man ein Stück einer Frankfurter Straße miteinem grauen Wohnblock. Von außen war garnichts zu sehen. Es war die semantisch vielleichtvieldeutigste Arbeit unter der Werken derAusstellung Kein Bild ist wahr – gemäß derPREZENTACJE85


Maxime der Minimalisten „Je weniger, destomehr”. Hier einige Vorschläge, um das Werk vonPrigov zu interpretieren: das Auge Gottes,Türspion, Schlüsselloch, Briefkastenschlitz (hierfällt mir ein Schlitz in der Wand eines Hauses aufdem Markt in Florenz ein, in den DantesZeitgenossen ihre Denunziationen warfen) und soweiter. Der Künstler gab seiner Arbeit den TitelPerforation. Eine Dame fragte mich auf Deutsch,was das bedeute; ich antwortete: das Loch.Der „kirchliche” Schlüssel lässt sich auch aufzwei weitere Werke anwenden, in denen dasWort die Hauptrolle spielte. Die „Sound Installation”von Urs Jaeggi mit dem Titel Dinge (der inder polnischen Katalogversion als Sprawy =„Angelegenheiten” übersetzt wurde; ich wäreeher für den Begriff Rzeczy, der an die bekanntephilosophische Formel „rzecz w sobie” = „Ding ansich” denken lässt) war eine poetische Rezitationdes Autors (im Duett mit einer jungen Polin), diesich auf die „Worte des Evangeliums für den heutigenSonntag” beziehen ließen. Mit einer „Predigt”hingegen ließe sich der Videofilm Fremde Freiervon Judith Siegmund assoziieren, der in Slubicegedreht wurde. Bei den „fremden Freiern” handeltes sich um Sextouristen aus Deutschland, die imFilm jedoch nicht gezeigt werden. Die Künstlerinspricht stattdessen mit Prostituierten, jungenFrauen aus den einstigen westlichen Republikender früheren Sowjetunion. Sie sprechen russisch,der Film hat deutsche Untertitel. Die Künstlerinbekennt sich zum Feminismus, einer starkenStrömung in der heutigen Kultur.Meine Position als Textautor möchte ichnutzen, um ein paar Worte über meine eigeneArbeit zu sagen. Ich habe drei Projekte entwickelt.Das erste wurde vom Denkmalschutz alsgefährlich abgelehnt, das dritte vom Projektleiter(aus unbekannten Gründen) verworfen, daszweite wurde nach gewissen Turbulenzenschließlich angenommen. Alle drei Projekte hatteich speziell „für diesen Ort“ konzipiert. Mit demersten wollte ich den Chor in der Kirche bevölkern,das dritte knüpfte an die Form einesSarkophags an, das zweite, das realisiert wurde,an eine „Gedenkwand” (Grabtafeln, Grabplatten inder Kirche). Es war eine etwa 12 Meter langeReihe von Köpfen (Gips, in Wachs getränkterGips, kolorierter Gips, ein im Feuer versengterKopf, Beton), die entlang der Wand desKirchenschiffes aufgestellt (oder gelegt) waren.Ihnen waren verschiedene Gegenständebeigegeben: ein hundert Jahre altes Nachthemd,eine verrostete Schiene, auf zwei identischenczarn¹ zas³on¹; odsuwaj¹c czerñ, widzmo¿e zobaczyæ fragment frankfurckiej ulicyz betonowym blokiem mieszkalnym. Z zewn¹trznic nie zobaczy. Jest to bodajnajbardziej noœna znaczeniowo praca wystawyObrazy k³ami¹ (Kein Bild ist wahr),wed³ug maksymy minimalistów „Im mniej,tym wiêcej”. Poddam Czytelnikowi kilka jejinterpretacji: oko Opatrznoœci, judasz wiêzienny,dziurka od klucza, szpara pocztowejskrzynki (skojarzy³a mi siê na rynku weFlorencji szpara w œcianie, do której w czasachDantego i póŸniej mieszkañcy wrzucalipisane na siebie do w³adz donosy) i tak dalej.Artysta nada³ swej pracy tytu³ Perforacja.Pewna pani pyta³a mnie po niemiecku, co tos³owo znaczy, powiedzia³em, ¿e dziura, dasLoch.Klucz „koœcielny” daje siê te¿ zastosowaædo dwóch prac, których s³owo jest g³ównymtworzywem. „Sound Installation” UrsaJaeggi pt. Dinge (na polski przet³umaczonotytu³ jako Sprawy – ja raczej bym powiedzia³Rzeczy, przywo³uj¹c znan¹ w filozofii formu³ê„Ding an sich”), która jest autorsk¹ recytacj¹poetyck¹ (w duecie z m³od¹ Polk¹), daje siêodnosiæ do „s³ów Ewangelii na niedzielêdzisiejsz¹”. Natomiast z „kazaniem” kojarzyæsiê mo¿e film wideo Judith Siegmund pt.Fremde Freier, nakrêcony w S³ubicach. Owiobcy „frajerzy”, niemieccy turyœci seksualni,nie pojawiaj¹ siê w filmie, rozmówczyniamiartystki s¹ prostytutki, m³ode kobietyz by³ych zachodnich republik dawnegoZwi¹zku Radzieckiego. Mówi¹ po rosyjsku,film zaopatrzony jest w niemieckie napisy.Artystka przyznaje siê do silnego dziœ nurtuw kulturze, feminizmu.Wykorzystuj¹c m¹ pozycjê autora tekstu,powiem parê zdañ o swojej pracy. Zrobi³emtrzy projekty. Pierwszy zakwestionowa³ konserwatorzabytków, ¿e runie, trzeciego nieprzyj¹³ kurator wystawy (z przyczyn mi nieznanych),wobec drugiego by³y wahania, wkoñcu przeszed³. Wszystkie trzy projektyrobi³em „pod miejsce”: pierwszym chcia³em„zaludniæ” chór na piêtrze, trzeci nawi¹zywa³do formy sarkofagu, drugi, ten zrealizowany,do „œciany pamiêci” (tablice po zmar³ych,nagrobki koœcielne). By³ to ci¹g (ok. 12 m)ustawionych (lub u³o¿onych) pod œcian¹nawy bocznej koœcio³a g³ów (gips, gipswoskowany, gips podmalowany, jedna g³owaopalona w ogniu, beton). By³y tam ró¿ne86


aluzyjne przedmioty: stuletnia koszulanocna, kawa³ zardzewia³ej szyny, czapki nadwóch bliŸniaczych g³owach: studencki„dekiel” i tu¿ obok wojskowa fura¿erka –jedna g³owa (betonowa) na talerzu. Jednag³owa w betonowym bloku, z hakiem – jakbyobci¹¿enie p³awy, ktor¹ stawia siê na rzece.Za ka¿d¹ g³ow¹ – lub grup¹ raz dwóch i raztrzech g³ów (jak by powiedzia³ MickiewiczowskiHrabia: „ansamblu”) ustawi³empod œcian¹ tabliczkê maj¹c¹ informowaæ,kto zacz i kiedy. Tabliczki (kartki papieru formatuA5 na drewnianych stela¿ach) by³ywszak¿e puste. Tytu³ mojej pracy: Vota (³ac.zdania, s¹dy).3Na Momie dano nam do bezpoœredniegoprze¿ycia dzie³a œwiatowych mistrzów moderny,uœwiêconych obecnoœci¹ w cennychzbiorach jednego z najwa¿niejszych muzeówsztuki nowoczesnej na œwiecie, maj¹cychtrwa³e miejsce w historii sztuki. W Goetzenmieliœmy pokaz prac twórców wspó³czesnychw wiêkszoœci œrednio lub ma³o znanychszerokiej publicznoœci, zwanej kulturaln¹,stworzonych dla „bie¿¹cego” projektu.Zastanawiam siê, jak zakoñczyæ ten tekst.Mój przyjaciel K. M-ann, kolega po pêdzlu,d³ucie i komputerze skrzywi³ siê na mojeprzyjazne relacje z Momy. Na wystawie nieby³, ogl¹da³ migawki w telewizji, czyta³ trochêprasy. „No przecie¿ to widaæ o co chodzi:o demonstracjê, ¿e sztuka nowoczesna tojest USA, Nowy Jork. ¯e postimpresjonizm,Pary¿, Picasso, tak, ale bez ich pieniêdzy tasztuka by przepad³a, a od pó³ wieku sztukaœwiatowa jest w Ameryce, nie w Europie;przywieŸli swoje muzeum, ¿eby to namwytkn¹æ.”Mo¿e i tak, lecz trzeba trochê inwencji,aby aspekt ów „polityczny” Momy dostrzeci wyjawiæ, co czyni czêœæ niemieckiej krytyki(znany jest antyamerykanizm Niemców,zw³aszcza pokolenia karmionego skondensowanymmlekiem i m¹czk¹ bananow¹z UNRR-y), zwykle nie tak bezogródkowo, jakpowy¿ej. Natomiast Goetzen jest „polityczny”w samym za³o¿eniu. Bez swej „politycznoœci”nie by³by zrealizowany, gdy¿ pieni¹dze nasztukê przydzielaj¹ politycy. Polityka zaœzale¿y od ekonomiki. Politycznie projektGoetzen wyra¿a pogl¹d: „Przysz³oœæ Œwiatale¿y w Europie – w jej nowej formule i skali”.Köpfen eine Studentenmütze und eineSoldatenkappe, ein Kopf aus Beton lag auf einemTeller. Ein anderer Kopf war in einen Betonblockeingegossen und mit einem Haken versehen – wiedie Beschwerung einer Boje, die mitten im Flussangebracht ist. Hinter jedem Kopf (oder jederGruppe aus zwei oder drei Köpfen) stellte ich ander Wand Schilder auf, die über das was undwann informieren sollten. Die Schilder (Papierkärtchenim DIN A5-Format auf Leistenstellagen)ließ ich jedoch unbeschriftet. Titel meiner Arbeit:Vota ( lat. Sätze, Urteile).3Bei MoMA konnten wir die Werke von weltbekanntenMeistern der Moderne direkt erleben;geheiligt werden sie durch die Tatsache, dass siein einem der wichtigsten Museen der Welt fürmoderne Kunst, die ihren festen Platz in derKunstgeschichte haben, vertreten sind. Götzenzeigte die Arbeiten von Gegenwartskünstlern, diedem breiteren, so genannten Kulturpublikummeist wenig oder gar nicht bekannt sind und diefür ein „laufendes” Projekt entwickelt wurden. Ichüberlege, wie ich diesen Text abschließen soll.Mein Freund K. M-ann, ein Künstlerkollege,zeigte sich sauer, als er meinen positiven Berichtüber MoMA hörte. Er hatte die Ausstellung nichtbesucht, nur ein paar Kurzberichte im Fernsehengesehen, dies und das in der Presse gelesen. „Esist doch ganz klar, was da abläuft: der Welt sollgezeigt werden, dass die moderne Kunst in denUSA, in New York stattfindet. Der Postimpressionismus,Paris, Picasso, ja, gewiss, aber ohneihr Geld wäre diese Kunst verloren gegangen, seiteinem halben Jahrhundert wird die Weltkunst inAmerika und nicht in Europa gemacht; um unsdas vorzuhalten, haben sie ihr Museum hierhergebracht.”Vielleicht ist es so, aber man muss schonüber etwas Erfindungsgabe verfügen, um den„politischen” Aspekt der MoMA zu entdecken undans Licht zu holen; das tat ein Teil der deutschenKritik, wenn auch nicht so unverblümt wie obenzitiert (der Antiamerikanismus der Deutschen istbekannt, besonders bei jener Generation, die mitder Kondensmilch und dem Bananenmehl ausden UNRRA-Paketen aufgezogen wurde).Goetzen hingegen ist schon von seiner Anlage her„politisch”. Wäre es anders gewesen, wäre esnicht realisiert worden, denn es sind die Politiker,die das Geld für die Kunst zuteilen. Die Politikwiederum hängt von der Ökonomie ab. Politischdrückt das Goetzen-Projekt Folgendes aus: „DiePREZENTACJE87


Zukunft unserer Welt liegt in Europa – in seinerneuen Formel und Skala”. So sieht es auch meinFreund K. M-ann, der an dem Projekt nicht teilnahm,es aber gern gewollt hätte.Für die Welt ist es sicherlich gut, dassGegenwartskünstler – aber auch Schriftsteller,Wissenschaftler und besonders die „einfachenLeute“, die ehemaligen (?) Kunden der beidenehemaligen (?) Supermächte – in einer europäischenStadt, die vor 60 Jahren durch eine Grenzein zwei Teile geschnitten wurde (eine Grenze, dieheute an Bedeutung verliert), im Rahmen desThemas „Götzen – Ich und die Anderen” dieGeschichte und Gegenwart reflektierten und sichGedanken über die Zukunft des „Menschengeschlechts”in der „beginnlosen Welt” machten.Ich war auch da und habe mein Votum„gesagt”. Bei der Ausstellungseröffnung in derFriedenskirche im Juni 2004 wandten die Leuteunseren Werken den Rücken zu – sie lauschtenden Reden der Politiker, die Künstler wurden demPublikum nicht vorgestellt. Dann aber haben unsdie Menschen doch fünf Monate lang angeschaut.Es kamen Schulklassen, Studenten derEuropa-Universität Viadrina und Kulturtouristenvon beiden Seiten des Grenzflusses. Der Autordes Götzen-Projekts, Udo C. Cordes, ließ inFrankfurt an der Oder seine Skulptur Europa-Denkmal zurück.Tak te¿ uwa¿a mój przyjaciel K. M-ann, którynie uczestniczy³ w projekcie artystycznymGoetzen, a chcia³by by³.Jest rzecz¹ dla Œwiata na pewno dobr¹,¿e w europejskim mieœcie, rozciêtym 60 lattemu na dwoje granic¹, która dziœ traci sw¹moc, wspó³czeœni artyœci – tak¿e pisarze,naukowcy i zw³aszcza „zwykli sobie ludzie” –byli (?) klienci dwóch by³ych (?) potêg politycznych,w ramach tematu „Bo¿kowie – Jai Inni”, reflektuj¹ historiê i wspó³czesnoœæoraz odnosz¹ siê do przysz³oœci LudzkiegoRodzaju w „bezkresie wszechœwiata”.I ja tam by³em i „powiedzia³em” swojevotum. Na otwarciu wystawy w czerwcu2004 w Koœciele Pokoju ludzie stali donaszych dzie³ ty³em, s³uchaj¹c mów polityków,artystów nie przedstawiono. Ale przecie¿potem, przez piêæ miesiêcy, ludzie nasogl¹dali. By³y wycieczki szkolne, studenciEuropa-Universität Viadrina, kulturalni turyœciz obu stron granicznej rzeki. Autor projektuGötzen, Udo C. Cordes, pozostawi³ posobie we Frankfurcie nad Odr¹ rzeŸbêPomnik Europy.(Sk³adam serdeczne podziêkowanie za cenn¹pomoc w t³umaczeniu na niemiecki Pani Lizawecievon Zitzewitz, dyrektorowi Akademii Europejskiejw Kulicach-Külz – Jacek Weso³owski).


Sven PohlKalter Stahl und weißer Zaubergeschrieben am 01.05.2005Die Beziehung zwischen Georg und dem Todwar immer mit demselben Ritual verbunden; stehendenFußes sahen sich beide verbittert in ihreverlorenen, vom Glanz der Träume längst verlassenenAugen, bevor die Schlacht der Hoffnungzwischen beiden entbrannte. Der eine kämpftemit der Sense, während der andere die bloßeFaust gebrauchte, und bei jedem Schlag, jedemHieb, mit jedem gebrochenen Knochen, jedemTropfen Blut, verging Letzterem schließlich dieKraft zum Erhalt des selbsterwählten Lebens.Georg brach zusammen, die Sense triumphierteschon auf ihrem Weg in Richtung Nacken. Doch erblieb verschont vom kalten Stahl des Gegners, derjetzt einem anderen, mächtigerem Feindgegenüberstand, dem weißem Herrn. DessenWorte waren immer dieselben: „Er ist noch nichtsoweit.“Der Tod ließ seine Waffe sinken, sprach: „Nochist er zäh.“, verschwand im aufkommendemNebel, der sich aber schnell wieder verflüchtigte.Auch der weiße Herr ging seiner Wege und verließden Ort. Zurück blieb ein verletzter, Blut spuckender,aber noch lebender Georg.Zimna stal i bia³a magiaNapisane 1 maja 2005 r.Stosunki Georga i œmierci opiera³y siê zawsze oten sam rytua³; zanim na dobre rozgorza³a miêdzynimi bitwa, stoj¹c wpatrywali siê zgorzknia³ymwzrokiem w swoje zaginione, pogr¹¿one w blaskumarzeñ oczy. Œmieræ walczy³a kos¹, a Georg wszranki stawia³ tylko go³e piêœci. Ka¿de uderzenie,ka¿dy cios, ka¿da po³amana koœæ, ka¿da straconakropla krwi stawa³y siê przyczyn¹ utraty si³, a¿ wkoñcu wybrane ¿ycie powoli zaczê³o siê obracaæ wmrzonkê. Georg upada³, a kosa triumfalniecelowa³a w kark. Oszczêdzano mu jednak zimnejstali wroga. Uwagê przykuwa³ bowiem potê¿niejszyprzeciwnik – bia³y pan, którego s³owa zawszebrzmia³y tak samo „nie pora jeszcze na niego”.Opuszcza³a œmieræ swój orê¿, mówi¹c, „jeszczezbyt oporny” i znika³a w nadchodz¹cej mgle,rozp³ywaj¹c siê wraz z ni¹. Bia³y pan pod¹¿a³ dalejswoim szlakiem, a na miejscu zostawa³ ranny,pluj¹cy krwi¹, ale ¿yj¹cy jeszcze Georg.89


Sven PohlIm Stadtwappengeschrieben am 10.01.2005Hinter dem achtzehnjährigen Georg fieldie morsche Tür ins verrostete Schloss. Diegealterten Dielen knarrten unter seinenunsicheren Schritt. Sein Schatten glitt imspärlichen Licht an die wenigen Gäste, denvielen leeren Tischen vorbei, bis er vor demTresen stand. Verlegen wischte Georg leichtmit der Hand darüber, bevor er sich bei demWirt, ein ungepflegtes Tier von Mann, eineSchachtel Streichhölzer bestellte. Er zahlte,legte die paar Pfennige in eine Schale, dieauf dem Tresen stand, verabschiedete sichmit einem gemurmelten Nicken. In seinemNacken spürte er die Blicke derAnwesenden. Es waren keine freundlichen,dass wusste er. Es war ihm egal. Sein Lebenwar sowieso ein unlösbares Rätsel, vordessen Antwort es ihm inzwischen graute.Vorm Haus, in den Resten einer Pfützestehend und vom Wind herausgefordert,zündete er sich seine vierzehnte Zigarettean.W miejskim herbieNapisane 10 stycznia 2005 r.Zmursza³e drzwi g³ucho zapad³y zaosiemnastoletnim Georgiem w przerdzewia³yzamek. Stara, drewniana pod³ogaskrzypia³a pod ka¿dym niepewnym krokiem.Cieñ m³odzieñca œlizga³ siê w sk¹pym œwietle,³echtaj¹c nielicznych goœci i znaczniewiêcej pustych sto³ów, dotar³ w koñcu dokontuaru. Zanim zamówi³ pude³ko zapa³eku gospodarza – brudnego jak zwierz dzikusa– zmieszany, lekko przejecha³ rêk¹ po kontuarze.P³ac¹c, po³o¿y³ kilka fenigów do stoj¹egona ladzie pojemnika, mrucz¹c coœ,kiwn¹³ na po¿egnanie. Na karku czu³ spojrzeniaobecnych. Nie by³y raczej przyjazne,wiedzia³ to na pewno. By³o mu wszystkojedno. ¯ycie, jakby nie spojrzeæ by³o dla niegozagadk¹, przed rozwi¹zaniem której zd¹¿y³byosiwieæ. Przed domem, stan¹³ w resztkachka³u¿y. Przyjmuj¹c wyzwanie od wiatru,zapali³ swojego czternastego papierosa.90


Sven PohlSchlafgeschrieben am 03.01.2005Für wen geht das Licht mitten in derNacht aus, für wen geh ich schlafen, wannschließ ich meine Augen, um im sanftenSchlag eines Vogels zu erwachen, und seineFlügel werde ich als die eines Engels erkennen... Es wird sicherlich nach einem hartenArbeitstag geschehn, und meine Lider werdenlangsam und beruhigt den Engel nebenmir erkennen, der schon so viele Jahrelächelnd meinen Weg begleitete; diesEngelchen mit roten Lippen leiht mir seineweißen Flügel, allein würde ich sonst denlieblichen Weg ins Blaue wahrscheinlichnicht finden, denn meine Flügel sind zuschwach, weil ich selbst zu schwach bin.Morgens, abends, tagsüber küss ich meinEngelchen, und hab ich genug von meinemTraum, frag ich meine Frau, was es neuesgibt.SenNapisane 3 stycznia 2005 r.Dla kogo gaœnie œwiat³o w œrodku nocy,dla kogo wzrok mój wtedy gaœnie, kiedyzamykam oczy, czekaj¹c ³agodnego uderzeniaptaka i w skrzyd³ach jego cherubinaskrzyd³a rozpoznajê... Ciê¿ki dzieñ w pracyby³ zapewne, Ÿrenice moje powoli i spokojnieobok mnie anio³a dostrzegaj¹ - towarzyszuœmiechniêty mój przez lata; anio³ek ówz czerwonymi usty bia³e skrzyd³a swoje mipo¿ycza, bez tego sam nie znajdê wdziêcznejdrogi do b³êkitu, skrzyd³a w³asne mam zas³abe, ca³e cia³o niezbyt silne. Ranek,wieczór, przez dzieñ ca³y cherubinka ca³owa³em,a¿ wreszcie przesycony snem tymnudnym, pytam ¿ony: nie by³o nic innego?T³umaczenie Grzegorz Gorzechowski91


Armin HauerSemantischgeläuterte AufklärungSemantykawizualnego oporuRyszard Górecki. Im Jahr 2002 verlegteder Maler (er war Leiter der GalerieProvincjonalna) seinen Wohnsitz von Slubicenach Berlin. Nun ist er inmitten des neoliberalenWirbelsturms aus Globalisierungsowie Regionalisierung und im Kampf umssoziale Überleben angekommen. Der Wechselvon der kleinen polnischen Grenzstadtin die deutsche Weltstadt bescherte ihmzudem eine Existenz inmitten seines ikonografischenRohmaterials. Die Graffitis, diePlakatwände und Markenzeichen sowie diepolitischen Slogans im Stadtraum fandenschon länger sein Interesse. Zudem sind dieManagermagazine mit ihren Statistiken vonGewinnen und Verlusten und die Tageszeitungenmit ihren gestellten Menschenposeneine Fundgrube. Hier wird ein umfangreichesArsenal an Pictogrammen, Diagrammenund Organigrammen aufgefahren.Man muss nur sehen, zugreifen und neukontextualisieren. Schon gewinnen dieerstarrten pictoralen Signale der Ökonomieein zweites Leben. Ihre Bedeutung schwingtin unserem „Lesen” mit- doch durch die lapidareund ernüchternde Kommentierungseitens des Malers mittels anderer Codeskönnen diese umschlagen. Sein lakonischsubversiver Prozess des Codeknackenslässt Bedeutungsvolles aufblitzen. Dersemantische Käfig hat sich geöffnet. Es werdenZähne gezeigt, schwarz-humorigeW roku 2002 Ryszard Górecki zamieszka³w Berlinie. Znalaz³ siê w centrum neoliberalnegozamêtu, globalizacji i regionalizmuwalcz¹c o socjalne i artystyczne prze¿ycie.Ta zamiana ma³ego polskiego nadgranicznegomiasta na œwiatow¹ metropoliê,zaowocowa³a otwarciem siê nowego kosmosuikonograficznego, bêd¹cego Ÿród³em jegosztuki. Graffiti, reklama, znaki firmowe, alerównie¿ slogany polityczne skupia³y oddawna jego uwagê. Do tego czasopisma dlamanagerów ze statystykami o wzroœciei stratach, gazety i media elektroniczne zesztucznie wykreowanymi postaciami sta³ysiê kopalni¹ tematów. Tutaj znajduje siêœwiat bogaty w znaki graficzne, diagramyi ikony do wykorzystania. Trzeba tylkopatrzeæ, znaleŸæ i stworzyæ nowy kontekstwizualny. W ten sposób „opatrzone” sygna³ywizualne œwiata ekonomii zyskuj¹ drugie¿ycie. W naszym odbiorze ich znaczenieogranicza siê do lapidarnie rzeczowegokomentarza, u artysty jest prób¹ wprzêgniêciaich w nowy kod znaczeniowy. Jego skalkulowanai wywrotowa metoda ³amania kodówzaowocowa³a w pe³ni otwieraj¹c semantyczn¹klatkê. Ukazuj¹c k³y i pointy pe³neczarnego humoru, prognozuj¹c fatalne skutkii piêtnuj¹c nieszczery optymizm.Malarstwo jest dla Góreckiego mediumobjaœniaj¹cym œwiat w sposób pozbawiaj¹cynas iluzji.92


At home, mischtechnik auf papier, 50 x 70 cm, 2000Przy domu, technika mieszana, papier, 50 x 70 cm, 2000Pop and politics, mischtechnik auf papier, 50 x 70 cm, 2000Pop i politycy, technika mieszana, papier, 50 x 70 cm, 2000


Gegen, Öl auf Leinwand, 130 x 180 cm, 2005Dooko³a, olej, p³ótno, 130 x 180 cm, 2005Chef, Öl auf Leinwand, 130 x 180 cm, 2005Szef, olej, p³ótno, 130 x 180 cm, 2005


ObiektenObiektyObiektenObiekty


The greatest secret of the world, Öl, MDF, 30 x 50 cm, 2004Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 30 x 50 cm, 2004The greatest secret of the world, Öl, MDF, 32 x 104,7 cm, 2004Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 32 x 104,7 cm, 2004The greatest secret of the world, Öl, MDF, 13,8 x 37 cm, 2004Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 13,8 x 37 cm, 2004


Globalizacja ma równie¿ w swoim arsenalejêzyk obrazów, który mija siê ze skomplikowan¹i radykaln¹ rzeczywistoœci¹. Jêzykposiadaj¹cy w³asn¹ semantykê i w³asne¿ycie wewnêtrzne: logo firmy ma potê¿n¹moc – wzbudza po¿¹danie i stymuluje dodzia³ania. Wykres gie³dowy mo¿e uczyniæakcjonariuszy biedakami lub obdarowaæ ichbogactwem – zdjêcia prasowe ze spotkañpolityków mog¹ spowodowaæ wybuchy bomblub wystrza³y korków szampana. Wszystkiete znaki s¹ drogowskazami na jednokierunkowejdrodze do globalnej wioski. Boczneuliczki oraz ma³e osiedla s¹ omijane. Te symbolew³adzy mo¿na porównaæ ze œredniowiecznymwp³ywem relikwii – reprezentuj¹coœ czego nie jest siê zupe³nie pewnym, jednakwi¹¿e siê z tym g³êbok¹ nadziejê: skutecznegowp³ywu na w³adzê, mi³oœæ i szczêœcie.„Underdogs” globalnych i narodowychfrontów walki o prze¿ycie rozwinêli w³asnyjêzyk znaków pozwalaj¹cy odró¿niæ wroga odprzyjaciela. Znacz¹c nim ziemiê niczyj¹ wiel-Pointen gesetzt, fatalistische Konsequenzenverortet oder hellfarbener Optimismusaufgezeigt.Die Globalisierung führt in ihrem Trosseine Bildsprache mit, die sich von den hochkomplexenund radikalisierenden Realitätenlöste. Sie besitzt ein semantisches, handlungsgebietendesEigenleben: Ein Firmenlogohat wirklich Welt-Macht – es ruftBegehren und Handeln hervor. Eine Börsengrafikkann ihre Aktionäre verarmen lassenoder Reichtum bescheren – Pressefotosvon Politikertreffen können Autobombenoder Sektkorken explodieren lassen. Alldiese Zeichen sind zum Wegweiser in derEinbahnstraße des globalen Dorfes geworden.Seitenstraßen oder Vordörfer werdennicht berücksichtigt. Solche Machtemblemegleichen mittelalterlichen, einflussreichenReliquien – sie stehen für etwas so nieGewesenes doch zutiefst Erhofftes: totaleEffizienz im Wollen-Macht/Liebe/Glück. DieUnderdogs des globalen, als auch desnationalen Lebenskampfes entwerfen ihrZeichensystem von Freund und Feind. Siehinterlassen es an Nichtorten des Städtischen.Berlin ist für diesen bizarren Zeichen-Crasheine gute Bühne.Góreckis Ausstellung in der Galerie BWAspitzte diese postmodeme, semantischeGemengelage zu. Sie gibt (wie immer wenngute Kunst an den Wänden hängt) keineAntworten. Er konzipierte die Bilder gleichWandinstallationen. Mal assoziieren dieWände Konferenzräume mit Statistiken,dann wieder ein Attac-Büro oder einen alternativenInfostand. Inmitten der Halle setzteer eine Bretterbude. Ihre Außenwände bearbeitetendie Sprayer von KARATE farbenfrohund sinnlich. Drinnen zeigen Aquarelle einenabsurden Kurzschluss zwischen den Fotosaus unserem kollektiven Gedächtnis. Daskann dann so aussehen: Das Berliner Holocaustdenkmalinmitten eines Raumes mitMcDonald’s Signet - davor ein Birkenzweig.Wieder heraustretend fallen die mannshohenschwarzen Wandbilder auf. Siesind nach kleineren Skizzen entstanden. Aufdem ernsten Weiß der Wände wirken dieschmallinigen Silhouetten eines Weltenmenschenmit Globuskopf (einprügelnd aufeinen knienden, nackten Mann mit Alditüte)und einen auf uns schießenden Mannes mitGlobus wie Offenbarungen einer Erkenntnis.PREZENTACJE93


Ein drittes Wandbild nutzt ebenso allseitsbekannte Metaphern: ein Haus, links undrechts Raketen, im Haus ein Pärchen aufder Couch und in Richtung TV sehend.Klischeehatte Lebensgefühle werden zuunverrückbaren Schatten an der Wand.Dazwischen prangen die verhalten leuchtendenAcrylbilder aus jüngster Zeit und zweiSerien mit ungelenk dokumentarisch konzipiertenAquarellen. Sie widmen sich zumeinen den leeren „politischen-ideologischen”Räumen in Polen ( u.a. Kino, Kaserne) undzum anderen Zeitungsfotos von psychischenund sozialen Außenseitern (u.a.Sadist, Pädophiler, Artist, Politiker). Diequalitativ herausragenden Acrylbilder beweisendas Beisammensein von Gefahr undAlltag – sowie die abstrus triebhaft-ökonomischenKonnotationen. Zudem entwerfensie aberwitzige Lebensmaxime. Im nüchternenTon des allabendlichen Katastrophenrapportsdokumentieren sie das, was siesein wollen, aber nicht sind: geschlosseneSysteme des Kausalen.Diese Art der Distanz gebietenden Wahrnehmungvon ökonomischen und sozialenHärten ist zwar immer mal wieder seit denSechzigerjahren in der Kunst anzutreffen,doch gerade heute ist eine solche Haltungeher eine Ausnahme. Zumindest inDeutschland erfolgt zur Zeit ein häufig surrealneoromantisches Verarbeiten vonBildemaus Werbung, Kunst und Medienwelt.In diesem subjektivistischen Kontextwirken seine Werke auf den ersten Blickspröde, ja fast objektiv-dokumentarisch.Augenscheinlich ist Górecki nicht an einerpostsubjektiven Malerei interessiert. Gewissermaßenentschwindet das „Malerische”bei ihm seit Jahren immer effizienter underfolgreicher, je klarer ein Bild-Zeichen aufder Leinwand entsteht. Pinsel und Farbesind seine medialen Vehikel für eine semantischgeläuterte, desillusionierende Aufklärung- für ein Bildkonzept, das trotz derernüchternden Erfahrungen auf einen kulturellensowie auf einen politischen Diskurseinwirken könnte.kich miast. Berlin jest wymarzon¹ scen¹ dotakiej wojny znaków.Wystawa Ryszarda Góreckiego zaostrzajeszcze to semantyczne pomieszanie. Niedaje (jak zawsze gdy mamy do czynieniaz dobr¹ sztuk¹) ¿adnej odpowiedzi.Obrazy pe³ni¹ rolê instalacji malarskiej.Budz¹c skojarzenia ze œcianami sal konferencyjnychi ich statystykami, biurem organizacjiAttac lub stoiskiem jakiegoœ alternatywnegoruchu. W œrodku sali wystawowejstan¹³ prosty, zrobiony z p³yty, domek,którego œciany zewnêtrzne pokryli graffiti,zaproszeni do wspó³pracy przez artystê,cz³onkowie grupy Karate. W œrodku znalaz³ysiê obrazy bêd¹ce absurdalnym spiêciemklisz z naszej zbiorowej pamiêci. Mo¿emytam m.in. zobaczyæ wnêtrze z berliñskim pomnikiemHolocaustu, symbolami McDonaldai œciêtym konarem brzozy. Inaczej oddzia-³ywuj¹ czarno-bia³e obrazy namalowane bezpoœredniona œcianie, zapadaj¹ce w pamiêæjak np. globalny policjant bij¹cy pa³k¹ nagiegocz³owieka z torb¹ Aldi w rêku.Do tego wieloformatowe, niepokoj¹cekolorystyk¹ obrazy akrylowe i dwa „bliskiesercu” cykle mniejszych prac, nawi¹zuj¹cychdo nieodleg³ej historii PRL. Obrazy tepotwierdzaj¹ tezê, ¿e dobrze jest siê trzymaærazem w obliczu zagro¿eñ dnia codziennegoi bezkompromisowych wp³ywówekonomii – proponuj¹c ironiczn¹ regu³ê naprzetrwanie. W rzeczowym tonie katastroficznychraportów zachodniego œwiatadokumentuje siê to co powinniœmy wiedzieæ:z wyj¹tkiem systemu przyczyn.T³umaczenie Ryszard Górecki94


PRZYPOMNIENIA LITERACKIECzytanie Ÿróde³.Krzysztofa Fedorowicza „Imiona w³asne”– czyli dekodowanie TrzeœniówkaCzes³aw MarkiewiczCzytam na g³os z Imion w³asnych: „W sierpniuosady po³o¿one na wschód od £agowa tokêpy zieleni, oazy. Dachy, czerwone lub szare,przykryte dachówk¹ lub pap¹, ³atwo pokonujeostre œwiat³o, zlewaj¹c budynki w prawie jednolit¹bry³ê ze stepem, jaki rozci¹ga siê zazabudowaniami. [...] Po lewej g³êboka dolina,a ju¿ kilka kilometrów od drogi wysokiewzgórza, zielono¿ó³te i bardzo jasne, srebrne,na niebie w¹skie pasma chmur. Zieleñ gêstniejejak ch³ód i wilgoæ. Krzyk ¿urawi, klangor¿urawi, i ptaków ogromne sylwetki napolach, albo nad polami, wywo³uj¹ niepokój,przywo³uj¹ pamiêæ”.Myœlê sobie, któ¿ tego nie widzia³, nies³ysza³? Ale czy zobaczy³? Z jakiej „pamiêci”wywodzi Fedorowicz ów niepokój? I szybkoodkrywam z ³atwoœci¹, ¿e dopiero s³owa, tes³owa z Imion w³asnych nadaj¹ wszystkiemusens, tak ¿ebym i ja zobaczy³, us³ysza³,dotkn¹³, posmakowa³. Tworzy siê mit, legenda.Natychmiast siêgam do G³owy z obsydianu- przeczuwam, ¿e tam znajdê œlady „pamiêci”,o któr¹ potyka siê tak¿e Fedorowicz. Czytam:„Dlaczego Indie przywodz¹ mi na myœl piêkn¹trêdowat¹ dziewczynê, która u stóp rybiookiejbogini ofiarowa³a mi kwiaty, dwoje czarnychkoci¹t, które w Nepalu chcia³ mi podarowaætybetañski dzieciak, miedziane gwoŸdziewypolerowane przez nagie stopy w pyle œwiêtychprogów, przeœwituj¹ce jak lampy wemgle?”. Czy AndrØMalraux widzia³ to w jednymmiejscu, w tej samej chwili? Czy w ogóleto widzia³? I zadajê pytanie: Czy KrzysztofFedorowicz ujrza³ naprawdê wy³aniaj¹c¹ siêzza horyzontu Stronê Trzeœniówka? I co byby³o, gdyby nie zanotowa³, jak Malraux, niezamieni³ w s³owa swoich przeczuæ, domys³ówi zachwyceñ? Kto dowiedzia³by siê, ¿e tewszystkie miejsca maj¹ dusze – z twarz¹nietutejszej dziewczyny, g³osem ¿urawi, oczamikoci¹t...Ale najpierw zdanie z G³owy z obsydianuwywo³uje we mnie dreszcze. Podobne pr¹dypojawiaj¹ siê w lêdŸwiach kiedy przewracamkartki Imion w³asnych. Czujê smak archetypu,dotyk toposu, zmys³owe reakcje, które mogênazwaæ tylko w jeden sposób: uruchamiaj¹cwyobraŸniê, korzystaj¹c z uniwersalnychnarzêdzi literatury. Odbywam w³asn¹ podró¿.Stojê na bastionie zamku w Siedlisku, patrzêPRZYPOMNIENIA LITERACKIE95


na zakole Odry – to jeden z cudów mojegoœwiata, mojego Muzeum WyobraŸni – podpowiadaMalraux. A Trzeœniówek tu¿, tu¿.Schodzê w dó³, ku po³udniowi, nad fosê.Drogê zastêpuj¹ gêste krzewy dzikiego bzu,œciana nie do przebrniêcia. Nagle - wy³om. Niewiem czy w zielonych chaszczach, czyw wyobraŸni. L¹dujê w pustej, ciemnej przestrzenizamkniêtej od góry wygiêtymi w sklepieniega³êziami bzu, pomieszanego z leszczyn¹.Jakbym wyszed³ z dnia, wszed³ w noc.Z nieba do piek³a, z Dantem pod rêkê. Podstopami ca³e dywany pe³zaj¹cych i spadaj¹cychze wzgórza œlimaków. St¹pam ostro¿nie,jakbym chcia³ zas³u¿yæ na rozgrzeszenie.Odwracam g³owê: £¹kie. Rzêdy drzew z oplecionymica³¹ lichenologi¹ œwiata pniami.K³adê siê w wysokiej trawie na obrze¿ach MirocinaDolnego, po twarzy pe³zaj¹ patyczaki,skacz¹ pasikoniki. Widzê je z bliska, jakbymwiesza³ na œcianie obraz Celnika Rousseau.Moje postoje wyobraŸni, tutejszej, lubuskiej,odnosz¹ siê do tego, co ju¿ widzia³em,ju¿ dotyka³em, czego s³ucha³em, co czyta³em.Jakbym zna³ topografiê Trzeœniówka. Nieobawiam siê o sens. Pomaga mi Malraux: „Zamoimi plecami rozpoœciera siê Morze ŒródziemneHomera, oliwki Wergiliusza, cmentarz,ludzie zarania ery atomowej i prawdziwegoMuzeum WyobraŸni, tego, które nieistnieje – podobnie jak ongiœ przede mn¹rozpoœciera³a siê nawiedzona przez duchygrota Elefanty, gdzie Absolut duma³ wœródpostaci wyzwolonych od przemijalnoœci i odz³udy”.No i odzywa siê wreszcie pe³nym g³osemFedorowicz. Chcia³oby siê powiedzieæ... któregonie ma, jeœli wierzyæ jego literackiejimaginacji, ¿e Trzeœniówek to tylko punkt namapie; nie istnieje, jak prawdziwe MuzeumWyobraŸni. WyobraŸnia Fedorowicza powo-³uje nierozpoznane przestrzenie, których nieda siê wprost konfrontowaæ z topograficzn¹rzeczywistoœci¹. Ale jeœli ju¿ przyzwolimy naœmieræ autora, wszak to tylko kategoria literacka,to otrzymamy skarb: magiczne s³owajego prozy, które uruchamiaj¹ ¿yw¹, zakorzenion¹legendê Œl¹ska, i ¿eby wszystko by³oprzejrzyste, dodajmy <strong>Lubuskie</strong>go, legendêskonfrontowan¹ przez konotacje z kultur¹europejsk¹ - najbli¿ej: niemieck¹ i francusk¹.Nie fascynowa³bym siê kategori¹ MuzeumWyobraŸni gdybym wczeœniej albo póŸniej,najlepiej równolegle nie siêgn¹³ po Imionaw³asne. Po od³o¿eniu tej ksi¹¿ki œwiat tutejszy,miejscowy, lubuski - nie by³ ju¿ taki sam.Wszêdzie, pod ka¿d¹ miedz¹ wietrzy³em atakarchetypów, zewsz¹d czu³em woñ legendy.Jak Malraux otworzy³ Muzeum WyobraŸni,tak Fedorowicz rozpostar³ Stronê Trzeœniówka.Gdzie to jest? Pyta³em. Tutaj - odpowiada³uwolniony przez autora z wiêzienia wyobraŸniprzewodnik. OdpowiedŸ prawdziwa: w ka¿-dym miejscu na œwiecie. Tutaj Fedorowicza,Strona Trzeœniówka, rozlewa siê po mapie,w wyobraŸni, w zmys³ach, wokó³ JezioraTrzeœniowskiego, schodzi wraz z bukowymilasami ze wzgórz od pó³nocy na po³udnie, odwschodu do zachodu Œl¹ska <strong>Lubuskie</strong>go. Kimwiêc naprawdê jest autor? W jak¹ grê naswci¹ga? – pytam z lêkiem, po doœwiadczeniachz Muzeum WyobraŸni. „Autor proponujepodró¿ w przestrzeni, któr¹ przenika legendai mit. Przyjmuje rolê etymologa poszukuj¹cegogenezy nazw i próbuj¹cego odtworzyæich rozwój, etnografa ocalaj¹cego pozosta³oœcidawnych obyczajów i legend, wreszcie przyrodnikai geografa zainteresowanego bogactwemi zró¿nicowaniem opisywanych krajobrazów”– odpowiada Jan B³oñski.Nie André Malraux jest przewodnikiemFedorowicza. Imion w³asnych, owego tutaj, nawschód od Odry, szuka podró¿uj¹c z MarcelemProustem. Mam wra¿enie, ¿e to ta samamarszruta, to samo Muzeum WyobraŸni -Œródziemnomorskie, Eliotowskie, Audenowskiei Mi³oszowe. I dlatego Strona Trzeœniówka,nasze tutaj, wpisuje siê uniwersalniew najszlachetniejsze rewiry europejskiejwyobraŸni. Nawet jeœli brzmi to nieco nazbytpatetycznie. Fedorowicz inspiruje do odwiedzaniaw³asnego Muzeum WyobraŸni, wskazujejak pozyskiwaæ „energiê” ¿eby stan¹æ nabastionie swojego, wyobraŸnionego zamkui szukaæ za najbli¿szym horyzontem w³asnegozakola rzeki, gdzieœ... tutaj.Podró¿ujê z Imionami w³asnymi KrzysztofaFedorowicza. On wyobra¿a za mnie;96


otwieram Stronê Trzeœniówka: „Jest coœ indywidualnegow miejscowoœciach, i aby zaspokoi濹dzê ujrzenia jakiejœ konkretnej osady,nie wystarcz¹ znalezione przypadkowo,w innym miejscu, elementy jej krajobrazu;strony Guermantes jednak nie przywo³aj¹ takpiêkne lilie, jakie ros³y nad Vivonne, a okolicMéséglise wspania³e bzy. Jednoczeœnie nazwy- daj¹ce indywidualnoœæ miastom i rzekom,zaludniaj¹ce cudownoœci¹ œwiat fizyczny,nazwy, co zawieraj¹ w sobie idee czy obrazy„Niepoznawalnego, któreœmy w nich pomieœcili”– przyprawiaj¹ czêsto o gorzkie rozczarowania.Te nastêpuj¹ wtedy, gdy istniej¹cyw nas obraz danego miejsca konfrontujemyz rzeczywistoœci¹, kiedy okazuje siê, ¿e realnemiejsce, wystêpuj¹ce dot¹d pod magicznymimieniem, nie ma w sobie nic z tej duszy, jak¹z nim identyfikowaliœmy. „Wró¿ka ginie, kiedyzbli¿amy siê do rzeczywistej osoby”.Jednak Strona Trzeœniówka pozostaniew tej formie, w jakiej zrodzi³a siê w wyobraŸni.Nie ma bowiem tutaj miejsca na konfrontacje,skoro trudno z ca³¹ pewnoœci¹ stwierdziæ, ¿eten obraz istnieje. Sam Trzeœniówek... Owszems¹ jakieœ ruiny, ruiny jednak nie s¹ jasnookreœlone, wylanie fundamentów nie decydujejeszcze o ostatecznym kszta³cie domu. StronaTrzeœniówka zrodzi³a siê w wyobraŸni i – dot¹dnie poznana i chyba bez szans, aby kiedyœzostaæ poznan¹ – wci¹¿ tê wyobraŸniê buduje.Trzeœniówek jako metafora mo¿e ca³egoobszaru Ziemi Torzymskiej, albo i Œl¹ska,jakby zaprzecza destrukcji, w jakiej siê przejawia...Jakaœ wspania³oœæ i niesamowitoœæprzewy¿szaj¹ ruiny i zgliszcza, zamiastzniszczonej wsi jawi siê przestrzeñ monumentalnai jasna, mo¿e nawet – o klasycznych proporcjach.Aleja potê¿nych i smuk³ych lipo wspania³ych koronach, w zasadzie gaj, mog³abypos³u¿yæ Grekom jako wzór œwi¹tyni.Paradoksalnie, Trzeœniówek jest niby œredniowiecznykoœció³. Jest mo¿e tym bardziejmiejscem idealnym, oderwanym, prawie nierealnym,¿e na wspó³czesnych mapach nie zosta³okreœlony, i nie ma go w aktualnych spisachmiejscowoœci i indeksach na koñcu atlasów– i jest tym bardziej taki, ¿e w archiwach przejawiasiê w tylu pojemnych nazwach...Barwy, jakie jawi¹ siê, kiedy patrzymy nazachód z okna poci¹gu jad¹cego z £agowaprzez Boryszyn, albo na po³udnie z poci¹guz Miêdzyrzecza przez Templewo i Trzemeszno,odpowiadaj¹ wnêtrzu koœcio³a WniebowziêciaNMP w ¯aganiu. Nawy, prezbiteriumi sklepienia tej œwi¹tyni rozœwietla obrazw jednym z bocznych o³tarzy, o³tarzu Chrystusaw Ogrójcu, p³ótno Micha³a Willmana,który zastosowa³ g³êbokie kolory. ¯ó³æ i pomarañczzachodu s³oñca obejmuj¹ ca³¹œwi¹tyniê i chyba najlepiej skupiaj¹ siê nap³ótnie w o³tarzu g³ównym, i w ogóle w ca³ymprezbiterium.Jasnoœæ i sugestywnoœæ ukrytej w mrokupostaci, a jednoczeœnie migotliwoœæ t³a – tecechy decyduj¹ zapewne o sile czy mocydzie³a, co rozœwietla ca³y gotycki koœció³.Obraz rozœwietla œwi¹tyniê, ale wêdrowiecczuje jakoœ przez skórê, ¿e to œwiat³o przynale¿ytemu miejscu od pocz¹tku, pojawi³osiê, zanim wprowadzono do œwi¹tyni barokowep³ótno w bogatej rokokowej ramie.Koœció³, tak jak strona Trzeœniówka i krainabukowych jezior, jest zanurzony w œwietle,o którym pisze Marcel Proust, ¿e wy³ania siê„z owej sylaby antes”.


VARIA BIBLIOTECZNEW³adcy, zdrajcy i mê¿owie stanu– œladami autorów zabytkowych rêkopisówDawid KotlarekWielkie postacie historyczne „zagoœci³y”w murach WiMBP w Zielonej Górze, a to zaspraw¹ cennych rêkopisów znajduj¹cych siêw zabytkowych zbiorach norwidowskiejksi¹¿nicy. Na dokumentach tych widniej¹nazwiska osób powszechnie znanych, któreniew¹tpliwie swoimi czynami wp³ynê³y nalosy Polski. Jan Jerzy oraz Janusz Radziwi³-³owie, Micha³ Serwacy Korybut Wiœniowiecki,król Stanis³aw August Poniatowskii Stanis³aw Staszic – czy¿ ci bohaterowie niewzbudzaj¹ emocji? Zachowane, rêcznie spisanedokumenty przenios¹ nas zatem w czasyodleg³e, do epok, w których wy¿ej wymienioneosobistoœci ¿y³y i dzia³a³y.Przywilej Jana Jerzego Radziwi³³aRoku pañskiego 1616 zszed³ z tego œwiataksi¹¿ê Miko³aj Krzysztof Radziwi³³, pan naNieœwie¿u – zwany „Sierotk¹”. Mieszczaniepogr¹¿yli siê w ¿a³obie. Pamiêtali bowiemdobrze, jak wiele uczyni³ ich w³adca, aby wmieœcie ¿y³o siê lepiej. To jemu zawdziêczaliszereg przywilejów, które przyczyni³y siê dorozwoju Nieœwie¿a. Ordynacjê po ksiêciu„Sierotce” obj¹³ jego syn, Jan Jerzy – postaæbardzo ciekawa, choæ czêsto pomijana w literaturze.Jan Jerzy Radziwi³³, herbu Tr¹by urodzi³ siêw 1588 r. Lata swojej m³odoœci spêdzi³ napobieraniu nauk, najpierw pod okiem jezuitów,by od 1604 r. rozpocz¹æ edukacyjn¹podró¿ po Europie. Po powrocie do krajuo¿eni³ siê z córk¹ kasztelana krakowskiegoJanusza Ostrogskiego – El¿biet¹. Œlub odby³ siêw roku 1609. Odt¹d najczêœciej rezydowa³w miejscowoœci Jaz³owiec na Podolu. Wda³siê w tym czasie ksi¹¿ê Jan w konflikt z niejak¹Zofi¹ z Zamiechowa o Buczacz w ziemihalickiej. Radziwi³³ postanowi³ si³oworozwi¹zaæ problem, przeprowadzaj¹c „zajazd”na sporn¹ miejscowoœæ. Skazany zosta³ za tenuczynek na karê infamii i wieczyst¹ banicjê.W tamtych czasach oznacza³o to utratê mo¿liwoœcipe³nienia funkcji publicznych i koniecznoœæopuszczenia kraju. Dodatkowo ¿onyskazanych w takich przypadkach uznawaneby³y za wdowy, a dzieci za sieroty. Ostateczniekonflikt uda³o siê za³agodziæ i zakoñczyæ polubownie.Po œmierci ojca przebywa³ w Nieœwie¿udo grudnia 1619 r., kiedy to postanowi³odbyæ kolejn¹ podró¿ po Europie, niestetyju¿ ostatni¹. Zmar³ w roku 1620.98


W zabytkowych zbiorach zielonogórskiejbiblioteki zachowa³ siê cenny dokument –przywilej, który wystawi³ Jan Jerzy Radziwi³³w 1617 r., potwierdzaj¹c tym samym, jakonowy pan na Nieœwie¿u, prawa magdeburskienadane jeszcze przez króla Stefana Batoregow 1580 r. Prawa te okreœla³y ustrój miasta.Z treœci dokumentu (w wielu miejscach nieczytelnego)wydobyæ mo¿na kilka interesuj¹cychinformacji na temat jego funkcjonowania,np. dotycz¹cych sposobu obierania i zakresudzia³alnoœci wójta. Mianowany przez ksiêcia,by³ jego przedstawicielem, sprawowa³ funkcjes¹downicze i wydawa³ wyroki w spornychsprawach. Obywatel, który jednak poczu³bysiê niesprawiedliwie potraktowany móg³odwo³aæ siê do ksiêcia, o czym czytamyw tekœcie: A wczymby siê rozs¹dek i skazanieWójta i wszystkiego urzêdu Nieœwieskiegomiejskiego komu nie wedle prawa bydŸ zda³otedy wedle przywileju Króla Jegomoœci appellatiaw takowych rzeczach do mnie ipotomków moich bydŸ ma. W przypadku zejœciaz tego œwiata pomienionego wójta, przywilejpodaje instrukcje jak postêpowaæ wtakiej sytuacji: [...] wszyscy obywatelemiasta [...] maj¹ miêdzy sob¹ obraæ dwu electów,zachowuj¹c siê w obieraniu [...] wed³ugprawa Saskiego i Magdeburskiego, w którymopisuje jaki Wójt obieran bydŸ ma. Dalejniestety tekst jest nieczytelny.Przywilej imponuje swoim wygl¹dem.Obszerny pergaminowy dokument ozdobionyjest piêknym inicja³em, a ca³oœæ uzupe³nia oryginalnapieczêæ kancelarii ksi¹¿êcej, godniereprezentuj¹c Jana Jerzego Radziwi³³a wœródrêkopisów, stanowi¹cych w³asnoœæ zielonogórskiejKsi¹¿nicy.Janusz Radziwi³³ – zdrajca czy patriota?Ka¿dy chyba za spraw¹ sienkiewiczowskiegoPotopu kojarzy osobê wojewodywileñskiego i hetmana wielkiego litewskiego,ksiêcia Janusza Radziwi³³a jako zdrajcê, któryw imiê chorobliwych ambicji sk³onny by³ dowspó³pracy ze szwedzkim najeŸdŸc¹. Obecnieinaczej próbuje siê oceniaæ jego dzia³alnoœæ.Pojawia siê coraz wiêcej g³osów usprawiedliwiaj¹cychpolitykê ksiêcia. To, i¿ by³ wielceambitny, nie ulega w¹tpliwoœci - konsekwentnied¹¿y³ do objêcia najwy¿szych stanowisk,czêsto za wszelk¹ cenê. Aby osi¹gn¹æ swojecele doprowadzi³ np. do zerwania sejmu,wykorzystuj¹c by³ego s³ugê swego domuW³adys³awa Siciñskiego. Wielokroæ objawia³siê tak¿e jego impulsywny charakter, gdy¿ksi¹¿ê czêsto wdawa³ siê w przeró¿ne awantury.Nale¿y równie¿ pamiêtaæ o dokonaniachhetmana wielkiego litewskiego na polachwalki, gdzie z dum¹ prowadzi³ swojechor¹gwie przeciw wrogom Rzeczypospolitej.W 1649 r. w wyprawie przeciw Kozakomzdoby³ Mozyrz, rozbijaj¹c Chmielnickiego,gdzie kaza³ pojmanych jeñców dla przyk³adupowbijaæ na pal lub œcinaæ, a 270 Kozaków pouciêciu im prawej rêki wolno do domu puœci³,a wszystko to w imiê panuj¹cego wówczasprawa zwyczajowego 1 . Kolejn¹ zas³ug¹ zdolnegodowódcy by³ marsz w kierunku Kijowaw 1651 r. i odbicie miasta z r¹k kozackich.Niew¹tpliwie by³ równie¿ Radziwi³³ wizjonerempolitycznym, g³osz¹c tezê o niebezpieczeñstwierozbioru Rzeczypospolitej przezRosjê i Austriê 2 . S¹dzi³, i¿ król Jan Kazimierzprowadzi³ niew³aœciw¹ politykê, która nie by³aw stanie powstrzymaæ istniej¹cego zagro¿enia.St¹d zrodzi³ siê plan nawi¹zania wspó³pracy zeSzwecj¹ przeciw Rosji, sfinalizowany ostatecznies³ynn¹ ugod¹ kiejdañsk¹ z 1655 r.Szwedzi starali siê jednak utrzymywaæ dobrestosunki z Rosj¹. Tego Radziwi³³ nie przewidzia³,staj¹c siê ofiar¹ w³asnej intrygi. Ksi¹¿êczêsto udziela³ siê tak¿e poza aren¹ polityczn¹.Wspiera³ finansowo kalwinistów, funduj¹cnowe zbory, szko³y, udziela³ pomocy m³odzie-¿y kalwiñskiej ucz¹cej siê za granic¹. O pozytywnychaspektach dzia³alnoœci Janusza Radziwi³³awspomina siê rzadko, uwypuklaj¹czazwyczaj pejoratywne cechy ksiêcia i podkre-1 Polski Słownik Biograficzny. Pod red. E. Rostworowskiego, Wrocław 1987, T. XXX, s. 211.2 M. Matwijów, Koncepcje polityki Janusza Radziwiłła w latach 1648-1655. W: Z dziejów i tradycji srebrnego wieku, pod red.J. Pietrzaka, Wrocław 1990, s. 35.VARIA BIBLIOTECZNE99


œlaj¹c jego polityczne niepowodzenia. Wydajesiê jednak, i¿ w dzia³aniach swoich nie kierowa³ynim negatywne pobudki, lecz przeciwnie– gor¹ce uczucia patriotyczne.Pozostawi³ po sobie hetman Januszpami¹tkê - list, który w³asnorêcznie napisa³ narok przed œmierci¹ (zm. w 1655 r.), adresuj¹cgo do starosty kiejdañskiego – WawrzyñcaKochañskiego. List, choæ nie tyczy spraw wielkiejpolityki i dokonañ ksiêcia, spoczywaj¹c wmurach zielonogórskiej biblioteki przypominapotomnym o legendzie Radziwi³³a, i sk³ania dorozwa¿añ nad ocen¹ dzia³alnoœci tej, jak¿ewielkiej i zarazem kontrowersyjnej, postaci.Bogobojny ksi¹¿ê na WiœniowcuStudiuj¹c zabytkowe rêkopisy, napotkamyreprezentanta kolejnego z wielkich rodów polskich– Micha³a Serwacego KorybuthaWiœniowieckiego (1680-1744), ostatniegoprzedstawiciela tej magnackiej rodziny.M³ody ksi¹¿ê w wieku 14 lat uda³ siê nanauki za granicê. Powróci³ po dwóch latach dokraju, gdy po œmierci króla Jana III[Sobieskiego] na sejm obiorczy trafi³ w którymmimo wieku m³odego [mia³ wówczas 16 lat]jako pose³ wybrany z województwa podolskiegozasiada 3 . Szybko ksi¹¿ê dochodzi³ dokolejnych godnoœci. Ju¿ w 1700 r. by³ generalnympu³kownikiem wojsk litewskich, a nastêpnieog³oszony zosta³ marsza³kiem konfederacjiksiêstwa. W wieku 22 lat natomiastmóg³ siê poszczyciæ tytu³em hetmana polnegolitewskiego. Podczas wojny pó³nocnej walcz¹cprzeciwko oddzia³om Karola XII mia³ podobnopojmaæ do niewoli szwedzkiego genera³aHumerleyme. Za swoje zas³ugi otrzymywa³kolejne nominacje - na stanowisko kasztelanawileñskiego i wreszcie hetmana wielkiegolitewskiego. Przez dwa lata przebywa³ ksi¹¿êw niewoli rosyjskiej w G³uchowie, gdzieznosi³ cierpliwie takow¹ oddaj¹c siê pisaniupoezyj religijnych 4 . Ostatecznie uda³o mu siêzbiec i powróciæ do ojczyzny, gdzie jako wojewodawileñski poœwiêci³ siê sprawom publicznym.Ksi¹¿ê mia³ tak¿e swój wk³ad w rozwójliteratury, gdy¿ jak podaje SamuelBrodowski, autor ¯ywotów Hetmanów...wyda³ osiem dzie³ nabo¿nej treœci w jêzykupolskim wierszem i proz¹. Dorobi³ siê wielkiejfortuny, w³ada³ 9. miasteczkami i ok. 150.wsiami. To z jego inicjatywy wybudowanonowy pa³ac w Wiœniowcu.Trzy dokumenty z widniej¹cym podpisemMicha³a Serwacego, znajduj¹ siê w zbiorachWiMBP, z czego dwa dotycz¹ zakonu wigierskichOjców Kamedu³ów. Najstarszy z nichdatowany na 1701 r. adresowany jest do rotmistrzaKrupiñskiego, dowódcy chor¹gwi kozackiej.Wiœniowiecki nakazuje serio pod gard³emwycofanie oddzia³ów z wczeœniej zajêtychwsi nale¿¹cych do Ksiê¿y Kamedu³ówWigierskich. Trudno jednak ustaliæ okolicznoœciwczeœniejszego zajêcia tych¿e ziem. Wiadomymnatomiast jest, ¿e kameduli aktywnieuczestniczyli w procesie osadniczym Suwalszczyzny,z czasem dochodz¹c do ogromnegomaj¹tku. Kolejne dobra nabywali w postacidarowizn, ale zdarza³y siê tak¿e z ich stronyakty samowoli, kiedy to bezprawnie poszerzaligranice swych maj¹tków. Doprowadzi³o todo wielu konfliktów i procesów s¹dowych wpierwszej po³owie XVIII w. Taka te¿ mog³abyæ geneza wydarzeñ o których wspominainteresuj¹cy nas rêkopis, choæ pró¿no w literaturzeszukaæ informacji na ten temat. Micha³Serwacy Wiœniowiecki jako cz³owiek wra-¿liwy i bogobojny (pisa³ przecie¿ poezjê religijn¹)stara³ siê dbaæ i wspieraæ instytucje koœcielne.Œwiadczy o tym kolejny dokumentz roku 1705, z którego dowiadujemy siêo przekazaniu w rêce przeora KonwentuWigierskiego Ojców Kamedu³ów na fabrikêkoœcio³a Wigierskiego pó³tora tysi¹ca z³otych.Kolejny, trzeci ju¿ rêkopis tak¿e dotyczy sprawmaj¹tkowych. Jest to rodzaj kontraktu zawartymiêdzy jaœnie oœwieconemi Ksi¹¿êtamiKorybutami, braæmi Januszem Antonimi Micha³em Serwacym, a braci¹ zakonn¹3 Żywoty Hetmanów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego z materyałów po Samuelu Brodowskimw Podhorcach znalezionych wydał Żegota Pauli. Warszawa 1991 (przedr. fotooffs., org.: Lwów [i in.] 1850), s. 221.4 Herbarz Polski i imion, spis zasłużonych w Polsce ludzi wszystkich stanów i czasów. Lwów 1862, s. 187-188.100


Konwentu Podkamienieckiego Góry Ró¿añcaŒwiêtego, le¿¹cego w województwie ruskim,spisany w 1713 r.Dokumenty pozosta³e po ostatnim z wielkiegorodu Wiœniowieckich, zgromadzonew Bibliotece, zawieraj¹ ciekawe lecz oczywiœcieszcz¹tkowe informacje zwi¹zane z dzia³alnoœci¹Micha³a Serwacego. Dla badacza, któryzechcia³by zainteresowaæ siê g³êbiej postaci¹ksiêcia bêd¹ one jednak stanowiæ interesuj¹ceŸród³o historyczne.W kancelarii króla Stanis³awaZ pozoru nie rzuca siê w oczy i nie wyró¿niaswoim wygl¹dem od innych zachowanychdokumentów z koñca wieku XVIII.Z pewnoœci¹ na wielu nie zrobi³by wiêkszegowra¿enia, gdyby nie fakt, ¿e wystawi³ go wew³asnej osobie ostatni król Polski Stanis³awAugust Poniatowski. Mowa o kolejnymrêkopisie ze zbiorów ksi¹¿nicy zielonogórskiej:patencie nominacyjnym na stanowisko Pisarzaw Komisji Wojskowej Wielkiego KsiêstwaLitewskiego z rang¹ rotmistrzowsk¹ w KawaleriiKoronnej Ksiêstwa, które to król nada³Aleksandrowi Narbutowi w 1793 r. Mia³ onobj¹æ to stanowisko, jak wynika z tekstu poodejœciu niejakiego Jasiñskiego. Chodzi tuo Józefa Jasiñskiego, kapitana strzelców,postaci która przez ca³e ¿ycie pozostawa³aw cieniu swojego s³ynnego brata Jakuba –przywódcy powstania koœciuszkowskiego naLitwie. Józef w bitwie przeciwko wojskomrosyjskim pod So³ami w 1794 r., gdy ko³o odarmaty spad³o, a strzelcy odparci zostali, samjeden skoczy³ do jej obrony, lecz pochwyconyod karabinierów dosta³ siê im w niewolê 5 ,z której niestety ju¿ nie powróci³.Po ostatnim w³adcy Polski zachowa³a siêznaczna iloœæ dokumentów, nagromadzonychprzez lata rz¹dów. Sprzyja³ temu rozbudowanykrólewski aparat urzêdniczy. Poniatowski samczêsto zabiera³ siê do osobistego ich spisywania.Do dziœ dotrwa³o wiele brulionów, naktórych rozpoznaæ mo¿na charakterystycznepismo króla. Wielokrotnie rozpoczyna³ ontylko tekst, aby nastêpnie przywo³aæ swegosekretarza, który uzupe³nia³ resztê pod dyktandoswego pana. Nastêpnie ca³oœæ przepisywanona czysto.Archiwum królewskie, które dotrwa³o donaszych czasów nie jest kompletne. Du¿a czêœæzbiorów dostêpna jest obecnie w ArchiwumG³ównym Akt Dawnych w Warszawie i wMuzeum Narodowym w Krakowie. Pewnaczêœæ uleg³a rozproszeniu i poszczególne dokumentyznajduj¹ siê obecnie w ró¿nych czêœciachPolski, w tym jeden w Bibliotecew Zielonej Górze. Nieznane s¹ natomiast losytej czêœci archiwum, któr¹ z kraju wywióz³ksi¹¿ê Stanis³aw Poniatowski – bratanek króla,zawieraj¹c¹ byæ mo¿e cenne informacje, któremog³yby wype³niæ niektóre nie zapisane dot¹dkarty historii epoki stanis³awowskiej.M¹¿ stanuDuchowny, uczony i filozof, geograf, pioniertaternictwa i ojciec geologii polskiej, filantrop,dzia³acz polityczny i oœwiatowy, prekursorbadañ terenowych i turystyki górskiej, m¹¿stanu. Chodzi tu o jednego z najwybitniejszychprzedstawicieli polskiego Oœwiecenia– Stanis³awa Staszica (1755-1826). Niesposób w kilku zdaniach opisaæ zakresudzia³alnoœci tej najwiêkszej umys³owoœciprze³omu wieku XVIII i XIX. By³ cz³onkiemTowarzystwa Przyjació³ Nauk, Izby Edukacyjnej,a od roku 1815, jako radca stanu KomisjiRz¹dowej Wyznañ Religijnych i OœwieceniaPublicznego oraz dyrektorem generalnymw Wydziale Przemys³u i Kunsztów. Nastêpniepe³ni³ funkcjê ministra Stanu. W spadkupo sobie pozostawi³ wiele wartoœciowychdzie³, w tym m.in.: Uwagi nad ¿yciem JanaZamoyskiego (1787), Przestrogi dla Polski(1790), O ziemiorodztwie Karpatów i innychgór i równin Polski (1815), Ród ludzki (1819-20) oraz inne pisma filozoficzne i pedagogiczne.Wiele z tych pozycji doczeka³o siêwydañ wspó³czesnych.5 H. Mościckiego, Jakub Jasiński. Kraków 1948, s. 180.VARIA BIBLIOTECZNE101


Z dnia 28 wrzeœnia 1815 r., pochodzi pierwszyz dwóch dokumentów, bêd¹cych w posiadaniuWiMBP w Zielonej Górze, jakiepozosta³y po najwiêkszym umyœle Polski epokiOœwiecenia. Pierwszy z nich, w formie listu,adresowany jest do Rektora Konwiktu Ksiê¿yPijarów w Warszawie, Kajetana Kamieñskiegoi dotyczy regulacji spraw maj¹tkowychtego¿ Konwiktu, zwanym ¯oliborzem, którywœród warszawskich szkó³ najwiêksz¹ mia³niegdyœ s³awê 6 . Powsta³ on przy ulicy Miodowej,dziêki zabiegom ks. Stanis³awa Konarskiego.Jego nastêpca Rektor AugustynOr³owski naby³ posiad³oœci nad Wis³¹, naktórych wzniesiono dom letni wraz z ogrodami,a ca³emu miejscu nadano nazwê Jolibord(z franc. piêkny brzeg), która z czasem uleg³aspolszczeniu i przyjê³a siê w brzmieniu „¯oliborz”.Gdy w roku 1807 w³adze francuskiezajê³y dotychczasowy gmach konwiktu, szko³êprzeniesiono w³aœnie do ¯oliborza, który gorliwemstaraniem równie zas³u¿onego w dziejachzgromadzenia ks. Rektora KajetanaKamieñskiego by³ stosownie przebudowany, ojedno piêtro podwy¿szony, a nastêpnie innemibudowlami pomno¿ony 7 . W roku 1832 budynkite w³¹czone zosta³y do nowo powsta³ejcytadeli aleksandryjskiej. Staszic jako cz³onekkomisji do spraw wyznañ religijnych i oœwieceniapublicznego, zajmuj¹c siê sprawami organizacjiszkolnictwa z pewnoœci¹ niejednokrotniezetkn¹³ siê z problemami warszawskiegoKonwiktu. Drugi dokument pochodzi tak¿ez okresu, kiedy to Stanis³aw Staszic piastowa³wysokie urzêdy pañstwowe. Tym razemw zastêpstwie rezyduj¹cego ministra, podpisa³ siêon pod odmow¹ przyznania pensji emerytalnejwdowie, pu³kownikowej Annie Trzciñskiej.Wielki splendor przypada zatem zielonogórskiejBibliotece przechowuj¹cej w swoichzbiorach materia³y, które nosz¹ œlady dzia-³alnoœci jednego z najwiêkszych umys³ów, nietylko epoki oœwiecenia, ale i ca³ych dziejówRzeczypospolitej.* * *Zgromadzone przez WiMBP rêkopisystanowi¹ cenn¹ lekcjê historii naszego kraju.Nic tak nie oddaje ducha epoki, jak zachowane,autentyczne relikty minionych wieków,a takimi z pewnoœci¹ s¹ zabytkowe manuskryptyomówione powy¿ej. Choæ pojedynczedokumenty dotycz¹ tylko pewnych wycinkówdzia³alnoœci poszczególnych postaci, to w zestawieniuz innymi dostêpnymi materia³amiŸród³owymi oraz literatur¹, uzupe³niæ mog¹dotychczas zebran¹ wiedzê.6 F. M. Sobieszczański, Żoliborz. „Tygodnik Ilustrowany” 1860, nr 54, s. 507-508.7 Tamże, s. 507.102


Anne SeubertHorizonteZahnsteinerweichendauf den Nerv genaumeine WeiblichkeittreffendflüchtenHabseligkeitengen ÜberseeStreichholzschachtelnals Flakschiff nutzendIch lache und trete ins Blaue.Horyzontzmiêkczaj¹c kamieñ na zêbachznajdujê naglesam œrodekmojej kobiecoœciczmychaj¹drobne przedmiotyku zamorskim krainompude³ko po zapa³kachw pancern¹ ³ódŸprzemieniaj¹cZ uœmiechem wkraczam w b³êkit.przek³ad Grzegorz Gorzechowski103


Anne SeubertEngelsstaffelnEiner StaffelLasso führender Engelgleichstarr von SilberexerzierenWassersäulen ausgebrochener StirnHandteller untermeinen Brüstenstimme ichSirenengeheul anHaifischflossen imitierendVerstummendfällt ein Ungewitter insMeer und gleißendeCherubim erhebensich eine Aureole an deineKüste zeichnendZastêpy Anio³ówAnio³owiena postronkuca³y zastêpsrebrem sztywno okuciæwicz¹ musztrêa woda s³upamiz umêczonego czo³az d³oni¹na przeponiedobywam z siebiesyrenich dŸwiêkówb³yskaj¹c ku przestrodzep³etw¹ rekinado morzaz g³uchym ³oskotemwpada nawa³nicaœwietliste zastêpy podnios³y buntrysuj¹c aureolêna piasku twojego wybrze¿aprzek³ad Grzegorz Gorzechowski104


KRAJOBRAZY LUBUSKIEGmina ŒwidnicaMiros³aw KulebaGemeinde ŒwidnicaMiros³aw KulebaKiedy dzisiaj mówimy o 700-leciu Œwidnicy,podzielonogórskiej wioski o niezwykleciekawej historii, odnosimy ten okr¹g³yjubileusz do pierwszej wzmianki w Ÿród³achpisanych, bynajmniej zaœ nie do datyza³o¿enia wioski. Œwidnica – jako Swidnitz –pojawia siê na kartach historii w roku 1305,w dokumencie koœcielnym zwanym RejestremG³ogowskim. Musia³a jednak powstaæco najmniej kilka dziesi¹tków lat wczeœniej,byæ mo¿e w czasie najwiêkszego nasileniakolonizacji niemieckiej na Œl¹sku, przypadaj¹cejna lata 50-te XIII wieku. Mamy bowiemdokumentalnie poœwiadczone istnienie przed1251 r. s¹siednich wiosek, KoŸli i Grabowca.Ksiêga w³asnoœci diecezji wroc³awskiejz 1245 roku wymienia poblisk¹ wieœ S³one.Po³o¿enie i warunki naturalneGmina Œwidnica, z jej wioskami o bardzostarym rodowodzie, siêgaj¹cym XIII wieku,jest na Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j miejscem wyj¹tkowym.Sprawia to bardzo urozmaicone,wyj¹tkowe, jak na obszar ni¿owy, zró¿nicowanierzeŸby terenu, dziêki któremu na stosunkowoniewielkim obszarze napotkamykilka zupe³nie ró¿ni¹cych siê od siebie typówkrajobrazu.Wenn heute vom 700. Jahrestag vonŒwidnica, einem Dorf bei Zielona Góramit außerordentlich interessanter Geschichtedie Rede ist, bezieht man dieses rundeJubiläum auf die erste Erwähnung ingeschriebenen Quellen und nicht auf denZeitpunkt, in dem das Dorf entstand.Œwidnica – als Swidnitz – erschien in derGeschichte im Jahre 1305, in einemDokument, das als Rejestr G³ogowski(Glogauer Register) bezeichnet wird. Esmusste jedoch mindestens einige Jahrzehntefrüher entstanden sein, vielleicht in derZeit der intensivsten deutschen Kolonisierungin Schlesien, die in den 50erJahren des 13. Jahrhunderts stattfand. Esexistieren nämlich Dokumente, die dasBestehen benachbarter Dörfer, KoŸla undGrabowiec, vor dem Jahre 1251 bestätigen.Im Eigentumsbuch der Breslauer Diözeseaus dem Jahre 1245 steht der Name desin der Nähe liegenden Dorfes – S³one.Lage und NaturbedingungenDie Gemeinde Œwidnica samt Dörfern mitihrer sehr alten Geschichte, die in das 13.Jahrhundert zurückgeht, stellt auf dem Gebietvon Ziemia Lubuska einen besonderen OrtKRAJOBRAZY LUBUSKIE105


dar. Dies wird durch sehr abwechslungsreiche,für ein Tiefengebiet außergewöhnlicheDifferenzierung der Geländebeschaffenheitverursacht, dank deren in einem verhältnismäßigkleinen Bereich einige sich vollvoneinander unterscheidende Landschaftstypenzu treffen sind.Im zentralen Gemeindeteil befindet sichWa³ Zielonogórski (Grünberger Wall), eineKette von Anhöhen, die vom Gletscher aufgehobenwurden. Er streckt sich vom Ostennach Westen aus und hat eine Höhe von 100bis 220 Meter über dem Meeresspiegel. Anden Aufhebungsböschungen liegen die meistenDörfer: Œwidnica (Schweinitz), Wilkanowo(Wittengau), S³one (Schloin), Bucha³ów(Buchelsdorf), Letnica (Lättnitz), Grabowiecund KoŸla. Die höchste Anhöhe auf demGebiet des Grünberger Walls ist GóraWilkanowska (Wittengauer Berg) mit einerHöhe von 220,81 Meter über dem Meeresspiegel.Von ihrer Spitze aus gibt es einen breitenAusblick auf den Flusstal von Œl¹skaOchla (Ochle), der über feuchte Wiesen undWälder von Pradolina G³ogowsko-Barycka(Glogau-Baritscher Urtal) fließt, auf WzgórzaDalkowskie (Dalkauer Anhöhe), die dasHorizont vom Süden abschließt, auf viele weitentfernte Dörfer, die vom Meer des Grünenumgeben sind. Sichtbar sind Kirchentürmezweier Städte, Ko¿uchóws (Freystadt) i NowogródsBobrzañski (Naumburg am Bober),und bei schönem Wetter auch des über 60 kmentfernten G³ogóws (Glogau).Die Wallfläche ist sehr differenziert, zusehen sind hier wechselweise Anhöhen undTale. Wenn im Boden feste Gebilde wieAschen, Letten und Lehme auftreten, sindVertiefungen, Tälchen oder Geländespalten zubeobachten, auf den Gebieten, die aus lockeremBoden, Sand und Kies, gebaut werden,trifft man dagegen lokale Anhöhen. Es istResultat des Inlandeiseinflusses, dessenimmer noch lebendiger Rest das Talsystemmit heute bestehenden Bächen bildet. DerWallrückenteil ist eine lokale Wasserscheidezwischen dem kleinen Fluss Œl¹ska Ochla(Ochle) im Süden und dem Bach Zimna Woda(Kaltwasser) im Norden.Centraln¹ czêœæ gminy zajmuje Wa³ Zielonogórski,pasmo wzniesieñ wypiêtrzoneprzez lodowiec. Rozci¹ga siê ze wschodu nazachód i wznosi od 100 do 220 metrów nadpoziom morza. Na sk³onach wypiêtrzeniapo³o¿ona jest wiêkszoœæ wiosek gminy:Œwidnica, Wilkanowo, S³one, Bucha³ów, Letnica,Grabowiec i KoŸla. Najwy¿szymwzniesieniem na Wale Zielonogórskim jestGóra Wilkanowska o wysokoœci 220,81 mn.p.m. Z jej szczytu roztacza siê rozleg³ywidok na dolinê Œl¹skiej Ochli, p³yn¹c¹ przezwilgotne ³¹ki i lasy Pradoliny G³ogowsko-Baryckiej, Wzgórza Dalkowskie, zamykaj¹cehoryzont od po³udnia, wiele odleg³ych wiosekotoczonych morzem zieleni. Widoczne s¹wie¿e koœcio³ów dwóch miast, Ko¿uchowai Nowogrodu Bobrzañskiego, a w pogodnedni – oddalonego o ponad 60 kilometrówG³ogowa.Powierzchnia Wa³u jest bardzo urozmaicona,widzimy tu na przemian wzniesieniai doliny. Kiedy w pod³o¿u wystêpuj¹ utworyspoiste, takie jak py³y, i³y i gliny, obserwujesiê obni¿enia, dolinki lub za³omy terenu, zaœna obszarach zbudowanych z gruntów sypkich,piasków i ¿wirów – lokalne wyniesienia.To wynik dzia³alnoœci l¹dolodu, któregoci¹gle ¿yw¹ pozosta³oœci¹ jest system dolin zewspó³czeœnie czynnymi potokami. Czêœæ grzbietowaWa³u jest lokalnym dzia³em wodnymmiêdzy niewielk¹ rzeczk¹ Œl¹sk¹ Ochl¹ napo³udniu i potokiem Zimna Woda na pó³nocy.Od pó³nocnych sk³onów wzgórz rozpoœcierasiê rozleg³a równina, siêgaj¹ca a¿ dodoliny Odry. Pó³nocno-zachodni skrawekgminy – okolice wsi Drzonów oraz obszarleœny wokó³ wsi Lipno – nosi nazwê RówninyKosierskiej. Jest to teren równinny, miejscamipodmok³y. Tu i ówdzie spotyka siê zag³êbieniao charakterze niecek i kotlin, poroœniêtychœwie¿¹ roœlinnoœci¹ i kobiercem mchów.Kotlinki powsta³y w wyniku wytapiania siêbry³ martwego lodu oraz dzia³alnoœci wódroztopowych lodowca.Natomiast po³udniowy skraj gminyw okolicach wsi Piaski, p³aski i miejscamipodmok³y, znajduje siê w obrêbie PradolinyG³ogowsko-Baryckiej. To rozleg³a rynna wy-106


¿³obiona niegdyœ przez wody sp³ywaj¹cez czo³a lodowca. Dzisiaj jest to nadal obszarwilgotnych ³¹k i mokrade³, odwadniany przezŒl¹sk¹ Ochlê. Ca³y ten rejon, ci¹gn¹cy siêwzd³u¿ rzeki, objêty jest ochron¹ krajobrazow¹.Pod wzglêdem geograficznym gmina Œwidnica,najdalej na pó³noc wysuniêta peryferiaDolnego Œl¹ska, nale¿y do Œrodkowego Nadodrza,krainy obejmuj¹cej tereny po³o¿onenad œrodkow¹ Odr¹ i doln¹ Wart¹. Ca³y tenobszar, zwany dzisiaj tak¿e Ziemi¹ Lubusk¹,znajduje siê w administracyjnych granicachwojewództwa lubuskiego. Od strony wschodniejgmina s¹siaduje bezpoœrednio z gruntamimiasta i gminy Zielona Góra, a ponadtoz gmin¹ Czerwieñsk na pó³nocy oraz gminamiD¹bie i Nowogród Bobrzañski na zachodziei po³udniu. Powierzchnia gminy Œwidnicawynosi 160,8 km kw. Gmina nale¿y donajbardziej lesistych w Polsce: obszary leœnezajmuj¹ 98,3 km kw, co stanowi 63 procent jejpowierzchni.W gminie znajduje siê jedenaœcie wiosek,wœród których najwiêksza jest Œwidnica.Tutaj mieœci siê urz¹d wójta i siedzibaorganów samorz¹dowych gminy. Znaczniemniejsze s¹ wioski Wilkanowo, Letnica czyKoŸla. Wszystkie wioski otoczone s¹ lasami,sadami owocowymi i polami uprawnymi.Wed³ug stanu na rok 2000 liczba ludnoœciwynosi 5.032 osób.PrzyrodaPod wzglêdem lesistoœci gmina Œwidnicamo¿e konkurowaæ z najg³êbszymi partiamiBieszczad. Nas³onecznione stoki wzniesieñporastaj¹ bory sosnowe z domieszk¹ dêbu,grabu, brzozy i buka, a w runie leœnym znajdziemywrzos, borówkê czernicê i paprocie.Poœród ³¹k spotykamy wysepki lasu olchowobrzozowego,zaroœla kruszyny, bzu czarnego,jarzêbiny i kaliny. Jesieni¹ œwidnickie lasy s¹rajem dla grzybiarzy. Autokary z amatoramigrzybobrania przyje¿d¿aj¹ z Górnego Œl¹ska,a nawet z zagranicy.W œwidnickich kniejach mo¿na spotkaæjelenie, sarny i dziki. Na zdzicza³ych pastwis-Von den nördlichen Anhöheböschungenstreckt sich ein großes Flachland aus, das bisin den Odertal reicht. Der nördlich-westlicheGemeindestreifen – die Umgebung des DorfesDrzonów (Schleschisch Drehnow) sowiedas Waldgebiet um das Dorf Lipno (Lippen) –wird als Równina Kosierska ( KossarerEbene) genannt. Es ist ein stellenweise sumpfigesFlachgelände. Hier und da trifft manVertiefungen mit Becken- und Kesselcharakter,die mit frischen Pflanzen undMoosteppichen bewachsen sind. Die Kesselentstanden im Ausschmelzungseffekt vonBlocks stillen Eises und unter Einfluss desGletscherschmelzwassers.Der südliche, flache und stellenweisesumpfige Gemeindestreifen, in der Gegendvom Dorf Piaski, liegt dagegen auf demGebiet von Pradolina G³ogowsko-Barycka(Glogau-Baritscher Urtal). Er stellt eine großeRinne dar, die einst durch das von derGletscherzunge fließende Wasser ausgehöhltwurde. Heute ist das immer noch ein Geländefeuchter Wiesen und Sümpfe, das von Œl¹skaOchla entwässert wird.In geographischer Hinsicht gehört dieGemeinde Œwidnica, die nördlichste Peripherievon Niederschlesien, zu ŒrodkoweNadodrze (Mittel-Oder-Land), einem Land,das die an der Mitteloder und Niederwartheliegenden Gebiete umfasst. Dieses ganzeGelände, das heute auch Ziemia Lubuskagenannt wird, liegt in den administrativenGrenzen der Wojewodschaft <strong>Lubuskie</strong>. VomOsten grenzt die Gemeinde unmittelbar an dasTerritorium der Stadt und der GemeindeZielona Góra (Grünberg), und außerdem imNorden an die Gemeinde Czerwieñsk(Rothenburg), im Westen an die GemeindeD¹bie (Gersdorf) und im Süden an dieGemeinde Nowogród Bobrzañski (Naumburgam Bober). Die Fläche der Gemeinde Œwidnicabeträgt 160,8 km2. Sie gehört zu denbewaldetesten Geländen Polens; die Waldgebietflächebeträgt hier 98,3 km2, was 63%der ganzen Gemeindefläche ausmacht.Auf dem Gebiet der Gemeinde liegen elfDörfer, unter denen Œwidnica am größten ist.Hier befindet sich der Sitz des OrtvorstehersKRAJOBRAZY LUBUSKIE107


und der Gemeindeverwaltungsorgane. Viel kleinersind die Dörfer Wilkanowo, Letnica oderKoŸla. Alle Dörfer sind von Wäldern, Obstgärtenund Feldern umgeben. Im Jahre 2000betrug die Einwohnerzahl der Gemeinde 5 032Personen.NaturHinsichtlich der Bewaldung kann dieGemeinde Œwidnica mit den tiefsten Teilenvon Bieszczady um den Vorrang kämpfen. Dievon der Sonne bestrahlten Anhöheböschungenwerden von Kieferwäldern mit etwasEiche, Heinbuche, Birke und Rotbuche bewachsen,und im Unterwuchs findet man Heidekraut,Blaubeere und Farn. Auf den Wiesensind Erlen-Birken-Baumgruppen, Faulbaum-,Schwarzflieder-, Eberesche- und Schneeballgebüschzu treffen. Im Herbst stellen die Wälderum Œwidnica ein Paradies für Pilzsammlerdar. Busse mit Pilzsammelnliebhaber kommenaus Oberschlesien, und sogar vom Ausland an.In den Wäldern um Œwidnica lebenHirsche, Rehe und Wildschweine. Auf denverwilderten Weiden an der Ochle findetHirschbrunft statt, dort irren wandernde Elcheherum. In hohen Gräsern laufen Fuxe vorbei,im Herbst ist hier Dachs zu treffen, der sichauf den Winterschlaf vorbereitet, frischeWildspuren öffnen vor uns ein Waldbuch mitim Schnee registrierten Marder- oder Hasen-,manchmal auch Wolfspuren. Auf den Feldernleben Rebhuhnhäuflein, es kommen Fasanevor. Kleine Wasserstellen auf den Feldern undWasserläufe in den Sumpfbrüchen an derOchle bilden ein Entenreich. Aus den Eiernkriechen hier Kraniche, die mit ihren lautenStimmen den Sonnenaufgang begrüßen.Zahlreich treten hier Störche auf. An warmenFrühlingsabenden ist ein außergewöhnlichesSchauspiel zu sehen – Brunstfliege vonSchnepfen. An schönen Tagen hört manLerchen über die Felder silberhell singen.GeschichteDie ältesten Spuren der menschlichenExistenz auf dem Gemeindegebiet reichen inskach nad Œl¹sk¹ Ochl¹ odbywa siê rykowiskojeleni, b³¹kaj¹ siê tam migruj¹ce ³osie.W wysokich trawach przemykaj¹ lisy, jesieni¹mo¿na spotkaæ borsuka szykuj¹cego siê dozimowego snu, ponowa otwiera przed namiksiêgê lasu z zapisanymi na œniegu tropamikuny, zaj¹ca, a zdarza siê – ¿e i wilka. Napolach bytuj¹ stadka kuropatw, trafiaj¹ siêba¿anty. Oczka œródpolne i cieki wœródpodmok³ych ³êgów nad Œl¹sk¹ Ochl¹ tokrólestwo kaczek. Lêgn¹ siê tutaj ¿urawie,które g³oœnym tr¹bieniem witaj¹ wschóds³oñca. Liczne s¹ bociany. W ciep³e, wiosennewieczory mo¿emy zobaczyæ niezwyk³y spektakl– godowe ci¹gi s³onek. W pogodny dzieñs³ychaæ nad polami srebrzysty œpiewskowronków.HistoriaNajstarsze œlady ludzkiego osadnictwa naterenie gminy siêgaj¹ okresu mezolitu – œrodkowejepoki kamiennej. Pozostawili je prehistoryczni³owcy, którzy dotarli tutaj po ust¹pieniulodowca. Wiek tych znalezisk ocenia siêna co najmniej 5,5 tysi¹ca lat.Okoliczne ziemie wesz³y w sk³ad pañstwapolskiego, utworzonego przez ksiêcia MieszkaI. W ci¹gu pierwszych stuleci rz¹dówPiastów nale¿a³y do ksiêstwa œl¹skiego,nastêpnie – ksiêstwa g³ogowskiego. Za czasówwroc³awskiego ksiêcia Boles³awa I Wysokiegorejon Œwidnicy znalaz³ siê w tzw.kasztelanii kroœnieñskiej, strzeg¹cej zachodnichgranic Polski.Wœród tutejszych wiosek najbogatsz¹ historiêma Œwidnica. Jej pierwotna nazwa jestpolska, chocia¿ znaczenie starego imienia ju¿siê zatar³o. Jedni wywodz¹ je od s³owa„œwietny”, czyli jasny, inni od krzewu œwidwowego,czyli derenia œwidwy (Cornus sanguineaL.), który w wilgotnych lasachw dolinie Œl¹skiej Ochli rzeczywiœcie wystêpuje.Etymologiczne rozwa¿ania mog¹tak¿e naprowadziæ na bardziej ekscytuj¹c¹œcie¿kê: oto „sveetniza” oznacza w dialekcieraguzañskim œwi¹tyniê, albo jak chce Lindeœwi¹tnicê. Oznacza³oby to, ¿e nazwa Œwidnicykryje w sobie treœæ ponadnaturaln¹,108


duchow¹. Jeœli dociekania takie przyj¹æ zauprawnione, trop: svetnica = œwi¹tnica =Œwidnica wskazywa³by na wyj¹tkow¹ rangêwioski poœród okolicznych osad. By³oby tomiejsce otoczone powszechn¹ czci¹, mo¿ez racji jakiejœ pogañskiej gontyny, gdzie oddawanoczeœæ s³owiañskim bóstwom, mo¿ez powodu obecnoœci cudownych miejsc, otoczonychkultem.Z pewnoœci¹ przez wieki ca³e musia³atrwaæ œwiadomoœæ wyj¹tkowego charakterupiaszczystych pagórków, po³o¿onych napo³udniowych, opadaj¹cych ku Œl¹skiej Ochlistokach Wa³u Zielonogórskiego. Jest to obszarrozleg³ych pól grzebalnych, prehistorycznychcmentarzysk, których pozosta³oœci znajdujemyjeszcze dzisiaj. Ka¿da g³êbsza orka wydobywana powierzchniê ziemi fragmenty ceramiki³u¿yckiej, resztki urn popielicowych,czêsto z charakterystyczn¹ ornamentacj¹.Niemieccy autorzy wspominaj¹ o œwidnickim„œwiêtym Ÿródle”, zwanym Sidonsborn,otaczanym kultem jeszcze w pogañskichczasach, którego legenda przetrwa³a dopocz¹tków XX wieku. Zachowa³a siê tak¿erelacja o dêbie, rosn¹cym we wsi, zwanym„Missionseiche” (D¹b Misyjny), o obwodziepnia 4,5 metra, wczeœniej jakoby s³u¿¹cymcelom pogañskiego kultu.Nie ma w tym nic wyj¹tkowego; w pobliskiejLetnicy do pocz¹tków XX wiekuu¿ywano starodawnej nazwy ³¹k, le¿¹cych nawschód od pozosta³oœci tamtejszego grodziska.Grodzisko, zachowane w postaciniewysokiego, okr¹g³ego wa³u ziemnego,wyrastaj¹cego z wilgotnych ³¹k nad Œl¹sk¹Ochl¹, miejscowa ludnoœæ okreœla³a jako,,Rundwall” i ,,Burg”, zaœ ³¹ki nazywane by³y,,Hoym” (Hain = gaj). Te przekazywane zpokolenia na pokolenie nazwy wskazywa³y,¿e mog³o siê tutaj znajdowaæ miejscepogañskiego kultu.W ci¹gu XIV wieku w³aœcicielem dóbrœwidnickich zosta³a stara rodzina von Kittlitz,przyby³a z £u¿yc. Z okresem najwiêkszej potêgitego rycerskiego rodu zwi¹zana jest epokarozkwitu Œwidnicy. W 1514 r. Balthasar IIKittlitz uzyska³ nawet dla swoich dóbr prawamiejskie. Wskutek gwa³townego oporu miesz-Mesolithikum - die Mittelsteinzeit zurück. Siewurden von urgeschichtlichen Jägern hinterlassen,die hierher ankamen, nachdem sich derGletscher zurückgezogen hatte. Das Altersolcher Funde wird für mindestens 5,5tausend Jahre eingeschätzt.Die hiesigen Gebiete waren ein Teil despolnischen Staates, der vom Fürsten MieszkoI. gegründet wurde. Während der erstenJahrhunderte der Piastenherrschaft gehörtensie zum Schlesischen, später zum GlogauerFürstentum. In der Epoche des Breslauer FürstenBoleslaus I. des Großen kam das Gebietum Œwidnica in die sog. Crossenkastellanei,die die westlichen Grenzen Polens bewachte.Unter den hiesigen Dörfern verfügt Œwidnicaüber die reichste Geschichte. Sein ersterName ist polnisch, obwohl die Bedeutung deralten Bezeichnung bereits verwischt wurde.Die einen leiten sie vom Wort „œwietny“ (herrlich,prächtig) also „jasny“ (hell), die anderendagegen vom Namen eines Strauches, nämlich„œwidwa“ (Hartriegel, Cornus sanguineaL.), der in den feuchten Wäldern im Ochletalwirklich auftritt. Ethymologische Überlegungenkönnen weiter auf einen interessantenWeg führen: „sveetnica“ bedeutet im Ragusandialekt„œwi¹tynia“ (Tempel, Gotteshaus),oder – wie dies Linde will – „œwi¹tnica“. Dieswürde bedeuten, dass die Bezeichnung „Œwidnica“in sich einen übernaturellen, seelischenInhalt hat. Sollten solche Überlegungen fürberechtigt gehalten werden, würde die Spur:sveetnica = œwi¹tnica = Œwidnica auf einenaußerordentlichen Rang dieses Dorfes unterhiesigen Siedlungen hinweisen. Es wäre eineallgemein verehrte Stelle gewesen, vielleichtin Rücksicht auf einen heidnischen altslawischenTempel, wo slawischen Göttern Verehrung erwiesenwurde, vielleicht in Rücksicht auf Wunderstellen,die allgemein hochgeschätzt wurden.Es ist sicher, dass das Bewusstsein einesaußerordentlichen Charakters von an densüdlichen und zur Ochle abfallendenBöschungen des Grünberger Walls liegendenSandanhöhen Jahrhunderte lang sein muss. Esist ein Gebiet weiter und breiter Bestattungsfelder,prähistorischer Friedhöfe, derenÜberreste bis heute zu finden sind. Jedes tief-KRAJOBRAZY LUBUSKIE109


ere Pflügen gräbt Fragmente sorbischerKeramik, Reste Aschenurnen aus; oft sind siemit charakteristischer Ornamentik bedeckt.Deutsche Autoren erinnern an Œwidnicas„heilige Quelle“, die als Sidonsborn bezeichnetund noch in der Heidenzeit verehrt wurdeund derer Legende sich bis Anfang des 20.Jahrhunderts erhielt. Es existiert auch einBericht über eine Eiche, die im Dorf wuchsund „Missionseiche“ genannt wurde, derenStammumfang 4,5 m betrug und die früherZielen heidnischen Kultus hätte dienen sollen.Darin gibt es nichts Außerordentliches; indem in der Nähe liegenden Dorf Letnica wurdenoch Anfang des 20. Jahrhunderts eine uralteBezeichnung von Wiesen verwendet, die sichöstlich der dortigen Burgruinen befinden. DieBurg, die sich als ein niedriger, runder Erdwallerhielt, der aus feuchten Wiesen an derOchle hervorragt, wurde von der hiesigen Bevölkerungals „Rundwall“ und „Burg“ bezeichnet;die Wiesen trugen dagegen den Namen„Hoym“ (Hain). Diese von einer Generationauf die andere überlieferten Bezeichnungenweisen darauf hin, dass es sich hier eineStelle des heidnischen Kultus befinden konnte.Im 14. Jahrhundert gehörten ŒwidnicasGüter einer alten Familie von Kittlitz, diehierher aus Lausitz ankam. Mit der Zeit dergrößten Bedeutung dieser Ritterfamilie istauch die Blütezeit von Œwidnica verbunden.Im Jahre 1514 erlangte Balthasar II Kittlitz fürseine Güter sogar Stadtrechte. Infolge einesheftigen Widerspruchs der Grünberger Bürgerkonnte sich Œwidnica seiner neuen Ehre nur 5Jahre lang erfreuen.Das Land „Ziemia Œwidnicka” teilte dasSchicksal der schlesischen Fürstentümer, diefür über vier Jahrhunderte lang zum Lehentschechischer Könige wurden. Seit der Hälftedes 14. Jahrhunderts kam Schlesien unter dieRegierung der Kaiserdynastie von Habsburg, undim Jahre 1740 wurde es von Preußen annektiert.Denkmäler undSehenswürdigkeitenDie Besucher der Gemeinde Œwidnicakönnen interessante Denkmäler bewundern,czan Zielonej Góry, Œwidnica zdo³a³a utrzymaæsw¹ now¹ godnoœæ zaledwie przez 5 lat.Ziemia Œwidnicka podzieli³a los ksiêstwœl¹skich, które na ponad cztery wieki sta³y siêlennem królów czeskich. Od po³owy XIV w.Œl¹sk przeszed³ pod panowanie cesarskiejdynastii Habsburgów, a w roku 1740 zosta³zagarniêty przez Prusy.Zabytki i ciekawe miejscaOdwiedzaj¹cy gminê Œwidnica mog¹zwiedziæ interesuj¹ce zabytki, które s¹ œwiadectwembogatej historii regionu. Najstarszymz nich jest XIV-wieczny koœció³ œw.Marcina w Œwidnicy, zbudowany z kamieniapolnego. Jego barokowy o³tarz zdobi przepiêknarzeŸbiona figura Madonny z Dzieci¹tkiem,pochodz¹ca z 1735 r. W œcianachkoœcio³a umieszczone s¹ renesansowe p³ytynagrobne w³aœcicieli Œwidnicy, a w o³tarzu bocznymznajduje siê gotycka rzeŸba MatkiBoskiej z Dzieci¹tkiem, wykonana w koñcuXIV w.110


Cennym zabytkiem architektury jest renesansowydwór Kittlitzów w Œwidnicy, zbudowanyw koñcu XVI w. Dzisiaj jest siedzib¹Muzeum Archeologicznego.die Zeugnis einer reichen Geschichte diesesGebiets sind. Das älteste davon ist die St.Martin-Kirche aus dem 14. Jahrhundert, dieaus Feldsteinen gebaut wurde. Ihr Barockaltarwird mit einer wunderbaren Skulptur vonMadonna mit Kind geschmückt, die aus demJahre 1735 stammt. In den Kirchenwändenbefinden sich Renaissancegrabsteine derBesitzer von Œwidnica, und im Seitenaltarsteht eine gotische Figur der Gottesmutter mitKind, die Ende des 14. Jahrhunderts entstand.Ein wertvolles Denkmal stellt auch der Endedes 16. Jahrhunderts entstandene Renaissanceherrenhofder Familie von Kittlitz in Œwidnicadar. Heute ist er Sitz des Archäologiemuseums.Im Jahre 1816 wurde der Bau des Palastesin Drzonów beendet. Heutzutage befindet sichhier Polens zweitgrößtes Militärmuseum.Vom Aussichtspunkt auf dem sog. Bismarckturmbei Wilkanowo aus kann man G³ogów(Glogau), ¯ary (Sorau) und Industrieobjektein Eisenhüttenstadt beobachten.An der Ochle erhielten sich rätselhafteBauten aus dem zweiten Weltkrieg, diewahrscheinlich zu Militärzwecken entstanden– diese Zwecke sind heute jedoch nicht mehrzu erraten. Es sind zwei riesengroßeLuftschutzkeller mit einem Durchmesser von20 Metern, dessen Eisenbetondecken 2,5 mdick sind. Die Objekte wurden auf einemSumpfboden, weit von menschlichenSiedlungen gebaut und dorthin führen luxuriöse,mit Granitwürfeln gepflasterte Wege.MuseenBudowê pa³acu w Drzonowie ukoñczonow 1816 r. Teraz znajduje siê w nim <strong>Lubuskie</strong>Muzeum Wojskowe, drugie co do wielkoœciw kraju.Z punktu widokowego na tzw. Wie¿y Bismarckapod Wilkanowem mo¿na obserwowaæAuf dem Gebiet der Gemeinde Œwidnicabefinden sich zwei wichtige, in Polen hochgeschätzteMuseen. Das Muzeum ArcheologiczneŒrodkowego Nadodrza (ArchäologischesMuseum des Mittel-Oder-Landes), dasviele Jahre lang von dem hervorragendenArchäologen, Adam Ko³odziejski, geleitetwurde, dokumentiert prähistorischesSiedlungswesen auf dem Odergebiet. Die imMuseum ausgestellten Fundsammlungen ausder in der Nähe liegenden Ortschaft Wicina,gehören zu den größten in Polen; dieAusgrabungen bilden eine mannigfaltigeKRAJOBRAZY LUBUSKIE111


Sammlung von Gegenständen des täglichenBedarfs und stammen aus einer Ansiedlungaus der Eisenzeit. Einer der Räume wurdedem Nestor der polnischen Archäologie,Professor Józef Kostrzewski, gewidmet. Er istBegründer einer Theorie, die ewigeUreingesesenheit der slawischen Bevölkerungim Odergebiet und ihre Identität mit denVölkern der sog. sorbischen Kultur verkündet.Das <strong>Lubuskie</strong> Muzeum Wojskowe (LebuserMilitärmuseum) in Drzonów (SchlesischDrehnow) stellt die in Polen zweitgrößteMilitärsammlung dar. Sein Sitz befindet sichin einem klassizistischen Palast in Drzonów.Von Anfang an wird es von Dr. W³odzimierzKwaœniewicz geleitet, einem Farben- undWaffenexperten, großen Liebhaber des polnischenSäbels. Das Museum in Drzonówwird besonders gern von Deutschen, Holländernund anderen Gästen aus ganz Europabesucht.Touristik und ErholungDas ganze Gebiet der Gemeinde Œwidnicaist touristisch gesehen ein sehr attraktivesGebiet; es besitzt hohe Naturwerte. Die Touristenwerden hierher von außer interessantenMuseen und Denkmälern auch vor allem vonwunderschönen Waldgebieten angezogen.Für die hier lebenden Jugendlichen wurdenwunderbare Bedingungen geschaffen,Sport zu treiben. In dem Sportklub LudowyKlub Sportowy „B³êkitni“ spielen Fußballliebhaber,aktiv ist eine KarategruppeKyokushin-kai, die vom Besitzer einesschwarzen Hundes, Eliasz Madej, geleitetwird; hier existiert auch der in Polen einzigeGemeindefechtklub „Flesz“, dessen Sportlernicht einmal polnische Staatsmeisterschafterlangten. Das ganze Gemeindegelände eignetsich wunderbar dazu, Radsport und –touristikzu treiben. Die Waldwege dienen denReitliebhabern aus Œwidnicas Pferdezüchtereivon Zdzis³aw Czarnecki. Seinen Sitz hat hierauch der in der Umgebung von Zielona Góraeinzige Drachenfliegerklub, der von GrzegorzLitecki geleitet wird. Immer größer wird dashiesige Golffeld.G³ogów, ¯ary i obiekty przemys³owe Eisenhüttenstadt.Nad rzek¹ Ochl¹ pozosta³y zagadkowebudowle z okresu II wojny œwiatowej, zapewneo militarnym przeznaczeniu – którego jednakdzisiaj nie sposób odgadn¹æ. S¹ to dwapotê¿ne schrony przeciwlotnicze o œrednicy20 metrów, których ¿elbetowe stropy maj¹ 2,5metra gruboœci. Obiekty wzniesiono w podmok³ymterenie, z dala od siedzib ludzkich,a prowadz¹ do nich luksusowe drogi brukowanegranitow¹ kostk¹.MuzeaW gminie Œwidnica znajduj¹ siê dwawa¿ne, licz¹ce siê w kraju muzea. MuzeumArcheologiczne Œrodkowego Nadodrza,którym przez wiele lat kierowa³ wybitnyarcheolog Adam Ko³odziejski, dokumentujeprehistoryczne osadnictwo na ziemiach nadodrzañskich.Kolekcja wykopalisk z pobliskiejWiciny, eksponowana w muzeum, jest najwiêkszymw Polsce, tak ró¿norodnym i cennymzespo³em przedmiotów codziennegou¿ytku, pochodz¹cym z jednej osady z epoki¿elaza. Jedna z sal zosta³a poœwiêcona nestorowipolskiej archeologii, profesorowi JózefowiKostrzewskiemu. Jest on twórc¹ teoriig³osz¹cej odwieczny autochtonizm ludnoœcis³owiañskiej w dorzeczu Odry i jej to¿samoœæz ludami tzw. kultury ³u¿yckiej.<strong>Lubuskie</strong> Muzeum Wojskowe w Drzonowiejest drugim co do wielkoœci i znaczeniazbiorem militariów w Polsce. Swoj¹ siedzibêma w klasycystycznym pa³acu w Drzonowie.Od pocz¹tku kieruje nim dr W³odzimierz Kwaœniewicz,znawca barwy i broni, wielki mi³oœnikszabli polskiej. Muzeum w Drzonowie jestszczególnie chêtnie odwiedzane przez Niemców,Holendrów i innych goœci z ca³ej Europy.Turystyka i wypoczynekCa³y obszar gminy Œwidnica jest terenembardzo atrakcyjnym turystycznie, o wysokichwalorach przyrodniczych. Oprócz ciekawychmuzeów i zabytków, turystów przyci¹gaj¹przede wszystkim piêkne obszary leœne.112


Mieszkaj¹cej tu m³odzie¿y stworzono dobrewarunki do uprawiania sportu. W LudowymKlubie Sportowym ,,B³êkitni” graj¹amatorzy pi³ki no¿nej, dzia³a sekcja karateKyokushin-kai, kierowana przez posiadaczaczarnego pasa Eliasza Madeja oraz jedynyw Polsce gminny klub szermierczy „Flesz”,którego zawodnicy nie raz zdobywali tytu³ymistrzów kraju. Teren ca³ej gminy doskonalenadaje siê do uprawiania kolarstwa i turystykirowerowej. Leœne œcie¿ki s³u¿¹ amatorom jazdykonnej ze œwidnickiej stadniny Zdzis³awaCzarneckiego. Dzia³a tutaj tak¿e jedyny w rejonieZielonej Góry klub amatorów motorolotniarstwa,kierowany przez GrzegorzaLiteckiego. Rozrasta siê pole golfowe.Amatorzy myœlistwa z kraju i zagranicymog¹ polowaæ w obwodach nale¿¹cych doczterech kó³ ³owieckich. Miejscowi myœliwioferuj¹ bogate ³owiska, doœwiadczonychprzewodników, transport, zakwaterowaniei ca³odzienne wy¿ywienie. Efektem polowañbywaj¹ medalowe byki, rogacze i odyñce.Przysz³oœæ gminy– budownictwo jednorodzinneMimo bliskoœci du¿ego miasta, jakim jestZielona Góra, gmina Œwidnica zachowa³aswój pierwotny rolniczy charakter. W ostatnichlatach, wskutek nieop³acalnoœci produkcjirolniczej, du¿o ziemi jest od³ogowanej.Niemniej istniej¹ przes³anki do rozwoju dzia-³ów specjalnych produkcji rolnej: sadownictwai warzywnictwa, bowiem obszary po³o-¿one w pobli¿u du¿ego oœrodka miejskiegostanowi¹ z regu³y jego zaplecze owocowowarzywne.W gminie funkcjonuj¹ przedszkola, szko³ypodstawowe i gimnazjum. Uczêszcza do nichoko³o 800. uczniów. Dzia³a Gminna BibliotekaPubliczna, oœrodek zdrowia, apteka, poczta.Gmina prowadzi szeroko zakrojoneinwestycje wodoci¹gowe. Wiêkszoœæ wiosekma ju¿ w³asn¹ sieæ wodoci¹gow¹ i g³êbinoweujêcia wody. Plan zagospodarowania przestrzennegoprzewiduje zaopatrzenie wszystkichmiejscowoœci w wodê z wodoci¹gów.Trwa rozbudowa sieci gazu ziemnego. Wszy-Die Jagdliebhaber vom In- und Auslandkönnen in Jagdbezirken jagen, die zu vier Jagdkreisengehören. Die hiesigen Jäger bietenreiche Jagdreviere, erfahrene Jagdleiter, Transport,Übernachtung und Verpflegung an. Medaillebullen,Rehbocke und Eber sind oftJagdeffekte.Zukunft der Gemeinde– EinfamilienhäuserObwohl die Gemeinde Œwidnica in derNähe einer Großstadt liegt, nämlich ZielonaGóra, blieb hier ihr landwirtschaftlicherCharakter bis heute erhalten. Weil die landwirtschaftlicheProduktion in den letztenJahren unrentabel ist, liegen hier große Bodenflächenbrach. Trotzdem gibt es Entwicklungsbedingungenfür zwei besondereZweige der landwirtschaftlichen Produktion,und zwar für Obst- und Gemüsebau. DasGelände, das in der Nähe einer großen Stadtliegt, bildet in der Regel derer Obst- undGemüsehinterland.In der Gemeinde arbeiten Kindergärten,Grundschulen und ein Gymnasium. Siewerden von ca. 800 Schülern besucht. Esfunktionieren eine Öffentliche Gemeindebibliothek,Sanitätsstationen, Apotheken, Postämter.In der Gemeinde gibt es große Wasserleitungsinvestitionen.Die meisten Dörfer verfügenbereits über ihre eigene Wasserleitungund Tiefwasserfassung. Der Raumordnungsplansieht voraus, dass alle Gemeindeortschaftenmit Wasser aus Wasserfassung versehenwerden. Zur Zeit wird das Erdgasnetzausgebaut. Aus allen Dörfern wird Müll abgefahren.Illegale Müllabfuhrplätze existierennicht mehr. Heutzutage baut man auch einEntwässerungssystem und eine Kläranlage,die im Stande wäre, Abwässer aus der ganzenGemeinde anzunehmen.Der Reichtum an archäologische Denkmälerzeugt von der Ansiedlungskontinuitätin dem Œwidnica-Land, die viele Jahrtausendein die Geschichte zurückgreift. Die Menschenwurden hierher durch vorteilhafte Naturbedingungen,mildes Klima, günstige Gelände-KRAJOBRAZY LUBUSKIE113


eschaffenheit, Grünreichtum, unvergifteteNatur und saubere Luft angezogen.Zu den schönsten Ortschaften der Gemeindegehört Wilkanowo, ein altes Weinbauzentrum,das sehr nah von Zielona Góra liegt.In den letzten Jahren entstand hier eine großeSiedlung von Einfamilienhäusern. Im Herzeneines großen Kieferwaldkomplexes steigt hierRadomia auf, eine Art Waldkurort mitsauberem Wasser und harziger Luft.Der Einfamilienhausbau stellt seit einigenJahren eine Entwicklungschance der GemeindeŒwidnica dar. Das Argument der Gemeindebilden malerisch liegende, in attraktiveLandschaft und saubere Natur hineinkomponierteGebiete, die die Bedürfnisse GrünbergerInvestoren, auch der anspruchsvollsten,befriedigen können. Hinsichtlich ihrerLage in der Nähe von Zielona Góra verfügensolche Ortschaften wie Wilkanowo, Œwidnica,S³one oder Radomia, über wunderbareBedingungen, „Schlafstellen“ für die Stadt zuwerden. Die Entfernung zwischen Œwidnicaund Zielona Góra ist mit einem PKW in fünfMinuten zu überwinden. Es werden auchErholungsmöglichkeiten für die Einwohnervon Zielona Góra geschaffen. Dies wird durchGeländefülle gefördert, wo moderne agrotouristischeObst- und Gemüsebau- sowieZuchtlandwirtschaften entstehen können.Übersetzt von Bogumi³a Husakstkie wioski objête s¹ systemem wywozuœmieci. Zlikwidowano dzikie wysypiska.Trwa budowa kanalizacji sanitarnej i oczyszczalni,zdolnej przyj¹æ œcieki z ca³ej gminy.Obfitoœæ zabytków archeologicznychœwiadczy o ci¹g³oœci osadnictwa na ZiemiŒwidnickiej, siêgaj¹cego wiele tysi¹cleciw g³¹b dziejów. Ludzi przyci¹ga³y tutajkorzystne warunki naturalne, ³agodny klimat,dogodne ukszta³towanie terenu, obfitoœæ zieleni,nieska¿ona przyroda i czyste powietrze.Jedn¹ z najpiêkniejszych miejscowoœciregionu jest Wilkanowo, dawny oœrodekintensywnej uprawy winoroœli, po³o¿onyw najbli¿szym s¹siedztwie Zielonej Góry.W ostatnich latach powsta³o tutaj du¿e osiedledomów jednorodzinnych. W samym sercuwielkiego kompleksu sosnowych borówwyros³a Radomia, rodzaj leœnego kurortuz czyst¹ wod¹ i ¿ywicznym powietrzem.Od kilku lat szans¹ rozwoju gminyŒwidnica sta³o siê budownictwo jednorodzinne.Miejscowym atutem s¹ bardzo malowniczopo³o¿one, wkomponowane w atrakcyjnykrajobraz i czyst¹ przyrodê tereny, któremog¹ zaspokoiæ potrzeby zielonogórskichinwestorów, nawet tych najbardziej wymagaj¹cych.Z racji swego po³o¿enia w pobli¿uZielonej Góry – Wilkanowo, Œwidnica, S³oneczy Radomia maj¹ doskona³e warunki abystaæ siê ,,sypialni¹” dla miasta. Odleg³oœæ zeŒwidnicy do Zielonej Góry mo¿na pokonaæsamochodem osobowym w 5 minut. Tworzysiê równie¿ warunki do wypoczynku dlamieszkañców Zielonej Góry. Sprzyja temudostatek terenów, na których mog¹ powstaænowoczesne gospodarstwa agroturystyczne,owocowo-warzywne b¹dŸ hodowlane.114


Z DRUGIEJ STRONY ODRYXII Rohkunstbau– szczególnyprzypadek sztukiSusanne LambrechtXII. Rohkunstbau– Ein Kunst-Eventder besonderen ArtSusanne LambrechtChcia³oby siê przeczytaæ tê historiê –historiê na pozór zwariowanego, ale jednakchyba chwytliwego pomys³u, historiêprojektu, który rozpocz¹wszy siê kiedyœ oddrobiazgu spotka³ siê póŸniej z uznaniem.Krótka historia sukcesu i powodzenia.ROHKUNSTBAU, wydarzenie artystycznew zamku w Groß Leuthen, odbywasiê tego lata po raz dwunasty. W tymmiejscu nale¿y krótko opowiedzieæ historiêjego sukcesu, co niniejszym czynimy:By³o sobie kiedyœ dwóch studentów, jedenstudiowa³ historiê sztuki, drugi medycynê.Nie byli przekonani, co do wrzawy czynionejw Berlinie wokó³ sztuki, jednak¿ezachwyceni sztuk¹ jako tak¹, podjêliw³asn¹ inicjatywê. Kai-Uwe Rettig i ArvidBoellert znaleŸli z gruntu genialne miejscewystawowe, mianowicie ogromn¹ halê,zbudowan¹ w roku 1989 przy wjeŸdzie doGroß Leuthen jako miejsce uroczystoœcii œwi¹t robotniczych. Hala pozosta³aw stanie surowym, nigdy nie by³a u¿ywanastaj¹c siê dziêki temu symbolem przerwanejhistorii kultury. Teraz dwaj entuzjaœ-Man liest sie gerne – die Geschichtevon einer verrückt erscheinenden Idee, diezum tragenden Konzept wird, dieGeschichte von einem Projekt, das einmalklein anfing und dann weit hin Anerkennungfindet. Kurz die Geschichte vonErfolg und Gelingen. ROHKUNSTBAU,das Kunstereignis im Schloss von GroßLeuthen, findet diesen Sommer zumzwölften Mal statt. Und man ist geneigt,hier von einer Erfolgsgeschichte zusprechen, die hier kurz erzählt sei: Eswaren einmal zwei Studenten, einerstudierte Kunstgeschichte, der andereMedizin. Vom Kunstrummel in Berlinkeinesfalls überzeugt, aber von Kunstbegeistert, entschließen sie sich zurEigeninitiative. Kai-Uwe Rettig und ArvidBoellert finden einen im Grunde genialenAusstellungsort, nämlich eine riesigeHalle, die 1989 am Ortseingang von Groß-Leuthen für die Arbeiterfestspiele errichtetworden war. Die Halle blieb Rohbau, warnie genutzt worden und damit Sinnbildeiner abgebrochenen Kulturgeschichte.Z DRUGIEJ STRONY ODRY115


Nun wurde sie mit Kunst bespielt von zweiKunstenthusiasten, die von A-Z alles selbstorganisierten.Der Anfang war bedächtig. Am 1. und2. September 1994 fand die ersteROHKUNSTBAU-Ausstellung statt u.a. mitSylvia Mattes und dem ZeichenkreisLübben, also lokalen Künstlern. Bereits imzweiten Jahr hatte sich das für ROHKUN-STBAU typische Konzept herauskristallisiert:die Ausstellung im Spätsommersollte bildende Kunst und Theaterverbinden, eine strategisch überzeugendeKombination, denn durch das Theaterstücklockten Boellert und Rettig Kunstinteressiertein den abgelegenen Ort, die zugleichauch die Kunstausstellung besuchten.1995 und in den Folgejahren wurdenKünstler aus der weiteren Region vonEckhard Böttger, Daniel Sambo-Richter,Matthias Körner über Hans-Georg Wagnerbis zu Dieter Zimmermann gezeigt. Schonim dritten Jahr kamen internationaleKünstler dazu. Für das sechste ROHKUN-STBAU-Projekt musste dann, da dieBetonhalle nicht mehr zur Verfügungstand, ein neuer Standort gefunden werdenund ROHKUNSTBAU zog ins Schloss vonGroß Leuthen. Mit neuem Ambiente undin einem neuen historischen Kontextrichtete sich das weiterhin experimentelloperierende Kunst-Event ein.Das Schloss besteht im Kern aus einerdreiflügeligen Anlage aus dem 16. Jahrhundert.Anfang des 20. Jahrhundert wares von Johann Abraham von Wülfingerworben worden, einem Chemiefabrikanten,der in Berlin mit der Herstellungvon Milchzucker und Milcheiweiß-produktenein Vermögen gemacht hatte. Erließ das Schloss nicht nur restaurieren,sondern erweiterte es um einen repräsentativen,holzgetäfelten Eingangsbereich,Gesellschaftsräume mit Blick auf die breitangelegte Terrasse und den sich davor ausbreitendenSee. Markant ist bis heute dersechsgeschossige Wohnturm. Zu DDR-Zeiten wurde das Schloss zuerst alsWaisenhaus, später als staatliches Kindercio¿ywili j¹ sztuk¹ organizuj¹c wszystkosamodzielnie od A do Z.Pocz¹tki by³y ostro¿ne. Pierwsza wystawaw ROHKUNSTBAU z udzia³em miêdzyinnymi Sylvii Mattes i ko³a rysunkowegoz Lübben, czyli twórców lokalnychodby³a siê pierwszego i drugiego wrzeœnia1994 roku. Koncepcja dzia³alnoœciROHKUNSTBAU wykrystalizowa³a siê ju¿w drugim roku istnienia: wystawa odbywaj¹casiê póŸnym latem mia³a ³¹czyæ wsobie sztuki plastyczne i teatr, ze strategicznegopunktu widzenia kombinacjaprzekonuj¹ca, gdy¿ do po³o¿onego nauboczu miejsca Boellert i Rettig przyci¹galiprzedstawieniami teatralnymi ludzizainteresowanych sztuk¹, którzy przyokazji zwiedzali wystawê. W roku 1995 iw latach nastêpnych wystawiano artystówz dalszych regionów, pocz¹wszy odEckharda Böttgera, Daniela Sambo-Richtera, Matthiasa Körnera poprzezHansa-Georga Wagnera a¿ po DieteraZimmermanna. Ju¿ w trzecim rokudzia³alnoœci do projektu do³¹czyli artyœcizagraniczni. Na szósty projekt ROHKUN-STBAU organizatorzy nie dysponowali ju¿dotychczasow¹ betonow¹ hal¹, nale¿a³owiêc znaleŸæ nowe miejsce, ROHKUNST-BAU wprowadzi³a siê do zamku w GroßLeuthen. W nowym otoczeniu i w nowymkontekœcie historycznym powstawa³ nadalbazuj¹cy na eksperymencie przypadeksztuki.W swym centrum zamek to trzyskrzyd³owabudowla z szesnastego wieku.W pocz¹tkach dwudziestego wieku przeszed³w rêce Johanna Abrahama vonWülfinga, fabrykanta chemicznego, któryogromnie siê wzbogaci³ wytwarzaj¹cw Berlinie laktozê i produkty z bia³ka mlecznego.Von Wülfing nie tylko odrestaurowa³zamek, ale rozbudowa³ go równie¿o wy³o¿one drewnem reprezentacyjnewejœcie, salony z widokiem na szeroki tarasi rozci¹gaj¹ce siê st¹d jezioro. Do dziœcharakterystycznym elementem pozosta³aszeœciopiêtrowa wie¿a mieszkalna. W czasachNRD zamek pe³ni³ pocz¹tkowo rolê116


sierociñca, póŸniej pañstwowego domudla dzieci i m³odzie¿y, a¿ w koñcu, poprze³omie, tê w sumie bardzo dobrzezachowan¹ posiad³oœæ przekazano w rêcefundacji „Großes Waisenhaus zu Potstam”(Du¿y Dom Dziecka w Poczdamie). Teraz,od lat, ka¿dego roku w okresie wakacyjnym,fundacja wynajmuje ROHKUN-STBAU sale, po³o¿one na trakciejeziornym. Wyjaœniwszy problem sal,nale¿a³o wyjaœniæ równie¿ kwestiê prawn¹przedstawicielstwa. Do wspó³pracy pozyskanoInstytut Spo³eczno-PedagogicznyBerlin-Brandenburg, z którym od tej poryco roku przeprowadzany jest artystycznopedagogicznyprojekt dla dzieci.Przed piêciu laty wy³¹czn¹ odpowiedzialnoœæza ROHKUNSTBAU przej¹³na siebie Arvid Boellert. Ten pracuj¹cy wBerlinie jako okulista mi³oœnik sztukizrozumia³, ¿e ogromne zadania organizacyjne,merytoryczne i projektowe nale¿yprzekazywaæ krok po kroku ró¿nymgrupom roboczym lub rozdzielaæ je naró¿ne barki. Jako dyrektor artystycznyBoellert pocz¹tkowo osobiœcie zajmowa³siê zarówno doborem artystów jak i sztukteatralnych, wystawianych w sobotniewieczory, póŸniej dobra³ sobie pomocników:od ubieg³ego roku przy organizacjiwystaw wspó³pracuje z londyñskim historykiemsztuki Markiem Gisbournem,pe³ni¹cym funkcjê „kuratora seniora”.U swego boku postawi³ równie¿ MaxaSchuhmachera, teatrologa i re¿ysera,powierzaj¹c mu funkcjê kuratora festiwaludo spraw weekendowych imprez towarzysz¹cychi odpowiedzialnoœæ za kinopod go³ym niebem, goœcinne wystêpyteatralne, koncerty i odczyty.Nie zmieni³a siê koncepcja wystaw;Arvid Boellert twardo trzyma siê pierwotnegopomys³u wystawiania m³odych,nieznanych artystów w po³¹czeniu z renomowanymikolegami po fachu, co z punktuwidzenia promocji jest strategi¹ bardzoskuteczn¹. W minionych latach projektROHKUNSTBAU postawi³ sobie na celuprzedstawienie swego profilu dzia³alnoœciund Jugendheim genutzt, bis das insgesamtrecht gut erhaltene Anwesen dann nachder Wende an die Stiftung „GroßesWaisenhaus zu Potsdam“ überging. DieRäume im zum See hin gelegenen Traktvermietet die Stiftung nun seit Jahren jedenSommer an ROHKUNSTBAU. Nachdemdie Raumfrage geklärt war, musste auchdie rechtliche Seite durch eine Trägerschaftgeklärt werden. Gewonnen werden konntehierfür das Sozialpädagogische InstitutBerlin-Brandenburg, mit dem zusammennun jährlich auch ein kunstpädagogischesProjekt für Kinder durchgeführt wird.Vor fünf Jahren hat Arvid Boellert dieAlleinverantwortung für ROHKUNSTBAUübernommen. Der in der Zwischenzeit inBerlin als Augenarzt arbeitende Kunstliebhaberhat es verstanden, die umfangreichenorganisatorischen und auchinhaltlich-planerischen Aufgaben schrittweisean verschiedene Arbeitskreise zudelegieren bzw. auf mehrere Schultern zuverteilen. Während Boellert anfangs alskünstlerischer Leiter persönlich sowohl dieAuswahl der Künstler traf als sich auch umdas Theaterprogramm kümmerte, das anden Samstagabenden aufgeführt wurde,holte er sich in der Zwischenzeit für beideBereiche Unterstützung: seit vergangenemJahr arbeitet er im Ausstellungsbereich mitdem Londoner Kunsthistoriker MarkGisbourne zusammen, der als „SeniorKurator“ fungiert. Für das begleitendeWochenendprogramm hat er sich MaxSchumacher, Theaterwissenschaftler undRegisseur, als Festival-Kurator an seineSeite geholt, der damit für Openair-Kino,Theatergastspiele, Konzerte sowie Lesungenzuständig ist.Was die Ausstellungsidee angeht, hatArvid Boellert an dem ursprünglichenKonzept von ROHKUNSTBAU fest gehalten,junge unbekannte Künstler zusammenmit renommierten Künstlerkollegen zuzeigen, was werbemäßig gesehen einewirksame Strategie ist. In den vergangenenJahren hat das Projekt ROHKUNSTBAUgezielt daran gearbeitet, auch im BerlinerPro Libris117


Bereich Profil zu zeigen und in derZwischenzeit ist jeden Samstag eineBusshuttle-Verbindung zwischen Berlinund Groß-Leuthen eingerichtet. Etablierthat sich als weiterer tragender Teil desAusstellungskonzeptes, dass sämtliche teilnehmendenKünstler durch Projektstipendienunterstützt direkt auf den Ortbezogene Arbeiten entwickeln. Sofern dieKünstler die zwölf zum See hin gelegenenRäume des Schlosses noch nicht kennen,werden sie Anfang des Jahres zu einerBegehung eingeladen und entwickelndann für ihren Ausstellungsbereich ihreBilder, Fotografien oder Installationen. Fürregelmäßige Besucher von ROHKUNST-BAU ist es immer wieder spannend, werim Foyer den Ton setzt, welche Verwandlungdas zum See gelegene Musikzimmerdurchlaufen hat, wie das Ankleide-Zimmersamt daneben liegendem Bad mit luxuriöserBadewannennische bespielt werdenund welche Atmosphäre abschließend dasBibliothekszimmer bestimmt.Haben einzelne Künstler in den vergangenenJahren wiederholt auf die Geschichtedes Schlosses als Kinderheim reagiert,wird 2005 das Thema „Kinderszenen –Child’s Play“ direkt in den Mittelpunkt derkünstlerischen Auseinandersetzung gestellt.Mit der Anspielung auf die berühmten„Kinderszenen“ des 28jährigenRobert Schumann, die der romantischeKomponist 1838 keinesfalls für Kinder,sondern für Erwachsene schrieb, wird – alsAusgangspunkt genommen – die Vielschichtigkeitdes Themas aufgezeigt.In Anlehnung an den 13teiligen Zyklusvon Schumann werden in Groß-Leuthen13 künstlerische Positionen vorgestellt.Die Künstler kommen dieses Jahr ausGroßbritannien, Norwegen, der Ukraine,China, Kanada, Australien, Frankreich undDeutschland und damit wird auch 2005wieder ein weiter internationaler Bogengespannt. Mit Videokunst (B. Melhus),Installationen (V. Lewandowsky), Kinder-Fotografie (S. Bratkov) und Malerei zwischenBlicken auf alltägliche Detailsrównie¿ na terenach berliñskich i w miêdzyczasieuruchomiono cosobotnie po³¹czenieautobusowe miêdzy Berlinema Groß Leuthen. Urzeczywistniono równie¿nastêpn¹ wa¿n¹ czêœæ koncepcji,mianowicie fakt, ¿e wszyscy uczestnicz¹cyw projekcie artyœci, otrzymuj¹c stypendium,tworz¹ prace bezpoœrednio zwi¹zanez zamkiem w Groß Leuthen. Je¿eliartyœci nie znaj¹ owych dwunastu sal,po³o¿onych na trakcie jeziornym, otrzymuj¹na pocz¹tku roku zaproszenie nazwiedzenie zamku; póŸniej tworz¹ sweobrazy, zdjêcia lub instalacje zgodniez w³asnymi zainteresowaniami. Ludzieregularnie odwiedzaj¹cy ROHKUNSTBAUzawsze z ciekawoœci¹ oczekuj¹, kto bêdzienadawa³ ton w foyer, co zmieni³o siêw pokoju muzycznym na trakcie jeziornym,jak pokazane zostan¹ garderobawraz z obok po³o¿on¹ ³azienk¹ o wspania-³ej niszy waniennej oraz jaka atmosferapanowaæ bêdzie w koñcu w sali bibliotecznej.W minionych latach niektórzy artyœciwci¹¿ bardzo ¿ywo reagowali na historiêzamku jako domu dziecka, dlatego te¿dyskusja artystyczna w roku 2005 koncentrujesiê na temacie „Sceny dzieciêce –Child’s Play”. Nawi¹zuj¹c do s³awnych„Scen dzieciêcych” dwudziestooœmioletniegoRoberta Schumanna, które ten kompozytorokresu romantyzmu napisa³ w roku1838 na pewno nie dla dzieci, ale dladoros³ych, wskazano – uwa¿aj¹c to zapunkt wyjœcia – na wielowymiarowoœætematu.W Groß Leuthen wystawionych zostaniew oparciu o trzynastoczêœciowy cyklSchumanna trzynaœcie pozycji artystycznych.W tym roku artyœci przybêd¹z Wielkiej Brytanii, Norwegii, Ukrainy,Chin, Kanady, Australii, Francji i Niemieci tym samym w roku 2005 zab³yœnie nadzamkiem miêdzynarodowa têcza. Pustesale ozdobione zostan¹ sztuk¹ video(B. Melhus), instalacjami (V. Lewandowsky),fotografiami dzieciêcymi (S. Bratkov),malarstwem miêdzy detalami ¿ycia codzien-118


nego (C. Völker) oraz plafonem F. Lijuna.Temat ilustruj¹ wspaniale trzy pozycje:w osobie Louisy Bourgeois pozyskanojedn¹ z najbardziej renomowanych artystekstarszego pokolenia. Jej domen¹ jest strachprzed opuszczeniem. Prowokuj¹ce rzeŸbydzieciêce Jake’a i Dinosa Chapmanów konfrontuj¹z surrealistyczno-koszmarowymœwiatem wyobraŸni. Duet artystyczny„//////////fur////” odkrywa przemoc znanegood wieków teatrzyku marionetek w automatachdo gry wczesnego wieku dwudziestego.Wystawie multimedialnej towarzyszyw weekend kulturalna propozycjafestiwalowa, dziœ bogatsza ni¿ kiedykolwiek.ROHKUNSTBAU dziêki swemu wysokiemupoziomowi artystycznemu zdoby³asta³e miejsce nie tylko wœród brandenburskichœwi¹t kultury, lecz zyska³a równie¿s³awê poza granicami tego krajuzwi¹zkowego. Nic nie odzwierciedla tegolepiej ni¿ fakt, ¿e patronat nad „XIIROHKUNSTBAU” obj¹³ prezydent niemieckiegoBundestagu, Wolfgang Thierse.XII ROHKUNSTBAU: „Sceny dzieciêce– Child’s Play” w Pa³acu na Wodziew Groß Leuthen / Spreewald (miêdzyLieberose a Märkisch Buchholz)Wernisa¿: 26.06., od 18.00Wystawa: 26.06. – 28.08: œroda –pi¹tek 14.00 – 20.00, sobota – niedziela10.00 – 20.00Kino pod go³ym niebem: w pi¹tki od21.00 (wstêp: 6 euro)Teatr: w soboty od 20.00 (wstêp: 10euro)Odczyty: w niedziele od 16.00 (wstêp:10 euro)Program w Internecie od pocz¹tkuczerwca pod adresem: www.rohkunstbau.deUka¿e siê dwujêzyczny katalog wystawowy.T³umaczenie Bogumi³a Husak(C. Völker) und einem Deckengemäldevon F. Lijun werden die gediegenenRäume ausgelotet. Thematisch seien hierbeispielhaft drei Positionen vorgestellt: mitLouise Bourgeois konnte eine der renommiertestenKünstlerinnen der älterenGeneration gewonnen werden. Sie befasstsich mit der Angst des Verlassen werdens.Jake und Dinos Chapmans provokativeKinderskulpturen konfrontieren mit surreal-albtaumartigenVorstellungswelten. Gewaltim altvertrauten Kasper-Theater hatdas Künstlerduo „//////////fur////“ in Spielautomatendes frühen 20. Jahrhunderts entdeckt.Die multimediale Ausstellung wird anden Wochenenden begleitet von einemkulturellen Festival-Angebot, das heuteumfangreicher ist denn je.Mit seinem niveauvollen Angebot hatsich ROHKUNSTBAU nicht nur unter denBrandenburgischen Kulturfesten einen festenPlatz erobert, sondern über die Grenzenvon des Bundeslandes hinaus einen Namengemacht. Nichts spiegelt dies besser als dieTatsache, dass der Präsident des DeutschenBundestages, Wolfgang Thierse, für 2005die Schirmherrschaft für den „XII.ROHKUNSTBAU“ übernommen hat.XII. ROHKUNSTBAU: „Kinderszenen –Child’s Play“ im Wasserschloss GroßLeuthen / Spreewald (zwischen Lieberoseund Märkisch Buchholz gelegen)Vernissage: 25.06., ab 18 UhrAusstellung 26.06.-28.08.: Mittwoch –Freitag 14-20 Uhr, Samstag / Sonntag 10 –20 UhOpenair-Kino: jeweils Freitag ab 21Uhr (Eintritt: 6 €)Theater: jeweils Samstag ab 20 Uhr(Eintritt: 10 €)Lesungen: jeweils Sonntag ab 16 Uhr(Eintritt: 10 €)Programm ab Anfang Juni im Internetunter: www.rohkunstbau.deZur Ausstellung erscheint ein zweisprachigerKatalogPro Libris119


Sorina Mierserwachtwarmer sorgloseratem benetzte meinenase beim zählender schwarzen wimpernküsste ich beinaheihr augenlidsie war schönerüber nachtprzebudzenieciep³y beztroskioddech wilgoci¹kreœli mój nos kiedy liczêczarn¹ g³êbiê rzêspoca³unek niemal dotykapowiekiwieczorem jeszczeby³a piêknaprzek³ad Grzegorz Gorzechowski120


Sorina MiersWie wir sitzenManchmal sitzt du neben mir,lehnst deinen Kopf an meine Schulter.Weit draußen sehen wir Fischerboote.Manchmal sitzt du hinter mir,hältst mich in den Armen.Wir spüren unsere Herzen.Manchmal, vor unserer Hütte –legst deine Füße auf meinen Rock.Wir lauschen dem Wind.Manchmal sitzt du vor mir,deine Rastazöpfe kitzeln meine Nase.Ich streichle dein Gesicht.Manchmal, mir gegenüber sitzt du,verführst mich mit den Augen,weit fort leuchten die Wetter.Dann, bald, sitzen wir nicht mehr.Sztuka siadaniaNiekiedy siadasz obok mnie,opierasz g³owê o moje barki.Daleko st¹d widaæ rybackie ³odzieNiekiedy siadasz tu¿ za mn¹,trzymasz mnie w ramionach.S³ychaæ czu³y szept kr¹¿eniaNiekiedy, przed nasz¹ chatk¹ –k³adziesz nogi na mojej spódnicy.Œledzimy muzykê wiatru.Niekiedy siadasz przede mn¹,twoje w³osy ³askocz¹ moj¹ twarzdotykam ciê pieszczot¹.Niekiedy siadasz naprzeciw,pozwalasz zapadaæ mi w tobieDaleko z przodu b³yska siê.a potem, nie siadasz ju¿ wiêcej.przek³ad Grzegorz Gorzechowski121


Serbo³u¿yckie doœwiadczeniaRomuald SzuraZ Mari¹ Elikowsk¹-Winkler, Polk¹ z pochodzenia, z wykszta³cenia germanistk¹,poliglotk¹, dyrektork¹ Szko³y Jêzyka i Kultury Dolno³u¿yckiej w Chociebu¿u (Cottbus)rozmawia Romuald Szura.Zacznijmy od ¿ycia prywatnego.Pochodzi Pani z Poznania?Tak. Pochodzê z poznañskiej rodzinykatolickiej i wynios³am z domu patriotycznewychowanie. Studiowa³am germanistykêna Uniwersytecie im. A. Mickiewicza.W trakcie studiów przebywa³am rokna Uniwersytecie w Oslo doskonal¹c jêzyknorweski i duñski. Po skoñczeniu studiówpracowa³am jako asystent na Uniwersytecie,mia³am te¿ otwarty przewód doktorski.Moje prywatne ¿ycie zmieni³owczeœniejsze plany. Pozna³am przysz³egomê¿a, Dietera Winklera, niemieckiegoin¿yniera-energetyka, wysz³am za m¹¿ i w1981 roku znalaz³am siê w Cottbus. By³omi bardzo ciê¿ko, musia³am siê przestawiæna inn¹ mentalnoœæ, kulturê i obyczajetamtejszych ludzi. Uratowa³y mnie kontaktyz £u¿yczanami i przesta³am tak bardzotêskniæ za Polsk¹. Podjê³am te¿ pracêw szkole jêzyka dolno³u¿yckiego. Minê³oju¿ 13 lat mojego nauczania.Proszê opowiedzieæ o prowadzonejprzez Pani¹ Szkole Jêzyka i KulturyDolno³u¿yckiej.Szko³a nasza od 1992 roku podlega resortowikultury Urzêdu Miasta Chociebu¿,gdzie uzyskaliœmy status samodzielnegowydzia³u Miejskiego Uniwersytetu Ludowego(Volkshochschule). Ludowy charakternale¿y rozumieæ nie w sensie folklorystycznym,a narodowym, etnicznym. Naszadzia³alnoœæ s³u¿y pielêgnacji jêzykai kultury ³u¿yckiej wœród najm³odszychi œredniej generacji oraz zachowaniu – mówi¹cnajogólniej – kultury Serbo³u¿yczan.Program nauczania w szkole jest systematyczniemodyfikowany i sk³ada siê z: naukijêzyka dolno³u¿yckiego, polskiego,wyk³adów i seminariów z tematyki europejskiej,z historii i polityki narodowoœciowejw Niemczech na przestrzeni ostatnichstuleci i obecnie na œwiecie, wyk³adówz etnografii, z nazewnictwa ³u¿yckiego,warsztatów malarskich, œpiewaczych,tanecznych, wyszywania i pielêgnacji strojów³u¿yckich, spotkañ obyczajowych(wielkanocnych, gwiazdkowych), przyrz¹dzaniatypowych oryginalnych potraw,wymiany doœwiadczeñ nauczycielijêzyków obcych.„Reèna šula” - jak siê j¹ potocznie nazywa- jest dostêpna dla £u¿yczan, Niemcówi Polaków z pogranicza, niezale¿nie od ichwieku i wykszta³cenia. Nauczyciele jêzykapochodz¹ z regionu Dolnych £u¿yc,g³ównie Chociebu¿a i okolic. Wyk³adowcyprzyje¿d¿aj¹ z ró¿nych miast maj¹cychinstytuty naukowe lub uczelnie wy¿sze,np. z Lipska, Poczdamu, Drezna, Budziszynaitd. Ponadto goœcimy wyk³adowcówz Belgii, Finlandii i USA.Tak wiêc, trochê przypadkowo, jêzyk,historia i kultura tego najmniejszego narodus³owiañskiego w Europie, sta³y siê jedn¹z Pani pasji?Od lat je¿d¿ê po wsiach ³u¿yckich,gdzie nawet dzisiaj jeszcze niektórzy ichmieszkañcy mówi¹ dialektami, gdzie na codzieñ czêœciej u¿ywaj¹ ³u¿yckiego ni¿niemieckiego. Poznaj¹c ¿ycie prawdziwych,rdzennych £u¿yczan, uczê siê ichhistorii, kultury, zwyczajów, tak¿e tychœwi¹tecznych, religijnych. Tego nigdzie niemo¿na wyczytaæ, z ¿adnych ksi¹¿ek. I zato jestem im wdziêczna. Korzystam z tejskarbnicy wiedzy, póki £u¿yczanie star-122


szego pokolenia ¿yj¹, istniej¹. Wch³aniamto wszystko, notujê, nagrywam, bo jest tozjawisko niepowtarzalne, ale te¿ przemijaj¹ce.Tego nie mo¿na zobaczyæ na filmie.Muszê przyznaæ, ¿e zap³onê³am mi³oœci¹do tego niezwyk³ego narodu. S¹ podobnido Polaków, z wszystkimi ich zaletami,a nawet wadami: serdeczni, szczerzy, uczciwi,pracowici, chêtnie pomagaj¹ innym.W swoim gronie nie znaj¹ sporów ani zawiœci,chocia¿ mo¿e s¹ mniej spontanicznii wylewni ni¿ Polacy. Nawet jêzykdolno³u¿ycki, w s³ownictwie i wymowie,jest bardzo zbli¿ony do polskiego, tak jakjêzyk górno³u¿ycki podobny jest doczeskiego.Myœlê, ¿e du¿o przyjemnoœci sprawiaPani tak¿e bezpoœrednia wspó³praca z polskimiwyk³adowcami i s³uchaczami, którzyzjawiaj¹ siê w szkole jêzyka dolno³u¿yckiego.Bardzo chwalê sobie codzienne kontaktyz tymi, którzy przyje¿d¿aj¹ tutaj na polsko-³u¿ycko-niemieckiewarsztaty jêzykowei kulturowe z ¯ar, Sieniawy ¯arskiej,Lubska, Trzciela, £êknicy i Gubina. Korzystaj¹cz zaproszenia s¹siadów, nierazte¿ bywam w szko³ach podstawowychi gimnazjach po polskiej stronie Nysy. S¹ tozazwyczaj ³u¿ycko-polskie konferencje.Dotycz¹ one g³ównie problemów jêzykowychi kultury na niemiecko-polskimpograniczu. Nieraz zjawiam siê tak¿e tam,z moim serbo³u¿yckim chórem dzieciêcym,w którym œpiewaj¹ równie¿ polskiedzieci.A jednak wbrew pozorom, prowadzenieszko³y jêzyka ³u¿yckiego w Niemczechnie jest spraw¹ ³atw¹. Wielu niemieckichmieszkañców £u¿yc wykazuje nadal niechêtnystosunek do s³owiañszczyzny naswoim terenie. Nawet wœród urzêdnikówpañstwowych spotkaæ mo¿na ludzi nie¿yczliwych.„Po co komu w spo³eczeñstwieniemieckim ³u¿ycki jêzyk, kultura iobyczaje Wendów” – myœl¹ zapewneprzeciwnicy...Niestety, tak by³o zawsze. I tak chybapozostanie. Np. w ostatnim okresie, pokontrolach finansowych w naszej szkole,pojawi³y siê pog³oski, jakoby niepotrzebneby³o oddzielne promowanie Dolnychi Górnych £u¿yc, ¿e nale¿a³oby zlikwidowaæpewne instytucje ³u¿yckie, ¿ebyzaoszczêdziæ œrodki finansowe. Zaszokowa³ynas te pog³oski, szczególnie teraz potzw. renesansie, kiedy to jêzyk dolno-³u¿ycki naprawdê od¿y³, kiedy pojawi³a siêchêæ i odwaga swobodnego korzystaniaz tego jêzyka. Nigdzie w Niemczech niema podobnej instytucji, jak¹ jest naszaszko³a, która ma przecie¿ du¿e znaczenienie tylko edukacyjne, lecz tak¿e kulturalnei polityczne.Ponadto z moich obserwacji wynika, ¿eostatnio wzros³a u nas iloœæ chêtnych donauki jêzyka polskiego. G³ównie s¹ toosoby pochodzenia ³u¿yckiego, a tak¿eNiemcy, którzy pragn¹ opanowaæ polski,nie tylko ze wzglêdów prywatnych, lecztak¿e zawodowych. Szko³a zatrudniacztery nauczycielki Polki.Rozumiem, ¿e zale¿y Pani, ¿ebyniemieccy s¹siedzi poznali nasz jêzyk?Owszem, zale¿y mi, ¿eby Niemcywyje¿d¿ali do Polski nie tylko po to, a¿ebynape³niæ baki swoich samochodów dope³na tañsz¹ benzyn¹, albo ¿eby zrobiædrobne zakupy. Zale¿y mi, ¿eby poznalihistoriê swoich s¹siadów, bo przecie¿ jestona mocno spleciona z histori¹ naroduniemieckiego. Wiem, ¿e Niemcy, którzy poraz pierwszy odwiedzili Polskê i nawi¹zalitam kontakty zupe³nie inaczej widz¹ Polskêi Polaków, ni¿ ci, którzy swoich s¹siadówdot¹d nie poznali. Ci, którzy ucz¹ siêu nas polskiego, maj¹ wiêksze szanse, ¿ebypoznaæ z czasem polsk¹ kulturê, nasze zwyczajei obyczaje. Zale¿y mi, ¿eby Niemcynie mówili o Polakach w negatywnysposób, jak to siê jeszcze nieraz zdarza.S¹ to nasze wspólne ¿yczenia i oby siêspe³ni³y, a Pani ¿yczê wytrwa³oœci w dzia-³aniu i w pracy pedagogicznej.KRAJOBRAZY LUBUSKIE123


Die mit dem „R” rollenRainer VangermainCi z dŸwiêcznym „r”Rainer Vangermain„... Sag was Russisches...”, ist derLieblingssatz aus meiner Lieblingskomödie,„Ein Fisch Namens Wanda”. Ichlag auf dem Sofa und starrte an die Deckeund wollte mich inspirieren lassen undsagte diesen Lieblingssatz „... Sag wasRussisches...” vor mich hin, erhob michlangsam vom Sofa in Richtung Fensterbank,wo die Weinflasche vom Vorabendstand und schaute aus dem Fenster auf dieSchönhauser Allee.Da sah ich Vadim Steiniger die Alleeentlang schlendern, in seiner U-Bootfahrerjoppeund einer Plastiktüte in der Hand,in der er immer ein Diktiergerät hatte, umauf der Straße, oder in der Kneipe spontanGespräche anzufangen, meistens mit jungenMädchen, die er in seiner Mutterspracheimmer mit „ Wot, krasivaja djevutschka”ansprach, um dann in deutsch fortzufahrenund sie zu einem Schwätzchenzu verleiten. Meistens nahm er die Gesprächemit seinem Diktiergerät auf und seineAbsicht war, daraus ein Buch zu machen,den Arbeitstitel hatte er schon. Es sollte soheißen, wie die Straße, auf der er immerstundenlang hin-und herschlenderte undAusschau nach seinen Opfern hielt,Schönhauser Allee.Ich spuckte kräftig aus dem Fenster undrief aus Leibeskräften, „He, Vadim, du alterVodkakomsomolze, elender Tschekist undFaschistenfreund, falscher Jude du, Uralinski,alter russischer Zwergbär komm hoch, ichhabe Neuigkeiten für dich, vom Verlag”.Vadim lebte seit einigen Jahren inBerlin. Er stammt von irgendwo hinterMoskau und konnte, weil er sich abwechselndzu seinem Judentum bekannte undes bei anderer Gelegenheit verleugneteund außerdem einen deutschen Onkelbesaß, den er zwang ihn zu adoptieren,„... Powiedz coœ po rosyjsku ...” – ulubionezdanie z mojej ulubionej komedii„Rybka zwana Wand¹”. Le¿a³em nakanapie i gapi³em siê w sufit, szukaj¹cinspiracji powtarza³em moje ulubionezdanie „... Powiedz coœ po rosyjsku...”,powoli podnios³em siê z kanapy ruszaj¹cw kierunku parapetu, na którym sta³abutelka wina z wczorajszego wieczoru,wyjrza³em przez okno na Schönhauserallee1 .Tam zobaczy³em Vadima Steinigera³a¿¹cego po ulicy w kurtce marynarza³odzi podwodnej, trzymaj¹cego w rêcereklamówkê, w której zawsze nosi³ dyktafon,s³u¿¹cy mu do spontanicznego nagrywaniarozmów, najczêœciej z m³odymidziewczêtami, które w knajpie i na ulicyzaczepia³ s³owami „Wot, krasiwajadiewuszka”, przechodz¹c potem na niemieckii nak³aniaj¹c je do ploteczek.Najczêœciej nagrywa³ rozmowy na dyktafonz zamiarem zrobienia z tego ksi¹¿ki,mia³ ju¿ roboczy tytu³. Ksi¹¿ka mia³a nosiætaki tytu³, jak ulica, po której zawsze ³azi³godzinami tam i z powrotem wygl¹daj¹cswoich ofiar, Schönhauserallee.Splun¹³em mocno przez okno i krzykn¹³emile si³ w p³ucach: „Hej Vadim, tystary wódczany komsomolcu, nêdznyczekisto i przyjacielu faszystów, fa³szywy¯ydzie, ty Uraliñski, stary ruski karle,wejdŸ na górê, mam dla ciebie wieœci,z wydawnictwa”.Od kilku lat Vadim mieszka³ w Berlinie.Pochodzi³ gdzieœ tam zza Moskwy i uda³omu siê wyjechaæ w latach dziewiêædziesi¹tychdo Niemiec, to przyznaj¹c siê doswego ¿ydowskiego pochodzenia, to muzaprzeczaj¹c, poza tym posiadaj¹c1 Jedna z większych ulic Berlina (przyp. tłum.).124


niemieckiego wujka, którego szanta¿emzmusi³ do adopcji, wiedz¹c o rzeczach,które mog³yby skompromitowaæ gow miejscu pracy. Jego w³asny ojciec zgin¹³w czasie manewrów rakietowych w stepachKazachstanu, gdzie by³ oficeremdowodz¹cym. By³y w nim sprzecznoœci:niemieckie pokrewieñstwo pierwszegostopnia i pochodzenie ¿ydowskie, bilet nastary kontynent, który Vadim sam sobiewystawi³. Kocha³em tego faceta; pozna³emgo, bo tak chcia³ los. Przed dwoma latyw starym domu na bagnach nadodrzañskich,dok¹d ucieka³em wówczas, gdy du¿emiasto wywo³ywa³o u mnie blokadê twórcz¹i nie mog³em pracowaæ, przypadkowoprzenocowa³em u siebie pewnego mê¿-czyznê.Nocy pewnej ktoœ zapuka³ do domu,w którym jak zwykle œwiat³o pali³o siêjeszcze d³ugo po pó³nocy. Otworzy³emdrzwi, przede mn¹ stan¹³ ranny i prawdopodobniewyczerpany d³ugim marszem,w zasadzie jeszcze m³ody cz³owiek. By³mokry, brudny i zmêczony, niez³¹ niemczyzn¹z rosyjskim akcentem jeszczeuprzejmie i spokojnie poprosi³ o pomoc.Przez moment poczu³em siê niepewniei przez u³amek sekundy poczu³em obawênadu¿ycia mej goœcinnoœci. Nie mog³emzapobiec nieoczekiwanej wizycie, sta³oweil er kompromittierende Dinge ausdessen Berufsleben wußte und sein eigenerVater bei einem Raketenmanöver in derSteppe von Kasachstan, wo er kommandierenderOffizier war, ums Leben gekommenwar, in den neunziger Jahren nach Deutschlandausreisen. Deutsche Verwandtschaftersten Grades und Jude, die Fahrkartefür den alten Kontinent, die sich Vadimselber gedruckt hatte. Ich liebte diesen Kerlund war durch eine Schicksalbegegnungmit ihm bekannt geworden. Vor zweiJahren beherbergte ich zufälligerweiseeinen Menschen in einem alten Haus imOderbruch, wohin ich mich manchmalzurückzog, wenn die Großstadt in mirwiedereinmal eine Schreibblockade auslösteund ich nicht arbeiten konnte.Eines Nachts klopfte es ans Haus, indem immer bis weit nach Mitternacht Lichtbrannte. Ich öffnete und vor mir stand einlädierter und wahrscheinlich durch einenlangen Marsch ramponierter, man konntenoch sagen, junger Mann. Er war naß,schmutzig und erschöpft, konnte aber inpassablem Deutsch mit russischemAkzent, freundlich und ruhig um Hilfe bitten.Ich war einen Moment lang unsicherund spielte in Sekundenschnelle allemöglichen Varianten eines Mißbrauchsmeiner Hilfsbereitschaft durch. DieKRAJOBRAZY LUBUSKIE125


Begegnung konnte ich nicht mehr verhindern,sie hatte stattgefunden. Um mir einLeids anzutun, brauchte er ein Motiv.Wenn ich ihm gab was er brauchte, nämlichHilfe, hatte er keinen Grund mir etwaszu tun, ich mußte nur sicher und angstfreiauftreten. Ich schaute auf seinen rechtenArm. Er hing schlaff und etwas verdreht anihm herunter. Wahrscheinlich war ergebrochen, was konnte er mir schon tun?Ich half ihm also, verarztete ihn underkannte seinen gebrochenen Unterarm.Für mein abgebrochenes Medizinstudiumwar ich doch noch ein ganz brauchbarerSanitäter. Ich konnte ein paar Brocken Russisch,weil ich einmal eine Spezialschulebesuchte, das meiste jedoch vergessenhatte, aber für ein bißchen Konversationreichte es noch. Er faßte Vertrauen und warsicherlich kein Berufsverbrecher, sondernhatte etwas Aufwendiges hinter sich gebrachtund war fürchterlich in Bedrängnis geraten.Er nannte mir seinen Namen, NikolaiSteiniger, und behauptete, er sei Kunstwissenschaftler.Am nächsten Morgen nahm ich ihn inmeinem Auto mit nach Berlin, denn dawollte er hin und unser gemeinsamer Weghatte sich zufällig ergeben. Irgendwo amStadtrand setzte ich ihn ab. Er bedanktesich überschwenglich und versprach sichzu melden, um sich zu revanchieren undbat um meine Telefonnummer. Ich gab ihmmeine Handynummer. Mein Handyvertraglief in der nächsten Woche aus und sohoffte ich meine Spur zu verwischen.Vierzehn Tage später gab es in der Auguststraßedie Eröffnung einer Ausstellung„Russische Ikonen und moderne Malerei”.Ich hatte eine Einladung bekommen,wollte aber erst nicht hingehen, besannmich dann aber eines Besseren unddachte, zu diesen Eröffnungen kommenimmer allerhand Leute, es gibt einenSchluck zu trinken und einen Happen zuessen und man kann Kontakte knüpfen,vielleicht ergibt sich etwas, vielleicht kannich über die Ausstellung schreiben.siê. Musia³by mieæ powód, by zrobiæ mikrzywdê. Taki powód nie istnia³, da³em mubowiem to, czego potrzebowa³, mianowicieudzieli³em pomocy. Stara³em siêtylko wykazaæ pewnoœæ siebie i nie okazywaæstrachu. Popatrzy³em na jego praw¹rêkê. Zwisa³a bezw³adnie lekko okrêconawokó³ cia³a. Prawdopodobnie by³a z³amana,có¿ wiêc móg³ mi zrobiæ?Pomog³em mu wiêc, podkurowa³emi zaopatrzy³em z³aman¹ rêkê. Mimo przerwanychstudiów medycznych by³emjeszcze ca³kiem niez³ym sanitariuszem.Zna³em kilka s³ów i zwrotów w jêzykurosyjskim, kiedyœ bowiem uczy³em siêtego jêzyka w pewnej szkole, wiêkszoœcizwrotów jednak zapomnia³em, ale to, copamiêta³em, wystarcza³o, by trochê porozmawiaæ.Cz³owiek ów budzi³ zaufaniei z pewnoœci¹ nie by³ zawodowym przestêpc¹,lecz prze¿y³ coœ dramatycznegoi wpad³ w straszne tarapaty.Przedstawi³ siê jako Niko³aj Steinigertwierdz¹c, ¿e jest historykiem sztuki.Nastêpnego ranka zabra³em go samochodemdo Berlina, bo tam w³aœnie chcia³jechaæ, podró¿ ta dope³nia³a naszegoprzypadkowego spotkania. Wysadzi³em gogdzieœ tam na obrze¿ach miasta. Podziêkowa³przesadnie gor¹co, obiecuj¹czg³osiæ siê do mnie z rewan¿em poprosi³o mój numer telefonu. Da³em mu numerna komórkê. Umowa z operatorem wygasa³aw nastêpnym tygodniu, st¹d mia³emnadziejê, ¿e w ten sposób zatrê za sob¹œlady.Czternaœcie dni póŸniej na ulicyAugusta odbywa³o siê otwarcie wystawy„Ikony i wspó³czesne malarstwo rosyjskie”.Otrzyma³em zaproszenie, najpierwnie mia³em ochoty pójœæ tam, potemwszystko przemyœla³em i doszed³em downiosku, ¿e na takie imprezy przychodz¹zawsze najró¿niejsi ludzie, mo¿na tam coœwypiæ i zjeœæ, mo¿na te¿ nawi¹zaæ kontakty,z których byæ mo¿e coœ wyniknie,mia³em nadziejê napisaæ coœ o wystawie.Zupe³nie nieoczekiwanie spotka³em tuponownie Niko³aja, który ucieszy³ siê126


ardzo na mój widok i równoczeœnieposkar¿y³, ¿e nie móg³ siê ze mn¹ skontaktowaæ.Da³em mu mój nowy numer telefonuz nadziej¹, ¿e nie wchodzê w kontaktz przedstawicielem kryminalnej odnogigminy rosyjskiej, ale z epigonem jej kultury.Nikolai przedstawi³ mi m³odegomê¿czyznê, swego brata, Vadima Steinigera.Vadim by³ cz³owiekiem ¿¹dnympisania i dzia³ania. Uda³o mu siê ju¿wydaæ dwa cieniutkie tomiki ze œmiesznymihistoryjkami ze starego Zwi¹zku Radzieckiego.Zna³em oba tomiki, pobie¿nieprzerzuci³em je w mojej ksiêgarni i uwa-¿a³em je za tendencyjn¹ i zbyt lekk¹strawê duchow¹. A¿ do dziœ nie zna³emVadima osobiœcie. Pisa³ po niemiecku,chocia¿ nie potrafi³ mówiæ w tym jêzyku.W jego wymowie s³ychaæ by³o bardzowyraŸny akcent i bardzo dŸwiêczne „r”.Pisa³ jak przedszkolak, jego nauczyciel,pochodz¹cy ze Schwarzwaldu, byæ mo¿euwa¿a³ to za komiczne, tym bardziej, ¿esam zdobywa³ wykszta³cenie w szwajcarskiejszkole z internatem, gdzie nieznano dykcji tego rodzaju, w czym upatrywa³szansy na rynku ksiêgarskim. Dla mnieby³ to styl „Pionierskiej Prawdy” i komizmusatyrycznego pisma „Krokodil”, obaczasopisma krótko abonowa³em jakouczeñ, przebrzmia³e historie i mójHier traf ich ganz unerwartet Nikolaiwieder, der hoch erfreut war mich zusehenund zugleich beklagte, das er mich nichterreichen konnte. Ich gab ihm meine neueTelefonnummer, nun in der Hoffnung,nicht zum kriminellen Zweig der russischenGemeinde Kontakt zu bekommen,sondern zu ihren kulturellen Ausläufern. Erstellte mir einen jungen Mann vor, seinenBruder, Vadim Steiniger. Vadim war einschreibwütiger und auch geschäftstüchtigerMensch. Er hatte bereits zweischmale Bändchen mit komischenGeschichten aus der alten Sowjetunionveröffentlicht und damit Erfolg gehabt. Ichkannte die beiden Bändchen und hatte siein meiner Buchhandlung kurz angelesenund sie für tendenziös und zu leichte Kostbefunden. Vadim persönlich kannte ich bisdahin nicht. Er schrieb in Deutsch, obwohler die Sprache mündlich nicht beherrschte.Er sprach mit starkem Akzent und rollte das„R” sehr. Er schrieb in einer Art Kindergartendeutsch,die sein Lektor, der aus demSchwarzwald stammte, vielleicht fürkomisch hielt, weil er seine Ausbildung aufeinem Schweizer Internat erhalten hatte,wo diese Art Diktion nicht vorkam und erihr nun auf dem Buchmarkt ein Art Chanceausrechnete. Für mich waren dieser „PionerskajaPrawda” -Stil und die Komik derKRAJOBRAZY LUBUSKIE127


Satirezeitschrift „Krokodil“, beide Zeitungenhatte ich als Schüler kurze Zeit abonniert,olle Kamellen und mein Lachen überden komischen Stil und die Plots in VadimsGeschichten, hielten sich in Grenzen.Innerlich sagte ich mir – „Witz schwillan, das ich drüber lachen kann“. Vadimschenkte ich reinen Wein ein und sagteihm genau das. Er war kurz verwundert,sah mich lange an und sagte dann mitstarkem Akzent, - „du hast mich durchschautmein Freund, aber macht nix, esverkauft sich gut“. Was willst du trinken,du hast Nikolai aus einer großenBedrängnis geholfen, ohne dich wäre seinrechter Arm jetzt hinüber. Ihm gehören diehier ausgestellten Ikonen. Er erhofft sichein gutes Geschäft. Ich soll dir sagen, dukannst dir eine aussuchen, alsDankeschön für deine Hilfsbereitschaft.Ich brauchte nicht lange zu überlegen,ich nahm die Ikone „Gottesmutter vonKasan”, spätes 17. Jahrhundert, die Arbeiteines Mönches aus den Ikonenwerkstättendes Nowo Djewetschi Klosters bei Moskau,eines Schülers von Andrje Rubljow. MeineKenntnisse der religiösen Malerei warenbescheiden, aber mir gefielen der naiveDarstellungsstil, das Plakative und dochKünstlerische, Handwerkliche der Ausführung,die erdigen Farben, die sich durch diePatina, die auf dem alten Stück lag, ergaben.Ich wollte die Ikone als Drohgötzeneinsetzen, sie über mein Laptop hängenund sie gemahnen lassen, mich der kleinenErschafft würdig zu erweisen, von der ichin der letzten Zeit lebte und die ich meinerMutter verdankte, die mich in ihremTestament, gegenüber meinen Geschwistern,überproportional bedachte, mitder für alle irritierenden Begründung:„Rüder darf nie Not leiden, ihr anderenseid vom Schicksal begünstigt worden,Angela hat ihre Arztpraxis, Jo den kleinenBaubetrieb und Arne ist in der Politik, aberRüder euer ältester Bruder hat, „... für euchhat er den Schwindsuchtspeichel aufgelecktmit der rauhen Zunge der Plakate...”.Niemand aus der Erbengemeinschaft veruœmieszeknad komicznym stylem i akcj¹w historiach Vadima, trzyma³y siê w normie.Powiedzia³em sobie: „¯artuj tak, abyœmóg³ sam siê z tego œmiaæ”. Nala³em Vadimowiwina i powtórzy³em mu dok³adnieto samo. Zdziwi³ siê trochê i przygl¹daj¹cmi siê d³u¿sz¹ chwilê powiedzia³ z silnymakcentem: „przejrza³eœ mnie przyjacielu,ale to nic, to siê dobrze sprzeda”. Czegochcesz siê napiæ, pomog³eœ Niko³ajowi wybrn¹æz ogromnych k³opotów, bez ciebienie mia³by ju¿ prawej rêki. To do niegonale¿¹ wystawione tu ikony. Ma nadziejêna dobry interes. Mam ci przekazaæ, ¿e wpodziêkowaniu za wyœwiadczon¹ mupomoc mo¿esz sobie wybraæ jedn¹ ikonê.Nie musia³em siê d³ugo zastanawiaæ,wzi¹³em ikonê „Matki Boskiej Kazañskiej”,póŸny wiek siedemnasty, praca mnichaz pracowni ikon w klasztorze NowoDjewetschi pod Moskw¹, ucznia AndriejaRublowa. Moja znajomoœæ malarstwareligijnego by³a znikoma, ale podoba³ misiê naiwny styl, coœ z plakatu a jednak by³w tym artyzm, mistrzostwo wykonania,barwy ziemi wy³aniaj¹ce siê z patynypokrywaj¹cej stare dzie³o.Chcia³em, by ikona sta³a siê moimfetyszem, pragn¹³em powiesiæ j¹ nadmoim laptopem, by przypomina³a mi, ¿egodzien jestem radoœci z tej niewielkiejtwórczoœci, z której ¿y³em w ostatnim czasie,zawdziêczaj¹c to mojej matce, która wstosunku do mego rodzeñstwa obdarowa³amnie w testamencie zbyt szczodrze, nadodatek z irytuj¹cym wszystkich uzasadnieniem:„Rüder nigdy nie mo¿e cierpieæbiedy, wy wszyscy zostaliœcie obdarowaniprzez los, Angela ma sw¹ praktykêlekarsk¹, Jo ma³y zak³ad budowlany i Arnepracuje w poliklinice, a Rüder, wasz najstarszybrat (...) zlizywa³ za was suchotnicz¹œlinê szorstkim jêzykiem plakatów...”. ¯aden ze spadkobierców niezrozumia³ tego lub nie zna³ tego cytatu,poza mn¹. Ale testament by³ wa¿ny.Gdy Vadim Steiniger wkroczy³ domego pokoju przy Schönhauserallee,128


„Matka Boska Kazañska” wisia³a nadmoim biurkiem od trzech dni. Dzienniew tym czasie osi¹gn¹³em szybkoœæ pisaniaod jednej do dwóch stron A4 mojejpowieœci dziennie. W rzeczy samej mia-³em dla Vadima wiadomoœci z wydawnictwa,wprawdzie jeszcze nie oficjalne, alejednak przekazane przez jednego z asystentów,którego dobrze zna³em z grupy terapeutycznejanonimowych alkoholików.Odrzucono tytu³ ostatniego tomikuopowiadañ Vadima „Schönhauser Allee”.Taki tytu³ by³ ju¿ na rynku, nosi³ go starszytomik opowiadañ z czasów NRD, którypostanowiono wznowiæ na nastêpne targi.Oczywiœcie, ¿e tego nie mogli wiedzieæani Vadim ani jego nauczyciel jêzyka zeSchwarzwaldu. Wydawa³o siê, ¿e naVadimie nie zrobi³o to wiêkszegowra¿enia. Powiedzia³, .... no tak, aha, nicsiê nie sta³o, w takim razie zatytu³ujê go„Kastanienallee” (Aleja Kasztanowa). Mieszkasztu ju¿ tak d³ugo, by³ ju¿ tomikopowiadañ pod tytu³em „Kastanienallee”?Odpowiedzia³em, ¿e wed³ug mojej wiedzynie, ale pewien nie jestem. No,widzisz, zatytu³ujê mój nowy tomik„Kastanienallee”. Pogrzeba³ w swej reklamówce,wyj¹³ dyktafon i powiedzia³:pos³uchaj, sluszaj. Tê rozmowê odby³emw³aœnie z krasiw¹ diewuszk¹ w kawiarni„Schwarz-Sauer” na Kastanienallee i wcisn¹³guzik „play”.T³umaczenie Bogumi³a Husakstand das, oder kannte das Zitat, außer ichselbst. Aber das Testament galt.Die „Gottesmutter von Kasan” hing seitdrei Tagen über meinem Schreibtisch, alsVadim Steiniger mein Zimmer in derSchönhauser Allee betrat. Ich war inzwischenbei einer Schreibfrequenz von ein biszwei A4 Seiten pro Tag für meinen kleinenRoman, angelangt. Ich hatte für Vadimwirklich eine Nachricht aus seinem Verlag,wenn auch noch nicht offiziell, so aber dochverbürgt durch einen Verlagsassistenten,den ich gut aus der Therapiegruppe deranonymen Alkoholiker kannte. Der Titelfür Vadims letzten Erzählband „SchönhauserAllee” sei abgelehnt worden. DenTitel gebe es schon auf dem Markt, einälterer DDR-Erzählband hieß so und zurnächsten Messe sollte er neu verlegt werden.Das konnten natürlich Vadim undsein Lektor aus dem Schwarzwald nichtwissen. Aber Vadim schien das wenig zubeeindrucken. Er sagte,... na, und, nicht soschlimm, da nenn ich ihn eben „Kastanienallee”.Du lebst doch schon lange genughier, gab es schon mal ein Erzählungsbandmit dem Titel „Kastanienallee”? Ich sagte,meines Wissens nein, aber sicher bin ichnicht. Na, siehst du, ich nenne meinenneuen Erzählband, „Kastanienallee”. Erkramte in seiner Plastiktüte herum undholte das Diktiergerät heraus und sagte,hör mal zu, sluschai. Dieses Gesprächhabe ich gerade mit einem krasivaja djevutschkaim Café „Schwarz-Sauer”, in derKastanienallee geführt und er drückte aufdie Wiedergabetaste.


Edward DerylakMówi¹ce kamienieSiedzieli przy stole, gdy g³oœno skrzypi¹c, uchyli³y siê drzwi. Ch³opiec przekroczy³niski próg i stan¹³ zaraz przy wejœciu, nieœmia³o, jakby siê wstydzi³. Bywa³ tutaj czêsto,czasami, co drugi dzieñ; czu³ siê jak u siebie w domu. Oczy wszystkich zwróci³y siêw jego stronê, a on sta³ nieruchomo przy drzwiach ze wzrokiem spuszczonym w dó³;garœæ jasnych jak len, prostych w³osów zakrywa³a mu prawe oko; pochyli³ siê nieco doprzodu, jakby dŸwiga³ ciê¿ar ¿yciowych doœwiadczeñ, a on przecie¿ bêdzie je dopierogromadzi³. Powoli podniós³ g³owê, ods³oni³ chud¹ szyjê i spojrza³ nie swoim, smutnymwzrokiem. W zapad³ych oczach czai³ siê zwyczajny, dzieciêcy jeszcze, lêk. Z trudempokona³ ucisk w gardle, dwa razy prze³kn¹³ œlinê tak, ¿e by³o to s³ychaæ a¿ przy stole podoknem du¿ej kuchni, i d³awionym przez wewnêtrzny skurcz g³osem cicho powiedzia³:– Przyszed³em siê po¿egnaæ.S³owa w ch³opiêcych ustach zabrzmia³y ¿a³oœnie. Nowaczyñski od³o¿y³ trzymanyw rêku chleb, jego ¿ona Maria zatrzyma³a w po³owie drogi do ust kubek z kaw¹; Józekze zgrzytem odsun¹³ od sto³u krzes³o i zbli¿y³ siê do Willi’ego; tylko ma³y Rysio jad³spokojnie jakby nic siê nie wydarzy³o.Ojciec Józka wsta³ i podszed³ do okna. Na chodniku, przed kamienic¹, sta³a rodzinaNeugebauerów, a obok nich piêtrzy³y siê baga¿e: wype³niony ró¿nym sprzêtem, niebieski,dziecinny wózek, dwie przewi¹zane wpó³ walizki, nabrzmia³y, bo wype³niony dogranic mo¿liwoœci brezentowy, szary worek oraz kilka mniejszych toreb i pakunków;troje, ma³ych jeszcze, dzieci szarpa³o siê miêdzy sob¹ – by³y beztroskie i niecierpliwe.Z s¹siednich kamienic wyszli inni. Sta³a ju¿ rodzina Krugerów, Wolfów i Schmidtów– wszyscy z baga¿ami; tylko samotny, przygarbiony stary Hans Backer sta³ z jedn¹,niewielk¹ walizk¹. Chodnik w oczach gêstnia³ od ludzi.Helmut Neugebauer odwróci³ siê, ogarn¹³ wzrokiem okna na pierwszym piêtrzei ujrza³ wpatrzonego w siebie Nowaczyñskiego; w niemym geœcie po¿egnania jego rêkazawis³a przez chwilê w powietrzu, i powoli opad³a. Jan odwzajemni³ pozdrowienie, i sta³przy oknie z pochylon¹ g³ow¹, patrz¹c w dó³: mia³ przed oczami wysok¹, przykryt¹czapk¹ gêstych, faluj¹cych w³osów, sylwetkê s¹siada. Helmut odwróci³ g³owê, coœ mówi³do ¿ony Helgi, czego Jan nie móg³ us³yszeæ, nie móg³ te¿ zobaczyæ jej twarzy, skrytej wcieniu szerokiego ronda br¹zowego kapelusza.Willi i Józek patrzyli na siebie nieruchomymi oczami; ¿aden siê nie odzywa³. Ciszazawis³a nad g³owami. S³ychaæ by³o tylko uderzenia ³y¿eczki o œcianki metalowego kubka.Nowaczyñski wróci³ do sto³u. Willi, pokonuj¹c wewnêtrzny skurcz gard³a, wydusi³z siebie szeptem:– Ja… napiszê... do ciebie... bêdê pisa³ – po czym spuœci³ g³owê i nieœmia³o wysun¹³do przodu rêkê. Józek zrobi³ to samo.Dwie ma³e, delikatne, ch³opiêce jeszcze d³onie zamknê³y siê w mêskim uœcisku.Trwali przez chwilê tak z³¹czeni, potem Willi nieœmia³o, jakby siê wstydzi³, wysun¹³w milczeniu swoj¹ d³oñ, powoli, na piêcie siê odwróci³, zrobi³ krok i znikn¹³ za drzwiami.S³ychaæ by³o jeszcze tupot butów po drewnianych schodach i uderzenie ciê¿kichdrzwi na parterze.130


Józek, jak przed chwil¹ ojciec, podszed³ do okna, odsun¹³ firankê i spojrza³ wzd³u¿ulicy. Przed Neugebauerami szli, pchaj¹c przed sob¹ dzieciêce wózki, dŸwigaj¹cogromne baga¿e, inni mieszkañcy z ulicy Brackiej. Willi szed³ z prawej strony ojca,m³odsze rodzeñstwo przy matce, odwróci³ siê, podniós³ wysoko rêkê i pomacha³ –domyœla³ siê, ¿e przyjaciel widzi go z okna. Zanim wszyscy zniknêli u wylotu ulicy,odwróci³ siê raz jeszcze i znów pomacha³ rêk¹.Józek patrzy³ przez okno nieruchomymi oczami niewiele z tego rozumiej¹c; dwie ³zyprzetoczy³y siê po bladych policzkach i miêkko spad³y w czarn¹ ziemiê doniczek.Kolorowy motyl zawis³ na bia³ej firanie, opad³ w dó³, zatrzyma³ siê na liœciu krotona,stopi³ z jego kolorami, po czym znów lekko, jak baletnica, poszybowa³ pod sufit. W ciszy,wype³niaj¹cej po brzegi du¿y, pe³en ciê¿kich starych mebli pokój, s³ychaæ by³o delikatnyruch jego skrzyde³.Cieszy siê ¿yciem jakby by³ ¿ó³wiem, a jest tylko piêknym motylem – Helga patrz¹cna owada myœla³a o d³ugim, a krótkim jednoczeœnie ¿yciu Helmuta. Wydawa³o siê jej, ¿etrwa³o ono tyle, ile ¿ycie motyla – od opuszczenia kokonu i przeobra¿enia siê z poczwarkiw piêknego owada.Maria podesz³a z ty³u i po³o¿y³a d³oñ na jej ramieniu.– Mo¿e chcesz zostaæ sama? – zapyta³a g³osem wype³nionym wspó³czuciem.Helga otrz¹snê³a siê z myœli; jej blad¹, nieobecn¹ twarz, rozjaœni³ uœmiech. By³awdziêczna za okazan¹ troskê. Czu³a ¿yczliwoœæ ludzi, która nie zmursza³a, jak wieledrzew, przez lata.– Nie... sk¹d¿e – zapewni³a skwapliwie.Jan poruszy³ siê w fotelu, siêgn¹³ do kieszeni po papierosy. Lekarz zabroni³ mu paliæ,ale on niewiele sobie z tych zakazów robi³. Wykorzystywa³ dzisiejsz¹ sytuacjê, obecnoœæinnych ludzi, ¿eby zapaliæ nie nara¿aj¹c siê na protesty ¿ony.Przysun¹³ fotel w stronê otwartych na balkon drzwi, usadowi³ siê wygodnie i w milczeniupuszcza³ przed siebie niebieskie kó³ka.– Mo¿e zrobiê kawê? – powiedzia³a Maria i wysz³a do kuchni. Po chwili dochodzi³ystamt¹d odg³osy stukania porcelany.Helga Neugebauer dopiero teraz odczu³a zmêczenie: sp³ywa³o z jej ramion, przeztu³ów do nóg, których nawet nie czu³a. Obrazy z przesz³oœci, i te wspó³czesne, pod¹¿a³yzaraz za myœlami i rozbija³y siê o jej pamiêæ. Ludzie oraz znane, ale zapomniane ju¿miejsca, nagle o¿y³y. Dzwony ci¹gle bi³y, bi³y...; ich dŸwiêki porusza³y liœæmi ogromnychdrzew..., których siê nie przesadza. Czu³a otêpienie jak po spo¿yciu œrodków uspokajaj¹cych.– To ju¿ tyle lat Janku... – odezwa³a siê. – A wydaje mi siê jakby to by³o wczoraj. Wdrugim cz³owieku jest coœ takiego – Helga t³umaczy³a mê¿a – co ¿yje razem z nim, alesiê nie starzeje. Marzenia wiecznie s¹ m³ode; a jeszcze te pielêgnowane przez lata, wszczególnoœci. Na pocz¹tku by³o ciê¿ko – spojrza³a na Janka. – Jak ka¿demu – doda³a pochwili zawstydzona. – Wam przecie¿ te¿, bardziej ni¿ nam.– Dziwiê siê, ¿e Helmut nie móg³ zapomnieæ... – cicho powiedzia³ Nowaczyñski. –Przecie¿ tyle lat ju¿ tam mieszka³, mia³ dobrze...Helga podesz³a do okna. Jej drobna postaæ wygl¹da³a jak czarny motyl uczepionybia³ej firany. Spojrza³a na zewn¹trz. To ju¿ nie ta sama Bruderstrasse, pomyœla³a, i szybkoodwróci³a g³owê. Twarz jej zdradza³a niew¹tpliw¹ urodê pod œladami czasu.– Janek, to nie tak – odezwa³a siê spokojnym g³osem. – On musia³ ca³y czas o tymmyœleæ, chocia¿ mi nic nie mówi³. D³ugo chorowa³ na serce – Helga zamilk³a, spojrza³aw okno, jakby chcia³a coœ sobie przypomnieæ. – To by³o jakieœ piêtnaœcie lat temu –zaczê³a znowu. – Siedzia³am przy ³ó¿ku w szpitalu i patrzy³am na jego wtulon¹KRAJOBRAZY LUBUSKIE131


132w poduszkê twarz. Wzrok zawiesi³ gdzieœ pod sufitem. Wiedzia³, ¿e patrzê na niego; nieodwracaj¹c siê do mnie, powiedzia³ spokojnym, pewnym g³osem: „Gdy mnie ju¿ niebêdzie, to pochowasz mnie tam gdzie siê urodzi³em”. Przeszed³ mnie wtedy, w tej bia³ejszpitalnej sali, zimny dreszcz.Nowaczyñski siedzia³ jak zahipnotyzowany ws³uchuj¹c siê w jej s³owa.„Co ty wygadujesz?!” – powiedzia³am od razu. – Dalsze s³owa wiêz³y mi w gardle. Onsiê odwróci³ i patrzy³ na mnie nieobecnymi oczami. Po chwili mówi³ dalej: „Tam siê poznaliœmy,pobraliœmy, tam urodzi³y siê nasze dzieci...”. Mówi³am, ¿eby przesta³. Niemog³am tego s³uchaæ. Myœla³am, ¿e siê rozp³aczê. Westchn¹³ ciê¿ko jakby zrzuci³z siebie ciê¿ar jakiœ, spojrza³ na mnie i mówi³ dalej. „Wszystko, co najwa¿niejszew naszym ¿yciu mia³o miejsce tam...” – zamilk³ nagle.Do pokoju wesz³a Maria z kaw¹ na tacy, zatrzyma³a siê, spojrza³a na stoj¹c¹ Helgêi siedz¹cego w fotelu mê¿a.– To tak traktujesz goœci? – powiedzia³a uœmiechaj¹c siê do mê¿a.Jan, jakby dopiero teraz uœwiadomi³ sobie ów fakt, szybko poderwa³ siê z fotela,w za¿enowaniu zacz¹³ podkrêcaæ w¹sa; czu³ siê jak sztubak przy³apany na paleniupapierosów. Helga pospieszy³a mu z pomoc¹.– Przecie¿ nic siê nie sta³o – powiedzia³a i spojrza³a na Mariê. – Przesz³am siê trochêpo pokoju; nawet nie pomyœla³am ¿eby usi¹œæ.Maria postawi³a fili¿anki na ³awie i westchnê³a z ulg¹, jakby siê pozby³a ciê¿kiegobaga¿u. Poprawi³a jeszcze obrus, który tego nie wymaga³, spojrza³a na przyjació³kêsprzed lat i powiedzia³a:– To ja te¿ pos³ucham.Helga znów wróci³a do wspomnieñ.– Pamiêtam, ¿e to Helmut ci¹gle mnie namawia³ ¿eby przyjechaæ... zobaczyæ jak toteraz wygl¹da... jak u was jest – opowiada³a. – By³am temu przeciwna, bo, po co rozdrapywaæzagojone rany. Pierwszy raz wybraliœmy siê pod koniec lat szeœædziesi¹tych.Nie wiem dok³adnie, kiedy to by³o – zamyœli³a siê, wzrokiem odp³ynê³a w bok. – Mo¿elato szeœædziesi¹tego pi¹tego... albo szóstego... – zreszt¹ to nie istotne. – Wtedy naszekamieniczki przy Brackiej by³y ju¿ wyburzone – skurcz przemkn¹³ jej po twarzy. –Pozosta³y tylko resztki gruzu. Helmut zrobi³ trochê zdjêæ, potem poszliœmy w stronêmostu, t¹ sam¹ drog¹ jak wtedy. Nie odzywa³ siê; szliœmy obok siebie jak obcy ludzie.Fotografowa³ kamieniczki. W pewnej chwili spojrza³ na mnie i powiedzia³: „Gdy przyjedziemynastêpnym razem, mo¿e ich ju¿ nie bêdzie”. Potem poszliœmy na cmentarz.Tam odczytywa³ kolejne napisy na naszych pomnikach, krzy¿ach. Czêœæ grobów by³azniszczona, kawa³ki p³yt nagrobnych le¿a³y pod p³otem. Poszed³ i tam. Pochyli³ siê,potem ukl¹k³ na jedno kolano, wzi¹³ do rêki jakiœ patyk i zeskrobywa³ piasek i mechporos³y we wg³êbieniach liter; przesuwa³ po nich palcem, sk³ada³ litery i by³ zadowolony,gdy mu siê to uda³o. Odwraca³ siê wtedy do mnie z wyrazem satysfakcji na twarzy,i wymienia³ odczytane nazwiska. Potem grzeba³ dalej, a ja siedzia³am na ³awce nieopodal.Przyje¿d¿aliœmy, co kilka lat. Przedostatnim razem was spotkaliœmy. To wtedywykupi³ miejsce.Powietrze dooko³a nas¹czone by³o przesz³oœci¹, która tkwi³a w nich wszystkich jakpocisk po postrzale – mo¿na z nim ¿yæ, tylko czasami boleœnie przypomina o sobie.Siedzieli w milczeniu. Nowaczyñski wsta³ i wyszed³ na balkon, z którego widzia³ terenbudowy. Przylegaj¹cy do ty³u kamieniczek plac szczelnie otacza³y p³aty ocynkowanejblachy. B³êkit pokrywa³y pierzaste cumulusy; z ulicy dobiega³ szum samochodów. Usiad³ciê¿ko na krzeœle, wzrok zaczepi³ niedbale o przeszklon¹ wystawê, w której b³yszcza³abia³a glazura wanien i umywalek; na chodniku, ustawione piêtrowo na stela¿u, skrzy³y


kolorami bratki. On jednak widzia³ brudny tynk ocala³ej kamienicy, ciê¿k¹ br¹zow¹bramê pod numerem dwunastym, i ludzi wyrwanych z mieszkañ, od swoich zajêæ, wœródsterty baga¿y; nad nimi nienaturalnie górowa³a podniesiona w pozdrowieniu rêkaHelmuta. Obrazy miesza³y siê, przestawia³y; odgrzebane z pamiêci zastêpowa³y tewidziane oczami. Tamten spacer przez miasto przed dwoma laty.Mijali kolejne ulice: D³uga, Bracka, Szprotawska, ¯elazna. Jesienne s³oñce przyjemnieogrzewa³o plecy. Helmut z zainteresowaniem rozgl¹da³ siê dooko³a; od czasu doczasu przystawa³, jakby sobie coœ przypomnia³, zawiesza³ wzrok na mieni¹cych siêpastelowymi kolorami roz³o¿ystych koronach drzew, to znów na czerwonychdachówkach kolejnych budynków. Rozmawiali ma³o; o wszystkim i niczym zarazem.– A pamiêtasz? – zapyta³ nagle.Jan poczu³ siê jak wywo³any do tablicy, nie maj¹c odrobionej lekcji. Nie wiedzia³ coprzyjaciel ma na myœli. A on, nie czekaj¹c na potwierdzenie ani zaprzeczenie,wyci¹gniêt¹ przed siebie rêk¹ wskazywa³ miejsca, gdzie sta³y ma³e kamieniczki,wymienia³ nazwiska i imiona znajomych, którzy w nich mieszkali, przypomina³ okruchyzdarzeñ. Patrz¹c na niego zrozumia³, ¿e Helmut idzie Lange Strasse, Ludwigsplatz,Sprottauer Strasse, które istnia³y ju¿ tylko w jego pamiêci. Ani czas, ani ogieñ, anilemiesze buldo¿erów nie mia³y do nich dostêpu.– Mo¿e ich ju¿ wiêcej nie zobaczê? – powiedzia³ pod koniec wêdrówki.Schodz¹c ze schodów na parter Helga spojrza³a, co nie usz³o uwadze Jana i MariiNowaczyñskich, na masywne, drewniane drzwi pod jedynk¹. Drewna mo¿na siê tylkoby³o domyœlaæ, pod wieloma warstwami olejnej farby. Nie ona jednak – ta farba – aniukryte pod ni¹ drewno przyku³y jej uwagê, lecz szczelina na listy otoczona kszta³tnymmosi¹dzem i wyrytym w nim wyrazie „Brief”.– Jeszcze mo¿na znaleŸæ nasze œlady – powiedzia³a, a jej s³owa utknê³y w ch³odnym,ciemnym korytarzu.Codziennie przechodzê obok tych drzwi, czasami po kilka razy, i nie zwróci³emuwagi na ten szczegó³ – pomyœla³ Jan.– Litery wyryte w metalu i tych kamieniach, które ocala³y, pozostan¹ œwiadkami naszejtutaj obecnoœci. – Helga snu³a jeszcze swoje refleksje.– Coraz mniej ju¿ tych œwiadków, którzy pamiêtaj¹. Czas nie stoi w miejscu, niestety.– Jan z zadum¹ pokiwa³ g³ow¹Na deptaku otoczy³o ich gor¹ce powietrze, a s³oñce oœlepi³o swoim blaskiem. Szarysamochód z niemieckimi numerami rejestracyjnymi sta³ na placu przy fontannie.III nagroda w Ogólnopolskim Konkursie Literackimim. E. Paukszty pt. „Ma³e Ojczyzny”Kargowa 2004.KRAJOBRAZY LUBUSKIE133


RECENZJE I OMÓWIENIAŒwiat wymyœlonyZygmunt Kowalczuk, Na klifie, Zielona Góra 2005, 62 s.¯ycie jest z³ud¹, teatrem, iluzj¹. Nic nie dzieje siê naprawdê. Œwiat nie istnieje, a jego okruchyodbijaj¹ siê tylko w lustrach snów i marzeñ. Taka œwiadomoœæ zapisana zosta³a w kolejnym, szóstymju¿ tomiku poetyckim Zygmunta Kowalczuka.„zrywam kurtynê z niebaa jej nie maszukam kolorówa to tylko z³udzenie”(Mo¿e)– pisze autor Na klifie. Jego pragnieniem jest œwiat wymyœlony na nowo, namalowany przezartystê s³owa. Jeœli Panu Bogu nie uda³o siê stworzyæ arkadii – rzeczywistoœci, która dawa³abyschronienie i by³a w stanie za¿egnaæ niepokój, kompetencje Stwórcy (to stary literacki topos) przejmujepoeta:„wymyœlê nowy œwiatniech siê stanie naiwnyjak pierwszy obrazek dziecka”.(Wymyœlony)Przywilej takiej naiwnoœci nie jest jednak dany bohaterowi wierszy. Poeta wie dobrze, ¿e tylkona rysunku dziecka têcza mo¿e byæ bezpiecznym dachem. Nie da siê ani stworzyæ, ani posklejaærozbitego œwiata.Co pozostaje? Najpierw – próby wracania do pocz¹tku: dr¹¿enie dramatu narodzin, wspominanie„niebieskiego fartuszka matki” (Moja matka) i „ch³opca zrywaj¹cego dmuchawce” (Z okna).Innymi s³owy: rekonstrukcja w³asnej, prywatnej historii. W ten sposób rozrachunek z przesz³oœci¹staje siê punktem wyjœcia dla samookreœlenia. I mo¿na podj¹æ now¹ drogê:„czu³em ¿e nadchodzi czasby stan¹æ na klifiepozostawiaj¹c wszystko”(Na klifie)Jest równie¿ inne, sprawdzone przez klasycystów i ich pogrobowców, antidotum, po któresiêga autor Na klifie: zakorzenienie w kulturze. Wiersze zebrane w nowym tomiku, podobnie zreszt¹jak wczeœniejsze utwory Kowalczuka, czerpi¹ z klasycystycznych klimatów: rejestruj¹wêdrówki/ucieczki w nierzeczywiste przestrzenie i w teksty kultury bêd¹ce ekwiwalentem134


arkadyjskiej pe³ni. Oto spotkanie z ikon¹ (Widok na ikonê), oto ruiny w Chersonesie(W Chersonesie), eksponaty Pergamon-Museum (W Pergamon-Museum). Poeta szuka zadomowieniaw „starych ksiêgach” i „klasztorach sztuki”, kolekcjonuje chwile i pejza¿e, liczy ziarnaprzesypuj¹cego siê piasku, rozmawia z anio³ami, wpatruje w bezkres gwiazd. A przy tym ³owis³owa-poetyzmy. Na pró¿no:„ile œwiatów pomieœciæ zdo³amnie wiempóki uwiera jeden”(Ile)Œwiat boli i uwiera. Nic nie ukoi melancholii, a pamiêæ nawiedzaj¹ znikliwe obrazy. By³obyinaczej, „gdyby istnia³ choæ fragment pewnoœci / w wymyœlaj¹cym siê dramacie” (Niepewnoœæ).Niestety, jedynym pewnikiem zdaje siê byæ œwiadomoœæ utraty.Œwiat nowych wierszy Kowalczuka jest œwiatem, z którego bogowie odeszli, którego fundamentyrozmyte zosta³y wodami niepewnoœci. „B³¹dzimy poœród istnieñ / nie klej¹ nam siê kolorywiary” (Niepewnoœæ), „mo¿e nie jesteœmy tu naprawdê” / nasze wo³anie g³os gasn¹cej gwiazdy”(Iluzja). Zu¿y³y siê dekoracje œwiata, skoñczy³a siê uczta. I nie wiadomo, czy kielich znów siênape³ni. „Nic nie jest pewne” (Tamta wina).Ma³gorzata Miko³ajczakSobkowiak nad Sekwan¹Czes³aw Sobkowiak, Podziemne s³oñca. Soleils souterrains, Zielona Góra 2004, 52 s.Dwujêzyczny tomik poezji, pierwszy w swoim dorobku, wyda³a niedawno zielonogórska oficynawydawnicza Pro Libris, która dzia³a przy Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej. Zawieraon wiersze Czes³awa Sobkowiaka w oryginale i po francusku. Wyboru dokona³ i prze³o¿y³ KrzysztofJe¿ewski.Sobkowiaka mi³oœnikom poezji nie trzeba przedstawiaæ. Ten piêædziesiêciopiêcioletni dziœ poetaod lat posiada ugruntowan¹ pozycjê. Niektórzy wi¹¿¹ go z pokoleniem Nowej Fali, któredemaskowa³o fa³sz i sztucznoœæ oficjalnego jêzyka w czasach realnego socjalizmu, ukazywa³o autentycznoœæówczesnego ¿ycia. Sobkowiak od swojego ksi¹¿kowego debiutu w 1970 r. dobrzeprzyjêtego tomiku „W bia³ej koszuli” regularnie publikuje w wydawnictwach i czasopismachogólnopolskich i lokalnych. Niekiedy inspiruje siê nie tylko polsk¹ awangard¹ spod znaku Peipera,ale tak¿e nowoczesn¹ poezj¹ francusk¹, zw³aszcza Rimbaudem i Jakobem. Rozmowa z Rimbaudem,nagrodzona gdañsk¹ „Czerwon¹ ró¿¹” to z pewnoœci¹ jeden z jego najlepszych wierszy.Zafascynowany polsk¹ i francusk¹ awangard¹ Sobkowiak zawsze usi³uje byæ sob¹.Z jego wielow¹tkowego, obfitego dorobku Krzysztof Je¿ewski wybra³ i prze³o¿y³ szesnaœciewierszy. Jeden z nich „Czyli nagoœæ”, napisany na kanwie obrazów œwietnego, nie¿yj¹cego ju¿ gorzowskiegomalarza – Andrzeja Gordona, to niemal poemat. Ten wybór zosta³ dokonany z perspektywyfrancuskiego czytelnika. W „Soleils souterrains” znalaz³y siê przede wszystkim wierszeo problemach uniwersalnych, odwo³uj¹ce siê do kultury œródziemnomorskiej, ukazuj¹ce nasze ¿yciew wielu wymiarach, pomiêdzy dobrem a z³em. W wyborze znalaz³a siê równie¿ „Rozmowaz Rimbaudem”.T³umacz tych wierszy na francuski, Krzysztof Je¿ewski, urodzony w Warszawie na kilka tygodniprzed wybuchem II wojny œwiatowej, ju¿ jako student romanistyki na UW przek³ada³ wybitnychpoetów francuskich i latynoamerykañskich. W klimacie „wydarzeñ marcowych 1968 r.” wyjecha³ doPary¿a, gdzie na Sorbonie, jakby na przekór wszystkiemu i wszystkim ukoñczy³ polonistykê. Jegozas³ugi dla literatury polskiej we Francji s¹ u nas ci¹gle ma³o znane i doceniane. Je¿ewski na jêzykRECENZJE I OMÓWIENIA135


francuski prze³o¿y³ wiele utworów Schulza, Gombrowicza, Mi³osza, Szymborskiej, Baczyñskiego,Andrzeja Kuœniewicza. Wyda³ kilka antologii poezji polskiej. Do tego imponuj¹cego dorobku translatorskiegodopisa³ ostatnio w³aœnie t³umaczenia wierszy Sobkowiaka. Je¿ewski jest równoczeœniewybitnym znawc¹ muzyki. Francuskim melomanom odkrywa i przybli¿a dzie³a Moniuszki,Kar³owicza, Szymanowskiego. Wspó³pracuje jako t³umacz i krytyk z pismami francuskimi i polonijnymi.Bez niego nasza literacka i artystyczna obecnoœæ nad Sekwan¹ by³aby nieporównanie mniejszai ubo¿sza. Je¿ewski jest tak¿e interesuj¹cym poet¹, autorem kilku zbiorów poezji, t³umaczonymna francuski, angielski, niemiecki i hebrajski. To dzisiaj jeden z wybitniejszych polskich twórcówdzia³aj¹cych poza krajem.Tym, który Je¿ewskiemu zwróci³ uwagê na wiersze Sobkowiaka, jest Kazimierz Skorupski,zielonogórzanin, przed laty zwi¹zany zawodowo z Teatrem Lubuskim, wspó³za³o¿yciel i dzia³acztzw. pierwszej Solidarnoœci, który w stanie wojennym wyemigrowa³ do Francji. W Pary¿u wyk³adateatrologiê, krzewi kulturê polsk¹, propaguje twórczoœæ Norwida i innych poetów, dzia³a w stowarzyszeniupolsko-francuskim. To dziêki jego staraniom i zabiegom organizatorskim w Pary¿uodby³a siê promocja tomiku Sobkowiaka. Poeta i t³umacz spotkali siê z mi³oœnikami poezji w jednejz ksiêgarñ, szkó³ œrednich i w gronie Polaków. Szczególnie interesuj¹ce by³o spotkanie z m³odzie¿¹,nie tylko z rodowitymi Francuzami, ale tak¿e z pochodzenia Arabami. Poetê z Zielonej Góry i jegofrancuskiego t³umacza wierszy wszêdzie przyjmowano ciep³o i ¿yczliwie. Odnotowa³ to Yannick LeDorze w sprawozdaniu na ³amach „Les Nouvelles Paris”. Tam te¿ zamieszczono wspólne zdjêcieSobkowiaka i Je¿ewskiego. By³a to równie¿ promocja poezji polskiej i Zielonej Góry.Nale¿a³oby ¿yczyæ, aby wydawnictwo Pro Libris wspierane finansowo przez Prezydenta MiastaZielona Góra i Urz¹d Marsza³kowski Województwa <strong>Lubuskie</strong>go na tym jednym dwujêzycznymtomiku nie poprzesta³o. Aby sta³o siê to edytorsk¹ tradycj¹.Janusz KoniuszUporz¹dkowany zamêtWitold Bobiñski, Anna Janus-Sitarz, Bogus³aw Ko³cz, Barwy epok. Kultura i literatura,Warszawa 2002.Jadwiga Kowalikowa, Urszula ¯ydek-Bednarczuk, Barwy epok. Nauka o jêzyku,Warszawa 2002.Obyœ cudze dzieci uczy³.(Motto z³oœliwe)W roku 2002 ukaza³o siê w wydawnictwie WSiP pierwsze wydanie dwuczêœciowychpodrêczników z serii Barwy epok przeznaczonych do nauczania jêzyka polskiego (w zakresie podstawowymi rozszerzonym) na poziomie klasy I liceum ogólnokszta³c¹cego, liceum profilowanegoi technikum. Wydawaæ by siê mog³o, ¿e skoro nad opracowaniem serii czuwa³o a¿ piêæ osób, tokoncepcje uk³adu treœci i strategie przekazywania wiedzy powinny byæ do koñca przemyœlane.Niezupe³nie jednak tak siê sta³o. Nie mo¿na postawiæ zarzutu, ¿e podrêcznik w zakresie treœci niejest zgodny z podstaw¹ programow¹ (choæ mo¿na dyskutowaæ nad doborem utworów – ale torzecz gustu), ani twierdziæ, ¿e pojêcia kluczowe do zrozumienia przedmiotu nie s¹ nale¿ycie wyeksponowanelub, ¿e informacje proste, faktograficzne nie s¹siaduj¹ z wiadomoœciami o procesachrozwojowych. Co wiêcej, w zadaniach dla ucznia dostrzega siê obecnoœæ nawi¹zañ do jegowiedzy, doœwiadczeñ, wyobra¿eñ, pojêæ wyniesionych z poprzednich etapów nauki. Zró¿nicowanes¹ informacje wa¿ne i peryferyjne (wyt³uszczenia, kolorowe t³o, tytu³y akapitów, ramki);funkcjonalny jest materia³ ilustracyjny – czytelna ikonografia koresponduje z tekstem, podane s¹wskazówki bibliograficzne. I rzecz fundamentalna – w kolejnych rozdzia³ach zastosowano powtarzalnoœæuk³adu informacji. Z pozoru wszystko jest jak nale¿y. Na tej podstawie mo¿na136


zaryzykowaæ twierdzenie, ¿e podrêcznik spe³nia w znacznej mierze poddawane ocenie kryteriamerytoryczne, dydaktyczne i edytorskie. I choæ, z drugiej strony, brak mu tak elementarnychsk³adników, jak dobry wstêp informuj¹cy o uk³adzie treœci i sposobach korzystania z podrêcznika(Nauka o jêzyku nie posiada go w ogóle), alfabetyczny indeks autorów i dzie³, indeks rzeczowy,ciekawostki – to s¹ drobiazgi. Nie o nie chodzi. Powa¿ne w¹tpliwoœci dotycz¹ce poprawnoœci(czytaj: przydatnoœci) tego podrêcznika pojawiaj¹ siê wówczas, gdy spojrzymy nañ oczami ucznia.Z tej perspektywy Barwy epok prezentuj¹ siê w zgo³a innym œwietle.Nie bêdzie du¿ej przesady w twierdzeniu, ¿e czêœæ podrêcznika przeznaczona do kszta³ceniakulturowo-literackiego jest pozycj¹ jedyn¹ w swoim rodzaju. Stanowi bowiem (wyj¹wszy dzie³a zkanonu lektur) niemal w ca³oœci (!) kompilacjê tekstów autorytetów z dziedziny polonistyki, historii,historii kultury, filozofii, które tu wykorzystano nie tyle jako ilustracjê pewnych zjawisk czypogl¹dów, lecz raczej jako rodzaj polifonicznego wyk³adu o przedmiocie. We wstêpie do podrêcznikaautorzy pisz¹: Nie chcemy w tej ksi¹¿ce podsuwaæ ¿adnych gotowych odpowiedzi,odbieraj¹cych Wam prawo do myœlenia na w³asny rachunek. Dlatego te¿ zrezygnowaliœmyz wyk³adu historycznoliterackiego, narzucaj¹cego ustalone s¹dy i opinie. Zamiast tego proponujemylekturê ró¿norodnych tekstów (czasem przedstawiaj¹cych sprzeczne punkty widzenia), którepozwol¹ Wam samodzielnie docieraæ do korzeni naszej kultury, szukaæ w nich prawd nam bliskich,wyci¹gaæ wnioski i wartoœciowaæ. Bardzo piêknie, powstaje jednak pytanie jak dalece uczeñ klasyI liceum zdolny i przygotowany jest do krytycznego odbioru i wartoœciowania tekstów N. Daviesa,Z. Libery, Cz. Hernasa, J. Ziomka, W. Tatarkiewicza, J. B³oñskiego, M. Klimowicza, S. Stabry³yi innych, których nie sposób tu wymieniæ. Autorzy podrêcznika zdaj¹ siê nie pamiêtaæ, ¿e jegoodbiorc¹ jest cz³owiek bardzo m³ody, z niewielkim baga¿em wiedzy, którego nagle stawia siê wpozycji recenzenta, wprawdzie tylko fragmentów, ale naukowych rozpraw. Ba, zmusza siê go doselekcji pogl¹dów wyra¿anych przez autorytety i samodzielnego decydowania o s³usznoœci takichczy innych stanowisk. W za³o¿eniu autorów ma to wyzwalaæ samodzielne myœlenie, kszta³ciæpostawy krytyczne wobec Ÿróde³ i opracowañ, sk³aniaæ do w³asnych refleksji. Tymczasem niebierze siê pod uwagê, ¿e recepcja wielu tekstów, z którymi uczeñ zetknie siê w podrêczniku,bêdzie dla niego k³opotliwa ze wzglêdu na stopieñ trudnoœci. Ponadto w³aœnie ich polifonicznoœæsprawia, ¿e znaczna czêœæ toku dydaktycznego, si³¹ rzeczy, podporz¹dkowana zostanie nie tyleistocie problemu, co jego kontekstom. A to zakrawa ju¿ na jakieœ nieporozumienie, w efekciektórego tworzy siê nadbudowê bez bazy, jak¹ w tym przypadku musi byæ rzetelna wiedza. Bez niejbowiem rezultatem takich eksperymentów bêdzie po prostu poznawczy zamêt, jakkolwiek ¿adenrozs¹dny nauczyciel nie odbiera swoim uczniom prawa do samodzielnego myœlenia. Autorzypodrêcznika poszli jednak jeszcze dalej. Otó¿ wyobrazili sobie nastolatka, który bêdzie zdolnypoddawaæ krytycznej ocenie teksty pisane na poziomie akademickim. Trudno wiêc nie czyniæzarzutu z naiwnego przekonania autorów o komunikatywnoœci podrêcznika, bo nie spe³nia on podstawowegokryterium dydaktycznego, jakim jest przystêpnoœæ, jasnoœæ, spójnoœæ i precyzja narracji.To prawda, nie wszystkie teksty cytowane w podrêczniku s¹ trudne, jednak jest ich wystarczaj¹codu¿o (tak¿e tych zawieraj¹cych sprzeczne opinie), by po prostu zamieszaæ w g³owach. Mo¿e choæjeden przyk³ad – strona 110, pod has³em Anonimowoœæ (w odniesieniu do sztuki œredniowiecznej),czytamy: Egocentryzm, pogoñ za s³aw¹ i pró¿noœæ nowo¿ytnych artystów by³y swego czasuwytykane, przeciwstawiane poœwiêceniu i skromnoœci – cnotom œredniowiecznego artysty, nieszukaj¹cego innej nagrody ni¿ niebiañskiej i wolnemu od pragnienia s³awy. Artysty pokornegoi szczêœliwego w swej anonimowoœci, pragn¹cego tylko uczestnictwa w tym wielkim wspólnymdziele gloryfikacji wiary. (Cz³owiek œredniowiecza, red. J. Le Goff, przek³ad M. Rado¿ycka-Paoletti,Warszawa 2000). A dalej: Rozprawiæ siê trzeba w koñcu z legend¹ o anonimowoœci budowniczychkatedr. Dziesi¹tki ich imion przetrwa³y do naszych czasów nie tylko dziêki zapisom kronikarskimczy rejestrom rachuby. Budowniczowie œredniowieczni, jeœli tak wolno siê wyraziæ, z radoœci¹i dum¹ podpisywali swoje dzie³a. [...] (Zbigniew Herbert, Barbarzyñca w ogrodzie, Warszawa2000). Jakie wnioski wyci¹gnie uczeñ z takich informacji? Có¿, z pewnoœci¹ bêdzie to zale¿eæ odnauczyciela, który w obliczu takich niespodzianek zap³aci swoj¹ cenê za nieprzemyœlany wybórpodrêcznika.Warto tak¿e zwróciæ uwagê na inne ciekawe zjawisko: w jakim stosunku pozostaj¹ wobecsiebie, stanowi¹ce przecie¿ ca³oœæ, Barwy epok (Kultura i literatura) i Barwy epok (Nauka o jêzyku).RECENZJE I OMÓWIENIA137


Ju¿ na pierwszy rzut oka dostrzec mo¿na brak korespondencji miêdzy stylistyk¹ obu czêœci serii.Mo¿e dlatego, ¿e autorki Nauki o jêzyku nie mia³y ambicji podpisania w³asnym nazwiskiem s³ówwypowiedzianych przez innych. Nie sposób jednak oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e stopnie trudnoœcipodrêcznikowej narracji w obu czêœciach tak dalece siê ró¿ni¹, ¿e trudno mówiæ o jakiejkolwiekkompatybilnoœci. O ile w czêœci historycznoliterackiej poprzeczka jest zawieszona wysoko nadg³owami uczniów, o tyle w czêœci jêzykowej jest po prostu wkopana w ziemiê. Niektóre wyk³adya¿ chcia³oby siê rozpocz¹æ od dawno, dawno temu. Byæ mo¿e warto zaryzykowaæ nawetkarko³omn¹ tezê, ¿e oto po raz pierwszy, przy pomocy podrêcznika, uda siê prze³amaæ tradycyjnyopór uczniów do zajmowania siê nauk¹ o jêzyku.I na koniec, jeszcze informacja. Refleksje te pisane s¹ z punktu widzenia szeregowego nauczyciela,nie zaœ uniwersyteckiego dydaktyka. Paradoksem jest fakt, ¿e weŸmie on do rêki podrêcznikWSiP-u z... przyjemnoœci¹, wyp³ywaj¹c¹ z mo¿liwoœci ponownego obcowania (na co normalnienie ma czasu) z tekstami, z którymi styka³ siê w czasie studiów polonistycznych lub, które mu teteksty przypominaj¹. Nauczyciel przegl¹daj¹c ten podrêcznik bêdzie czu³ siê jak w domu,wiedz¹c, w przeciwieñstwie do ucznia, co i kogo czyta. O przychylnym dla Barw epok wyborzezadecyduje w tym wypadku, byæ mo¿e niezamierzony przez autorów, chwyt psychologiczny.Pamiêtaj¹c jednak o tym, ¿e w szkole œredniej po raz pierwszy wyrabiamy w uczniu krytycznystosunek do podrêcznika i wskazujemy jego mankamenty – wybierajmy m¹drze. Nasza decyzjamo¿e bowiem, tak jak w przypadku Barw epok, œci¹gn¹æ na ucznia niebezpieczeñstwo uwik³aniago w fakultatywnoœæ treœci, popart¹ w dodatku wybran¹ opini¹ autorytetu cytowanego wpodrêczniku. A o relatywizmie poznawczym na tym poziomie edukacji mo¿na by dyskutowaæ.Danuta MiziñskaMityzacja œwiata w utworach Adama Nowaka– lidera zespo³u Raz, Dwa, TrzyS³uchaj¹c utworów zespo³u Raz, Dwa, Trzy trudno oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e tkwi w nich osobliwamoc posiadaj¹ca zdolnoœæ czynienia ludzi silniejszymi, lepszymi, obdarzaj¹ca nadziej¹ w chwilachzw¹tpienia. Te piosenki, choæ czêsto budz¹ niepokój i zmuszaj¹ do refleksji, s¹ noœnikiem pozytywnejenergii. Niew¹tpliwie jest to zas³ug¹ lidera zespo³u, Adama Nowaka, którego traktuj¹ceo ró¿nych aspektach ludzkiej egzystencji teksty piosenek urastaj¹ do rangi poezji. Na czym mo¿epolegaæ ich tajemnicza si³a?Szczególn¹ cech¹ poezji Nowaka jest jej metafizyczny charakter. Przestrzeñ nabiera w niej cechniezwyk³oœci, zagadkowoœci i magii, co daje jej niezwyk³¹ moc oddzia³ywania na odbiorcê. Autoruzyskuje ten efekt poprzez stosowanie w swych utworach ró¿nego rodzaju zabiegów mityzacyjnych,które w literaturze pe³ni¹ istotn¹ funkcjê: nadaj¹ œwiatu cech ¿yczliwych, sugeruj¹, i¿tworz¹c swój w³asny, odrêbny „mikroœwiat”, mo¿na siê odnaleŸæ w niepokoj¹co obcej rzeczywistoœci.U podstaw tych zabiegów znajduje siê pojêcie mitu, który, jak twierdzi R. Barthes 1 , jest przekszta³ceniemsensu w formê. Wed³ug R. Bultmana 2 , mit stanowi „wszelki obraz rzeczywistoœciboskiej i nadziemnej, wyra¿ony za pomoc¹ kategorii ludzkich i ziemskich”. E. Fromm 3 z koleizwraca uwagê na pos³uguj¹cy siê metafor¹ symboliczny jêzyk mitu, w którym „œwiat zewnêtrznystanowi symbol œwiata, dusz i umys³ów”, i który umo¿liwia nadanie sensu ludzkiej egzystencji orazdoœwiadczenie nieskoñczonoœci. W micie bowiem, zdaniem filozofa, zawarte jest jednoczeœnie to,co nieskoñczone, wieczne oraz to, co teraŸniejsze; to co historyczne i to, co ahistoryczne.1 Słownik pojęć i tekstów kultury, pod red. T. Dobrzyńskiej i in. Warszawa 2002, s. 174. Za: R. Barthes.2 A. Podsiad, Z. Więckowski, Mały słownik terminów i pojęć filozoficznych. Warszawa 1983, s. 219. Cyt. za: R. Bultman3 Słownik pojęć i tekstów kultury, dz. cyt., m. cyt.138


Omawiaj¹c mityzacjê œwiata przedstawionego w poezji Adama Nowaka, oprê siê na teoretycznychrozwa¿aniach dotycz¹cych mitu, œwiadomoœci mitycznej oraz myœlenia mitycznegozawartych w dwóch pracach: Józefa Ni¿nika „Symbole a adaptacja kulturowa” 4 oraz DariuszaWadowskiego „Mit jako zwornik czasu i przestrzeni” 5 .Zasadnicz¹ cech¹ œwiadomoœci mitycznej 6 jest fakt, i¿ pojmuje ona œwiat wprost i wy³¹cznie zapomoc¹ zmys³ów. Jako realne i prawdziwe przyjmuje tylko to, co przynosz¹ bezpoœrednie wra¿eniai nie odnosi siê do niczego poza nimi. Odkrywcz¹ potêgê wra¿eñ odnajdujemy w utworachNowaka, który wy³¹czne za ich pomoc¹ poznaje œwiat. Poniewa¿ wszelkie jego spostrze¿enia nasycones¹ emocjami, równie¿ próba zrozumienia œwiata staje siê nie aktem intelektualnym, leczemocjonalnym. Rzeczywistoœæ jest wiêc przez niego pojmowana nie tylko jako œwiat zewnêtrzny,ale tak¿e ca³a gama wype³niaj¹cych go odczuæ, doznañ i emocji. Cokolwiek zatem poeta dostrzega,otacza specjaln¹ atmosfer¹ - radoœci, nieszczêœcia, lêku, przygnêbienia czy radoœci. Wa¿ne,a wiêc warte opisania, staje siê dla niego tylko to, co oddzia³uje na sferê uczuciow¹, co wyzwalaw nim - twórcy i bohaterze wiersza - okreœlone emocje. Bowiem „rozumieæ” rzeczywistoœæ w kategoriachmitycznych, znaczy przede wszystkim „odczuwaæ” j¹. W poezji Nowaka owo„odczuwanie” œwiata pe³ni funkcjê nadrzêdn¹. Podobnie zreszt¹ jak wiara w jego harmoniê, którapowoduje, ¿e w wierszach nie pojawia siê pytanie „dlaczego?”, poniewa¿ jedyn¹ mo¿liw¹odpowiedzi¹ na nie jest – „bo taki jest porz¹dek œwiata”, lub – u¿ywaj¹c s³ów Nowaka – „jest tak,jak byæ mia³o” (I TYLKO TO WIEM, Trudno nie wierzyæ w nic). Nie oznacza to jednak biernego podporz¹dkowaniakolejom losu i zrzucania wszystkiego na barki przeznaczenia. Tak samo jak w ów ³ad,wierzy Nowak w to, ¿e to cz³owiek posiada znacz¹cy wp³yw na swoje ¿ycie i odpowiada za to jakono przebiega. Zdarzenia przypadkowe, nieprzewidziane odgrywaj¹ rolê istotn¹, jednak tylko odcz³owieka zale¿ne jest, jak te zdarzenia wp³yn¹ na jego los.Charakterystyczn¹ cech¹ analizowanej twórczoœci jest obecnoœæ w niej pierwiastków sacrum.Dzieje siê tak, poniewa¿ w œwiadomoœci mitycznej uczucia, jakie u cz³owieka stwarza otaczaj¹cyœwiat, s¹ istot¹ podzia³u przestrzeni mitycznej na to co niezwyk³e, œwiête – sacrum, i to co zwyk³e,nieuœwiêcone – profanum. Poszczególne elementy rzeczywistoœci s¹ wiêc zagra¿aj¹ce lub ¿yczliwe,radosne lub napawaj¹ce lêkiem. W przestrzeni poetyckiej Nowaka istnienie zarówno sacrum, jak iprofanum jest widoczne chocia¿by w utworze pt. W WIELKIM MIEŒCIE (Sufit), w którym mo¿emyspotkaæ tak id¹cych po ulicy ludzi, jak i anio³y, gwiazdorów, czy policjantów. Wszyscy s¹ równoprawnymibohaterami przedstawionej codziennoœci.Obecnoœæ sacrum w poezji powoduje, i¿ œwiat staje siê bardziej przyjazny cz³owiekowi.W chwilach smutku, zw¹tpienia, lêku czy samotnoœci pojawia siê zawsze jakiœ „palec bo¿y”, którygo chroni i otacza opiek¹, np. w postaci Anio³a Stró¿a:oto widaæ id¹ ludzieprzy wystawach i o cudziemyœl¹ i nareszcienad g³owami anio³ leciod tej pory komuœ w ¿yciubêdzie znacznie lepiej(W WIELKIM MIEŒCIE, Cztery)czy spadaj¹cej z nieba gwiazdy:jeszcze tyle gwiazdspadnie w nasze d³oniew niespokojny czaska¿da z nich zap³onie(NIE BÊDZIEMY, Sufit)4 J. Niżnik, Symbole a adaptacja kulturowa. Warszawa 1985, s. 91-103.5 D. Wadowski, Mit jako zwornik czasu i przestrzeni, w: Tożsamość polska i otwartość na inne społeczeństwa pod red.L. Dyczewskiego. Lublin 1996, s. 61-71.6 J. Niżnik za E. Cassirerem stosuje zamiennie pojęcie mit, świadomość mityczna i myślenie mityczne, zaznaczając jednocześnie,że mit jest formą przeżywania rzeczywistości i wyraża świadomość mityczną w działaniu – zob. J. Niżnik, dz.cyt., m. cyt.RECENZJE I OMÓWIENIA139


Mityczny charakter omawianych wierszy polega równie¿ na tym, ¿e nie ma w nich wyrazistegorozró¿nienia pomiêdzy jaw¹ a snem. Wszystko dzieje siê na ich pograniczu: po ulicach WielkiegoMiasta spaceruj¹ anio³owie, dzieci rozmawiaj¹ z gwiazdorami, a po Mlecznej Drodze toczy siê wóz.Nawet s³owa, którymi „mówione” s¹ wiersze sprawiaj¹ czasem wra¿enie mamrotanych przez sen.Nie ma tu tak¿e wyraŸnego rozgraniczenia pomiêdzy ¿yciem i œmierci¹. Œmieræ jest dla Nowakazjawiskiem naturalnym, nietragicznym i niestrasznym. Stanowi etap ¿ycia i jest jedynie momentemzmiany miejsca pobytu duszy:jak znajdê siê w niebienapiszê do ciebiejestem niewidzialny(...)s¹ œwiaty i cudaod cudów siê fruwajestem niewidzialnyi frunie siê lekkoi wierzy dalekojestem niewidzialny(NIE TYLKO DLA CIEBIE, Niecud)Atrybutem poezji Nowaka jest równie¿ brak w niej faktów obojêtnych. W przestrzeniach mitycznychbowiem nie ma zjawisk znaczeniowo pustych. Wszystko ma charakter pozytywny lubnegatywny, jest dobre lub z³e, poniewa¿ mit wyposa¿a ka¿d¹ cz¹stkê rzeczywistoœci w okreœloneznaczenie, znosz¹c podzia³ na przedmioty i istoty ¿ywe 7 .Zabiegi mityzacyjne w literaturze stanowi¹ próbê odnalezienia, czy te¿ zdefiniowania w³asnejto¿samoœci. Pomagaj¹ w poszukiwaniach odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”, które to poszukiwania,jeœli siê ich podj¹æ, zawsze dotykaj¹ problematyki czasu i przestrzeni, rz¹dz¹cych siê w micieswoistymi prawami.Czas w poezji Nowaka jest wiêc czasem operuj¹cym na wielu poziomach jednoczeœnie,poszczególnych zdarzeñ nie mo¿na ustawiæ w szeregu chronologicznym, wskazaæ ich przyczynyi konsekwencje. Przesz³oœæ, przysz³oœæ i teraŸniejszoœæ istniej¹ obok siebie, przeplataj¹ siê wzajemnie,nie przemijaj¹, lecz wci¹¿ powracaj¹ i aktualizuj¹ siê:w tym a nie w innym miejscuw tej chwili albo za chwilêu zbiegu ulic czy w przejœciugdzie jestem albo ju¿ by³em(JESTEM TYLKO PRZECHODNIEM, Trudno nie wierzyæ w nic)Cykliczny charakter czasu mitycznego, jest oparty na powtarzaj¹cej siê serii przeciwieñstw;dzieñ przeplata siê w nim z noc¹:œwiat³o z kolejnym œwitemci¹gle nazywam ¿yciemktóre spokojnie toczysw¹ nieuchronnoœæ nocyokresy rozwoju z okresami upadku:lecimy w dó³czasem w górê wtedy wszêdzie jest za daleko(POD NIEBEM, Cztery)(SUFIT, Sufit)7 P. Czapliński, P. Śliwiński, dz. cyt., m. cyt.140


œwiat ciemnoœci ze œwiatem jasnoœci:spójrz – widzêa w ciemnoœci trwams³yszêa stworzy³eœ ciszê(SPÓJRZ – WIDZÊ, Niecud)Dualizm charakterystyczny dla œwiadomoœci mitycznej widoczny jest tak¿e w utworze RATUJ(Niecud):oto zdarzeniea mo¿e niewszystko jest dobrzei wszystko jest Ÿle(...)oto godzinaczarna i z³awszystko jest nie taki wszystko jest tak.Wa¿n¹ cech¹ mitycznego postrzegania czasu jest jego sakralizacja. Ka¿dy czas mo¿e staæ siêczasem œwiêtym, w ka¿dym momencie trwanie mo¿e przekszta³ciæ siê w nieskoñczonoœæ, awydarzenia odbywaj¹ce siê w czasie œwiêtym zawsze posiadaj¹ tê sam¹ moc i œwie¿oœæ. Nowakujmuje to doœæ dosadnie mówi¹c:ka¿da chwila jest œwiêtaka¿da chwila jest dziœ(TYLE BÊDZIE, Sufit)Przestrzeñ mityczna, podobnie jak czas, jest niejednorodna, ka¿dy jej aspekt posiada symbolicznysens. Warunkuje ona dzia³alnoœæ cz³owieka przez nasycenie jej treœciami emocjonalnymi,religijnymi i aksjologicznymi. W poezji Nowaka ka¿dy element przestrzeni jest okreœlony, mo¿e byœdobry lub z³y, œwiêty lub œwiecki, napawaj¹cy lêkiem lub koj¹cy. Obszar œwiêty, a wiêc „wa¿ny”,„mocny”, to w³aœnie ów „mikroœwiat”, który stanowi jedyne miejsce prawdziwe, bo ca³e jegootoczenie to bezkszta³tny, rozbity œwiat. Obecnoœæ obszaru œwiêtego pomaga uporz¹dkowaærzeczywistoœæ, przeciwstawiaj¹c bez³adnym fragmentom przestrzeni œwiat „swój”, co dajemo¿liwoœæ przezwyciê¿enia niepokoj¹cej anonimowoœci miejsca i „ujarzmienia” go.Cz³owiek – zdaniem S. Cieniawy 8 – mimowolnie uœwiêca wszystko, poniewa¿ wszystkiemunadaje wartoœæ. Bez twórczoœci mitycznej, nie móg³by ani wytyczyæ, ani tym bardziej zrealizowaæ¿adnego celu. Nie potrafi³by cieszyæ siê ¿yciem i œwiatem, nie posiada³by indywidualnych wizji,wiary w siebie i ludzi, nadziei. W³aœnie ta „wrodzona” zdolnoœæ twórczoœci mitycznej podtrzymuje¿ycie psychiczne i duchowe cz³owieka, nawet wtedy, gdy jest on sfrustrowany i bliski rozpaczy.Dlatego miêdzy innymi twórczoœæ Adama Nowaka wywiera tak pozytywny wp³yw na odbiorcê.Pozwala mu wierzyæ, ¿e nie jest sam, ¿e mo¿e jeszcze odnaleŸæ si³ê, by zmierzyæ siê z przeciwnoœciamilosu, bo ktoœ lub coœ nad nim czuwa. Niesie nadziejê, pomaga w chwilach zw¹tpienia,a przede wszystkim, wprowadza do œwiata spokojnego, uporz¹dkowanego i koj¹cego, czyni¹cz ka¿dego odbiorcy mieszkañca tego¿ œwiata, wtajemniczonego uczestnika magii.8 S. Cieniawa, Mit raju, raj mitu. Poznań, s. 122.Cytowane utwory pochodzą z płyt: To ja (1993), Cztery (1994), Sufit (1996), Niecud (1998) wydanych przez POMATOMEMI oraz z płyty Trudno nie wierzyć w nic (2003) wydanej przez POLSKIE RADIO S.A., a także z tomiku poezjipt. Z rozmów (Filmar, Warszawa 2000).RECENZJE I OMÓWIENIA141


Wywiad-rzeka niezbyt osobistyStanis³aw Turowski, Bez retuszu. Wywiad rzeka, Gubin 2005, 160 s.Wiem, czym powinien byæ wywiad-rzeka, w tej kwestii mam wa¿ne dla siebie oczekiwanie. Przypomocy tej formy, g³ównie w ten sposób (oczywiœcie zawsze istnieje mo¿liwoœæ napisania powieœcibiograficznej lub po prostu dobrej biografii) istnieje szansa szerokiego i dog³êbnego przedstawieniawizerunku, w zasadzie ¿ywota, cz³owieka – jego losu, myœli, pogl¹dów i dokonañ. Tu wa¿nejest, ¿e on sam w swojej nieprzeciêtnoœci jest dopuszczony do g³osu, a wiêc mo¿na dysponowaæautentycznym przekazem. Dobry rozmówca stara siê jak najwiêcej wyci¹gaæ, nie pozwalaj¹c nanazbyt daleko id¹c¹ sugestywnoœæ. W ka¿dym razie bohater musi byæ celem, ca³a jego podmiotowoœæ,w której zwykle coœ wa¿nego siê odzwierciedla dla czasu, w którym ¿yje. Tote¿ kiedydotar³a do moich r¹k ksi¹¿ka Stanis³awa Turowskiego z Gubina pt. „Bez retuszu”, opatrzona podtytu³em„wywiad rzeka”, te oczekiwania siê we mnie obudzi³y. A wraz z nimi ciekawoœæ cz³owieka,którego rzecz (ksi¹¿ka) dotyczy. Ten¿e winien nosiæ w sobie okreœlon¹ w³asn¹ duchow¹ rzeczywistoœæ,uczucia, doœwiadczenia itp. Ciekawoœæ jakiejœ wy¿szej racji, dla której te wszystkie indywidualneprzymioty i prezentowane s¹dy w ca³ym splocie doraŸnych doœwiadczeñ i dla mnie coœ mog¹znaczyæ. Muszê od razu zauwa¿yæ, ¿e dozna³em uczucia zawodu. A szkoda. Ta w³aœnie ksi¹¿ka niezawiera niezbêdnej dozy podmiotowoœci istotnej dla procesu czytelniczej konfrontacji. Jest wywiadem-rzek¹i jakby nie spe³nia tego typu formy kryteriów. Chcia³bym z jej bohaterem stan¹æ twarz¹w twarz, a nie jest mi to niestety dane, albowiem zosta³ on w sposób dalece id¹cy odpersonalizowany.Co prawda wiemy, ¿e to ktoœ po czterdziestce, niedawno zrobi³ maturê, jest kierowc¹, aleju¿ nie wiadomo zupe³nie jakiego typu pojazdu, co te¿ jest nie bez znaczenia. Pobrzmiewa mi wtym ca³ym zabiegu ton fikcyjnoœci i kamufla¿u, który z niewiadomych powodów jest realizowany.Nie dowiemy siê wiêc o ¿adnych osobistych sprawach. Czy mo¿na temu zaufaæ? Czy mo¿e jawiæsiê wiarygodnie ktoœ, kto pod mask¹ anonimowoœci, bo nawet imiê zosta³o zmienione, wypowiadasiê wiele, to prawda, na wszelakie tematy. Ale tylko i wy³¹cznie przedmiotowo. Podziwiam nawetambicjê Turowskiego, jego skrzêtnoœæ, by nie uroniæ nic z autentyzmu tej „bardzo d³ugiej rozmowy”,której zaoszczêdzono „fachow¹ obróbkê jêzykow¹”, z czym mogê siê nawet zgodziæ, gdy¿kanon rozmówcy mo¿na uznaæ za priorytetowy, ale có¿ mi po takim autentyzmie przekazu, jeœlistoj¹ za nim tylko s³owa, s³owa, s³owa. Nie ma zaœ metki, odcisku rêki, potu, strachu, radoœci anipodpisu. Poza tym mamy do czynienia z rodzajem sprzecznoœci, konfliktu pomiêdzy dyskursemjêzyka mówionego a poetyk¹ felietonu. Dla mnie oczywiste jest, ¿e tak siê autentycznie, ¿ywo,raczej nie mówi. Zreszt¹ mniejsza o to. I owszem, jesteœmy w stanie zweryfikowaæ œwiatopogl¹dowego Marka, jego racjonalistyczne i racjonalne podejœcie do wielu spraw wspó³czesnoœci. Mo¿nauznaæ, ¿e na ka¿dy temat ma wyrobiony pogl¹d, a tych tematów i zagadnieñ, które porusza s¹dziesi¹tki (rodzina, ma³¿eñstwo, mi³oœæ, œmieræ, Koœció³, wojsko, eutanazja, regionalizm, kultura,sport, media, alkoholizm, prostytucja, narkomania, zdrowie, kosmetyki, depresja, mobbing, listy,ksi¹¿ki, ¿ebractwo...), ale to mo¿e nie wystarczyæ. W pewnym momencie jawi¹ siê te wypowiedzijako rodzaj omnipotencjalnego mêdrkowania, a temu jak wiadomo nie do koñca towarzyszy powaga.No bo jak¿e mo¿na znaæ siê na wszystkim? Czy w tym rzecz, by doœæ szablonowo, poszczególnezagadnienia rozpatruj¹c przez uwarunkowania ekonomiczne, demonstrowaæ swoj¹ wszechogarniaj¹c¹kompetencjê, czy raczej winno chodziæ o wybór kwestii dla siebie wa¿nych. Mówi¹c w tensposób, np. o uczuciach serwuje autor zwyczajne g³upstwa lub wulgaryzuje (mi³oœæ, ma³¿eñstwo).Jeœli siêgam do okreœlonego wywiadu-rzeki, to nie dla liczmanu s¹dów, ale raczej dla okreœlonejwizji intelektualnej, a w tym i biografii, poznania losu i warunków towarzysz¹cych realizacji wszystkichdokonañ, które ma na swoim koncie bohater. I tylko taka wartoœæ mo¿e mnie obchodziæ, nieposzczególne, wygadane jednostkowe treœci, z którymi raz (owszem) zgadza³em siê a innym razemnie zgadza³em. W ksi¹¿ce „Bez retuszu” zaprzepaszczono szansê pokazania cz³owieka. A wiêc,mimo niebagatelnego wk³adu pracy, trudno j¹ uznaæ za istotn¹. Nie tworzy legendy tego przepytywanegocz³owieka. Byæ mo¿e dlatego, ¿e - jak czytam - sam bohater do autoprezentacji nie by³przekonany. W gruncie rzeczy nie dostrzeg³ szansy pokazania w³asnego ja, zdecydowa³ siê wiêcpokazaæ to, co ogólnie sk¹din¹d jest wiadome. Czy o to jednak chodzi³o?Czes³aw Sobkowiak142


Czytajmy poezjê!Andrzej K. Waœkiewicz przekonuje, ¿e wartoAndrzej K. Waœkiewicz, Historia. Poezja. Los, Kielce 2005, 292 s.W roku 1962 w wierszu pod tytu³em Wieczór autorski Wis³awa Szymborska dowcipniei przewrotnie skar¿y³a siê na dolê bycia poet¹, czyli kimœ niedzisiejszym, kto liczyæ mo¿e conajwy¿ej na w¹t³y i anemiczny aplauz grupki wielbicieli z³o¿onych w wiêkszoœci z cz³onkównajbli¿szej rodziny, kilku egzaltowanych starszych pañ i paru nieszczêœliwie zakochanych niezbytatrakcyjnych nastolatek, a czasem tylko przypadkowych przechodniów:Muzo, nie byæ bokserem tojest nie byæ wcale,Rycz¹cej publicznoœciposk¹pi³aœ nam.Dwanaœcie osób jest na sali,ju¿ czas, ¿ebyœmy zaczynali.Po³owa przysz³a, bo deszcz,pada,reszta to krewni. Muzo.Dziœ diagnoza noblistki wydaje siê równie, a mo¿e jeszcze bardziej, aktualna ni¿ przed czterdziestomatrzema laty, a kwestia czytania poezji przez spo³eczeñstwo, które ma ambicjê zostaniaspo³eczeñstwem konsumpcyjnym (co w naszych realiach doœæ kiepsko wychodzi) jest kwesti¹niemal¿e wstydliw¹. OdpowiedŸ na pytanie „Kto czyta poezjê?” znów brzmi wiêc tak samo, a szkoda,bo, jak przekonuje Andrzej K. Waœkiewicz (nomen omen poeta, krytyk literacki i wydawca wjednej osobie ) w swojej nowej ksi¹¿ce, czytaæ poezjê nie tylko trzeba ( i to wcale nie ze szkolnegoobowi¹zku), ale naprawdê warto. O tym, w jaki sposób zachêca do niej czytelnika – za chwilê.Najpierw s³ów kilka o samym zbiorze szkiców, sk³adaj¹cych siê na ksi¹¿kê Waœkiewcza, a któreAutor publikowa³ ju¿ wczeœniej osobno, teraz zaœ – znalaz³szy dla nich wspóln¹ formu³ê i ³¹cz¹c¹ jemyœl przewodni¹ – zamieœci³ w jednym tomie. Z jego ok³adki spogl¹daj¹ na nas z fotografii twarzedoskonale (w odró¿nieniu od poezji niestety) znane: przystojna i na zawsze ju¿ m³oda twarzKrzysztofa Kamila Baczyñskiego, skupiona jakby w oczekiwaniu katastrofy – Józefa Czechowicza,pewna siebie, wysoko uniesiona – Juliana Przybosia, chmurna – Cypriana Kamila Norwida, zdecydowana– W³adys³awa Broniewskiego i wreszcie, obronnym gestem zas³aniaj¹ca siê rêk¹ trzymaj¹c¹papierosa – zamyœlona twarz Mirona Bia³oszewskiego.Co ³¹czy poetów tak ró¿nych generacji, czasów i g³oszonych programów poetyckich – od XIXwiecznegojeszcze Norwidowego olœnienia s³owem i romantycznie tragicznego zapisu prze¿yæpokolenia Kolumbów u Baczyñskiego poczynaj¹c, poprzez nowatorskie propozycje pierwszej(Przyboœ) i drugiej (Czechowicz) awangardy miêdzywojennej, a¿ do rewolucyjnie ¿arliwej poezjiBroniewskiego i rewelacyjnych, bij¹cych na g³owê wszystkie dotychczasowe eksperymenty awangard,pomys³ów Bia³oszewskiego ?Andrzej K. Waœkiewicz odpowiada na to pytanie bardzo szeroko i wyczerpuj¹co w Przedmowie,wskazuj¹c na ca³y szereg zale¿noœci i powi¹zañ pozwalaj¹cych po³¹czyæ analizê problematyki twórczoœcitak ró¿nej w sferze poetyki, œwiatopogl¹du jej autorów, sposobu widzenia przez nich œwiatai odbioru rzeczywistoœci. Oddajmy mu zatem g³os:Przygotowuj¹c do powtórnego wydania szeœæ szkiców publikowanych niegdyœ osobno (w seriachPrzewodnik po lekturach warszawskiego Domu Wydawniczego „Jota” i „Analizy Literackie”gdañskiego Wydawnictwa M. Ro¿ak), zauwa¿y³em, ¿e sk³adaj¹ siê one w pewn¹ ca³oœæ. Nie tylkodlatego, ¿e opisuj¹ twórczoœæ poetów, zajmuj¹cych kluczowe miejsca w dziejach nowoczesnejpoezji polskiej. Tak¿e dlatego, ¿e – niejako nadprogramowo – rozwa¿aj¹ pewne problemy teoretycznoliterackiei z zakresu socjologii literatury, które determinowa³y rozwój literaturyRECENZJE I OMÓWIENIA143


144dwudziestowiecznej. Od miejsca, jakie pisarz zajmuje w spo³eczeñstwie rynkowym, rz¹dz¹cym siêregu³ami gospodarki towarowo-pieniê¿nej, wynikaj¹cych st¹d ról i spo³ecznych nastawieñ, poprzezrelacje literatura – wielkie ideologicznie okreœlone ruchy spo³eczne, wzajemne zwi¹zki literaturyi ideologii, pisarza i partii, z której programem siê uto¿samia, po problemy dynamiki zmian pokoleniowychi wewnêtrznej mechaniki ruchów pokoleniowych, problematykê grup literackich, poetykzbiorowych, a tak¿e rodzenia siê i wygasania nurtów poetyckich. W tle jest jeszcze problematykainstytucji literackich: czasopism, grup i zrzeszeñ pisarskich i ich „instytucji zale¿nych”,a tak¿e ich relacji z dominuj¹cymi w epoce instytucjami spo³ecznymi.Dla mnie wspólnym mianownikiem ³¹cz¹cym wszystkie szkice jest chyba przede wszystkimtemat w polskiej literaturze – stale – a przynajmniej od czasów romantyzmu – obecny, a przy tymsporny i trudny. Temat ten, zwiêŸle formu³owany przez Waœkiewicza w tytule ksi¹¿ki, a mianowiciepolska historia i polski los, na które nasza literatura nigdy nie pozostawa³a obojêtna. Ba, te kwestiewielokrotnie – zw³aszcza w perspektywie odbioru spo³ecznego – przybiera³y charakter imperatywumoralnego i obywatelskiego. Dla samej literatury zaœ stawa³y siê sporem o jej funkcje i znaczenie,o rolê i powinnoœci twórcy.Konflikt ten z kolei sprawi³, ¿e literatura polska pop³ynê³a dwoma zasadniczymi, rozbiegaj¹cymisiê nurtami, z których pierwszy deklarowa³ wiernoœæ dawnym patriotyczno-ideologicznym mitomi klasycznym zasadom formalnym (dryfuj¹c czasem niebezpiecznie blisko w stronê doktrynerstwai propagandy) , drugi zaœ skupia³ niepokornych (jak choæby Gombrowicz) sceptyków, nieufnychwobec wszelkich prawd zastanych i stwierdzeñ zbyt ³atwych i oczywistych. To ci ostatni szczególniestali siê motorem napêdowym literatury i to o nich pisa³ Tadeusz Drewnowski w swojej interesuj¹cejsyntezie dziejów powojennego piêædziesiêciolecia polskiej literatury, ¿e wpisywali siêw nurt, który podj¹³ „ trudne wewnêtrznie powik³ane dziedzictwo. Jednostronnoœci dominuj¹cejtradycji tyrtejskiej, patriotyzmowi wyidealizowanemu i anachronicznemu pragn¹³ przeciwstawiæpatriotyzm dojrza³y, krytyczny, wyci¹gaj¹cy wnioski z doœwiadczeñ historii”.Jak trafny by³ to os¹d (notabene formu³owany g³ównie w odniesieniu do pisarstwa pokolenia1956) pokazuje dziœ kierunek rozwoju literatury polskiej w dwóch ostatnich dziesiêcioleciach, znaczonypolemik¹ kolejnego, bo debiutuj¹cego na pocz¹tku lat dziewiêædziesi¹tych w diametralniezmienionej rzeczywistoœci spo³eczno-politycznej, pokolenia zwolenników tradycji i przesz³oœciz rówieœnikami, którzy chc¹ „ruszyæ z posad bry³ê œwiata”, wychodz¹c poza ciasny zaœcianek polskichuprzedzeñ i idiosynkrazji.Niezale¿nie jednak od czasów i okolicznoœci, podzia³y te wcale nie musz¹ byæ jednoznacznei rozstrzygaj¹ce (co czêsto prowadzi do uproszczeñ) i uwaga ta dotyczy, jak mo¿na siê domyœlaæ,tych poetów, którzy nie daj¹ siê ³atwo zaszufladkowaæ, umieœciæ w jednej przegródce klasyfikacyjnej.Do takich zaœ niew¹tpliwie nale¿¹ analizowane przez Waœkiewicza twórcze indywidualnoœci.Udaje siê Autorowi ksi¹¿ki wydobyæ te aspekty ich twórczoœci, które œwiadcz¹ nie tylko o niezale¿noœciwypowiadanych s¹dów, przenikliwoœci ocen i dalekowzrocznoœci, ale tak¿e wskazuj¹ naniezwykle cenny (równie¿ dla literatury) dar czy umiejêtnoœæ uzyskiwania dystansu wobec tychwszystkich momentów polskiej historii, które w sposób ¿ywotny wp³ywaj¹ na stan i kondycjêspo³eczeñstwa i narodu.I tak, pod¹¿aj¹c szlakiem wytyczonym przez Waœkiewicza w Historii. Poezji. Losie odkrywamyna przyk³ad ze zdumieniem, jak mocno niektóre koncepcje Norwida s¹ komentarzem do dziejówPolski o sto piêædziesi¹t lat póŸniejszej i pozornie tylko bogatszej o pewne doœwiadczenia, bo wci¹¿chyba nie potrafi¹cej wyci¹gaæ ze swej bolesnej przesz³oœci w³aœciwych wniosków:Czyn – pisze Waœkiewicz o poezji C. K. Norwida – czyli bezrefleksyjny poryw, przeciwstawionyjest czynowi wynikaj¹cemu ze zrozumienia i przemyœlenia praw historii. W liœcie do J. B. Zaleskiegoz 7 II 1852 r. pisa³ :U nas p o œ w i ê c e n i e to jest dopiero a¿eby umieæ s t r a c i æ w s z y s t k o d l a s p r a w y– zacna precepta i konieczna, powtarzam, Starego Zakonu precepta, ale u nas jeszcze nie pojmujesiê p o œ w i ê c e n i e jako zale¿¹ce na tym, a¿eby wszystko z y s k a æ d l a s p r a w y.I dlatego jest popió³.Popió³, czyli klêska. Czyli – nieskutecznoœæ ofiary.Zakwestionowana zostaje wiêc, po pierwsze, norma ¿o³nierza-straceñca jako jedyny wzórpatriotyzmu. Œmierci dla sprawy przeciwstawione zostanie ¿ycie dla sprawy. Po drugie – nie tylko


z powodów utylitarnych (skutecznoœæ dzia³ania), ale przede wszystkim moralnych zakwestionowanazostanie polityka zemsty. To jeden z g³ównych motywów „monodii” Zwolon.W dziejow¹ panoramê i ich ocenê kreœlon¹ w polskiej poezji wplataj¹ siê dzieje i losy indywidualne,równie jak wielka historia, a mo¿e za jej spraw¹, dramatyczne i skomplikowane: tragedie¿yciowe (Broniewski to jedna z najtragiczniejszych postaci w historii wspó³czesnej poezji polskiej),poczucie wyobcowania (Bia³oszewski) i brak zrozumienia u sobie wspó³czesnych, wreszcieniepotrzebne i przedwczesne œmierci, jak ta która spotyka Czechowicza w bombardowanymLublinie. No i oczywiœcie wielka poezja, która broni siê sama, niezmiennie zachwyca swym piêknemi sk³ania – jak dowodzi A. K. Waœkiewicz – do jak najbardziej wspó³czesnej i aktualnej refleksjio œwiecie i cz³owieku.Formu³a ksi¹¿ki, „zalecanej do u¿ytku w szko³ach œrednich i akademickich”, u³atwia poruszaniesiê po nieznanych dla wielu, a fascynuj¹cych i na pewno godnych odkrycia obszarach polskiej literatury,„Jest bowiem tak – zachêca Waœkiewicz – ¿e utwór, który nas poruszy³ w pierwszym czytaniu,potem, gdy wiemy wiêcej i o samym tekœcie, i o autorze, i gdy nadto znamy literaturoznawczeinstrumentarium – w kolejnych lekturach ods³ania sensy, jakich siê nie domyœlaliœmy. Ta zaœ wiedzaprzenosi siê tak¿e na inne doœwiadczenia, nie mieszcz¹ce siê ju¿ w kanonie lektur obowi¹zuj¹cych,uzupe³niaj¹cych, podsuniêtych przez polonistê”.A zatem – czytajmy poezjê, a jeœli trochê siê jej boimy – przytaczaj¹c argument o niezrozumia³oœciczy oderwaniu od ¿ycia – poszukajmy przewodnika. Jest w zasiêgu rêki – w postaci ksi¹¿kiA. K. Waœkiewicza, który znakomicie odnajduje siê w roli cicerone.Anna SzóstakMoja niezupe³na zgoda – uwagi do esejuUrszuli Ma³gorzaty Benki pt. „Psychomitopolityka”Smutny tekst i zostawiaj¹cy ma³o nadziei. Czyta siê go z bolesnym namys³em, bo czytaæ obojêtnienie sposób. Po przeczytaniu nurtuje nadal. Oczekuje niema³ej wiedzy od potencjalnegodyskutanta i wymaga skupienia, by nie zb³¹dziæ w labiryntach myœli Autorki, by w œlad za ni¹przeskakiwaæ rowy czasu i miejsca. Dr¹¿y nowe, mroczne korytarze w myœlach czytelnika. Lecz -jeœli dot¹d nie by³y one œwietliste, to czy znajd¹ k³êbek, który wyprowadzi na œwiat³o? Czytaj¹c –czu³am przep³ywaj¹ce falami odczucia sprzeczne, chwilami burzliwe, czasem rzucaj¹ce o ska³y…Czy jednak droga Autorki jest jedyn¹? O ka¿dej rzeczy mo¿na rozprawiaæ, ka¿demu dowodowiprzed³o¿yæ inny. Daleka jestem od sofistycznych praktyk, lecz s¹dzê, ¿e w materii takniedookreœlonej, jak¹ jest psychika i jej odwzorowanie w mitach, tropienie tego¿ w codziennoœcii historii, zawsze bêdzie interpretacj¹. Tyle¿ dzie³a, co œwiata. Inaczej sztuka, dowód jakoœcicz³owieczego istnienia, nie znaczy³aby nic lub niewiele. Nawet historia nie jest jednoznaczn¹.Dlatego przyjmujê esej Urszuli Benki jako powód myœlenia (bolesnego, mi³e mity podwa¿aj¹cego)i dyskusji, ale w niektórych konstatacjach, pewnikach i wnioskach – wo³am: nie! Nie mówiê, ¿eAutorka nie ma racji. Ma! Tyle, ¿e z niektórymi racjami nie zgadzam siê. Nie chcê, nie przyjmujê ich.Nie s¹ z mego ducha. Powiada „Bhagawad-Gita”: „Z wiary jest cz³owiek utkany. W co wierzy, tymjest”, choæ - jak twierdzi Henryk Elzenberg – czasem wa¿niejsze jest to, w co chce wierzyæ…Esej opiera siê na podwójnym widzeniu cz³owieka. W mitach, mimo ¿e s¹ one pewnym uniwersum- widzimy jednostkê. Pragnienia, zmagania, winy i odkupienia pojedynczego cz³owieka.Cokolwiek w cz³owieku tkwi, jeœli „pozna samego siebie”, mo¿e zrozumieæ swoje przeznaczenielub pogodziæ siê z nieuchronnoœci¹, a tym samym nie przegraæ. Tak te¿ mity i baœnie s¹ tuwyk³adane. Gdy mowa o cz³owieku rzeczywistym - roztapia siê on w masie, procesach, nie wie osobie nic. I chyba za nic nie odpowiada, bo niemal nie istnieje jednostkowo, staje siê „ju¿ prawienic” znacz¹c¹ cz¹stk¹ spo³eczeñstwa. W tej dwoistoœci tkwi istota, j¹ diagnozuje Autorka, ale niedociera do sedna. Nie wyci¹ga konsekwencji z faktu, i¿ na huœtawce dziejów ustawia te dwa pojêcia:cz³owiek i zbiorowoœæ. Ma racjê w ocenie spo³eczeñstwa. Jest ono wypadkow¹ przeciêtnoœci,RECENZJE I OMÓWIENIA145


146mo¿na je opisaæ statystycznie. Dzia³aj¹ mechanizmy rozgrzeszaj¹ce: „nie ja”– to ludzie, œwiat,czasy. Ucieczka od ja? Tego Ja, o którym Fromm mówi, ¿e „jest na tyle silne, na ile jest aktywne”,i dodaje: „pod s³owem aktywnoœæ nie rozumiemy robienia czegoœ, lecz szczególn¹ w³aœciwoœætwórczego dzia³ania”. Nale¿eæ do grupy, zbiorowoœci, czy t³umu, to w pewien sposób rezygnowaæz siebieMa racjê Autorka, kiedy mówi, ¿e „bez naszego przyzwolenia” nie zapanowa³by komunizm, alenie ma, mówi¹c, ¿e o ile na nazizm odpowiedzieliœmy niejako pospolitym ruszeniem, odrzucaj¹cgo z ca³¹ moc¹, to tê „ideologiê” przyjêliœmy raczej bez oporu, podczas gdy, byæ mo¿e, powinnobyæ odwrotnie. Nie jest to a¿ tak proste. Oczywiste, ¿e komunizm „budowa³” na tym, co w ludziachnajs³absze, tak¿e na podœwiadomej chêci uwolnienia siê od odpowiedzialnoœci. Za z³o mo¿na winiæsystem, winê roz³o¿yæ a¿ do zagubienia œwiadomoœci z³a. S¹ jednak zasadnicze ró¿nice, tupominiête, a przenikliwie podkreœlone przez Besançona (bez ró¿nicowania z³a!). Nazizm dookreœla³wrogów, zapowiada³ niszczenie, g³osi³ wojnê, by budowaæ nowy œwiat jedynie dla swoich, by³ wiêcd¹¿eniem negatywnym. Komunizm, stokroæ bardziej zafa³szowany, g³osi³ ideologiê „pozytywn¹”i zapowiada³ „zbawienie powszechne”, odwo³uj¹c siê do hase³ pokojowych. Nazizm to ob³êd,z którego Niemcy mogli siê ockn¹æ, ale komunistyczna „reedukacja” k³amstwem w totalnieabsurdalnej rzeczywistoœci spowodowa³a ciê¿kie zatrucie. Autor „Przekleñstwa wieku” cytuje opiniêredaktora „L’ Humanité”, obrazuj¹c¹ b³¹d tzw. zaczadzenia: „Po Auschwitz nie mo¿na byæ nazist¹,ale po obozach sowieckich – mo¿na pozostaæ komunist¹”. Tê aberracjê skomentowa³ s³owami:„zaœlepienie nie zawiesza oceny moralnej”. Esej pomija te ró¿nice, nader istotne dla zrozumieniareakcji jednostek i zbiorowoœci. Mo¿na potêpiaæ t³um, trudno jednak od niego wymagaæ.Spo³eczeñstwo, „my” - to rodzaj abstraktu. Cz³owiek - ja, ty, to konkret. Od „ja” nale¿y wymagaæ.Co najmniej d¹¿eñ do zachowania „ja”, bo „umieæ nale¿eæ do siebie jest rzecz¹ najwiêksz¹ wœwiecie”, jak powiedzia³ Montaigne. Tak wymaga Zbigniew Herbert, ale i pomaga odnaleŸæ wartoœciwa¿ne dla cz³owieka osobnego. Autorka natomiast, z pewn¹ ironi¹ wykazuje, ¿e balansuje onmiêdzy dwoma biegunami, nie docieraj¹c do ¿adnego. Nie tak czytam Herberta! W jego pewnoœcii w¹tpliwoœciach znajdujê jednoznaczny sens jego poezji. Najwa¿niejsze nie to, co siê osi¹gnie,a d¹¿enie. Zamiar musi byæ prawy, bo on okreœla cz³owieka. Zachowanie godnoœci niezale¿nie odwarunków, Herbert umieœci³ na szczycie hierarchii wartoœci, które bêd¹c azylem, by³y równoczeœniewyzwaniem i wezwaniem. To Autorka pomija.W eseju góruje „ja” w liczbie mnogiej, ale „my”– roztapia siê w zbiorowoœci. Bojê siê takiegokierunku analizy. Bliski jest nie tyle Hegla, co jego nieprawych „synów”. Bojê siê, bo psychologiachc¹ca zast¹piæ filozofiê, opisuje cz³owieka przez prawa powszechne i mechanizmy, dzia³aj¹cew sposób sterowny. A przecie¿ nawet fizyka zna drobiny wymykaj¹ce siê prawom. Coraz trudniejtrafiæ myœl skierowan¹ na indywiduum, którego istotê uj¹³ Schopenhauer, jako punkt przeciêcia siêpodmiotu poznania i podmiotu chcenia. Jeœli ju¿, jest to „cz³owiek jako taki”, statystyczny model.Gór¹ wiêc psychologia spo³eczna i jej swoista „emanacja” – socjotechnika, wspó³czesny „rz¹ddusz”. Obróbka, jakiej podlegaj¹ zbiorowoœci oraz ów „cz³owiek z t³umu”, to niwelowanie œwiadomoœciindywidualnej na rzecz odruchów. S³u¿y jej kultura masowa przyjmowana niczym zbawczamanna, a aplikowana jako „opium dla mas”. Otó¿ „Psychomitopolityka” ociera siê, niestety, o takiogl¹d ludzkiego œwiata. Prawda, ¿e masy id¹ na boje i do obozów, wznosz¹ budowle i rewolucje,ale to jednostki decyduj¹, tworz¹ i zabijaj¹. Przede wszystkim myœl¹ i prze¿ywaj¹. Jeœli zatrzymamysiê na opisie stanu rzeczy i zadowolimy definicjami zamiast je podwa¿aæ – nie ruszymy z miejsca,a jeœli – to droga poprowadzi w dó³. Dok¹d jedn¹ z definicji pêtaj¹cych myœlenie bêdzie, ¿e „takies¹ czasy” i one tworz¹ cz³owieka, bêdzie takim, jakim opisa³a go Autorka. Istot¹ nêdzn¹ i nie wiem,czy godn¹ zainteresowania bogów. Nie ma „czasów”– s¹ ludzie. Przytaczane baœnie o naiwnych,uznanych za g³upich, m³odszych braciach mówi¹, ¿e to oni zdobywaj¹ szklane góry, przynosz¹matce wodê ¿ycia. Skarb – czêsto wraca to mistyczne wrêcz pojêcie – ich jest udzia³em, a przegranymis¹ w³aœnie ulegaj¹cy potocznemu, w³aœciwemu ogó³owi myœleniu, kieruj¹cy siê nied¹¿eniem, lecz zdobyciem. Siêgaj¹c w antyczn¹ interpretacjê mitów (Orficy, Platon, Owidiusz)widzimy, i¿ tylko ci, którzy wiedz¹, ¿e œwiat jest odbiciem – œwiat ten s¹ w stanie dŸwigaæ?Odbiciem idea³u w duszy, boskiej w nas iskrze. Fobie, kompleksy, szaleñstwo nie wystarcz¹, by„opowiedzieæ” cz³owieka, có¿ dopiero – zrozumieæ go i zinterpretowaæ. A one dominuj¹ w eseju,choæ przyznajê, ciekawe to interpretacje.


W¹tpliwoœci budzi widzenie sztuki. Autorka skupia uwagê na Pegazie, który wszak nie jest istot¹twórcz¹, a symbolem natchnienia sta³ siê w czasach nowo¿ytnych. Nie jest Ÿród³em sztuki, jak mo¿esugerowaæ imiê lub to, ¿e spod jego kopyt tryska³y Ÿród³a. Jest raczej ograniczeniem, bo musz¹ byægranice ciekawoœci i cz³owieczych zapêdów. Pegaz str¹ci³ zuchwa³ego jeŸdŸca i stukniêciem kopytaprzywo³a³ do porz¹dku rozbrykane Muzy. Ich siedzibê sprowadzi³ do w³aœciwych rozmiarów, niezagra¿aj¹cych niebu. Autorka pomija pochodzenie Muz, poczêtych przez Zeusa z Mnemosyne -Pamiêci¹, córk¹ Nieba i Ziemi, „kuzynk¹” Prometeusza, a w³aœnie ten mit siêga w istotê twórczejmyœli. Dlaczego nadaje takie znaczenie Pegazowi i jego ohydnej matce? S¹dzê, ¿e uwagaskierowana tylko na mroki duszy spycha nas (J¹?) na manowce. Owszem, ma uwodzicielski urokpomys³, by Ÿród³em sztuki (ciemnym i truj¹cym) uczyniæ Meduzê, ale urok to niebezpieczny.Poznanie w sobie z³a. Dlaczego tylko z³o? Co mo¿e pocz¹æ? Zbrodnie i zniszczenie! Po³¹czenieskrzyde³ z mocnymi kopytami - to hybris. Rumaka dosiada Bellorofont, rodzaj najemnika. WnukbluŸniercy i zbrodniarza, dziki wojownik, u¿ywaj¹cy Pegaza do wybijania wrogów. Nie w natchnieniuku Olimpowi szybuje. Wznosi go pycha niepokonanego specjalisty od rzezi. Gdzie¿ tu zdolnoœci,sztuka, myœl? Chyba, ¿e… obaj, jeŸdziec i koñ mieliby byæ protoplastami ob³¹kañczych ideologii,opartych na œmierci, lekcewa¿eniu ¿ycia – oczywiœcie cudzego. One te¿ nios¹ zdobywcówœwiata, by str¹ciæ ich w chwili, kiedy uwierz¹ we w³asn¹ potêgê, bogom równ¹. Ale - takiegowniosku Autorka nie wysnuwa…Rzecz w tym, ¿e esej dotyczy psyche poddaj¹cych siê, wiêc pokonanych, tworz¹cych swoje potwory.Paradoksalne ujêcie: w ofiarach totalitaryzmu ludziach, spo³eczeñstwach, narodach –zobaczyæ wspó³twórców totalitaryzmu. Czy dlatego, ¿e bez ofiary – nie ma kata? Zbyt proste, choæmyœl ta owija siê wokó³ masztu, jakim jest dla eseju totalitaryzm. To odwrócenie ról odczytywanepoprzez mity i baœnie jest efektowne, ale wynika z niego tyle, ¿e „statystycznie” i w masie jesteœmybezwolnymi ofiarami. Kategorie wielkich liczb, w których rozmywa siê jednostka. Dlaczego mamyw mitach takich tylko sk³onnoœci szukaæ, traktuj¹c s³aboœci jako istotê cz³owieka? Czy to ju¿ ca³aprawda, której sam nie chce o sobie wiedzieæ, nie chce zejœæ w labirynt, ani do Skarbca? Gdyby takmia³o byæ, obozy (koncentracyjne, „socjalistycznej demokracji”) nadal dzieli³yby œwiat zasiekami.Nie ma zgody na takie myœlenie. Wolê wierzyæ J. Cambellowi, do którego Autorka równie¿ siêodwo³uje. Nazwa³ on mity „kluczami do duchowych mo¿liwoœci cz³owieka”. Wolê wierzyæ s³owomArystotelesa, ¿e „cz³owiek przyczyn¹ i sprawc¹ swoich czynów”, bo „ilekroæ czyn jakiœ od naszale¿y, zale¿y te¿ od nas jego poniechanie i na odwrót – ilekroæ zale¿y od nas zaniechanie jakiegoœczynu, zale¿y te¿ od nas jego dokonanie”. Od czeluœci zabitej gorgony – wolê Apolla, czczonegoprzez Ateñczyków jako obroñca przed z³em, w obu jego funkcjach – leczniczej i wró¿ebnej.Nie godzê siê z wywodem historycznym i etycznym o totalitaryzmie w cz³owieku, mimo i¿brzmi frapuj¹co, a pozornie odpowiada na pytania wieku. Totalnie zorganizowane pañstwo i ¿ycieobywateli datuje Autorka od zaprowadzenia chrzeœcijañstwa. Czym wiêc by³a Sparta, odciêta odreszty œwiata, by wolna myœl nie sta³a siê rozsadnikiem, z super-policj¹, krypte¹ siej¹c¹ terror? A jejwychowanie dzieci w komunach, owa „równoœæ” (nawet nazywali siê „jednakowi”!), pogarda dlapiêkna i luksusu? Podobnie nie jest prawd¹, ¿e obozy koncentracyjne wymyœlili Anglicy w wojnieburskiej. Lord Kitchener by³ najwy¿ej pilnym czytelnikiem Tukidydesa, który opisuje taki obózza³o¿ony dla Ateñczyków w syrakuzañskich kamienio³omach (koniec ksiêgi VII). Esej daje jedn¹ zinterpretacji historii i psychologii, w której z faktów i s³usznych obserwacji, wyci¹gane s¹ bardzodalekie i swobodne czasem wnioski.Autorka wiele uwagi poœwiêca naszej trudnej historii, maj¹c za autorytet Józefa Mackiewicza.Nie nale¿ê do wielbicieli Sikorskiego, choæ nie z powodu jego polityki wschodniej. Jego decyzjeby³y pewnie koniecznoœci¹. ¯adne Ÿród³o nie wskazuje, by Stalin inaczej wypuœci³ z ³ap uwiêzionychi deportowanych, a ich ¿ycia nie wolno by³o poniechaæ. Nawet za cenê milczenia. Jest ahistoryzmemos¹d z dzisiejszego pu³apu wiedzy, ¿e przyjmowane w „ów czas”, w oparciu o ówczesneprzes³anki rozwi¹zania by³y z³e, czy haniebnie b³êdne. Polityka, jako wypadkowa koniecznoœcii mo¿liwoœci, mo¿e przynosiæ skutki odmienne od zak³adanych, czego dobitnym przyk³adem s¹zabiegi wokó³ zachowania pokoju, podsumowane w parlamencie brytyjskim przez Chamberleina w38 r.: „Rz¹d musia³ wybieraæ miêdzy hañb¹ a wojn¹; wybra³ hañbê i bêdzie mia³ wojnê”. S³owa JanaMasaryka wypowiedziane do lorda Halifax maj¹ podobny sens: „ Jeœli poœwiêcacie mój naród, abyzachowaæ pokój, bêdê pierwszym, który wyrazi wam wdziêcznoœæ. Je¿eli nie, niech Bóg maRECENZJE I OMÓWIENIA147


148w opiece wasze dusze.” Politycy w najlepszej wierze mog¹ b³êdnie oceniæ sytuacjê, tym bardziejmyliæ siê co do rozwoju wydarzeñ. Genera³ Sosnkowski by³ przekonany, ¿e podzia³ stref okupacyjnychpo wojnie, jest nieuchronny, co oznacza obecnoœæ wojsk sowieckich w Polsce. Jegopesymizm by³ realizmem. Czy jednak nieugiêta wiara ca³ego dowództwa w niepodleg³oœæ cokolwiekzmieni³aby w decyzjach wielkich tego œwiata? Czy mieliœmy si³y nacisku, bo przecie¿ argumentyracji - argumentami nie s¹? Mity a rzeczywistoœæ? Po có¿ czytaæ historiê przez edypalnekompleksy? Jeœli mit – to o Mariaszu. Choæbyœmy „wol¹ walki” œwiat zadziwili, œpiew o wolnoœcii honorze pod niebiosa wznieœli, mo¿e kamienie by p³aka³y, lecz to „bogowie” mieli moc „obedrzeænas ze skóry”. A Pegaz? Widz¹c mit przez wspó³czesnoœæ, powiedzia³abym tak: oto nasze pienia(spory na emigracji, ró¿ne w kraju postawy), by³y jak zawody Muz i Pieryd, a Polska jak Helikon.Olimp poczu³ siê zagro¿ony, wiêc wys³a³ wiatronogiego konia z prymitywnym jeŸdŸcem. Skutek?Pora¿ka dumnych, ale… Muzy s¹ córami Pamiêci. Spod mia¿d¿¹cych kopyta Pegaza trysnê³o jejŹRÓD£ONie zaparto siê Katyñskich Ofiar. Autorka obci¹¿a wszystkich wówczas ¿yj¹cych Polaków.Stawiaj¹c zarzut, nie mówi jak Rz¹d mia³ siê konsultowaæ z narodem, jak mia³y docieraæ informacje,jak naród mia³ siê wypowiadaæ. Nie zastanawia siê nad przyczynami, dla których Niemcy wiedz¹co wykonawcach zbrodni, nie g³osili tych pora¿aj¹cych wieœci. Przecie¿ nie obawiali siê, i¿ Polacytak¹ mi³oœci¹ pa³aj¹ do bolszewii, ¿e nie uwierz¹?... Œwiat intelektualny Zachodu, u progu lat50-tych za skandal uzna³ wypowiedzi o ³agrach, mimo, ¿e nie od Polaków one pochodzi³y. S³ynnyjest „dowód” Sartre’a, ¿e skoro obozy s¹ sprzeczne z podstawami socjalizmu, tym samym – istnieæone nie mog¹. Ba! Alain Besançon w swym studium zauwa¿y³: „Narodowy socjalizm uwiód³ kilkawielkich umys³ów: Heideggera, Carla Schmitta. Rzecz jednak w tym, ¿e przypisywali oni narodowemusocjalizmowi swoje w³asne myœli, jemu obce. (…) Marksizm-leninizm przyci¹ga tylkoumys³y drugorzêdne, jak Lukács na przyk³ad – a zawsze ze strat¹ dla ich uzdolnieñ.”Temat zniewolenia to kolejna niezgoda, jak¹ „Psychomitopolityka” wywo³uje. Nale¿ê do pokolenia,które nie zanotowa³o w pamiêci lat najgorszych, ale ma je wpisane w ka¿d¹ cz¹stkê myœli. Dotej czêœci, która ¿y³a w zniewolonym kraju, ale – zniewoleniu nie uleg³a, wbrew os¹dowi Autorki,¿e wszyscy zostali ska¿eni. Definiuje wszystkich jako produkt systemu, maj¹cego w nas po¿ywkê,bo byliœmy s³abi i ulegli, a tylko oszukiwaliœmy samych siebie, ¿e jesteœmy „ponad to”. Wiêc niemyl¹ siê totaliœci twierdz¹c, ¿e z cz³owiekiem, a nawet mas¹ mo¿na uczyniæ wszystko?! Gór¹ Marks,Makarenko, ¯danow i Goebbels - twórcy „nowoczesnych mitów”! To nie tak! Mo¿na by³o zachowaæwolnoœæ myœli i godnoœæ wbrew wszystkiemu. Byæ zdeptanym – to nic, byle samemu nie deptaæ,nie daæ w sobie zgody na z³o. Wolnoœæ wartoœciowania i wolnoœæ od z³a czynionego przeze mnie.Nauczy³ Sokrates, ¿e jest to mo¿liwe w ka¿dych warunkach, które rzadko lub wcale nie zale¿¹ odnas, ale od nas zale¿y jak siê w nich zachowamy. Ten heroizm Rüdiger Safranski (w studium „Z³o”z podtytu³em „Dramat wolnoœci”) uj¹³ w myœl, i¿ cz³owiek musi kierowaæ samym sob¹, ale to„samym sob¹ nie jest mu dane, lecz zadane”. Warto tu przywo³aæ s³owa H. Elzenberga:„W dziedzinie faktów ulegam przemocy rzeczywistoœci; m u s z ê je uznaæ za fakty i m u s z ê,w postêpowaniu swym, z nimi siê liczyæ. Tu s¹dzê rzeczywistoœæ, i w tym s¹dzeniu jakoœ siê od niejwyzwalam: ¿adna si³a nie mo¿e mnie zmusiæ, bym za piêkne uzna³ to, co uwa¿am za brzydkie, albona odwrót. Œlepa i bezduszna si³a natury albo zbrodnia ludzka, mog¹ mnie zabiæ (…). Ale nic mnienie zmusi do pomyœlenia, ¿e zbrodnia nie jest zbrodni¹, albo ¿e panowanie œlepych i bezdusznychsi³ jest czymœ lepszym ni¿ panowanie woli rozumnej. Tu ja siê przeciwstawiam rzeczywistoœci, a onajest wobec mnie bezsilna.” To tylko „k³opot z istnieniem”, ale nie tak by³o, jak widzi Autorka.Ironicznie zaœ sedno uj¹³ tak: „M¹droœæ polityczna polega czêsto na mówieniu g³upstw tam gdzietrzeba. Ale¿ na mi³oœæ bosk¹, obywatelu, nigdy przecie¿ na ich myœleniu!” Nie tylko s³owa i myœli,tak¿e œmieræ by³a wed³ug zasad i s³ów Epikteta: „To co Sokrates powiedzia³ i uczyni³ umieraj¹c dlasprawiedliwoœci, po¿yteczniejsze jest, ani¿eli wszystko, co by³by mówi³ i czyni³, ¿yj¹c d³u¿ej.” Mity?Tak, choæ nie edypalne, o których tak wiele w eseju. Wbrew „bogom” wszechmocnym - mo¿na byæwolnym, zachowuj¹c wewnêtrzne „NIE”. Napisa³ Herbert do Mistrza Henryka: „przecie¿ cz³owiekabardziej okreœlaj¹ s³owa zaczynaj¹ce siê na nie : niepokój, niepewnoœæ, niezgoda”…Autorka nie ma najlepszego zdania o czcicielach Herberta. Trudno, obstajê przy twierdzeniunajwa¿niejszym, które ona odrzuca: „w gruncie rzeczy by³a to sprawa smaku”. Niejeden w kontakciez jego poezj¹ zrozumia³, ¿e nie musi siê godziæ i odkry³ ze zdumieniem, ¿e „to wcale nie


wymaga³o wielkiego charakteru”. Przywo³ywane s¹ „Dziady”. S³usznie. Kajdany mo¿e tyran za³o¿yæna rêce, mo¿e wiele czyniæ, by „za³o¿yæ je na duszê”, ale tego sam nie potrafi uczyniæ. Lateranusmia³ za nic kajdany Nerona, bo wolnej woli nawet Jowisz nie móg³ mu odebraæ. Skarb wiêc widzêinaczej ni¿ Autorka. Poznanie z³a i ograniczeñ – to ma³o, to raptem droga. Skarbem jest Dusza.Apolloniusz z Tyany wyrzek³ ponoæ do Domicjusza s³owa o heroicznej istocie cz³owieka: „Bóg, któryuczyni³ ciê straszliwym, mnie uczyni³ nieustraszonym”. Zachowaæ Duszê – oto Skarb. Có¿, ¿e spojrzymyw mrok i potwornoœæ swego wnêtrza? Jeœli nie zobaczymy tam nic wiêcej - poddamy siê!Tak damy zgodê wszelkiej tyranii. Czerwonej, brunatnej, czy kolorowej, jak wszechobecna kulturamasowa.A sztuka? To nie przystosowanie, lecz wyzwolenie. „Zbroja”, jak œpiewa³ Jacek Kaczmarski.Mówi Autorka, ¿e „cz³owiek w labiryncie totalitaryzmu, ¿ywi przeœwiadczenie, ¿e ocali³ wewnêtrzn¹wolnoœæ – po prostu nielojalnoœæ wobec tyrana sama w sobie nie jest jeszcze wyzwoleniem”. Ale¿jest! Ona u podstaw odbiera zwyciêstwo tyranii, gdy nie przyjmiemy stanu niewoli jako normalnego.Nie pozwala, by cz³owiek zadomowi³ siê w œwiecie wiêzienia. Elzenberg pisze: „Byæ artyst¹i mieæ w³asny œwiat twórczy znaczy: na morzu wypadków nosiæ sw¹ przystañ ze sob¹”. Ka¿dytworzy, tworzy swoje ¿ycie, choæby tylko wewnêtrzne. Jak? „Kwestia smaku”, wiêc wyboru.W opowiadaniu Malewskiej „Sir Tomasz More odmawia”. Si³¹ odmowy (prócz wiary) jest, i¿„zaszed³ tak daleko z tymi panami, ¿e bez wielkiego wstydu nie bêdzie siê móg³ cofn¹æ”. Autorkaeseju ironizuje o „Herbertowskiej pociesze”, ale by³o pociech¹ wskazanie wyboru! Bez odwagimyœli ludzie b³¹dz¹ w labiryntach nad bagniskiem, jak Avernus u zejœcia w otch³añ - miejsce bezptaków. A Duszy – potrzeba nie tylko skrzyde³, lecz i przestrzeni. Przestrzeñ heroicznego piêknaotwiera³ HERBERT.Jego Mistrz rozwa¿a³: „Czy wysilaæ siê na wykorzenienie rzeczy niepo¿¹danych, czy ca³ywysi³ek, uwagê i wyobraŸniê skierowaæ na jak¹œ wartoœæ pozytywn¹, w nadziei, ¿e wraz z jej rozkwitemtamto samo odpadnie? Czêsto ostatnio myœla³em, ¿e p r z e w a ¿ a æ przynajmniej winnametoda druga. Tego samego zdania jest Ramakriszna: „Gdy z kwitu wyrasta owoc, p³atki sameodpadaj¹. Tak i wszystkie twoje s³aboœci same odpadn¹, gdy zacznie w tobie wzrastaæ pierwiastekboski”. Esej, raz mo¿e, pyta: „jak w ogóle rozró¿niæ to, co wolno nam wynieœæ na œwiat³o, a co lepiejpozostawiæ w spokoju? Co jest Lamp¹, a co tylko œwiecide³kiem?”. Mam wra¿enie, ¿e niemusimy Hadesowi „pozwoliæ siê raniæ”, by byæ wra¿liwym na ból. Nie mo¿e byæ nasz¹ bajkao œwiecie, w którym zamkniêci, poni¿eni bólem, wstydzimy siê i nie rozumiemy. Nie to wa¿ne, coczyni nas potêpionymi, lecz wyzwolonymi. Szukaæ Lampy? B³¹kaæ siê w miazmatach, rzekomejkoniecznoœci siêgniêcia dna duszy? Dobrze, ale czy nie wa¿niejszym odpowiedzieæ sobie na pytaniepostawione przez Cambella w „Potêdze mitu”: Czym w³aœciwie jestem? ¯arówk¹ nios¹c¹ œwiat³o,czy te¿ œwiat³em, dla którego ¿arówka jest naczyniem? Co do wra¿liwoœci – odpowiedŸ od dawnaznaj¹ buddyœci: TAT TWAM ASI. Ty jesteœ tym! Zrozumieæ i umieæ tyle… nic wiêcej, a¿ tyle.Wabisz nas i uwalniasz od myœli, milcz¹caFormo, jak wiecznoœæ! Zimna Eklogo! Gdy w pyleSzarego czasu zgaœnie to wokó³ nas ¿ycie,Gdy inne dzieje inny, ni¿ ten, ból zaciemni,Ty przetrwasz, aby ludziom znów mówiæ: Widzicie?„Piêkno jest prawd¹, prawda piêknem” – tylko tyleMo¿na wiedzieæ i warto wiedzieæ, tu na ziemi”Tym fragmentem wieñcz¹cym „Odê na urnê greck¹” J. Keatsa, jak dedykacj¹ dla Urszuli Benkikoñczê rozwa¿ania. Mo¿e najwiêksz¹ wartoœci¹ jej eseju jest to, ¿e chce siê z nim koniecznie,d³ugo, ¿arliwie dyskutowaæ. Tekst ca³y, nad wyraz ciekawy, niezwykle ¿ywym stylem, najtrudniejszesprawy podaje piêknie. I – jeszcze ten jeden niepokój… Czy nie ten, ¿e gdzieœ, na samiuteñkim dnieduszy tkwi cierñ obawy, by Autorka nie mia³a wiêcej racji, ni¿ chce siê Jej przyznaæ… Bo pewnie s¹zakamarki, w których poukrywane s¹ sprawy, o których wiedzieæ siê nie chce, lepiej nie wiedzieæ…S¹ mroki, w które zag³êbiaæ siê strach. Czy warto? Autorka twierdzi, ¿e tak, a ja – nie wiem, mo¿epo prostu wolê d¹¿enie ku œwiat³u, bo nie jestem pewna, czy po wyjœciu z ciemnoœci umia³abymjeszcze w nie patrzeæ.Maria Mi³ekRECENZJE I OMÓWIENIA149


Psalm o ¯arachJanusz Werstler, Psalm o mieœcie, ¯ary 2005, 78 s.¯ary maj¹ poetê. Jest nim Janusz Werstler, który nie tylko od pó³wiecza w tym mieœcie ¿yje,pracuje i niezwykle aktywnie dzia³a na obszernym podwórku kultury. W jego wierszach, a Werstler,rocznik 1939, debiutowa³ w zielonogórskim „Nadodrzu” w 1961 r., miasto to zajmuje miejscewyj¹tkowe, szczególne. Od razu trzeba zastrzec, ¿e w tej poezji ¯ary nie s¹ miejscem mitycznym,ze snu i wyobraŸni, nawet nie symbolem czy metafor¹, co znacznie zawê¿a obszar materii poetyckiejWerstlera. Jest to miejsce jak najbardziej konkretne, rzeczywiste, jednoznaczne i przez to – jednowymiarowe,chocia¿ historyczne i wspó³czesne. Poeta uzupe³nia tutaj historyka, czêsto wyrêczakronikarza, dokumentalistê czy wrêcz dziennikarza. Nie jest jednak jak oni beznamiêtny. Jest poet¹,wiêc w lapidarnym, a¿ niekiedy do przesady, zapisie wydarzeñ i ludzi, czêœciej ludzi, zajmujerównie¿ stanowisko. Na poniemieckim cmentarzu podmiot liryczny tych wierszy, a czytelnik nie maw¹tpliwoœci, kto nim jest, prosi:wieczny odpoczynekbez naszych grzechówracz im daæ PanieWerstler, który w dzieciñstwie musia³ opuœciæ rodzinny Ka³usz ko³o Stanis³awowa (Ja z Ka³usza– powie w wierszu „Narodziny miasta”) doskonale rozumie tych, którzy w pop³ochu porzucali narozkaz Wodza... œmiertelnie blady Sorau. Ta postawa ludzkiego zrozumienia, ludzkiej solidarnoœcidominuje w wydanym ostatnio siódmym ju¿ zbiorze wierszy Werstlera zatytu³owanym „Psalm omieœcie”. Pomiêdzy Sorau a ¯arami by³o cierpienie, ból, rozpacz, strach, niepewnoœæ i tych, którzytutaj przyszli, i tych, którzy st¹d odeszli. By³a œmieræ wielu, jak chocia¿by Kubarjewa, który w 45zamieszka³ / z nami na zawsze. To, co wyró¿nia wiersze Werstlera o ¯arach, to ogl¹d dziejów i ludzitego miasta z podwójnej perspektywy. Tak¿e z perspektywy tego, któremu, gdy po latach zza Odryprzyje¿d¿a do ¯ar, przyspiesza puls, a jego Bahnhof Strasse nazywa siê Dworcowa. I nazwê tê jestmu trudno wymówiæ.Dzieje i wspó³czesnoœæ ¯ar, wed³ug Werstlera, to przede wszystkim dzieje ludzi, bez którychwyobraŸni, m¹droœci i rêki to miasto nie mog³oby istnieæ. W wierszach sporo nazwisk Polaków,Niemców, ¿yj¹cych i nie¿yj¹cych, których na d³u¿ej lub krócej po³¹czy³y ¯ary. Adolf Fiedler /sprzedawa³ / po³udniowe owoce i gdyby nie ktoœ, o takim samym jak on imieniu, sprzedawa³byjeszcze bardzo d³ugo. Z pewnoœci¹ wiod³o mu siê nieŸle. By³ szczêœliwy. Sztyler i Spanielski odbudowywali¿arsk¹ ju¿ Bawe³nê, ¿arsk¹ We³nê, zaœ pan Fuchs uruchomi³ pierwsz¹ tutaj po wojnie podstawówkê.To tylko pierwsze z brzegu przyk³ady.Je¿eli Werstler pisze o ulicy Ogrodowej, to znaczy, ¿e taka ulica jest w ¯arach. Krótka ulica a historiêma d³ug¹. Przy tej ulicy dzia³a³ przez wiele lat Klub Inteligencji. Jeœli wtedy w ¯arach dzia³o siêcoœ ciekawego, to dzia³o siê w Klubie. Tu jako poeta narodzi³ siê nie tylko Janusz Werstler, tak¿e inni¿arscy twórcy. To w tym Klubie Julian Przyboœ powiedzia³, ¿e w twórczoœci, ka¿dej twórczoœci licz¹siê tylko arcydzie³a. Werstler to zdanie powtórzy³ podczas promocji swojego „Psalmu o mieœcie”.Najnowszy tomik wierszy Werstlera jest ho³dem z³o¿onym nie¿yj¹cym. Nale¿y o nich pamiêtaæ,bo du¿o dali ¯arom. Czêsto ca³e swoje ¿ycie. Ale poeta nie ma z³udzeñ. Coraz bardziej kurczy siê,wysycha stryszek naszej pamiêci. Werstler wie, ¿e jeszcze on, jeden z ostatnich z tamtych, mo¿eten kruchy œlad na chwilê ocaliæ, gdy¿ potem / nawet ³zawy deszcz / ju¿ siê o nich / nie upomni.Odejd¹ w przepaœæ niepamiêci.Tomik ten, wbrew psalmicznemu tytu³owi, Werstler dedykuje, oczywiœcie z imienia i nazwiska,równie¿ dzisiejszym zas³u¿onym mieszkañcom ¯ar, sponsorom ¿ycia kulturalnego w mieœcie, którzyw nowym ju¿ wieku kontynuuj¹ pasje nierzadko dos³ownie swoich rodziców. W tym okrutnymi bezwzglêdnym przemijaniu wszystkiego i wszystkich ci¹g³oœæ zostaje jednak zachowana.“Psalm o mieœcie” to psalm o trwaniu i przemijaniu, o przemijaniu i trwaniu w skali mikro, chocia¿¿ycie ka¿dego cz³owieka toczy siê zawsze i wy³¹cznie w skali makro. Ka¿dy wiersz w tymzbiorku móg³by byæ mottem, zaczynem do szerszego zapisu historyka czy dziennikarza. Jeœli tak siê150


przynajmniej w kilku przypadkach stanie, ostatni tom wierszy Janusza Werstlera spe³ni jeszcze jedencel.Zbiór opatrzy³ bardzo kompetentnym, interesuj¹cym pos³owiem Czes³aw Sobkowiak. „Nawetgdyby mia³y tu miejsce doœwiadczenia negatywne – napisa³ - ... to nale¿ny jest jego Miastuwy³¹cznie pozytywny znak s³owa. I Werstler daje swojemu miastu, swoim ¯arom ten pozytywny,poetycki znak. Tomik uatrakcyjniaj¹ zdjêcia zabytkowych obiektów ¯ar wykonane przez poetê iEmila D¹bka, który po swoim ojcu Zdzis³awie kontynuuje w ¯arach dzia³alnoœæ wydawnicz¹. Rzeczwydano przy pomocy finansowej ¯arskiego Towarzystwa Kultury i Firmy AVA.Janusz KoniuszW poprzednim numerze „Pro Libris” [nr 2 (11/2005)] do wiersza Janusza Werstlerapt. „Rzeczywistość” zakradł się przykry „komputerowy” błąd, zmieniający senspierwszej zwrotki utworu. Winna ona brzmieć następująco:już tylkodo wierszasię tulęjak do matkiZa zaistniałą sytuację Autora oraz Czytelników przepraszamy.RedakcjaRECENZJE I OMÓWIENIA151


KRONIKA LUBUSKAczerwiec 2005 – sierpieñ 2005• Na terenie skansenu Muzeum Etnograficznegow Ochli zorganizowano pokazgin¹cych zawodów i umiejêtnoœci. By³a toósma z rzêdu edycja imprezy (1 czerwca).• VII Miêdzynarodowy Festiwal MuzycznyJednocz¹cej siê Europy odby³ siê w £agowiew terminie 3-5 czerwca.• Uczestnicy obchodów Dni Gorzowa (3-5czerwca) mieli okazjê obejrzeæ wystêpy teatrówulicznych, widowisko wojskowe, uczestniczyæw koncercie muzyki reggae,rodzinnym pikniku kulturalnym, recitaluKrystyny Proñko.• 4 czerwca w Klubie Jazzowym „U Ojca”wyst¹pi³ Piotr Baron Quintet z udzia³ems³ynnego trêbacza, Eddiego Hendersona.• II Ogólnopolskie Œwiêto Uwalniania Ksi¹-¿ek (BookCrossing) obchodzono 8 czerwcaw Zielonej Górze. Akcja objê³a ca³e miastoi polega³a na celowym pozostawieniuksi¹¿ki w dowolnym dostêpnym miejscutak, aby znalazca móg³ j¹ przeczytaæ i przekazaædalej. W filiach bibliotecznych w ZielonejGórze zosta³y wydzielone i oznakowanepó³ki, na których znajdowa³y siê „uwolnione”ksi¹¿ki.• 9 czerwca w Salonie Wystaw Artystycznychw Szprotawie otwarto wystawê fotografiiotworkowej Paw³a Janczaruka.• Artur Krajewski, artysta ³¹cz¹cy malarstwoz happeningiem i dzia³aniami multimedialnymizaprezentowa³ swoj¹ twórczoœæ nawystawie otwartej 11 czerwca w GaleriiBWA w Gorzowie Wlkp.• 12 czerwca w obu lubuskich stolicach odbywa³siê „Kabaretowy Dobry Wieczór” z udzia-³em m.in. grupy „Ani Mru Mru”.• Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j od 15 czerwca do3 lipca goœci³o wystawê „Fotografie II”Janusza Gajosa.• 17 czerwca w gorzowskiej Galerii Fotografiii Nowych Mediów odby³ siê wernisa¿ instalacjipoznañskiej artystki Aleksandry Ska.• XII Ogólnopolski Festiwal Zespo³ów TanecznychDzieci i M³odzie¿y Szkolnej trwa³od 17-19 czerwca w Gorzowie Wlkp. W impreziewziê³o udzia³ blisko 900. uczestników.• Koncerty zespo³ów i kapel ludowych, wystawarêkodzie³a, potyczki gwarowe z³o¿y³ysiê na XII D¹browieckie Spotkania Folklorystyczne.Spotkania pn. „U progu lata”odbywa³y siê D¹brówce Wlkp. od 18 do 19czerwca.• W Muzeum Archeologicznym ŒrodkowegoNadodrza w Œwidnicy, w dniu 21 czerwca,mia³ miejsce podwójny wernisa¿: wystawyprac m³odych artystów z zielonogórskiegoDomu Harcerza zainspirowanych kultur¹Majów i Azteków oraz wystawy „Celtyckiekresy poprzez zachowane œlady dawnej kultury”.• 22 czerwca, w sali dêbowej zielonogórskiejWiMBP odby³a siê inauguracja promocjiKrosna Odrzañskiego. Oprócz prezentacjimiasta, wystêpów zespo³ów artystycznych isportowych przygotowano kilka ekspozycji.W pomieszczeniach wystawienniczychBiblioteki otwarto wystawy: „Krosno Odrzañskiemiasto tysi¹ca lat – historia i dorobek”,„Kroœnieñskie impresje fotograficzneMicha³a Ciesielczyka. Zaprezentowano tak-¿e prace plastyczne i rêkodzie³o artystyczneoraz najnowsze wydawnictwa o Kroœnie.• W ramach „Czwartków Lubuskich”, 23 czerwca,w Bibliotece im. C. Norwida mia³amiejsce wspólna promocja ksi¹¿ek, prozatorskiej- Katarzyny Jarosz-Rabiej „Smaklebiody” i poetyckiej – Katarzyny Kulikowskiej„Œwiat zawieszony na drzewie”.• W Grodzkim Domu Kultury w GorzowieWlkp. zorganizowano 23 czerwca „Sobótkow¹Noc Kulturaln¹. Pokazano spektakleteatralne, wystawy, koncerty, projekcjefilmów. Podsumowano fina³ TurniejuJednego Wiersza.152


• W terminie 25-30 czerwca, w gorzowskimJazz Clubie „Pod Filarami”, przebiega³a 2 turaEuroregionalnych Warsztatów Muzycznych.• Tegoroczne <strong>Lubuskie</strong> Lato Filmowe w £agowietrwa³o od 26 czerwca do 2 lipca. By³ato ju¿ 35 edycja festiwalu filmowego kinematografiiEuropy Œrodkowej i Wschodniej.• Integracyjny Miêdzynarodowy FestiwalArtystyczny Dzieci i M³odzie¿y SpecjalnejTroski Polska-Niemcy odbywa³ siê w Lubsku,w dniach 27 czerwca – 1 lipca.• Scena Letnia gorzowskiego Teatru im.J. Osterwy rozpoczê³a dzia³alnoœæ 1 lipca.• 4 lipca odby³a siê inauguracja Lata MuzWszelakich, programu imprez kulturalnorozrywkowychorganizowanych przez ZielonogórskiOœrodek Kultury (m.in.: VIIMiêdzynarodowy Festiwal Artystów UlicznychBuskerBus, spektakle, koncerty, wystawy).• W Gorzowie Wlkp., od 8 do 10 lipca, trwa³yXVII Miêdzynarodowe Spotkania Zespo³ówCygañskich Romane Dyvesa.• 16 lipca, w Lubrzy, ju¿ po raz ósmyzaprezentowano widowisko teatralno-muzycznepn. Noc Nenufarów.• W gorzowskiej Galerii BWA odby³ siêwernisa¿ wystawy podsumowuj¹cej plenermalarski (16 lipca).• „Hiphop Street Jam” – prezentacja muzykihiphopowej – w ramach Lata Muz Wszelakichmia³a miejsce 16 lipca w ZielonejGórze.• Promocja lubuskiego folkloru i walorówturystyczno-rekreacyjnych przebiega³aw ramach XI Jarmarku Magdaleñskiego,który zorganizowano w Pszczewie, w dniach17-18 lipca.• Wystawa fotograficzna Adama Bujakapoœwiêcona pielgrzymkom Jana Paw³a II doojczyzny goœci³a w zielonogórskiej GaleriiBWA. Jej otwarcie nast¹pi³o 21 lipca.• Ekspozycjê „Piêædziesi¹t lat po wielkiejwystawie” (czêœæ I) zaprezentowa³o Muzeum<strong>Lubuskie</strong> im. J. Dekerta. Wystawionoprace najwybitniejszych wspó³czesnychmalarzy polskich w piêædziesi¹t¹ rocznicêWystawy M³odej Sztuki w warszawskimArsenale. Wernisa¿ odby³ siê 21 lipca.• Wystawê ³ódzkiego artysty Kamila Kuskowskiegootwarto 22 lipca w gorzowskiejGalerii Fotografii i Nowych Mediów.Kuskowski przeprowadzi³ akcjê artystyczn¹po³¹czon¹ ze sztuk¹ wideoinstalacji i zatytu³owa³j¹ „Permanentne otwarcie czylipiêkna wystawa”.• W imieniny Anny, 23 lipca, na zielonogórskimdeptaku zorganizowano uroczystoœæz udzia³em pañ o tym imieniu. Obchodyprzebiega³y tak¿e w Teatrze Lubuskim im.L. Kruczkowskiego.• 24 lipca w Oœrodku Sportu i Rekreacji„Bunkier” w Œwidnicy mia³ miejsce przegl¹dzespo³ów amatorskich pt. „Rockowisko”.• Filmowa Góra, to nazwa I OgólnopolskiegoLetniego Festiwalu Kina Niezale¿nego, któryrozpocz¹³ siê 25 lipca w Zielonej Górze.• W terminie 26-31 lipca mo¿na by³o obejrzeæwystawê malarstwa socrealistycznego i krêguArsena³ w Muzeum Spichlerz.• Inauguracja X Letniego Festiwalu MuzykiOrganowej i Kameralnej w Drezdenkuodby³a siê 29 lipca.• Ósma edycja Miêdzynarodowego DzieciêcegoFestiwalu Folkloru trwa³a od 31 lipcado 6 sierpnia. W Zielonej Górze i innychmiastach województwa lubuskiego wystêpowa³yzespo³y z 14 krajów i 3 kontynentów.• 1 sierpnia otwarto wystawê „Dni Powstania– Warszawa 1944” w Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j.• Zielonogórski klub „U Ojca” oraz „4 Ró¿edla Lucienne” goœci³y publikê III LetniegoFestiwalu Jazzowego od 4 do 6 sierpnia.• W £agowie, od 4 do 6 sierpnia, trwa³ festiwalkultury rycerskiej i szlacheckiej. Najciekawszeimprezy festiwalu to: turniej³uczniczy, warsztaty tañca irlandzkiego,konny turniej rycerski, „Teatr ognia”.• Kolejny, ju¿ XI Przystanek Woodstock”odbywa³ siê w Kostrzynie w terminie od 5-6sierpnia.• 5 sierpnia zorganizowano wernisa¿ pracmalarskich Anny Bochenek w gorzowskiejGalerii BWA.• Polsko-niemiecki Festiwal Szantowy„Keja” 2005 odby³ siê 6 sierpnia w StrzelcachKrajeñskich.KRONIKA LUBIUSKA153


• W Gorzowie zorganizowano œwiêto muzykiklasycznej. 6 sierpnia zabrzmia³ MiêdzynarodowyFestiwal Muzyczny „Serenada nadWart¹”.• W terminie 12-14 sierpnia w Dêbnie odbywa³asiê IX Triada Teatralna.• 15 sierpnia œwiêtowano Barlineckie Lato Teatralne.Spektakle odbywa³y siê na ulicachmiasta i w Barlineckim Oœrodku Kultury.• W Parady¿u zorganizowano ju¿ po raz trzeciFestiwal „Muzyka w Raju”. Koncertyodbywa³y siê od 18 do 26 sierpnia.• Wystêpami zespo³ów muzycznych, prezentacj¹rêkodzie³a artystycznego, przedstawieniamiteatralnymi uœwietnionoIII Dni Kultury Alternatywnej w Gubinie,które przebiega³y od 26 do 28 sierpnia.• XIII Ogólnopolski Festiwal „Pokój i Dobro”rozbrzmiewa³ w zielonogórskim amfiteatrze.Koncerty festiwalowe trwa³y 3 dni(26-28 sierpnia).• 29 sierpnia w Bibliotece zielonogórskiejotwarto rocznicow¹ wystawê pt. „Sierpniowezwyciêstwo - 25 lat NSZZ Solidarnoœæ”,na któr¹ z³o¿y³y siê ksi¹¿ki, albumy, czasopisma,fotografie, unikatowe dokumentyz lat 1980-1989.154


Ksi¹¿ki nades³aneIreneusz Adamczak, Problemy bezrobocia wœród absolwentów na lokalnym rynku pracyna przyk³adzie województwa lubuskiego, Zielona Góra 2005, 154 s.Grzegorz Dawczyk, Z dziejów kolei ¿elaznych na ziemi ¿arskiej, ¯ary 2005, 166 s.Roman Jachimowicz, Neudamm – Dêbno: przysz³oœæ i teraŸniejszoœæ, Gorzów Wlkp. 2005,115 s.W³adys³aw Klêpka, Zielonym do góry. Znasz limeryki liczne, Zielona Góra 2004, 32 s.Dorota Komar-Zmyœlony - malarstwo, rysunek, Zielona Góra 2005, 22 s.Anna Kubiak, Koœció³ rzymsko-katolicki pw. Matki Bo¿ej Szkaplerznej w ¯arach-Kunicach,¯ary 2005, 14 s.Hanni Kummel, Bez granic pomiêdzy Sprew¹ a Odr¹. Grenzenlos Zwichsen Spree und Oder,Schöneich 2003, 80 s.Michael Kurzwelly, S³ubfurt: przewodnik miejski, Berlin 2005, 15 s.Magdalena Ogórek, Polscy templariusze: mity i rzeczywistoœæ, Warszawa 2005, 239 s.Poddasze poetów: antologia wierszy Stowarzyszenia Jeszcze ¯ywych Poetów, redakcja JolantaPytel-Marciszyn, Katarzyna Jarosz-Rabiej, Zielona Góra 2005, 166 s.Sklep z nadziej¹. Ein Laden mit Hoffnung.Antologia literacka. Literaturantologie. Przewodnikdla nauczycieli z Polski i Niemiec, wybór tekstów i oprac. Krystyna Kamiñska, Gorzów-Eberswalde 2004, 207 s.Andrzej Toczewski, Zielonogórskie Winobrania, Zielona Góra 2005, 44 s.III Miêdzynarodowy Konkurs Twórczoœci Dzieciêcej 2004, red. Ewa Kraszewska, GorzówWlkp. 2004, 84 s.Uspo³ecznione planowanie ochrony przyrody na obszarach sieci NATURA 2000. Przewodnikpowarsztatowy, oprac. Anna Bernacka i in., Œwiebodzin 2004, 188 s.Andrzej K. Waœkiewicz, Historia. Poezja. Los. O nowej poezji polskiej na przyk³adzieCypriana Kamila Norwida, W³adys³awa Broniewskiego, Juliana Przybosia, JózefaCzechowicza, Krzysztofa Kamila Baczyñskiego, Mirona Bia³oszewskiego, Kielce 2005, 292 s.Andrzej K. Waœkiewicz, Sekwencje i inne doœwiadczenia dawne i nowe, Toruñ 2005, 110 s.Wp³yw elit na rozwój spo³eczno-gospodarczy i polityczny województwa lubuskiego, pracazbiorowa pod red. Wies³awa H³adkiewicza, Zielona Góra-Gorzów 2004, 200 s.Ziemia Lubuska. Studia nad to¿samoœci¹ regionu, pod red. Andrzeja Toczewskiego, ZielonaGóra 2004.Ksi¹¿ki nades³ane155


Autorzy numeruEdward DerylakEmerytowany oficer, absolwent WSP w Zielonej Górze, autor zbioru opowiadañ „Styro”.Mieszka w ¯aganiu.Cezary GalekKierownik Dzia³u Kultury Radia „Zachód”, reporta¿ysta, laureat presti¿owych nagród,m.in. Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy, Grand Prix KRRiTV.Armin HauerHistoryk sztuki, kurator Museum Junge Kunst we Frankfurcie nad Odr¹.Aneta KamiñskaAbsolwentka Uniwersytetu Zielonogórskiego, pracuje w Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j.Janusz KoniuszUrodzony w 1934 roku. Poeta, prozaik, dramaturg, felietonista. Opublikowa³ m.in. kilkanaœcietomików poetyckich, kilka zbiorów opowiadañ i s³uchowisk radiowych. Mieszka i pracujew Zielonej Górze.Matthias KörnerPisarz, absolwent Instytutu Literatury w Lipsku. Pracuje jako rzecznik prasowy FundacjiMuzeum Ksiêcia Pücklera, Park i Zamek Branitz w Cottbus.El¿bieta KoœcielakKrytyk sztuki, cz³onek AICA.Dawid KotlarekBibliotekarz, historyk, absolwent Uniwersytetu Zielonogórskiego;pracownik Dzia³u Informacji Bibliograficznej i Regionalnej WiMBP w Zielonej Górze.Miros³aw KulebaUrodzony w Ko³obrzegu w 1958 r. Prozaik, reporta¿ysta, t³umacz z jêzyka rosyjskiego.Wspó³pracuje z czasopismami w ca³ym kraju. Mieszka w Zielonej Górze.Suzanne LambrechtDziennikarka, krytyk sztuki; wspó³pracuje z ukazuj¹cymi siê w Cottbus pismami „Hermann”i Märkische Oderzeitung” we Frankfurcie n.Odr¹; mieszka w Cottbus.Czes³aw MarkiewiczUrodzony w 1954 r. w Zielonej Górze; poeta, prozaik, krytyk literacki, eseista, dziennikarz„Radia Zachód” w Zielonej Górze.Sorina MiersPoetka, prozatorka. Dzia³a w stowarzyszeniu Literatur-Kollegium Brandenburg(Brandenburskie Kolegium Literatury). Mieszka w Berlinie.Maria Mi³ekUrodzona w 1954 r. Myœlenicach, bibliotekarka, laureatka wyró¿nieñ w konkursach literackich.Ma³gorzata Miko³ajczakUrodzona w 1966 r. w W¹growcu, adiunkt w Zak³adzie Literatury Uniwersytetu Zielonogórskiego156


Danuta MiziñskaNauczycielka; mieszka i pracuje w ¯aganiu.Sven PohlPoeta, prozaik, mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Odr¹.Anne SeubertStudentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odr¹,poetka, tworzy od 10 lat. Obecnie w ramach programu „Erasmus” przebywa w Portugalii.Czes³aw SobkowiakUrodzony w 1950 r., poeta, krytyk literacki, wspó³pracownik regionalnych i ogólnopolskichpism literackich.Anna SzóstakUrodzona w 1965 r., mieszka i pracuje w Zielonej Górze. Historyk literatury polskiej, adiunktUniwersytetu Zielonogórskiego.Romuald SzuraPoeta, t³umacz, autor s³uchowisk radiowych, germanista, redaktor Radia „Zachód” w ZielonejGórze.Wojciech ŒmigielskiUrodzony w 1952 r.; poeta, krytyk i t³umacz, autor ksi¹¿ek poetyckich, tomu esejów o Bursie.Stanis³aw TurowskiNauczyciel, publicysta, prezes Gubiñskiego Towarzystwa <strong>Kulturalne</strong>go.Rainer VangermainPoeta, prozaik. Mieszka w Berlinie. Prezes reaktywowanego Polsko-Niemieckiego BiuraLiterackiego we Frankfurcie nad Odr¹.Eugeniusz WachowiakUrodzony w Lesznie w 1929 r., zwi¹zany z Poznaniem i Ziemi¹ Lubusk¹, poeta, t³umaczz niemieckiego.Maria WasikDyrektor WiMBP im. C. Norwida w Zielonej Górze, bibliotekarz dyplomowany, autorkaszeregu publikacji z dziedziny bibliotekarstwa.Andrzej K. WaœkiewiczUrodzony w 1941 r. w Warszawie. Poeta, krytyk, historyk literatury, edytor. Mieszka i pracujew Gdañsku.Janusz WerstlerUrodzony w 1939 r.; poeta, prozaik. Mieszka i pracuje w ¯arach.Jacek Weso³owskiArtysta i teoretyk nowej sztuki, literaturoznawca, doktor nauk humanistycznych. Mieszkaw Berlinie i Bia³owicach w <strong>Lubuskie</strong>m.Grzegorz ¯egleñUrodzony w 1972 r. w Szprotawie, nauczyciel, dziennikarz, poeta; autor tomiku „W lustrzeciszy” (1995).Autorzy numeru157


Redakcja czasopisma „Pro Libris”ogłaszakonkurs literackipt. „W poszukiwaniu talentów”Konkurs adresowany jest do ludzi młodych, w wieku do 30 lat, z terenów pograniczai ma na celu popularyzację autorów tekstów prozatorskich i poetyckich z Polski i Niemiec.Konkurs trwa od 1 września 2005 r. do 30 czerwca 2006 r. Teksty dotychczas niepublikowane, o objętości do 10 stron, należy przesyłać na adres Redakcji przez całyczas trwania konkursu.Wartościowe i ciekawe prace będą sukcesywnie drukowane w kolejnych numerachPisma. Przyznane też zostaną nagrody za najlepsze teksty. Publikacja będzie nominacjądo nagrody.Nadesłanych tekstów Redakcja nie zwraca, o zamiarze publikacji autor zostaniepowiadomiony.Die Redaktion der Zeitschrift „Pro Libris”schreibt einenliterarischen Wettbewerb„Auf der Suche nach Talenten” aus.Der Wettbewerb richtet sich an junge Menschen im Alter bis 30 Jahren aus dendeutsch-polnischen Grenzgebieten. Sein Ziel ist es, Verfasser von Prosa- undDichtungstexten aus Polen und Deutschland zu popularisieren.Der Wettbewerb beginnt am 1. September 2005 und endet am 30. Juni 2006. Bisherunveröffentlichte Texte von einem Umfang bis 10 Seiten sollen an die Redaktionsadressewährend der Wettbewerbsdauer geliefert werden.Wertvolle und interessante Arbeiten werden allmählich in laufendenZeitschriftnummern gedruckt. Die besten Arbeiten werden preisgekrönt.Veröffentlichung in der Zeitschrift bedeutet Preisnominierung.Die Radaktion schickt die gelieferten Texte nicht zurück. Sollte der Text veröffentlichtwerden, wird der Verfasser darüber informiert.158

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!