11.08.2015 Views

Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne

Cały numer 28 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

Cały numer 28 w jednym pliku PDF - Pro Libris - Wojewódzka i ...

SHOW MORE
SHOW LESS
  • No tags were found...

You also want an ePaper? Increase the reach of your titles

YUMPU automatically turns print PDFs into web optimized ePapers that Google loves.

<strong>Lubuskie</strong> <strong>Pismo</strong> <strong>Literacko</strong>-<strong>Kulturalne</strong>


Spis treściks. Andrzej Draguła, Elita, czyli równiejsi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6Grażyna Zwolińska, Czy można ufać elitom . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11Alfred Siatecki, Chodzony za politykami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15Marek Grewling, Kapral King – czyli siła przewodnia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23Czesław Sobkowiak, O elitach, czyli jak jest . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .25Anna Kwapisiewicz-Sevens, Wiersze [Kwartet waltorniowy „In the Church”, Słyszeć obrazy(muzyka zimą), Wariacje na temat twarzy, Passionate historie d´eau albo Wniebowstąpienie] . . . . . . . . . . 28„Muzyka jest moją pierwszą i ostatnią miłością”. Z Zakiem Tellem, liderem zespołu Clawfingerrozmawia Karol Graczyk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32Janusz Koniusz, Wiersze [Mojżesz, Głaz, O kochankach z Werony, Droga] . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 34Stanisław Turowski, W drodze ze stypy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 38Paulina Korzeniewska, Wiersze [***Niedawno zmarli..., ***(przyjaciółko),***w trzypiętrowej kamienicy, bez tytułu] . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40Jan Andrzej Fręś, Jak osiedliłem się w Australii . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44Marek Grewling, Wiersze [Spacer po Saksonii, Limbus Araneae] . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 47Rafał Krzymiński, Gołębiarz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 49Viktoria Korb, Od okowów związku do pułapek wolności(Von fesseln der Beziehung zu Fallen der Freiheit) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 52Konrad Krakowiak, Wiersze [***z ziarna, ***powracają, Nad szkicami Norwida, po drugiej stronie] . . . . 57Zbigniew Kozłowski, Mistrz Ołtarza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 61PREZENTACJE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 67Lidia Głuchowska, Margarete i Stanisław Kubiccy – w kręgu polskiej i niemieckiej awangardy(Margarete und Stanislaw Kubicki - im Kreise polnischer und deutscher Avantgarde) . . . . . . . . . . . . . . . . . . 67Worek cukru, czyli o awangardzie i nie tylko artystycznych cudach współpracy polsko-niemieckiej.Z profesorem S. Karolem Kubickim rozmawia dr Lidia Głuchowska (Ein Sack Zucker. Überdie Avantgarde und die nicht nur künstlerischen Wunder der deutsch-polnischen Zusammenarbeit.Mit Professor S. Karol Kubicki, spricht Dr. Lidia Głuchowska) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70Karol Graczyk, Wiersze [Drgania, Helmut Newton wychodzi na łowy,Dźwięk zamka w namiocie, Brakujące centymetry] . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 82KRAJOBRAZY LUBUSKIE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 86Magdalena Poradzisz-Cincio, Krosno Odrzańskie – szkice z dziejów i kultury miasta(Krossen an der Oder – Skizzen aus der Geschichte und Kultur der Stadt) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 864


ks. Andrzej DragułaElita, czyli równiejsiKiedy myślę o elicie, natychmiast przychodzi mido głowy cytat z Folwarku zwierzęcego G. Orwella:„Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre sąrówniejsze od innych”. Mam wrażenie, że ten cytatdobrze oddaje sytuację elit w społeczeństwiedemokratycznym. Od czasów rewolucji francuskiej,która głosiła przecież égalité, czyli równość, wszelkaelitarność wydaje się antydemokratyczna. Jednocześniejednak w społeczeństwie demokratycznymkażdy ma prawo do zostania elitą. Przecież – przynajmniejteoretycznie – w demokracji każdy możestać się kimś. Ostatecznie jednak o elicie wcale niedecydują jej członkowie, tylko ci, którzy ją wybierają,bo przecież elita, to – etymologicznie rzecz ujmując –zgromadzenie ludzi wybranych.Definicja słownikowa mówi, że elita to „wyodrębniona,niekoniecznie sformalizowana, grupa przywódcza,stanowiąca wzór dla reszty społeczeństwa,kierująca jego życiem i określająca lub przynajmniejwpływająca na kierunek jego rozwoju”. Ale elita to niejest jednorodna formacja. Członkiem elity możnastać się w bardzo różny sposób: przez urodzenie,pieniądze, posiadane relacje, pełnioną funkcję polityczną,osiągnięcia w danej dziedzinie czy zasługi dlaspołeczeństwa. Wszystko to może dać przekonanieprzynależności do elity – kręgu osób, które dziękipewnym obiektywnym uwarunkowaniom wyróżniająsię od reszty społeczeństwa. Tak powstają elity polityczne,zawodowe, intelektualne, sportowe, gospodarcze,wojskowe, kościelne czy elity w showbussinesie. Ale jest jeszcze coś, co nazywane bywaelitą godności – to grupa ludzi wyróżnianych przezogół czy większość społeczeństwa, ludzi cieszącychsię powszechnym szacunkiem, często większym niżinni autorytetem. Członkowie tej elity rekrutować sięmogą z każdej grupy społecznej, jeśli tylko zdołająprzekonać do siebie pozostałych.Requiem dla inteligencjiPunktem odniesienia do dyskusji na temat tzw.elity godności pozostaje w Polsce kwestia istnieniagrupy społecznej, zwanej inteligencją oraz związanegoz nią etosu inteligenckiego. Jako warstwaspołeczna, inteligencja wykształciła się w Polscew drugiej połowie XIX stulecia, a za jej złoty wieknależy uznać międzywojnie. Podstawową cechąwyróżniającą tę formację społeczną był wykonywanyzawód, dlatego do inteligencji zaliczali się nauczyciele,lekarze, prawnicy, artyści, inżynierowie, a z czasem takżeurzędnicy. Wszyscy oni żyli z pracy umysłu, co zasadniczowymagało posiadania wyższego wykształcenia.Elita inteligencka nie była jednak jedynie grupą ludziwykształconych, cechowała się także innym istotnymwyznacznikiem – żyła przekonaniem posiadania misjidziejowej. „Była to część elity, która bezinteresowniemyślała o całości sprawy polskiej. Sprawę tą czyniłażywotną i prezentowała ją wobec całego społeczeństwai świata” – jak pisze J. Chałasiński w Społecznejgenealogii inteligencji polskiej. Etos inteligenckicechował się bezinteresownością służby społeczneji narodowej. Swą społeczną rolę inteligencja odgrywałazwłaszcza wobec warstw mniej zamożnychi mniej – jak to się mówiło – oświeconych.6


W pierwszym numerze „Krytyki Politycznej” prof.Marian Kula bardzo krytycznie odniósł się do rolii znaczenia inteligencji i etosu inteligenckiego. W jegoprzekonaniu w dyskusji na ten temat dochodzi doistotnego zmitologizowania formacji inteligenckiej.„Załóżmy – pisze M. Kula – że wiemy (choć wcale tonie jest pewne), co znaczy ten etos inteligencji.Myślimy o nim, gdy patrzymy na tę grupę przezpryzmat walk, spisków, szlachetnych zachowań”.W takich jednak działaniach – zauważa trzeźwoM. Kula – zwłaszcza poza momentami kryzysowymi,brała udział jedynie niewielka część warstwy.W zwyczajnych warunkach „ludzie w większości teżbyli (i są) zwyczajni”. Wydaje się, że teza prof. Kulijedynie potwierdza przekonanie, że inteligencja jakowarstwa społeczna niekoniecznie jest tożsamaz inteligencją jako elitą społeczną. W czasach PRL-uinteligencja oznaczała już tylko – nie zawsze lepsze –pochodzenie.Etos inteligencki odżył na krótko w latach zrywuSolidarności, gdy inteligencja przyszła w sukursrobotnikom. Ten społeczny mariaż inteligencko-robotniczynie trwał jednak zbyt długo. Transformacjagospodarcza wymogła istnienie nowych elit. Jaktwierdzi prof. Kula, jeśli kraj się będzie rozwijał, tointeligencja będzie zapewne „zanikać jako grupawyodrębniona, przerośnięta i o nadmiernym znaczeniu.Ludzie będą robić pieniądze zamiast myślećo poezji i urządzeniu idealnego świata. W pewnymsensie (choć tylko w pewnym!) można być nawetz tego zadowolonym. Miejmy jednak zarazemnadzieję, że pewien etos, już nawet nie inteligencki,lecz etos przyzwoitości, będzie w szerokich kręgachzachowywany”. Tak czy inaczej, wydaje się, że etosinteligencki się wyczerpał. Inteligencja jako elitaspołeczna spełniała swoje zadanie. Kto ją zastąpi?Na gospodarczych salonachMiejsce elity inteligenckiej zajmuje coraz bardziejelita ekonomiczna. Takiej zmianie wart sprzyja ustrójgospodarczy i polityczny. Kapitalizm promuje ludziprzedsiębiorczych. Na progu początkującej jeszczegospodarki wolnorynkowej warstwy dobrze uposażoneto w większości szemrani biznesmeni, częstoz nomenklatury, którzy wykorzystali koniunkturęprzełomu, oraz rodzące się na naszych oczachpokolenie tzw. wyścigu szczurów. Intelektualną bazędla tych środowisk stanowią: marketing i zarządzanie(oraz kierunki pokrewne) jako najbardziej chybapowszechne wykształcenie akademickie oraz skutecznośći sprawność w działaniu, czyli psychologiarynku.Rodząca się warstwa młodego, zamożnegospołeczeństwa, to przede wszystkim ludzie skuteczni,przebojowi i inteligentni. Myliłby się jednakten, kto by sądził, że ich inteligencja idzie w parzez podejściem do świata, który nazwałbym intelektualnym.Zdaje się bowiem, iż jako filozofia życia rządzinimi pragmatyzm i utylitaryzm. Liczy się w ich życiunie to, co jest wartościowe w klasycznym tego słowarozumieniu, ale to, co jest przydatne i jakościowodobre. Mówiąc krótko – wartość życia zamieniono najakość życia. Zdarza się, że bardzo szybko gromadzonyjest ogromny majątek. Nie ma znaczenia, jakąklasę społeczną reprezentują ci, którzy wkraczają naekonomiczne salony. Dzięki majątkowi kojarzeni sąz elitą. Wielu z tych, którzy „zrobili pieniądze”pochodzi z klasy średniej bądź niższej. Z racji oczywistych,nie ma jeszcze wielopokoleniowego biznesu.Ci, którzy zmienili status ekonomiczny i weszli naszczyt społeczny, wprowadzili tam swoje maniery,zachowania, kulturę osobistą, wartości i gusty.Darujmy sobie przykłady.Czy ta nowa klasa średnia domaga się rządu duszi pretenduje do bycia elitą godności? Obawiam się, żenie. Jest to grupa o wysokim współczynniku poczuciawyjątkowości i odrębności społecznej, którą cechujeraczej dystans wobec zagadnień społeczno-politycznych.Notowania na giełdzie są dla nich ważniejszeod społecznych debat, w których nie biorą udziału.Jeśli już jednak zechcą wkroczyć do publicznegożycia, to ich kartą przetargową wcale nie jest wyznawanyetos (bo go po prostu nie ma), lecz o wielebardziej własna biografia, która wskazuje, iż americandream możliwy jest w Polsce.W ten oto sposób wkraczamy w sferę tzw. elityustosunkowanych, czyli osób pozostających w dobrychstosunkach z osobami wybitnymi, a zwłaszczaz ludźmi z elity politycznej i kręgów władzy.Łącznikiem między tymi dwiema elitami: gospodarcząi polityczną są lobbyści. Lobbysta to osoba, któraw imieniu własnym lub klienta wywiera wpływ nawładze państwowe, poprzez nawiązanie kontaktuz politykami lub instytucjami publicznymi. W polskimdyskursie społeczno-politycznym pojęcie lobbystynabrało cech pejoratywnych. Zdaniem MagdalenyDobrzyńskiej i Macieja Sankowskiego „Lobbyściks. Andrzej Dragu³a7


oskarżani są o działania antypaństwowe, a politycykonsekwentnie przypisują im wszelkie zło obecnew życiu publicznym. Lobbyści stali się symbolemtoczącej nasz kraj korupcji, niejasnych interesówi wielkich wpływów”. Czy słusznie? – pytają sięwspomniani autorzy, upominając się o dobre imięlobbystów. „Lobbing – przypominają – polega przecieżna przekonywaniu decydentów do swoich racji,podjęcia określonej decyzji, w oparciu o merytorycznąi dobrze skonstruowaną argumentację”.Owszem, ale granica pomiędzy lobbingiem, tzw.załatwianiem a korupcją – przynajmniej w polskimwydaniu – jest niestety płynna. Wszystko zależy odtego, czy podjęcie decyzji zależy rzeczywiście odargumentów merytorycznych, czy pozamerytorycznych,w tym – osobistych korzyści. Tak czyinaczej, grupa lobbystów pozostaje istotnym ogniwempomiędzy elitą władzy a elitą gospodarczą.Kariera „wykształciucha”Do rządu dusz pretendują oczywiście elity polityczne.Ale niestety także i tutaj obserwowaliśmyostatnio proces intelektualnej pauperyzacji, czegosymbolicznym aktem było wkroczenie na salonyrządowe i sejmowe Samoobrony – partii, która przecieżnie może się szczycić inteligenckim rodowodem.W tym samym momencie elita władzy w swoistysposób podjęła także dyskurs ze środowiskiem ludziwykształconych. Stało się to za pomocą pojęcia„wykształciucha”, którego użyto w opozycji dointeligencji: „To mocno ignorancka, egoistyczna, narcystycznawarstwa wykształconych, która nie mawiele wspólnego z polską inteligencją. Ta znacznaczęść warstwy wykształconej posiada pewnąprofesjonalną kompetencję. Natomiast straciła onakontakt z resztą Polski, w gruncie rzeczy na własneżyczenie” – mówił Ludwik Dorn.Wydaje się, iż pojęcie „wykształciucha” w zamyślejego propagatorów miało za zadanie odróżnienienowego pokolenia intelektualistów od starej inteligencji.Pierwotnie pojęcie to zostało stworzoneprzez Aleksandra Sołżenicyna i oznacza ludzi,których formalne wyższe wykształcenie nie mażadnego wpływu na ich mentalność i postawę.W polskim dyskursie politycznym nabrało ono cechwysoce pejoratywnych i odnosiło się do określonejformacji społeczno-politycznej, która – w ocenie jejopozycjonistów – w żaden sposób ani nie możedorównywać, ani nie może zastąpić starej, dobrejinteligencji. Zdaniem użytkowników i propagatorówtego pojęcia problem „wykształciuchów” powstałw wyniku zastąpienia dawnych, przedwojennych elitpolitycznych kadrą osób wykształconych, ale wywodzącąsię z niższych warstw społecznych. Trudnojednak nie odnieść wrażenia, że w pojęciu tympobrzmiewa niejaka pogarda dla wykształcenia jakokryterium przynależności do elity. Opozycja pomiędzyinteligencją a wykształciuchami ma wyraźnekonotacje polityczne, o których nie chciałbym tutajpisać. Zresztą, podkreślanie tej opozycji przez propagatorówtego pojęcia wydaje się nieuprawnionymzawłaszczeniem etosu inteligenckiego, do któregozapewne chciałby się odwołać niejeden „wykształciuch”.Być może konieczność wprowadzenia tego pojęciana określenie nowego zjawiska społecznegowskazuje na tworzenie się w Polsce nowej elityumysłowej, jaką są intelektualiści. Jak pisze JacekBartyzel, intelektualiści, to „stosunkowo wąska, leczwpływowa grupa osób posiadających zazwyczajwykształcenie akademickie i uprawiających tzw.zawody twórcze (literaci, dziennikarze, wykładowcyuniwersyteccy, niekiedy też duchowni i artyści), przetonależących lub pretendujących do elity umysłowejoraz wykazujących skłonność do autorytatywnegowypowiadania się w sprawach dotyczących całegospołeczeństwa, jego celów i przyszłości, częstokroćw formie zbiorowych wystąpień, manifestów i apelimoralizatorskich i politycznych”. Mówiąc krótko,intelektualiści chcą być sumieniem narodu albo przynajmniejdo takiej roli pretendują. Zdaniem o. JózefaM. Bocheńskiego OP intelektualistów dotyczyzabobon polegający „na mniemaniu, że intelektualiścieprzysługuje jako takiemu autorytet w dziedzinieetyki, polityki i poglądu na świat”. Chodzi tutajo zarzut, iż z faktu, że ktoś jest autorytetem w danejdziedzinie nauki, wnioskuje się o autorytecie w polityceczy w dziedzinie sądów moralnych bądź estetycznych.W zarzucie tym jest oczywiście pewna racja.Specjalista i autorytet w dziedzinie starożytnegoRzymu, nie musi być automatycznie autorytetemmoralnym, a zdarza się, że za taki się uważa, czy teżza taki jest uważany. Wobec intelektualistów (zresztąjak i wobec inteligentów czy też członków innych elit,które pretendują do rangi sumienia narodu) możnatakże postawić zarzut o braku koherencji pomiędzyżyciem a głoszonymi poglądami. Osoba, która8


w społecznym odczuciu popełnia czyny etycznienaganne, pozostanie zapewne autorytetem intelektualnym,ale powinna zostać odrzucona jakoautorytet moralny.Medialność jako kryteriumWydaje się jednak, iż wymaganie to ze stronyspołeczeństwa jest coraz słabsze. Społeczeństwozaczyna bowiem akceptować zachowania niegdyśnaganne u osób, które pretendują do bycia elitą.Proces taki daje się zauważyć zwłaszcza w odniesieniudo elit politycznych. Synonimem „dobrego” politykastaje się polityk „sprawny”. Tak jak nikt nie pytahydraulika, czy nie bije swojej żony, tak coraz częściejnikt nie pyta polityka o jego wybory moralne, któreprzesuwane są w sferę jednoznacznie osobistą,a w konsekwencji niemającą większego wpływu naocenę jego politycznej sprawności i skuteczności.Wystarczy popatrzeć na karierę i popularnośćpolityków szczebla samorządowego czy nawetrządowego, na których ciążą oskarżenia, wyroki,a zdarza się nawet, że spełniają swoje funkcje zzakrat aresztu, nie tracąc przy tym jednak popularnościi społecznego poparcia.Z podobnym zjawiskiem mamy do czynieniaw elitach wywodzących się z show businessu, w tymodniesieniu do tzw. celebrytów, czyli ludzi znanychz tego, że są znani. Życie prywatne członków tych elitjest przedmiotem społecznego zainteresowania,a często także towarem przez nich samych wystawianymna sprzedaż. Nie jest jednak przedmiotemmoralnej oceny. Istnieje bowiem – nie wiadomo czymuzasadnione – przekonanie, że elita artystyczno--rozrywkowa (niegdysiejsza bohema) z naturyrzeczy nie „grzeszy” – a może nawet nie powinna„grzeszyć” – przyzwoitością. Wyzwalanie się spodmoralnych gorsetów w sposób oczywisty zdaje sięprzynależeć do „etosu” tej grupy.Badania przeprowadzone na zlecenie „Rzeczpospolitej”pokazują, że autorytetami dla współczesnejpolskiej młodzieży są showmani, ludzie znaniz telewizji: Owsiak, Wojewódzki i Majewski. Jak toskomentował prof. Wiesław Godzic, „mamy dominacjękultury obrazkowej i obrazków zamiast wartości.Młodzi myślą: wierzę tej osobie, bo ładnie wygląda”.Medialnymi walorami popularności – jak wiadomo– przejmują się także politycy, którzy dbają o swójwizerunek i PR. Wiedzą gdzie, kiedy i jak pojawiać sięw mediach, by poprawić swoje notowania. Istotnymkryterium w ocenie polityka przestaje być jego kompetencja,fachowość, walory moralne, a nawetpolityczna skuteczność, a staje się jego medialność– właściwy dobór koloru koszuli i opalenizna.Jakie społeczeństwo, taka elitaI tutaj należy powrócić do pytania o istnieniewspółczesnej elity godności. Wydaje się, że polskaelitarność bardzo się rozczłonkowała, tak samo jakrozczłonkowało się polskie społeczeństwo. „Brakspołeczeństwa wysokich ambicji, wywołuje brak elitwysokich ambicji” – napisał ktoś na internetowymforum. Czy rzeczywiście społeczeństwo polskie niejest społeczeństwem wysokich ambicji? Kariera pojęcia„wykształciuch” i ładunek pogardy włożony w tosłowo przez tych, którzy je propagują, nie wróżąnajlepiej. Wskazuje to raczej na dosyć silny antyintelektualnytrend drzemiący w polskim społeczeństwie.Polacy nie są narodem intelektualistów. Bysię o tym przekonać, wystarczy przeanalizowaćchoćby wyniki czytelnictwa. I wcale temu trendowinie przeciwstawi się rosnąca liczba studiujących.Niestety, wzrost ilościowy studiujących skutkujespadkiem jakości wykształcenia. Zapewne dla jakiejśczęści społeczeństwa tworząca się elita intelektualistówjest czy też staje się moralnym, etycznym,politycznym punktem odniesienia, stając się przetoelitą godności. Jak duża jest to grupa, nie wiadomo.Na pewno nie większość. Większość nie wsłuchujesię w głosy intelektualistów, ale w harce różnej maścishowmanów. I jak pisał T. Różewicz „a biedna publika/ wszystko łyka / robi owacje na stojąco / siedząco /i pod siebie” (Zła muzyka). Podobno KubaWojewódzki na wieść, że został moralnym autorytetemmłodzieży powiedział: „To żałosne, skoro takapostać jak ja znalazła się na liście autorytetów. Chybacoś złego dzieje się z tym pojęciem i z tą wartością”.Jeśli to nie kolejna zgrywa, to święta racja.W internecie znalazłem następującą wypowiedźpewnej nastolatki na temat elitarności: „Bo wieciejak to jest z tą elitarnością? Ja już wiem. Elitarnośćnie polega na tym, że ty sam uważasz się zaosobę lepszą i próbujesz wmówić to wszystkimi wszystkich do tego przekonać udowadniając im, żesą gorsi. Elitarność polega na tym, że to inni cięwywyższają i podziwiają, a ty sam traktujesz siebiena równi z innymi. Bo twoją elitarność tworzą ludzie,ks. Andrzej Dragu³a9


nie ty sam. Co z tego, że ty uważasz siebie za elitęskoro ludzie po prostu śmieją się z twojej zarozumiałości?”.Tak, to prawda. Ostatecznie prawdziwa elitarnośćnie polega na świadomości odrębności. Taktworzy się raczej sektę i getto. Prawdziwa elitarnośćjest pochodną społecznej akceptacji. Ta społecznaakceptacja nie jest jednak jednorodna. Wydaje się, żekażda warstwa społeczna będzie miała swoją elitęgodności. Jaka klasa, taka elita. Inna dla klasy średniej,inna dla high society, inna dla klas najuboższychmaterialnie i intelektualnie, a także moralnie.Zróżnicowanie wyznawanych wartości będzie determinowałodobór tych, których uzna się za elitę,życiowy punkt odniesienia, moralną i politycznąwyrocznię. Każdy przecież za elitę uzna tych podobnychdo siebie – niby po Orwellowskurówniejszych, a jednak równych.10


Grażyna ZwolińskaCzy można ufać elitomZagubiony w oceanie informacji zwykły człowiekodruchowo szuka kogoś, kto wyjaśni mu jego wątpliwościi ugasi niepokoje w tej czy innej zasadniczejkwestii. Szuka i rzadko znajduje. Przekonuje się za to,że ci z naukowych elit, którzy powinni znać obiektywneodpowiedzi na jego pytania albo przynajmniejpróbować do nich dotrzeć, nie zawsze są tymi, naktórych może liczyć, a zwłaszcza im wierzyć. Cowięcej – widzi, jak poddawani są oni grze interesów,jak są uwikłani w zależności, a często po prostuprzekupni.Doskonałym tego przykładem (na światowąskalę) jest naukowe zamieszanie wokół kwestiiocieplenia klimatu na Ziemi. W świadomości społeczeństwwielu krajów, także Polski, zakodowanezostało przekonanie, że zmianom klimatycznymwinien jest człowiek i jego przemysłowa działalność,w ramach której powstaje za dużo gazów cieplarnianych,a zwłaszcza dwutlenku węgla. Trzeba więczrobić wszystko, żeby zmniejszyć jego emisję. KrajeUnii Europejskiej zostały zobowiązane do tego podgroźbą ogromnych kar. Dla biedniejszych państw(w tym i Polski, która swoją energię elektryczną produkujegłównie z węgla) oznacza to ogromnewydatki, wręcz nie do udźwignięcia. Doradca rząduprof. Krzysztof Żmijewski szacuje, że Polska będziemusiała przeznaczać 4,5 mld euro rocznie, czyliokoło 100 mld euro do roku 2030, na inwestycjeograniczające emisję dwutlenku węgla. Jeśli niebędzie jej na to stać (a nie będzie), zmuszonazostanie do kupowania po bardzo wysokiej cenielimitów CO 2 na giełdzie. Podobnego kłopotu niebędzie miała np. Francja, gdzie dominują elektrownieatomowe.Poza tym kraje takie jak Polska, zmuszone dogigantycznych inwestycji ograniczających emisjędwutlenku węgla, będą musiały radykalnie podnieśćcenę energii elektrycznej, co spowoduje ogólnywzrost kosztów utrzymania i dalsze ubożeniespołeczeństw.A wszystko dlatego, że wiara we wpływczłowieka na globalne ocieplenie, wspierana głosamiuczonych, stała się dziś wyznacznikiem politycznejpoprawności. To już niemal religia, którą karmią nasmedia, a my łykamy ją w przekonaniu, że przecieżnaukowa elita wie, co mówi. Czy na pewno? I czyzawsze w tym mówieniu jest uczciwa?Niepodważalne prawdy i pieniądzeO tym, że globalne ocieplenie jest głównie winąprzemysłowej działalności człowieka, mówią raportyMiędzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu(IPCC). To dysponujące ogromnym budżetem ciałoskupia wokół siebie wielu polityków, biurokratówi zaprzyjaźnione media. Ma swoje naukowe autorytety,głoszące prawdy niepodważalne. W publikacjachpoświęconych działalności IPCC można przeczytać,że jego raporty mają duże znaczenie w budowaniuprogramów klimatycznych na świecie i niebagatelnywpływ na politykę finansowania badań nad zmianamiklimatu. Wizja apokalipsy tworzy atmosferę,w wyniku której do ośrodków zajmujących się zmianamiklimatu płynie coraz szerszy strumień pieniędzy.Gra¿yna Zwoliñska11


Pojawia się jednak coraz więcej głosów klimatologów,astronomów, astrofizyków, geologów(o nie mniejszym autorytecie naukowym), którzyprzekonują, że teoria ocieplenia klimatu z winyczłowieka nie ma żadnych naukowych potwierdzeńw postaci badań. Przekonują, że przyczyn ocieplenianależy upatrywać w cyklicznych, naturalnych dlanaszej planety wahaniach klimatu. Powołują się nadorobek naukowy, z którego jasno wynika, że człowieknie jest w stanie w znaczącym stopniu wpływaćna klimat. Tłumaczą, że wahania temperaturywynikają głównie ze zmieniającej się aktywnościSłońca, przez co do Ziemi dociera raz mniej, razwięcej ciepła.Głosy takie są jednak lekceważone czy wręczwyśmiewane, np. w mass mediach. A przecież płynąz ust ludzi, których trudno nie zaliczyć do naukowychelit. Podobnie zresztą jak głosy im przeciwstawne.Szary człowiek zaczyna się zastanawiać, którym elitomwierzyć, a także czy w ogóle można dziś ufać elitom.Globalne ogłupienieNiedawno w Zielonej Górze w ramach Kepleriadyzorganizowanej z okazji dwudziestolecia ZielonogórskiegoCentrum Astronomii wykład Globalneocieplenie. Fakty i mity wygłosił liczący się w świecieastrofizyk, dyrektor Centrum Astronomicznego im.Mikołaja Kopernika PAN w Warszawie, prof. MarekSarna. Moja z nim rozmowa po wykładzie mogłabymieć tytuł Globalne ogłupienie. A wyglądała tak:– Powodzie, susze, huragany i trąby powietrzne...Czy ci, którzy twierdzą, że przyczynątych zjawisk jest efekt cieplarniany spowodowanydziałalnością człowieka, mają rację?– Takie opinie wynikają z całkowitego niezrozumieniaproblemu. Wpływ człowieka na globalneocieplenie stał się jednym z tematów zastępczych.Podgrzewają go środki masowego przekazu nacałym świecie, wpędzając ludzi w irracjonalne stanyemocjonalne i fobie.– Przecież uczeni mówią, że globalne ociepleniejest faktem.– Różnią się jednak zasadniczo w ocenie przyczyntego zjawiska.– Nas, zwykłych ludzi, przekonuje się, żegłównym winowajcą jest dwutlenek węglawytwarzany przez przemysł...– Bzdura! Są inne, znacznie istotniejsze czynniki.Trzeba pamiętać, że głównym gazem cieplarnianymjest para wodna. Odpowiada ona za ponad 95 proc.efektu cieplarnianego. Dwutlenek węgla za najwyżejkilka procent, a ten powstający w wyniku przemysłowejdziałalności człowieka jeszcze mniej.Gazem cieplarnianym znacznie bardziej niż CO 2wpływającym na ocieplenie klimatu jest choćbymetan i jego hydraty. Zdolność metanu do zatrzymywaniaciepła jest 20 razy większa niż CO 2 .– To dlaczego o tym się nie mówi, lecz organizujemiędzynarodową krucjatę przeciwkoCO 2 ?– Bo jest silne światowe lobby przemysłowe, któremuzależy na tym, żeby wziąć miliardy z budżetówpaństw. Technologie ograniczania emisji dwutlenkuwęgla są niezwykle kosztowne. Można na tymnaprawdę bardzo dużo zarobić. Kto silniejszy, tenopłaci grupę naukowców. A potem już się to kręci. Zabadania nad zmianami klimatu podatnicy zapłacili jużco najmniej 10 mld dol., z czego większość poszła naudowadnianie tezy o globalnym ociepleniu. Uczonych(a jest ich na świecie bardzo wielu), którzypokazują ten korupcyjny mechanizm i protestująprzeciwko zupełnie niezgodnemu z naukową wiedząwmawianiu społeczeństwom, że to produkcja przemysłowajest głównym sprawcą efektu cieplarnianego,marginalizuje się. Opinia publiczna karmionajest pseudonaukową papką.– Mocne słowa...– Powiem jeszcze mocniej. To jest hochsztaplerstwowielkiej wody. Te uczone gremia ignorującedowody naukowe... Te sprzedające się naukoweautorytety... Ta pokojowa nagroda Nobla dla AlaGore’a, człowieka związanego z wielkim biznesemamerykańskim... Kiedy Gore dostawał Nobla,należąca do niego firma General InvestmentManagement zarobiła na pośrednictwie sprzedażytzw. kredytów CO 2 ponad 50 mln dolarów. I dalejzarabia, i zarabiać będzie. Czy takie środowiska sązainteresowane tym, żeby wziąć serio pod uwagętakże głosy tych uczonych, którzy protestują przeciwglobalnemu ogłupianiu społeczeństw?– Co więc jest przyczyną globalnego ocieplenia,jeśli nie CO 2 ?– Aktywność magnetyczna Słońca. To ona magłówny wpływ na klimat na Ziemi. Trzeba pamiętać,że w historii naszej planety okresy ocieplenia i ochłodzeniapowtarzają się cyklicznie. Około 900 r. n.e.12


mieliśmy okres wielkiego ocieplenia. Na Grenlandiiuprawiano wtedy rośliny. Czy ludzkość emitowaławówczas z fabryk za dużo CO 2 ? A okresy ociepleniawystępujące w czasach, kiedy gatunek ludzki jeszczena Ziemi nie istniał? W XVIII w. przyszło wielkieochłodzenie, nazywane nawet małą epoką lodowcową.To czas, kiedy można było podróżować saniamiprzez zamarznięty Bałtyk do Szwecji, a rzeki byłyskute lodem. W ciągu 800 tys. lat Ziemia przechodziłaosiem okresów zlodowaceń i tyle samookresów ociepleń. Teraz wchodzimy właśnie w kolejnyetap ocieplenia. Zarówno w przeszłości, jak i dzisiajczłowiek praktycznie nie ma na to wpływu. Ani niejesteśmy sprawcami ociepleń i ochłodzeń klimatu nanaszej planecie, ani nie jesteśmy w stanie im zapobiec.– Czyli wierząc w swój udział w tym zjawisku,zachowujemy się jak ta mysz z dowcipu,która oparła się o koło wagonu stojącego nabocznicy pociągu i pociąg ruszył. „Co ja narobiłam!”- zawołała przerażona.– Właśnie. Wpływ działalności człowieka naefekt cieplarniany mieści się w granicach 0,05 do0,25 promila!– Skoro jest tak, jak pan mówi, to po co np.Polska, emitująca dużo CO 2 z pracującychgłównie na węglu elektrowni, ma wydawać takogromne pieniądze na zmianę technologiiprodukcji prądu?– Zostaliśmy do tego zobligowani umowamimiędzynarodowymi, określającymi limity dwutlenkuwęgla. Inaczej będziemy musieli kupować bardzodrogie prawa do jego emisji. Problem jest jednak szerszy.Protokół z Kioto z 1997 r. zobowiązuje sygnatariuszy,którzy go podpisali do redukcji do 2012 r.emisji gazów cieplarnianych o 5,2 proc. Nie podpisałygo jednak Chiny, Indie i USA, a więc ci, którzy wspólnieemitują do atmosfery 75 proc. CO 2 . Europa, którazobowiązała się do ograniczeń, jest winowajcąjedynie w 25 proc.– Ale ostatnio USA ogłosiły, że też będąograniczać dwutlenek węgla.– W ich przypadku to dobra decyzja na kryzys,bo pomoże pobudzić gospodarkę. W przypadkuznacznie biedniejszej Polski jest całkiem inaczej.– Nie czuje się pan trochę jak ktoś wołającyna puszczy? Co pan i podobnie myślący naukowcymożecie zrobić?– Ja nic nie mogę. Nawet gdybym zebrał sturacjonalnie myślących profesorów z całego świata, toi tak nic byśmy nie poradzili, bo za tym nie stałbyżaden interes, żaden międzynarodowy kapitał, któremuby zależało. Ostatnio w ONZ pojawiła się petycjaok. 600 uczonych, którzy mówili w tym duchu co ja.Podkreślają, że do zmian klimatu i do zmniejszaniaefektu cieplarnianego należy podchodzić racjonalniei ekonomicznie, inwestować tam, gdzie może toprzynieść wymierne korzyści, a nie tylko zyskokreślonym grupom ludzi.–I co?– Na razie nic.Wpisane w historię ZiemiProf. Marek Sarna patrzy na sprawę przyczynocieplenia klimatu podobnie jak uczeni z dziesięciueuropejskich ośrodków akademickich, którzy podkierunkiem badaczy z Instytutu Nielsa BohraUniwersytetu w Kopenhadze, w ramach programuEpica, stworzyli pełny obraz zmian klimatycznychnaszej planety na przestrzeni ostatnich 800 tysięcylat. Posłużyli się znaną od dawna metodą chemicznejanalizy pęcherzyków powietrza uwięzionych w lodachAntarktydy na różnych głębokościach. Badajączawartość dwutlenku węgla i metanu, sporządzilidokładne wykresy temperatur oraz skład atmosferynaszej planety. Badania te pokazują, że następującepo sobie okresy ocieplenia i oziębienia klimatu sątrwale wpisane w historię Ziemi. Człowiek nie miał nanie wpływu ani w przeszłości (zwłaszcza wtedy, gdyjako gatunek jeszcze nie istniał), jak i obecnie.Z kolei klimatolog amerykański dr Roy Spencer,pracujący przy projekcie satelitarnego monitorowaniatemperatury ziemskiej NASA przekonuje w jednymz wywiadów, że szerzenie teorii globalnegoocieplenia z winy człowieka służy wywołaniu strachu,w następstwie czego do ośrodków zajmującychsię badaniami zmian klimatycznych popłynie szerszystrumień pieniędzy. Zauważa, że obalenie wizjiapokaliptycznej katastrofy wywołanej działaniemczłowieka skutkowałoby redukcją tysięcy miejscpracy.Dr Joanne Simpson, jego koleżanka z NASA,wcześniej gorąca zwolenniczka ograniczania emisjiCO 2 , stwierdza prosto z mostu: „Odkąd nie jestemzwiązana z żadną organizacją i nie dostaję od niejfunduszy, mogę mówić całkiem szczerze”. I mówi, żerację mają ci, którzy nie zgadzają się z tezą o wpływiedziałalności człowieka na globalne ocieplenie.Gra¿yna Zwoliñska13


O wyższości apapu nad aspirynąA teraz z innej elitarnej beczki... Medycznej.I znów zwykły człowiek chciałby się w określonychsytuacjach podeprzeć naukowymi medycznymiautorytetami. I znów czekają go wątpliwości co doobiektywizmu opinii wygłaszanych przez przedstawicielimedycznych elit.Relacjonowałam kiedyś zjazd lubuskich lekarzyrodzinnych. Połączony był z wykładami zaproszonychprzez organizatorów medycznych znakomitości.Jeden z mówców, szpakowaty profesor z warszawskiejkliniki Akademii Medycznej, zajął się roztrząsaniemwyższości leków zawierających paracetamol,takich jak np. apap, nad lekami zawierającymi kwasacetylosalicylowy, takich jak aspiryna. Chodziło o to,żeby lekarze rodzinni, do których zgłaszają się przeziębienipacjenci, nie musieli zastanawiać się, co imdoradzić, lecz wsparci profesorskim autorytetem,z czystym sumieniem polecali paracetamolowespecyfiki.Profesor mówił bardzo przekonująco, prezentowałslajdy z wykresami i tabelkami, więc w swojejnaiwności postanowiłam poprosić go o wywiad dlagazety, w której pracowałam. Niech czytelnicy też siędowiedzą, że tylko paracetamol... Wywiadu nienapisałam, bo profesor uprzejmie, ale stanowczoodmówił. Kiedy próbowałam przekonywać, jak moiczytelnicy czekają na wypowiedzi medycznych autorytetów,spojrzał na mnie jak na ostatnią naiwnąi wymownie rozejrzał się wokół. Staliśmy w holu, podścianami którego swoje stoiska rozłożyły firmyfarmaceutyczne, głównie te od paracetamolowychleków. To one m.in. sponsorowały konferencję.Profesor zasugerował też, żebym w artykule z konferencjinie powoływała się na niego. W końcu każdydorabia jak może, ale nie zawsze chce się tym chwalić.Dotarło do mnie wreszcie, że gdyby konferencjęi profesora sponsorowała aspirynowa firma, towykład, wsparty wykresami i tabelkami, poświęconybyłby wyższości aspiryny nad apapem. Cóż...Naukowiec na usługachTakie zachowania to w świecie nauki nic nowego.Jakieś pół roku temu wyszło na jaw, że amerykańskinaukowiec dr Scott S. Reuben, który prowadziłwielką kampanię na rzecz korzyści z używania dwóchkonkretnych przeciwbólowych leków, produkowanychprzez Pfizera, był opłacany przez ten właśniekoncern. Aż tak wielkiej sensacji jednak z tegopowodu nie było, bo podobnych przykładówkorumpowania naukowców przez koncerny farmaceutycznejest wiele.Polska nie jest pozytywnym wyjątkiem.Popularne stało się rekomendowanie leków przeztzw. autorytety medyczne. Profesorowie medycyny(elita w końcu) w ten sposób dorabiają – i to niemało– do uczelnianych pensji. A przecież nie powinno byćtak, że niektórzy ordynatorzy czy szefowie klinikpensje w swoim miejscu pracy traktują jak dodatek,a ich główne dochody pochodzą od koncernów farmaceutycznych.Prof. Zbigniew Szawarski, etykz Uniwersytetu Warszawskiego, miał odwagępowiedzieć (cytowały to media), że mamy corazczęściej do czynienia ze zjawiskiem prywatyzacjinauki przez wielkie koncerny, które „kupują” uniwersytety,instytuty i katedry. A ten, kto płaci, po jakimśczasie stawia wymagania.Odpryskiem tego zjawiska jest pisanie przeznaukowców na zamówienie o przysłowiowejwyższości masła nad margaryną lub odwrotnie,w zależności od potrzeb opłacającego badania.Agencje public relation zapychają tego typu opiniamiskrzynki e-mailowe dziennikarzy, w nadziei, że przynajmniejniektórzy z nich wykorzystają je na łamach.To samo dotyczy zawartych w takich i podobnychmateriałach podpowiedzi medycznych autorytetów,czym leczone powinny być poszczególne choroby i cojeść, żeby zachować zdrowie. Dziwnym trafem tepodpowiedzi współgrają z oczekiwaniami sponsorabadań.Przykładów na takie zachowania ludzi należących– jakby nie było – do naukowych elit, wciążdostarcza życie. A mimo wszystko w Polsce profesorowienadal cieszą się największym zaufaniem(na równi ze... strażakami). Tak przynajmniej wynikaz przeprowadzonego przez CBOS w dniach od 6 do12 listopada 2008 r. sondażu. W prasowej informacjinapisano, że o wysokiej pozycji profesorów decydujeprawdopodobnie w znacznym stopniu eksperckicharakter tego zawodu oraz kojarzona z tym tytułemnaukowym niezależność intelektualna. Tak, tak,niezależność...14


Alfred SiateckiChodzony za politykamiTeza: sądy o politykach i partiach byłyby inne,gdyby ich i naszym życiem w coraz szerszym zakresienie władała telewizja. To dziś jest najważniejszemedium opiniotwórcze.Ci, o których tu piszę, chcą, aby dzielić ich naprawicowych (czytaj: lepszych) i lewicowych. Czymróżni się człowiek twierdzący, że ma poglądylewicowe od prawicowych, dalibóg, nie wiem. Toznaczy tak w ogóle wiem, lecz nie mam pojęcia,czym się różnią takie osoby mające polskie dowodytożsamości. W ogóle mało wiem o programachzwiązków, które sąd wpisał do rejestru partii politycznych.Teoretycznie wszystkie mają zgodnez prawem statuty i programy uchwalone przeznajwyższe gremia partyjne. W praktyce wygląda toinaczej.Bez dwóch zdań dziś wśród najbardziej aktywnychi głośnych związków wyróżnia się Prawo i Sprawiedliwość.Na podstawie tego, co słyszę i widzę, niemam wątpliwości, że jest to partia z wyraźnieokreślonym programem ideowym. Ba, nawetpotrafię w kilku zdaniach wskazać jej najważniejszecele, sprecyzowane jasno. Niezmienny od lat manifestideowy ma Unia Polityki Realnej i najczęściejustami swego twórcy go przypomina. Obrażą się namnie ludowcy, bo przecież oni też mają program, tyleże na mój rozum jest on za szeroki, za pojemny, zagiętki, za zbyt pasujący do każdej sytuacji. Taki programma również Platforma Obywatelska, dziśuważająca się za najsilniejszą partię. W założeniu jeston liberalny, w realizacji socjalistyczny, chadecki,ludowy... Ma go Sojusz Lewicy Demokratycznej, manawet coraz bardziej odchodząca w zapomnienieSamoobrona. Tylko co z tego?Zamiast wstępuKto to jest polityk? Aktor czy lekarz albo kierowca– wiadomo: ukończył szkołę lub kurs, ma praktykęw tym fachu. Oczywiście są też szkoły przekazującemłodym ludziom wiedzę z zakresu nauk politycznych,ale to wcale nie oznacza, że ich absolwenciautomatycznie stają się politykami. Dostają oprawionew czerwoną skórę dyplomy ukończeniastudiów, potwierdzające, że „po spełnieniu wymogówokreślonych obowiązującymi przepisami”uzyskali tytuł magistra politologii. Nie oznacza to, iżdyplomowany politolog nie może być politykiem, takjak ksiądz katolicki – poetą (vide: Ignacy Krasicki,Karol Wojtyła, Jan Twardowski) czy inżynier– prozaikiem (np. Czesław Centkiewicz, JoannaChmielewska, Małgorzata Kalicińska).Sięgam do Słownika języka polskiego (Warszawa,PWN, 1979), a tam w tomie II na stronie 785czytam, że polityk to „mąż stanu kierujący politykąpaństwa; dyplomata, działacz polityczny”. Zaglądamjeszcze do Słownika współczesnego języka polskiego(Warszawa, Wilga, 1996), gdzie na stronie 795 znajdujętakie znaczenia słowa polityk: 1 „osobaaktywnie, zawodowo zajmująca się polityką”,2 „osoba zręczna w postępowaniu, wykazująca spryti przebiegłość, umiejąca kierować sprawami po swojejmyśli; dyplomata”. Mimo skrępowania przyznamsię, że to ostatnie wyjaśnienie najbardziej odpowiadaAlfred Siatecki15


mojej wiedzy i wyobraźni o politykach w ogóle,a o większości lubuskich polityków szczególnie.Muszę jeszcze dowiedzieć się, co to jest polityka.Znowu zaglądam do słownika Wilgi, gdzie znajdujętakie określenia: 1 „sposób sprawowania władzy,kierowania sprawami wewnętrznymi i zewnętrznymipaństwa, realizujący się w bieżącej działalnościorganów rządzących i wynikający z ich celów,zadań”, 2 „ogół działań podejmowanych przezpartię, zgrupowanie, pojedynczą osobę w celuzdobycia i utrzymania władzy w państwie, sposóbrealizacji tych celów”, 3 „przemyślany przez kogośsposób postępowania mający doprowadzić doosiągnięcia zamierzonego celu, taktyka, strategia”.Czy zatem burmistrz jest politykiem? Na pewno,a jeśli burmistrz, to i wójt, i prezydent miasta, i starostapowiatowy, i marszałek województwa. Nie mamwątpliwości, że politykiem jest podsekretarz stanu,minister, premier. A dyrektor departamentu w ministerstwieto polityk czy urzędnik? A urzędnikw Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej, przygotowującydokumenty głowie państwa? A szeregowyczłonek partii rządzącej, opozycyjnej lub kanapowej?W ogóle członek stronnictwa uważającego, że jegougrupowanie ma program i osoby przygotowane dosprawowania władzy? Nie podejmuję się udzieleniakrótkiej, jasnej odpowiedzi na te pytania. W ogólew tym tekście nie będzie niepodważalnych zdań,będą jedynie opinie osoby, która towarzyszy politycei politykom prawie od dziecka.Przyjmuję do wiadomości i o to proszę czytelników,że politykiem jest każdy, kto uważa się za polityka.Kto pracuje nie tylko dla osiągnięcia swoichcelów, lecz i dla dobra ogółu. Chciałbym powiedzieć,że kto przede wszystkim ma na myśli dobro ogółu.Może więc być polityk gminny (nawet sołecki),powiatowy, wojewódzki, krajowy, europejski, światowy.Najlepiej byłoby, aby obowiązywała zasada:ten, kto już wszedł na krajowe salony, wcześniejbywał w salonikach. Oto kilka przykładów. Marszałeklubuski Marcin Jabłoński zaczynał karierę politycznąjako urzędnik w samorządzie Słubic, potembył radnym, wicewojewodą, starostą powiatowym.Jego zastępczyni Elżbieta Polak pierwsze lekcje pobierałajako burmistrz Małomic, aby zostać urzędniczkąw zielonogórskim magistracie i działaczką organizacjispołecznej. Lider regionalnego Prawa i SprawiedliwościMarek Ast urzędował jako burmistrz Szlichtyngowej,radny sejmiku lubuskiego, wojewoda lubuskii poseł. I druga zasada: im polityk starszy, tym stoi nawyższym szczeblu drabiny politycznej, ale kiedyosiągnie wiek emerytalny, bez pomocy lekarzyschodzi na ziemię i najwyżej służy młodszym radą.U nas za polityka uważa się poseł i senator, radny,nawet radny gminny (jeśli są wyjątki od tej reguły,przepraszam). Wójt/burmistrz/prezydent miasta tonie urzędnik, a również polityk (co czasem podkreślaswoim wyglądem, zachowaniem, oracją). Za politykama się często starosta powiatowy i marszałek województwa,obaj wybierani nie w wyborach bezpośrednichjak wójt/burmistrz/prezydent miasta, leczprzez radnych, gdy w rzeczywistości są to urzędnicyz legitymacją partyjną. Skoro tak, to jak politykapowinno się traktować proboszcza parafii, przewodniczącąkoła gospodyń wiejskich, każdegokierownika firmy.Spotkałem też taką opinię, że polityk dziś tonieźle płatne zajęcie. Zawodowy poseł lub senator(jeśli zasiadanie w parlamencie jest jego jedynymmiejscem pracy) dostaje pensję przekraczającą10,2 tys. zł. Dieta krajowego parlamentarzystywynosi 2,6 tys. zł. Do tego trzeba doliczyć bezpłatnezakwaterowanie w stolicy, darmowe przejazdy,ponad 10 tys. zł na wydatki związane z utrzymaniembiura. Nie wspominam o przywilejach niematerialnych,jak np. o immunitecie. Na razie nie mazawodowych radnych, chociaż niektórzy z dietyuczynili swoje źródło dochodu. W większości gminradny dostaje dietę bliską 800 zł, im gmina większa,tym i dieta jest wyższa, sięga nawet 1,8 tys. zł wolnychod podatku. Jest więc o co się bić.Jeszcze o jednym trzeba powiedzieć. Nikt niezostaje parlamentarzystą czy radnym bez kampaniiwyborczej, a ta kosztuje. Znani mi lubuscy kandydacido parlamentu nawet zaciągali kredyty w banku.Partie (w czasie wyborów są nazywane komitetami)domagają się wpłaty określonej sumy na rzeczwyborów, czyli na pokrycie kosztów druku uloteki plakatów, konferencji prasowych, przejazdów naspotkania przedwyborcze itp. Nie dziwię się zatemkandydatom, że robią wszystko, aby zdobyć mandati, gdy zasiądą w organie władzy ustawodawczej lubuchwałodawczej, odzyskać to, co zainwestowaliw kampanię wyborczą. To tak jak wędkarz, którypłaci składki do kasy do związku wędkarskiego.Przecież płaci nie dlatego, że jest bogaty, tylko żebymieć prawo łowienia ryb tam, gdzie ci, którzy niepłacą, tego nie mogą robić.16


Dobrze jest, o czym przekonali się na przykładdziałacze Sojuszu Lewicy Demokratycznej, na swoichlistach kandydatów na radnych umieścić osoby raczejobojętne wobec polityki, lecz znakomite w innychdziedzinach. Takie nazwiska są magnesami. Właśniez takiego wyboru wśród radnych SLD w sejmikulubuskim był światowej rangi sportowiec, wybitnyżużlowiec Andrzej Huszcza. W ciągu ośmiu lat, kiedyzasiadał w sejmiku, chyba ani razu nie odezwał siępodczas sesji.Dziwię się natomiast postępowaniu tych partii,które po zdobyciu władzy w regionie zmieniająkierowników instytucji państwowych. Najczęściej niena lepszych, a na swoich członków. Na przykładkiedy Platforma Obywatelska wygrała wybory,miejsce doświadczonego inżyniera i urzędnika w lubuskiejAgencji Nieruchomości Rolnych odważył sięzająć nauczyciel historii bez znanych osiągnięćw szkolnictwie, ale z legitymacją Platformy. Podobniebyło w agencji restrukturyzacji rolnictwa, gdy wyborywygrało Prawo i Sprawiedliwość, wtedy jej regionalnymszefem został doktor nauk technicznych,wcześniej wykładowca zielonogórskiej politechniki.Dyrektorem marszałkowskiego departamentu edukacji,kultury i sportu jest inżynier rolnik, któryprzyszedł tu z agencji restrukturyzacji rolnictwa,mając legitymację będącego w regionalnej koalicjiSojuszu Lewicy Demokratycznej (wcześniej należałdo Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i PSL).W tym samym urzędzie dyrektorem departamentuochrony zdrowia został nauczyciel, były wiceprezydentZielonej Góry. Departamentem politykispołecznej kieruje politolog z legitymacją SojuszuLewicy Demokratycznej. Niedawno szefem instytucjiupowszechniania kultury został nie ten z doświadczeniem,który wygrał konkurs, lecz ten, któregowsparła partia, a który bez powodzenia starał sięo mandat posła oraz fotel burmistrza.Do koloru, do wyboruChętnych do sprawowania władzy nie brakuje.Tym bardziej że właśnie wielu ową władzę rozumiejako osiąganie korzyści (miejsce pracy, pensja, prestiż,zajęcie dla bliskich). W 2005 r. w okręgu lubuskim(jego zasięg wyznaczają granice województwa)o 12 mandatów poselskich walczyło 270 chętnych,czyli na każde miejsce przypadały 23 osoby. Wśródnich było 47 mieszkańców Gorzowa, 42 – ZielonejGóry, 18 – Nowej Soli, 12 – Żar, 8 – Żagania, 6 –Międzyrzecza. Mandatów senatorskich było dopodziału 3, a kandydatów do senatu – 20 (tylko6 kobiet). Co ciekawe, w grupie tej nie było ani jednejosoby z przygotowaniem prawniczym.Dwa lata później Polacy znowu wybierali sejmi senat. Tym razem o 12 miejsc w izbie niższej ubiegałosię 161 kandydatów i o 3 mandaty w izbie wyższej– 21. Nie muszę dodawać, że wszystkie osobyreprezentowały partie polityczne lub utożsamiały sięz programami partii, na listach wyborczych którychsię znalazły. Przypatrzmy się zawodom reprezentowanymprzez kandydatów do sejmu w 2007 r.Wśród 161 marzących o miejscu na Wiejskiej było28 nauczycieli, po 24 rolników i leśników, 16 przedsiębiorców,9 z dyplomem prawniczym, 7 lekarzy,4 emerytów i rencistów.O niektórych politykach wyborcy niewielewiedzą, co mogło być zrozumiałe podczas wyborówdo sejmu zwanego kontraktowym. Cztery lata temuna liście kandydatów Platformy Obywatelskiej dosejmu pojawili się na ogół nieznani BożennaBukiewicz i Bogdan Bojko, dwa lata temu MarekCebula i Witold Pahl. Można dyskutować, czy todobrze, że o mandat z naszego regionu walczyliMarek Borowski (okręg Piła – Gorzów), Ewa Freyberg(okręg Gorzów), Stefan Niesiołowski (okręg ZielonaGóra) czy urodzony w Gorzowie Marek Jurek (okręgZielona Góra – Leszno) lub urodzony w ZielonejGórze Robert Smoleń (okręg Zielona Góra). Posłemreprezentującym wielkopolskie Prawo i Sprawiedliwośćod czterech lat jest mieszkający w ZielonejGórze Witold Czarnecki.W 2006 r. odbyły się wybory do samorządówgmin, miast, powiatów i województwa. W regionielubuskim partie i komitety zgłosiły 9 647 kandydatów,gdy mandatów radnych wszystkich poziomówsamorządności było 1 563. O miejsce w radziepowiatu krośnieńskiego walczyło 14,8 kandydata;żagańskiego – 14,5; nowosolskiego – 13,1. Statystyczniena jedno miejsce w zielonogórskiej radziemiasta przypadało 12,5 chętnego, w gorzowskiej –12. Najłatwiej było zdobyć mandat radnegow Lubniewicach, gdzie o 15 miejsc w samorządzieubiegało się 20 kandydatów. W gminie Górzycajeden mandat przypadał na 1,5 kandydata, a w mieściei gminie Bytom Odrzański – na 1,8.I jeszcze o wyborach włodarzy miast i gmin. Poraz drugi w dziejach polskiej samorządności w 2006 r.Alfred Siatecki17


yły one bezpośrednie, tzn. że każdy wyborca miałprawo oddać głos na swego kandydata. W ZielonejGórze było 6 chętnych do fotela prezydenta miasta,w Gorzowie i Nowej Soli – po 4. Najwięcej kandydatówzgłosiły komitety w: Szprotawie – 8, Kłodawie,Kostrzynie, Łagowie i Żarach – po 7. Najmniej, bopo 1, w Bytomiu Odrzańskim, Górzycy, Lubniewicach,Niegosławicach, Przewozie, Pszczewie, Santoku,Zaborze i gminie wiejskiej Żagań.Co ciekawe, w polityce lubuskiej dominująmężczyźni. Z sondażu przeprowadzonego przezsocjologów z Uniwersytetu Zielonogórskiego wynika,że połowa z badanych 745 osób uważa, iż „kobietyraczej nie nadają się do uprawiania polityki” („GazetaWyborcza” 2009, nr 175).Nasi na najwyższej drabinieBez wątpienia w dziejach regionu lubuskiego nanajwyższy szczebel władzy w Rzeczypospolitejwspiął się Józef Zych. Zanim powiem więcej o tympolityku, pragnę powrócić do tych Lubuszan z okresuludowej Polski, którzy również dotarli w okoliceszczytu polityki kraju. Henryk Stawski jako przedstawicielStronnictwa Demokratycznego był członkiemRady Państwa, czyli zbiorowego prezydenta(1983–1985). Już jako osoba z Torunia ministrem kulturyi sztuki został Zygmunt Najdowski (1978–1980),wcześniej działacz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczejw wojewódzkiej Zielonej Górze. Wiceministremzdrowia i opieki społecznej w latach 80.był Stanisław Gura, mianowany na ten urządz funkcji dyrektora zielonogórskiego wydziałuzdrowia. Wydziałem nauki komitetu centralnegoPZPR kierował prof. dr hab. Bronisław Ratuś(1976–1982), późniejszy rektor Wyższej SzkołyPedagogicznej w Bydgoszczy. Nie wspominam o generałach,którzy dowodzili dywizjami w Gubinie,Krośnie Odrzańskim i Żaganiu, bowiem z jednejstrony to tajemnica wojskowa, z drugiej w ludowejPolsce przyjęto, że kierowanie oddziałamistacjonującymi na środkowym Nadodrzu to studiaw uniwersytecie obrony narodowej.Niewątpliwie w podręcznikach historii Polskipozostaną dwaj lubuscy politycy – wspomnianyzielonogórzanin Józef Zych i gorzowianin KazimierzMarcinkiewicz (pewnie i Marek Jurek, urodzonyw Gorzowie, który po ukończeniu liceum ogólnokształcącegow tym mieście wyjechał na studia doPoznania i tam pozostał). Zych osiągnął wszystkow krajowej polityce, łącznie z tym, że bardzo krótkobył głową państwa. Posłem z ramienia partii ludowcówzostał w 1989 r. i mandat ten wyborcy wznawiająmu do dziś. Trzykrotnie był wicemarszałkiemsejmu i marszałkiem (1995–1997), czyli drugą osobąw państwie. W 1995 r. politycy PSL bezskutecznienamawiali go, aby kandydował na urząd prezydentaRzeczypospolitej. 23 grudnia 1995 r., gdy skończyłasię kadencja prezydenta Lecha Wałęsy, a prezydent--elekt Aleksander Kwaśniewski jeszcze nie zostałzaprzysiężony w Zgromadzeniu Narodowym, Zychprzez kilka godzin pełnił obowiązki głowy państwa.Wicemarszałkiem senatu z ramienia lewicy byłazielonogórzanka Jolanta Danielak (2001–2005).11 listopada 2005 r. premierem, czyli trzecią osobąw państwie z ramienia Prawa i Sprawiedliwości zostałKazimierz Marcinkiewicz. Przestał sprawować tenurząd 14 lipca 2006 r. Został wtedy komisarzemWarszawy i niebawem kandydatem na prezydentastolicy, ale zdobył za mało głosów w wyborachsamorządowych 2006 r. Warto dodać, że politykrodem z Gorzowa był wiceministrem edukacji(1992–1993) i szefem gabinetu politycznego JerzegoBuzka (1999–2000). To ostatnie stanowisko opuściłdlatego, że – jak tłumaczył – nie miał możliwościrealizowania własnych pomysłów politycznych.Od 2007 r. ministrem pracy i polityki społecznejjest mieszkająca w Zielonej Górze Jolanta Fedak, byławicemarszałek województwa i wicewojewoda,należąca do Polskiego Stronnictwa Ludowego.Funkcje wiceministrów w rządzie PO i PSL pełnią:gorzowianin Piotr Styczeń (Ministerstwo Infrastruktury,wcześniej był wiceministrem w resorciebudownictwa) i zielonogórzanin Marek Twardowski(Ministerstwo Zdrowia).Wiceministrem pracy i polityki społecznejw rządzie PiS, LPR i Samoobrony była gorzowiankaElżbieta Rafalska (2006–2007), a wiceministremadministracji i spraw wewnętrznych Marek Surmacz(2006–2007) z Gorzowa, który teraz jest doradcąprezydenta RP. Z ramienia SLD zielonogórzaninAndrzej Brachmański był wiceministrem administracjii spraw wewnętrznych (2004–2005). Podobnie jakSurmacz został odwołany ze stanowiska przedupływem kadencji. Wiceministrami byli teżzielonogórzanie: gospodarki – Jarosław Barańczak(2000–2001) i skarbu państwa – Marian Miłek(2001).18


Trzeba powiedzieć, że przed AleksandremKwaśniewskim Komisją Konstytucyjną ZgromadzeniaNarodowego kierował zielonogórzanin WalerianPiotrowski. Komisja pod jego przewodnictwemwprawdzie nie doprowadziła do uchwaleniaobowiązującej dziś konstytucji, ale wniosła ogromnywkład w przygotowanie ustawy zasadniczejz kwietnia 1997 r.Nadal źródłem kadr na najwyższym szczebludowodzenia wojskami lądowymi pozostaje lubuskadywizja i wchodzące w jej skład brygady.Wypada przypomnieć, że na drugą kadencjęprzewodniczącego Konferencji Episkopatu Polskizostał wybrany arcybiskup Józef Michalik, obecniemetropolita przemyski, wcześniej ordynariusz gorzowski(1986–1993) i zielonogórsko-gorzowski(2003).Jak widać w ciągu ostatnich 20 lat Rzeczypospolitejznacznie więcej Lubuszan było na szczytachwładzy niż w 44-letnim okresie ludowej Polski.Pewnie, dużo więcej polityków ministrów ma korzeniegdańskie, krakowskie czy dolnośląskie. Proszęjednak pamiętać, że region lubuski pod względemludności to zaledwie czterdziesta część kraju.Partie jak rękawiczkiKim są politycy lubuscy? Mam na myśli przedewszystkim miejsce zajmowane w społeczeństwie.W pierwszych latach po zmianie systemu część to bylici, którzy nie zdążyli do polityki przed 1989 r., kiedyw PZPR obowiązywała zasada: do partii możnaprzyjąć osobę z wyższym wykształceniem podwarunkiem, że się równocześnie przyjmie trzy osobyz wykształceniem niższym. Część stanowili tacy,których z PZPR i satelickich stronnictw wyrzucono zaprzestępstwa i malwersacje. (Na przykład, podczaszebrania zielonogórskiego Bezpartyjnego BlokuWspierania Reform w 1993 r. o miejsce na liściekandydatów do sejmu zabiegał ekonomista, jakmówił, za komunizmu zwolniony z funkcji wicedyrektoraprzedsiębiorstwa budowlanego, ponieważnie należał do PZPR. Nie przyznał się zebranym, żenajpierw został wyrzucony z PZPR po tym, jak sądskazał go na odsiadkę za kradzież.) Była też częśćz przeszłością trudną do umiejscowienia, którzy mielipretensję do wszystkich, przy czym sami nie mogli sięwykazać osiągnięciami (tzw. wieczni malkontenci).Byli też członkowie partii istniejących w ludowejPolsce, którzy przystąpili do wyraźnie zmienionychugrupowań na socjaldemokratyczne i ludowe. Największągrupę stanowiły jednak osoby związanez Kościołem katolickim i Solidarnością lub przez niewciągnięte do działalności publicznej.Ożywienie polityczne po 1989 r. było tak wielkie,że w połowie lat 90. w rejestrze partii znalazło sięponad 300 organizacji. W wyborach parlamentarnych1991 r. było w stanie uczestniczyć tylko17 ugrupowań, reszta to partie zwane kanapowymi.Niezadowoleni członkowie przechodzili z jednejpartii do drugiej, mimo iż te nowe często zastrzegały,że nie przyjmują osób z partyjną przeszłościąw ludowej Polsce. Porządek organizacyjny panowałw ugrupowaniach ludowych i socjaldemokratycznych.Oto trochę przykładów zmian przynależnościpartyjnej. Wybrałem osoby, które uważam za przedstawicielielity politycznej regionu. Kazimierz Marcinkiewiczw 1989 r. został członkiem ZjednoczeniaChrześcijańsko-Narodowego, które opuścił w 2001,gdy tworzył Przymierze Prawicy, pochłonięte przezPrawo i Sprawiedliwość. Ostatnio jest kojarzonyz Platformą Obywatelską, mimo że formalnie nienależy do tej partii.Jako prezydent Gorzowa Henryk Maciej Woźniakmiał legitymację Kongresu Liberalno-Demokratycznego,jako radny sejmiku lubuskiego należał doUnii Wolności, a senatorem został z listy PlatformyObywatelskiej.Zielonogórzanin Czesław Fiedorowicz był politykiemUnii Demokratycznej, potem Unii Wolności,w 2005 r. zapisał się do Platformy Obywatelskieji wtedy po raz trzeci zdobył mandat poselski,by potem opuścić klub parlamentarny tej partii.W 2007 r. o miejsce w senacie ubiegał się z ramieniawłasnego komitetu, lecz bez skutku.Gorzowianin Jerzy Wierchowicz zaczynał w UniiDemokratycznej, potem był w Unii Wolności, gdziedoszedł do funkcji przewodniczącego klubu parlamentarnego(1998–2001). Zapisał się do PartiiDemokratycznej, a w 2007 r. bezskutecznie ubiegałsię o miejsce w parlamencie z ramienia komitetuLewica i Demokraci.Jacek Dariusz albo Dariusz Jacek Bachalski (nigdynie udało mi się ustalić kolejności imion) podający sięza polityka z Gorzowa wtargnął do PlatformyObywatelskiej podczas zebrania regionalnegow Łagowie i jako jej członek najpierw był posłem,Alfred Siatecki19


potem senatorem. Gdy utracił władze w zarządzieregionalnym partii, zamilkł, aby niedawno odezwaćsię w Stronnictwie Demokratycznym w Poznaniu.Sulechowianin Stanisław Gudzowski najpierwnależał do Porozumienia Centrum, potem do Ruchudla Rzeczypospolitej. Mandat poselski zdobył z listyLigi Polskich Rodzin, z której wystąpił w 2007 r.Ponownie kandydował do sejmu z listy Prawa i Sprawiedliwościjako przedstawiciel Ruchu Ludowo-Narodowego.Szprotawianin Henryk Ostrowski miał legitymacjęPolskiego Stronnictwa Ludowego, ale do sejmudostał się z ramienia Samoobrony, którą porzucił, gdyta w kolejnych wyborach nie umieściła go na swojejliście. Najpierw założył Samoobrony Ruch Społeczny,a potem zapisał się do PSL „Piast”, by w 2006 r. ubiegaćsię o mandat radnego sejmiku lubuskiego z listyPrawa i Sprawiedliwości.Jako członek Sojuszu Lewicy DemokratycznejWaldemar Starosta ze Sławy mógł tylko marzyćo mandacie poselskim. Zapisawszy się do Samoobrony,znalazł się na pierwszym miejscu listy kandydatówtej partii do izby niższej parlamentu i oczywiściezostał posłem.W ludowej Polsce Krzysztof Zaręba został wojewodągorzowskim z ramienia Stronnictwa Demokratycznego.Potem był przewodniczącym lubuskiej UniiPracy, a w 2006 r. został wiceministrem środowiskaz rekomendacji Samoobrony.Gorzowianin Marek Surmacz też należał do SD(1987–1990), potem do ZChN, a wiceministrem sprawwewnętrznych został w rządzie PiS, LPR i Samoobrony.Zielonogórzanin Kazimierz Pańtak wszedł dosejmu z legitymacją Unii Pracy, pod koniec kadencjiprzeszedł do klubu parlamentarnego Sojuszu LewicyDemokratycznej.Alfred Owoc (zielonogórzanin mieszkającyw Warszawie) był posłem SLD do 2003 r. Wtedy tousunięto go z klubu parlamentarnego po aferzez głosowaniem na cztery ręce, zapisał się więc doklubu Unii Pracy.Czy zmiana przynależności partyjnej wynikała zezmiany poglądów politycznych? Takie pytaniezadawałem większości lubuskich parlamentarzystów,którzy zmieniali barwy partyjne. Zawszeodpowiadali przecząco lub, co jest charakterystycznedla osób podejrzliwych, w moim pytaniu doszukiwalisię drugiego dna. Najbardziej inteligentni dowcipkowali,że tylko krowa nie zmienia poglądów.Co po nich zostanie?Jak już napisałem, z całą pewnością w podręcznikachhistorii Polski pozostaną dwaj lubuscy politycy –Zych i Marcinkiewicz. Obaj choćby ze względu nakalendarium wydarzeń, w którym odnotowanopoczątki i końce sprawowania przez nich funkcjipaństwowych. Może też jako bohaterowie książek.O Zychu Wojciech Szwajder napisał Trudną lekcjędemokracji (Kraków, Jagiellonia, trzy wydania, ostatniew 2007 r.) i Na przekór losowi (Kraków,Jagiellonia, 2008). Z Marcinkiewiczem Michał Karniowskii Piotr Zaremba przeprowadzili wywiad-rzekęKulisy władzy (Warszawa, Prószyński i S-ka, 2008).Świadomie nie przywołuję książek polityków-naukowców,np. Mariana Eckerta, Tadeusza Bilińskiego,Mariana Miłka.Zostaną też „złote myśli”. W 2004 r. Zychpowiedział do swego kolegi w sejmie, co za pośrednictwemmikrofonów stacji radiowych i telewizyjnychdotarło do Polaków: „No stary, ale co mi tu, k…przynosisz?”. Rok później z mównicy sejmowej byłymarszałek mówił: „Wysoki Sejmie, nie po raz pierwszystaje mi… Przychodzi mi stawać… przed Izbą…Wysoki Sejmie staje mi w pamięci pan poseł Iwiński”.Za drugą wypowiedź słuchacze radiowej Trójki przyznalilubuskiemu posłowi statuetkę Srebrnych Ust.Zych ma bardzo dobrą opinię u wyborców.W każdych wyborach parlamentarnych sam zbierałwięcej głosów niż pozostali kandydaci PSL razemwzięci. Zresztą i inni politycy wypowiadają się o nimz uznaniem. Tomasz Nałęcz: „Jego wieloletniadziałalność publiczna jest znakomitym przykłademrzadko obecnie spotykanej wierności takim zasadomjak uczciwość i prawość”. Józef Oleksy: „W postawieJózefa Zycha najbardziej cenię pryncypialnośći bezstronność”. Olga Krzyżanowska: „[…] pan JózefZych godnie pełnił zaszczytną funkcję marszałkaSejmu”.Marcinkiewicz jest autorem wielu powiedzonek.Najsławniejsze padło z jego ust w 2005: „Jestemmłodym człowiekiem, przynajmniej za takiego sięuważam, a młodzi ludzie jak coś wygrają, robią mniejwięcej coś takiego: yes, yes, yes”. Rok później obwieścił,iż „Najpierw musi być węgiel, żeby potem byłoświatło”. Niedawno swój rozbrat z PiS wyjaśnił tak:„Odszedłem z polityki, bo to choroba śmiertelna”.Myśli i postępowanie premiera z Gorzowa, jak sięmówiło o Marcinkiewiczu, kiedy był prezesem Rady20


Ministrów, rozdrażniły część Polaków, gdy w Londyniepoznał dużo młodszą od siebie kobietę i rozwiódłsię z gorzowską żoną. Wtedy przypomniano muzdanie, jakie wypowiedział w 2005 r.: „Naturalna jestrodzina i państwo musi stać na straży rodziny”.Janusz Zemke (SLD) w 2009 r. tak powiedziało już byłym premierze: „Marcinkiewicz to Doda polityki.Co Marcinkiewicz zrobił w polityce? On jestznany z tego, że jest znany”.W historyjkach o politykach pozostanie gorzowianinMarek Surmacz, który jako wiceministerspraw wewnętrznych i administracji posłał policjantówpo kanapki dla swojej partyjnej koleżanki,wiceminister polityki społecznej Elżbiety Rafalskiej.W jego życiorysie jest kilka nie do końcawyjaśnionych spraw, jak chociażby te: kradzież prądualbo kara „za naruszenie nietykalności cielesnejwicekomendanta z Gorzowa”, który przyłapał go natym, jak podczas kampanii Hanny Gronkiewicz Waltzwysyłał faksy z policyjnego sprzętu.W regionalnych kronikach powinni pozostaćCzesław Fiedorowicz i Jerzy Wierchowicz (wtedy obajczłonkowie Unii Wolności) oraz Edward Daszkiewiczi Maciej Jankowski (obaj z Akcji Wyborczej Solidarność),którzy wbrew decyzjom swoich partiigłosowali w sejmie za podziałem kraju na więcej niż12 województw, domagając się utworzenia regionulubuskiego z urzędem marszałka w Zielonej Górzei wojewody w Gorzowie. Wyraźnie wspierali ich politycySojuszu Lewicy Demokratycznej: AndrzejBrachmański, Jan Kochanowski, Zbyszko Piwoński.Wojewoda zielonogórski Marian Miłek, oficjalnielojalny wobec szefa rządu, był sercem i argumentamiz politykami. Nawet ordynariusz zielonogórsko-gorzowskibiskup Adam Dyczkowski, który zaprosiłpolityków do kawiarni seminarium, gdzie powstałaugoda paradyskaPoszukiwaniTadeusz Biliński (77 lat), Marian Eckert (77),Stefania Hejmanowska (72), Zdzisław Jarmużek (75),Edward Lipiec (73), Walerian Piotrowski (82),Zbyszko Piwoński (80) mają prawo do zasłużonejemerytury. Co mogli, ile umieli, tyle zrobili. Zresztąw polityce w większości znaleźli się nieprzypadkowo.Część lubuskiej elity politycznej sprawdza sięw administracji regionu (np. Jarosław Barańczak, byływojewoda zielonogórski, dyplomata, podsekretarzstanu, dziś jest dyrektorem generalnym <strong>Lubuskie</strong>goUrzędu Wojewódzkiego w Gorzowie). KazimierzPańtak prowadzi własną kancelarię prawniczą i jestradnym sejmiku lubuskiego. Jerzy Wierchowicz ponowniebywa w sądach w todze adwokata. ElżbietaPłonka z urzędu wicemarszałka województwawróciła do zawodu lekarki, pozostając radną sejmikulubuskiego. Zastępcą burmistrza Żar został FranciszekWołowicz, który przed objęciem mandatu poselskiegobył burmistrzem tego miasta. Jan Andrykiewiczwykłada na Uniwersytecie Zielonogórskimi prowadzi gospodarstwo rolne. Jan Świrepo zasiadaw fotelu wicewojewody lubuskiego.Gdzie się podziali parlamentarzyści sejmu kontraktowegoAndrzej Gabryszewski i Tadeusz Sierżant(obaj z Komitetu Obywatelskiego)? Co robi IwonaZakrzewska (Konfederacja Polski Niepodległej)?Dlaczego milczy Roman Rutkowski (Akcja WyborczaSolidarność)? Gdzie przepadł Waldemar Starosta(Samoobrona)? Co się dzieje z Krzysztofem Bosakiem(Liga Polskich Rodzin)? Dlaczego zamilkliJadwiga Błoch, Andrzej Brachmański, Jakub Derech-Krzycki (wszyscy z Sojuszu Lewicy Demokratycznej)?Na kogo się obraził Edward Daszkiewicz (AkcjaWyborcza Solidarność)? Gdzie są byli wojewodowiegorzowscy Zbigniew Pusz i Jerzy Ostrouch? Przecieżto były osoby, które miały dużo do powiedzeniaprzede wszystkim w sprawach kadrowych środkowegoNadodrza. Czyżby zajmowali się polityką przypadkowoalbo wyłącznie dlatego, że ktoś je wyznaczył?Dlaczego doświadczeń zdobytych w parlamencie niespożytkowali, kiedy przestali być posłami i senatorami?Pełnienie obowiązków parlamentarzysty i radnegouważam za służbę. Skoro tak, to nie dopuszczamwykorzystywania tych funkcji dla osiągnięcia celówosobistych. Niestety, temu nie udaje się zapobiec,a nepotyzm wcale nie jest zjawiskiem, czegoprzykłady podałem wcześniej.Nasi politycy często przypisują sobie rolęnadczłowieka, takiego superprofesora, który zna sięna wszystkim. Słuchają doradców albo i nie i najczęściejwłączają się do rozmowy na końcu.Zamiast podsumowaniaChwała Bogu i parlamentowi, że osoby karanejuż nie będą mogły rządzić niekaranymi. Gdyby takjeszcze istniał obowiązek przedstawiania zaświadczeńod psychiatry, byłbym jak Jan Długosz, któryAlfred Siatecki21


w Kronikach napisał: „Teraz szczęśliwym mienięsiebie i swoich współczesnych, że oczy naszeoglądają połączenie tych krajów ojczystych w jednącałość, lecz byłbym szczęśliwszy, gdybym doczekałza łaską Bożą odzyskania i zjednoczenia z PolskąŚląska, Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j i Słupskiej”. Rzecznik prawobywatelskich Janusz Kochanowski powiedziałtygodnikowi „Polityka” (2009, nr 30, s. 7), że „Byćmoże w prawie wyborczym albo w konstytucjipowinniśmy wprowadzić wymóg stosownegozaświadczenia od kandydatów do pełnienia władzy”.Wcześniej ten sam urzędnik miał odwagę powiedziećtemu samemu pismu: „Potrafię wskazać przykładyosób w naszym parlamencie, których zachowaniei wypowiedzi nasuwają poważne wątpliwości co doich zdrowia psychicznego i rozwoju umysłowego”.Ja też, panie doktorze. I z całą pewnością milionyPolaków, którzy słyszą wypowiedzi albo w telewizjioglądają ministrów, parlamentarzystów, radnych,urzędników i działaczy partyjnych.PS W księgarniach jest bardzo dużo dziełi znacznie mniej arcydzieł literackich. W polityce jestelita i są satelity. Podobnie w nauce, sporcie, gospodarceitd. Powinni o tym pamiętać ci, którzy uważają,że swoim zachowaniem dzisiejsi politycy przewyższająkabareciarzy.22


Marek GrewlingKapral King– czyli siła przewodniaPodczas minionej wojny w japońskim obozieChangi na Singapurze uwięziono tysiące alianckichjeńców wojennych. Znaleźli się tam zwykli żołnierze,ale także oficerowie, inteligenci i arystokraci. Życiew obozie było dla nich pasmem udręk. Umieraliz niedożywienia i z powodu chorób, byli poniżanii upadlani. Dumni niegdyś anglosascy oficerowie,powłócząc nogami, snuli się bez celu pomiędzybarakami. Ich mundury stały się brudnymi łachmanami,a pojęcia jak godność osobista i honor odeszływ zapomnienie. Zwyciężyła atawistyczna chęćprzetrwania. Zdobycie garści ryżu było marzeniem.Chorzy konali w męczarniach na oczach towarzyszy.Wraz z kolejnymi jeńcami umierały ludzkie odruchy,Changi niosło śmierć nie tylko ludziom – Changi byłośmiercią humanizmu.Jednym z jeńców był niejaki kapral King rodemz Brooklynu. Był inny niż jego koledzy. Otóż King odpoczątku bez skrupułów porzucił wszelkie zasady.Wkupił się w łaski strażników, zapomniał o patriotyzmiei lojalności wobec współwięźniów. W krótkimczasie dzięki niejasnym interesom oraz podejrzanymukładom z japońskim dowództwem stał się najważniejsząosobą obozu. Królem. To u Kinga za papierosylub ocalałe precjoza można było po prostu kupić ryż,lekarstwa czy nawet mięso. Miał prywatną hodowlęszczurów, które po uboju sprzedawał jako jadalnemięso. Kapral King był nie tylko najlepiej odżywionymi najbogatszym człowiekiem w Changi. Oficerowie,inteligenci, arystokraci przychodzili do brooklyńskiegocwaniaka Kinga z prośbami o pomoc i poradę,czasem o mediacje u japońskich dozorców. Tak otoKing, prostak i cynik stał się autorytetem i przewodniąsiłą w obozie.Historię tę opisał James Clavell w słynnej książcepod znamiennie dwuznacznym tytułem Król szczurów.Ta tragiczna opowieść jest przestrogą, że naprzewodnią siłę dowolnej społeczności mogą wykreowaćsię ludzie o – delikatnie rzecz ujmując – podejrzanejproweniencji. A przecież tak czy inaczej elitypowstają. Pozostaje więc pytanie o genezę i jakość„przewodniej siły”, z którą mamy do czynieniawspółcześnie – tu i teraz.Określenie „przewodnia siła narodu” pamiętamyz szarych czasów naznaczonych piętnem bylejakościi bezsensu. Młodszemu czytelnikowi przypomnę, żetak w slangu bolszewickiej nowomowy nazywanoPolską Zjednoczoną Partię Robotniczą. Nie będę sięsilił na definiowanie tej organizacji, gdyż po pierwsze,wbrew pozorom zdefiniować ją nie tak łatwo, a podrugie …chyba nie warto. Ważne jest jednak użyteokreślenie: „przewodnia siła narodu”. Oto ktoś uznał,że naród polski potrzebuje „przewodniej siły” i dookreślił,że jest nią ta właśnie organizacja. Czyżby tobyło marksistowskie novum na rozgwieżdżonymfirmamencie historii?A gdzież tam. Nie trzeba dogłębnej znajomościhistorii, żeby się zorientować, że w naszych dziejachMarek Grewling23


nie było nawet chwili bez dyżurnych elit przewodzących.Jedne z nich były lepsze inne średnie,a jeszcze inne fatalne.W Pierwszej Rzeczypospolitej bez wątpienia siłątą była szlachta sarmacka wypowiadająca się i stanowiącaprawa w imieniu całego narodu. W czasachunii saskiej (dzisiaj sycę się urokiem Saksonii,zapachem jej sosnowych lasów i zielenią jej łąk) Sarmaciex avaritiae et stultitiae, a mówiąc kolokwialnie– z chciwości i głupoty oddali pałeczkę przewodzeniaobcym. I tak już pozostało. Były jeszcze romantycznezrywy i towiańszczyzna. Była jeszcze wielkośćDrugiej Rzeczypospolitej. Wszystko to jednak zostałoostatecznie symbolicznie, rzeczywiście i tragiczniezakończone w Warszawie anno domini 1944.Pierwszym etapem niszczenia elit był hitleryzm,ale dopiero stalinizm ostatecznie przemienił obliczenaszego społeczeństwa. Towarzysz Stalin wiedział,że potrzeba nowych, sprawnych inżynierów dusz.Dlatego zresetował naród w sobie właściwy sposób.Zlikwidowano ocalałą po wojnie klasę postsarmacką,a na jej miejsce wprowadzono nowych ludzi, obowiązkowoze społecznych (nierzadko i etycznych)nizin. Była to prawdziwa rewolucja. Zlikwidowano –czytaj wymordowano – jedną klasę, żeby na jejmiejsce wprowadzić tzw. zdrowe jądro narodu. Tenzbrodniczy zabieg stworzył okazję do budowy społeczeństwawyalienowanego od wartości i tożsamości.Tak powstała „przewodnia siła narodu”.Ocalałe z podwójnej rzezi jednostki nie były jużw stanie znacząco wpłynąć na ogólny stan rzeczy.Pozbawieni zakotwiczenia w osobistej historii takzwani „nowi ludzie”, stanowili „nowy ład”. Zaś ci,którzy dostrzegali niespójność i zło nowego ładu,musieli najpierw od podstaw stworzyć w sobietożsamość polskiego inteligenta. To jednak nie jestzadanie dla jednego tylko pokolenia. Co dzisiajpozostało po elitach tamtych smutnych czasów?Wbrew pozorom wcale niemało.Często pada kwestia o elity narodu polskiego.Pytanie o współczesną przewodnią siłę narodu.Odpowiedź na to pytanie ma niebagatelne znaczeniedla zdefiniowania naszej szeroko pojętej polskiejkondycji. Zatem kto stanowi współczesną siłę przewodniąnarodu? Jakie są proporcje między tymi,którzy ocaleli, tymi, którzy tworzyli „nowe jutro”a tymi, którzy współcześnie budują naszą nowątożsamość? Niestety takich szacunków nie sposóbdokonać. Te miary mieszkają wszak w ludzkichumysłach i duszach. Można jednak oceniać owoce.Te są widoczne tak we współczesnej polskiej mentalności,jak w dziele naszej kultury, tak w gustachPolaków, jak w zachowaniach przewodzących namszeroko pojmowanych elit. Może warto się przyjrzećupodobaniom współcześnie „przewodniej siły”,warto posłuchać jej języka i zobaczyć, jakie dobrastawiają na pierwszych miejscach. Zwróćmy uwagęna absolutyzację popkultury połączoną z oczekiwaniemna gotowe recepty życiowe. Jeśli dorzucić dotego lenistwo intelektualne (nie bójmy się tegosłowa), to wnioski mogą być różne.Nie bez powodu na wstępie przywołałem postaćkaprala Kinga. Niezależnie od tego jak go ocenimy,był elitą obozu Changi. Ba, stał się osią życiai nadzieją dla większości osadzonych tam jeńców.Chociaż w głębi duszy współwięźniowie gardzili nim,to nikt nie śmiał mu powiedzieć tego w oczy, przeciwnieoficjalnie uznawano w nim arbitra i dobroczyńcę.Dopiero dzień wyzwolenia Changi obnażyłprawdę o micie wielkości króla szczurów. Odzyskanawolność natychmiast przywróciła pierwotne znaczeniasłowom i postawom. Koniec powieści ukazujezdziwienie opuszczonego i odrzuconego kapralaKinga – „króla szczurów”. Nie był w stanie pojąć, żewolność przywróciła ludzkim szczurom poczuciegodności, że wolność przywróciła człowieczeństwo.Pozostaje pytanie o naszą siłę przewodnią,o współczesne polskie elity. Ile w nich ducha kapralaKinga? Ile ducha wolnych choć biednych ludzi, którzyz mozołem odbudowują własną tożsamość?W końcu ile prawdziwej wolności wewnętrznej?Należy dodać, że kwestie te mają jedynie indywidualneodniesienia, a postać kaprala Kinga jest tylkoprzestrogą.24


Czesław SobkowiakO elitach, czyli jak jestZawsze przed sobą masz wybór– zachować sie przyzwoicie albo okryć się hańbąO elitach w kontekście historycznym można byrozprawiać długo. Już koncepcje idealnego państwaPlatona na istnieniu oświeconych elit wspierają się jakna fundamencie. W ogóle, gdyby spojrzeć choćby nanowożytne dzieje ludzkości, to sprawowanie władzybyło możliwe i uwarunkowane ukształtowaniem sięelit władzy. Bezwzględnie egzekwujących swojeprzywileje i prawa. Im wyższy stopień społecznegorozwoju, tym więcej w większym zakresie te strukturywładzy miały zróżnicowany charakter. To wszystkoprawda. I w jakimś nie budzącym wątpliwości stopniunadal tak jest. Co prawda system demokracjiwypracował zdawałoby się bardzo szeroki systemudziału każdego człowieka w sprawowaniu władzy,ale faktycznie tylko wąskie grupy, nawet nie całepartie, ale ich elity, liderzy, tak to się przecież nazywa,ją realnie wykonują. Cóż, że jeden czy drugi posełreprezentuje w parlamencie nie koniecznie rodzimyregion, gdy przez całą kadencję potrafi nawet głosunie zabrać. Od tego jaka jest władza, zależy zaś jakiejest życie codzienne, przepisy, prawa, podatki, propaganda,dobrobyt lub jego brak, a zwłaszcza systemywartości. Rzecz jednak w tym, że na przebieg wieluzjawisk nie tylko pojedynczy człowiek, obywatelposiadający wyborczy głos, całe grupy społecznewpływu nie mają lub mają niezwykle ograniczony, niezawsze skuteczny. Nawet, gdy obecnie do sporuz elitami władzy włączają się media, będące rzecznikamiopinii publicznej. Zwłaszcza telewizja. Owszempersonalne zmiany często nawet szybko bywająprzeprowadzane, głównie dla zaspokojenia roszczeńwyłącznie medialnych. Nie zawsze zresztą ta zmianamusi oznaczać nastanie czegoś lepszego. Częstochodzi o zwykłą, banalną kosmetykę. Każda władzai to na wszystkich szczeblach oraz stanowiskach,pamiętajmy, stanowi materię oporną nawet wobecsłusznych postulatów. Za dobrze by było, gdybywszystko co racjonalne i co przychodzi z zewnątrz,co jest zdrowym głosem krytyki, aby z całymdobrodziejstwem inwentarza było brane pod uwagę.Jeśli więc mówić o obecnych elitach władzy jako o elitachw dosłownym tego słowa znaczeniu, to wypadatak rzecz widzieć tylko w ograniczonym zakresie.Każda władza prędzej czy później ulega destrukcji,degeneruje się, po prostu zużywa się, nie mówiąc jużo zwyczajnym popełnianiu błędów. I konieczna jestjej zmiana. W Polsce jak na razie władza zużywa sięw szybkim tempie. Bo tak naprawdę, poza wszystkimalbo obok wszystkiego, zmienia się w grupę dbającąo swój partykularny interes, wielorako się konkretyzujący.A to szokującymi aferami, prywatą, a topartyjniackim, czyli zawłaszczającym podejściem dojak największej ilości dziedzin życia. Żadna władzajako taka nie może być więc brana do końca na serio.Gdyż nie wyznacza nigdy uniwersalnego modeluduchowego, który mógłby stanowić odniesienieo ponadczasowym charakterze. Dlatego muszą, ba,powinny istnieć w społeczeństwie takie elity moralne,duchowe i intelektualne, zachowujące wizję, prestiżi autorytet, zdolne do poświęcenia i poddania siępróbie, których głos w sytuacjach bieżącego życia,a zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, byłbysłyszalny i wysłuchiwany. Rodzące się powszechnepytania i wątpliwości znajdowałyby wyjaśnienieCzes³aw Sobkowiak25


i odpowiedź. One to, te elity, jeśli mają dysponowaćmocą wiarygodności muszą odwoływać się dowzorów uniwersalnych. Niekoniecznie w praktycedysponując narzędziami kształtującymi życie ogółu.I im społeczeństwo jest dojrzalsze, na wyższym stopniurozwoju, tym więcej może być miejsca na istnienietakich grup nacechowanych walorami prawdziwieświatłego myślenia. Prawie na wzór greckichmyślicieli, mędrców, filozofów toczących otwarciei bezinteresownie wszelkie dysputy publiczne naateńskiej Agorze. Oczywiście może i powinno takiemiejsce w systemie społecznym być, ale nie musi.Przykład współczesnej Rosji (ginący dziennikarze),czy krajów despotycznych, totalitarnych (KoreaPółnocna, Iran, Chiny) jest wielce pouczający w tymwzględzie. Tam za krytykę lub nawet odmiennezdanie płaci się często cenę najwyższą. Tak dziwniesię jednak koło dziejów toczy, że w newralgicznychmomentach pojawiają się ponadprzeciętne jednostki,które odgrywają jedyną w swoim rodzaju rolę,wpływają zasadniczo na los milionów ludzi. Tak byłoz Gandhim, Mandelą, Piłsudskim, Matką Teresąz Kalkuty i wieloma innymi, współcześnie upominającymisię o prawa człowieka. Ci ludzie oczywiście niebrali i nie biorą się znikąd, nie hołdowali samotnemuczynowi na wzór Kordiana z dramatu Słowackiego.Zabierali głos, wzbudzając natchnienie dla wielu bezimiennychbohaterów powszedniej codziennościrównież w mikrospołecznej skali. W każdym razie bezobecności elit lub genialnych, wybitnych jednostek,spełniających wysokie wymogi pod wieloma względami,życie społecznie ulegałoby deformacji. One zaśwprowadzają i odnawiają zagubiony ład bądź przywracajązniweczone obszary człowieczeństwa. Lubwytyczają nowe horyzonty idei, trendów intelektualnych,artystycznych, technicznych. Zdaję sobie sprawę,że w tym momencie dotykam raczej zagadnieniapostulatu funkcjonowania idealnego modelu aniżelirealnej rzeczywistości. Która uzyskała współcześniew Polsce już zupełnie inną strukturyzację. Jeśli przywołać,powiedziałbym, ostatnie dziesiątki lat, toowszem, zadziwiająco pozytywnie zadania zostaływypełnione. Uniknęliśmy zupełnego zniewolenia. Nietotalitarna władza, „przewodnia siła narodu”, awangardaklasy robotniczej, ale presja elit społecznych,np. KOR-u, konkretnych ludzi mniejszej lub większejwagi, a także Kościoła (vide: ksiądz Popiełuszko,zwłaszcza jego śmierć), miała doprowadzić dozmiany systemu politycznego w Polsce, któremupoparcia udzieliło całe społeczeństwo. Rok 1989stanowi ukoronowanie całego długiego procesurealnego oporu, niezależności ducha, świadectwaniezgody na system Polsce obcy. Naród się konsolidowałwe wspólnym celu. Nie siła fizyczna okazała sięprzemożna i decydująca, nie klasyczna krwawarewolucja dokonała dzieła przemiany, którą zawszemożna zdławić i dławiono brutalnie wszelkie jej przejawy,ale podstawowe wartości, ich zachowaniew najprostszych odczuciach i odruchach, potwierdziły,że mogą być decydującym orężem w budowaniunowego porządku. Zwyciężały różnorako artykułowanewartości. W wielu momentach i na wielupolach. Prawdziwe bowiem wartości zawsze mająmoc elitarnej niezależności i sprawczości. Poniekąd sądla wybranych. Raz w sposób przypadkowy zupełniebyły to Dejmkowskie Dziady, które zaowocowałyMarcem 68, i w niedługim czasie odejściem ekipy(elity) Gomułki od władzy. Przyszedł następnie niecobardziej liberalny Gierek z wizją nowoczesnej Polski.Później przede wszystkim miał znaczenie pierwszejwagi wybór Papieża-Polaka na Stolicę Piotrową. ToOn odnawiał przez lata „oblicze tej ziemi”, odnawiałwnętrza poszczególnych ludzi. I w rezultacie mógłw Polsce w 1980 roku wydarzyć się Sierpień. W tamtychdniach w nastroju święta wolności (warto byłożyć, aby tego doświadczyć), w tysiącach zakładówprzemysłowych w Polsce, szczególnie w stoczniach,podjęta przez robotnicze masy zwyciężała poezjaWielkich Romantyków – Słowackiego, Mickiewicza,Norwida, ale i Miłosza. Zadziwiające było jak niektórewiersze autora Traktatu moralnego weszły wtedyw powszechny obieg. Znali je prości ludzie. Na nichbudowali swoją odwagę i poczucie godności. To byłjednak dopiero zasiew pod właściwą uprawę wolności.Gdyby po wprowadzeniu stanu wojennego, po przymusowejemigracji wielu działaczy Solidarności,całkowicie znikło wytrwałe, elitarne, niezależne, konspiracyjnemyślenie (wiele ówczesna władza w tymkierunku robiła), to dzieje w tej części Europypotoczyłyby się zupełnie inaczej. Solidarność,i zwłaszcza jej oczyszczający etos, nie umarła. Z elitarnościąjest tak, że niekoniecznie należy kojarzyć jąz wysoko w hierarchii społecznej usytuowanymii funkcjonującymi grupami. Często rolę awangardowegodokonania, poruszenia lawiny przemian, przypadkowospełnia ktoś niewiele znaczący. Podczasgdy tzw. elity mogą być skorumpowane, zaprzedane,zainteresowane utrzymaniem swego stanu posiada-26


nia za wszelka cenę itp. Z nich nigdy nie wyjdzie iskra,która daje nowe życie. Wiodą żywot bierny, układny,zachowawczy. To, że w końcu dzieje przyznały racjęrobotnikowi Lechowi Wałęsie, ale i Kazikowi Skorupskiemu,który w Zielonej Górze jako pierwszyzakładał Solidarność, będąc w Teatrze Lubuskim naposadzie reżysera, jest jak najbardziej wymowne.Przemiany na skalę światową dokonały się bezprzysłowiowego jednego wystrzału. Wszystkim sięwydawało, że teraz czeka nas tylko era szczęścia.Nowe elity miały pracować wyłącznie ku powszechnemudobru w oparciu o sprawiedliwość, prawdę,dobro i mądrość. To szybko okazało się złudzeniemi przyczyniło się do przybierającego na sile rozczarowaniawielu nadziei i oczekiwań. Nie bardzo naszespołeczeństwo zdawało sobie sprawę, że taki ładtrzeba dopiero zbudować. Przede wszystkim musiałouwolnić swoje wnętrze od dawnych nawyków. Niezamierzam tu analizować tego wszystkiego, co siępotem działo; owych „wojen na górze”, „grubejkreski”, lustracji i setek innych konfliktowych spraw.W każdym razie jesteśmy w zupełnie innym momencie.Część egzaminu elity w Polsce zdałynależycie. Weszliśmy do Europy, co nie było wcaletakie oczywiste i zagwarantowane już na samympoziomie ówczesnych starań. Jednak obecnie znowuaktualne i gorące pozostaje pytanie o stan duchowypolskiego społeczeństwa. O to, czym w tej chwilizajmują się elity władzy i elity polskiej inteligencji. Jakijest cel? Czy zwłaszcza te ostatnie należyciewypełniają swoje zadanie bycia solą ziemi. Myślę, żeto jaka będzie przyszłość Polski znowu się rozstrzyga.Pytanie należy zadać jeszcze dosadniej: czywspółczesne elity nie zużyły się, nie zdegenerowały,czy nie zatraciły swojej tożsamości w procesie niemalwszechobecnej merkantylizacji. To, do czego np.powołany jest lekarz zeszło na daleki plan. Celemstały się „godziwe”, czyli wielotysięczne pensje, gdykraj przeżywa kryzys, a deficyt budżetu rośnie katastrofalnie.Gdy przed szpitalem, bez udzielenia pomocy,na schodach umiera człowiek. Można też zapytaćczy władza sądownicza, związkowa, dziennikarstwonależycie służy człowiekowi, ochronie jego praw,prawdy, godności. Czy wreszcie władza duchownaprawdziwie zainteresowana jest sferą ducha, a wewłaściwej jedynie proporcji mamoną. PrzeciętnyPolak może zauważyć: cóż z tego, że mamy wolność,gdy los jednostki coraz marniejszy. Nigdzie, gdziekolwiekby się nie zwrócił nie może liczyć na bezinteresowność,szlachetne zatroskanie, zrozumienie,odnosząc wrażenie, że całe urządzenie świata jestprzeciw niemu. Bezduszność, manipulacje, egoizm,znieczulica, obojętność i wreszcie chciwość elitprzeradza się w chorobę codzienności, w to wszystkoz czym mamy w coraz większym stopniu doczynienia obok, na ulicy. Elity we współczesnej Polscewchodzą na jedną z najgorszych dróg (nie tylkow Polsce), która prowadzi do odwracania się odinnych, od wartości, do zachowywania pozorów,byleby tylko patrykularne interesy miały się jaknajlepiej. Kiedyś aktem bohaterstwa było rozsypanieulotek, strajk, czasami odmowa donosicielstwa.Narażanie się. Dzisiaj elementarna uczciwość przestajebyć modna. Nowe elity gospodarcze wyrosły nahaśle: „pierwszy milion trzeba ukraść”. Nowych, proponującychinną wizję życia nie widać. W 1980 rokuwchodziliśmy na jedną z najpiękniejszych dróg, czypo to, by z premedytacją wkrótce zmieniać ją w jednąz najgorszych, która nie zachowuje szlachetności animiary przyzwoitości?27


Anna Kwapisiewicz-SevensPrzyjaciele, czeka na nas łódź i kołysze się w świetle,gdzie wygina się nieboI dotyka morza, szybują stworzenia rozkochane szaleńczoW Bożym obliczu gorącym od nadziei...Mario LuziDedykuję:Ernest Maes, Bernard Houwen,Paul Pichal, Jan Van DuffelKwartet waltorniowy„In the Church”Spacer oddechówklapy instrumentówsięgają oktawnajwyżejnajniżejw przeźroczystej kulidźwiękuPod kopułami fermatwydymane złotempoliczki nutprzechodzą w falewypływają wzburzonena pełne morzewiaryJak w opowieścio Rutstoją otworemdrzwina zawszekołysze się ziarnoAgapeanioł zwiastujeMater DeiOverpelt, Klasztor Mater Dei, grudzień 200828


Anna Kwapisiewicz-SevensSłyszeć obrazy(muzyka zimą)W ogrodzielśni zimaPęki kwiatówśpiąw inkubatorzeszronuPrzez altanędrga lejek słońcarozbitym na tysiącekryształem loduW basowych kluczachpergolimagia triaTa muzyka zimąjest źródłem modlitwyharmoniąłapczywie chowanąw sercumomentemktóry Bóg wiewiem –kiedyś odkryjeszjak MozartaChopinaBachaw krótkich spojrzeniachi długiej pamięcisłuchu29


Anna Kwapisiewicz-SevensWariacje na temat twarzyRozmawiałam łzamipieczęć spojrzeniai tuż potemmoment synkopy -wylewająca się zieleńpoza konturykościelnej wieżyZamglona biel powietrzazrywam bzy dla Ciebiejak po kolejnej klasówcea Ty schodzisz boso z niebai przy okazji spaceruzasiadasz w altanietuż obok tysiąca „żyć”Twój drobny wybuch buntuo ścieżkę która porosła trawąo zanadto wszystkiegoo za mało Ojcze naszktóryś jestPrzedziwne miejsce spotkaniawiara i zwątpieniepłacz do bólupamięć i tożsamośćna progu pierwszego słowaMamo30


Anna Kwapisiewicz-Sevens„Passionate historie d´eau”Albo WniebowstąpienieRanek i garstka podróżnychwśród których jazamiast w kościele.Postój jest akwarelą snui na rozmowę jeszcze za wcześnietylko wzrokta najpotężniejsza z siłżeby dojechać do celu.„Passionate historie d´eau”Litery biegną przez Sint-Jorispoorti nagle pojawia się onanioł ze zmarszczką skupieniazmarszczkami od uśmiechuod unikania blasku słońcaod zwykłej starości.Proszę tylko spojrzeć –wskazuje na jakiś pejzażmały i szary jak popiółMożemy sobie wyobrazićże płynie karminemchwieje się w mrokualbo jaśnieje za oknemzielenią.Możemy to sobie wyobrazić powiadai ogarnąć wszystko to co zostaniez perspektywy patrzenia.Ale kim jest totempatrzący z sufitu?Biel i tam gdzieśna niebieptaki kląskająZ wystawy akwareli Xavier Swolfs w Antwerpii31


Muzyka jest mojąpierwszą i ostatnią miłościąRozmowę z Zakiem Tellem, liderem szwedzkiego zespołu Clawfinger, który drugi raz z rzędukoncertował na Dużej Scenie Przystanku Woodstock i ponownie dał jeden z najlepszychkoncertów, przeprowadził Karol Graczyk.– Grałeś już na Woodstock w zeszłym roku.Czy coś podoba ci się szczególnie w tym wydarzeniumuzycznym?– Po pierwsze jest to fantastyczny festiwal, choćbyz względu na jego ogrom. To czyste szaleństwo.Drugą zachwycającą rzeczą jest fakt, że organizowanyjest przede wszystkim dla wolontariuszy, którzyzbierali pieniądze na lekarstwa i koszty leczenia dlachorych dzieci. Nie ma nic lepszego na świecie niżmiłość i szacunek – to tyle.– Możemy przeczytać, że uprawiacie takiegatunki muzyczne jak: metal, nu metal czyindustrial rap. Najwidoczniej trudno jakośzaklasyfikować waszą rozległą aktywność artystyczną.Jak nazwiecie muzykę, którą tworzycie?– Cóż, nigdy nie dbaliśmy o kwalifikowanie jej dojakiegoś gatunku. Po prostu gramy muzykę mocnegouderzenia, uczciwą muzykę z serca, pomieszanerytmy i fragmenty wszystkiego, co uznamy za interesujące.To, jak nazywają to ludzie, nie wychodziwłaściwie od nas. Zwyczajnie dziennikarze musząnadać jakąś nomenklaturę, żeby dać obraz tego,czym się zajmujemy, aby jakoś uzmysłowić naszebrzmienie czytelnikom.– Czy kiedy tworzycie muzykę, staracie siękogoś naśladować?– Nie, idziemy jedynie za głosem serca, ale oczywiściepodczas pisania piosenek inspirują nas różnimuzycy z przeszłości i teraźniejszości. Każdy członekzespołu ma swoje ulubione dźwięki, grupy muzycznei pomysły na to, jak piosenka powinna brzmieć. Totylko kwestia zsynchronizowania wszystkich tychpomysłów w jedno, by utwór mógł być tak dobry, jakto tylko możliwe.– Jakiego rodzaju muzyki słuchasz w domu?– Różnej. Muzyka jest moją pierwszą i ostatniąmiłością. Obecnie jedną z moich ulubionych grup jestTv, ale mam ich wiele. Zbyt wiele, by wszystkiewymieniać. Choćby wszystko w typie Boba Marleya,Johna Zorna, Franka Zappy, Dead Kennedys, przezBarkmarket, Dana Awerbacha, Vetiver, Super FurryAnimals, aż do Public Enemy. Lista jest jeszcze długa.– Jaki jest twój stosunek do muzyki? Czymożliwe jest, byś odłożył swoją wiedzę muzycznąi słuchał czegoś tylko po to, by się zrelaksować?– Tak, uważam siebie bardziej za człowiekakochającego muzykę niż za muzyka, wiec absolutnienie stanowi dla mnie problemu, by zwyczajnie wycofaćsię i delektować albumem. Muszę przecieżfunkcjonować jak normalny człowiek. Nie jestemw zasadzie pewny, czy mam aż tak wielką wiedzęmuzyczną. Bardziej kieruję się tym, co podpowiada32


mi serce, które mówi, co jest dobre, a co nie, kiedytworzę. Cieszę się, że koledzy z zespołu to akceptują.– Jakie są twoje plany na najbliższą przyszłość.Masz jakieś muzyczne marzenia?– W najbliższej przyszłości zacznę 10 sierpniaznowu pracę w szkole, kilka tygodni później – kurs nainstruktora rozrywki i wypoczynku dla dzieci. Oprócztego mam nadzieję, że znajdziemy trochę czasu, bykontynuować muzyczną podróż, ale jak na raziemusimy zwyczajnie zapłacić nasze rachunki, a muzykajuż tego za nas nie robi. Oczywiście marzeniemjest zostanie bogatym i sławnym, ale to raczej nieprędkosię spełni. Trudno jest teraz takim zespołomjak nasz utrzymywać się z samego grania, ale czaspokaże. Jedynym planem, jaki mamy, jest nagranie nanaszą dwudziestą rocznicę Deaf Dumb Blindi zaproszenie przy tym do współpracy naszych muzycznychprzyjaciół, co sprawi, że będzie to bardzospecjalna i ekskluzywna wersja tego klasycznego jużalbumu.– Powiedz, jak wygląda twój zwykły dzień.Każdego poranka wychodzisz z domu, kupujeszchleb, bułki i gazetę, zajmujesz się dziećmi,a wieczorem idziesz do kina z bliską osobą?Masz czas na takie rzeczy?– Cóż, codzienność jest dość nudna. Budzę syna,robię mu śniadanie, zabieram go i przy okazji siebie doszkoły na 8.15, pracuję do 16.30, wracam do domu,robię obiad, kładę synka spać około 19.00-20.00,a potem spędzam trochę czasu przed komputerem,oglądając filmy, odpowiadając na e-maile, piszącbloga. Kładę się spać około północy… Ekscytujące[uśmiech].– Który zespół metalowy uznałbyś obecnieza najlepszy?– Nie mam pojęcia. Nie słucham współczesnegometalu. Nie mam kontaktu z młodą sceną. Lubięstare zespoły takie jak: Helmet, Barkmarket, Faith NoMore, Alice In Chains, Skindred, SOAD, Soundgarden,Pantera czy Meshuggah. Pytasz nie tę osobę, co trzeba.– Czy jest jakiś polski zespół, który byś znałi doceniał?– Niestety, przykro mi to mówić, ale żaden z polskichzespołów jakoś bardzo mi się nie podoba. Znamoczywiście Vadera i Acid Drinkers, ale to tyle. Biję sięw pierś [uśmiech].33


Janusz KoniuszMojżeszKamienne tablice wniósł na szczyt wszechświatażeby Jahweo każdej porzemiał je pod rękąPrzez zapadnie morza czerwonegoposzedł do komory gazowejpo czysty dym teologiiNa głos trąb z Jerychapowróci w ogniuwinnego krzewu dziejówby złoty cielec Izraelazapadł się w ziemię34


Janusz KoniuszGłazPo przebiciu elektryczną włóczniąlewego boku mistrza z Nazaretukrew z krzyża Ewangeliijak spod gilotynypo bruku spłynęła do plwocin Sekwanypod wysokim napięciem rudych rud herezjina obu brzegachTylko w przytułku świętego Kazimierzazachowano wiarę w głaz zmartwychwstania35


Janusz KoniuszO kochankach z WeronyPrzy otwartej kurtynie bez cienia intymnościnie poczną potomstwagdyż obraziliby majestat prawaa z każdym sezonem turystycznymcoraz w nich mniej wrzątku krwiZ iskrą róży z rajskiego ogroduprzy wszelkich okazjachuciekają przed naszym wzrokiemżeby bezpotomnienie zejść z tego świata36


Janusz KoniuszDrogaZ wieścią o własnych narodzinachchodziłem od słowa do słowaale zamknięto im ustażeby nie mogły zaświadczaćGdy wszedłem w słowoo którym wszyscy zapomnielizaraz mnie wypchniętona złamanie językaOdtąd nie mogę dojśćdo głosujak do samego siebie37


Stanisław TurowskiW drodze ze stypy– Młody był. Czterdziestolatek. Szkoda. Mógł jeszcze żyć, a żyć. Właściwie mu niczego nie brakowało.Dom prawie dokończony. Pędził z tymi budowlanymi robotami, jakby chciał jeszcze jedną chatę postawić– stwierdził „obcy” mieszkaniec wsi.– W rodzinie mu się dobrze układało. Troje fajnych dzieci; grzecznych. Nauka nie sprawiała im kłopotu.Co go mogło doprowadzić do takiej rozpaczy?– No, z bankiem ostatnio miewał problemy. Jak niemal każdy z nas. „Oszczędnie” narzekał, iż ledwie sobiedaje radę. Mówił, że dom jakby nie jego. Skarżył się czasem, że w tym roku ciężarów wyjątkowo dużo. Ale byłoptymistą. Przynajmniej na takiego pozował.Mężczyzna „obojętny” względem zmarłego spokojnie dodał, że maskowanie się w tego typu sytuacjachjest zachowaniem dość powszednim.– Po raz pierwszy nie mógł na bieżąco, ostatecznie i nienagannie ustawić się w kredytowych zaległościach.Dziwił się nieustępliwej zachłanności banku.Dość bliski powiernik tajemnic przyjaciela, jeszcze ze szkolnej „podstawowej” ławki, nie zapytał go o sumęfinansowych „braków”.– Przez ostatnie miesiące wyraźnie schudł, znacznie wyłysiał, posmutniał. Coś go niewątpliwie gnębiło.Przyjaciel poprzestał na obserwacji, na czekaniu, co dalej ze zdrowiem wesołego, „humorzastego”zazwyczaj Nikodema.– Był honorowy. Chciał samodzielnie wyjść z tarapatów. Widocznie jednak przygniotła go beznadzieja.Doświadczył zapewne rodzinnej katastrofy. Miał przecież świadomość, że zostawia w fatalnym położeniurodzinę, dzieci. Prawie całą niedzielę spacerował w pobliżu domu; ze spuszczoną głową. W kółko. Tami z powrotem, jakby według linii specjalnie wyrysowanej na podwórku.Opowiadacz tego feralnego dnia nie podszedł do sąsiada, nie zapytał…, nie zadeklarował konkretnej rady,pomocy; może nawet materialnej.– I w poniedziałek rano sprytnie posłużył się sznurem. Solidnym, grubawym. Bez szans… Zawisł w ogrodzie,na drzewie, w widocznym miejscu. Ratowanie go już „nie było potrzebne”.Lekarz dotarł w kilkanaście minut, ale…– Przyjaźniliśmy się. W ostatnich miesiącach wiele razy odnosiłem wrażenie, że coś go martwi. Lecz niechciałem pytać. Jeśli to problem delikatnej natury… – myślałem – sam powie w swoim czasie.Bliski druh pewnie zdawał sobie sprawę, że zadanie pytania stawiałoby go ewentualnie niedalekozadeklarowania jakiegoś konkretnego wsparcia.– Gdyby rzekł słowo. Że potrzebuje pilnie pieniędzy, pożyczyłbym mu. Bez określania terminu zwrotudługu. Ja akurat w tej chwili jestem w lepszej sytuacji.38


Szwagier wolał jednak pytaniem nie ryzykować prośby…– I ja z nim blisko żyłem. Mógłbym mu zaproponować jakąś pomoc. On sam by raczej o wsparcie niepoprosił.Drugi sąsiad niczego nadzwyczajnego nie zauważył.– Może w ten sposób chciał nam zakomunikować, iż w jego ocenie przyjaciółmi byliśmy nietęgimi.Gdybyśmy okazywali się tacy domyślni w tragicznych chwilach jego życia, a nie po śmierci dopiero…– Ale widocznie tak miało być.– Skoro do końca nikogo nie prosił o pomoc, czuł się zapewne – mimo pozorów – bardzo samotny.– Ile w tym tragicznym zdarzeniu jest naszej winy? Ludzi zagonionych własnymi sprawami.– Czy powinniśmy brać na siebie jakąś cząstkę odpowiedzialności? Każdy ma też swoje problemy nagłowie.39


Paulina Korzeniewska***Niedawno zmarli przecierają szlak do ciebie.Potrzebny mi dom pełen szkła i prawdziwej miłości,ale nie mam na niego pomysłu. Trzeba zatrzymać siętutaj, w połowie drogi kontemplować znakina ciele lub płynąć z czułym prądem rzekiw nieznaną, trzecią stronę. Nie obijać się o kry.Leżę w samym słońcu, mam dwanaście lat.Komora maszyny losującej jest pusta.Zwolnienie blokady. I dzielisz się ze mnąprzez zero.40


Paulina Korzeniewska*** (przyjaciółko)przyjaciółko myszy po mnie skaczą gdy cię nie maprześlij mi proszę pistacjowy stanik i wszystkich świętychmężczyzn twojego miasta w jednej koperciepamiętasz jak jechałyśmy do mojej ciotki ewyprzemokły nam włosy i bluzki powiedziałaś wtedyże rośnie ci brzuch i że nie wiesz dlaczegoa ja na to spoko mała zaraz dam ci herbatępowiesz wszystkim że za dużo jej wypiłaświdzę czasem dziewczynki w białych sukienkachdługich kucykach na filmowej plażyto my przyjaciółko trzymamy w dłoniach skakankipiasek parzy nas w stopy i wszędzie41


Paulina Korzeniewska***w trzypiętrowej kamienicy w samym sercu miastanikt nie czyta dzieciom bajek. zeszłam na dół.dwie dziewczynki. poczytasz nam swoje smsy?myślałam, że skoro chłopcy z internetu wyszli z modyto mój telefon też. (długie nogi, długie ręce i żadennie wiedział gdzie dotknąć) ja przynajmniej przestałamjuż mówić, że mam piętnaście lat, a były to smukłe i wygodneokresy rumianych znajomości. babcia robi słabą herbatęw szklankach, żebyś poznał, emigrancie, losy poprzedniegosystemu. ja wciąż jestem za młoda, mi się upiekło.chodźcie dzieciaki, zagramy w tibię.42


Paulina Korzeniewskabez tytułurozmawialiśmy językiem mżawkio każdej dupie która cię nie chciała wiemfajnie było mieć rano wygniecioną koszulęale nie dysponujesz nawet żelazkiemwłożyłam do piekarnika odświętną pierśprzyprawy i nóż na swoim miejscujeśli dalej nie będziesz domykałlodówki zepsuje się sałatka mojej mamypo drodze do domu kupiłam jabłka i zdrapkępotem długo nie mogłam zasnąć43


Jan Andrzej FręśJak osiedliłem się w AustraliiCzłowiek nie jest drzewem i zapuszczeniekorzeni to jego nieszczęście, pozbawia odwagi,zmniejsza pewność siebie. Przywiązując się do jednegomiejsca człowiek godzi się na wszelkie warunki,nawet niekorzystne. Osiedlenie się to prawdziwypoczątek starości, bo człowiek jest młody dopóty,dopóki nie boi się rozpoczynać od nowa. Odchodzączachowuje wolność.Meša Selimowić, Derwisz i śmierćMyśl o wyjeździe dojrzewała we mnie dośćdługo. Właściwie od czasu, kiedy byłem już jako takosamodzielnie myślącym nastolatkiem, towarzyszyłami jako wizja przyszłości – może nie tej najbliższej,ale dalszej to już na pewno. Jeszcze tylko trzeba byłonajpierw zdać maturę w dość paskudnym rodzinnymmieście, potem wybrać studia na miejscu, bo rodzicestarzy i schorowani, a ja jedynak, potem jeszcze tylkozałapać się na jakąś przyzwoitą pracę, bo żonai dzieci. No i mieszkanie koniecznie trzeba było jakieśsamodzielne wyczekać w wieloletniej kolejce, a tuniemal co rok obiecywali, że w następnym to jużprawie na pewno.Lata mijały, a perspektywa opuszczenia na dobremojej małej, niekochanej ojczyzny tkwiła we mnienadal jak zadra. Z czasem przerodziła się w obsesyjnąkonstatację, iż narzucane wciąż nowymi okolicznościamizewnętrznymi tkwienie w miejscu urodzeniajest perfidnym źródłem rozmaitych moich osobistychi zawodowych porażek. Jak tylko było coś nie tak,wiadomo dlaczego – bo jakbym stąd wyjechał, to bysię to na pewno, ale to absolutnie na pewno niewydarzyło. Nie żeby mi tak naprawdę nie szło;i karierę jakąś tam zawodową zrobiłem, i dziecipięknie podrosły, mieszkanie ładne, samochód– słowem: z lumpenproletariatu do magistratu – a tocholerstwo tkwiło we mnie nadal. Wyjechać stąd,wyjechać, wyjechać!Kiedy rozmawialiśmy o tym z przyjaciółmi,większość reprezentowała opinię, że nam się (z żoną,wtedy już od kilku lat drugą) we łbach z dobrobytupoprzewracało, żeby to wszystko zostawić i naniepewny los w obcą krainę się rzucać. Wszak nietylko sprzymierzeniec, ale i wróg swój lepszy od nieznanego,wróg na własnej Pawlakowej piersi odKrużewnik wyhodowany, przewidywalny. Żyjący tuod pokoleń mieszkańcy do dziś pielęgnują mocnopodszyty ksenofobią podział ludzi na miejscowych,zakorzenionych, kulturowo i religijnie jednorodnych,rodzinnie mocno wokół ufortyfikowanych, inaczejmówiąc – pełnowartościowych, oraz na mocnopodejrzanych przybyszów, niegodnych elementarnegozaufania przez sam fakt odmienności ich losów,myślenia czy zachowania godzącego, acz nieskutecznie,w najgłębiej żywione przekonanie o wyższościwszystkiego, co autochtoniczne. Dla tutejszychaborygenów, często także tych wyedukowanych,z ambicjami przewodzenia, odór wielopokoleniowejstęchlizny i degrengolady przewyższa bowiemwszystkie wonie Arabii.A poza tym co to w ogóle za pomysł – Australia?Czemu akurat Australia? Tłumaczyliśmy, że to bynajmniejnie o miejsce chodzi, a o ludzi. Owszem,daleko, tyle że jakie to ma znaczenie w globalnej44


wiosce XXI wieku, w której jakiś melonikarz znadTamizy zleca chłopakom spod Bombaju obliczeniemożliwości obniżenia kosztów produktu wykonywanegowłaśnie w barakach pod Szanghajem dlaamerykańskiego konsorcjum? No to czemu akurato ludzi idzie? Bo to ważna dla nas kraina, ta Australia.Bo tam – poza bardzo nielicznymi autochtonami,których dorobek kulturowy mocno się wskutekniezależnych od nich procesów historycznych zdegradował– nie ma „miejscowych”. Wszyscy są skądś;albo oni sami, albo ich rodzice czy dziadkowie przybylina niemal dziewicze terytoria ze stron najrozmaitszych.Nie jest tu bez znaczenia, że istotną, choć wcalenie najliczniejszą grupę pionierów stanowili bylizesłańcy. Łaską królów brytyjskich osadzeni karnie nanieznanej ziemi, zamiast gnić w imperialnych lochachmusieli tu solidnie wziąć się do roboty, by przetrwać.Budować, nie kraść; pomagać sobie, nie zabijać –prawie cały Dekalog (prawie, bo wszak nie przestalibyć ludźmi) dotrzymywany dzięki instynktowisamozachowawczemu. A kogóż to królewskawielkobrytańska łaska skazywała na tak skutecznąresocjalizację? Ano osobników Koronie najbardziejniemiłych i duże kłopoty sprawiających: złoczyńcówwięcej niż pospolitych, wichrzycieli, buntownikówprzeciw jaśnie oświeconemu porządkowi społecznemu,umniejszycieli podatków na dużą skalę, krótkomówiąc: ludzi o silnej osobowości, często wysokiejinteligencji, sprytnych i przedsiębiorczych, odważnychi asertywnych, krnąbrnych i duchowo niepodległych,a przeto rzecz jasna także z różnymi paragrafamii dogmatami na bakier. Powiedzmy uczciwie:anioły to nie były, ale pokażcie mi ziemską krainęzbudowaną od podstaw przez anioły.Przy tym zesłańcy, lokatorzy kolonii karnych IchKrólewskich Mości, to przecież tylko jedna z ingrediencjiwrzuconych do tygla, w którym po odpowiednimzmieszaniu proporcji wyżarzyła się tamtejszaspołeczność. Przez wiele lat przybywali tam wszyscyci, którym w rodzimych stronach nie dawano szansna samorealizację: przymusowo wyrzucani ze swychdomostw wskutek decyzji obłąkanych tyranów i ichspolegliwych sojuszników, mieniących się demokratami;prześladowane mniejszości etniczne; ludzieusuwani ze swych środowisk za sianie zgorszenia jakJagna z Lipiec. Ale także ci, których do opuszczeniastron ojczystych nakłoniła materialna nędza, utratawszystkiego wskutek działań wojennych, wreszciedręczące duszę i ciało powikłania rodzinne, słowem –chęć poprawy swego losu. Nie wiemy dokładnie, jakwielu spośród dzisiejszych mieszkańców Australiiprzybyło tam dobrowolnie, na skutek własnej, mniejlub bardziej przemyślanej decyzji, ale z pewnością jestto dziś liczba znacząca. Zważmy przy tym, iż –inaczej, a przecież w jakiś przewrotny sposób podobniejak zesłańcy – znaleźli się tam głównie ci, którzywcześniej dysponowali określonymi cechami osobowości:przybywali ludzie zdeterminowani, odważni,gotowi podjąć nieznane wyzwania, nawykli dotrudów życia i paskudnych odmian losu, ufni w swąsiłę i zaradność.Żywiąc głębokie przekonanie, iż sprostamydawnym pionierom, rozpoczęliśmy przygotowaniado wyjazdu. Wiedzę o krainie naszego przesiedleniazdobywaliśmy przez internet, drogą e-mailowąrozsyłając listy intencyjne i tzw. cefałki do wszystkichmiejsc, gdzie istniała szansa na zdobycie w miarę stabilnegozatrudnienia dla mojej żony. Znacznie mniejmartwiły mnie moje przyszłe dochody, gdyż dziękifirmie Microsoft i jej edytorom tekstowym mogłemczerpać je w dużej części tak jak poprzednio, zaś dziękiwielu i często zmienianym zawodom mogłemzawsze liczyć na różne prace dorywcze. Kiedyw trzecim roku naszych poszukiwań nadszedł mailz niezwykle konkretną propozycją objęcia przez mojążonę pracy w ośrodku usiłującym prostować dotychczasniefortunne wybory życiowe tamtejszychmłodych ludzi (nie przestępców) – byliśmy gotowi.Tak oto pewnego dnia, u progu tamtejszego(chyba jednak teraz powinienem już pisać: tutejszego)lata znaleźliśmy się w niewielkiej osadzie,położonej tuż obok, czyli jakieś 20 km od sporegomiasta. Władze zarządzające ośrodkiem dały namcałe trzy tygodnie na aklimatyzację, znalezieniegodziwego lokum i rozejrzenie się w okolicy. Mieszkającpóki co w małym przydrożnym, bardzo tanimmotelu, w którym oprócz nas gnieździła się niezwyklebarwna ekipa budowlańców, ściągniętych tuz daleka na kontrakt przy budowie w mieściewielkiego centrum handlowego – mogliśmy do woliprzyglądać się owej wyśnionej nowej rzeczywistości.Bardzo szybko mieliśmy okazję dostrzec to, conajkrócej oddaje powiedzenie „inny świat”. Zarównow motelu, jak i podczas wędrówek po „naszej”osadzie czy mieście, w pubie czy na ławce pod jednąz niezliczonych tu fontann, wszędzie spotykaliśmyuśmiechniętych ludzi, którzy nie ukrywając cieka-Jan Andrzej Frêœ45


wości co do celów naszego przyjazdu, niezmiennieoferowali nam pomoc w dowolnej sprawie, pisząc nakarteluszkach swoje telefony i adresy, jakby co.Nauczeni doświadczeniami poprzedniego życiapięknie dziękowaliśmy za te karteczki, ale traktowaliśmyje jako mocno niezobowiązujące gestykurtuazji, jak uśmiech Amerykanina – tak długo, jakich pomoc nie była nam naprawdę potrzebna.A wtedy okazało się, iż możemy liczyć na prawiewszystkich: problemy z kontem bankowym, prawneaspekty wynajmu mieszkania i tysiące drobnychspraw znajdowały natychmiastowe rozwiązanie.Zapraszani na towarzyskie i rodzinne ogrodowebarbecue (uwaga: OBCY!) poznawaliśmy ich losy;nasz przyjazd nasuwał wspomnienia własnych tuosiedleń, pamiętanych osobiście lub tylko znanychz opowieści przodków.Najwięcej obaw budziło znalezienie mieszkaniapołożonego możliwie jak najbliżej żoninego miejscapracy, gdyż władze lokalne poza miastami niezawracają sobie tu zbytnio głowy komunikacją publiczną.Lektura ogłoszeń w miejscowych gazetachokazała się nieskuteczna, więc niewiele się po tymspodziewając, postanowiliśmy odwiedzić siedzibęmiejscowej administracji publicznej w osadzie.W recepcji za kontuarem siedziała niezwykle zadbanakobieta w wieku okołoemerytalnym, którawysłuchawszy naszej prośby o pomoc wpadław niemałe zakłopotanie. Nie wiem, czy nasz problemprzedstawiliśmy nie dość jasno, czy zawiódł możeaparat wspomagający słuch starszej pani, w każdymrazie usłyszeliśmy podszyte żalem słowa: „Ależ ja niemam dla państwa skąd wziąć mieszkania!”. Kiedyokazało się jednak, że nie żądamy natychmiastowegoprzydzielenia nam odpowiedniego apartamentu,pani się szybko rozpogodziła i z iście młodzieńcząwerwą przystąpiła do działania. Przez interkomw trybie awaryjnym wezwała do recepcji wszystkichpracowników, przedstawiła im nasz problemi zażądała „burzy mózgów”. Po kwadransie opuściliśmybudynek z pięcioma adresami osób wynajmującychmieszkania w okolicy, stertą napisanych nakomputerze ogłoszeń do rozwieszenia w miejscachpublicznie uczęszczanych oraz apelem o pomoc,wywieszonym na korytarzu urzędu. Piękny (jak nanasze dotychczasowe oczekiwania) i tani apartamentz gabinetem do pracy i dwiema sypialniamiobjęliśmy w tymczasowe posiadanie rankiemnastępnego dnia, biurokrację (uwaga: OBCY!)zostawiając sobie na później.Kiedy żona podjęła pracę, jeszcze przez miesiącwłóczyłem się po pełnych zieleni, fontann i ławekarteriach oraz niezwykle zadbanych, kolorowychuliczkach miasta, z miejscowej książki telefonicznejwypisując miejsca, w których mógłbym/chciałbympracować. W końcu zdecydowałem się zagrać vabanque: zaniosłem stosowne papiery do dwu bardzoprestiżowych miejscowych instytucji, w którychprzecie nikt dotąd o mnie nie słyszał.Pierwszy telefon z zaproszeniem na rozmowęo zatrudnieniu zadzwonił po tygodniu, drugi kilkanaściedni później. W tym drugim miejscu potemwyjaśniono mi „karygodne” ślamazarstwo zmianąnaczelnego dyrektora firmy, która spowodowałachwilowe zamrożenie spraw kadrowych. Od tegoczasu pracuję (uwaga: OBCY!) w obu miejscach,rzecz jasna nie na tak dobrze mi dotąd znanym„etacie”, lecz na odnawialnych, korzystnychpodatkowo kontraktach, przy czym obie instytucjestarają się płynnie koordynować mój czas pracy,żebym czasami nie popadł w konflikt interesów.Niedawno minął właśnie drugi rok po naszymosiedleniu się w Australii. Mamy pracę, mieszkanie,kilkoro wypróbowanych w biedzie przyjaciół i licznegrono bliższych znajomych, którzy traktują nas jakczłonków rodziny. Czasami pytają nas, czy nie tęsknimydo dawnego życia, a nawet, czy nie żałujemy swojejdecyzji. Śmiejemy się, że żałujemy tylko, iż nie podjęliśmyjej wcześniej. Barbecue w nieco podniosłejatmosferze wydaliśmy już na naszej ziemi, kupionejna przetargu za prawie dziesiątą część ceny działekznanych nam z poprzedniego życia, na rozpoczętejjuż budowie małego własnego domu, którego metrażniezmiennie rozbawia naszych przyjaciół, chociażdobrze wiedzą, iż należy szanować dziwactwa bliźnich.Słowniczek – tylko dla zbyt pobieżnie czytających: Australia –okolice Zielonej Góry46


Marek GrewlingSpacer po SaksoniiKolejny dzień odszedł do wiecznościA krzyże z przydrożnych wsi porzuciły swe miejscaCzy można bez krzyży – widać można któż powie, że nie?Pachnie saski las swojski jak zapach BrandenburgiiKapłani drzew i ognisk dawno temu spłonęli w uniesieniuOstatnie popioły jeszcze pokrywają drzewa i domyMiło mówić o błahych sprawach droga płynie powoliJak rozmowa gdy na słowach nie ciąży sankcjaNiech się mylą mapy haust wolności zapach lasuSaksonio moja siostro przytulam twoje krajobrazyNajprzyjemniejszy spacer – bez mapy przez pola SaksoniiGdzie chabry bławatki i maki kwitnące – gdzie te krzyże?Bezczelna dziewka – historia gwałci spokój słońcaA słońce zaszło wraz z łunami i krzykiem – nadchodząOto nie zamierzałem czcić saskich koron z porcelanyBezbożnych lasów Łużyc i ich dzikich bożkówGłupców którzy nie przewidzieli, że krzyże będą bolałyTak samo jak Azja naznaczona czerwienią słońcaŻary, lipiec 200947


Marek GrewlingLimbus AraneaeSpowiedzi święta niepokalanej duszy pragnienieklęczy na stopniach konfesjonału dziewczę niewinnei babina co szuka win urojonych w zakamarkach życiorysuklęczało jeszcze kilka osób tego ranka leczinna sprawa przykuła uwagę spowiednika skądinądbył to człowiek prawy teolog biegły i wytrawny moralistakapłan właśnie rozgniata butem pająka w konfesjonaleniech zwierzę nie próbuje ukąsić niech przepadniei przepadło jak słowa grzechów które nie istniałyodeszli jeden po drugim na końcu odszedł pająkdo limbus araneae miejsca pajęczej wiecznościprzez niego spowiednik nie zdążył powiedzieć tamtymjakie dostaną miejsce w czyim niebie i w jakim towarzystwie****Żary, sierpień 200948


Rafał KrzymińskiGołębiarzWszyscy polubiliśmy pana Antoniego. Cała społeczność działkowa ogrodów im. Róży Luksemburg gotowabyła oddać dla niego litry krwi, nerkę, a nawet serce. Gdyby ktoś z nas został spytany przez ośrodek badaniaopinii publicznej o kandydata na prezydenta wskazalibyśmy naszego sąsiada. Trudno powiedzieć, dlaczego? Byłzwyczajnym, prostym człowiekiem. Nie odznaczał się charyzmą, nie imponował intelektem ani erudycją.Jedynie przymioty ducha pielęgnował z należytą starannością. Skąd w schorowanym mężczyźnie tyle dobra?Spytałem go o to. Stropił się, pokornie spuścił głowę i wyjąkał z bólem w głosie.– Jak trzeba pomóc, to pomagam.Podziwiałem jego skromność. Czynił dobro bezinteresownie. Mimo fizycznych ułomności, z którymizmagał się z godnością.– Antoni odpocznij. Plecy ci wysiądą – mówiła z troską pani Zosia.– Nic mi nie będzie – mruczał pod nosem i machał ręką obrażony.Uskarżał się nie tylko na bóle w krzyżu. Od lat chorował przewlekle na rozedmę płuc. Nabył ją w trakciepodróży po Europie. Przez trzydzieści lat pracował jako kierowca ciężarówki. O jego ekscytujących przygodachmożna by napisać książkę podróżniczą. W latach 90. o mały włos nie stracił życia w byłej Jugosławii. Partyzantserbski omyłkowo wziął go za Chorwata. Kula świsnęła mu nad uchem. Uciekł dzięki Opatrzności, w którą niewierzył i szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Akurat przejeżdżał patrol serbskiej policji. Innym razem podwpływem silnych środków przeciwbólowych stracił panowanie nad pojazdem. Połamał żebra. Oskarżono goo kontrabandę wyrobów tytoniowych. Zawistny kolega podrzucił towar do lodówki turystycznej. Zostałuniewinniony dzięki wstawiennictwu wojewody, bo miał odznakę zasłużonego dla województwa.– Ja tylko jeździłem po świecie – tłumaczył zaskoczonym i szczęśliwym kolegom..Był głuchy na pochwały. Podobnie jak na prośby życzliwych, aby na siebie uważał. Palił jak smok i nieoszczędzał się.W środę dobroczyńca czyścił glebę z mleczy, perzu i lebiody, wrogów porządku i estetyki w ogrodzie.Filantrop nie porządkował swojej części alejki… a moją. Kiedy zobaczyłem go pochylonego nad motykąwstrząsnęły mym jestestwem wyrzuty sumienia. Młody zdrowy jak rydz mężczyzna zażywa sauny. A wymizerowany,emerytowany kierowca w pocie czoła usuwa chwasty. Starał się, aby sąsiedzi nie zauważyli, z jakimparoksyzmem bólu chwyta się za kark. Pobiegłem do skrzyni z narzędziami. Wygrzebałem przerdzewiałąmotykę i duże grabie z metalowym uchwytem. Pan Antoni wyglądał na strapionego. Poczułem przypływsympatii wobec starszego mężczyzny, który niczym bohaterowie Hemingwaya zmaga się z własną słabością.Jego zwycięstwo nad żywiołem zanieczyszczającym glebę było nie tylko moralne. Dwudziestometrowyodcinek alejki przypominał wyjałowioną pustynię. Pozostało mi wyrównać teren grabiami.Rafa³ Krzymiñski49


50– To wielkie szczęście mieć uczynnego sąsiada – komplementowałem nieśmiałym głosem, gdyż mamopory przed serwilizmem.– No. Za komuny robiliśmy czyny społeczne. Każdy zakład pracy, szkoła działały dla dobra wspólnego –odpowiedział oschle.– To był nakaz prawda? – spytałem podejrzliwie.– I co z tego? – obruszył się pan Antoni. Ludzie pracę mieli, a teraz – zrezygnowany machnął ręką. A terazkler się bogaci. Czarni wzięli wszystko. Słyszałeś, ile ziemi dostali za darmo?– Troszkę pan przesadza – oznajmiłem zdumiony mową nienawiści.– Nie długo będziecie musieli modlić się na siłę – dobrotliwy sąsiad wściekł się.Przestraszyłem się gniewu pana Antoniego. Z trudem odnajdywałem w nim człowieka, który w upałypodlewa działki zniedołężniałym staruszkom, dokarmia ptaki czy za własne pieniądze reperuje siatkę okalającąnaszą wspólnotę ogrodową. Przyłapałem się na obrazoburczej myśli. Szanowany działkowiec wydał mi się:pozorantem, furiatem i niebezpiecznym ekstremistą. W jego oczach dostrzegłem zalążki dżumy, przed którąostrzegał doktor Berdnard Rieux. Zacząłem się obawiać, że zło obudzi się w najmniej oczekiwanym momencie,burząc spokój, jaki od lat panował pośród braci działkowej. Godzinę później skrytykowałem się za tę herezję,obserwując, z jakim poświęceniem pan Antoni maluje ogrodową bramę. Niepokój pozostał. Nie potrafiłemwyzbyć się podejrzliwości wobec mojego duchowego przewodnika. Próbowałem podzielić się wątpliwościamiz gruboskórnym i brodatym sprzedawcą śrubek i nakrętek. Właściciel działki naprzeciw bramy zmierzył mnienienawistnym spojrzeniem i odesłał do księdza. Uznał, że moje etyczne kalectwo wymaga wsparcia specjalisty.Miał rację, bo w niedzielne, leniwe przedpołudnie zobaczyłem tradycyjny, sielski i anielski obrazek. Pani Lila wrazz mężem Heniem, kierowcą MZK podejmowali na kawie i pysznym śliwkowym cieście pana Antoniego.Szczęśliwy dobrodziej kiwał się na plastikowym krzesełku w rytm gołębiego śpiewu. Z dumą wskazywał palcemna gołębnik ulokowany w południowej części majestatycznej altany. Pani Lila nie mogła wyjść z podziwunad pracowitością budowniczego, który działkową rezydencję postawił od fundamentów.– Antoś, naprawdę nigdy wcześniej nie miałeś do czynienia z budową? – pytała z niedowierzaniemw głosie pani Lila.– Raz jeden pomagałem szwagrowi osadzić piwnicę – odpowiedział pan Antoni, cedząc słowa.Przysłuchiwałem się rozmowie w cieniu malw, którym obrywałem żółte listki. Następnie przystąpiłem dooprysku róż przeciw bruzdownicy pędówce i śluzownicy różanej, aby nie przegapić niuansów z biografiikierowcy ciężarówki.– Narzekają na kierowców tirów. Inaczej by gadali, jakby postali w korku dwa dni. Na dworze upał, a jechaćtrzeba – obruszył się pan Antoni.– Masz rację. Choć tiry trochę niszczą nawierzchnię dróg– oznajmił pan Heniu.Krzyk pana Antoniego wytrącił z równowagi spryskiwacz, gdyż kilka kropel substancji chemicznejzainfekowało mi lewą dziurkę nosa. Kichnąłem na kielich lwiej paszczy dostojnie kołyszący się na letnimwietrze. Opoka naszej działkowej społeczności została zaatakowana w bezceremonialny sposób. Złamanazostała solidarność zawodowa kierowców, narażona na szwank męska przyjaźń. Doszedłem do wniosku, żesąsiad rygorystycznie podchodzi do zasady imperatywu kategorycznego. Reguły i prawa, które usiłuje wcielićw życie w obrębie naszej hermetycznej społeczności, pozostają w sferze utopii. Trudno nadążyć za absolutem.Podobnie jak za chwastami. Słoneczniki znów zostały zagłuszone. Chwytając za motykę, po raz kolejnypomyślałem o doktorze Rieux.Nieporozumienie z kolegą po fachu odmieniło pana Antoniego. Zrezygnował z niedzielnych poczęstunkówu pani Lili, imprez integracyjnych, smażonych ryb pana Janusza. Godzinami przesiadywał na trójkątnym taboreciewpatrując się w gołębie. Wydzielił dla nich profesjonalny wybieg, zabezpieczony ze wszystkich stronpodwójnie wzmocnioną siatką, na wypadek wizyty drapieżnika. Było ich kilka parek. Białe, brązowe i trzecinajpiękniejszy gatunek mieszany łączący w sobie obie te barwy. Pan Antoni pogwizdywał na skrzydlatychpodopiecznych. Uśmiechał się, kiedy odpowiadały mu gruchaniem. Zmęczony intensywną obserwacją ptactwaodwracał taboret w stronę zielonogórskiej obwodnicy. Przyjemność sprawiały liczne pozdrowienia od kolegów.Uruchamiali klaksony, strasząc ptaki. Nicponie rozbrykały się, zniżając lot. Jeden z nich wykazał się niesubordy-


nacją powyżej przeciętnej. Rozsiadł się jak panisko na dębie i drzemał. Pan Antoni wytarmosił niepokornegoptaka za ogon i zagroził, że zrobi z nim porządek. Szkoda, że tego samego nie może powiedzieć o rodzinie.Z żoną nie rozmawiał od trzech miesięcy. Bo niby o czym? O datku na rozwój katolickiego głosu w twoimdomu? Sprzedała duszę czarnym. Verba veritatis. Młodszy syn zamieszkał z przyjaciółmi w komunie.W wyborach poparł reakcyjną prawicę, a teraz krzewi hipisowskie ideały. Pan Antoni był przekonany, że to niepodszepty społecznie wrażliwego sumienia go do tego skłoniły. To robota mamusi. Starszy syn przejął po ojcufirmę transportową. W soboty pan Antoni naprawia mu samochody. Bartek odwiedza ojca w nowym domu nadziałce. Rudowłosa i pulchniutka jak pączuszek wnuczka przynosi dziadkowi naleśniki z serem i kanapkiz pasztetem i rzodkiewką. Wczoraj płakała. Dziadek skrzyczał ją, bo podeptała popikowane astry i cynie.Pani Lila późną jesienią poskarżyła się na uciążliwe sąsiedztwo.– Pomalowałam altanę, a na elewacji odnalazłam gołębie jajka. Wydarł się na mnie. Stwierdził, że naszemaliny zasłaniają mu kapustę pekińską. Uważaj na niego.Uważaliśmy wszyscy. Przestaliśmy lubić pana Antoniego. Chodził naburmuszony, pisał skargi do zarząduo rzekome zaśmiecanie lasów państwowych, zagracanie działek meblami czy nieregulaminowe odstępymiędzy kwiatami a linią prostopadłą do osi alejki. Lekceważyliśmy jego fanaberie. Trudno się było powstrzymaćod śmiechu, kiedy przygarbiony jak Quasimodo pchał wózek na kółkach. Zwoził na nim materiał budowlanydo budowy piwnicy. Stękał niemiłosiernie, a potem w czterdziestostopniowy upał postawił ją w miesiąc.Niewiele brakowało, aby nie podziwiał rajskich ogrodów, obecność, których kwestionował tak uparcie.Zgodziłem się doglądać gołębi pana Antoniego. Miałem urlop i alibi w postaci miłości do zwierząt.Pierwszego dnia dyżuru zaintrygowała mnie sterta piór i jak gdyby wyschnięty skrzep krwi. W mig pojąłem,że doktor Bernard Rieux miał rację.51


Viktoria KorbViktoria KorbVon fesselnder Beziehungzu Fallen der FreiheitOd okowówzwiązkudo pułapek wolnościEmanzipatorischer SackDie bekannte Feministin Alice Schwarzer appelliertemal an die deutschen „medialen Frauen”, aufdie „Untergebenheitsrituale, wie das Tragen vonweiblicher Kleidung und leise Stimme zu verzichten.”Muß etwa jeder brüllen, wie manche Moderatorenoder der „Führer”? Gibt es etwa auch eine akustischeEmanzipation? Die westdeutsche Feministinnenhören mit ihrem unerbittlichen Kampf nicht auf undantagonisieren dabei sogar Männer, die ihnenwohlwollend gegenüber stehen. Politische und beruflicheRechte für Frauen blieben bis in die 80-er Jahrein Deutschland weit hinter denen in der VolksrepublikPolen zurück. Sogar die Kanzlerin Merkel kam erst 15Jahre später an die Macht, als die polnischePremierministerin Suchocka. Und das hauptsächlichvon Kohls Gnade, der sie „mein Mädchen” nannte!Aber statt des Kampfes um bürgerliche Rechte,gab es öffentliche Schlachten um den Abwasch undÄhnliches. Und solche Kämpfe gewinnt man dochnur individuell – am besten durch eine konsequenteErklärung unter vier Augen, daß wir uns für das Waschenschmutziger Wäsche nicht verantwortlichfühlen.Die besserwisserischen Feministinnen möchtenuns auch in männliche Anzüge stecken. Oder inJacken, wie aus einem Mao-Lager. Oder vielleicht inWór emancypacyjnyZnana feministka, pani Schwarzer zaapelowałaniegdyś do niemieckich „kobiet medialnych”, byzrezygnowały z „poddańczych rytuałów, takich jaknoszenie kobiecych szat i cichy głos”. Czy każdy musiryczeć, jak niektórzy moderatorzy czy też „Führer”?Czy to ma być emancypacja akustyczna? Zachodnioniemieckiefeministki nie ustają w swej bezwzględnejwalce, antagonizując nawet przychylnych ich emancypacjimężczyzn. Prawa polityczne i zawodowe dlakobiet, pozostawały do lat 80. w Niemczech dalekoza PRL-em – kanclerzyna Merkel doszła do władzydopiero prawie 15 lat po premier Suchockiej, a i togłównie z łaski kanclerza Kohla, który zwał ją „mojadziewczynka”! Ale zamiast walki o swe prawa obywatelskie,niemieckie kobiety toczyły publiczne bojeo mycie naczyń i pranie. A takie podchody przecieżwygrywa się tylko indywidualnie! Najlepiej oświadczając,że nie czujemy się odpowiedzialne za praniebrudnej bielizny. Przemądrzałe pseudo-feministkichciałyby także uwięzić nas w męskich garniturachlub w modnych fufajkach w stylu Mao. Czy teżw burkach i kwefach? Bowiem towarzystwo feministekzażądało także solidarności „...z kobietami,dyskryminowanymi z powodu swej płci” na przykładw Afganistanie. Czy afgańska kobieta, której częstodo dziś nie wolno chodzić do szkoły ani do lekarza52


Kopftücher? Die feministische Gesellschaft fordertenämlich auch Solidarität mit „...Frauen, die wegenihres Geschlechts diskriminiert werden”, wie zumBeispiel in Afghanistan. Hat eine afghanische Frau,die immer noch Ärzte und Schulen kaum besuchendarf, keine größere Sorgen, als zu frivole Kleider? Siewäre eher froh, wenn sie endlich den Sack herunternehmenkönnte, der ihr zum Sehen nur einebestickte Spalte in der Augengegend läßt, damit siesich nicht den Kopf zerschellt. Im einheitlichen Sacktreffen sich die diskriminatorischen Vorschriften vonmanchen Feministinnen und islamischer Fanatikern.Doch haben es diese Pseudo-Feministinnengeschafft, Weiber für einige Jahrzehnte in dieAnzüge mir Krawatten hineinzupressen.Single-ParadiesWährend in Polen die meisten 50- bis 70-jährigenihre Abende im trauten Häuschen verbringen, rennensie in Berlin in der Stadt herum. Denn Berlin isteine Stadt der „Singles”– der Anteil der sogenannten„Einpersonnenhaushalte” erreicht hier über 48%. Mehrdavon, ganze 50% gibt es nur in der HafenstadtHamburg. Wir begegnen den Singles auf den Tankstellenoder „beim Türken”, wo sie nach Würstchen,Hähnchen, Kebab, Zigaretten und Bier greifen. Alsodas, was sie meistens essen, wenn sie nachts oderSonntags Leere in ihren Kühlschränken entdecken.Dies wurde durch die Alliertengesetze erleichtert, diedie Schließung von Kneipen nur für eine Stunde amTag vorschrieben. In Ost Berlin war das Leben in einerBeziehung genauso selbstverständlich, wie in Polen.Erst nach der Wiedervereinigung wurden einigeGegende des Osten zu modischen, „coolen” Orten.West Berlin dagegen wirbt schon lange für sich als„Republik der Singles”. Die Neigung zum Single-Dasein war hauptsächlich ein Ergebnis der Studentenrevoltevon 1968.Dieser „antikapitalistischer Aufstand” bekämpfteauch „bürgerliche Institutionen”, darunter die Ehe.Die Zeitschrift „Stern” behauptete in der Verkündungder Artikelserie „68 – wie eine Generationdie Welt veränderte”: „Dem großen Teil derGeneration 68 ging es gar nicht um(...) dieRevolution oder Klassenkampf, sondern vor allem umden Sex, Drogen und Rock and Roll”.Die populäre Zeitschrift „TIP” wiederum, beginntdie Erinnerungen an „die alternative Bewegung 68”zamartwia się, czy aby nie nosi zbyt frywolnych strojów?Raczej byłaby szczęśliwa, mogąc wreszcie zdjąćszczelny wór, pozostawiający tylko haftowanąszczelinę wokół oczu, by nie rozwaliła sobie łba.W jednolitym worze spotykają się dyskryminacyjnerecepty ubraniowe niektórych feministek i islamskichfanatyków. Jednak niemieckim pseudo-emancypantkomudało się wcisnąć kobiety na dziesięcioleciaw garnitury ukoronowane „zwisem męskim”, jakzwano w PRL-owskich pralniach krawaty.Wesołe jest życie staruszka?Podczas gdy w Polsce większość ludzi w wiekuod 50-ciu do 70-ciu spędza wieczory „w domciu,w rodzince”, w Berlinie biegają oni po mieście. Jest onmiastem singlów – udział tak zwanych „jednoosobowychgospodarstw” sięga tu ponad 48-u procent.Więcej – 50 procent, ma tylko portowe miastoHamburg. Spotykamy ich na stacjach benzynowychlub „u Turka”, gdzie sięgają po parówki, kuraka,kebab, piwo i papierosy – a więc to, czym głównieżywią się „single”, gdy odkrywają pustki w lodówcenocą lub w niedzielę. W Berlinie Wschodnim życiew stadle było równie oczywiste jak w Polsce. Dopieropo zjednoczeniu niektóre jego dzielnice stały się„odjechane” i zabawowe. Natomiast Berlin Zachodnireklamuje się od lat byciem „republiką singlów”.Ułatwia to stare prawo aliantów, wymagającezamykania knajp tylko przez jedną godzinę na dobę.„Singlomania” Berlina jest głównie tworem pokoleniarewolty studenckiej roku 1968. Ten bunt przeciwkapitalizmowi zwalczał też „mieszczańskie instytucje”,w tym małżeństwo. Tygodnik „Stern” stwierdził,zapowiadając serię’68 – jak jedno pokolenie zmieniłoświat: „Dużej części pokolenia 68 nie chodziło [...]wcale o rewolucję ani o walkę klasową, lecz przedewszystkim o seks, narkotyki i rock and roll”. Z koleipopularne pismo „TIP” zaczyna wspomnieniao „ruchu alternatywnym 68” od nostalgicznegoopisu zapachu haszyszu na korytarzach Politechniki.Wśród „rewolucjonistów”, także obyczajowych,większość stanowili mężczyźni. Berlin Zachodni,miasto zdemilitaryzowane po wojnie, zwabił bowiemrzesze lewicowych pacyfistów szansą uniknięciażycia w koszarach. Stworzyło to w mieście przewagęliczbową mężczyzn, szczególnie w wieku „poborowym”.W tych kręgach, pełnych komun, nielicznikandydaci do żeniaczki usprawiedliwiali się często, żeViktoria Korb53


mit nostalgischen Beschreibungen des Geruchs vonHaschisch in den Korridoren des Polytechnikums.Unter den „Revolutionären” stellten Männer dieMehrheit. West Berlin, eine Stadt, die nach demKrieg entmilitarisiert wurde, lockte nämlich die linksgerichteten Pazifisten mit der Chance, dem Leben inder Kaserne zu entkommen. So entstand in der StadtMännerüberhang, insbesondere im wehrpflichtigenAlter. In diesen Kreisen entschuldigten sich oft diewenigen Heiratskandidaten, daß sie nur niedrigereSteuer zahlen möchten. Der Oppression in derFamilie stellte man das Leben in der Gruppe und diePolitik gegenüber.Erbe der KommunenJedoch, während die „Genossen” diskutierten,notierten die „Genossinnen” ihre Wahrheiten,servierten den Kaffee und dienten mit unverbindlichemSex auf Abruf. Ein bekannter Kommunardeprotzt bis heute im Fernsehen mit seinem Harem, deraus vier Frauen besteht, mit denen er Kinder hat. Erträgt nicht zu ihrem Unterhalt bei. Auf ihre Klagenantwortet er, daß sie doch emanzipiert seien und ihrSchicksal selbst gewählt hätten. Als Frauen bemerkten,daß sie vom Regen in die Taufe kamen, begannensie sich von den männlichen Genossen zu distanzieren.Somit endete „das Befreien vom Bürgerlichen”mit einem Teufelskreis. Es führte nämliche vielezum...Zölibat. Eine Berliner Polin sagte mir, daß sie essatt hat „ein puritanischer Single zu sein”. Schlimmernoch, es fehlt hier sogar der in Polen übliche, kameradschaftlicheUmgang zwischen beiden Geschlechtern.Kontakte zwischen Frauen und Männern sindeindimensional. So hat ein Kerl eine „Freundin” unddie Frau „einen Freund”, oder nicht. Und Schluss!Während meiner Anfänge hier, schockierte ichoft Männer mit meiner Antwort auf ihre Frage, ob icheinen Freund habe. Ich sagte, ich hätte viele. Kollegeneiner Frau, Kumpels, Freunde „wie Brüder”, sind hierkaum üblich. Hinzu kommt, daß die emanzipatorischeBewegung in Deutschland, als eine plötzlicheund verspätete Reaktion auf die traditionelledeutsche Ideologie von den „drei K” (Kinder, Küche,Kirche), die sogar im Vergleich mit dem Idol „MutterPolin” fast frivol aussieht, besonders radikal verläuft.Die Eskalation der Antagonismen zwischen denGeschlechtern im Rahmen der Bewegung 1968, stattdes Kampfes um die rechtliche und beruflichechcą płacić niższe podatki. „Uciskowi” stadłai rodziny przeciwstawiano życie w grupie i politykę.Dziedzictwo komunJednak, podczas gdy „towarzysze” dyskutowali,„towarzyszki” notowały ich mądrości, podawałykawę i służyły niezobowiązującym seksem nazawołanie. A pewien słynny komunard chlubi się dodziś w telewizji haremem składającym się z czterechkobiet, z którymi ma dzieci. Nie łoży na ich utrzymanie,a na ich skargi odpowiada, iż przecież jakoemancypantki same wybrały swój los. Gdy kobietyspostrzegły, iż wpadły z deszczu pod rynnę, zaczęłyodcinać się od męskiej społeczności. Tak więc „uwalnianiesię od burżujstwa” zamknęło się błędnymkołem – doprowadziło bowiem wielu do ...celibatu.Pewna berlińska Polka oświadczyła mi, że ma „dośćbycia purytańskim singlem”. Brak tu nawet koleżeńskichukładów między płciami, powszechnych u Polaków.Ich kontakty są na ogół jednodymensjonalne.Albo facet ma „przyjaciółkę”, a kobieta „przyjaciela”,albo nie. I koniec. W początkach mego pobytu tutajczęsto szokowałam mężczyzn, odpowiadając napytanie, czy mam przyjaciela, iż mam ich wielu.Instytucja kolegów, kumpli, przyjaciół „jak brat”kobiety jest tu nieznana. Do tego ruch feministycznyw Niemczech, jako nagła i spóźniona reakcja natradycyjną niemiecką ideologię „trzech K” (Kinder,Küche, Kirche – dzieci, kuchnia, kościół ), w porównaniuz którą zjawisko „matka Polka” wygląda niemalfrywolnie, jest szczególnie radykalny. W efekcieeskalacja antagonizmów między kilkoma już płciami,zamiast walki o równość wobec prawa i w zawodzie,spowodowała klęskę ruchu emancypacji. Mężczyźniwygrali przez abstynencję i ucieczkę w gejostwo,wręcz gloryfikowane w pewnych kręgach, a wielekobiet zostało lesbijkami. Moja koleżanka Gudrunżali mi się na swoją kochankę Traude: „Jak wypijetrochę wina, to wzbrania się przed seksem”. Mnie towcale to dziwi – in vino veritas. Wiem przecież, żeTraude została lesbijką „przez głowę”. Nic dziwnego,że tę „emancypację” obecnie wielu uznaje raczej zafarsę niż uwolnienie od opresji. A „nowatorzy obyczajowi”mają już koło sześćdziesiątki i coraz mniejszans na „niekrępujące” swawole. Single panikują...Pewien stary kawaler powiedział mi, że „chcieliby oniprzestać być singlami i to natychmiast”, po czymspojrzał na mnie z nadzieją. Ale ciężko żyć54


Gleichheit, trug zur Niederlage der Emanzipationsbewegungbei. Männer gewannen durch Abstinenzund Flucht in den Homosexualismus, der in manchenKreisen glorifiziert wird. Im Endeffekt wurden vieleFrauen lesbisch.Eine Bekannte von mir, Gudrun, klagte so überihre Geliebte, Traude: „Wenn sie etwas Wein trinkt,verweigert sie den Sex”.Das wundert mich gar nicht! – in vino veritas! Ichweiß doch, daß sie Lesbierin geworden ist „über denKopf”.Kein Wunder, daß viele heutzutage diese„Emanzipation” eher für eine Farce als eine Befreiungvon der Oppression halten. Und die ersten „Sittenbefreier”sind schon über 60 und haben immerweniger Chancen auf „unverbindliche Spiele”. Singlesgeraten in Panik... Ein alter Knacker verriet mir, daßsie alle aufhören möchten, Singles zu sein, am liebstensofort, und schaute mich erwartungsvoll an.Ein anderer klagte resigniert: „Frauen sindneuerdings so unzugänglich” und gab nach kurzerBedenkpause zu: „Naja, hier das Glätzchen, hierBäuchlein, hier Falten am Po...” Also, dachte ich. SolcheMängel muß man mit etwas kompensieren, insbesondere,wenn man jüngere Partnerinnen sucht!Triumph des MarktesKein Wunder, daß der Annoncenmarkt aufgeblühtist, sogar in Kulturinformatoren wie „TIP” und „Zitty”.Ähnlich die Prostitution, die die 68-erGeneration” großzügig nutzt. Die Annoncen zeigendie ganze Skala von Emotionen – vom duseligenKitsch („Ein Bärchen sucht Partnerin zumLiebkosen”) bis zu hartem Porno.Ein weiterer Ausdruck der Vermarktung vonLiebe sind beliebte öffentliche Parties unter dem Titel„Fisch sucht Fahrrad”, der die frühere, „revolutionäre”Losung „Frau ohne Mann ist wie Fisch ohne Fahrrad”ersetzt hat. Ähnliche Märkte hat es schon langegegeben, aber die Entstehung von Marktstämmenmit kommerzieller Vermarktung ist besondersschockierend bei Menschensgruppen, die leidenschaftlichden Kapitalismus bekämpften. Es entstandenauch „Flirtschulen” und „Orgasmusschulen”.Universitäten verkuppeln Studenten mittels Internet.Die „Sittenrevolutionäre” schlagen sich an die Brustwegen der Behandlung von Frauen als Sexobjekt.Daher hat der grüne Minister Joschka Fischer, einenieprzyzwyczajonemu – szczególnie z kimś. Innyskarży się z rezygnacją: „Kobiety są ostatnio jakośniechętne” i dodaje po chwili zastanowienia: „No tak,tu łysina, tu brzuch, tu fałdy na pupie...”. Słusznie –pomyślałam, takie braki trzeba czymś kompensować,szczególnie, gdy szuka się młodszych partnerek.Rynek jednak górąNic więc dziwnego, że rozkwitł rynek ogłoszeńnawet w informatorach kulturalnych „TIP”” i „Zitty”,podobnie jak prostytucja, z której hojnie korzysta„pokolenie’68”. Anonse reprezentują całą skalęemocji – od kiczowato ckliwych („niedźwiadek szukapartnerki do pieszczot”) do całkiem pornograficznych.Dalszym wyrazem urynkowienia miłości sąwzięte publiczne party pod nazwą „Ryba szukaroweru”, przeinaczającą wcześniejsze, „rewolucyjne”hasło „pokolenia’68”: „Kobieta bez mężczyzny jestjak ryba bez roweru”. Podobne rynki już zawszeistniały, ale tworzenie „plemion rynkowych” z komercjalnymrajfurzeniem jest szczególnie szokującewśród ludzi, którzy namiętnie zwalczali kapitalizm.Powstały też „szkoły flirtu” i „szkoły orgazmu”, a uniwersytetyrajfurzą studentów przez internet.„Rewolucjoniści obyczajowi” kajają się więc, że traktowaniekobiet jako dorywczej rozrywki było błędemw ich ideologii... Tak więc zielony minister JoschkaFischer, jeden z przywódców ruchu 1968 ma już piątążonę... W tym czasie szeregi „stanu wolnego” zostałyzasilone przez licznych „singli z odzysku”, czyli rozwodników.A przemiany ustrojowe w byłym NRDprzyniosły także tam, wraz z nadejściem bezrobocia,obawy przed zakładaniem rodzin. W modę wszedł„Softie” – miększy i bardziej ludzki facio. Ale nowy„mięczak” jest też kontrowersyjny. Wiele kobiet nielubi tego typa, który zresztą potrafi wykorzystywaćkobiety według zasady: „jak jesteś taka silna, toprowadź walkę życiową i płać rachunki”.Folklor post-emancypacyjnyOstatnio zapragnęli ślubów homoseksualiścii niektóre pary „gejów” pognały wraz ze swympieskami do urzędów stanu cywilnego, by założyćobrączki po kilkunastu latach współżycia na kociąłapę. A wśród dziewczyn ostatnio pojawiły się nowe„trzy K” – Knete, Kerle, Klamotten (Forsa, Faceci,Fatałaszki). Zdjęły one też spodnie i noszą sięViktoria Korb55


der führenden Gestalten von 1968 schon die fünfteGattin...In der Zwischenzeit wurde die ledige Gesellschaftdurch zahlreiche wiedergewonnenen Singlesverstärkt. Auch die „Wende” in der DDR brachte,zusammen mit dem Erscheinen von Arbeitslosigkeit,Ängste vor Familiengründungen. Zugleich kam der„Softie” in Mode – der weichere und menschlichereMann. Er ist aber auch kontrovers. Viele Damen mögendiesen Typ nicht, weil so mancher auch die Frauenbenutzt, nach dem Prinzip: „Wenn du so stark bist,führe den Lebenskampf und zahle die Rechnungen”Post-emanzipatorische FolkloreNeuerdings sind die Homosexuellen scharf auf´sHeiraten und so manches Gay-Paar rannte zumStandesamt.Und unter Mädchen ersetzten die neuen „drei K”– Knete, Kerle, Klamotten, die alten. Sie ließen auchihre Hosen runter und sind jetzt verführerisch, wobeisie von Kopf bis Fuß mit Nacktheit glänzen...Manchemachen sogar Männern direkte Avancen. In der Zwischenzeitwird Berlin immer leerer und die Befürchtungenum die Rente und Fürsorge für die kinderloseGeneration der Revolutionäre breiten sich aus.Auf die staatlichen Bemühungen, das zu ändern,reagieren mit der Fortpflanzung vor allem dieDeutsch-Türken. Das schnelle Wachstum der islamischenGesellschaft paßt nicht jedem, aber viele jungeDeutsche, Türken und Polen finden einen neuenArbeitsmarkt in Alten- und Pflegehäusern. In Polenzeichnen sich ähnliche Trends zur Kommerzialisierungvon zwischengeschlechtlichen Beziehungen ab.Viele Männer in Deutschland halten ihre polnischeGeschlechtsgenossen verächtlich für „Machos”,weil sie höflich den Frauen gegenüber sind, ihreHände küssen und sie nach Hause begleiten, statt siein einer der Emanzen würdigen Manier nachts indunklen Ecken allein zu lassen. Ich muß jedochzugeben, wenn ich höre, wie die polnischen Politikernotorisch über „Notwendigkeit männlicher Entscheidungen”reden, verstehe ich die deutsche Kritik. Ichtröste mich aber damit, daß die Polen meistens nurverbale Machos sind. Sie schmeißen ihre Macho-Sprüche und gehen dann brav einkaufen oder in dieKüche und zu den Kindern.uwodzicielsko, lśniąc golizną od dekoltów poprzezpępki do stóp. Masz babo placek... I nawet robiąpanom bezpośrednie propozycje. Tymczasem Berlinpustoszeje i szerzą się obawy o renty i opiekę nadbezpłodnym pokoleniem rewolucjonistów. Na wysiłkirządu, by to zmienić, reagują głównie niemieccyTurcy. Ale nie wszyscy są zachwyceni ekspansjąislamskich grup. Za to wielu młodych Niemców,Turków oraz Polek odkrywa nowy rynek pracyw domach starców i opiece. W Polsce zarysowują siępodobne trendy w stronę komercjalizacji seksu jak naZachodzie. Ale jak dotąd w Niemczech, na ogółdżentelmeńscy wobec kobiet Polacy, uchodzą zamacho, których należy „umoczyć”. Nie tylko całująkobiety w rękę, ale nawet odwożą je wieczorami dodomu, zamiast porzucać w sposób godny emancypantekw ciemnych zakamarkach koło stacji metra.Chociaż gdy słyszę jak polscy politycy notorycznieoświadczają, że „trzeba podjąć męską decyzję”, totrochę te zarzuty rozumiem. Pocieszam się jednak,że Polacy są przeważnie tylko werbalnymi macho.Rzucają swe maczowskie hasła, po czym idągrzecznie na zakupy lub do garów i dziatek.Übersetzung von der Autorin56


Konrad Krakowiak* * *z ziarna co najwyżej w mąkęz grona w jasne winopiasek przeważnie w szkłoz brązu w posąglub medalionz dźwięku w muzykęsłowajeśli z porozrzucanych literto zawsze w ułożone wyrazymniejsza o treśćstworzyć coś z niczegoto nie lada wyzwaniew niekończącym się festiwalu form57


Konrad Krakowiak* * *powracająsiadają na parapeciemają tyle do powiedzeniamówią o smaku cukrowej watyzabawie w polu kukurydzyi kąpieli w rzecejedne mają barwy latainne jesienichoć są kruchena ich skrzydłach można pokonać tysiące milbywa że zamieniają się miejscamijedne chowają się za drugimina minutę miesiąc rokto one budują dzisiejsze gniazdaale wystarczy pukanie do drzwia odlatują w popłochutakie już są wspomnienia58


Konrad Krakowiaknad szkicami Norwidaktoś w wieńcu laurowymw dialogu zmarłychbokiemprzodemna kolanachtu moje miejsceprzy tych kilku kroplach atramenturozciągniętych na wszystkie strony światajuż nie muszę się spieszyćzaciskać zębówsięgać po kolejne sztuczkito co wypełniapozwala rozumieć i koispływa z tych kilku kompozycjirycin bez których światmógłby się obejść59


Konrad Krakowiakpo drugiej stroniejesteście już tamjuż wiecie jak wielu się myliłojak wielu miało racjętajemnice zniknęłya wasze nieludzko czerwone sercabiją tak samo i tylko w takt prawdymacie czas na rozmowyale czy są potrzebnejest miejsce na refleksjęale czy jest coś do zgłębieniaczasem jeszcze ktoś podniesie rękęby coś powiedziećprzemówić ostatni razale zaraz ją opuszczajuż wiecie że światu niczego nie brakujea potrzeba zmianto tylko wymysł człowieka60


Zbigniew KozłowskiMistrz OłtarzaKościół nie wyglądał okazale, wtapiał się w pejzaż wioski dolnośląskiej obok drogi, chałup i przepływającejrzeczki. Nie za duży, z cegły, zbudowany w stylu późnogotyckim, z masywną wieżą, która być może była napoczątku kapliczką, a teraz stoi przytulona do właściwej świątyni. W środku panuje półmrok, wąskie witrażenie przepuszczają za wiele światła. Podchodzę do ołtarza. Dopiero z bliska widzę drewniany tryptyk retabulum,a w nim rzeźbiony wizerunek Matki z Dzieciątkiem oraz świętych. Dzieło pochodzi z późnego średniowiecza,co poznaję po ornamentach i rozmieszczeniu postaci. Kiedy spojrzałem dokładniej, zastanowił mnie wyraztwarzy rzeźbionych osób. Właściwie brak wyrazu, żadnych uczuć, grymasów, zmarszczeń. Oblicza bezjakichkolwiek emocji, maski, ale w żadnym przypadku nie bezmyślne. Artysta, który to tworzył musiał byćnaprawdę nietuzinkowy. Chętnie bym go poznał, ale cóż, dzieli nas okres około pięciuset lat.Z drugiej strony nie jest to tak wiele, już nieraz jako towarzysz Klio – muzy historii, przenosiłem sięw epoki jeszcze bardziej odległe. Spróbowałem więc i teraz. Użyłem różdżki oraz ponadczasowej wyobraźni...– odsłoń oblicze tajemniczy rzeźbiarzu...*Niebo nad Gościeszowicami stawało się szare i ciemniało z każdą chwilą, jego barwa powoli przechodziław kolor granatowy. O takiej porze anioły wraz z dziećmi odmawiają przed zaśnięciem wieczorny paciorek.Nadchodziła noc. W chatach żółtawą poświatą błyskały od zapalanych świec okienka, które zamiast drogichszyb obciągano wołowym pęcherzem. Na samym skraju wioski, tuż przy trakcie do Bytomia Odrzańskiego stałdom bogatszy od innych, co łatwo było poznać po ceglanej podmurówce oraz obitych ćwiekami wierzejach.Wewnątrz, w głównej izbie przechadzał się to w tę, to w drugą stronę dojrzały w leciech człek, co rusz skubiącsię w długą brodę. Gospodarz Mirko miał o czym myśleć, dziś właśnie wprowadzili się do niego goście. I to jacytajemniczy! Weszli do domu obydwaj owinięci w opończe, tak, że ledwie było widać ich twarze, a wprowadziłich kto? – sam proboszcz Gościeszowic. Gdyby nie on, Mirko za nic nie przyjąłby nieznajomych na kwaterę. Niepoznał ich z imienia, ani tego wyższego, którego ksiądz tytułował „mistrzem”, ani niższego, wyglądającegodelikatniej i młodzieńczo. Cóż, proboszczowi parafii gościeszowickiej nie odmawia się, Mirko obydwu przyjął,wydzielił pokoik z osobnym wejściem i teraz zastanawiał się, kim też mogą być tajemniczy przybysze. Ksiądzwspomniał, iż rzeźbią ołtarze i takowy sprawią w Gościeszowicach, więc pobędą tutaj dłużej i bardzo ciekawe,jak to wszystko się potoczy. – A jeżeli wyrzeźbią piękny ołtarz w tutejszym kościele, przez co staną się sławni,to i na mnie splendor przyjdzie – dedukował Mirko. Oby to był szczęśliwy dzień, wizyta takich gości. Zaraz,skąd oni przybyli? Co to mówił proboszcz? Aha, z jakiejś Lewoczy. Cóż takiego się stało, że zawitali aż tu, napółnocne krańce czeskiego królestwa. Ciekawe... Mirko po raz kolejny zawrócił w swoim spacerze i znowupodrapał w brodę.Zbigniew Koz³owski61


*Codziennie, zaraz po śniadaniu, mistrz z pomocnikiem udawał się na plebanię, by rzeźbić nowy ołtarz dlagościeszowickiego kościoła. Codziennie też gospodarz Mirko obserwował tak wyjścia, jak i wieczorne powrotyswoich gości, albo przez okno, czy też jeszcze chętniej wychodząc im naprzeciw. Wyganiała go ciekawość, chciałbyć jak najbliżej przybyszów, poznać ich, dowiedzieć się o nich wszystkiego. Wszak udzielał im kwatery. Tutajjednak Mirko srodze się zawiódł, goście byli niezwykle małomówni i tajemniczy. Gospodarza aż złość brała.Jedyne, co od nich wydobył, to imiona, mistrz zwał się Janaszem, a pomocnik jakoś obco – Han. Z półsłówekMirko jeszcze wywnioskował, że wędrowcy długo mieszkali w Lewoczy na Spiszu, potem w czeskimWrocławiu, by na koniec zawędrować tutaj. Gnała ich z miejsca na miejsce potrzeba samodzielnej pracy,ponieważ w cechu nie mogli się wykazać przy takich artystach jak Wit Stwosz czy Paweł z Lewoczy (Mirkoo nich nigdy nie słyszał). A Janasz ze dwa razy mruknął, że w jednej pracowni rzeźbiarskiej nie może być dwóchmistrzów, co absolutnie usprawiedliwiało wędrówkę i chęć realizowania własnego stylu. Han natomiast niemówił nic oprócz rzucanych półgębkiem „tak” lub „nie” i to głosem jakby specjalnie pogrubionym. W ogólewyglądał nietypowo, jego smukła postać i delikatne rysy dziwnie kolidowały z rękami, niby drobnymi, ale jakżemocnymi. Widać było, że te ręce siłą i sprawnością dorównywały dłoniom mistrza, bo Han nie po imieniu, leczwłaśnie w ten sposób zwracał się do towarzysza. Niewiele więcej Mirko mógł zaobserwować, po powrociez plebanii zmęczeni rzeźbiarz z uczniem zamykali się w swojej izdebce i nijak na dało się wciągnąć ichw rozmowę. Mirko może i dałby im spokój z nagabywaniem, gdyby nie czysty któregoś wieczoru przypadek.Otóż mistrz wchodząc do izdebki zawołał przyciszonym głosem na wolno idącego za nim pomocnika:– pospiesz się, Hanno! Stojącego w cieniu półotwartych drzwi Mirka aż zatkało. Hanno? Przecież to imiękobiece. Na Boga, czyżby przypadkiem odkrył tajemnicę skrywaną przez małomównych przybyszów? Czy toprawda? Jeżeli Han był kobietą-Hanną, to nie ma prawa być rzemieślnikiem – ani rzeźbiarzem, ani żadnyminnym. Prawo surowo tego niewiastom zakazuje pod groźbą kar, czy to chłosty, ogolenia głowy, aż dopublicznego poniżenia w dybach i wygnania. Czyżby więc taką tajemnicę skrywali przed światem mistrz i ten,a może ta druga? – Muszę to sprawdzić, muszę się upewnić – myślał Mirko – przecież to prawie niemożliwe.A jeżeli? – tu włos stanął gospodarzowi na głowie. Przecież to przestępstwo, a sprawcy właśnie u niegomieszkają. Ani chybi i jego oskarżą o współudział w tym oszustwie. Powiedzą, że przecież wiedział, no bo jakgospodarz może nie wiedzieć? – Co robić? Jak temu zapobiec? – myśli coraz mocniej kołatały w głowie Mirka,waliły w czaszkę tak, jakby za chwilę miały ją rozbić na części i wyskoczyć, niosąc całemu światu prawdęo przestępstwie gospodarza. Dalibóg, to gorsze od zbójectwa, takie oszustwo, bo wstyd i sromota większe.– Co ja mam robić? – łamał się Mirko – przecież trzeba coś zrobić, inaczej zginę. Tamci znowu gdzieś sobiepójdą, a ja zostanę na potępienie sąsiadów. Tak nie może być, trzeba powiadomić proboszcza. – Właśnie! –zakrzyczało całe jego jestestwo – szybko do proboszcza! On nie pozwoli mnie sponiewierać, sam przecież tychprzybłędów do mnie przyprowadził. Tak, natychmiast pójdę – Mirko na chwilę ochłonął – zaraz, a jeżeli sięprzesłyszałem? Może to wiatr zniekształcił słowa Janasza albo co innego, a ja głupi się mylę? Nie, nie mogę iśćdo księdza tak bez niczego, muszę się upewnić. I pchnięty odruchem gospodarz posunął się ku okienkuizdebki zajmowanej przez gości. Z wewnątrz przebijało nikłe światełko świecy, błona okienna też ograniczaławidok, Mirko jednak dostrzegł dwie postacie rozbierające się do snu. Ta niższa, zanim weszła do swego łoża,na chwilę odsłoniła ciało wkładając nocną koszulę. Mirko zamarł z otwartymi ustami, zobaczył kobiece piersi.Na pewno kobiece, te przecież każdy odróżni. A więc to prawda, Han to nie mężczyzna lecz Hanna– niewiasta. Kiedy Mirko całkowicie to sobie uświadomił, aż wziął głęboki oddech, by myśli uspokoić. No tak,teraz ma dowód, wie na pewno. Jutro z samego rana złoży wizytę proboszczowi.*Chodź, zobaczysz jak idzie praca z naszym ołtarzem – uśmiechnięty ksiądz powiódł Mirka dopomieszczenia plebanii przerobionego na pracownię. – Teraz nasz mistrz ma przerwę i możemy obejrzeć jegodzieło. W czasie pracy nawet mnie nie wpuszcza – proboszcz zrobił tajemniczą minę – cóż, każdy ma swoje62


sekrety rzemiosła. Popatrz tu – wskazał Mirkowi środkową część powstającego tryptyku. – Oto Mariaz Dzieciątkiem, a po bokach Archanioł i Józef. Spójrz, wszyscy mają korony, które mistrz pociągnie pozłotą.Piękne, prawda? Tego ołtarza będą nam zazdrościć. Jak tylko będzie skończony, powiadomię naszego księciaJana w Żaganiu, może zaszczyci nasze Gościeszowice swoją obecnością. – Proszę księdza – przerwał Mirko –to jest bardzo piękne, ale... – tu opowiedział proboszczowi o wszystkim, co usłyszał i zobaczył. W trakcie tychwynurzeń twarz księdza coraz bardziej pochmurniała, jednak Mirko nie zauważył oburzenia, raczej jakąś corazbardziej widoczną zawziętość na obliczu. Kiedy już skończył, proboszcz spytał ni stąd, ni z owąd:– Widzisz te twarze Marii i poboczne? Czy czegoś ci nie przypominają? Zdziwiony Mirko przeniósł wzrok naołtarz. Prawda, w tych twarzach jest coś znajomego. Niby są bez emocji, ani rozmodlone, ani uśmiechnięte,jakby maski bez wyrazu, a jednak coś... Tak, przecież Maria ma lico Hanny, a obie postacie po bokach Janasza.Że też od razu nie zwrócił na to uwagi. Ale co to ma wspólnego z... – Coś ci powiem – proboszcz przerwał jegorozmyślania – wiem o wszystkim. Posłuchaj mnie teraz uważnie i zapamiętaj. Pan Bóg daje różnym ludziomtalenty, niezależnie czy to mężczyźnie, czy kobiecie. W tym przypadku nasz Janasz jest tylko pomocnikiemi maluje rzeźby, prawdziwym twórcą jest Hanna. To ona potrafi tak pięknie rzeźbić i to dzięki niejpowstanie ten ołtarz na Bożą chwałę. Czyż mam wzbraniać stworzenia wielkiego dla parafii dzieła tylkodlatego, że mistrz jest kobietą? Czyż to nie jest jej wkład w służbę Panu? A że robi to najlepiej wykorzystującswój dar i zdolności? O, nie, nie ma w tym nic złego. Wiedziałem o tym od początku, bo sami mi wszystkopowiedzieli. I wiedz, że zgodziłem się z radością na rzeźbienie naszego ołtarza, bo cel jest szlachetny, a czynBogu na pewno miły. Powiesz, że to wbrew prawu? Cóż, kiedyś to prawo się zmieni, ludzie są równi niezależnieod płci. Wiem więc o wszystkim i milczę, to samo jako kapłan nakazuję tobie. Masz trzymać sprawę w tajemnicyi nie wolno ci nikomu o tym mówić. Zapamiętaj Mirko, nikomu.*To był wielki dzień dla Gościeszowic, zwłaszcza dla proboszcza oraz kościoła, który odwiedzi książę Jan IIŻagański. Wokół świątyni zebrali się wszyscy mieszkańcy; chłopi, niewiasty i dzieci stali stłoczeni głowa przygłowie, chcąc z bliska obejrzeć swojego władcę. Przecież taka gratka może się zdarzyć tylko raz w życiu. Kiedypod kościół zajechał oddział gwardii, a potem pojazd z Jego Wysokością, odkryły się wszystkie głowy. Książęwysiadł z powozu, następnie po wyłożonym długim kobiercu przeszedł wśród szpaleru dworzan do drzwikościoła, gdzie uniżenie czekał już proboszcz tutejszej parafii. Przywitał księcia chlebem i solą, po czymwprowadził jego i świtę do środka. Przy ołtarzu, widocznym jaskrawo wśród płomieni świec stał mistrzz pomocnikiem Hanem, którzy pokłonili się władcy i objaśnili szczegóły powstawania tryptyku. Dzieło wspaniałościąprzewyższało opis. Podstawę ołtarza stanowiła mensa – potężna skrzynia z płyty z piaskowca nawierzchu. Na niej osadzono predellę – drewniany monument z pięknie malowanymi rzeźbami świętych.Oglądającym od razu rzucił się w oczy brak głębi, tzw. tła. Wszystkie postacie są ustawione na jednym planie,sylwetki nakładają się jedna na drugą, a fałdy draperii (wyrzeźbionej tkaniny) łamane są ostro, tworzącmalownicze dekoracyjne układy. Nad predellą znajduje się najwyższa część ołtarza – nastawa, zwana retabulum.Nastawa stanowi tryptyk, ma kształt położonej na boku płaskiej skrzyni, z wiekiem rozwartym na dwaskrzydła i przypomina wyglądem okno z otwartymi okiennicami na zewnątrz. Całe retabulum wypełnione jestmalowanymi rzeźbami. W części środkowej książę ze świtą ujrzeli trzy postacie z Marią i Dzieciątkiempośrodku. Na skrzydłach, w dwóch poziomach przedstawione są postacie świętych. Co ciekawe, o ilew środkowej części retabulum Maria i święci mają zachowane proporcje, to boczne wizerunki postaci są zbytprzysadziste, jakby nieco skarlałe. Książę Jan zauważył jeszcze jeden szczegół, wszystkie twarze mają wyrazpozbawiony jakichkolwiek uczuć i co dziwniejsze, (przyjrzał się rzeźbiarzom) mężczyźni mają rysymistrza, a kobiety jego pomocnika. Oblicza świętych różnią się tylko zarostem i fryzurą, a u kobiet nakryciemgłowy. Całość wywierała oszałamiające wrażenie, takiego pięknego ołtarza nie było w całej północnej częściczeskiego królestwa – od Wrocławia aż po Zieloną Górę. Zebrani oglądali tryptyk z zapartym tchem, czasemktóryś dworzanin szeptem wyraził bardzo pochlebną uwagę. Po długiej chwili książę zwrócił się do twórcy:– Przepiękne jest twoje dzieło. Uroczyście oświadczam, że zasługujesz na miano Mistrza Ołtarza. Pragnę, abyśZbigniew Koz³owski63


podobny wyrzeźbił w żagańskim przyzamkowym kościele. A ponieważ jak mniemam, potrzebna jest ciprawdziwa pracownia, natychmiast w ramach zaliczki każę ją tutaj dla ciebie wybudować wraz z porządnymdomem. Gościeszowice zaś niech zasłyną twoim imieniem na chwałę całego żagańskiego księstwa.*Coraz bardziej sławne stawały się Gościeszowice, co rusz ważne persony duchowne i nie tylko odwiedzałynowy dom Mistrza Ołtarza. Wszyscy zamawiali rzeźby do powstających w regionie jak grzyby po deszczu kościołów,tak w bliższej, jak i dalszej okolicy. Najpierw przybywali ci z bliska – Konina Żagańskiego, Mycielina,Dzikowic, Bukowiny Bobrzańskiej, a w miarę rosnącej sławy Mistrza z coraz odleglejszych miast i krain –Sulechowa, Wichowa, Wielkopolski. Zamówienia sypały się jak z rękawa: Ostatnia Wieczerza w retabulummycielińskim, Hołd Magów na predelii, a w retabulum Zaśnięcie Marii dla Chich, Wielka Święta Rodzina dlaŻagania. Mistrz Ołtarza przyjmował zlecenia, ustalał terminy i pracował, pracował... W jego warsztacie dopóźnych godzin nocnych paliły się łuczywa i słychać było stuk dłuta. Któregoś dnia znowu zbiegli się wszyscymieszkańcy Gościeszowic z powodu nie lada sensacji; przed pracownią mistrza zatrzymały się dwa powozy.Z pierwszego wysiadł sam biskup miasta Poznania, aby zamówić ołtarz do kościoła w Kościanie, z drugiegokanonik drezdeński w sprawie zlecenia dla kościoła w Lomnitz, gdzie potrzebowano rzeźbionej nastawy.Ołtarze z Marią i Dzieciątkiem oraz twarzami świętych pozbawionymi emocji, stały się sławne aż po dalekiekraje. Ich widok przyciągał wiernych do kościołów, ale też i znawcy rzemiosła cmokali z zachwytu nad tą nowatorskąformą sztuki.*Wszystko to obserwował z progu swojego domu Mirko i coraz bardziej żółć w nim wzbierała. Ci wszyscywspaniali goście w fioletowych infułach, dworzanie w szatach z koronkami, oni odwiedzali tylko pracownięMistrza Ołtarza, obejście Mirka przelotem tylko i od niechcenia opryskując błockiem spod pędzących kółpowozów. – Przecież to dzięki mnie zaczynał ten przybłęda – myślał coraz bardziej zawistny gospodarz – gdybynie ja, pewnie nikt nie dałby mu gościny. Poza tym to przestępca, kobietom nie wolno parać się rzemiosłem.Ten Janasz tylko udaje głównego majstra, prawdziwym mistrzem jest Hanna. To para oszustów, oni powinnipójść do więzienia, zamiast zażywać sławy i bogactwa. Mnie też nie okazali żadnej wdzięczności, ot, zwyklidorobkiewicze i szalbierze. Czekajcie, jak wy mnie, tak i ja dla was – postanowił w końcu rozżalony Mirko. Czasjuż, by książę Jan dowiedział się, jakie z was ziółka. I następnego dnia mściwy gospodarz udał się do Żagania,aby powiadomić władcę o przestępcach.*Zdziwienie i przestrach wywołała w Gościeszowicach nagła wizyta książęcych gwardzistów. Zajechaligalopem pod dom Mistrza Ołtarza, wyciągnęli jego i pomocnika, obydwóch zakuli w kajdany, po czymwrzucili do zamkniętego powozu i odjechali. Ludziska długo jeszcze stali na gościńcu i komentowali towydarzenie. Padały najróżniejsze domysły. A stojący przed swoją chatą Mirko tylko uśmiechał się ze złośliwąsatysfakcją.*Żagański zamek podejmował wyjątkowego gościa. Do księcia Jana przybył z Głogowa sam polski królewiczZygmunt Jagiellon, od niedawna – z nadania swego brata a króla czeskiego – namiestnik całego Śląska.Zygmunt odwiedzał wszystkie podległe mu lenne prowincje, wśród których Księstwo Żagańskie zajmowałopoczesne miejsce. Nowy namiestnik pragnął bowiem uporządkować dwie sprawy: oczyścić cały Śląsk zezbójców, którzy byli plagą traktów kupieckich oraz ujednolicić monetę, co z kolei wzbogaciłoby handel i całą64


krainę. Było więc co omawiać ze starym i mądrym księciem Janem. Dziś jednak zrobiono przerwę w obradach,gdyż należało odprawić sąd nad kobietą, która do spółki z bratem wykonywała zakazane rzemiosło jako MistrzOłtarza. Książę chętnie widział namiestnika jako sędziego, ponieważ w ten sposób mógł dodatkowouhonorować królewicza. Usiadł więc Zygmunt Jagiellon za sędziowskim stołem, obok niego żagański władca,po czym wprowadzono aresztowanych Janasza i Hannę. Do sali wszedł także Mirko i od wysłuchania jegooskarżenia rozpoczęto sprawę. Królewicz przez cały czas uważnie przyglądał się rodzeństwu, zmarszczył się,jakby coś przypominał, w końcu kiwnął głową i powiedział: – Ja was oboje pamiętam, widzieliśmy sięw warsztacie mistrza Pawła, kiedy parę lat temu byłem w Lewoczy. Terminowaliście tam rzeźbę i malarstwo.Ty – wskazał palcem Hannę – już wtedy udawałaś chłopca i nosiłaś się po męsku. Hm, wiecie, że to przestępstwoi powinniście być ukarani. Cóż więc macie na swoją obronę? Do przodu wysunął się Janasz. – MościNamiestniku, ja wszystko opowiem...*Pochodzili oboje z krakowskiego Kleparza – dzielnicy biedoty. Hanna już jako dziecko wykazywałaniezwykłe zdolności do majsterkowania i dłubania w drewnie. Nie interesowały jej lalki, łaszki i inne dziewczęcezabawki, ciągle coś nożykiem wycinała, obrabiała, by potem dać Janaszowi do pomalowania. Kiedy na skutekzarazy umarli ich rodzice, Hanna musiała przebierać się za pacholika, bo tylko w ten sposób mogła wynajmowaćsię wraz z bratem do różnych prac zapewniających przeżycie. W ten sposób trafili do cechu rzeźbiarzy,gdzie początkowo znosili drwa, sprzątali pracownie, aż dali się poznać mistrzowi Witowi Stwoszowi jakozręczni terminatorzy w sztuce. Stwosz wysłał ich z grupką chłopców na naukę do swego byłego ucznia Pawła,który prowadził warsztat w Lewoczy na Spiszu. Tam oboje młodzi okrzepli, a Han (bo pod takim imieniemukrywała się siostra) został uznany najzdolniejszym czeladnikiem cechu. Codziennie też obydwoje pracowaliw kościele św. Jakuba, gdzie mistrz Paweł rzeźbił ołtarz pięciu świętych Janów. Rzeźba ta zasłynęła później jakonajwyższy na całym świecie ołtarz gotycki. Niestety, przypadkiem któryś z terminatorów rozpoznał w Haniedziewczynę i doniósł o tym strażnikom miejskim. Hannę i Janasza natychmiast aresztowano i uwięzionow ratuszowym lochu. Późnym wieczorem przerażonych czekającym ich losem odwiedził mistrz Paweł. Od razuprzystąpił do rzeczy. – Słuchajcie nieszczęśni – mówił – jutro mają was zamknąć w „klatce hańby” stojącejna rynku i więzić w niej każdego dnia aż do procesu. Nie mogę do tego dopuścić – mieszczanie będą was dźgaćprzez pręty kijami, obrzucać kamieniami i oblewać wiadrami pomyj. Przekupiłem strażnika, waszeprzestępstwo nie jest zabójstwem, więc zgodził się niby przysnąć na służbie. Drzwi macie otwarte, uciekajcienatychmiast stąd i z kraju. Nie wspominajcie nikomu, że to ja wam pomogłem, staram się o rękę córkiwójta Lewoczy i to mogłoby poważnie mi zaszkodzić. Macie trochę pieniędzy, jedzenia i natychmiastuchodźcie.Powędrowali tedy młodzi do sąsiednich Czech i zamieszkali aż we Wrocławiu, gdzie znaleźli zajęciew warsztacie rzeźbiarza Jana Beinharta. Los bywa jednak przekorny, także i tutaj odkryto niedozwoloną dla tejpracy płeć Hanny. Rodzeństwo nie czekało na konsekwencje, zostawiając wszystko Janasz z siostrą uciekli napółnocne kresy państwa. Zatrzymali się dopiero w Gościeszowicach.*Królewicz Zygmunt znany był w całej jagiellońskiej części Europy (Polsce, Litwie, Czechach i na Węgrzech)ze swego poszanowania prawa oraz uczciwości i honoru. Tym razem długo się zastanawiał, jaki by tu wydaćwerdykt. W końcu ostrożnie rzekł: – Wasza wina nie jest wielka, chociaż postąpiliście wbrew prawu świadomie.Myślę jednak, że nie jest złą rzeczą, kiedy na chwałę Boga niewiasta oddaje swoje talenty najlepiej, jak potrafi.No cóż, jeżeli ten gospodarz – Zygmunt wskazał palcem Mirka – podtrzyma oskarżenie, nakażę sprawdzić,że jesteś Hanie kobietą i będę musiał skazać was oboje na rok lochu. Tak będzie, jeżeli gospodarz oskarżeniepodtrzyma – powtórzył wolno namiestnik i spojrzał znacząco na księcia Jana. Ten odwzajemnił spojrzeniei lekko skinął głową, Zygmuntowi zdało się nawet, że mrugnął okiem.Zbigniew Koz³owski65


– Ale ja podtrzymuję oskarżenie – zakrzyknął Mirko – to przez nich groziło mi ośmieszenie i potępienie całejwsi. Poza tym nic nie skorzystałem na udzieleniu im gościny, ci oszuści okazali się niewdzięcznikami. Przecieżmuszę na nich zarobić, dlatego jestem delatorem. – To znaczy donosicielem – wycedził książę. – Cóż, chciwyczłeku, zapłacę ci za usłużność, ale natychmiast odwołasz oskarżenie. I to już! – Nie mo... – Mirko spojrzałw oczy księcia i przerwał. Wzrok Jana mroził krew w żyłach, gospodarz jak w księdze wyczytał, że książę każego ściąć, jeżeli tylko będzie sprzeciwiał się jego woli. – Zginę, jak się nie zgodzę, ani chybi zginę – pomyślał, alejednocześnie go olśniło. Przecież dostanie zapłatę, to jest najważniejsze. Co tam... – Niech będzie, odwołuję– powiedział głośno. – Musiałem się pomylić, odwołuję – powtórzył. Po wysłuchaniu tego oświadczeniaZygmunt szeroko się uśmiechnął i zaraz uroczyście uniewinnił Janasza i Hannę od wszelkich posądzeńo łamanie obyczajów i oszustwo. A sam Mirko chyba nie docenił księcia Jana, nie przypuszczał nieborak, że tenzadrwi sobie z donosiciela. Władca odezwał się bowiem zaraz po wysłuchaniu wyroku, a słowa, jakiewypowiedział wywołały na twarzy Mirka przerażenie. – Właściwie skoro oskarżenie odwołano, to i nie ma zaco płacić delatorowi. Ty – wzrok Jana wiercił Mirka niczym świder – będziesz od dziś odpowiedzialny za dobreimię Mistrza Ołtarza. Nie dopuścisz, aby ktokolwiek próbował fałszywie posądzać rzeźbiarzy o jakiekolwiekoszustwo. A gdyby cokolwiek złego o mistrzu wypłynęło na świat, no cóż – w głosie księcia zabrzmiała ironia– to ty pójdziesz do lochu. Zapamiętaj wstrętny delatorze, że mistrz i pomocnik pracują dla chwały Bożeji naszego żagańskiego księstwa. A teraz idź precz i pilnuj swojego zadania.Załamany i zrozpaczony Mirko nie śmiał protestować, skłonił się i powoli cofał ku drzwiom. Książę całąsprawę odwrócił jak kota ogonem i chyba naprawdę rację mają ci, którzy zwą go Janem Szalonym.*...Minęły wieki. Już dawno temu Hanna i Janasz zeszli z tego świata, syci chwały pod postacią MistrzaOłtarza. Odcisnęli na lubuskiej ziemi trwały ślad polskości i słowiańskiego kunsztu. Pozostały po nich rzeźbyw tych świątyniach, które zachowały się mimo upływu czasu, opierając wszelkim kataklizmom. Tryptyki,tworzone w charakterystycznym stylu zwanym warsztatem Mistrza możemy i dziś oglądać. A gdybyście chcieliwiedzieć jak on sam wyglądał, przyjrzyjcie się obliczu Matki Boskiej na którejkolwiek jego rzeźbie. To właśniebędzie twarz krakowskiej dziewczyny z Kleparza, zwanej Mistrzem Ołtarza z Gościeszowic.66


PREZENTACJELidia GłuchowskaMargarete i StanisławKubiccy– w kręgu polskieji niemieckiej awangardyLidia GłuchowskaMargarete und StanislawKubicki– im Kreise polnischerund deutscherAvantgardeTwórczość plastyczna i literacka Margarete(1891-1984) i Stanisława (1889-1942?) Kubickichzaliczana jest do najciekawszych zjawisk polskieji europejskiej sztuki okresu międzywojennego.Kubickiego charakteryzowano jako najwybitniejszegoprzedstawiciela ekspresjonizmu i pierwszegoDas bildende und literarische Werk vonMargarete (1891-1984) und Stanislaw (1889-1942?)Kubicki gehört zu den interessantesten Phänomenenpolnischer und europäischer Kunst derZwischenkriegszeit. Kubicki wurde zum herausragendstenVertreter des Expressionismus und erstenPREZENTACJE67


konsekwentnego abstrakcjonistę w Polsce, a takżeza jednego z prekursorów prometejskiego nurtu polskiejawangardy, żyjącej utopią nowego człowiekai nowej wspólnoty. Serie akwarel Margarete Kubickiejurzekają świetlistością barw przywodzącą na myśldzieła Delaunaya i Jawlensky’ego. Wyraziste formalnierysunki, linoryty i obrazy jej męża, bliskieabstrakcji geometrycznej Malewicza i Mondriana,ujawniają jego pasję przyrodoznawczą i filozoficzną.Oboje Kubiccy pośredniczyli w kontaktach poznańskiejekspresjonistycznej grupy Bunt (1917-1922),skupionej wokół czasopisma artystycznego Zdrój,i berlińskiego pisma oraz galerii Die Aktion.Zainicjowali wydawnicze i wystawiennicze kontaktyartystów polskich w Niemczech. Z końcem 1918 r.wyjechali do Berlina, gdzie właczyli się w tamtejszeżycie artystyczne. Ich prace graficzne i literackieukazywały się w „Der Sturm”, „Der Weg”, „DieBücherkiste” i w „a bis z”. W 1920 r. Kubicki jakojeden z nielicznych polskich twórców wystawiałw najsłynniejszej galerii awangardy Der Sturm.W 1922 roku oboje Kubiccy reprezentowali Polskę naKongresie Międzynarodowej Unii Artystów Postępowychw Düsseldorfie, najważniejszym wystąpieniupolskiej awangardy w okresie międzywojennym,zapoczątkowującym istnienie tzw. MiędzynarodówkiKonstruktywistycznej. W tymże roku zorganizowaliteż w Berlinie Międzynarodową Wystawę ArtystówRewolucyjnych. W 1922 r. współtworzyli grupę DieKommune, a w 1923 Gruppe progressiver Künstler,z którą wystawiali w różnych miastych Niemiec orazw Chicago.Kubiccy tworzyli głównie w międzynarodowymśrodowisku artystycznym Berlina, współpracującchoćby z dadaistami Johannesem Baaderem i RaoulemHausmanem. Do kręgu ich znajomych należelitakże aktorzy teatru Erwina Piscatora, Georg Grosz,Marc Chagall, Kazimierz Malewicz czy wybitnyfotograf, August Sander. Ich pracownia byłamiejscem spotkań ekspresjonistów z poznańskiejgrupy Bunt i łódzkiej Jung Idysz. Przejściowo mieszalii tworzyli tam Jankiel Adler, Pola Lindenfeldównai Artur Nacht-Samborski.Po dojściu Hitlera do władzy Kubicki przyjechałdo Polski i działał jako kurier polskiego ruchu oporu.Został zamęczony na Pawiaku w 1942 r. Kubicka,przeżyła wojnę, ratując wiele prac męża i wspólnychprzyjaciół. Pozostała czynna artystycznie do swejśmierci w 1984 r.konsequenten abstrakten Maler in Polen. Er gehörtegleichzeitig zu den Wegbereitern der prometheischenStrömung der polnischer Avantgarde, die dieUtopie des neuen Menschen und der neuenGemeinschaft lebte. Die Aquarellfolgen vonMargarete Kubicka bestechen mit der Transparenzder Farbe, womit sie die Werke Delaunays i Jawlenskysin Erinnerung rufen. Die Zeichnungen,Linolschnitte und Gemälde ihres Mannes erinnernvon der formellen Disziplin her an die geometrischeAbstraktion eines Malewitsch und Mondrians, undverraten die Affinität Kubickis zur Naturwissenschaftund Philosophie.Die beiden Kubickis vermittelten Kontakte zwischender Posener Expressionistenvereinigung Bunt(Revolte) (1917-1922), die sich um die Kunstzeitschrift„Zdrój” (Quelle) gruppierte, und derBerliner Kunstzeitschrift und Galerie „Die Aktion”. Sieinitiierten die Verlags- und Ausstellungskontakte polnischerKünstler in Deutschland. Ende 1918 reistensie nach Berlin aus, wo sie sich dem dortigemKunstleben angeschlossen haben. Ihre graphischenund literarischen Werke erschienen in denZeitschriften „Der Sturm”, „Der Weg”, „DieBücherkiste” und „a bis z”. 1920 stellte Kubicki alseiner der wenigen polnischen Kunstschaffendenseine Arbeiten in der renommiertesten Galerie derAvantgarde „Der Sturm”. 1922 vertraten die beidenKubickis Polen auf dem Kongress der UnionFortschrittlicher Internationaler Künstler in Düsseldorf,dem wichtigsten Auftritt der polnischenAvantgarde in der Zwischenkriegszeit, demInitiationsmoment der sogenannten KonstruktivistischenInternationale. Im selben Jahr organisiertensie auch in Berlin die InternationaleAusstellung revolutionärer Künstler. 1922 waren sięMitbegründer der Gruppe Die Kommune, und 1923der Gruppe progressiver Künstler, mit der sie ihreWerke in verschiedenen Städten Deutschlands und inChicago ausgestellt haben.Die Kubickis wirkten vor allem im internationalenKünstlerkreis Berlins und kooperierten u.a. mit denDadaisten Johannes Baader und Raoul Hausmann.Zu ihrem Bekanntenkreis zählten auch Schauspielervon Erwin Piscators Theater, sowie Maler GeorgGrosz, Marc Chagall, Kasimir Malewitsch oder derherausragende Fotograf August Sander. Ihr Atelierwurde zu einer Begegnungsstätte von Expressionistender Gruppe Bunt aus Posen und der Jung Idysz68


Tylko w ostatnich latach prace Kubickich i ichprzyjaciół pokazywano m.in. w Los Angeles, Poznaniu,Wrocławiu, Brukseli czy Tulonie, a całkiemniedawno na ekspozycji My, berlińczycy. Historiapolsko-niemieckiego sąsiedztwa. Ich retrospektywnawystawa przygotowywana jest obecnie w MuzeumNarodowym w Warszawie.Syn Margarete i Stanisława Kubickich, prof.S. Karol Kubicki, był współzałożycielem i pierwszymimmatrykulowanym studentem Wolnego Uniwersytetuw Berlinie.Wybrana bibliografiaLidia Głuchowska, Avantgarde und Liebe. Margarete undStanislaw Kubicki 1910-1945. Berlin 2007.Lidia Głuchowska/Peter Mantis, Stanislaw Kubicki. Poetatłumaczy sam siebie/Ein Poet übersetzt sich selbst.Berlin 2003.Bunt – Ekspresjonizm Poznański 1917/1925, red. GrażynaHałasa/Agnieszka Salamon. Poznań 2003.aus Łódź. Vorübergehend wohnten und schufendort Jankel Adler, Pola Lindenfeld und Artur Nacht-Samborski.Nach der Machtergreifung Hitlers begab sichKubicki nach Polen und während des ZweitenWeltkriegs wirkte als Kurier der polnischenWiderstandsbewegung. 1942 wurde er im GefängnisPawiak zu Tode gefoltert. Kubicka überlebte denKrieg und konnte zahlreiche Werke ihres Mannesund der gemeinsamen Künstlerfreunden retten. Sieblieb künstlerisch bis zu ihrem Tode im Jahre 1984tätig.Nur in den letzten Jahren wurden Werke derKubickis u.a. in Los Angeles, Posen, Breslau, Brüsseloder Toulon, und vor kurzem auf der Ausstellung„Wir Berliner. Geschichte einer deutsch-polnischenNachbarschaft“ gezeigt. Eine retrospektive Schauihres Schaffens wird zur Zeit im NationalmuseumWarschau vorbereitet.Der Sohn von Margarete und Stanislaw Kubicki,Professor S. Karol Kubicki, war Mitbegründer und dererste immatrikulierte Student der Freien Universitätzu Berlin.Ausgewählte LiteraturLidia Głuchowska, Avantgarde und Liebe. Margarete undStanislaw Kubicki 1910-1945. Berlin 2007.Lidia Głuchowska/Peter Mantis, Stanislaw Kubicki. Poetatłumaczy sam siebie/Ein Poet übersetzt sich selbst. Berlin 2003.Bunt – Ekspresjonizm Poznański 1917-1925, hrsg. von GrażynaHałasa/Agnieszka Salamon. Poznań 2003.Übersetzung von der Autorin169


Worek cukru,czyli o awangardziei nie tylko artystycznychcudach współpracypolsko-niemieckiejZ profesorem S. Karolem Kubickim, synempolsko-niemieckiej pary artystów, Margaretei Stanisława Kubickich, współzałożycielemWolnego Uniwersytetu w Berlinie, rozmawiadr Lidia GłuchowskaEin Sack Zucker.Über die Avantgardeund die nicht nur künstlerischenWunderder deutsch-polnischenZusammenarbeitMit Professor S. Karol Kubicki, Sohn des deutschpolnischenKünstlerpaares Margarete undStanisław Kubicki, Mitbegründer der FreienUniversität Berlin, spricht Dr. Lidia Głuchowska– Szanowny Panie Profesorze, Pański ojciec,spiritus rector poznańskiej ekspresjonistycznejgrupy Bunt, uchodzi nie tylko za jej duchowegoprzywódcę, lecz również był tym, któryzainicjował kontakty polskich twórcóww Berlinie. Z kolei nestorem polskiej awangardynad Szprewą był Stanisław Przybyszewski,odkrywca talentu Edwarda Muncha. To on wrazz rzeźbiarzem z Poznania, Franciszkiem Flaumem,założył w Berlinie pierwszy polskikabaret. Obaj, Kubicki i Przybyszewski, przynależąjednak do dwóch różnych pokoleń. Podwzględem ideowym byli przeciwnikami, mimoiż do Buntu należał Jan Panieński, ożenionyz córką Przybyszewskiego, znaną pisarką,Stanisławą Przybyszewską, zaś Kubickiegoz Panieńskim łączyła trwała przyjaźń. Jak więcwyglądały relacje Stanisława Kubickiego z Przybyszewskim?– Przybyszewski bywał u moich dziadków,którzy przyjechali do Eberswalde, gdzie prowadziliotwarty polski dom, zatem ojciec znał go osobiście– Sehr geehrter Herr Professor Kubicki, IhrVater gilt nicht nur als spiritus rector der Posenerexpressionistischen Gruppe Bunt, sondern erwar auch derjenige, der die Kontakte der polnischenKünstler nach Berlin initiiert hat. Als Nestorder polnischen Avantgarde in Berlin giltwiederum Stanisław Przybyszewski, der alserster für den Ruhm von Edvard Munch gesorgthat und der hier zusammen mit dem Bildhaueraus Posen, Franz Flaum, das erste polnischeKabarett gegründet hat. Die beiden vertretenaber unterschiedliche Generationen. Sie warenauch ideologische Gegner, und das obwohl derGruppe Bunt Kubickis enger Freund JanPanieński angehört hat, der mit der begabtenDichterin Stanisława Przybyszewska (PrzybyszewskisTochter) verheiratet war. Wie sahenalso die Kontakte von Kubicki und Przybyszewskiin Posen aus?– Przybyszewski verkehrte schon bei meinenGroßeltern, die nach Eberswalde gekommen sind70


jeszcze ze swej wczesnej młodości. Potem obajspotkali się ponownie w Poznaniu na przełomie1917/18, gdy Jerzy Hulewicz wydawał czasopismo„Zdrój” poświęcone literaturze i sztukom plastycznym.Hulewicz zaproponował Przybyszewskiemuwspółpracę przy wydawaniu tego czasopisma, zaśmój ojciec – z powodu wojny – dołączył do tegokręgu nieco później i próbował przekształcić wspomnianeczasopismo w jeszcze bardziej awangardowe.Stąd też doszło do starcia obu koncepcji, gdyżPrzybyszewski uważał, że ekspresjonizm to taka„niemiecka moda” i nie przyjmie się na polskim gruncie.Spór programowy między nimi był więc niejakowpisany w naturę rzeczy. Ostatecznie wygrał mójojciec.– Przedtem jednak miał miejsce pewienepizod, opisany przez Heinricha Kunstmanna,a dotyczył on zeppelina...?– Tę historię Kunstmann usłyszał ode mnie,a znana jest ona wyłącznie z ustnego przekazu – odmojej matki. Wszystko inne da się udowodnić, jednaktu akurat chodzi o anegdotę. Otóż zawsze twierdzono,że Hulewicz posiadał sterowiec, ale to nieścisłość– chodziło bowiem o mały samolot. Diabełraczy wiedzieć, z kim Przybyszewski do niego wsiadł.W każdym razie przeleciał kilka rund i podobnobardzo mu się to podobało. Tylko jego żona[wcześniejsza Jadwiga Kasprowiczowa – L.G.]lamentowała, że może spaść. Dotarł jednak na ziemięcały i zdrowy, i przeżył jeszcze dobrych kilka lat...– Na wystawie My, berlińczycy jest kilkaobrazów wystawianych w Berlinie po raz pierwszy,wśród nich Portret Żyda czytającegogazetę Artura Nachta-Samborskiego (ok. 1921 r.)oraz Błogosławieństwo Baal Szem TowaJankiela Adlera, powstałe na krótko przed jegoprzybyciem do Berlina (ok. 1919 r.). Marc Chagallwspominał, że spotkał tu wielu polskich artystów,wśród nich Jankiela Adlera. Ten z kolei,podobnie jak np. Artur Nacht-Samborski, Ginai Marek Schwarzowie czy Pola Lindenfeldówna,bywał również u Kubickich i dedykował imniejedną swą pracę. W samym Berlinie, ba, mało,że w Berlinie, w samej pracowni Kubickich,powstał inny jego obraz, Moi rodzice (ok. 1920).Co mógłby Pan opowiedzieć o okolicznościachjego powstania?– Jankiel Adler mieszkał i pracował w ateliermoich rodziców przez kilka tygodni, zanim znalazłund dort ein offenes polnisches Haus führten. MeinVater kannte Przybyszewski also seit seiner frühenJugend. Dann trafen sich beide 1917/18 in Posenwieder, als Jerzy Hulewicz dort seine Zeitschrift fürbildende Kunst und Literatur, Zdrój, herausgab.Hulewicz hatte Przybyszewski eingeladen, an derGestaltung der Zeitschrift mitzuwirken. Mein Vaterkam – kriegsbedingt – etwas später zu diesem Kreisund versuchte, diese Zeitschrift avantgardistisch zugestalten. Damit trafen die beiden hart aufeinander,denn Przybyszewski befand, dass der Expressionismuseine zu deutsche Angelegenheit wäre und auf polnischemBoden nicht reüssieren würde. Damit war einRichtungsstreit vorgegeben, den mein Vater gewann.– Vorher gab es aber noch eine Episode, dieHeinrich Kunstmann beschreibt, weil es um einZeppelin geht...?– Diese Geschichte hat Kunstmann von mir. Sieberuht nur auf einer mündlichen Überlieferung meinerMutter. Alles andere lässt sich nachweisen, aberbei dieser Geschichte handelt es sich um eineAnekdote. Es wurde immer behauptet, Hulewiczhabe einen Zeppelin besessen, aber es handelte sichnur um ein kleines Motorflugzeug. Mit wemPrzybyszewski darin herumgeflogen ist, das weiß derTeufel, jedenfalls stieg er ein und kurvte so ein wenigherum. Er soll begeistert gewesen sein, nur seine Frau(die ehemalige Jadwiga Kasprowicz) jammerte, erkönne herunterfallen usw. Aber er ist heil heruntergekommen und hat noch ein paar Jahre gelebt...– Auf der Ausstellung Wir Berliner gibt eseinige Bilder, die in Berlin zum ersten Malgezeigt werden, darunter Porträt eines Judenbeim Lesen einer Zeitschrift von Artur Nacht-Samborski (ca. 1921) und Jankel Adlers DieSegnung von Baal Schem Tow. Das letztere entstandkurz bevor Adler nach Berlin kam (ca.1919). Marc Chagall berichtete, dass er in Berlinzahlreiche polnische Künstler getroffen habe,unter denen auch Jankel Adler war. Dieser –ähnlich wie Artur Nacht-Samborski, Gina undMarek Schwarz und Pola Lindenfeld – verkehrteauch bei den Kubickis und widmete ihnen aucheinige seiner Werke. In Berlin ist aber noch einanderes Werk von ihm entstanden, und das nichtnur in Berlin, sondern sogar im Atelier derKubickis. Es handelt sich um eines seiner bekanntestenBilder, Meine Eltern (ca. 1920?). Waskönnen Sie zur Geschichte dieses Werkes sagen?PREZENTACJE71


w Berlinie własną pracownię w tak zwanymScheunenviertel. Musiało to być na początku 1919 r.I tam właśnie namalował na ciężkiej płycie z drewnaobraz Moi rodzice. Kiedy znalazł już własne lokumw pobliżu Alexanderplatz, niósł ten obraz nawłasnych rękach z odległej o kilka kilomentrów dzielnicyTiergarten do Scheunenviertel. Niósł go całą tętrasę nad głową. To ta część historii obrazu, któradotyczy moich rodziców…– Kazimierz Malewicz, teoretyk suprematyzmui autor słynnego Czarnego kwadratu nabiałym tle (1913), zaliczany do czołówki rosyjskiejawangardy, był z pochodzenia Polakiem.Rząd polski nie wyraził jednak zgody na jegoprzenosiny nad Wisłę – mimo że jego wniosekpopierali artyści grupy Blok. Tak więc po wystawiew Warszawie w 1927 roku udał się on z wizytądo słynnej szkoły wzornictwa – Bauhausu– jadąc tam przez Berlin. I tu doszło do spotkaniaMalewicza i Kubickiego. Jak to było?– Rzeźbiarz Alexander von Riesen i jego bratHans zaprosili Malewicza do Berlina i zamówili muhotel. Nieoczekiwany przypadek zupełnie jednakpokrzyżował plan. Malewicz dotarł wprawdzie doBerlina, ale – trzeba wiedzieć, że w Moskwie i St.Petersburgu wszystkie dworce to stacje czołowe –pociąg zatrzymał się najpierw na Ostkreuz, potemzawinął na Schlesischer Bahnhof – i tu Malewicz jużspoglądał niepewnie. Na następnej stacji podirytowanyjuż miał zamiar wysiąść, a gdy jeszcze przedAlexanderplatz wyłoniła się kolejna, gdzie pociągzatrzymał się po raz czwarty, Malewicz wpadłw panikę. Wreszcie, zamiast dojechać do dworcaZOO, wysiadł pośpiesznie na Friedrichstraße.Tymczasem na dworcu ZOO oczekiwali go bracia vonRiesen. On zaś wsiadł w taksówkę, a ponieważmówił tylko po rosyjsku, taksówkarz zawiózł gohotelu, w którym najczęściej zatrzymywali sięRosjanie. Tu napotkał na gromadę uchodźców rosyjskich,uciekających przed rewolucją – on, piewcarewolucji, malarz rewolucyjny... – więc przypuszczalniezrobiło mu się niezbyt przyjemnie. Tymczasem braciavon Riesen szukali go i w końcu znaleźli, a jako żewcześniej zarezerwowany przez nich pokój hotelowyokazał się być już zajęty, zabrali go do siebie. Tu trzebawspomnieć, że ich ojciec przez długi czas byłsekretarzem w ambasadzie w Moskwie, cała rodzinamówiła płynnie po rosyjsku, a synowie mieli rosyjskąmaturę. Zatem Malewicz mógł się z nimi bez trudu– Jankel Adler hat einige Wochen im Ateliermeiner Eltern gelebt und gearbeitet, bevor er eineigenes Atelier im so genannten Scheunenviertelgefunden hatte. Das müsste Anfang 1919 gewesensein. Und im Atelier meiner Eltern hat er unteranderem auch auf einer schweren Holzplatte auchdas Bild Meine Eltern gemalt. Als er dann seineigenes Atelier in der Nähe vom Alexanderplatzbezog, trug er dieses schwere Bild eigenhändig vomeinige Kilometer entfernten Tiergarten bis dorthin.Diese ganze Strecke trug er es hoch gestemmt überseinem Kopf. Das ist die Geschichte dieses Bildes,soweit sie meine Familie berührt…– Kasimir Malewitsch, der Theoretiker desSuprematismus, der das berühmte SchwarzeQuadrat (1913) gemalt hat und der russischenAvantgarde zugerechnet wird, war polnischerAbstammung. Sein Einreiseantrag für Polenwurde jedoch trotz der Unterstützung der Blok-Künstler von der polnischen Regierung abgelehnt.Nach seiner Ausstellung in Warschau 1927begab er sich zu der berühmtesten Gestaltungsschuledieser Zeit – zum Bauhaus – viaBerlin. Und da geschah es, dass Malewitsch undKubicki aufeinander trafen. Wie ist es dazugekommen?– Der Bildhauer Alexander von Riesen und seinBruder Hans hatten Malewitsch nach Berlin eingeladenund ihm bereits ein Hotelzimmer besorgt. Aberdie ganze Sache ging doch daneben. Malewitschkam zwar in Berlin an, aber – nun muss man wissen,dass in Moskau und in St. Petersburg alleBahnstationen Kopfbahnhöfe waren – hier kam eran und der Zug hielt zum ersten Mal in Berlin-Ostkreuz, dann ging es zum Schlesischen Bahnhof.Da wurde Malewitsch schon langsam nervös. An dernächsten Station wollte er eigentlich schonaussteigen, das war noch vor Alexanderplatz. AmBahnhof Alexanderplatz hielt der Zug nun zumvierten Mal. Nun packte Malewitsch Panik und sostieg er am Bahnhof Friedrichstraße fluchtartig aus.Am Bahnhof Zoo warteten indes die Brüder vonRiesen. Malewitsch bestieg ein Taxi, und da er nurrussisch sprach, brachte ihn der Taxi-Chauffeur zueinem von Russen bevorzugtes Hotel.. Dort traf ernun auf Scharen von Flüchtlingen vor der russischenRevolution. Für ihn als Maler der russischenRevolution wurde es wahrscheinlich ziemlichungemütlich... Die beiden von Riesens suchten ihn72


porozumieć i czuł się tam bardzo dobrze. Hans vonRiesen przyjaźnił się nadto z moim ojcem, a jegożona była uczennicą mojej matki. To niewiarygodne,wręcz zakrawa na szmirę, ale jednak prawdziwe. Takoto ojciec nawiązał kontakt z Malewiczem i wielokrotniez nim rozmawiał. Malewicz nie znałniemieckiego, a mój ojciec rosyjskiego, ale po polskumogli swobodnie dyskutować nawet o zawiłychkwestiach teoretycznych…– Odbiło się to szerokim echem w publicznejdebacie na łamach czasopisma Grupy ArtystówPostępowych (Gruppe Progressiver Kunstler)z Kolonii, a bis z.– Tak, rodzice utrzymywali z nimi kontakt, gdyżich postawa była równie anarchistyczna jak ichwłasna. Odnośnie ich politycznej orientacji trzeba tuwspomnieć, że moja matka wystąpiła w 1920 rokuz KPD (Komunistycznej Partii Niemiec), gdyż uważałają za zbyt prawicową... (sic!) Rodzice byli anarchistamiw najszlachetniejszym i najlepszym tegosłowa znaczeniu, więc cenili odpowiedni klimatartystyczny Kolonii, gdzie Franz Wilhelm Seiwertwydawał pismo, które do dziś jest interesujące, gdyżpodejmowało wówczas ważne zagadnienia z dziedzinyhistorii sztuki. Mój ojciec również wielokrotnieund fanden ihn endlich in dem Hotel. Da inzwischendas vorgesehene Hotelzimmer besetzt waren, nahmensie ihn mit nach Hause. Dazu muss man sagen,der Vater von Riesen war lange Zeit Botschaftssekretärin Moskau, die ganze Familie sprach fließendrussisch und die Söhne hatten ihr Abitur in Moskaugemacht. Infolgedessen konnte Malewitsch sichohne weiteres mitteilen und hat sich dort sehr wohlgefühlt.Hans von Riesen war wiederum mit meinemVater befreundet, und seine Frau war eine Schülerinmeiner Mutter. Es sieht schon nach Schmierenbühneaus, aber es ist wirklich so. Jedenfalls knüpfte meinVater auf diesem Wege seine Kontakte zu Malewitschund hat sich mehrfach mit ihm bei vonRiesens unterhalten. Malewitsch konnte keinDeutsch und mein Vater konnte kein Russisch, aberauf polnisch konnten sich beide auch über kompliziertetheoretische Probleme unterhalten…– Das hatte ja auch eine große Auswirkung inder öffentlichen Debatte, nämlich in der Zeitschrifta bis z der Gruppe Progressiver Künstleraus Köln.– Ja, meine Eltern haben sich nach Köln orientiert,zu den dortigen Progressiven, weil diese der gle-2PREZENTACJE73


publikował na jego łamach, odnosząc się międzyinnymi do problemu sztuki proletariackiej i nawiązującdo rozmów z Malewiczem.– Jeśli zaś chodzi o Lies i Hansa von Riesenów,to czy istnieją inne anegdoty z czasów,gdy Margarete Kubicka i inny znany przedstawicielpolskiej awangardy – Henryk Berlewi– w okresie powojennym kilkakrotnie ichodwiedzali?– Od razu po zakończeniu wojny Rosjaniew swojej strefie okupacyjnej wywierali nacisk, bywładza skupiona była w rękach komunistów.W miarę możności obsadzali ich więc na stanowiskachburmistrzów. W pewnej miejscowościw Meklenburgii, gdzie działania wojenne rzuciły Liesvon Riesen, burmistrzem został Melchior Hala. A onprzyjaźnił się z moimi rodzicami na początku latdwudziestych i tak jak oni podpisał obydwa manifestygrupy Die Kommune, które należy uznać zawstępny akord do Międzynarodowej WystawyArtystów Rewolucyjnych (1922) w Berlinie. Potemdrogi ich się rozeszły, ale przyjaźń pozostała. Liesubiegała się u niego o posadę sekretarki, ale onodrzucił ją ze względu na pochodzenie. To jąoczywiście rozzłościło, więc zagrała w ten sposób,że oznajmiła mu, iż już dawniej łączyły ją kontaktyi bliska przyjaźń z rewolucjonistami. Zapytana o szczegóły,wspomniała o Stanisławie i Margarete Kubickich.I zatrudnili ją od razu…Ale wróćmy jeszcze do Berlewiego. Był onw Berlinie w latach dwudziestych, jednak moi rodziceraczej go wtedy nie poznali. Przyjaźń nie zawiązałasię i w Kolonii w 1922 roku, gdy wraz z innymi artystamipłynęli statkiem wycieczkowym po Renie.Natrafili na siebie z Kubicką dopiero w 1961 roku przyokazji II Niemieckiego Salonu Jesiennego. Jednak tomoja matka, która utrzymywała stały kontakt z Liesi Hansem von Riesenami, utorowała Berlewiemudrogę do Bremy, gdzie tamci mieszkali od 1945 roku.Hans von Riesen miał mianowicie w posiadaniuwalizkę, którą zostawił u niego Malewicz po swoimpobycie w Berlinie. Malewicz czuł już być możewtedy, że nie będzie mu wolno opuścić ZwiązkuRadzieckiego i zadecydował, że gdyby nie wrócił, topo upływie 30 lat von Riesenowie mogą swobodniezadysponować jej zawartością. Były w niej „pamiętniki”Malewicza, w których zanotował wiele zeswoich teoretycznych rozważań. Teksty po rosyjskuzawierały wiele wtrąceń napisanych drobniutkimichen anarchistischen Haltung anhingen wie sie selbst…Zur politischen Standortbestimmung sollte manerwähnen, dass meine Mutter 1920 aus der KPD ausgetrat,weil diese ihr zu rechts war… (sic!) Die Elternwaren Anarchisten im besten und edelsten Sinne desWortes, und schätzten das entsprechende Klima inKöln, wo Franz Wilhelm Seiwert die Zeitschrift a bis zherausgab, die bis heute interessant geblieben ist,weil in ihr wichtige kunsttheoretische Ansichtenbehandelt wurden. Auch mein Vater hat dortmehrfach veröffentlicht und sich unter anderemauch zum Thema proletarische kunst geäußert,wobei er auf seine Gespräche mit Malewitschhingewiesen hat.– Dann, was die Lies und Hans von Riesenbetrifft, gab es noch weitere Geschichten, undzwar haben Margarete Kubicka und ein andererwichtiger Vertreter der Avantgarde – HenrykBerlewi – Hans von Riesen in der Nachkriegszeitmehrfach besucht?– Nach dem Kriegsende haben die Russen in ihrerBesatzungszone sofort darauf gedrungen, dieVerwaltungen in kommunistischen Händen zukonzentrieren. So setzten sie möglichst Kommunistenals Bürgermeister ein. In einem Ort inMecklenburg, in den es auch Lies von Riesen verschlagenhatte, wurde Melchior Hala Bürgermeister.Der war Anfang der 20er Jahre Freund meiner Elterngewesen und unterzeichnete auch die beidenManifeste der Gruppe Die Kommune, die als Vorspielzur Internationale Ausstellung RevolutionärerKünstler in Berlin von 1922 anzusehen ist. Später gingenihre Wege auseinander, aber die Freundschaftblieb. Lies hatte sich als Sekretärin bei ihm beworben,aber er lehnte sie als Adlige ab. Darüber ärgerte siesich natürlich und trumpfte damit auf, dass sie schonfrüher mit Revolutionären Kontakte und engeFreundschaften gepflegt habe. Gefragt nachEinzelheiten, erwähnte sie Stanisław und MargareteKubicki, und wurde prompt angestellt.Um aber auf Berlewi zu kommen – der warAnfang der Zwanziger in Berlin, aber die Eltern habenihn damals wohl nicht kennen gelernt. Sie hatten sichauch 1922 nicht angefreundet, als sie mit vielenanderen Künstlern auf einem Vergnügungsdampferin Köln den Rhein hoch und runter gefahren waren.Die Kubicka und er trafen erst 1961 anlässlichdes Zweiten Deutschen Herbstsalons aufeinander.Meine Mutter, die den Kontakt zu Lies und Hans von74


pismem w kilku kolorach. Kiedy Hans von Riesenprzeszedł na emeryturę, zadał sobie trud rozszyfrowaniai przetłumaczenia tego wszystkiego. Publikacjanastąpiła w wydawnictwie DuMont w 1962 r.Berlewi nie przepuścił okazji porozmawiania z Hansemvon Riesen o Malewiczu i pojechał do Bremy. Takto ich drogi się przecięły.– Proszę opowiedzieć jeszcze o zetknięciusię Pańskiej matki z sowieckimi władzami okupacyjnymi.– Dzielnica Berlina Britz, gdzie mieszkali rodzice,została podczas zdobywania Berlina zajęta dosyćwcześnie. Kanał Teltow zatrzymał jednak Rosjan nakilka dni, a ponadto musieli oni przegrupowaćwojska. Szkołę na naszej ulicy zamieniono w rosyjskilazaret, a matka zgłosiła się na ochotnika do pomocy.Przydzielono ją do sali operacyjnej, ale już na trzecidzień jej nie wpuszczono. Tymczasem zaciągniętodo służby panie z NSDAP. Z pewnością nie przyszłyone dobrowolnie. Po południu dwóch żołnierzysowieckich zaprowadziło matkę do komendanta.Ten, siedząc naprzeciw niej za biurkiem, rzekł: „Tyantyfaszysta, ty do rady szkolnej”, na co ona, niemogąc się powstrzymać, odparła prowokująco:„Skąd pan może wiedzieć, że jestem antyfaszystką?”.Odpowiedź – po niemiecku, ale z prawdziwie rosyjskimakcentem – brzmiała: „My… wiemy wszystko...”.Widocznie komuniści przez cały rok prowadzili zapiskiodnośnie wszystkich mieszkańców osiedla, które todokumenty Rosjanie zdążyli przestudiować. I tak otomatka znalazła się w radzie szkolnej wbrew swej woli,gdyż do pracy administracyjnej odczuwała wstręt.– Wróćmy jednak do Pańskiego ojca i jegokontaktów w Kolonii. August Sander, nadwornyfotograf Grupy Artystów Postępowych, wykonałznane zdjęcie Pańskiego ojca do swojej seriiLudzie XX wieku (1929 r.). Istnieje też i inna,zadziwiająco podobna fotografia, na którejuwiecznieni są Rewolucjoniści – Erich Mühsam,Alois Lindner i Guido Kopp. Z tym także wiążesię pewna historia…– W istocie, Sander, jadąc do Berlina, otrzymał odSeiwerta listę wszystkich osób, które miał sfotografować.Figurowali na niej i moi rodzice,brakowało jednak Ericha Mühsama, który w 1919 rokuodegrał istotną rolę w Monachijskiej Rrepublice Rad.W tym czasie mieszkał on dwie przecznice dalej,a rodzice utrzymywali z nim bliski kontakt. Ojcieczaprowadził więc Sandera do Mühsama. Tak po-Riesen stets aufrecht erhalten hatte, ebnete Berlewidamals den Weg nach Bremen, wo diese seit 1945lebten.Hans von Riesen besaß nämlich einen Koffer, denMalewitsch nach seinem Berlinbesuch zurückgelassenhatte. Malewitsch ahnte wohl damals schon,dass er die Sowjetunion nicht mehr würde verlassendürfen und bestimmte, dass von Riesens über denInhalt, wenn er nicht mehr zurückkommen würde,nach 30 Jahre frei verfügen dürften. In diesemKoffer waren Malewitsch’ „Tagebücher“, in denen erviele theoretische Gedanken niedergelegt hatte. Dierussischen Texte in winzigster Schrift hatten viele,mehrfarbige Einschübe. Alles war nur mühsam zuentziffern. Als von Riesen pensioniert worden war,unterzog er sich die Mühe, alles zu entziffern und zuübersetzen. Das wurde 1962 bei DuMont publiziert.Die Gelegenheit, sich mit von Riesen überMalewitsch zu unterhalten, ließ sich Berlewi nichtentgehen, und fuhr nach Bremen. So schließen sichdie Netze.– Erzählen Sie bitte etwas noch über dieBegegnung Ihrer Mutter mit der sowjetischenBesatzung.– Nun! Britz, wo meine Eltern wohnten, wurdebei der Eroberung von Berlin relativ früh besetzt. DerTeltow-Kanal aber hielt die Russen einige Tage auf;zudem mussten sie sich neu formieren.Die Schule in unserer Straße wurde russischesLazarett, und meine Mutter meldete sich freiwilligzur Hilfe. Sie wurde im OP-Saal eingesetzt, doch amdritten Tag wurde sie nicht mehr hereingelassen.Inzwischen hatten die Russen Damen der NSDAPrekrutiert. Freiwillig waren die sicher nicht gekommen.Am Nachmittag wurde meine Mutter dann vonzwei sowjetischen Soldaten zum Kommandantengebracht. Dieser saß ihr gegenüber am Schreibtischund sagte: „Du Antifaschist, – du Schulrat“. Mutterlöckte wider den Stachel und sie provozierte: „Woherwollen Sie wissen, dass ich Antifaschist bin?“ Daraufkam die Antwort im breitesten russischen Deutsch:„Wir… wissen alles“. Offensichtlich hatten Kommunistenüber die ganzen Jahre hin über die Bewohnerder Siedlung Buch geführt, und die Russen hatten dieUnterlagen inzwischen studiert. So wurde meineMutter Schulrätin – gegen ihren Willen, dennVerwaltungsarbeit war ihr eigentlich zuwider.– Kommen wir zurück auf Ihren Vater unddessen Beziehungen nach Köln. Der berühmtePREZENTACJE75


wstała owa często reprodukowana fotografia ErichaMühsama z obydwoma anarchistycznymi rewolucjonistami,którzy akurat byli na miejscu. Sam Erichbył człowiekiem łatwo zapadającym w pamięć, a jaczęsto bawiłem się u jego stóp, gdy rozmawializ ojcem. Mnie – malca chyba jednak bardziej wtedyprzyciągały bawarskie knedle jego żony Kreszentii...– Jest też i inny znany portret Pańskiego ojca,na wystawie prezentowany w powiększeniujako pars pro toto nowoczesnych mediów.Stworzył go Raoul Hausmann, który zwał siebie„dadazofem”, wiele lat przyjaźnił się z Kubickimi sfotografował go na tle jego ostatniego obrazuŚwięty i zwierzęta (1932 r.). Kubicki zaś wykonałgrafikę na stronę tytułową broszury „arcydadaisty”Johannesa Baadera Das Geheimnis des Z. R. III(1924 r.). We wspomnianej fotografii Hausmannowiudało się nawiązać do znanego ekspresjonistycznegoautoportretu Kubickiego z 1918 roku. Mniejznany jest natomiast fakt, że Hausmann i Kubickiwspólnie eksperymentowali z fotografią.Na czym te eksperymenty właściwie polegały?– Wiele z tego, co opowiedziałem, zachowało sięw mojej pamięci dzięki wspomnieniom matki czyojca. Jednak to, co powiem teraz, pochodzi akuratz moich pierwszych naprawdę własnych wspomnień.Urodzony w 1926 roku, miałem między rokiem1930 a 1933 pięć–osiem lat. W tym wieku już cośniecoś się pamięta. Raoula Hausmanna mam przedoczyma bardzo wyraźnie. Utrzymywał on w tymokresie bardzo bliski kontakt z ojcem. Planowaliwtedy obaj wydanie tomu ze zdjęciami chwastów.Ojciec uwrażliwiał go na piękno wielu z nich orazfakt, że człowiek zwalcza i tępi chwasty tylko z przyczynutylitarnych. Potem jednak władzę przejęlinaziści, Raoul musiał uciekać z Niemiec, więc książkanie została ukończona.Dokładnie przypominam sobie jeszcze dwazdjęcia – jedno przedstawia siedzisko krzesła z wikliny,a drugie, z efektami świetlnymi, kosz na papier,w którym umieszczono żarówkę. W wyniku obracaniakoszem powstawał optyczny efekt świetlny – zapisruchu. Hausmann sfotografował też mojego ojcaprzed jednym z jego ostatnich obrazów. Ukazuje ononiemal konstruktywistyczną koncepcję obrazu – ujęciepodobne do tego, które mój ojciec zastosowałw przypadku swojego wczesnego autoportretu.Gdyby spojrzeć na fotografię Hausmanna, to autoportretojca z 1918 roku jest wręcz wierny naturze:Hoffotograf der Gruppe Progressiver Künstler,August Sander, hat das bekannte Foto IhresVaters für seine Reihe Menschen des 20.Jahrhunderts angefertigt. Es gibt jedoch auch einerstaunlich ähnliches Foto, das Revolutionäre –Erich Mühsam, Alois Lindner und Guido Kopp –verewigt. Und damit ist auch noch eineGeschichte verbunden…– In der Tat. Sander kam nach Berlin mit einerListe von Seiwert, wen alles er hier fotografierensollte. Darauf standen auch meine Eltern, doch esfehlte Erich Mühsam, der 1919 in der Räterepublik inMünchen eine bedeutende Rolle gespielt hatte. Jetztwohnte er nur zwei Querstraßen weiter und dieEltern hatten einen engen Kontakt zu ihm. Deshalbbrachte mein Vater Sander zu Erich Mühsam rüber.So entstand dieses häufig abgebildete Foto vonMühsam mit den beiden anarchistischen Revolutionären,die gerade anwesend waren. Erich selbstwar ein einprägsamer Typ, zu dessen Füßen ich oftspielte, wenn er sich mit dem Vater unterhielt.Anziehender waren für mich Knirps allerdings wohldie bayerischen Knödel seiner Frau Kreszentia...– Es gibt auch ein anderes berühmtes Porträtvon Ihrem Vater, das in der jetzigen Ausstellungals Vergrößerung, ja als pars pro toto der modernenMedien gezeigt wird. Es stammt von RaoulHausmann, der sich „Dadasoph“ nannte, mitKubicki jahrelang befreundet war und diesen vorseinem vorletzten Gemälde Der Heilige und dieTiere (1932) fotografiert hat. Kubicki seinerseitshat eine Graphik für das Titelbild von JohannesBaaders – dem „Oberdada“ – Das Geheimnis desZ.R. III (1924) gestaltet… In der Fotoaufnahme,von der wir sprachen, ist es Hausmann gelungen,Kubickis bekanntes expressionistisches Selbstporträtvon 1918 nachzuzeichnen.Eine weniger bekannte Sache ist, dass Hausmannund Kubicki gemeinsame Fotoexperimentedurchgeführt haben. Worum handelte essich eigentlich bei diesen Experimenten?– Vieles von dem, was ich erzählt habe, war überErinnerungen der Mutter und des Vaters in meinemGedächtnis immer wieder wach gehalten worden.Das Folgende jedoch entspringt meinen ersten wirklicheigenen Erinnerungen. 1926 geboren, war ich inden Jahren 1930-33 mithin 5-8 Jahre alt. Da hat manschon bleibende Erinnerungen, und Raoul Hausmannblieb mir gut vor Augen. Raoul pflegte zu dieser Zeit76


ciemne oczy, czoło, nasada włosów. W gruncierzeczy autoportret ten nie jest abstrakcją, lecz„zwykłym realizmem”.– Istotnie, choć sama ten „awangardowyrealizm” uczyłam się deszyfrować latami…A ostatni obraz Pańskiego ojca to niedokończonapraca Mojżesz przed krzewem gorejącym(1933/1934), pod względem ikonograficznymbardzo tradycyjna, przypominająca nieco mozaikiz Rawenny. Po dojściu do władzy nazistówKubicki wyjechał do Polski, a po wybuchu wojnyprzyłączył się do polskiego ruchu oporu. Tadziałalność była oczywiście tajna. Może jednakwie Pan coś, co mógłby nam Pan opowiedzieć?– Ojciec był do momentu aresztowania w 1941 rokukurierem AK. Mimo że wyemigrował do Polski,pozostawał obywatelem Rzeszy (Reichsdeutscher),czyli nigdy nie przyjął obywatelstwa polskiego.Przeciwnie, każdorazowo przedłużał pozwolenie napobyt. Powody nie są znane. Kiedy wybuchła wojna,w jakiś sposób udało mu się przedostać doWarszawy. Tam założył biuro i jako rzecznik prawobywatelskich pośredniczył w procesach prawnychpomiędzy urzędami niemieckimi a Polakami. Była tojednak raczej przykrywka do jego pobytu i tajnejdziałalności w Warszawie. Jako obywatelowi Rzeszyoczywiście łatwiej mu było jeździć do Berlinai wracać, a to miało dla AK niezwykłe znaczenie. Byłwprost idealnym kurierem. W Berlinie kontaktowałsię z ambasadą Mandżurii (Mandżuko). Tym kanałemprzepływały informacje i duże sumy pieniędzyz Berlina do Warszawy i przez Szwecję do Londynu.Największa kwota, którą sam przewiózł, wynosiłaokoło miliona marek…– Jak to możliwe?– Przewiózł je w walizce. Aby nie być zbytszczegółowo kontrolowanym, zawsze posługiwał siępewnym trikiem. Jeździł pierwszą klasą i dosiadał siędo oficerów. Trzymając w oku monokl, wdawał sięz nimi rozmowę o pierwszej wojnie światoweji swoim wuju, który był wtedy generałem – i taknawiązywał się kontakt. Podczas kontroli na granicyGeneralnej Guberni sprawdzano wprawdzie jegodowód, ale nie przeszukiwano bagażu. Pułkownicyjadący w przedziale zapewniali: „Ten człowiek jestw porządku”. I tak oto mógł nieotwartą walizkęz pieniędzmi dowieźć do Warszawy.– Jeszcze wcześniej, po rewizjach SA w domurodzinnym w 1933 roku, Pana rodzice chcąceinen sehr engen Kontakt zum Vater. Beiden hattendamals vor, einen Fotoband über Unkräuter herauszugeben.Mein Vater machte Raoul auf dieSchönheit vieler Unkräuter aufmerksam, und dasssie nur aus Nützlichkeitserwägungen verfolgt undausgerottet wurden. Dann kamen 1933 die Nazis undRaoul musste aus Deutschland fliehen. So ist ausdiesem Buch nie was geworden.Sehr genau erinnere ich mich noch an zwei Fotos,das eine mit dem Gitter eines Strohstuhls, das anderemit Lichteffekten durch eine in einem Papierkorbgehaltene elektrische Birne. Durch Drehen desPapierkorbs entstand der optische Eindruck einerBewegung des Lichts. Hausmann hat meinen Vaterauch vor einem seiner letzten Bilder fotografiert.Dabei entsteht eine beinahe konstruktivistischeBildauffassung, wie sie mein Vater in einem frühenSelbstporträt verwandte. Sieht man das Foto vonHausmann, so entspricht Vaters Selbstporträt von1918 geradezu der Natur: die Dunkelheit der Augen,die Stirn, der Ansatz der Haare. Im Grunde genommenist das Selbstporträt gar nicht abstrakt, sondern„glatter Realismus“.– In der Tat, obwohl ich mir diesen „avantgardistischenRealismus“ selbst jahrelanganeignen musste… Das letzte Bild Ihres Vaters istdas unvollendete Gemälde Moses vor dem brennendenDornbusch (1933/1934), von der Ikonographieher sehr traditionell. Es erinnert noch einwenig an die Mosaiken von Ravenna. In derNazizeit wanderte Kubicki nach Polen aus undschloss sich zu Beginn des Zweiten Weltkriegesder polnischen Widerstandsbewegung an. DieseTätigkeit war ja geheim, aber vielleicht wissenSie etwas, was Sie uns erzählen können?– Vater war 1940 bis zu seiner Verhaftung 1941Kurier der polnischen Heimatarmee. Obwohl nachPolen emigriert, blieb er immer Reichsdeutscher, hatalso nie die polnische Staatsangehörigkeit angenommen.Vielmehr ließ er seine Aufenthaltsgenehmigungimmer wieder verlängern. Seine Gründe sind nichtbekannt. Als dann der Krieg ausgebrochen war,schaffte er es irgendwie, nach Warschau zu kommen.Dort gründete er ein Büro, von dem aus er vorden juristischen Prozessen als Ombudsmann zwischenPolen und deutschen Behörden vermittelte. DasGanze war aber mehr ein Firmenschild, um sich inWarschau aufhalten und seiner geheimen Tätigkeitnachgehen zu können. Als Reichsdeutscher war esPREZENTACJE77


chronić dzieci przed represjami, zmuszeni byli dooficjalnego rozwodu (1937). Pańska matka jakonauczycielka została karnie przeniesiona doinnego liceum, ale przeżyła wojnę, ratując wieledzieł zaprzyjaźnionych artystów polskich i niemieckich.I nie tylko dzieł. Wspierała równieżrodzinę Pana ojca w Poznaniu, sama ryzykującjazdę tramwajem w przedziale dla Polaków,a i w Berlinie byli ludzie, którym pomagała...?– W pewnym sensie to nasza matka była głowąrodziny. Zarabiała mianowicie potrzebne pieniądze.Ojciec miał ów niezwykły talent, że pieniędzy nieumiał ani zarobić, ani przy sobie utrzymać. Rodzinamogła przeżyć tylko dzięki jej sile przetrwania. Byłanauczycielką, bardzo dobrą zresztą, jak mniewielokrotnie zapewniali jej uczniowie, i miała stabilnystatus urzędnika państwowego. Kiedy żona ErichaMühsama, Zenzl (Kreszentia), po zamordowaniu goprzez faszystów długo chorowała, matka spędzałaprzy jej łóżku wiele godzin. Zenzl Mühsam zaleciła jej– jak dziś byśmy to określili – emigrację wewnętrzną,czyli rezygnację z wszelkiej politycznej działalności.I matka tak zrobiła, chcąc odchować nas, dzieci.Miałem wtedy siedem lat, a kiedy naziści doszli dowładzy dopiero sześć, zaś moja siostra zaledwieczternaście. A kiedy ojciec w 1934 roku wyjechał doPolski, matka zdana była już tylko na siebie. W domubyło też wiele dzieł sztuki i matka pilnowała ich jakoka w głowie. Oczywiście były to głównie prace ojca,dla niej świętość, ale również i dzieła Jankiela Adlera,Franza Wilhelma Seiwerta, Poli Lidenfeldównyi innych. Także Lindenfeldówna, podobnie jak Adlernależąca do łódzkiej ekspresjonistycznej grupy JungIdysz, przyjechała do Berlina w 1919 roku i utrzymywałabliski kontakt z moimi rodzicami, przejściowomieszkając w ich pracowni. Wkrótce potem wyjechałado krewnych w Düsseldorfie, a w 1926 roku doPalestyny. Nieszczęśliwym trafem w 1939 rokuodwiedziła swoją matkę w Polsce i tam zastała jąwojna. Nie mogła się już stamtąd wydostać, zostałazamordowana w Majdanku. Mieliśmy dwie jej rzeźby.Matkę z dzieckiem naziści zniszczyli podczasrewizji, jednak mała rzeźba Głowa kobiety wojnęprzetrwała. Był to gips. Poleciłem odlać ją z brązu,aby się zachowała.– A historia z workiem cukru? Na koniecpotrzebujemy czegoś optymistycznego…– Ojciec do chwili aresztowania w 1941 rokuwielokrotnie przyjeżdżał do Berlina jako kurier. U nasfür ihn natürlich leichter, nach Berlin fahren undwieder zurückkehren zu können, und das war für diepolnische Widerstandsbewegung von außerordentlichemNutzen. Er war der ideale Kurier. In Berlinkontaktierte er die mandschukoische Botschaft. Vonda her liefen über Schweden nach London und ausBerlin nach Warschau Nachrichten und auch großeGeldsummen. Die größte Summe, die er zu transportierenhatte, betrug etwa eine Million Reichsmark.– Wie war das möglich?– Das Geld hatte er in einem Koffer. Um nichtintensiv durchsucht zu werden, hatte er sich einenTrick ausgedacht. Er fuhr erster Klasse und setztesich dort zu den Offizieren. Sein Monokel eingeklemmt,sprach er mit denen über den ErstenWeltkrieg und einen Onkel, der damals Generalgewesen war – und schon hatte er eine Verbindunghergestellt. Bei der Kontrolle zum Generalgouvernementwurde so nur sein Ausweis geprüft, nichtaber der Koffer durchsucht. Die Obristen in demAbteil beschworen: „Der Mann ist in Ordnung“. Undso konnte er seinen Koffer mit dem Geld ungeöffnetnach Warschau bringen.– Noch davor, als das Haus Ihrer Eltern 1933von der SA durchsucht worden ist, fühlten sichbeide gezwungen, sich offiziell scheiden zulassen (1937), um die Kinder vor den Repressalienzu schützen. Margarete Kubicka wurdestrafversetzt und hat den Krieg überlebt, hatauch sehr viele Werke ihrer deutschen und polnischenKünstlerfreunde retten können. Aber eswaren nicht nur Kunstwerke. Sie hat auch dieFamilie Ihres Vaters in Posen unterstützt, dortdie Straßenbahnfahrten im Abteil für Polenriskiert, und es gab auch Menschen in Berlin,denen sie geholfen hat...?– In gewisser Weise war unsere Mutter dasHaupt der Familie. Sie verdiente nämlich das nötigeGeld. Mein Vater hatte eine wunderbare Art gehabt,Geld nicht verdienen und nicht festhalten zu können.Die Familie konnte nur mit Mutters Tatkraft überleben.Sie war Lehrerin, offenbar eine sehr gute, wieich von ihren Schülern erfahren habe, und sie warauch verbeamtet worden. Als Zenzl (Kreszentia)Mühsam nach der Ermordung von Erich völligdaniederlag, hat sie an ihrem Krankenbett Stundenverbracht. Zenzl empfahl ihr – so würden wir heutesagen – in die innere Emigration zu gehen. Und dashat sie auch gemacht, um uns Kinder durchzubrin-78


na osiedlu byli w czasie wojny robotnicy przymusowiz Polski. Przychodzili regularnie, gdy ojciec przyjeżdżał,i słuchali wiadomości z kraju. Stali tak, obracającczapki w ręce i nie można ich było skłonić, byusiedli, a on opowiadał o aktualnym rozwoju sytuacjiw ruchu oporu i w ogóle o tym, co się dzieje w Polsce.Był dla nich swego rodzaju pępowiną łączącą ichz krajem. Matka przynosiła im raz po raz jedzenie, cooczywiście było surowo zabronione. Kiedy w 1945 rokumogli powrócić do ojczyzny, pożegnali się grzeczniez matką, w prezencie przynosząc worek cukru. Niewiadomo, skąd go wzięli, ale myśmy odtąd nie musieliprzejmować się czarnym rynkiem. A jako że cukru niezużywaliśmy dużo, ów worek wystarczył nam doroku 1949. Czy to tę historię miała pani na myśli?– Tak, gdyż to właśnie ona – wspaniałai optymistyczna – symbolizuje cud nie tylkoartystycznej współpracy polsko-niemieckiej…gen. Ich war damals sieben Jahre – als die Naziskamen sogar erst sechs – und meine Schwester wargerade mal vierzehn. Als Vater 1934 nach Polen ging,lastete alles auf ihr. Bei uns zu Hause waren auch sehrviele Kunstwerke, und die Mutter hat wie ein Teufelaufgepasst, dass denen nichts passierte. Das warennatürlich in erster Linie die Werke meines Vaters, dieihr hoch und heilig waren, aber darunter waren auchWerke von Jankel Adler und Franz Wilhelm Seiwertsowie von Pola Lindenfeld und anderen. PolaLindenfeld, die ebenso wie Adler der Gruppe JungIddisch aus Łódź angehörte, war 1919 nach Berlingekommen und wohnte vorübergehend im Ateliermeiner Eltern. Dann aber ging sie sehr bald nachDüsseldorf zu ihren Verwandten und 1926 nachPalästina. Unglücklicherweise hat sie 1939 ihreMutter in Polen besucht und wurde dort vom Kriegüberrascht. Sie kam nicht mehr raus und ist dann in379


4Majdanek umgebracht. Wir besaßen zwei ihrerPlastiken Mutter mit Kind haben die Nazis bei einerHaussuchung zerstört, aber ein kleiner Frauenkopfhat überdauert. Der war aus Gips. Ich habe ihn inBronze gießen lassen, damit er erhalten bleibt.– Und die Zuckersackgeschichte...? ZumAusklang brauchen wir etwas Optimistisches…– Vater kam bis zu seiner Verhaftung 1941mehrfach als Kurier nach Berlin. Bei uns in derSiedlung gab es im Krieg auch Zwangsarbeiter ausPolen. Diese kamen regelmäßig, wenn mein Vater dawar, und hörten sich an, was er aus Polen zu berichtenhatte. Sie standen, drehten ihre Mützen undwaren nicht dazu zu bringen, sich hinzusetzen. Vaterberichtete dann über die neuesten Entwicklungen inder Widerstandsbewegung, und was sich in Polen sotat. Er war sozusagen für sie eine Nabelschnur zurHeimat. Meine Mutter ließ ihnen immer wiederLebensmittel zukommen, was natürlich strengstensverboten war. Als die Polen dann 1945 in ihre Heimatzurückkehren konnten, haben sie sich auch artig vonder Mutter verabschiedet und erschienen mit einemSack Zucker als Geschenk. Wer weiß, woher die dashatten, jedenfalls brauchten wir uns um denSchwarzmarkt nicht zu kümmern. Zucker hatten wirgenug, und da wir nicht viel verbraucht haben, hatder Sack Zucker bis 1949 ausgereicht. Ist das dieGeschichte, die Sie meinten?– Ja, diese meinte ich, weil gerade sie – sowunderbar, so optimistisch – eben sinnbildlichfür die nicht nur künstlerischen Wunder derdeutsch-polnischen Zusammenarbeit steht...Tekst ten jest skróconą wersją wywiadu dr Lidii Głuchowskiej z prof. S. Karolem Kubickim, przeprowadzonego 17 kwietnia 2009 rokuw Muzeum Miejskim w Berlinie w ramach programu uzupełniającego do sceny Awangarda (koncepcja i aranżacja Lidia Głuchowska)na wystawie Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie – My, berlińczycy. Historia polsko-niemieckiegosąsiedztwa (Stadtmuseum / Ephraim Palais, 20.03-14.06.2009), o której pisaliśmy w poprzednich numerach „Pro Libris” – nr 4 (25)2008 i 1 (26) 2009. Za pomoc przy organizacji imprezy szczególne podziękowania przekazujemy Polsko-Niemieckiemu TowarzystwuLiterackiemu WIR oraz Pani Christine Friedrich, Museumsdienste G.m.b.H / Stadtmuseum Berlin. Tłumaczenie i adaptacja tekstu:Dorota Cygan i Lidia Głuchowska. Autoryzacja wersji niemieckiej: S. Karol Kubicki, 20.09.2009.Dieser Text ist eine Kurzfassung eines Interviews vom 17. April 2009 im Stadtmuseum Berlin im Rahmen einer Veranstaltung zurSzene Avantgarde, konzipiert und gestaltet von Lidia Głuchowska im Rahmen der Ausstellung des Zentrums für HistorischeForschung der Polnischen Akademie der Wissenschaften in Berlin – Wir Berliner. Geschichte einer deutsch-polnischen Nachbarschaft(Stadtmuseum / Ephraim Palais, 20.03.-14.06.2009). Der Ausstellung wurden Beiträge in den Heften von Pro Libris (Nr. 4 (25) 2008und 1 (26) 2009) gewidmet. Ein besonderer Dank für die Hilfe bei der Vorbereitung dieser Veranstaltung gilt dem Verein zurFörderung der Deutsch-Polnischen Literatur WIR und Frau Christine Friedrich, Museumsdienste G.m.b.H., Stadtmuseum Berlin.80


1 Margarete Kubicka, L´amour, akwarela, ok. 1924, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, L´amour, Aquarell, ca. 1924, Privatsammlung Neustadt1


11 Stanisław Kubicki, Gdańsk, olej na płótnie, 1924, Museum Ludwig, KoloniaStanislaw Kubicki, Danzig, Öl auf Leinwand, 1924, Museum Ludwig, Köln2 Stanisław Kubicki, Wieża kościelna na tle wschodzącego słońca VII, olej na płótnie, 1919, Berlinische Galerie,Landesmuseum für Moderne Kunst, Photographie und ArchitekturStanislaw Kubicki, Kirchturm vor aufgehender Sonne VII, Öl auf Leinwand, 1919, Berlinische Galerie,Landesmuseum für Moderne Kunst, Photographie und Architektur3 Stanisław Kubicki, Rodzina, akwarela, 1922, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Die Familie, Aquarell, 1922, Privatsammlung Neustadt4 Stanisław Kubicki, Ekstaza III, olej na kartonie, 1919, Berlinische Galerie, Landesmuseum für Moderne Kunst,Photographie und ArchitekturStanislaw Kubicki, Ekstase III, Öl auf Pappe, 1919, Berlinische Galerie, Landesmuseum für Moderne Kunst,Photographie und Architektur


2 34


34 51 Stanisław Kubicki, Zimorodek i tukan zielonodzioby, pastel, 1932, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Jahrvogel und Grünschnabeltukan, Pastell, 1932, Privatsammlung Berlin2 Stanisław Kubicki, Lądujący bocian, olej na płótnie, ok. 1931, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Aufsetzender Storch, Öl auf Leinwand, ca. 1931, Privatsammlung Neustadt3 Stanisław Kubicki, Leżąca antylopa Gnu V, pastel, 1930, zb. prywatne PoznańStanislaw Kubicki, Liegendes Gnu V, Pastell, 1930, Privatsammlung Poznań4 Stanisław Kubicki, Jeleń z jelonkiem II, akwarela, 1930, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Reh mit Jungem II, Aquarell, 1930, Privatsammlung Neustadt5 Stanislaw Kubicki, Odpoczywająca antylopa Gayal III, olej na płótnie, 1930, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Ruhender Gayal III, Öl auf Leinwand, 1930, Privatsammlung Neustadt


1 231 Stanisław Kubicki, Mojżesz przed krzewem gorejącym I, akwarela, 1933, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Moses vor dem brennenden Dornbusch I, Aquarell, 1933, Privatsammlung Neustadt2 Stanisław Kubicki, Autoportret VII, olej na płótnie, 1924Stanislaw Kubicki, Selbstporträt VII, Öl auf Leinwand, 19243 Stanisław Kubicki, Kania z młodym III, akwarela, 1931, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Hirschkuh mit Jungem III, Aquarell, 1931, Privatsammlung Neustadt4 Stanisław Kubicki, Mojżesz przed krzewem gorejącym III, olej na płótnie, 1933Stanislaw Kubicki, Moses vor dem brennenden Dornbusch III, Öl auf Leinwand, 19332, 4 Wojewódzka Biblioteka Publiczna Poznań/Depozyt: Muzeum Narodowe PoznańWojewodzka Biblioteka Publiczna Poznan/Dauerleihgabe in Muzeum Narodowe Poznan


12 3


4 561 Stanislaw Kubicki, Stworzenie roślin, olej na płótnie, ok. 1926, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Erschaffung der Pflanzen, Öl auf Leinwand, ca. 1926, Privatsammlung Neustadt2 Stanisław Kubicki, Oset II, akwarela, ok. 1930, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Distel II, Aquarell, ca. 1930, Privatsammlung Berlin3 Stanisław Kubicki, Buk III, z książki: Woda, akwarela, 1932, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Buche III, aus dem Buch: Das Wasser, Aquarell, 1932, Privatsammlung Berlin4 Stanisław Kubicki, Kaktus V, akwarela, 1930, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Kaktus V, Aquarell, 1930, Privatsammlung Neustadt5 Stanisław Kubicki, Kaktus III, akwarela, 1930, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Kaktus V, Aquarell, 1930, Privatsammlung Neustadt6 StanisŁaw Kubicki, Azalie III, akwarela, 1930, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Azalee III, Aquarell, 1930, Privatsammlung Berlin


1 21 Margarete Kubicka, Śmierć bohaterów: VIII. Danton, akwarela, 1927/1928, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Tode: VIII. Danton, Aquarell, 1927/1928, Privatsammlung Neustadt2 Margarete Kubicka, Śmierć bohaterów: III. Archimedes, akwarela, 1927/1928, zb. prywatne BerlinMargarete Kubicka, Tode: III. Archimedes, Aquarell, 1927/1928, Privatsammlung Berlin3 Margarete Kubicka, Śmierć bohaterów: V. Seneka, akwarela, 1927/1928, zb. prywatne BerlinMargarete Kubicka, Tode: V. Seneca, Aquarell, 1927/1928, Privatsammlung Berlin4 Margarete Kubicka, Śmierć bohaterów: I. Absalom, akwarela,1927/1928, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Tode: I. Absalom, Aquarell, 1927/1928, Privatsammlung Neustadt5 Margarete Kubicka, Śmierć bohaterów: IV. Spartakus, akwarela, 1927/1928, zb. prywatne BerlinMargarete Kubicka, Tode: IV. Spartakus, Aquarell, 1927/1928, Privatsammlung Berlin6 Margarete Kubicka, Śmierć bohaterów: II. Sokrates, akwarela, 1927/1928, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Tode: II. Sokrates, Aquarell, 1927/1928, Privatsammlung Neustadt


3 465


1 23 4


51 Margarete Kubicka, Cykl życia: II. Zbliżenie, akwarela, 1925, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Lebenszyklus: II. Die Geschlechter erkennen einander, Aquarell, 1925, Privatsammlung Neustadt2 Margarete Kubicka, Cykl życia: I. Indywiduum rozpoznaje, akwarela, 1925, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Lebenszyklus: I. Das Individuum erkennt, Aquarell, 1925, Privatsammlung Neustadt3 Margarete Kubicka, Cykl życia III: Spotkanie, akwarela, 1925, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Lebenszyklus: III. Die Geschlechter finden einander, Aquarell, 1925, Privatsammlung Neustadt4 Margarete Kubicka, Cykl życia: V. Dziecko odkrywa świadomość, akwarela, 1925, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Lebenszyklus: V. Das Kind findet ein Bewußtsein, Aquarell, 1925, Privatsammlung Neustadt5 Margarete Kubicka, Cykl życia: IV. Narodziny, akwarela, 1925, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Lebenszyklus: IV. Ein Kind wird geboren, Aquarell, 1925, Privatsammlung Neustadt


121 Stanisław Kubicki, Gwiazdy, z książki: Woda, akwarela/ tempera, 1932, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Sterne, aus dem Buch: Das Wasser, Aquarell/ Tempera, 1932, Privatsammlung Berlin2 Stanisław Kubicki, Pąki, z książki: Woda, akwarela, 1927, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Blüten, aus dem Buch: Das Wasser, Aquarell, 1932, Privatsammlung Berlin3 Stanisław Kubicki, Światło I, pastel, 1925, zb. prywatne NeustadtStanislaw Kubicki, Licht I, Pastell, 1925, Privatsammlung Neustadt4 Stanislaw Kubicki, Światło III, pastel, 1925, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Licht III, pastel, 1925, Privatsammlung Berlin5 Stanislaw Kubicki, Światło II, pastel, 1925, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Licht II, Pastell, 1925, Privatsammlung Berlin


345


121 Stanisław Kubicki, Algi II, pastel, 1927, zb. prywatne BerlinStanislaw Kubicki, Algen II, Pastell, 1927, Privatsammlung Berlin2 Margarete Kubicka, Sporen, akwarela, ok. 1923, zb. prywatne NeustadtMargarete Kubicka, Zarodniki, Aquarell, ca. 1923, Privatsammlung Neustadt


Fotografie w tekście1 Profesor S. Karol Kubicki, syn polsko-niemieckiej pary artystów, Margarete i Stanisława Kubickich, współzałożyciel i pierwszyimmatrykulowany student Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Fotografia z Archiwum Wolnego Uniwersytetu, 1948 r.Fragment instalacji ze sceny Communitas na wystawie My, berlińczycy. Historia polsko-niemieckiego sąsiedztwa Centrum BadańHistorycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie w Stadtmuseum / Ephraim Palais, Berlin, 20.03-14.06.2009. Koncepcjamerytoryczna sceny: Jarosław Suchoples, realizacja graficzna: Renata Słomczyńska / ptasia 30, Poznań. Fotografia: LidiaGłuchowskaProfesor S. Karol Kubicki, ur. w 1926 r., zawodowo zajmował się medycyną, jednak studiował również archeologię i do dziś żywointeresuje się historią sztuki. Dzięki jego zaangażowaniu możliwa była realizacja licznych wystaw prac nie tylko jego rodziców,lecz również ich przyjaciół artystów, przede wszystkim z poznańskiej grupy Bunt, łódzkiej Jung Idysz, berlińskiej Die Kommunei kolońskiej Grupy Artystów Postępowych w Polsce, Europie i Ameryce. Zasoby swego archiwum udostępnił m.in. do publikacjireprintów najistotniejszych czasopism awangardy, takich choćby jak „Die Aktion“ czy „a bis z“.Professor S. Karol Kubicki, Sohn des deutsch-polnischen Künstlerpaares, Margarete und Stanislawa Kubicki, Mitbegründer underster immatrikulierter Student der Freien Universität zu Berlin. Fotografie: Archiv der FU, 1948.Fragment einer Installation in der Sektion Communitas im Rahmen der Ausstellung Wir Berliner. Geschichte einer deutsch-polnischenNachbarschaft des Zentrums für Historische Forschung der Polnischen Akademie der Wissenschaften im Stadtmuseum/ Ephraim Palais, Berlin, 20.03-14.06.2009. Wissenschaftliche Konzeption: Jarosław Suchoples, Gestaltung: Renata Słomczyńska/ ptasia 30, Poznań. Fotografie: Lidia GłuchowskaProfessor S. Karol Kubicki, geboren 1926, befasste sich beruflich mit Medizin, doch er studierte auch Archeologie und bis heuteinteressiert sich rege für die Kunstgeschichte. Sein Engagement ermöglichte die Vorbereitung zahlreicher Ausstellungen vonWerben nich nur seiner Eltern, sondern auch ihrer Künstlerfreunde, vor allem aus der Gruppe Bunt (Revolte) aus Posen, JungIdysz aus Łódź, Die Kommune aus Berlin und der Gruppe Progressiver Künstler aus Köln in Polen, Europa und Amerika. DieBestände seines Archivs stellte er u.a. zur Veröffentlichung von Nachdrücken solcher wichtigen Avantgardezeitschriften wie „DieAktion“ oder „a bis z“.2 Margarete Kubicka, S. Karol Kubicki, Sina Walden i Henryk Berlewi ze swą matką Hel Enri.Zdjęcie z otwarcia Drugiego Niemieckiego Salonu Jesiennego, wystawy Der Sturm – Herwarth Walden i Europejska Awangardaw Berlinie 1912-1932 w Nationalgalerie-Orangerie w pałacu Charlottenburg w 1961 r., zdjęcie: zbiory prywatne, Berlin.Margarete Kubicka, S. Karol Kubicki, Sina Walden und Henryk Berlewi mit seiner Mutter Hel Enri.Fotografie aus der Eröffnung des Zweiten Deutschen Herbstsalons, der Ausstellung Der Sturm – Herwarth Walden und dieEuropäische Avantgarde Berlin 1912-1932 in der Nationalgalerie-Orangerie, Schloss Charlottenburg 1961, Fotografie:Privatsammlung Berlin.3 Autorka sekcji Awangarda na wystawie My, berlińczycy, Lidia Głuchowska, przed słupem ogłoszeniowym z pracami m.in. artystówpoznańskiej ekspresjonistycznej grupy Bunt i łódzkiej Jung Idysz. W tle obrazy Błogosławieństwo Baal Szem Towa(ok. 1919) Jankiela Adlera oraz Portret Żyda czytającego gazetę Artura Nachta-Samborskiego (ok. 1921-1925). Wycinekz Märkische Oderzeitung, 19.03.2009, s. 21, Fotografia: Uli Winkler.Die Authorin der Sektion Avantgarde im Rahmen der Schau Wir Berliner, Lidia Głuchowska, vor der Litfasssäule mit Werken derKünstler der Expressionistengruppe Bunt aus Posen und der Gruppe Jung Idysz aus Łódź. Im Hintergrund befinden sich dieGemälde Die Segnung von Baal Schem Tow (ca. 1919) Jankel Adlers und Porträt eines Juden beim Lesen einer Zeitschrift(ca. 1921-25) von Artur Nacht-Samborski. Ausschnitt aus: Märkische Oderzeitung, 19.03.2009, S. 21, Fotografie: Uli Winkler.4 Fragment ekspozycji w sekcji Awangarda na wystawie My, berlińczycy (Stadtmuseum Berlin, 20.03-14.06.2009), koncepcjai aranżacja Lidia Głuchowska.Od lewej fotogramy zniszczonej przez SA pracy Poli Lindenfeldówny Matka i dziecko (ok. 1922 r.), Głowa kobiety jej autorstwa(rzeźba i fotografia), a także portret Stanisława Kubickiego autorstwa „dadazofa”, Raoula Hausmanna. W pracy tej Hausmannza pomocą efektów światłocieniowych nawiązał do ekspresjonistycznego autoportretu Kubickiego z 1918 r. Fotografia: MarekLalkoFragment der Sektion Avantgarde in der Ausstellung Wir Berliner, Konzeption und Gestaltung Lidia Głuchowska.Von links vergrößerte Fotografien einer von der SA zerstörten Plastik Pola Lindenfelds Mutter und Kind (ca. 1922), ihr Frauenkopf(Plastik und Fotografie) sowie das Porträt Stanislaw Kubickis, aufgenommen von Raoul Hausmann („Dadasoph“). In diesemWerk ist es Hausmann gelungen das expressionistische Selbstporträt Kubickis von 1918 nachzuzeichnen. Fotografie: Marek LalkoPREZENTACJE81


Karol GraczykDrganiaMałgorzacie PrusińskiejWiększość gwiazd, które widzimy, dawno nie żyje;nie ma tam nic poza tuświatłem i tudźwiękiem.Ale tu mamy ważniejsze sprawy, przedmioty,czasem siebie. Rozwiązań jest dużo, jak dużojest muzyki i słów w morzu – wyćwiczonych słów.O ile da się wyćwiczyć drganie przestrzenipomiędzy ciałami. Tu światło i dźwięk tworząpięćdziesiąt alternatywnych zakończeń. Cięcie.Incognitor: tymczasem spokój. Ze słonych mięsnajsmaczniejsze masz pod oczami i nieznacznieniżej, gdzie kończy się język, tuż przed granicądrgania. Dalej jest tylko dźwięk, jest światło. Ściana.Za ścianą nie ma nic, choć mogłoby być wszystko.Tu nie ma już patrzenia, jest skrzypienie drewna.pociąg Gdańsk – Bydgoszcz, 2.06.200982


Karol GraczykHelmut Newton wychodzi na łowyHelmut Newton wstaje z łóżka, zaparza kawę,dolewa mleka, siada przy stole z gazetą.W tle stoi fortepian – wyłącznie dla ozdoby.Wszystko jest czarno-białe, jak na fotografiach.Za oknem inaczej, tam wszystko jest w kolorzejaskrawym, matowym. Idealna barwa tła,chociaż tło z głównym planem czasem zmienia miejsce.Pozostaje rys sylwetki z gładką elipsąu zwieńczenia pleców. Kubek po kawie leży,jakby chciał odpocząć. Helmut Newton wychodziz aparatem w ręku, będzie strzelał do kobietczarno-białe zdjęcia, kilka dni później przejdziezawał serca. Daleko nie odejdzie. Sesjezawsze robił najdalej dwie mile od domu.Kostrzyn, 1.08.200983


Karol GraczykDźwięk zamka w namiocieSzósta: dźwięk zamka w namiocie, chłód, pierwsza fajka.Obóz śpi, obóz nie żyje. Kurz leży jeszczena ziemi. Powietrze stoi ciężko na miejscu.Nawet drzewa są pozbawione ruchu. Cisza.Siódma: sąsiedni obóz powoli ożywa,więc wódka, więc whisky, więc chiński ciepły kubek.Później papierzak. Po drodze laski, zielonefigi na aksamitnej skórze, czyste pięknodotyku, rozmowy o sztuce. Kilka pustychbutelek i pierwsze szepty dźwięków, masowaemigracja tłumów do kranów, pod scenę. Lasstoi w miejscu już dwanaście godzin, las szumi.Noc: krzyki, książka, samotność, obóz nie żyje.Już ostatnia fajka, chłód, dźwięk zamka w namiocie.Kostrzyn, 2.08.200984


Karol GraczykBrakujące centymetryKarol, zapomnij o wyrywaniu lasekna sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry.Paulina UrbanowskaNie mam stu dziewięćdziesięciu trzech centymetrów,jak mi napisali w dowodzie osobistym.Nie używam perfum, chociaż wiem, że są ważnedla kobiet jak dla mężczyzn stringi. Albo prawietak ważne. Kot zżera świeżo przyniesiony kwiat,później wychodzi. Obok łóżka satynowakoszula nocna, bardotka, w łóżku cenzura.Dynamika namiętności jest dramatyczna.Teraz idź na fajkę, weź do ręki i w usta,na te chwile zostanie wgnieciona poduszka,nalej kotu trzy brakujące centymetrywody, przekop kuwetę, wyłącz wszystkie światła.Kot leży w przedpokoju, pilnuje wszystkich drzwi,nabiera łyk wody, mruży oczy i mruczy.Gorzów Wlkp., 15.08.200985


KRAJOBRAZY LUBUSKIEMagdalena Poradzisz-CincioKrosno Odrzańskie– szkice z dziejówi kultury miastaMagdalena Poradzisz-CincioKrossen an der Oder– Skizzenaus der Geschichteund Kultur der StadtKrosno Odrzańskie może się pochwalić bogatą,a momentami nawet burzliwą, historią. Tu bowiempiastowskie korzenie splotły się z trwającym kilkasetlat panowaniem margrabiów brandenburskichi królów pruskich. Położone u ujścia Bobru do OdryKrossen an der Oder kann sich seiner reichhaltigen,mitunter sogar stürmerischen Geschichte rühmen.Denn hier flochten die Wurzeln der Piasten mitder mehrere Jahrhunderte dauernden Herrschaft derBrandenburger Markgrafen und preußischen Könige86


miasto stanowiło ważny strategicznie punkt. Wewczesnym średniowieczu Krosno odegrało istotnąrolę w obronie zachodniej granicy Polski. Miasto byłojedną z ulubionych siedzib księcia Henryka Brodatego,od którego otrzymało swe prawa miejskie. Od1482 roku Krosno Odrzańskie przeszło pod panowaniemargrabiów brandenburskich. W krośnieńskimzamku ostatnie lata życia spędzały wdowy po elektorach– począwszy od żony Jana z Kostrzyna,księżnej Katarzyny, przez księżnę Elżbietę żonę JanaJerzego, aż po księżnę Elżbietę Karolinę małżonkęelektora Jerzego Wilhelma. To właśnie dzięki ich inicjatywomzamek poddano licznym przebudowom,a zamkową powozownię przekształcono na kaplicękalwińską. Wdowy dbały również o całe miasto,liczne były ich fundacje dobroczynne. Księżna Katarzynazałożyła przytułek dla najbiedniejszych, hojniełożyła również na krośnieńską farę. Gruntowniewykształcone księżne przyczyniały się niewątpliwiedo rozwoju życia intelektualnego miasta. Już od 2 poł.XVII wieku działały w Krośnie drukarnie, a najsłynniejszaz nich należała do Christiana Müllera.W oficynie tej drukowane były liczne kazaniapogrzebowe.Kolejne wojny nie oszczędzały miasta, ponadtoKrosno nawiedzały powodzie i liczne pożary, któretrawiły niemal doszczętnie miejską zabudowę.Najdotkliwsze pożary miały miejsce w 1631 oraz1708 roku. O ich skutkach i skali dowiedzieć sięmożna z licznych kronik i opracowań.Kronikarze i historycy o Krośnie...Dzieje nadodrzańskiego Krosna fascynowałyi wciąż fascynują badaczy. Z XVIII wieku pochodzicenne opracowanie dotyczące historii kościołazusammen. Die an der Mündung Bobers zur Odergelegene Stadt war ein wichtiger strategischerStandort. Im frühen Mittelalter spielte Krossen einenicht unwesentliche Rolle bei der Verteidigung derpolnischen Westgrenze. Die Stadt war einer derLieblingsresidenzen von Heinrich dem Bärtigen, vondem sie auch die Stadtrechte erhielt. Nach 1482 gingKrossen an der Oder unter die Herrschaft derBrandenburger Markgrafen über. Im hiesigen Schlossverbrachten die Witwen nach den Kurfürsten ihreletzten Lebensjahre: zuerst die Frau von Johannvon Küstrin, dann Fürstin Katharina, FürstinElisabeth – die Frau von Johann Georg, und endlichElisabeth Charlotte, die Ehefrau des KurfürstenGeorg Wilhelm. Es waren diese Frauen, die dasSchloss mehrmals umbauen ließen und denKutschstall in eine kalvinistische Kapelle verwandeln.Die Witwen trugen auch für die ganze Stadt Sorge,sie gründeten zahlreiche Wohlfahrtsstiftungen.Fürstin Katharina begründete eine Herberge für dieÄrmsten und zahlte großzügige Spenden an diePfarrkirche im Krossen. Die gründlich ausgebildetden Fürstinnen trugen auch bestimmt zurEntwicklung des intellektuellen Lebens in der Stadtbei. Schon seit der zweiten Hälfte des 17. Jahrhundertsgab es in Krossen Druckereien, von denendie berühmteste Christian Müller gehörte. In diesemVerlag wurden zahlreiche Trauerpredigte veröffentlicht.Die Stadt blieb von den zahlreichen Kriegen nichtverschont, sie wurde auch von Hochwasser undzahlreichen Bränden heimgesucht, die nur Schuttund Asche hinterließen. Die verhängnisvollstenBrände kamen 1631 und 1708. Von deren Folgen undSkala kann man aus zahlreichen Chroniken undBeiträgen erfahren.Chronistenund Historiker über Krossen...Krosno Odrzańskie (Krossen an der Oder)Die Geschichte von Krossen an der Order hat dieForscher schon immer fasziniert. Ein wertvollerBeitrag zur Geschichte der evangelischen Kirche inSchlesien stammt aus dem 18. Jahrhundert: Presbyterologiedes Evangelischen Schlesiens vonSigismund Justus Ehrhardt. Ein Teil dieses Werkeswurde dem Aufbau der evangelischen Kirche aufdem Gebiet des Fürstentums Krossen gewidmet.Dort findet man zahlreiche Biogramme der hiesigenKRAJOBRAZY LUBUSKIE87


Panorama miasta przed II wojną światową (Panorama der Stadtvor dem Zweiten Weltkrieg)ewangelickiego na Śląsku: Presbyterologie desEvangelischen Schlesiens autorstwa SigismundaJustusa Ehrhardta. Jedna z części tego dzieła poświęconazostała organizacji Kościoła ewangelickiego naterenie księstwa krośnieńskiego. Odnaleźć tammożna liczne biogramy miejscowych duchownychewangelickich 1 . Krosno doczekało się również kilkukronik i monografii. Warto wspomnieć chociażbyo dziele z 1840 roku, autorstwa Eduarda LudwigaWedekinda: Geschichte der Stadt und des HerzogthumsCrossen, nieco późniejszej, opartej naźródłach kronice pióra Gustava Adolpha Matthiasa 2czy też pochodzącej z końca XIX stulecia kroniceCarla Obstfeldera 3 . Bardzo ważnym opracowaniemzarówno dla historii, jak i architektury KrosnaOdrzańskiego jest przedwojenna część kataloguzabytków Brandenburgii poświęcona ówczesnemupowiatowi krośnieńskiemu 4 . Nie można też pominąć1 Siegismund Justus Ehrhardts Presbyterologie desEvangelischen Schlesiens, Zweiten Theils dritter Haupt-Abschnitt, welcher die Protestantische Kirchen= undPrediger=Geschichte des Fürstenthums Crossen in sich fasset,Liegnitz 1782 [Starodruk ten przechowywany jestw Bibliotece Uniwersyteckiej we Wrocławiu; sygn. BUWr358670/ II]; por.: Dariusz Dolański, Duchowni protestanccyw księstwie krośnieńskim w XVI-XVII w. (wedługSiegismunda Justusa Ehrhardta), „Rocznik Lubuski” 26,cz. 2, Zielona Góra 2000, s. 173-214.2 Chronik der Stadt Crossen. Im Lichte unserer Zeitgeschrieben von Gustav Adolph Matthias, Crossen undZielenzig 1849.3 C. von Obstfelder, Chronik der Stadt Crossen. Von denältesten Zeiten bis zum Jahre 1845 im Auszuge, von 1845-93selbständig bearbeitet, Crossen a. Oder 1895.4 Die Kunstdenkmäler der Provinz Brandenburg, Bd. VI, T. 6:Crossen, Berlin 1921.evangelischen Geistlichen 1 . Krossen ist auch dasThema von mehreren Chroniken und Monographie.Hinzuweisen ist hier zum Beispiel auf das Werk vonEduard Ludwig Wedekind aus dem Jahre 1840,Geschichte der Stadt und des Herzogthums Krossen,oder die etwas spätere, auf Quellen gestützteChronik von Gustav Adolph Matthias Chronik derStadt Krossen 2 oder die aus dem 19. Jahrhundertstammende Chronik von Carl Obstfelder 3 . Eine sehrwichtige Veröffentlichung, sowohl für die Geschichte,als auch für die Architektur von Krossen ander Oder ist der vor dem Zweiten Weltkrieg zu Druckgebrachte Katalog der Brandenburger Denkmäler inseinem dem Krossener Landkreis gewidmeten Teil 4 .Auch die Beiträge von polnischen Forschern dürfennicht vergessen werden: die von Jana Muszyński 5und die letzte Monographie von Beata Halicka. 6 .Die Krossener PfarrkircheWenn man die Oderpanorama der Altstadtbewundert, bemerkt man sofort den monumentalenKörper der Krossener Pfarrkirche. Vor dem ZweitenWeltkrieg fungierte sie als Stadtpfarrkirche zurJungfrau Maria, nach dem Krieg hat man die HeiligeHedwig von Schlesien zur Schutzheiligen der Kircheerkoren. Der wuchtige Turm, mit einem Helm geziert,ragt über den Kirchenkörper hinaus. Die Anfänge derKrossener Pfarre reichen bis ins Mittelalter zurück.1 Siegismund Justus Ehrhardts Presbyterologie desEvangelischen Schlesiens, Zweiten Theils dritter Haupt-Abschnitt, welcher die Protestantische Kirchen= undPrediger=Geschichte des Fürstenthums Krossen in sich fasset,Liegnitz 1782 [Die Inkunabel wird in der Universitätsbibliothekin Breslau aufbewahrt, BUWr 358670/II]; por.: Dariusz Dolański, Duchowni protestanccy w księstwiekrośnieńskim w XVI-XVII w. (według SiegismundaJustusa Ehrhardta), „Rocznik Lubuski” 26, Teil 2, ZielonaGóra 2000, S. 173-214.2 Im Lichte unserer Zeit geschrieben von Gustav AdolphMatthias, Krossen und Zielenzig 1849.3 C. von Obstfelder, Chronik der Stadt Krossen. Von denältesten Zeiten bis zum Jahre 1845 im Auszuge, von 1845-93selbständig bearbeitet, Krossen a. Oder 1895.4 Die Kunstdenkmäler der Provinz Brandenburg, Bd. VI, T. 6:Krossen, Berlin 1921.5 J. Muszyński, Krosno Odrzańskie. Przeszłość i teraźniejszość,Warszawa – Poznań 1972.6 B. Halicka, Krosno Odrzańskie – Krossen an derOder 1005-2005. Wspólne dziedzictwo kultury, Skórzyn2005.88


powojennych prac polskich badaczy: Jana Muszyńskiego5 i ostatniej monografii miasta autorstwaBeaty Halickiej 6 .Krośnieńska faraPodziwiając nadodrzańską panoramę staregomiasta, nie sposób nie dostrzec monumentalnej bryłykrośnieńskiej fary. Przed II wojną światową kościółten nosił wezwanie Najświętszej Marii Panny, powojnie za patronkę kościoła obrano św. JadwigęŚląską. Masywna wieża nakryta ozdobnym hełmemdominuje nad korpusem kościoła. Początki krośnieńskiejfary sięgają wieków średnich. Obecnabudowla wzniesiona została w latach 1708-1729.Wielki pożar Krosna z 1708 roku doszczętnie strawiłgłówną świątynię miasta 7 . Jej odbudową po pożarzekierował mistrz budowlany z Sulechowa – FriedrichHöne, pełniąc tę funkcję nieprzerwanie do 1714 roku 8 .Następnie przez krótki okres czasu, w odbudowiebrał udział Friedrich Horneburg – mistrz budowlanyz Frankfurtu nad Odrą 9 .Barokowa świątynia w dużej mierze powiela planwcześniejszego kościoła, jednakże bryła zostaławzbogacona o krótkie ramiona transeptu. Wnętrzeświątyni artykułowane jest masywnymi kolumnami,co pogłębia wrażenie monumentalności. Niestety niezachowało się historyczne wyposażenie wnętrza.Z przekazów wiadomo, że w 1714 roku poświęcononowy ołtarz, a trzy lata później ambonę. W Berliniezamówiono również nowe organy. Do fundacji niektórychhistorycznych elementów wyposażeniaświątyni przyczynił się sam król Fryderyk Wilhelm.Gdy w 1722 roku odwiedził Krosno, obiecałprzekazać krośnieńskiej farze dzwon pochodzącyz jednej z berlińskich świątyń. Ponadto wyłożył 200talarów na budowę reprezentacyjnego chórukrólewskiego w kościele 10 . Jeszcze przed wojnąwnętrze obiegały empory, których parapety ozdo-5 J. Muszyński, Krosno Odrzańskie. Przeszłość i teraźniejszość,Warszawa – Poznań 1972.6 B. Halicka, Krosno Odrzańskie – Crossen an der Oder1005-2005. Wspólne dziedzictwo kultury, Skórzyn 2005.7 Zob.: B. Halicka, Krosno Odrzańskie..., s. 84-85.8 H. Heckmann, Baumeister des Barock und Rokoko inBrandenburg-Preussen, Berlin 1998, s. 25.9 Tamże, s. 17.10 C. Obstfelder, Chronik der Stadt Crossen..., s. 105–106.Fara (Pfarrkirche)Das heutige Gebäude wurde in den Jahre 1708-1729errichtet. Das große Feuer von 1708 richtete diedamalige Hauptkirche der Stadt zugrunde 7 . Mit demWiederaufbau wurde ein Baumeister aus Züllichaubeauftragt, Friedrich Höne, der seine Aufgabe ununterbrochenbis 1714 erfüllte 8 . Danach war kurzFriedrich Horneburg, ein Baumeister aus Frankfurt ander Oder, an dem Wiederaufbau beteiligt 9 .Das barocke Gotteshaus stützt sich in großemMaße auf den Grundriss der früheren Kirche, derKörper wurde allerdings um ein kurzarmigesQuerschiff erweitert. Im Inneren der Kirche wirdderen Monumentalität durch massive Säulen betont.Leider konnte die historische Ausstattung der Kirchenicht über den Wirrwarr der Geschichte hinweggerettet werden. Den Überlieferungen ist zu entnehmen,dass der neue Altar 1714 und drei Jahrespäter die Kanzel eingeweiht wurden. Es wurde auch7 Siehe: B. Halicka, Krosno Odrzańskie..., S. 84-85.8 H. Heckmann, Baumeister des Barock und Rokoko inBrandenburg-Preussen, Berlin 1998, S. 25.9 Ebenda, S. 17.KRAJOBRAZY LUBUSKIE89


Epitafium doktora medycyny Klettego (Epitaph des KrossenerArztes Klette)bione były licznymi cytatami ze Starego i NowegoTestamentu 11 .Na wieży kościoła widnieje data 1727 upamiętniającajeden z etapów odbudowy spalonej świątyni.Warto dodać, że obecny hełm wieży pochodziz XIX wieku. W ściany zewnętrzne świątyni wmurowanopłyty nagrobne i epitafia upamiętniającezasłużonych mieszkańców miasta. Na szczególnąuwagę zasługuje epitafium krośnieńskiego doktoramedycyny, pełniącego obowiązki miejskiego PhisikusaAndreasa Georga Klettego (†1756). W epitafiumtym pole inskrypcyjne zwieńczone jest popiersiowymportretem zmarłego. Portret ten wykazujecechy reprezentacyjne. Innym wyróżniającym siędziełem sztuki sepulkralnej w krośnieńskiej farze jestpodwójna płyta nagrobna burmistrza MartinaTielckau (†1703) i jego małżonki Anny Margarethyz domu Harring (†1712). Płyta wmurowana zostaław eksponowane miejsce, nieopodal głównego11 Za: Die Kunstdenkmäler der Provinz Brandenburg, Bd. VI, T.6: Crossen..., s. 52.eine neue Orgel in Berlin bestellt. Zur Finanzierungmancher historischer Ausstattungselemente derKirche trug der König Friedrich Wilhelm persönlichbei. Er besuchte Krossen 1722 und versprach, derPfarrkirche eine Glocke von einem der BerlinerGotteshäuser zu schenken. Er legte zudem 200 Talerfür den Bau eines königlichen Repräsentationschorsin der Kirche aus 10 . Noch vor dem Krieg war das Inneremit Emporen umgeben, deren Brüstungen mit zahlreichenZitaten aus dem Alten Testament verziert 11 .Auf dem Kirchenturm ist das Datum 1727 zulesen; in diesem Jahr wurde der Wiederaufbau derniedergebrannten Kirche teilweise abgeschlossen. Esist noch darauf hinzuweisen, dass der Helm aus dem19. Jahrhundert stammt. An den Wänden sieht manGrabplatten und Epitaphe für die verdientenStadteinwohner eingemauert. Besonders interessantist dabei das Epitaph des Krossener Arztes AndreasGeorg Klette, der die Pflichten des städtischenPhisikus wahrnahm (†1756). Bei diesem Epitaph istdas Inschriftfeld mit einem Brustbild desVerstorbenen verziert. Dieses Porträt weite repräsentativeMerkmale auf. Ein weiteres ausgezeichnetesWerk der Sepulkralkunst in der Krossener Pfarrkircheist der doppelte Grabstein des Bürgermeisters MartinTielckau (†1703) und seiner Frau Anna Margarethe,geb. Harring (†1712). Die Platte wurde an einerexponierten Stelle verlegt, in der Nähe desHaupteingangs. Nicht mehr zu erkennen sindInschriften, die sich auf zwei ovalen Feldern befanden,heute unter dem Putz verborgen. DerFachliteratur kann man allerdings entnehmen, wiewichtig Tielckau für die Stadt war, zuerst alsStadtschreiber, dann als erster Postbeamter undendlich als Bürgermeister von Krossen 12 .Die Pfarrkirche zu Krossen ist eines der interessantestenBeispiele der sakralen Architektur auf demGebiet des ehemaligen Krossener Fürstentums. Eineandere historische Kirche in der Stadt ist die auf demanderen Oderufer liegende neogotische Kirche Hl.Andreas. Sie wurde 1887 errichtet. Dem Kirchenkörperwurde im Westen ein massiver Turm angebaut,mit seiner charakteristischen in die Höheragenden Nadel.10 C. Obstfelder, Chronik der Stadt Krossen..., S. 105–106.11 Nach: Die Kunstdenkmäler der Provinz Brandenburg, Bd.VI, T. 6: Krossen..., S. 52.12 B. Halicka, Krosno Odrzańskie..., S. 71.90


wejścia świątyni. Nie zachowały się inskrypcje, którepokrywały dwa pola w kształcie owalu – obecniezakryte tynkiem. Jednakże z literatury dowiedzieć sięmożna, jak ważną postacią dla miasta był Tielckau –najpierw pełnił on funkcję pisarza miejskiego,następnie został powołany na pierwszego urzędnikapocztowego, w końcu mianowano go burmistrzemKrosna 12 .Kościół farny w Krośnie należy do najciekawszychprzykładów architektury sakralnej na tereniedawnego księstwa krośnieńskiego. Inną zachowanąświątynią miasta jest, usytuowany na przeciwległymbrzegu Odry, neogotycki kościół św. Andrzeja.Wzniesiono go w 1887 roku. Do korpusu świątynidostawiona jest od zachodu masywna wieża zwieńczonacharakterystyczną strzelistą iglicą.Odra i winoNiezwykle ważnym czynnikiem kształtującymlosy i rozwój miasta było jego położenie nad Odrą,aczkolwiek z powodu silnej pozycji gospodarczeji politycznej nadodrzańskiego Frankfurtu, atut tennie został nigdy w pełni wykorzystany. Krosno niemiało bowiem prawa składu towarów. Jednakżebarki i liczne łodzie rybackie przez wieki stanowiływażny element krajobrazu miasta.Długie tradycje miała w mieście uprawawinorośli. Świetnie nadawały się do tego pochyłe,dobrze nasłonecznione stoki doliny Odry. Pierwszekrośnieńskie winnice zostały założone już w średniowieczu13 . Miejscowe winnice były dość rozległeDegustacja wina w krośnieńskich winnicach przed II wojnąświatową (Weinprobe in den Krossener Weingärten vor demZweiten Weltkrieg)Płyta nagrobna Martina Tielckau i jego małżonki (Grabstein desMartin Tielckau und seiner Frau)Die Oder und der WeinEinen wesentlichen Einfluss auf die Entwicklungder Stadt und ihrer Geschichte war die Lage an derOder, auch wenn wegen des starken wirtschaftlichenund politischen Gewichts von Frankfurt an der Oderdiese Möglichkeiten niemals ausgeschöpft wurden.Krossen verfügte nämlich über kein Stapelrecht. Unddoch trugen Kähne und zahlreiche FischerbooteJahrhunderte lang wesentlich zum Stadtbild bei.Lange Tradition hatte in der Stadt auch derWeinbau. Die geneigten, gut besonnten Böschungendes Odertals eigneten sich dazu sehr gut. Die erstenKrossener Weingärten wurden noch im Mittelaltergegründet 13 . Die hiesigen Weingärten waren breitangelegt und zogen sich in einem Streifen mehrereKilometer die Oder entlang. Der Weinbau war nichtnur auf den lokalen Markt eingestellt, sondern auchfür den Export. Bis zum Ende des 18. Jahrhunderts12 B. Halicka, Krosno Odrzańskie..., s. 71.13 Szerzej zob.: J. Muszyński, Krosno Odrzańskie..., s. 16.13 Mehr dazu siehe: J. Muszyński, Krosno Odrzańskie..., S. 16.KRAJOBRAZY LUBUSKIE91


ildete der Weinbau eine wichtige Lebensunterhaltsquellefür die Krossener Einwohner. So manchesJahr war für die Weinbauern sehr ertragsreich (z. B.1594; 1604; 1666; 1834).Die Stadteinwohner müssen wohl über ihrenlokalen Trunk sehr stolz gewesen sein, wenn sie – wieman den Chroniken entnehmen kann – 1545 denhiesigen Wein mit dem Text eines papstfeindlichenLiedes Martin Luther selbst als Geschenk schickten 14 .Ratusz z kamienicami. Widok przed II wojną światową.(Rathaus mit Bürgerhäusern. Sehen Sie vor dem ZweitenWeltkrieg.)i ciągnęły się liczącym kilka kilometrów pasemwzdłuż Odry. Produkcja wina była nastawiona nietylko na rynek lokalny, ale również na eksport. Aż dokońca XVIII wieku uprawa winnej latorośli oraz handelwinem stanowiły ważne źródło utrzymaniamieszkańców Krosna. Zdarzały się dla winiarzy latabardzo urodzajne (np. rok 1594; 1604; 1666; 1834).Mieszkańcy musieli być dumni z lokalnegotrunku, skoro – według przekazów kronikarzy– w 1545 roku miejscowe wino wraz z tekstem antypapieskiejpieśni zostało przesłane samemuMarcinowi Lutrowi 14 .ReformacjaWażnym czynnikiem, który odcisnął swe piętnonie tylko na duchowości mieszkańców, ale równieżna obrazie miasta, była reformacja. Naukę Lutrazaczęto głosić w mieście już w 1525 roku, jednakoficjalnie wprowadzono ją dopiero po przejściu naprotestantyzm ówczesnego władcy tych ziem – margrabiegoJana z Kostrzyna. Miało to miejsce w roku1538. Następstwem wprowadzenia reformacji byłasekularyzacja miejscowych klasztorów dominikanówi franciszkanów. W 1544 roku grożący zawaleniemklasztor dominikanów decyzją władz miejskichzostał wyburzony. Plac po nim wybrukowano i służyłon odtąd celom targowym. Natomiast krośnieńskiklasztor franciszkanów był w o wiele lepszym stanietechnicznym, dlatego pomieszczenia klasztornewtórnie wykorzystywano do rozmaitych celów:wpierw służyły jako mieszkanie dla ówczesnego14 C. Obstfelder, Chronik der Stadt Crossen..., s. 57.Die ReformationVon der Reformation wurde nicht nur dasgeistige Leben der Einwohner geprägt, sondern auchdas ganze Stadtbild. Luthers Lehre wurde hier schonseit 1525 gepredigt, doch offiziell führte man dieneue Konfession erst ein, nachdem der damaligeHerrscher dieser Gebiete, Markgraf Johann vonKüstrin, konvertiert hatte. Dies war 1538. Zu denFolgen der Reformation gehörte die Säkularisierungder hiesigen Klöster: der Dominikaner und derFranziskaner. Das bis dahin baufällig gewordeneDominikanerkloster wurde 1544 auf Anweisung desStadtrates abgerissen. Der freigewordene Platzwurde ausgepflastert und diente seitdem alsMarktplatz. Das Krossener Franziskanerkloster warin einem viel besseren technischen Zustand, deswegenwurden seine Räumlichkeiten nach derSäkularisierung unterschiedlich ausgenutzt: Zuerstdienten sie als Sitz des damaligen Statthalters für dasKrossener Fürstentum, Hans von Knobelsdorf, dannwurde einer der Räume in eine Friedhofkapelle verwandeltwährend um das Kloster herum derStadtfriedhof entstand 15 .Zerstörungen des letzten KriegesSo wurde der Krossener Markt im Jahre 1950vom Kunsthistoriker Gwido Chmarzyński beschrieben:Der einst wunderschöne Markt mit einemRathaus, umgeben von einer Reihe barocker Häusermit einer anschmiegsamer Linie Marsandendächergähnt heute mit der Leere der Kriegsruinen 16 . DenSturm des Krieges hat glücklicherweise die Krossener14 C. Obstfelder, Chronik der Stadt Krossen..., S. 57.15 Ebenda, S. 56.16 Ziemia Lubuska, Hrsg. M. Szczaniecki, S. Zajchowskia,Poznań 1950, (aus der Reihe Ziemie Staropolski), S. 405.92


namiestnika księstwa krośnieńskiego Hansa vonKnobelsdorfa, następnie jedno z pomieszczeń przeznaczonona kaplicę cmentarną, a wokół byłegoklasztoru założono miejski cmentarz 15 .Zniszczenia ostatniej wojnyTakiej oto charakterystyki krośnieńskiego rynkudokonał w 1950 roku historyk sztuki GwidoChmarzyński: „Piękny niegdyś rynek z ratuszem, otoczonyrzędami barokowych domów, o giętkiej liniimansardowych dachów, wieje dziś pustką ruinspowodowanych wojną” 16 . Na szczęście zawieruchęwojenną przetrwała krośnieńska fara. W 1947 rokurozpoczęto w niej prace remontowe, otworzono jąnatomiast trzy lata później 17 . Systematyczne i zorganizowaneoczyszczanie miasta ze zniszczeń wojennychnastąpiło po 1957 roku, wtedy również powstałpierwszy po wojnie plan zagospodarowaniaprzestrzennego Krosna 18 . Wyznaczał on m.in. obszarzabudowy mieszkalnej na starym mieście. Usuniętowówczas ruiny ratusza, a teren, który zajmował,pokryto nawierzchnią uliczną. Miało to ułatwićdojazd do nadodrzańskiego mostu. W studium historyczno-urbanistycznymmiasta postulowanosanację tych kamienic położonych w obrębie murów,które nadawały się jeszcze do odbudowy orazzachowanie starej sieci ulic starego miasta. Zalecanorównież, aby kościół św. Jadwigi nie został obudowanykamienicami. Fara miała bowiem zachowaćswój historyczny centralny charakter 19 .Okolice KrosnaNa bliższą uwagę zasługują również okoliceKrosna i to nie tylko z powodów walorów krajobrazowych.Jadąc z Zielonej Góry do Krosna, mijamyszereg miejscowości, w których odnaleźć możnaciekawe przykłady architektury. W LeśniowieWielkim zwraca uwagę rzadko już dziś spotykanyzabytek techniki – drewniany wiatrak. Ponadtow tamtejszym kościele oprócz ciekawego późno-15 Tamże, s. 56.16 Ziemia Lubuska, pod red. M. Szczanieckiego, S. Zajchowskiej,Poznań 1950, (seria Ziemie Staropolski), s. 405.17 B. Halicka, Krosno Odrzańskie..., s. 195.18 Tamże, s. 199.19 J. Muszyński, Krosno Odrzańskie..., s. 192-193Pfarrkirche überstanden. Im Jahre 1947 wurden dieersten Sanierungsarbeiten an ihr durchgeführt unddrei Jahre später konnte sie wiedereröffnet werden 17 .Mit einer systematischen und organisierten Aufräumungder Kriegsruinen wurde 1957 begonnen;damals entstand auch der erste Raumordnungsplanfür das Nachkriegskrossen 18 . Er regelte u. a., wo inder Altstadt Wohnhäuser gebaut werden sollten. DieÜberreste des Rathauses wurden beseitigt, der Platzals Straße ausgebaut. Dadurch sollte die Zufahrt zurOderbrücke erleichtert werden. In einem historischstädtebaulischenStudium für die Stadt wurdevorgeschlagen, die Mietshäuser innerhalb der altenWehrmauern zu sanieren, soweit sie sich dazu nocheigneten, und das alte Straßennetz zu behalten.Auch die Hedwig-Kirche sollte nicht mitMietshäusern umbaut werden. Die Pfarrkirchewürde damit ihren historischen Charakter desStadtzentrums behalten 19 .Die Umgebung von KrossenBemerkenswert sind auch die Gegenden vonKrossen, und zwar nicht nur wegen ihrer schönenLandschaften. Unterwegs von Zielona Góra nachKrossen fährt man an mehreren Orten mit interessantenArchitekturdenkmälern vorbei. In LeśnówWielki befindet sich ein heute seltenes Technikdenkmal– eine hölzerne Windmühle. Darüber hinauskann man in der dortigen Kirche neben der interessantenbarocken Ausstattung auch einen spätgotischenAltar aus der Werkstatt des Meisters vonGießmannsdorf bewundern. Neben der Kirche stehteine zu Anfang des 18. Jahrhunderts errichteteGrabkapelle, die dem hiesigen Adel als letzteRuhestätte diente.Besonders sehenswert ist die Gruppe vonbarocken Kirchen auf achtkantigen Grundrissen ausder Nähe von Krossen. Sie wurden vornehmlich vonden lokalen Baumeistern erbaut. Das besondere –und innerhalb der Gruppe älteste Bauwerk – ist diekleine Kirche in Trzebule, auf einem irregulärenachteckigen Grundriss errichtet. Das aus dem 1670Jahre stammende Gotteshaus wurde vollständig ausHolz gebaut, was seinen Wert noch erhöht. Der17 B. Halicka, Krosno Odrzańskie..., S. 195.18 Ebenda, S. 199.19 J. Muszyński, Krosno Odrzańskie..., S. 192-193KRAJOBRAZY LUBUSKIE93


Trzebule, kościół (Kirche in Trzebule)barokowego wyposażenia, podziwać można późnogotyckiołtarz pochodzący z pracowni Mistrzaz Gościszowic. Obok kościoła usytuowana jestwzniesiona na pocz. XVIII w. kaplica grobowa,służąca jako miejsce spoczynku miejscowej szlachty.Na szczególną uwagę zasługuje grupa barokowychkościołów z okolic Krosna wzniesionych naplanie ośmioboku. Ich twórcami byli na ogół lokalnimistrzowie budowlani. Wyjątkową i najwcześniejsząwe wspomnianej grupie realizacją jest wzniesiony naplanie regularnego ośmioboku niewielki kościółw Trzebulach. Pochodzący z 1670 roku kościół,wykonany został w całości z drewna, co podnosijeszcze jego wartość. Świątynia w podkrośnieńskimŁagowie, wzniesiona na planie kwadratu, przechodzącegow drugiej kondygnacji w ośmiobok,pochodzi z końca XVII wieku. W jej wnętrzuzachowały się bogato zdobione scenami ze Starego iNowego Testamentu empory oraz ołtarz z malarskimprzedstawieniem Ukrzyżowania. Kościół w TarnawieKrośnieńskiej – miejscowości leżącej 16 km na pd. odKrosna – wzniesiony został w latach 1712-1713, przezlokalnego mistrza murarskiego Daniela Lichtaz Krosna Odrzańskiego przy pomocy czeladnikaSamuela Klopscha 20 . Jest to najskromniejsza reali-20 Za: Die Kunstdenkmäler der Provinz Brandenburg, Bd. VI, T.6: Crossen..., s. 225.Grundriss der in Łagów bei Krossen stehenden Kircheaus dem 17. Jahrhundert ist ein Quadrat, das allerdingsim zweiten Stock in ein Achteck übergeht. Dortfindet man mit Szenen aus dem Alten und demNeuen Testament reich verzierten Emporen undeinen Altar mit einem die Kreuzigung darstellendenGemälde. Die Kirche in Tarnawa Krośnieńska – einemOrt ca. 16 km südlich von Krossen – wurde in denJahren 1712–1713 vom lokalen Meister Daniel Licht ausKrossen an der Oder mit der Unterstützung seinesGesellen Samuel Klopsch erbaut 20 . Von den hiererwähnten Kirchen ist dies die bescheidenste.Die Kirche in Pław von 1874 wurde im neogotischenStil erbaut, anstelle einer früheren 21 . An dieAußenwand wurde eine ganze Reihe von Grabplattenaus dem 17. und 18. Jahrhundert angebracht,zur Ehre der lokalen Adeligen und Geistlichen. DiePlatten wurde in spezielle Rahmen aus Ziegeln eingelegt,was erkennen lässt, dass diese für diesepulkrale Kultur dieses Gebietes wichtigen Denkmälerdorthin mit Bedacht eingemauert wurden.Interessante Beispiele der alten Architektur findetman ach in den kleinen Orten Czetowice undOsiecznica. In Czetowice, nur mehrere Kilometersüdwestlich von Krossen, wurde die Kirche im 16.Jahrhundert errichtet. Sie steht auf einem rechteckigenGrundriss, vom Osten dreiseitig geschlossen.Einem Vermerk des Priesters in dem Rechnungsbuchder Pfarrei aus 1654 nach wurde damals am westlichenEnde des Kirchenkörpers mit dem Bau einesTurmes begonnen 22 . In ihrer ursprünglichen Gestaltwar das Gotteshaus eine typische Dorfkirche aus derfrühen Neuzeit. Sein Wert wird durch die teilweiseerhaltene Ausstattung zusätzlich erhöht. Bemerkenswertist der Steinaltar aus der Renaissancezeit. Indem nah gelegenen Osiecznica steht neben der Fachwerkkirchevom 19. Jahrhundert ein neoklassizistischerPalast, mit teilweise ursprünglicher Ausstattung.Dank lokalen Aktivitäten und einer Gruppeengagierter Freunde der Geschichte von Krossenfinden die hiesigen Baudenkmäler zu ihrem altenGlanz. Es scheint aber, dass sowohl die nähere, alsauch die etwas fernere Umgebung von Krossen Terra20 Nach: Die Kunstdenkmäler der Provinz Brandenburg, Bd.VI, T. 6: Krossen..., S. 225.21 Ebenda, S. 137.22 Nach: Die Kunstdenkmäler der Provinz Brandenburg, Bd.VI, T. 6: Krossen..., S. 253.94


zacja spośród grupy kościołów wzniesionych naplanie ośmioboku.Ukończony w 1874 roku kościół w Pławiu wzniesionyzostał w stylu neogotyckim, na miejscuwcześniejszej świątyni 21 . W zewnętrzne ściany kościoławmurowano cały zespół XVII- i XVIII-wiecznych płytnagrobnych, upamiętniających miejscową szlachtęoraz sprawujących tu posługę pastorów. Płytyumieszczone zostały w specjalnych ceglanychobramieniach – co świadczy, iż zachowanie tychważnych dla dziejów miejscowości zabytków sztukisepulkralnej było zabiegiem świadomym.Interesujące przykłady zabytkowej architekturyodnaleźć można również w niewielkich Czetowicachi Osiecznicy. W Czetowicach, miejscowości leżącejkilka kilometrów na pn.-zach. od Krosna Odrzańskiegokościół wzniesiono w XVI wieku. Świątynia tama plan prostokąta, zamkniętego od wschodutrójbocznie. W 1654 roku, według zapisu w księdzerachunkowej parafii, rozpoczęto budowę wieży,dostawionej do korpusu od strony zachodniej 22 .W swym pierwotnym kształcie świątynia stanowiłarealizację typowego wczesnonowożytnego rozwiązaniadla niewielkiego kościoła wiejskiego. Przykładtym cenniejszy, bowiem z częściowo zachowanymwyposażeniem. Na bliższą uwagę zasługuje renesansowyołtarz kamienny. W pobliskiej Osiecznicyoprócz XIX-wiecznego szachulcowego kościołaznajduje się również neoklasycystyczny pałacz częściowo zachowanym wystrojem wnętrza.Dzięki lokalnym inicjatywom i gronie zaangażowanychpasjonatów historii Krosna, miejscowezabytki odzyskują swój dawny blask. Wydaje się jednak,że bliższe i dalsze okolice Krosna to nadal terraincognita zarówno dla turystów, regionalistów, jaki dla badaczy dziejów i sztuki. Warto zatem poznaćwspomniane w tym artykule zabytki architekturyz autopsji. Dalszych badań wymagają dziejeposzczególnych miejscowości ziemi krośnieńskiejoraz ich dawnych mieszkańców. Ważną kwestią jestrównież popularyzacja wyników badań wśródobecnych mieszkańców Krosna i okolic.Kościół w podkrośnieńskim Łagowie (Kirche in Łagów beiKrossen)incognita bleibt, so für die Touristen, wie auch Regionalhistorikerund Geschichts- und Kunstforscher.Dabei lohnt es sich durchaus, die hier erwähntenBaudenkmäler persönlich zu besichtigen. Die Geschichteder einzelnen Orte im Krossener Land sowie diederen Einwohner bedürfen weiterer Forschungen.Wichtig wäre auch, mit den Ergebnissen dieserForschungen die heutigen Einwohner von Krossenund dessen Umgebung bekanntzumachen.Übersetzung vom Grzegorz Kowalski21 Tamże, s. 137.22 Za: Die Kunstdenkmäler der Provinz Brandenburg, Bd. VI,T. 6: Crossen..., s. 253.Kościół w Czetowicach (Kirche in Czetowice)KRAJOBRAZY LUBUSKIE95


VARIAMarcin SieńkoMyśleć jak komputer– o wpływie mediów elektronicznych na strategie poznawczeNiektóre technologie są w stanie totalnie przeobrazićrzeczywistość. Samochody i samoloty uczyniłyświat mniejszym, gdy w ciągu godziny możemyprzemierzyć setki kilometrów. <strong>Pismo</strong> sprawiło, że czasi przestrzeń przestały ograniczać możliwość komunikowaniasię z innymi ludźmi. Przykłady możnamnożyć. Czyż w upadku średniowiecznej potęgiKościoła katolickiego nie miał swojego udziałuwynalazek druku? Czyż rewolucja przemysłowa niezmiotła starych podziałów społecznych (wprowadzającna ich miejsce nowe)? Trzeba jednak pamiętać,że najistotniejsze zmiany technika wprowadzanie w naszym otoczeniu, lecz w nas samych.Kształtuje procesy rozumienia, myślenia i wyrażania,otwiera przed nami nowe przestrzenie dyskursui zarazem wyznacza zakres możliwych do odna-96


lezienia odpowiedzi. W niniejszym tekście pokażę to,jak nasz sposób myślenia zmienia się pod wpływemobcowania z technologiami cyfrowymi.Komputery wkroczyły w nasze życie, niosącbogactwo ułatwień i nowych możliwości. Są przytym wynalazkiem, który ma w sobie potencjał, byspowodować zmiany, z którymi równać może siętylko rewolucja pisma. Pewne cechy mediówcyfrowych sprawiają, że ich wpływ na nasze umysłyjest wyjątkowo potężny.Przede wszystkim należy podkreślić innowacyjnepodejście do przechowywania danych – wszystkieone zostają przetworzone formę cyfrową. Digitalizacjimożna poddać w równym stopniu tekst, obraz,dźwięk czy film. Tak powszechna cyfryzacja naszejkultury sprawia, że komputer staje się uniwersalnyminterfejsem, pośrednikiem pomiędzy człowiekiema światem kulturowym. Komputer okazał się medialnymodpowiednikiem klucza francuskiego – uniwersalnymśrodkiem komunikacji.Jednolita płaszczyzna cyfrowa pozwala przechowywaćniemal wszystkie wytwory kultury. Siećjuż teraz jest ogromną biblioteką plików tekstowychi multimedialnych. Pamięć staje się nam coraz mniejpotrzebna. W Platońskiej opowieści Tamuz oskarżałpismo o sprawienie, że wiedzę zaczniemy gromadzićna papierze zamiast w sobie. Co powiedziałby teraz,gdy komputeryzacja wzmocniła ten trend? Średniowiecznistudenci uczyli się na pamięć całych ksiąg.Druk obniżył ceny ksiąg i ostatecznie sprawił, żepamięć nie musiała być już tak obciążana, a i notatekstudenci musieli robić mniej – zawsze można byłosięgnąć do źródła. Studenci dwudziestego wieku jużnawet nie muszą czytać tekstów – wystarczy, żezrobią kserokopię albo znajdą w Internecieodpowiednie opracowanie. Biblioteki oraz sieciowebazy danych gromadzą wiedzę za nas.Rola komputerów nie ogranicza się jednakwyłącznie do pamiętania. Biorą też one czynny udziałw przetwarzaniu informacji. Coraz doskonalszewyszukiwarki, coraz sprawniejsze „boty” wyszukająpożądane przez nas treści i porządkują je w zadanysposób. Umiejętność przeprowadzenia kwerendybibliotecznej przestaje być niezbędna, skoro mocobliczeniowa komputerów gwarantuje nadludzkąszybkość i skuteczność poszukiwań. Komputeryprzechowują, pamiętają, udostępniają. A przy tymtowarzyszą nam w codziennych działaniach, w pracy,w komunikacji z innymi. Tak potężna i wszechobecnatechnologia musi nas kształtować. Nasz nieustannykontakt z komputerowym interfejsem sprawia, żedopasowujemy się do jego wymogów. Tworzymynarzędzie, które później przetwarza nas samych.Cyfrowe myślenieŻyjemy uwikłani w media komputerowe. Poprzeznie doświadczamy świata, poprzez nie obcujemyz kulturą i innymi ludźmi. A one powoli, krok pokroku, zmieniają nasz sposób myślenia. Nie wprowadzająspektakularnych, rewolucyjnych zmian.Przebudowują nasze umysły tak, jak woda drążyskałę. Jak pisał Marshall McLuhan, media sąprzedłużeniem naszych zmysłów, przez to stają sięnieomal częścią nas samych. A multimedialne ze swejnatury komputery nie dostarczają wyłącznie pożywkidla oczu. Prezentacja multimedialna może być,i często jest, wzbogacona efektami dźwiękowymi –przemawia to bezpośrednio do słuchowego systemureprezentacji. A przy tym komputery są interaktywne,co skłania nas do działań fizycznych (najczęściej przyużyciu myszki lub klawiatury), które pobudzająkinestetyczny system reprezentacji. Dzięki temukomputery stały się przedłużeniem naszego układunerwowego w znacznie większym stopniu niżjakiekolwiek wcześniejsze medium. To pozwala imnarzucać struktury i formy naszym myślom.Sekwencyjność i algorytmicznośćPod powierzchnią znanych nam narzędzi komputerowychkryją się programy – algorytmy działania,realizowane sekwencyjnie, krok po kroku. Trzeba tupodkreślić różnicę pomiędzy linearnością pismaa sekwencyjnością cyfrowych mediów. Tekst spisanybądź też wydrukowany na papierze prowadzi zwyklejedną tylko drogą. Czy to przewijając zwój, czyprzewracając kolejne stronice. poruszamy się w ściśleokreślonej kolejności – czytamy, jak kiedyś mawiano –od deski do deski. Ale „lektura” programu komputerowegonie jest tak jednokierunkowa. Możliwe sąskoki po całej strukturze, pomijanie pewnych fragmentówlub ich wielokrotne powtarzanie. Droga,którą wędrujemy, może być za każdym razem inna.Podobnie program rzadko narzuca nam kolejnośćwykonywanych działań. Prezentuje namdostępne opcje, które możemy wykorzystać wewłasnym porządku. Możemy mieć tu złudzenie wol-VARIA97


ności, należy jednak pamiętać, że choć zwiedzanastruktura jest duża, to jednak pozostaje ograniczona.Poruszamy się po Borgesowskim ogrodzie o rozwidlającychsię ścieżkach, którego struktura nie jest jednaknigdy zupełnie otwarta. I choć granic wyznaczonychprzez twórcę programu nie sposób przekroczyć, i takstopień swobody oferowanej odbiorcy jest tu dużowiększy niż w przypadku mediów tradycyjnych.Hipertekstualność i hipermedialnośćStopień swobody budowany przez sekwencyjnośćmediów cyfrowych został wzmocniony pojawieniemsię hipertekstualności. Marzeniem TedaNelsona, twórcy Xanadu – jednego z pierwszychsystemów hipertekstu, było odrzucenie tradycyjnegoporządku narracji, linearnych nawyków czytelnikówi pisarzy. Pragnął stworzyć taką strukturę tekstu,która dałaby czytelnikowi pełną swobodę. Zamiastsztywnej hierarchii rozdziałów i podrozdziałów,zamiast niezmiennej kolejności stronic książki, otrzymalibyśmypajęczynę wzajemnych powiązań, oferującąnieskończony labirynt znaczeń. Tak narodziłsię hipertekst, ulepiony z małych fragmentów (leksji)splecionych siecią hiperłączy.Najczęściej spotykaną formą hipertekstu jest siećWWW (która zdaniem Nelsona jest mocno kulawąrealizacją jego idei). Wędrując po stronach globalnejpajęczyny, tracimy świadomość granic tekstu czy jegopołożenia przestrzennego. Właściwie z każdegomiejsca możemy przejść do dowolnego innegomiejsca, ograniczeni tylko własnymi decyzjami.Naturalnie nasza kultura i tradycyjne teksty zawszebyły w pewnym stopniu hipertekstowe. Spis treści,indeks, cytat – to wszystko są środki wyrywające nasz linearnej struktury kodeksu. Jednak dopiero komputeryzacja,wraz z oddzieleniem bazy danych odwarstwy prezentacji, uczyniły hipertekst powszechnym.I dopiero wówczas zaczął on przeobrażać nasząmyśl.Fragmentaryczność/encyklopedycznośćHipertekstowość wnosząc nową, swobodniejsząstrukturę, spowodowała równocześnie rozdrobnienienaszej wiedzy. Leksje, będące podstawowymijednostkami hipertekstu, stanowią zwykle zamkniętą,samodzielną całość. Są przy tym raczej zwięzłe– z reguły optymalna jest taka ilość tekstu, któramieści się na jednym ekranie. Ludzie nie lubią czytaćz ekranu komputera długich tekstów. Znacznieczęściej tylko skanują ekran wzrokiem, poszukującinteresujących ich informacji. Gruntowne czytaniestaje się rzadkością.Takie koncentrowanie się na informacji wydajesię charakterystyczne dla myślenia cyfrowego. Tracąswe fundamentalne znaczenie narracje i logicznieuporządkowane łańcuchy myśli. Zamiast tego otrzymujemydrobne cząstki, które sami porządkujemyw procesie lektury. I rzeczywiście w Sieci łatwoznaleźć dowolną informację. Niestety dużo trudniejznaleźć wiedzę na temat powiązań pomiędzyposzczególnymi danymi. Może wydawać się to niecoparadoksalne, skoro hiperłącza są w stanie wskazaćtakich połączeń więcej niż linearny druk. Po prostuw oceanie możliwości gubią się ściśle wytyczone szlaki.Czas uprzywilejowanych narracji przemija. Nazywamto encyklopedycznością – Internet zastępuje klasyczneencyklopedie, tworząc ogromny zbiór danych. Jednaknie porządkuje ich. To zadanie pozostawiając odbiorcom.I dobrze to, i źle zarazem. Dobrze, bowiemwymusza aktywny udział w procesie przetwarzaniawiedzy. Odbiorca sam musi uporządkować treści,nadać im własny sens. Źle jednak, że nieprzygotowanyczytelnik może się zagubić w gąszczu informacjii nigdy nie dostrzeże istotnych połączeń.Popularność krzyżówek i teleturniejów, które takżetestują znajomość faktów i danych, a nie ichpowiązań, wydaje się kolejnym symptomem fragmentaryzacjiwiedzy.Wielowątkowość/multitaskingKomputer z łatwością radzi sobie z robieniemkilku rzeczy równocześnie. Pisząc niniejszy tekstw edytorze tekstu, równocześnie mam uruchomionąprzeglądarkę internetową, słucham muzyki, a w tledziała system operacyjny z mnóstwem podprogramów.Wszystko to działa równocześnie. Taką zdolnośćwykonywania kilku programów równocześniezwykło się nazywać wielowątkowością. Podobnąwielowątkowość możemy odnaleźć we własnychdziałaniach. Na przykład w mojej przeglądarce internetowejmam w tej chwili otworzonych pięć różnychstron internetowych. Gdy jedną czytam, inne sięwczytują. Można powiedzieć, że czytam – czy raczejprzeglądam – pięć stron równocześnie, w tymsamym czasie pisząc niniejszy artykuł. Oto przykład98


prostej wielowątkowości. Metafora wielowątkowościpozwala uchwycić kolejny charakterystyczny rysmyślenia cyfrowego. Jesteśmy nieustannie zalewaniinformacjami, których nie jesteśmy w stanie przyswoići przetworzyć. Dlatego też zaczynamy robićkilka rzeczy równocześnie, co pozwala sprawniejporuszać się w hiperprzestrzeni wiedzy encyklopedycznej.Dzięki wielowątkowości potrafimy szybciejznaleźć potrzebne informacje, odsiać przysłowioweziarno od plew. Zdecydowana większość stron internetowychnie jest wiarygodnym źródłem informacji.Wyszukiwarka zapytana o słowo kluczowe wskazujenam wiele stron, na których poszukiwana frazawystępuje, ale nadal nie potrafi ocenić sensownościtekstu. Dlatego też niezbędna jest umiejętnośćszybkiego odrzucenia niepożądanych odpowiedzi.Szybkie, równoczesne przejrzenie wielu stronpozwala szybko stwierdzić, nad którymi wartozatrzymać się na dłużej. Multitasking usprawniatakże obcowanie z hipertekstami. Pozwala namszybko ocenić kilka opcjonalnych ścieżek i zdecydowaćsię na tę, która wydaje się najodpowiedniejsza.Obcując z hipertekstową, fragmentarycznąwiedzą, uczymy się wielowątkowości, równocześniejednak tracimy zdolność do koncentracji na narracjach.Dzieciom Internetu coraz trudniej jest śledzićdłuższą opowieść – niezależnie do medium, w którymjest podawana. Śledzenie uporządkowanejnarracji książkowej wymaga od nich ogromnegowysiłku. Przystosowując się do mediów cyfrowych,gubią wcześniejsze uwarunkowania. I nie są tu jużw stanie pomóc nauczyciele języka polskiego, którymcoraz trudniej zmusić uczniów do przeczytaniadłuższej niż kilka stron lektury.PodsumowanieSekwencyjność komputerów przyzwyczaja nasdo śledzenia alternatywnych ścieżek, co wytwarzahipertekst wraz z jego fragmentaryczną encyklopedycznością.Wielowątkowość staje się naturalnąobroną na zalew cząstkowych informacji niepowiązanychw spójne ciągi logicznych wnioskowańczy narracji. Częsty kontakt z takim tekstemkształtuje nasze nawyki myślowe – obcowaniez nowymi mediami sprawia, że się do nich dopasowujemy.Coraz trudniej te zmiany ignorować, a roląfilozofa jest je śledzić. Zwłaszcza, że znajdujemy sięw szczęśliwej sytuacji. Zwykle trudno obserwowaćprzemiany, w których sami uczestniczymy – brakujenam dystansu. Tym razem jednak jest inaczej, znajdujemysię bowiem na granicy dwóch światów.Dzisiejsi badacze zostali wychowani w świecie druku,przeczytali mnóstwo książek, napisali własne, kształcilisię w akademickim środowisku – wszystko to sprawia,że przeniknięci są technologią pisma. Równocześniejednak wrastają w media elektroniczne – uczą się ichreguł, piszą na komputerze, czytają teksty z ekranu.Jest im bliżej do pisma niż kolejnym pokoleniom; jestmi bliżej do cyfrowości niż pokoleniom minionym.Stojąc rozdarci między pismem a cyfryzacją, na obiete sfery mogą patrzeć z boku. Ważne jest byśmy nieprzeoczyli właściwego momentu.Niniejszy artykuł ledwie sygnalizuje problem.Moim celem było zwrócenie uwagi na subtelne oddziaływaniatechnologii cyfrowych na nasz stylmyślenia. Takiej rewolucji nie spowodowały wcześniejżadne nowe media – ani radio, ani kino, ani telewizjanie miały okazji tak gruntownie przebudować naszejświadomości. Ale technologie cyfrowe są mediumuniwersalnym, swoistym metamedium które pośredniczyw naszych relacjach z pozostałymi mediami.Przez to ich obecność jest wyjątkowo znacząca i – jaksądzę – mogą się one okazać równie mocnymwpływem na nasze życie intelektualne jak pismo.Dziś liniowa logika tradycyjnego tekstu zastępowanajest otwartą i wielokierunkową strukturą hipertekstu.Jednolitość narracji tekstu znika pod naporem sekwencyjnościi wielowątkowości. Wielkie opowieściery druku są rozbijane na niezależne fragmenty, któreczekają w bazach danych na odpowiednie ustrukturyzowanie.I choć pismo wciąż pozostaje fundamentemnaszego systemu edukacji, wciąż służybudowania nauki, zmiany są nieubłagane. Warto ichwyczekiwać i uważnie je śledzić. Przecież niezależnieod używanych narzędzi, pragniemy po prostu rozumiećsiebie i świat.VARIA99


Ewa Maria SlaskaEwa Maria SlaskaMors porta vitaePolnische Gräber in BerlinTeil I. Berlin FriedhöfeMors porta vitaePolskie groby w BerlinieCzęść I. Berlińskie cmentarzeWIR e.V., der Verein zur Förderung der Deutsch-Polnischen Literatur, bereitet gerade eine zweisprachigeVeröffentlichung unter dem Titel Morsporta vitae (Der Tod ist des Lebens Tor) vor, die polnischeGräber in Berlin präsentieren wird.Das Thema wurde nie völlig bearbeitet, es werdenlediglich ab und zu einige Infos in polnischerPresse in Berlin besprochen, meistens zuAllerheiligen, der in der polnischen Kultur eine besondereStellung innehat.Im Allgemeinen ist das Unwissen auf geradezuerschreckende Weise verbreitet, und die falschenAngaben, die man z.B. in Wikipedia findet, werden,auch seitens der offiziellen Institutionen, so langewiederholt, bis sie zu Fakten werden. Beispiel dafürist die kleine Notiz die Gräber der polnischenSoldaten aus dem polnischen Wikipedia-Text überBerlin betreffend. Darin liest man: „Im VolksparkFriedrichshain in der Gegend der Virchowstraße undWerneuchener Straße befindet sich ein Friedhof derpolnischen Soldaten, die im Kampf um Berlin 1945gefallen sind.”Nun, daran stimmt überhaupt nichts! Es gibtkeine solchen Gräber in Berlin, was kaum jemand zurKenntnis nimmt.Dagegen gibt es aber in Berlin tatsächlich einpaar Gräber der berühmten polnischen Söhne undTöchter dieser Stadt, sowie unzählige Grabstättender völlig Unbekannten, die man aber kaum zurPolsko-Niemieckie Towarzystwo Literackie WIRprzygotowuje obecnie dwujęzyczną publikację zatytułowanąMors porta vitae (śmierć bramą życia),prezentującą polskie groby w Berlinie. Temat tennigdy jeszcze nie został w pełni opracowany, odczasu do czasu pojawiają się jedynie wyrywkowe,Brama śmierci. Cmentarz koło Hallesches Tor – grób JuliusaWorpitzky’ego (1835-1895), profesora w najstarszym gimnazjumberlińskim (Friedrichswerdersches Gymnasium, założonew r. 1681), edikula z czerwonego granitu z rzeźbą z białegomarmuru – autor Julius Moser.Todestor. Friedhof am Halleschen Tor – Grab von JuliusWorpitzky (1835-1895), Professor am ältesten GymnasiumBerlins (Friedrichswerdersches Gymnasium, gegründet 1681),Ädikula – roter Granit, Skulptur – weißer Marmor von JuliusMoser.100


Kenntnis nimmt. Zur Entschuldigung derer, die vielleichtvergeblich versuchten, etwas darüber zuerfahren, muss man sagen, dass die NekropolenBerlins eine sehr komplizierte und eigentlichundurchsichtige Landschaft bilden. In Berlin gibt es224 Friedhöfe, von denen manche schon geschlossensind, zum größten Teil aber weiterhin benutztwerden, darunter 79, die unter Denkmalschutz stehen.Zum Vergleich: In Warszawa gibt es 22 Friedhöfe.Die Berliner Friedhöfe befinden sich sowohl imZentrum der Stadt als auch in sehr weit außerhalbgelegenen Stadtteilen. Und sie sind manchmal riesiggroß, umfassen insgesamt 1176 Hektar. Dieses komplizierteBild verdankt Berlin seiner ebenfalls kompliziertenGeschichte. Seit dem 13. Jh., als die Stadtdas erste Mal urkundlich erwähnt wurde, bestand dieHauptstadt der Mark Brandenburg eigentlich auszwei Städten, gelegen an den beiden Ufern der Spree- Berlin und Cölln. Das große Berlin, die Stadt, die derähnelt, die wir heute kennen, entstand erst 1920. Sieumfasste 94 Verwaltungseinheiten, Städte, Städtchenund Dörfer, von denen jede mindestens einen,meistens aber mehrere Friedhöfe besaß, einenüberkonfessionellen, staatlichen, und ein bis fünfreligiöse – evangelisch in verschiedenen Glaubensrichtungen,katholisch, in einigen Fällen – jüdisch,und gar, schon damals, türkisch oder russisch-orthodox.Es gab Ortschaften, wo sich darüber hinausauch noch spezielle Formen der Grablegung feststellenlassen, Garnisonfriedhöfe, oder nationalreligiöse,z.B. Französisch-hugenottisch oder Tschechisch.Auf dem Gebiet Groß-Berlins befanden sichauch zwei Friedhöfe für Namenslose – Selbstmörderund Unbekannte. Manchmal gab es auch temporäreFriedhöfe für die an der Pest gestorbenen oder fürOpfer der Kriege. Das heutige Gesetz sieht es vor,dass Kriegsopfer ein Recht auf ungestörte Todesruhehaben, dh. deren Gräber werden weder geebnetnoch von anderen ersetzt. Der Unterhalt dieserGräber obliegt den Gemeinden und die Nachkommensind zu keinen Gebühren verpflichtet.Während des 2. Weltkriegs sind in Berlin 120.000Personen gestorben, ermordet oder gefallen.Meistens liegen sie immer noch auf den FriedhöfenBerlins.Mittelalterliche Friedhöfe befanden sich entwederdirekt an den Kirchen oder sind auf denGemeindewiesen eingerichtet, die in mannigfaltigerWeise benutzt wurden, als Köppen und Weiden oderWejście na cmentarz św. Jadwigi, główny cmentarz katolickiBerlina. Tu znajdował się m.in. grobowiec rodziny Raczyńskich,zniszczony podczas budowy Muru Berlińskiego w latach 60.XX wieku.Eingang zum Friedhof St. Hedwig, Hauptfriedhof der katholischenGemeinde Berlins. Hier befand sich u.a. Grabstätte derFamilie Raczynski, vernichtet bei dem Ausbau der BerlinerMauer in den 60ern des 20. Jhs.traktowane okazjonalnie, informacje w prasie polonijnej.Ogólnie jednak niewiedza na temat polskichgrobów w Berlinie jest zastraszająca, a w epoce internetufałszywe informacje, powtarzane z uporemmaniaka, stają się faktem dokonanym. Najlepszymprzykładem może być dezinformacja na tematgrobów polskich żołnierzy w Berlinie, którą przekazująnawet instytucje państwowe, powtarzajączdanie umieszczone w polskiej Wikipedii: „W parkuVolkspark Friedrichshain w Berlinie w rejonieVirchowstraße i Werneuchener Straße znajduje sięcmentarz polskich żołnierzy poległych w 1945 r. podczasoperacji berlińskiej”.Otóż jest to nieprawda, grobów takich w Berliniew ogóle nie ma, czego, jak dotąd, niemal nikt niezauważył!Są natomiast groby kilku sławnych, kilkunastuznanych i kilkudziesięciu tysięcy nieznanych Polaków,ale i ich nikt nie zauważył. Na „usprawiedliwienie”wszystkich, którzy nie poradzili sobie z problememszukania grobów Polaków, trzeba powiedzieć, żespecyfika krajobrazu cmentarnego miasta nieułatwia zadania poszukiwaczowi. W Berlinie istnieje224 czynnych i nieczynnych cmentarzy, w tym79 uznanych za zabytek sztuki ogrodniczej. Dlaporównania – w Warszawie są 22 cmentarze.Cmentarze berlińskie znajdują się zarówno w samymcentrum, jak w odległych dzielnicach i są ogromne –VARIA101


Na każde 10 grobów, będzie co najmniej jeden, którego właściciel nosi polskie nazwisko.Unter zehn Gräbern findet man mindestens eins, dessen Grabplatte den polnischen Namen trägt.als Marktplätze. Man pachtete sie an dieHandwerker und somit wurden da Leinen gedreht,Wäsche geweißt oder Bier geschenkt. Oft waren esjedoch unheimliche, leere Ödnisse und es darf nichtwundern, dass man glaubte, hier spukt es. Sicher ist,dass überfüllte Stadtfriedhöfe Quellen vielerKrankheiten waren. Erst mit Martin Luther ist dieIdee „eines würdigen Ruheplatzes nach dem Tode”entstanden. Aber auch dann wurden die Friedhöfeweiterhin wirtschaftlich benutzt. Im 17. Jh. wuchsenauf den Berliner Nekropolen, die den protestantischenFranzosen (Hugenotten) gehörten, Maulbeerbäume,notwendig zur Herstellung von Seide. Mit derAufklärung kam auch die Idee eines sorgfältiggeplanten Todesackers, mit Wegen und Quartalen,wo auch die hygienischen Maßnahmen geachtetwurden. Und erst Anfang des 19. Jh. sind erste kommunaleFriedhöfe entstanden, die keiner Glaubensrichtunggehörten.In den Jahren 1870 – 1915 hat sich Berlin völliggeändert. Aus dem mittelalterlichen Handelsort undder Renaissance-Baroque Residenzstadt, ist zumEnde des 19. Jh. eine sich rasant entwickelndeIndustriestadt entstanden. 1877 überschritt dieEinwohnerzahl Berlins die Millionen-Marke. 1900wohnten bereits dort 2,5 Millionen und nur zweiJahre später – schon über 3 Millionen. Es beeinflussteauch die Struktur der städtischen Begräbnisse.Einerseits sind kolossale Friedhöfe entstanden, dieimstande waren, mehreren hundert TausendenGestorbener einen würdigen Begräbnisplatz zubieten, andererseits sind für die gehobenenzajmują łącznie 1176 hektarów. Ten skomplikowanykrajobraz cmentarny zawdzięcza Berlin swej historii.Od XIII wieku, kiedy to Berlin został po raz pierwszywymieniony, stolicę Marchii Brandenburskiej tworzyływłaściwie dwa miasta położone na przeciwległychbrzegach Szprewy – Berlin i Cölln, natomiastdopiero w roku 1920 powstało miasto, które w ogólnymzarysie przypomina dzisiejszy Berlin, tzw. WielkiBerlin. W jego skład weszły 94 jednostki administracyjne,miasta, miasteczka i wioski, z których każdaposiadała po kilka nawet cmentarzy, jeden państwowy,bezwyznaniowy, i kilka religijnych – najczęściejewangelicki i katolicki, ewentualnie także żydowski,a nawet muzułmański czy prawosławny. W niektórychmiastach czy miasteczkach znajdowały sięrównież cmentarze narodowościowe, np. francuskie,garnizonowe i, często, osobne, używane tylko przejściowo,dla ofiar wojny. Zgodnie z obowiązującymprawem, ofiary wojny mają prawo do niezakłóconegopochówku, a ich utrzymanie jest wolne odopłat. Wskutek II wojny światowej w Berlinie umarłolub zginęło 120 tysięcy osób i większość z nich nadalleży na berlińskich cmentarzach. Wiele miast miałoteż odrębne miejsca pochówku dla ofiar zarazy.W skład Wielkiego Berlina weszły też dwa cmentarzedla bezimiennych, ubogich, bezdomnych i samobójców.Cmentarze średniowieczne znajdowały się albow pobliżu kościołów, albo na łąkach miejskich, gdziejednocześnie organizowano odpusty, święta państwowei religijne. Użytkowano ich też jako pastwiska czyplace targowe. Na cmentarzach tkacze bielili płótno,powroźnicy kręcili sznury, a szynkarze prowadzili102


Schichten elegante und vom Massen abgeschirmteRuhestätten angelegt worden, etwa Park- oderWaldfriedhöfe.In derart komplizierter und vielfältiger Landschaftwird der Suchende, der den polnischen Spurennachspürt, auf die Suche gehen müssen. DieAufgabe ist schwierig, weil es... so viele sind. Mankann über die Friedhöfe gehen und Tausende aberTausende polnische Namen feststellen. In den TeilenBerlins wo im 19. Jh. die Polen wohnten, wird derAnteil der polnischen Namen gar 30 % erreichen,aber sie sind auch woanders, praktisch überall, undsogar auf dem kleinsten und entfernt gelegenenFriedhof stellt man fest, dass unter zehn beliebigenGräbern mindestens eines „polnisch” ist.Es bedeutet, dass irgendwann in irgendeiner weitentfernten Zeit der Urahn der Familie aus Polengekommen ist, oder genauer gesagt, aus den polnischenTeilen des preußischen Staats – aus Pommern,Schlesien, Großpolen, Ermland, Masuren. Er könntebei dieser Lebenswanderung sein Polentum pflegenoder es so zu sagen ablegen. Dies könnte gar schonvor der Auswanderung der Fall gewesen sein. Dergrößte Teil dieser Familien, die bis heute die polnischenNamen tragen, ist jetzt schon längstdeutsch. Manchmal ist ihnen noch klar, dass esirgendwann in dem Familienstammbuch einenpolnischen Großvater gab, meistens wissen sie auchdas nicht mehr.In dieser Zeit wurden die polnischen Namenumgehend „eingedeutscht“. Es verschwanden dietypischen polnischen Buchstaben 1 und die polnischenNamen mit den Endungen –ski und – cki übernahmendie für die deutsche Zunge einfachere Form–sky und –cky. In polnischer Sprache treten dieseNamen in zwei geschlechtsspezifischen Formen: Mitder Endung -i für männliche Namen und mit -a fürweibliche. Im Zuge der „Germanisierung” übernehmensie einheitlich die männliche Form.1 Aber Achtung, auch diese Regeln können irreführend sein.Die Autorin dieses Texts heißt Ewa Maria Slaska und jederwird behaupten, dass Slaska eine germanisierte Form desNamens Śląska wäre; es ist aber nicht so. Die zweifellos polnischeund in Polen lebende Familie Slaski benutzt diese Formdes Familiennamens seit dem 17. Jh.! Die in meinem Falleinzige Information, dass ich mich nicht germanisierte, wärenur die Schreibweise meines ersten Vornamens – Ewa mit w;auf Deutsch wäre es Eva mit v. Solche Nuancen fallen denwenigsten auf!Wnuczka rodziny Lemańczyk nie mówi już po polsku, alepamięta, że babcia jeszcze mówiła, a mama uczyła się religiipo polsku.Die Enkelin der Familie Lemanczyk (poln. Lemańczyk) sprichtkein Polnisch mehr; sie erinnert sich sehr gut daran, dass ihreGroßmutter fließend Polnisch sprach und Mama denReligionsunterricht auf Polnisch nahm.wyszynk. Często były to jednak po prostu terenyopustoszałe i nic dziwnego, że wierzono, iż na tychpustkowiach straszy. Z całą pewnością przepełnionecmentarze miejskie były źródłem licznych zaraz.Dopiero reformacja wprowadziła zasadę „godnegopochówku”, co jednak nadal łączyło się z gospodarczymwykorzystaniem terenów cmentarnych.W XVII wieku na berlińskich nekropolach należącychdo francuskich protestantów, hugonotów, hodowanomorwę, potrzebną do produkcji jedwabiu.Planowanie cmentarzy z podziałem na kwartałyi dbałość o higieniczną stronę pochówku pojawiły siędopiero w epoce oświecenia. A dopiero w początkuXIX wieku założono pierwsze cmentarze bezwyznaniowe,na których chowano również osoby zmarłew nędzy czy korzystające ze wsparcia finansowegomiasta. W latach 1870-1915 Berlin całkowicie zmieniłcharakter. Nie była to już średniowieczna osadahandlowa ani renesansowo-barokowa rezydencja,lecz rozwijające się w przyspieszonym tempie miastoprzemysłowe. W roku 1877 Berlin przekroczył liczbęmiliona mieszkańców, w roku 1900 było ich już2,5 miliona, w dwa lata później – ponad 3 miliony.Wpłynęło to również na infrastrukturę pochówkówmiejskich. Z jednej strony stworzono wielkie cmentarzekomunalne, zdolne przyjąć setki tysięcyzmarłych, z drugiej – dla zamożnych pojawiły siępierwsze cmentarze parkowe i leśne.VARIA103


Alois Barwiński pochodził z polskiej rodziny, jego żona,z domu Mielke była zapewne Niemką, o czym świadczy teżniemiecka pisownia imienia Marta. Również imię Alois jest jużpisane po niemiecku, a typowo polskie nazwisko Barwiński mazniemczoną pisownię: końcówka –y dla kobiet i mężczyzn,zamiast męskiego –i lub żeńskiego –a.Alois Barwinsky (poln. Barwiński) stammte vermutlich aus einerpolnischen Familie, seine Ehefrau, geb. Mielke war Deutsch; ihrName Martha wird auch deutsch geschrieben (auf poln. wärees Marta). Der Name Alois ist auch schon auf deutsche Weisegeschrieben (auf poln. Alojzy); der typisch polnischeFamilienname Barwiński ist auch schon „eingedeutscht”:Endung –y für beide Geschlechter, statt mänlichen -i undweiblichen –a.W takim więc skomplikowanym i bogatym krajobrazieprzychodzi osobom zainteresowanym polskimipamiątkami szukać grobów osób związanych z Polską,jej kulturą i językiem. Zadanie jest trudne, bo nie dasię tak po prostu przejść po cmentarzach i wynotowaćnazwisk. Mijałoby się to z celem i jest niewykonalne.Niewykonalne, bo takich grobów o polskichnazwiskach jest po prostu za dużo. Na cmentarzachw tych częściach miasta, gdzie kiedyś chętnie osiedlalisię Polacy, polskich nazwisk jest nawet do 30%,ale wszędzie, na każdym cmentarzu, nawet najmniejszymi najbardziej odległym, na każde 10 grobów,będzie co najmniej jeden, którego właścicielnosi polskie nazwisko. Oznacza to, że kiedyś,w jakiejś odległej przeszłości, przodek rodu przywędrowałz Polski, a ściślej rzecz biorąc, najpewniejz polskich dzielnic państwa pruskiego – Pomorza,Śląska, Wielkopolski, Warmii, Mazur. Mógł w tejwędrówce zachować swą polskość, mógł jej zaniechać.Ale odejście od polskości mogło się odbyć jużwcześniej, zanim doszło do wyjazdu do Berlina.Większość tych zmarłych o polskich nazwiskach tojuż od kilku pokoleń „rodowici” Niemcy, którzy byćmoże nic nie wiedzą o polskich korzeniach rodziny.Przy klasyfikacji grobów o polskich nazwiskachpomocne przydają się następujące reguły: jeśliJednak zdarzają się groby ewidentnie polskie, w których cały napis jest sformułowany po polsku.Es gibt aber auch Gräber, auf denen der ganze Text auf Polnisch geschrieben wurde.Tu spoczywa Julia z Zapletiałów de Bereźnickazmarła w wieku życia lat 24w dniu 30. Maja 1856Hier ruht Julia geb. Zapletiało de Bereźnickagestorben im Lebensalter von 24am Tage 30. Mai 1856Żona czuła, dobra matka przyjaciółka szczeraPamiątka iey zostanie każdemuże ią znał droga y miłaZärtliche Ehefrau, gute Mutterredliche Freundin Jedem, der sie kanntewird die Erinnerung an sie teuer und angenehm bleiben104


Jeśli w napisie grobowym wciąż używa się typowych polskich liter jak ś, ć, ń, ą itp., to mamy na pewno do czynienia z rodzinąkultywującą swoją polskość (oba groby z Cmentarza Żydowskiego Weissensee).Befinden sich in den Namen immer noch typisch polnische Buchstaben ó, ś, ć, ń, ą usw., können wir sicher sein, dass es eine Familiewar, in der das Polnische gepflegt wurde (beide Gräber am Jüdischen Friedhof Weissensee).Es gibt aber auch Gräber, auf denen der ganzeText auf Polnisch geschrieben wurde.Hinter jedem derartigen Grab versteckt sich einefaszinierende GeschichteManfred Zänker war ein Deutscher aus polnischerFamilie. Einberufen in die Wehrmacht, 1944desertierte er und flüchtete zu den polnischenUntergrundskämpfern (Partisanen), wahrscheinlichzur sog. AK (Armia Krajowa, Landesarmee), die vonden Sowjets genauso verfolgt wurde wie von denNazi-Deutschen. Nach dem Krieg wurde Zänker vomsowjetischen NKWD (Staatssicherheit) inhaftiertund verbrachte in Gefängnissen mehr als zehn Jahrebis er nach dem Stalins Tod entlassen wurde. Danachlebte er in Berlin und war als Übersetzer aus demPolnischen und Russischen für das deutscheInnenministerium tätig. War u.a. der Übersetzer beiWilly Brandts berühmten Besuch in Polen in den 70erJahren. Der polnische Staatspräsident AleksanderKwaśniewski verlieh Manfred Zänker dasVerdienstkreuz.Kommen wir jetzt zurück zu dem schon obenerwähnten Thema der polnischen Soldaten in Berlin,die am Kampf um Berlin beteiligt waren. „An denKämpfen um Berlin nahmen 170 000 polnischeSoldaten teil, 12 000 von ihnen kämpften in derInnenstadt. Als am 16. April mit dem Sturm auf dieSeelower Höhen die Endoffensive der Roten Armeebegann waren zwei polnische Armeen beteiligt: dieErste Polnische Armee mit der Ersten BelorussischenArmee unter Marschall Schukow; die Zweitenazwisko pojawia się w formie zniemczonej i jeślipolskim nazwiskom towarzyszą niemieckie (i pisanew niemieckiej formie) imiona, to można z dużymprawdopodobieństwem twierdzić, że rodzina jest jużw pełni niemiecka 1 .Jednak zdarzają się groby ewidentnie polskie,w których cały napis jest sformułowany popolsku.Ale także, jeśli rodzina zachowuje zmiennąkońcówkę nazwisk –ska i –cka, a przede wszystkimjeśli używa typowych polskich liter jak ś, ć, ń, ą itp., tomamy na pewno do czynienia z rodziną kultywującąswoją polskość. Tak można w Berlinie znaleźćnazwiska Szamatólska czy Domańska.Niekiedy na grobie pojawi się jeszcze polski napislub dodatkowa informacja, co też potrafi zaskoczyć,bo może się okazać, że ktoś, kto miał typoweniemieckie nazwisko, jest jednak Polakiem, jakwspomniany już Aleksander Brückner.Za każdym takim grobem kryje się osobnapasjonująca historia, którą nie zawsze udaje sięprześledzić. W jednym przypadku się udało.1 Ale uwaga: i ta reguła może się okazać myląca. Autorka tegotekstu nazywa się Ewa Maria Slaska i każdy w sposób naturalnyuznaje, że Slaska to zgermanizowana forma Śląskiej,a tymczasem bezwzględnie polska i mieszkająca w Polscerodzina Slaskich używa tego nazwiska w tej właśnie formieod XVII wieku! W moim wypadku jedyną wskazówkąpolskości byłoby używanie imienia Ewa pisanego przez w, bow wersji niemieckiej pisze się je przez v (Eva), ale stwierdziłam,że nikt na to nie zwraca uwagi.VARIA105


Za każdym takim grobem kryje się osobna pasjonująca historia...– grób Manfreda Zänkera na starym cmentarzu św.Mateusza na Schönebergu.Hinter jedem derartigen Grab versteckt sich eine faszinierendeGeschichte – Grab von Manfred Zänker auf dem Alten St.Matthäus Kirchhof in Schöneberg.Polnische Armee war Bestandteil der ErstenUkrainischen Front unter Marschall Konew. Am 22.April erreichten sie den Hohenzollernkanal. Als sicham 24. April der Ring um Berlin schloss, kämpftenpolnische Truppen bei Kremmen, Tietzen,Oranienburg, Birkenwerder, Oranienburg und Nauen.Die Erste Polnische Armee mit der Ersten Division„Tadeusz Kosciuszko”, der Zweiten Haubitzenbrigade,dem Sechsten unabhängigen motorisiertenPonton-Bataillon sowie der Ersten unabhängigenMörserbrigade wurde in die letzte Kampfphase umBerlin einbezogen. Polnische Truppen kämpften vorallem in Charlottenburg, Moabit und Tiergarten.Besonders viele Opfer forderten die Kämpfe am 1.Mai um die Charlottenburger Chaussee (die heutigeStraße des 17. Juni), die Technische Hochschule undden S-Bahnhof Tiergarten. Unmittelbar am Karl-August-Platz entstand ein Friedhof mit gefallenenManfred Zänker był Niemcem z polskiej rodziny,w roku 1944 zdezerterował z Wehrmachtu i uciekłdo polskich partyzantów, prawdopodobnie do AK,bo po wojnie został aresztowany przez sowieckieNKWD i zwolniony z więzienia dopiero po śmieciStalina. Mieszkał w Berlinie, pracował jako tłumaczz rosyjskiego i polskiego dla niemieckiego MinisterstwaSpraw Wewnętrznych. Między innymi byłtłumaczem Willy Brandta w latach 70. Został przezprezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego odznaczonyKrzyżem Zasługi.I wreszcie temat, który zawsze wydawał się„najłatwiejszy”, ale, jak już wspomniałam na wstępie,wcale taki nie był, to znaczy groby żołnierzy polskich,którzy brali udział w Bitwie o Berlin. W walkacho Berlin brało udział 170 tysięcy polskich żołnierzy,z tego 12 tysięcy w centrum miasta. Kiedy 16 kwietniarozpoczęła się na wzgórzach w okolicy Seelowkońcowa ofensywa Armii Czerwonej, brały w niejudział dwie armie polskie: Pierwsza Armia Polskaw ramach Pierwszego Białoruskiego Frontu poddowództwem marszałka Żukowa oraz Druga ArmiaPolska jako część składowa Pierwszego UkraińskiegoFrontu pod dowództwem marszałka Koniewa.22 kwietnia zamknął się pierścień wokół Berlina,żołnierze polscy walczyli koło Kremmen, Tietzen,Oranienburg, Birkenwerder i Nauen. Pierwsza ArmiaPolska z pierwszą Dywizją im. Tadeusza Kościuszki,drugą brygadą haubic, szóstym samodzielnymzmotoryzowanym batalionen pontonowym orazpierwszą samodzielną brygadą moździerzy zostaławprowadzona do akcji w ostatniej fazie walko Berlin. Polskie oddziały walczyły przede wszystkimw dzielnicach Charlottenburg, Moabit i Tiergarten.Szczególnie dużo ofiar pochłonęły walki 1 majao Charlottenburger Chausee (obecnie Straße des 17.Juni), Wyższą Szkołę Techniczną i stację kolejkimiejskiej w Tiergarten. W pobliżu Karl-August-Platzpowstał cmentarz dla poległych polskich żołnierzy.Później ich zwłoki przeniesiono do miejscowościSiekierki na ziemi lubuskiej, polegli w walkach wokółBerlina pochowani zostali natomiast w Zgorzelcu.I tak to wygląda. Nie ma grobów polskichżołnierzy w Berlinie. Ten tekst, fragment artykułuz katalogu wystawy „Wach auf mein Herz unddenke!” – Zur Geschichte der Beziehungen zwischenSchlesien und Berlin-Brandenburg / „Przebudź się,serce moje, i pomyśl” – Przyczynek do historii stosunkówmiędzy Śląskiem a Berlinem-Brandenburgią,106


War Cemetery na Heerstrasse, miejsce pochówku żołnierzyarmii sprzymierzonych, którzy polegli w Niemczech. Tablicaprzy wejściu podaje, że znajdują się tu groby pięciu polskichlotników, ale naprawdę są tu tylko dwa polskie groby.War Cemetery in der Heerstrasse, hier ruhen die Soldaten derAllierten, die in Deutschland gefallen sind. Laut der Tafel amFriedhofseingang sollen hier fünf polnische Luftwaffen-Pilotenbegraben liegen; tatsächlich befinden sich hier nur zwei polnischeGräber. Keiner von ihnen war an der Schlacht um Berlinbeteiligt!Językoznawca Aleksander Brückner, jeden z najsłynniejszychPolaków mieszkających w Berlinie, pochodził ze spolszczonejrodziny niemieckiej, nosił niemieckie nazwisko, a jego grób ma –ufundowaną przez Polską Akademię Nauk – dwujęzyczną płytę– grób na cmentarzu Tempelhofer Parkfriedhof.Der Sprachwissenschaftler Aleksander Brückner, einer derberühmtesten Polen, die in Berlin lebten, dozierte über 40 JahreLinguistik an der Humboldt-Universität; er entstammte einerdeutschen aber schon durchaus polonisierten Familie, die jedochweiterhin ihren Namen auf Deutsch geschrieben hat; an seinemGrab im Tempelhofer Parkfriedhof befindet sich eine zweisprachigeGrabplatte, gesponsort durch die Polnische Akademieder Wissenschaften.polnischen Soldaten.“ Ihre Leichen wurden später ineinen Friedhof bei der polnischen Ortschaft Siekierki(Leubuser Land) umgebettet; diejenigen die an denKämpfen um Berlin teilnahmen und gefallen sind,liegen jetzt im polnischen Zgorzelec.So ist es. Es gibt keine Gräber polnischer Soldatenin Berlin! Den obigen Text, ein Auszug aus demKatalog der Ausstellung “Wach auf mein Herz unddenke!” - Zur Geschichte der Beziehungen zwischenSchlesien und Berlin-Brandenburg, kann man auchim Internet finden, und zwar in beiden Sprachen.Allerdings gibt es die Information, wo sich jetzt dieLeichen der polnischen Soldaten befinden, nur aufPolnisch! Weshalb auch immer! So oder so, die Polen,die die Legende von polnischen Soldatengräbern sogern weiter erzählen, können, wenn sie wollen, dieseInformation im Netz finden. Nun ist heutzutageWikipedia (genauso wie google) ein unbestreitbarerHerrscher unseres Wissens und nichs gilt alsbewiesen, solange es von Wikipedia nicht bestätigtwird. Zum Wikipedia Text greift auch Henryk Nazarczuk,der 2004 für den Bund der Polen inDeutschland eine Liste der polnischen Gräber inDeutschland gefertigt hat. „Bestens sieht es in Berlinaus“, schreibt Nazarczuk. „Mehrere Gedenkstättenund Friedhöfe, alles in bester Ordnung und dokuteżmożna znaleźć w internecie, ale Wikipedia(podobnie jak google) zawładnęła naszymi umysłamibez reszty i żadna informacja nie jest ważna,jeśli nie pojawi się w Wikipedii. I najwyraźniej na tymźródle opiera się tekst Henryka Nazarczuka, którysporządził dla potrzeb Związku Polaków w Niemczechlistę polskich grobów w Niemczech: „Najlepiejwygląda na tym tle oczywiście Berlin. Kilkadziesiątmiejsc pamięci i cmentarzy, prawie wszystko uporządkowanei udokumentowane. Każda dzielnicaposiada takie miejsca i prawie na każdym cmentarzugroby Polaków. Żołnierze armii walczących nazachodzie (lotnicy polscy zestrzeleni nad Berlinem),jeńcy wojenni zmarli w stalagu III D, żołnierze dwócharmii Ludowego Wojska Polskiego, więźniowie KZ,robotnicy przymusowi. Organizacje polonijne w Berlinienie mają kłopotu z wyborem miejsca na uroczystościokolicznościowe” (tekst z 2004 roku– http://www.polonia.org/rokpolskigroby.htm).Pod jednym względem można się zgodzić,w Berlinie jest dość miejsc pamięci, gdzie w sytuacjach„okolicznościowych” można złożyć wieńce.Najwięcej, jeśli bodaj nie wszystkie, jest ich w byłymVARIA107


mentiert. In jedem Stadtteil gibt es solche Plätze undauf fast jedem Friedhof gibt es die polnischen Gräber.Soldaten der Armeen die im Westen kämpften(polnische Piloten erschossen über Berlin),Kriegsgefangene gestorben im Stalag III D, Soldatender zwei Heere der Polnischen Volksarmee,KZ-Insassen, Zwangsarbeiter. Die polnischenVereine in Berlin mögen wohl keine Schwierigkeitenhaben bei der Wahl des Ortes, wo sie ihrepatriotischen Festlichkeiten feiern wollen.”(http://www.polonia.org/rokpolskigroby.htm).Mit einer Behauptung dieses Textes kann manallerdings völlig übereinstimmen: Tatsächlich gibt esin Berlin genug Plätze, wo man bei bestimmten patriotischenoder religiösen Anlässen die Kränze niederlegenkann. Viele von ihnen, wenn nicht alle, findetman in Berlin Ost.Miejsca pamięci w Berlinie. Pomnik Żołnierza Polskiegow Volkspark Friedrichshain („Denkmal des polnischenSoldaten”) z napisem „Za naszą i waszą wolność – für eure undunsere Freiheit".Na zdjęciu obok – pomnik więźniów obozów koncentracyjnychna Cmentarzu Centralnym na Lichtenbergu. Poniżej – jeden zpomników ku czci ofiar wojny na Cmentarzu Marzahn.Berlinie Wschodnim. W r. 1972 w parku VolksparkFriedrichshain wzniesiono pomnik „Denkmal des polnischenSoldaten” projektu polsko-niemieckiegokolektywu artystów (Zofia Wolska, Tadeusz Ladziana,Arnd Wittig i Günther Merkel). Na pomnikuumieszczono napis „Za naszą i waszą wolność – füreure und unsere Freiheit”. Na Cmentarzu Centralnym,tam gdzie znajduje się też grób RóżyLuxemburg, wydzielono część, na której pochowanizostali zmarli po wojnie więźniowie obozów koncentracyjnych,a na cmentarzu w Marzahn znajduje sięco najmniej 20 różnego rodzaju pomników upamiętniającychofiary wojny.W byłym Berlinie Zachodnim jedynym takimmiejscem jest War Cemetry na Heerstrasse, gdzieznajdują się groby dwóch polskich lotników (choćźródła podają, że jest ich pięć). Ale i to nie są grobyuczestników Bitwy o Berlin. Polscy oficerowie byliczęścią armii brytyjskiej i wprawdzie zostalipochowani w Berlinie, ale brali udział w walkachw Niemczech.Gedenkstätten in Berlin. 1972 wurde im Ostberlin ein „Denkmaldes polnischen Soldaten” im Volkspark Friedrichshain errichtet,das von einem „Autorenkollektiv“ (Künstler aus der VRP und derDDR) entworfen wurde: Zofia Wolska, Tadeusz Ladzian, ArndWittig und Günther Merkel. Neben dem Denkmal befindet sicheine riesig große Inschrift: "Za naszą i waszą wolność – für eureund unsere Freiheit".Auf dem Foto nebenan – Gedenkplatte für die Insassen derdeutschen Konzentrationslager auf dem Zentralen Friedhof inLichtenberg. Darunter – eine der 20 Gedenkstätten für dieOpfer des Krieges auf dem Parkfriedhof Marzahn.108


Michael KurzwellyMichael KurzwellyDie SłubfurterMediathekMediatekaSłubfurckaDie Authentizität des FiktivenDer deutsche Philosoph Helmut Plessner bezeichneteden Menschen als „von Natur aus künstlich“.Plessner zufolge findet sich der Mensch selbst nichtvor und verfügt nicht über eine naturhafte Identität.Vielmehr behält er stets Abständigkeit zu sich, ausder heraus er sich selbst erst erschafft. Demnach istder Mensch eine Art „animal fictionale“.(Zitat aus einem Artikel von Karen van den Berg, mit demUntertitel: „Über die unmögliche Notwendigkeit, Identität zumanagen“)Identität ist demnach ein ständig erneuerterSelbstentwurf des Menschen.Morgens steht er vor dem Spiegel und putzt seinIch heraus, nicht nur die Zähne… er rasiert sich undschminkt sich, so lange, bis er mit seinem Spiegelbildzufrieden ist. Jetzt ist er fit für die nahe Zukunft –halt, nein, er kleidet sich ein für die Begegnungen desTages, denn erst „Kleider machen Leute“. Dann dieerste Frage, die ihm jemand stellt: Wer bist Du?Bist Du Deine Kleider, Dein Rasierwasser, DeinRouge? Bist Du Deine Berufe und Berufungen, bistDu Deine Kultur, Deine Sprache, Dein Land?Es gibt verschiedenste Angebote, sich mit einerRegion, einer Kultur, einer gesellschaftlichen Klasseoder gar mit einem Staat zu identifizieren. DieserMechanismus funktioniert meist nach einemAusschlussprinzip: Bist Du ein Arbeiter, ein Professoroder ein Millionär? Bist Du ein Berliner oder einUrealnienie fikcjiNiemiecki filozof Helmut Plessner określaczłowieka jako istotę „z natury sztuczną”. ZdaniemPlessnera człowiek sam siebie nie może odnaleźć i niema żadnej naturalnej tożsamości. Wręcz przeciwnie– wciąż ma dystans do samego siebie, i z tego dystansusam siebie tworzy. Tym samym człowiek jestczymś w rodzaju „animal fictionale“.(cytat z artykułu von Karen van den Berg, fragment opatrzonypodtytyłem: O niemożliwej konieczności zarządzaniatożsamością)Tożsamość jest więc wciąż odnawiającym sięprojektem człowieka skierowanym na samego siebie.Kiedy rano staje przed lustrem, czyści nie tylkozęby, ale też własne Ja... goli się i szminkuje, aż zadowoligo obraz, który widzi w lustrze. Teraz jest jużgotowy na najbliższą przyszłość – nie, zaraz, jeszczemu się ubrać, bo przecież „to szata zdobi człowieka”.I wtedy pojawia się pierwsze pytanie, które ktoś muzadaje: Kim jesteś?Czy Tobą czyni Cię Twoje ubranie, Twoja woda pogoleniu, Twoja szminka? Czy jest to Twój zawód,Twoje powołanie, Twoja kultura, Twój język, Twój kraj?Istnieje szeroka oferta identyfikacji: z regionem,z kulturą, z klasą społeczną albo nawet z państwem.Ten mechanizm funkcjonuje najczęściej wedlezasady wykluczenia: jesteś robotnikiem, profesoremczy milionerem? Berlińczykiem czy warszawiakiem?Polakiem czy Niemcem?VARIA109


Warschauer, ein Pole oder ein Deutscher?Oder bist Du derjenige, der damals bei regnerischemWetter mit einem schäbigen alten Regenschirmdie Oderpromenade entlang spazierte, als dieFlüchtlinge über die Brücke kamen? Oder bist Du derFlüchtling, der von „hinter dem Bug“, der mit 2 Kühenvon der fetten Erde zu mageren Sandbödenwechseln musste? Oder bist Du ein Enkel von denen,einer, der sich fragt: Wer bin ich?Bist Du ein Słubfurter?Słubfurt ist die erste Stadt, die je zur Hälfte inDeutschland und Polen liegt. Sie setzt sich aus denbeiden Stadtteilen Słub und Furt zusammen, lässtsich also konkret verorten. Es handelt sich um die beiden„ehemaligen“ Städte Słubice und Frankfurt(Oder). Słubfurt beschreibt einen Raum, der all jenenals Heimat dient, die sich „dazwischen“ fühlen.Słubfurt beschreibt diese besondere Qualität mit einfachstenMitteln. Die Ausgabe eines SłubfurterPersonalausweises ist weder an den Ort (jus terrae),noch an die Herkunft (jus sanguis) gebunden, sondernbasiert einzig und allein auf dem Bekenntnis,sich als Słubfurter zu fühlen.A może jesteś tym, który spacerował w deszczuz obszarpanym parasolem w ręku wzdłuż promenadynad Odrą, podczas gdy uciekinierzy przechodziliprzez most? A może jesteś tym uciekinierem„zza Buga”, który ze swymi dwiema krowami musiałprzenieść się ze swego żyznego czarnoziemu najałowe piaszczyzny? A może jesteś wnukiem tych,którzy zadają sobie pytanie: Kim jestem?Czy jesteś słubfurtczaninem?Słubfurt to pierwsze miasto, które leży w połowiew Polsce, a w połowie w Niemczech. Składa sięz dwóch części: Słubu i Furtu, można je więckonkretnie umiejscowić. Są to bowiem „dawne” dwamiasta: Słubice i Frankfurt nad Odrą. Słubfurt określaprzestrzeń będącą ojczyzną tych wszystkich, którzyczują, że są gdzieś „pomiędzy”. Słubfurt definiuje tęszczególną jakość przy pomocy najprostszych środków.Uzyskanie słubfurckiego dowodu osobistegoWas verbindet dich mit Słubfurt?Von Februar bis November 2010 befindet sich dieSłubfurter Mediathek in den beiden Stadtbibliothekenvon Słub und von Furt.Sie beschäftigt sich mit dieser allerwichtigstenFrage, die sich ein Mensch stellt, bevor er sich dafürentscheidet, Słubfurter zu werden und die nötigenformalen Schritte einzuleiten.Die „Słubfurter Mediathek“ sammelt individuelleAntworten oder auch Gegenfragen und Ratlosigkeitenauf diese Frage und macht sie der Öffentlichkeitzugänglich.Einreichen von Manuskripten, Büchern, Fotosund Gegenständen, die in der Mediatheköffentlich zugänglich sindSowohl Einwohner, wie potentielle Neubürgervon Słubfurt sind eingeladen, sich der Frage „Wer binich? Was verbindet mich mit Słubfurt – oder auchnicht?“ zu stellen und dazu eigene Ausdrucksformenzu entwickeln und zu benutzen. Die Dinge können innie jest związane ani z miejscem (ius terrae), aniz pochodzeniem (ius sanguis), lecz wyłączniez poczuciem, że jest się słubfurtczaninem.Co łączy Cię ze Słubfurtem?Od lutego do listopada 2010 w obu bibliotekachmiejskich Słubu i Furtu będzie miała siedzibęMedioteka Słubfurcka.Zajmuje się ona najważniejszym pytaniem, którestawia sobie człowiek, zanim zdecyduje się zostaćsłubfurtczaninem i uruchomić niezbędne proceduryformalne.Medioteka Słubfurcka zbiera indywidualneodpowiedzi, ale także kontrpytania i bezradnośćwobec tego pytania oraz udostępnia ja publiczności.110


der Stadtbibliothek abgegeben werden. Das mobileEinsatzteam der „Słubfurter Mediathek“ wird daseingereichte Material einmal im Monat sichten undfür die Mediathek aufbereiten.Videoporträts,die der Identitätsfrage nachgehenEine Methode der Identitätsforschung bestehtdarin, Videoporträts zu erstellen, die sich aus zweiBestandteilen zusammensetzen:· Interview einer Person, die auf die Grundfrage„was verbindet dich mit Słubfurt“ antwortet.· Anschließend erhält die Person für einenabgestimmten Zeitraum eine Videokamera,mit der sie ihre eigene Sicht auf Słubfurt filmenkann.Beide Elemente werden schließlich zu einem Filmzusammen geschnitten. Je nach Wunsch kann derPorträtierte sichtbar sein oder anonym bleiben.Der Mix porträtierter Personen umfasst alleGenerationen, Couleurs und kulturelle Hintergründe,natürlich Menschen aus Słub und aus Furt…Die Filme können ausgeliehen oder vor Ort gesehenwerden.Öffentliche Diskussionen in der Mediathekauf der Grundlage des vorhandenenMaterials in der Mediathek,bzw. Vorstellen der neuesten Produkte.Wenn sich genügend neues Material angesammelthat und neue Filme entstanden sind, werden siebei einer öffentlichen Präsentation mit Diskussionoffiziell der Sammlung übergeben. Aus aktuellemAnlass können natürlich jederzeit Diskussionsrundenveranstaltet werden. Das Bildungsprogramm derSłubfurter Mediathek sieht vor allem eine Zusammenarbeitmit Schulen und anderen Bildungseinrichtungenvor, die nach vorheriger Absprache dieMediathek vor Ort nutzen können.Entwicklung neuer Methodenzur IdentitätsmessungDie Mediathek muss sich natürlich denHerausforderungen der Zeit stellen und ist deshalbimmer für innovative Ideen und Vorschläge offen. Eshandelt sich um einen offenen Prozess, eine ArtDostarczanie rękopisów, książek,fotografii i przedmiotów, które mają byćpublicznie dostępne w MediateceZapraszamy zarówno mieszkańców, jak i potencjalnychnowych obywateli Słubfurtu, aby zadalisobie pytanie „Kim jestem? Co łączy mnie – lub nie –ze Słubfurtem?”, i aby stosowali w tym celu stworzoneprzez siebie formy wyrazu. Wytwory te możnaskładać w bibliotekach miejskich. Lotny zespółMediateki Słubfurckiej będzie raz w miesiącuprzeglądał złożone materiały i opracowywał je dlapotrzeb Mediateki.Portrety wideo poszukujące odpowiedzina pytanie o tożsamośćJednym ze sposobów poszukiwania tożsamościjest tworzenie portretów wideo, składających sięz dwóch części:· wywiad z osobą, która odpowiada na pytanie„Co łączy mnie ze Słubfurtem?”· następnie osoba ta otrzymuje na określonyczas kamerę wideo, którą filmuje Słubfurt zeswojego punktu widzenia.Oba elementy są następnie montowane w jedenfilm. W zależności od chęci osoba portretowanamoże albo być widoczna, albo pozostać anonimowa.Portretowane osoby reprezentują wszystkiepokolenia, kolory skóry i kultury, oczywiście zarównoze Słubu, jak i z Furtu...Filmów nie można wypożyczać ani oglądać namiejscu.Publiczne dyskusje w Mediatece w oparciuo materiał w niej zgromadzonylub prezentacja najnowszych produkcjiKiedy zbierze się już wystarczająco dużo nowegomateriału i powstaną nowe filmy, zostaną oneprzekazane do zbioru podczas publicznej prezentacjipołączonej z dyskusją. Oczywiście dyskusje możnaorganizować zawsze, okazjonalnie. Program edukacyjnyMediateki Słubfurckiej przewiduje przedewszystkim współpracę ze szkołami i innymi instytucjamiedukacyjnymi, które po wcześniejszymuzgodnieniu terminu mogą korzystać z Mediateki namiejscu.VARIA111


Experiment, dessen Ausgang wir noch nicht kennen.Die zweisprachige Quartalszeitschrift „Pro Libris“widmet sich in einer Ausgabe gezielt dem Thema der„Słubfurter Mediathek“. Das Ergebnis soll anschließendin einer der Stadtbibliotheken vorgestellt werden.Studenten der Europa-Universität Viadrinabeschäftigen sich im Rahmen eines Słubfurt-Seminars über mehrere Semester mit dem Themaund begleiten das Projekt mit eigenen Recherchenund Beiträgen, sowie Überlegungen zur Entwicklungder Mediathek.In einer zweiwöchigen multimedialen Abschlusspräsentationwerden die Ergebnisse der neunmonatigenArbeit im November 2010 gezeigt undkönnen von den Besuchern kommentiert undergänzt werden.Ausleihe in der Słubfurter MediathekWie in jeder Bibliothek können die in derMediathek vorhandenen Dinge natürlich auch ausgeliehenwerden. Es reicht die Vorlage eines SłubfurterPersonalausweises.Die „Słubfurter Mediathek“ ist ständig auf derSuche nach Mitarbeitern…Zum Abschluss des Projektes werden die beidenTeile der „Słubfurter Mediathek“ aus Słub und ausFurt zusammengeführt und können als Wanderausstellungdie Welt über Słubfurt informieren.Ein Projekt von Michael Kurzwelly und Słubfurt e.V. in Kooperationmit der Stadtbibliothek Frankfurt (Oder), derStadtbibliothek Słubice und Studenten der Europa-UniversitätViadrina, sowie der Zeitschrift „Pro Libris“ aus Zielona GóraDas Konzept entwickelte Michael Kurzwelly im Rahmen eineseinjährigen Arbeitsstipendiums der Stiftung Kunstfonds inBonn.Rozwój nowych metod pomiaru tożsamościMediateka musi oczywiście stawić czoławyzwaniom nowoczesności i dlatego jest otwarta nainnowacyjne pomysły i propozycje. Chodzi o otwartyproces, coś w rodzaju eksperymentu, któregowyniku jeszcze nie znamy. Jeden z numerów dwujęzycznegokwartalnika „Pro Libris” zostanie poświęconytematyce Mediateki Słubfurckiej. Efekty będązaprezentowane w jednej z bibliotek miejskich.Studenci Uniwersytetu Europejskiego Viadrina w ramachseminarium nt. Słubfurtu zajmują się tym tematemprzez kilka semestrów i angażują się w tenprojekt poprzez własne poszukiwania i opracowania,a także przemyślenia na temat rozwoju Mediateki.Wyniki dziewięciomiesięcznej pracy zostanązaprezentowane w ramach dwutygodniowej multimedialnejwystawy końcowej w listopadzie 2010 r.,a widzowie będą mieli okazję je komentowaći uzupełniać.Wypożyczanie materiałówz Mediateki SłubfurckiejPodobnie jak w każdej innej bibliotece, zbioryMediateki można oczywiście wypożyczać. Wystarczyprzedłożyć słubfurcki dowód osobisty.Mediateka Słubfurcka wciąż poszukuje współpracowników...Na zakończenie projektu obie części MediatekiSłubfurckiej, ze Słubu i Furtu, zostaną połączonei powędrują w świat jako wystawa objazdowa.Projekt Michaela Kurzwelly oraz Słubfurt e.V. we współpracyze Stadtbibliothek Frankfurt (Oder), Biblioteką Miejską w Słubicachi studentami Uniwersytetu Viadrina oraz czasopismem„Pro Libris“ z Zielonej GóryKoncepcję opracował Michael Kurzwelly w ramach rocznegostypendium roboczego Fundacji Sztuki w Bonn.112


RECENZJE I OMÓWIENIAMaria i OdysMaria Miłek, Maszt Odysa, Wydawnictwo Organon, Zielona Góra 2008, 119 s.Debiut poetycki Marii Miłek jest pod wielomawzględami przejmujący. Kolejny późny debiut, któryma tę Hoelderlinowską ciężką, ognistą dojrzałośćowocu, niespieszącego się bynajmniej, aby już-jużoklapnąć z gałęzi, lecz potrafi zawisnąć pomiędzyniebem i ziemią. W części jest to wynik wysokiej kulturyliterackiej, którą chciałabym osobno z uznaniempodkreś1ić, a w części – samych przywołań mitycznych.Maszt Odysa imp1ikuje bowiem już tytułemdoświadczenie podróży, zmiany, metamorfozy,przenikania z czegoś w coś i po prostu stawania się.To znamię dojrzałej percepcji: nas nie ma, my się stajemy.Na kolejnych etapach bywamy niepodobnymido siebie istotami (gdyby je postawić razem i pozwolićwygłosić poglądy, pokłóciłyby się na długo).Autorka to pojmuje, zaczyna tomik wierszemGenesis, pesymistyczną trawestacją Ewangeliiśw. Jana: Słowo, które było na początku u Boga,u człowieka staje się milczeniem, cierniem, kamieniem,sznurem. To punkt wyjścia. W przestrzeni zakreślonejOdyseją milczenie staje się złotem (gdy mowa tylkosrebrem), cierń atrybutem róży mistycznej, kamieńzbawczą kotwicą, a sznur liną napinającą śmiałeżagle.Nasuwa się pytanie o charakter powiązań mitówo tak odmiennym rodowodzie jak Biblia i Homer.Otóż homer po grecku to ślepiec. Ślepe dziadyśpiewały Iliadę, Odyseję, chodząc sobie od wsi dowsi. I w starożytnym Izraelu działo się nie inaczej.Cały szereg postaci z greckiej mitologii pojawia sięw scenerii biblijnej. Blisko ewangelicznych miejscowości,takich jak Cezarea Filipowa w Galilei, mieszkałsobie koźlonogi bożek Pan, syn ponoć Penelopy, którazdradziła Odyseusza tylko raz, ale za to z całą dwunastkązalotników... W tejże samej Cezarei nadJordanem Kronos pożerał swoje dzieci, a ich matka,RECENZJE I OMÓWIENIA113


ogini Rea, uchroniła Zeusa, kryjąc dziecię do jednejz pieczar, nawiedzanych później przez Eliasza,a straszliwemu ojcu dając obwinięty w pieluszki menhir.Kiedy Jezus stąpał po ziemi, stroiły ją greckieświątynie, a gdzie nie było białych, marmurowychkolumn i rzeźb, tam stały prastare obeliski, sterczałyna pastwisku ruiny asyryjskie, babilońskie albo tychnajdawniejszych miast, gdzie składany był w ofierześwięty król. Widać je zresztą nawet dziś, tak samo jakmiejsca, gdzie Adonis się spotykał z Afrodytą. Powyjściu z niewoli egipskiej Żydzi walczą z Filistynami– ta niewiele mówiąca nazwa oznacza jednak ludziz Krety, a więc samej kolebki mitologii. Z kolejnych falmitycznych i sakralnych ta ziemia próbowała sięobmyć – dzisiaj zdobią ją nowoczesne autostrady,hipermakety, stacje benzynowe, jako kolejnamaska... No i Biblia, to także swoista Odyseja, tyle, żeOdyseusz zmienił imię i jest zbiorowym bohaterem –Izraelem. A kto jest prawdziwym czy też NowymIzraelem? Zapytajmy świadków Jehowy, adwentystów,Armię Zbawienia, popytajmy się w najbliższejsynagodze albo u własnej cioci... Każdy chce byćOdyseuszem.Jedyne zatem przykazanie tego archetypu – navigarenecesse est. Maria Miłek nadaje „żeglowaniu”rangę właściwie jedynej powinności.Czytam te piękne wiersze i przyznaję: niejedna„gorzka wyspa Ajaja” z żałobnymi cyprysami mija takblisko burty, że wiosłem prawie jej dosięgam.Minąwszy Boecklinowskie obrazy nabieramy garśćwody morskiej w usta, przyzwoliwszy już, aby Itakąbyła nie jakaś konkretna sprawa, ale nieznany kres.„Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”,czyli po chrześcijańsku mówiąc: „bądź wola Twoja”.Tu zaś kolejny tekst podsuwa słowo: bunt. Woląboską byłby zatem bunt? Z mitycznej magmy skojarzeńautorki wyłania się pusty krajobraz po wielkimpotopie – „a ja / przy jego ogniu siedzę / w kamiennymkręgu / bezradnego zdumienia”. Wyobraziłamsobie tę kobietę (androgyne? – podmiot lirycznyprzemawia w gramatycznym rodzaju męskim),siedzącą w kucki przy ognisku, wśród głazów jakw Stonehenge. Jest ubrana w zwierzęce skóry, potargana,trzyma w dłoni czarkę z napojem, po którymw oczach się mąci.Każdy z wierszy składających się na ten MasztOdysa można zobaczyć, doznać zmysłowo. Możnaujrzeć zamierzchłe epoki, tak jakby czas, panicznierozpędzony po prostej, naraz złożył się w jakiś kielichczy kulę: w coś, w czym pozostajemy wszechobecni,jednocześnie żywi i martwi, i mający się dopiero narodzić,pierwotni i ultranowocześni, a więc wpatrzeniw magnetyzujący, świetlisty ekran komputera, naktórym toczy się gra mitycznych herosów, mitycznychbestii, wirtualnych światów. Tak przy okazji –współczesny człowiek niewiele ponoć czyta, z siedemminut na dobę poświęca na miłość i rozmowęz synem czy córką, nie chce już wytworów intelektui pozornie odrzuca tradycje epoki klasycznej.Pozornie, gdyż grecka postać herosa zostałazastąpiona idolem, a jego wirtualny świat aż roi się odmeduz, chimer, cyklopów, smoków, gryfów i grylów,sfinksów i sfing, godzilli, trolli, hobbitów i zombi.Właśnie taka symboliczna menażeria gwarantuje dziśoglądalność. Mitologiczna fascynacja i wiedzazmieniły tylko postać, miejsca zaś ongi uświęcone,a wyklęte w epoce chrześcijaństwa, z powrotomobnażają jakieś nieusuwalne prawdy o nas samych.Chrześcijaństwo bowiem mija i to na naszychoczach. A przynajmniej ta jego wersja, którą chciałyuwiecznić instytucje kościelne, sukcesywnie zatykającnam oczy na obraz, na piktogramy, które w błyskawicznymskrócie potrafią łączyć oksymorony i paradoksy.Wojnę i pokój, miłość i nienawiść, udrękęi ekstazę. Chrześcijaństwo chroniło przed zgubnądociekliwością sceptycznego rozumu, przed solipsyzmem,indywidualnym nonkonformizmem, wreszcieprzed wolnością w Erosie, suchy intelekt wszakżezawiódł świat na progi domu pokory. Byle zwierzębywa mądrzejsze, bardziej humanitarne, zwłaszczaod człowieka. Chcemy znowu tańczyć z wilkami,a zarazem znać miarę i doznawać nieubłaganej wolibogów w razie przekroczenia granic, poza którymiświat traci świętość. Jakkolwiek powyższe słowabrzmią uczenie czy też patetycznie, Maszt Odysamówi także o jednostkowym imperatywie przekroczeniagranic stosowności (a nawet dotychczasowegoja), w sposób godziwy wszakże. Co toznaczy? Dlaczego nie być Kainem bratu swemu?Słynna Herbertowska „kwestia smaku”, to, po pierwsze,prawo do smakowania, do nieszukania łatwiznw postaci gotowych podpowiedzi, podsuwanychprzez kolejne pokolenia arbitrów moralności.W tych głębokich wierszach warto zanurzyć się,werset po wersecie, zaufawszy autorce. Prowadzinas szlakami raz znanymi, przez znane mityczneakweny, opisane tysiąckroć, aczkolwiek umie znaleźćw nich kotwicowiska, gdzie sprawy niby oczywiste114


pokazują zupełnie nową twarz. Umie jednak powieśćw krainy rzeczywiście bliskie symbolicznej wymowieOdysei, czyli tam, gdzie pojawia się Hades, albo tam,gdzie bohater traci cały łup i do swojej Itaki przybywajuż jako żałosny staruch – tak żałosny, że śpi przyświńskim brzuchu, o sobie zaś mówi jako o niewolniku.Coś jednak tęskni w nas, aby nawet do takiejItaki Prawdziwej dotrzeć z obecnego pseudoświatakamiennych ulic, zdjąwszy ciężar betonu znad głowyi siebie od życia nie oddzielać. Włączam tu słowaMarii jak własne. Ona też puentuje słowami Homera:do Odysa w Itace przyznaje się tylko pies.Na koniec uwaga ogólniejsza: Odyseusz, królItaki, bohater wojny trojańskiej, to w gruncie rzeczyHermes – pisze znakomity hermeneuta Karl Kerényi,kładąc zresztą podwaliny pod nowe rozumieniereligijności starożytnych. Otóż Hermes nie maokreślonej płci ani wieku. Nie daje się zredukować domęskości, co oznacza, iż mityczna Penelopa najakimś dalszym planie uosabia po prostu żeńskąpostać Hermesa-Odyseusza, tak jak Maryja uosabiaw katolicyzmie prawie bez niedomówień żeńskiaspekt Boga. Penelopa to cierpliwość i wierność,niezbyt dzisiaj nęcący ideał żony bezgraniczniewyrozumiałej, nadto takiej, która, strawiwszy najlepszelata życia na czekaniu (równo dwadzieścia lat),wychowuje samotnie syna. O ileż atrakcyjniejszezdają się jej rywalki – diaboliczna Kirke, rozkosznaKalipso... Penelopa jednak rozumiana jako elementnierozłączny ze swoim męskim pierwiastkiem(Odysem) ukazuje się jako sensum aeternumpodróżowania; sama też momentalnie ożywa, kiedywidzimy ją nie w wyabstrahowaniu na zamku, gdzieoczekuje powrotu męża, ale w trakcie podróżowania.Jest, chciałoby się rzec, romantyką drogi,pięknem rozgwieżdżonego nieba nad pokładem,grozą szmaragdowych fal, całym bogactwem dziwacznegodoświadczenia. Przy tym – czymś, czegonie da się opowiedzieć Feakom: im mógł Odyseuszopowiadać o sprawach mniej tajemniczych. Mniejtajemnicze zatem było nawet jego doświadczenieśmierci!Co też przystaje, jak myślę, do niniejszej książeczki.Prześlicznie wydanej i genialnie sprowadzającejOdyseję do... masztu. Bo cóż to znaczy: maszt?Z dumnego okrętu herosa został tylko maszt, na tymmaszcie Odyseusz dotarł na brzeg, a wszystko innezatonęło. Z sensów i wymiarów Odysei też zdaje sięsterczeć nad wodą tylko maszt. Resztę zatopiły dwatysiąclecia religijnej nudy, sakralnego przymusu,unaukowiania tajemnicy istnienia, wreszcienaukowej, filologicznej obowiązkowości, wskutekczego statystyczny osobnik naszych czasów zżymasię na rzeczywistość. Ma jej dość. Od komputerowychgier mitologicznych oderwać go może tylkomegahit: nowa wersja Armagedonu. Tę obejrzy.Urszula M. BenkaPoezja PluszkiAdam Pluszka, Z prawa, z lewa, Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego, Łódź 2000, 62 s.Z prawa, z lewa jest drugą książką urodzonegow Zabrzu w 1976 r. roku Adama Pluszki. Książkapowstała stosunkowo dawno, bo już dziewięć lattemu, a od tego czasu autor uraczył nas ośmiomanowymi książkami, mimo to Z prawa, z lewa wciążzasługuje na kilka słów i można ją nawet zobaczyćteraz lepiej, nawet przez pryzmat późniejszych pozycji.Tomik Pluszki składa się z czterech części i ma sięwrażenie, że autor z każdą kolejną rozpędza się, jakbyw pierwszej próbował, w drugiej już umiał, a potemsię doskonalił i dopiero po przeczytaniu całości widać,że tak właśnie być musi, że podmiot liryczny dojrzewatu wraz z czytelnikiem z każdym kolejnymtekstem, obrazem i sloganem. Dużo jest w poezjiPluszki zaskoczeń – umiejętnie prowadzonego tekstu,dość konsekwentnym, konserwatywnym językiemłamanym nagle kolokwializmem, takie przejścia sąbardzo współczesnej poezji potrzebne i autorwyraźnie już w swojej drugiej książce łamie, szuka,jakby nie chciał iść na łatwiznę i oglądać otoczeniaz perspektywy chodnika, ale kiedy trzeba, schodzićz tego chodnika i wchodzić w głąb tego, co w otoczeniunajciekawsze. Nie jest to jeszcze zupełnie odrębnyjęzyk, co zupełnie normalne na początku twórczości,RECENZJE I OMÓWIENIA115


ale ten możemy u Pluszki znaleźć w kolejnychksiążkach, przede wszystkim w najlepszej moimzdaniem French love. Z prawa, z lewa jest jednakwartym poznania początkiem drogi autora, który jużw wieku 30 lat ma na swoim koncie kilka najważniejszychnagród literackich.Karol GraczykNiezwykły albumHeiting Manfred, Helmut Newton – work, Taschen 2003, 280 s.Album Work jest katalogiem zdjęć, które znalazłysię na wystawie upamiętniającej osiemdziesiąteurodziny znakomitego, jednego z najlepszychi najważniejszych fotografów XX wieku – HelmutaNewtona. Autor kochał metamorfozy, drzwi i lustra,które były symbolem przemiany. Te pozornie zazwyczajstatyczne zdjęcia, miały dla świata fotografiiwielkie znaczenie i dzięki nim właśnie Newton doprowadziłdo pewnej przemiany w sztuce, ale i z niejwychodził, był głosem artystów w sprawie odzyskaniaprzez kobiety należnej im estetyki i seksualności,chociaż z drugiej strony wszystkie „rekwizyty” pozostawałyna swoich miejscach. Jakby chciał zmienićspojrzenie ludzi, nie ruszając się z miejsca. I zrobił to.Przemiana widzenia i ujmowania w akcie oraz portrecieciała kobiety, które jest czymś więcej niż miejscemutrzymywania płodu, jest czymś estetyczniepięknym, potrzebnym, niezwykłym, pełnym życia,energii, seksualnych potrzeb i samym w sobie pełnymmetamorfoz właśnie. Niewielu artystów miało takduży wpływ na zwiększenie kobiecej przestrzeni,niewielu robiło to tak dobrze i tak swobodnie, bawiącsię w przeróżne serie, że wymienię chociażby sławnezdjęcia z manekinami, tzw. duże akty, które niejednokrotnieprzedstawiały rzeczywistą wielkość modelek,czy zdjęcia rentgenowskie. Newton preferował plener,nie lubił zdjęć w studio, uważając, że kobieta niesiedzi na co dzień w studio przed białym tłem, ale teżz drugiej strony przedstawiał te kobiety w sposóbniecodzienny, również artystycznie. Trzeba dodać, żeksiążka jest wykonana na świetnym papierze, coogromnie ważne dla jakości zdjęć. Warta poleceniakażdemu, nie tylko kochającemu fotografię, ale teżestetykę czy wpływ sztuki na przemiany społeczne.Karol GraczykWidzimisię, czyli demiurg simulacrumJerzy Suchanek, Widzimisię, Wydawnictwo Literatura Net PL, Gdańsk 2008, 127 s.Słownikowa definicja ‘widzimisię’ to – własnypogląd, własne upodobanie nieliczące się z niczym.Tak właśnie widzimisię jest realizowane w książceJerzego Suchanka, pod takimże znamiennymtytułem: Widzimisię, wydanej przez wydawnictwoLiteratura Net Pl (Gdańsk 2008). Życie Widzimisię –bohatera książki (poety), jego obecność w przeszłości iteraźniejszości oraz jego wyobrażenie o życiu, jestrodzajem ruchu ku sobie samemu, ku autorowi. Tenruch to domagający się pogłębionej refleksji darsprzeciwu. Dar sprzeciwu wobec zastanychi zastałych struktur, wobec utartych mniemań, akademickichkomunałów, ale nie takim sprzeciwem,jakim bywa udawany i przez to pusty gest. Ten sprzeciwma tutaj walor głębszy. Pod pozorem niepopartejracjonalnymi przesłankami negacji jest widocznyobraz niepokojącego ducha, demiurga simulacrumwłaśnie. Poprzez kreację Widzimisię następuje poszerzeniestanu umysłu. Za sprawą coraz to nowych ujęćWidzimisię, nowych jego obrazów, ktoś (autor) ktosię przez te wiersze wypowiada, kogo za nimiwidzimy, wciąż staje się odmieniony, niejako116


pomnożony. Dzięki stwórczej mocy narracji książki,Widzimisię stanowi centrum wszechświata.Widzimisię ma swój własny byt: żyjący w świeciematerii, więc chorujący, myślący, więc wątpiący;ma wyrazisty status socjalny, społeczny, ustrojowy.Widzimisię kwestionuje tezy religijne i filozoficzne:Niebo gwiaździste nade mnąI Widzimisię we mnie(Widzimisię Immanuela Kanta w reinterpretacjipostmodernistycznej)Podobnie jak w tekście pod tytułem: Wspólne WidzimisięPozarządowego Centrum Miłośników Drobiuoraz Europejskiego Rzecznika Większości MniejszościReligijnych i Seksualnych w sprawie Kota Schrödingera.Widzimisię jako simulacrum, jako byt otwarcienegujący świat, ma swoją rolę do spełnienia:Widzimisię / uwypukla / co / Ważne(Widzimisię medialne)W Widzimisię ważny jest język – ascetycznyw wyborach stylistycznych, za to bogatych w kombinacjeleksykalne. Język Widzimisię to rodzaj kolażu,który przecież zawsze coś niszczy, wywraca, dyslokuje,aby ulokować, relokować, umotywować w nowymzestawieniu (jak o kolażu w sztuce pisał TomaszZałuski). Dzięki takiemu właśnie podejściu do językaJerzy Suchanek w zakresie słownictwa przełamujestałe związki językowe, zderza na nowo poszczególnewyrazy, rozregulowuje ustaloną frazę, w związkuz czym uzyskuje efekt groteski, zmiany sensuposzczególnych elementów. Ta zabawa słowem –bawi odbiorcę, wciąga czytelnika w rozgrywkęintelektualną. Wielokrotnie Widzimisię przemawiaw zaledwie kilku słowach (jednym nawet!), będącychpointą samą w sobie. W wyśmienity sposóbautor popuścił semantycznej smyczy i dał się ponieść,a przez to poniósł czytelnika w świat Widzimisię.Ba, Widzimisię jest ironicznie wariantywne.Ma inny głos, zasób leksykalny dla dorosłych i dla dzieci:ZasłyszaneKino / Kolacja / Kopulacja (widzi mi się, żew wersji dla dzieci to będzie: koedukacyjneśniadanie) [...]Trawka! / (w wersji dla dzieci: kadzidełkaindyjskie, takie same, jak mamusia zapala, gdy sięwykąpie i czeka, aż się tatuś wykąpie).Widzimisię poprzez swoje założenie bywaświetne w rubasznym obscenum typu:Buraczek wylizał TruskawceRzodkiewka obciągnęła Pomidorowi(w wersji dla dzieci: Buraczek zamiast korepetycjiz biologii u Rzodkiewki, wziął się za Truskawkę, tzn.zlizał je z Truskawki, no nie, też nie tak, widzi mi się,że najlepiej powiedzieć, iż Buraczek uwielbiatruskawki ze śmietaną. Natomiast Rzodkiewka,zamiast dawać Buraczkowi korepetycje, zjadła zupępomidorową; takie mieli Widzimisię).Widzimisię jako kreacja, jako multiplikacjaWidzimisię (ze zwróceniem uwagi również naWidzimisię czytelnika obupłciowego), co już wewstępie zostaje tautologicznie podkreślone:„Widzimisię książka jest Widzimisię przeznaczona doużytkowania/czytania, tak jak kobieta/mężczyznasą przeznaczeni do kochania (nie kochających i niekochanych skreślić)”, nie jest bezbolesne. Poprzezkolejne strony obnaża, w obłąkańczym prawie nicowaniużycia Widzimisię, rodzaj deadline intelektu.Nie należy mylić tego z wpływem czytaniaWidzimisię na odbiorcę, bo przecież „uspokojono”czytelnika, iż czytanie Widzimisię nie szkodzi iWidzimisię nie nadweręża.Ciekawe jest w książce zagadnienie – w czymkreacja Widzimisię dostrzega poezję? Oczywiste,że w:W Solew OtoczakachPoezja(Widzimisię poezja)co jest jednak nie tylko autoreklamą poprzedniegotomu poetyckiego Suchanka pt. Bębny (2007),w którym lejtmotywami są między innymi Soła iotoczaki.Kwestia kamienia w Widzimisię pojawia się kilkakrotnie,zwłaszcza w wierszu zatytułowanym:Przypowieść o Widzimisię na Rozstajach – kanon:[...] Widzimisię / wróciło / by zabrać / ze sobą /Kamień.Podobnie jest w wariantowym wierszuPrzypowieść o Widzimisię na Rozstajach – apokryf.W cały ten motyw kamienia wpisuje się RegulaminNagrody Otoczaka, którą autor od trzech lat przyz-RECENZJE I OMÓWIENIA117


naje literatom, których ceni, a który w przewrotnysposób uczynił dziełem literackim wchodzącymw skład Widzimisię. Widzimisię ma ogromnie wielekreacji – tyle, ilu jest możliwych odbiorców.Muszę przyznać, że lektura Widzimisię sprawiłami więcej przyjemności niż lektura wierszy niejednego(niejednej) z utytułowanych ostatniej dekady.Widzimisię jest oryginalne, a przez to jedyne w swoimrodzaju. Widzi mi się, że to świetna książkapoetycka.Beata Patrycja KlaryEseje o ŚląskuŚląsk. Rzeczywistości wyobrażone, pod red. W. Kunickiego, przy współpracy N. i K. Żarskich,Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2009, 561 s.Literatura śląskoznawcza, nie tylko naukowa,przeżywa swoisty boom od mniej więcej dziesięciulat, od kiedy stała się elementem budowaniatożsamosci regionu, w tym zwłaszcza miastwiodących, takich jak Wrocław. Nie sposób tuwymienić najbardziej znaczących publikacji, nienarażając się na zarzut selekcyjności, dlatego kierującukłon w stronę wszystkich germanistów, polonistówi historyków, których refleksji śląskoznawczej zawdzięczamyodmitologizowanie wielu faktów dotyczącychhistorii regionu, zwróćmy uwagę na najnowsząpublikację, która ukazała się wiosną b.r. w zasłużonejdla poznania niemieckiej historii idei, cywilizacji i mentalnościserii Poznańskiej Biblioteki Niemieckiej podredakcją wrocławskiego germanisty, specjalizującegosię m.in. w dziedzinie literatury niemieckiej na Śląsku,Wojciecha Kunickiego, przy współpracy Nataliii Krzysztofa Żarskich.Książka jest zbiorem esejów pisarzy, publicystów ihistoryków niemieckich o Śląsku od XVIII wieku doczasów nam współczesnych. Poprzedza go obszernywstęp Wojciecha Kunickiego, a zamykają rozważaniaJürgena Joachimsthalera, germanisty niemieckiego,związanego przez kilka lat z Opolem, który zajmującsię naukowo m.in. problematyką śląską i mając zasobą kilka lat doświadczeń w pracy dydaktycznejz polskimi studentami germanistyki, pisze o zawłaszczanymŚląsku przewrotnie, że jest on „w mniejszymstopniu przestrzenią geograficzną niż budzącymgorące spory obszarem znaczeniowym” (s. 491).Rozeznaniu w materiale źródłowym i historycznejkontekstualizacji starszej eseistyki, w której takpoziom argumentacji, jak i retoryki miejscamiznacznie różni się od dzisiejszego uzusu, służyć maobszerny esej wstępny Wojciecha Kunickiego. Nawszystko to, co od wieków po części z powodówemocjonalnych, po części dla celów politycznej instrumentalizacji,doprowadziło do zmitologizowaniaobrazu Śląska i narzuciło zarazem styl publicznegodyskursu, tu spogląda się chłodnym okiem. Autorpodkreśla, że zamierzeniem tej publikacji nie jest odebraniekomukolwiek prawa do subiektywnegooglądu, lecz jedynie zarejestrowanie różnych przejawówmitologizowania Śląska w zbiorowej wyobraźni,a ma przy tym na myśli „rzeczywistościwyobrażone” po stronie niemieckiej. Również z tegopowodu wstęp jest swojego rodzaju przewodnikiempo gąszczu historycznych uwarunkowań, z którymczytelnika polskiego wypada oswoić. Dowiaduje sięon m.in., że w ramach refleksji wewnątrzniemieckiejŚląsk zawsze oscylował między pozycją krainy „obcej”w obrębie własnego kraju a ambicjami tworzenia znim jedności narodowej i tożsamościowej. WojciechKunicki nazywa ten wiecznie niedomknięty proceskonstruowania tożsamości na przestrzeni wieków„projektami przyszłościowymi” (s. 8), pokazując tymsamym fakt dla polskiego czytelnika zdumiewający,że tłem tych niemieckich rozważań na temat Śląskabyła od początku życzeniowość, bynajmniejniemającapokryciaw rzeczywistości i tym bardziej emocjonalna, imbardziej „projekt śląski” miewał charakter postulatu.Śląsk w tej mozaice rozważań to przede wszystkimpłaszczyzna rozmaitych projekcji bądź wizji, którewpisują się w kontekst potrzeb danej epoki – tak kulturydworskiej, jak i późniejszego okresu modernizacji.W tle konstruowanej wspólnoty kulturowej Śląskazawsze wszak jest obecny jeden stały element,118


mianowicie jego wielokulturowość i wieloetniczność,którą okresowo dla potrzeb politycznych przesłanianokonstrukcjami tożsamościowymi służącymiprzezwyciężeniu wyobrażeń o kulturowym i cywilizacyjnymzapóźnieniu regionu oraz kreowaniu obrazupozytywnego w rozmaitej postaci. Właśnie to napięciemiędzy stanem faktycznym a płaszczyznązbiorowych pragnień, stanowiło od zawsze kontekstemocjonalny dla powstania prezentowanych tu tekstówo niekiedy dużym ładunku uczuciowym,zarówno tych będących pochwałą faktycznychosiągnięć, jak i zastępczo przypisujących istniejącekontrasty np. problemom narodowościowym. Tenwgląd w dyskurs wewnątrzniemiecki, w którymprzeglądają się państwowe, zbiorowe i rodoweinteresy, daje polskiemu czytelnikowi wyobrażenieo tym, jaki ciężar symboliczny miał Śląsk w różnychokresach swojej historii, która z perspektywy polskiejpodlegała przecież zupełnie innej periodyzacji.Dobrze zatem, że wstęp nie narzuca perspektywypolsko-niemieckiej dyskusji historycznej, lecz wprowadzaw różne nurty pamięci żyjące swoim życiemw obrębie samej kultury niemieckiej. W rozważaniachpowraca też motyw napięć kulturowo-cywilizacyjnychna tle niejednorodności społeczno-narodowejregionu. Wojciech Kunicki podejmuje tenwątek wielokrotnie nie tylko dla pokazania, jakie byłoźródło antypolskiej propagandy, lecz również dlatego,że to przede wszystkim właśnie żywioł wielokulturowościzdaje sie mieć znaczenie dla polskiej refleksjina temat Śląska w ostatnich latach. Stanowi ona idealnymoment wspólny dla kreowania europejskościregionu, którą poprzedzić musi odmitologizowaniewyobrażeń polaryzujących, tak po jednej, jak i podrugiej stronie granicy. W kontekście odwiecznychi opisanych tu szeroko dążeń Śląska do wykorzystaniaszans rozwojowych, takie konstruowanie europejskościnajpierw samego Wrocławia, a w przyszłościmoże w ogóle Dolnego Śląska, może dziś być postrzeganejako swojego rodzaju kontynuacja odwiecznychstarań, tyle że przejętych przez stronę polską i służącychwłaśnie wielokulturowości, czyli forsowanychw imię postępu i modernizacji całego regionu.Tym, co z kolei od roku 1989 składa sie na procesprzyswajania Śląska, poświęca uwagę w eseju końcowymJürgen Joachimsthaler. Jego wstępna uwaga,że Śląsk to obszar znaczeniowy otwarty pod względemsemantycznym, odnosząca się wprost dociągłego procesu krystalizowania się nowych jegoobrazów, przechodzi wprost w konkluzję, że spór jestnieunikniony, gdyż chodzi nie o prostą rzeczywistośćspołeczną i polityczną, lecz o rzeczywistość wyobrażeń,w której minione zastępowane są sukcesywnienastępnymi. Tym chłodnym, ale i pojednawczymwnioskiem, autor przechodzi do opisu procesu„przyswajania” – starannie przez autora rozgraniczanego– Górnego i Dolnego Sląska po 1989 roku.Przytoczone przykłady synkretycznego łączenia polskieji niemieckiej tradycji, prowadzące do powstaniaform mieszanych, czyli wprawdzie nie czystych, aleumożliwiających konsensus, postrzega autor z lekkimdystansem, lecz nie odbiera im wartości. Proces„przyswajania”, mocno zaawansowany na DolnymSląsku, miewa wprawdzie zabawne cechy, gdy chodzina przykład o stworzenie dolnośląskiego strojuludowego, okazującego się zlepkiem strojów z przeszłości,a tym samym, jak mówi autor, „metaforą”,ale to właśnie ona może zająć miejsce dawnych, dziśjuż na szczęście skazanych na niepowodzenie, próbscentralizowania i narodowo-patriotycznego zawłaszczaniaŚląska przez obie strony. Wyobrażenie,że taki model synkretyczny może funkcjonować kuobopólnemu zadowoleniu, tworząc nowe, integrujące,a nie wykluczające, poczucie przynależności, jestna razie najnowszym pomysłem na Śląsk w Europie.Obydwa teksty spinają zbiór klamrą, a co charakterystyczne,autorzy zajmują się „rzeczywistościamiwyobrażonymi” bądź transferami znaczeń powstałymilub powstającymi u sąsiada, czyli jakby z pozycjiwiększego dystansu. Trzeźwe rozważania, że postępw dyskusji o Śląsku w zasadzie osiągany jest dziękipraktyce tematycznego eliminowania partnera konfliktu– ponoć w dobrej wierze – przez jedną i drugąstronę, uzupełnia obserwacja, że procesy tworzeniasamoświadomości dzisiejszych mieszkańców śląskichmiast wpisują się w teraźniejszą epokę globalnegointegrowania ze sobą rozmaitych tradycji. JürgenJoachimsthaler nie nazywa tu wypierania trudnychmomentów zjawiskiem normalnym, lecz ocenia jejako fikcyjne pojednanie, które ma się obejść bezpartnerów konfliktu. Dostrzega jednak również, żejednocześnie wzorce identyfikacyjne z przeszłościintegrowane są w obrębie „zbiorowej wizji poetyckiej”,jaką staje się na naszych oczach Śląsk, czyliże obok naturalnej „ciągłości krajobrazu” istniejeciągłość kulturowa i możliwość kontynuacji. Zapewniaona, że będzie ciąg dalszy wyobrażeń, którymtom jest w całości poświęcony.RECENZJE I OMÓWIENIA119


Zaprezentowany wybór tekstów źródłowychobejmuje okres od oświecenia do współczesności,z uwzględnieniem zarówno konserwatywnegopisarza Gustawa Freytaga, jak i przedstawicielanaturalizmu, noblisty Gerharda Hauptmanna, socjalistyArnolda Zweiga, jak i górnośląskiego prozaikaHorsta Bienka. Umożliwia dzięki temu zapoznanie sięz szerokim spektrum „rzeczywistości wyobrażonych”i pozostawia czytelnikowi swobodę własnej ocenypoza narodową klamrą interpretacyjną. Obszernenoty biograficzne oraz wybór najnowszej literaturyprzedmiotu służą dobrej kontekstualizacji. Książkajest niemalże projektem w całości „wrocławskim”,jako że tłumaczenia dokonali z Wojciechem Kunickimgermaniści wrocławscy – Natalia i Krzysztof Żarscy.Zbiór ten z pewnością spotka się z zainteresowaniemtakże w <strong>Lubuskie</strong>m, gdzie w wielu już publikacjach– choćby zielonogórskich – przebija się do świadomościspołecznej zainteresowanie dla procesówkształtowania tożsamości regionalnej, np. poprzezwydawanie antologii, zbiorów eseistyki, poezji etc.w imię przeciwdziałania tabuizacji i kształtowaniapamięci zbiorowej dla europejskiej przyszłości.Lektura niniejszego zbioru pozwala bez uprzedzeńprześledzić drogi takiej refleksji na przykładzieŚląska.Dorota CyganW świecie AborygenówMateusz Marczewski, Niewidzialni, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008, 179 s.„Opisać obrazy, które być może coś wyjaśnią,nakreślą jakąś prawdę” – to zamiar, cel, w tym przypadkuniesamowicie ambitny, tej, dodajmy od razu,znakomitej książki. Efektu podróży jej autora dopierwotnych, autochtonicznych mieszkańców Australii,których biali, gdy tylko pojawili się na Antypodach,zaczęli rugować z żyznych ziem na nieużytki, w głąbkraju, a potem na obrzeża miast i miasteczek. Aborygenówżyje w Australii, według różnych danych, od ćwierćdo pół miliona, czyli jeden-dwa procent wszystkichmieszkańców tego ogromnego kraju-kontynentu.Mateusz Marczewski opisuje ich, ich świat, przeszłyi dzisiejszy, z kilku punktów widzenia, w sposób wysmakowany,wielobarwnym, precyzyjnym, a jednocześniezmetaforyzowanym językiem. Niektóre opisy to nieomalproza poetycka. I to bardzo wysokiego lotu.Wejście autora Niewidzialnych w wewnętrzny,zmitologizowany, archetypiczny świat Aborygenówwiązało się ze zwyczajnym, ludzkim strachem, jakwejście w każdy, nowy świat. Do tego jeszczewyjątkowy. Redfern, dzielnica Aborygenów w Sydney,„wygląda jak po powstaniu… I jeszcze ogniska,i slalom pijanych mieszkańców tego getta… Szedłemtamtędy i byłem sztywny – pisze – jakbym znajdowałsię w klatce z drapieżnymi zwierzętami, zdany na ichłaskę”. Później wielokrotnie autor zdany będzie nałaskę Aborygenów, otaczającej ich przyrody, ogromnychprzestrzeni. I o tym także ta książka.Marczewski powoli zbliża się do czarnych, pierwotnychmieszkańców Australii. To coś, tę jakąśprawdę, po którą się wyprawił, sobie i nam przybliżai wyjaśnia. Z każdym opisem poznajemy wnętrzetego plemienia, jego duchowość, tożsamość, inność.osobność, mentalność. Jego duszę. Pierwotność, bezktórej trudno zrozumieć dzisiejsze zachowanie,poglądy i reakcje Aborygenów. Zbliża się, patrzy, poznajei opisuje. Obraz, jak każdy rasowy reporter,najpierw oswaja, żeby jak dzikie konie nie pierzchnąłmu sprzed oczu. Rozbija namiot „na granicy wsii buszu” i czeka, co się stanie. Długo nic się nie dzieje.Wieś żyje własnym, powolnym, leniwym, odwiecznymżyciem. Obcy jej nie interesuje. Dopiero popewnym czasie przychodzi młody mężczyzna o imieniuDaniel i mówi trochę o sobie, trochę o wsi. Jestsilny. Gdy uderzy, pojawia się krew. Robi bumerangi.Gdy rzuci bumerangiem w kangura, ten pada z rozbitągłową. To tylko naskórek tego młodegomężczyzny. Ma on jeszcze drugie życie, życiewewnętrzne, sporą wiedzę, uczy się. W pewnej chwilizapyta o Europę. Nosi w sobie mit Europy i mityrodzinne, klanowe, w których się jako dzieckowychował. Żyje pomiędzy tymi światami. To jestten Daniel oglądany z bliska. Prawdziwy, pełnyAborygen.120


Takich Aborygenów Marczewski spotyka niemalna każdym miejscu. Te sylwetki, znakomicie nakreślone,osobne, długo się pamięta. Oto sprzedawcaobrazów, wydrążonych w drewnie, kolorowych rur,„chce, by ludzie byli szczęśliwi”, tak jak on jestszczęśliwy. Aby iść, dowodzi, nie trzeba zmieniaćmiejsca. I ten mędrzec wędrując poplątanymi drogami,nie zmienia miejsca. Pociąga nas to, co na końcu.A na końcu jest Nicość, która łączy się z niebem.Naszym ostatecznym miejscem.Oto syn starego Harneya, Harney, strażnik aborygeńskiegoetosu, przepastnych tajemnic, ale i odwiecznegoprawa. To on odzyskał dla swego klanuzabraną przez białych „krainę Wardaman”. Z rządowymiekspertami pojechał w busz, by po wielu kilometrachjazdy terenowym samochodem, a potempieszej wędrówki pokazać „im miejsca święte i malowidła.…Uwierzyli, bo ktoś, kto nie wychował się natych ziemiach, nigdy by tam nie trafił”.Życie Aborygenów toczy się powoli jakby nazwolnionym filmie. Marczewski delikatnie, tkanka potkance, zdejmuje tę powłokę codzienności, byniewidzialne stało się widzialne. Bezruch opisujeruchem, szarość kolorem. W kilku zdaniach zamykasedno. Istotę. „Czasem jednak – zauważa – pomimoże do miasta pojedzie kilka rodzin, okazuje się, ze niktnie pomyślał o kupnie jedzenia na zbliżający siętydzień. Mówią: »Zdarza się, nie ma problemu, bro«.To ich cecha kulturowa, jakaś życiowa zaduma, którapozwala im zapomnieć o dniu jutrzejszym”. I teobserwacje, zauważone jakby mimochodem, to jestjeszcze jeden walor tej książki.Świat Aborygenów, wyrzuconych przez białychosadników na margines, poza horyzont europejskiejcywilizacji, to świat duchów, mitów, zwierząt, chaosu,żelastwa pożeranego przez rdzę. abnegacji, alkoholizmu,narkomanii, przestępstw. Świat, gdzie półżycia można spędzić w łóżku albo przed blaszanąbudą – domem na materacu, grając w karty, pijąc,paląc. Bydła nie trzeba pilnować, samo trzyma sięzbiorników wody, wspólnego źródła życia ludzii zwierząt. Biali stworzyli Aborygenom cudowny,kolorowy świat, który oglądają na ekranach telewizorów.Na zaśmieconych podwórkach, w domostwach,gdzie często jedynym meblem jest telewizor,mity współczesnej cywilizacji mieszają się ze starymimitami pierwotnych mieszkańców Australii.Marczewskiego cechuje niepospolita spostrzegawczość,niesamowity zmysł obserwacji, bezktórych nie ma tego rodzaju literatury, jaką autorNiewidzialnych uprawia. Każdy szczegół, drobiazg,pozorny epizod, jak np. aresztowanie młodegoAborygena przez parę policjantów, widzi w jegozłożoności i kolorystyce. Nadaje mu artystyczny, ale ietyczny wymiar. Oto opis spontanicznego tańca dwuAborygenek. Tańca, który wyraża i wrażliwość,delikatność, i dzikość, i nieujarzmioną przez nikogoludyczną swobodę. Zwierzęce pospołu z ludzkim.Pierwotne i współczesne. Coś z Natury i coś z kultury.Wydaje się, że z tymi Aborygenkami tańczymywszyscy, tańczy cały świat. Jakby poza tym tańcemnic nie istniało. „I była ona – pisze Marczewski o jednejz tancerek – jak archetypiczna Wielka Matka,z której łona wypadał świat po kawałku, z którejwszystko wyrosło, która siadając zasłaniała sobą całąziemię”. Po tym tańcu Aborygenki powróciły dopowszechnej codzienności, do swoich rodzin, gdziekłócono się, pito, palono, zaśmiecano. OpisyAborygenów zdają się mówić, że naród, plemię,człowiek tyle znaczy, ile znaczy w sztuce, w kulturze.Malowidła naskalne w Australii liczą dwadzieściatysięcy lat. Może zatem malarstwo zaczęło sięod Aborygenów? Z każdego obrazu, spotkania,zdarzenia, rozmowy, emanuje empatia Marczewskiegodo tych ludzi, ich świata, tradycji, mentalności.Niewidzialni kończą się sceną dramatyczną.Jakimś niespodziewanym powrotem pisarza dokrainy dzieciństwa, krainy, która ocala, pozwala choćna chwilę zapomnieć o niebezpieczeństwie. W bezksiężycowąnoc wielkie stado dzikich koni w poszukiwaniuwody otoczyło maleńki namiot, w którymprzebywał autor ze swoją żoną. Głośniejszy szept,jakieś poruszenie mogłoby ten tabun spłoszyć.A wtedy byliby stratowani. „I tak leżeliśmy – czytamy– a one podchodziły coraz bliżej namiotu i w końcugdzieś nad naszymi głowami jeden z nich przejechałpyskiem po brezencie i wciągnął powietrze. Potem jewydmuchnął. I był to dźwięk, jaki wydawały farneorgany u mojej babki we Wschowie, dźwięk miechatłoczącego powietrze…” Ta babka ze Wschowy, tożona Eugeniusza Wachowiaka, poety i tłumacza, boMateusz Marczewski to ich wnuk.Książka nie jest ilustrowana. I to jest także jejwalor. W ten sposób Aborygeni w naszej wyobraźnistają się postaciami uniwersalnymi, jak postaciez powieści, dramatów, legend, mitów. Bez ichspowolnionego świata ten nasz świat, który pędzi naRECENZJE I OMÓWIENIA121


łeb na szyję, byłby uboższy i szary. I to namMarczewski na każdej stronie tego znakomitegozbioru reportaży uświadamia. Niewidzialni pod jegoświetnym piórem stali się w swojej pełnej duchowejzłożoności, może ostatni tacy na naszej planecie,ludźmi widzialnymi. A to, zdaje się, był główny cel tejksiążki, która znalazła się w finale konkursu literackiegoFundacji Kultury 2008. Nie wiem, czy wAustralii ma już tłumacza i wydawcę. Jeśli nie, topowinno to nastąpić bardzo szybko.Janusz KoniuszPotwierdzenie drogiWładysław Łazuka, Noc – podróż i inne wiersze, Wydawnictwo Książkowe Ibis, Warszawa 2009, 64 s.Związany od początków swej twórczościz lubuskim środowiskiem literackim WładysławŁazuka w tym roku obchodził Jubileusz 40-lecia. Byłto zarazem dla niego rok owocny pod względemwydawniczym. Dla każdego pisarza ma to dużeznaczenie. Tak się też składa, że od dłuższego jużczasu poeta mieszkający w Choszcznie w Pro Librispublikuje swoje utwory, jak i jego dokonania sąsukcesywnie omawiane. Poezję Władysława Łazukicechuje silne zakorzenienie w dwóch żywiołach,które karmią żywymi obrazami jego natchnienie.Jeden, to rodowód wiejski i związany z nim etos,a więc żywioł społecznej przynależności, a drugi, tonatura, z całym kosmosem zjawisk i sensualnychwyglądów. Te sprawy się ze sobą łączą, przy czymakcent różnorodnie jest kładziony. Powiedziałbym, żew książkach najnowszych najwięcej uwagi poetapoświęca obrazowaniu natury. Jak mało kto potrafi jąodczuwać, obserwować i rozumieć jej prawa oraz„obyczaje”. Na jego eksperckim spojrzeniu możnapolegać.Zajrzałem czytelniczo do najnowszego zbiorkuNoc, podróż i inne wiersze i znajduję potwierdzenieobranej drogi, zarówno w sferze tematu, jaki postawy filozoficznej. Łazuka nie mówi wprost, żenatura dla niego stanowi rodzaj wcielonego sacrum,poznawalnego przez dziejące się we wszystkichporach roku misterium istnienia: „Drzewa włożyłybarwne szaty / w perełkach rosy pajęczyny /nieśmiało jeszcze grzeje / słońce” (Jesień), ale w istocietak jest. Przyroda jest w tych wierszach nie tylkoobok, ale i w ścisłym związku z człowiekiem, z podmiotemtych wierszy, z samym poetą. Ona gowspiera, on przez jej obraz rozpoznaje swoje ja. Tobardzo ważny i piękny związek. Dla jego utrzymywaniakonieczne jest kultywowanie wewnętrznejwrażliwości i zachowywanie systemu wartości.Bylibyśmy w błędzie, gdyby na tej podstawie sądzić,że tak układająca się relacja ze światem otaczającymma arkadyjskiej proweniencji kształt i bliżej jej do sielskiegospojrzenia aniżeli krytycznej analizy. Nie tak towygląda. Poeta bowiem detalicznie, precyzyjnie,w szczegółach przestawia swoje obserwacje, a pozatym dostrzega w niej dokonujące się zmaganie:„W splotach korzeni kret / drąży / światło / ciemności”,tudzież podmiot sam się trudzi, nie obcy mu jestwysiłek: „Między światłem i cieniem / zmagam się”.W konsekwencji wkracza w świat jego przeżyć refleksja,zamyślenie, próba ogarnięcia przebytej drogi.Nostalgiczna tonacja nie pojawia się bez powodu.Powściągliwie się przejawia. Wiersz We mnie to jedenz ważniejszych, gdyż obejmuje życiową całość. Nieprowadzi do jakiejś filozoficznej konkluzji, pozapodkreśleniem znaczenia pamięci. Ale taki wierszpisze się już wyłącznie z perspektywy całego dotychczasowegożycia. Ten wiersz może też stanowićfurtkę ku czemuś nowemu, a więc ku obrazowaniuegzystencji w kategoriach uniwersalnych, w poszukiwaniusensu zdarzeń, scenek i obrazów. Zdawać bysię nadal mogło, że poeta mówi ciągle li tylko o zmianachpór roku, a tymczasem chodzi o to, że „Tyle zanami godzin, lat / i myśl że nic się nie powtórzy”.Więc widać zatroskanie, pojawienie się poczuciarozdziału. Bo natura trwa i będzie trwać, a podmiotowidostępny jest chyba coraz częściej„człowieczy ból / i tęsknota”. Coraz trudniej o prosteuzasadnienia i proste poczucie stabilności. Choćbyi dlatego, że młodość już daleko, kiedy muzykaBeatlesów otwierała drogę ku światu. Teraz zdaje siębyć prawdziwie ważna również materia uczuć, np.122


w pięknym wierszu Do…, w wierszu również nostalgicznymi sumującym życie, w którym „nic niewraca”. To nie tylko kwestia przewagi wierszyz motywami jesiennymi, to także całkiem realnezapoznawanie nowej kategorii egzystencji, jakw wierszu Stary poeta: „Czasami nie wie / copowiedzieć bliskim / i światu”. Bywa bezradnyi samotny. Tym poetą może przecież być w jakimśzakresie również podmiot poetycki, chociaż nie tylko.Czytelnik też zwróci uwagę na rozdział zawierającycykl wierszy poświęcony gorzowskiemu poecie– mistrzowi Zdzisławowi Morawskiemu oraz jegożonie Marii. To są naprawdę dobrze napisaneutwory pełne apoteozy przyjaźni i żalu, bo już „Niema Zdzisława”. Poeta – wędrowiec przebywaróżne drogi. Czasami odbywa je za dnia, czasamiw nocy, realnie lub w marzeniu. Każda z nich maznaczenie.Czesław SobkowiakWiersze z miłościAnna Żłobińska, Stąpanie po szkle, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna, Gorzów 2009, 86 s.Muszę przyznać, że trochę inaczej (lepiej) czytasię książki ładnie wydane. Taką ładną książkę poetyckąAnna Żłobińska wydała nakładem WojewódzkiejBiblioteki im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie.Książka jest w twardej oprawie, druk na papierze kredowym,opatrzona została ilustracjami MagdalenyĆwiertni, które trafnie wkomponowano w treść tekstu.Autorka do tej pory nie publikowała wiele, bopisała raczej „do szuflady”. Tytuł tego zbioru, o sporejnawet objętości, bo 86-stronicowej, od razu zwracauwagę zawartą w nim, zasugerowaną na samympoczątku, w tytule, silną dawką drastyczności, żebynie powiedzieć ekstremalności sytuacji, bo jakżeinaczej odebrać sformułowanie: „Stąpanie po szkle”,w domyśle – rozbitym szkle. To może być szkłokonkretne, po rozbitym naczyniu, więc można sobiewyraźnie uzmysłowić, że z tym chodzeniem musi byćzwiązany ogromny ból i cierpienie. Oczywiście wtomiku Żłobińskiej nie z taką sytuacją mamy doczynienia. Nie chodzi tu o jakąkolwiek formę realnegookaleczania ciała, a szczególnie stóp. Sens tego tytułujest metaforyczny, stanowi uogólnienie osobistegodoświadczenia życiowego bądź uczuciowego,z którym w zaprezentowanych zapisach poetyckichpoetka się zmaga. I właśnie ów domyślny, sugerowanyból i cierpienie nie ze zranieniem fizycznym,ale duchowym, psychicznym ma główniezwiązek.Można stwierdzić podczas lektury, że poetka,która debiutuje właśnie tą publikacją, opowiadaniezwykle wyraziście historię jak najbardziej osobistegopewnego rozdziału, pewnego zdarzenia. Tymzdarzeniem, które ma miejsce w jej życiu – możnadomyśleć się (bo jest to zasygnalizowane) – nie wolnymod kłopotów i trudności, jakiegoś rodzajuniespełnienia, jest miłość. Prawdziwa, wielka,namiętna, rozpalona, nie wolna od piętna, że jest„zakazanym owocem”, ale też jest to miłość podjętaw świadomej decyzji, jej podmiotowym wyborem.Bohaterka tych wierszy jej właśnie smakuje.Opowiadając o niej, a raczej wyrażając ją, ma świadomość,że publicznie: „Obnażam się w wierszu / wystawiamna pokaz” lub się spowiada. Taka też jest poetykatych krótkich wierszy wzorowanych na haiku, alenie są to typowe haiku. Poetce nie chodzi o budowaniezawoalowanych poetycko i metrycznieskomplikowanych konstrukcji zdaniowych, obrazowych,wyposażonych w liczne, finezyjne porównania,ale o wykrzyczenie swoich myśli, doznań, uczući prawd. Toteż są te wiersze właśnie krótkie, bardzokrótkie, jednozdaniowe często, tyleż zabrzmią,powiadomią o czymś czytelnika, co zaraz milkną.Czyta się więc je jak rodzaj lirycznych zapiskówtowarzyszących przeżyciom. W tych zapiskach jestwszystko, co dla kobiety ważne, a więc autentycznamiłość, zaspokojenie fundamentalnego pragnieniabycia kobietą w całej pełni. Taka możliwość nie maceny, każdą jest zdolna zapłacić. Paradoksalnie, mimobólu „nie czułam bólu”, życie podmiotu dostępujepozytywnego przewartościowania we wszystkichaspektach: „I radość była we mnie / I myśli rodziły sięo świcie”. Była w nim siła i odwaga, by podołać każ-RECENZJE I OMÓWIENIA123


demu wyzwaniu, każdej nowej sytuacji. Przyznam,że jest w tych wierszach Anna Żłobińska bardzo szczera,autentyczna i właśnie spontaniczna. Zarazemw swej erotyce, co ważne i duchowo właściwe, nieprzekracza granic intymności, chociaż i nie unika scenbliskości kochanków. Spełnia się, ale jednak maświadomość tymczasowości. „Obejmuję ramionami”– jakby rzecz była w powetowaniu sobie wszystkichkrzywd i niedostatków życiowych. Czuje się społecznietakże napiętnowana: „ludzie w samo południe /Zgasili światło’, jej miłość traci niejako niewinność, downętrza wdziera się zgrzyt, rozdźwięk, nie możecałkowicie wymazać poczucia grzechu (patrz wierszEwa), upadku czy poczucia winy: „Krzyż ciągnę poziemi”. Wreszcie jest tu zapisane doświadczeniekońca miłości, w rezultacie będącej jedynie „rozdziałem”,której „plany sięgały zenitu”. Ten znamiennymoment osiągania dystansu boli, zmienia się wudrękę codzienności, w którą wpisana jest strata i ból„przedwczesnego umierania”. Bólem jest każde doznanie,a więc „stąpanie” odbywa się niejako „po szkle”.Myślę, że klarownie, spójnie, psychologiczniebardzo wiarygodnie cały ten splot wewnętrznychprzejść został w tym zbiorku przedstawiony. Odwagąjest tu zaprezentowanie tych wszystkich przejśćz punktu widzenia kobiety dojrzałej, której życiew sformalizowanym związku się nie wiodłonależycie. Nie zanadto mnie jednak przekonujezaprezentowana w końcowej części zbiorku nutastraceńcza, dotycząca „przejścia na drugą stronężycia”. To jest też jakiś „rozdział”, etap, który możewarto poddać osobnemu opisowi i refleksji, bo nieoznacza on wcale końca doświadczenia egzystencjalnego,tylko nowy, inny jego wymiar.Czesław SobkowiakOpowiadania niejednoznacznePaweł Huelle, Opowieści chłodnego morza, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008, 221 s.Myśląc o morzu, oczyma wyobraźni widzę głębię,potęgę, siłę i tajemnicę. Hasło „morskie opowieści”budzi skojarzenia z portowymi tawernami, w którychrubaszni marynarze śpiewają szanty, snują historieo swych przygodach i często pociągają z butelki rum.Sformułowanie „opowieści chłodnego morza” wprawiamnie natomiast w głęboką konsternację, graniczącąniekiedy z osłupieniem. Odczucia te stanowiąbezpośredni efekt lektury najnowszego tomu opowiadańPawła Huellego – zbioru tekstów, które pozostawiająw umyśle czytelnika wielki znak zapytania.Bohaterami wszystkich historii są ludzie mieszkającyobecnie lub w młodości nad brzegiemBałtyku. Łączy ich nie tylko pochodzenie, ale równieżpoczucie zagubienia w świecie, braku sensu istnienia,samotność oraz fakt, iż niespodziewanie stają sięuczestnikami lub świadkami niezwykłych wydarzeń,które – niczym magiczne różdżki – otwierają w ichumysłach wrota pamięci i pozwalają dotknąć Prawdy.Czytając kolejne opowieści, miałam jednakżewrażenie, iż ów przywilej absolutnego poznaniadostępny jest jedynie postaciom fikcyjnym, podczasgdy ja – prosta czytelniczka, niemająca dotychczaskontaktu z mistycznym Chińczykiem czy Indiankąsprzedającą tatarak – w żaden sposób nie pojmujęprzesłania danego utworu. Tę niemożność wytłumaczyćmożna bądź moją własną niekompetencją,bądź też dziwną wiarą autora, iż czytelnik jego książkiobjawiać będzie niezwykłe zdolności do pojmowaniatego, co nie pozwala się pojąć oraz przewidywaniaprzyszłych zdarzeń. Jestem zdania, że takich właśnieumiejętności wymaga większość opowiadań,Huellego charakteryzuje bowiem skłonność do przerywanianarracji w najmniej spodziewanych momentachoraz unikanie puenty bądź finalizowanie historiidziwacznymi, luźno związanymi z fabułą stwierdzeniamiw rodzaju: „Turbot był fantastycznyi absolutnie zdystansował dorsze” (s. 68). Ponadtojego teksty obfitują w mądrze brzmiące aforyzmy,skłaniające do (bezowocnej) refleksji i w bardzoniewielkim stopniu tłumaczące, o co chodzi w danymopowiadaniu, np. „Sen nie jest marzeniem. Ani odbiciem.To druga strona twojej koszuli” (s. 113), „[…]każda rzecz na tym świecie ma swój pierwowzór”(s. 161), „W punkcie osobliwym […] załamują sięwszelkie prawa fizyki. Krzywe linie czasu zbiegają się124


ze sobą. To coś w rodzaju pętli” (s. 208). Oczywiścienie przekreślam artyzmu wszelkiej metafory. Utwórznacznie zyskuje w moich oczach, jeśli pociąga zasobą różnorodność odczytań, jednak opowiadaniaHuellego wydają się być do tego stopnia niejednoznaczne,że mogą znaczyć cokolwiek lub – równiedobrze – mogą nie znaczyć absolutnie nic.Mimo iż każda kolejna historia przynosi ze sobązagadkę niemożliwą do rozwikłania, tym samymskłaniając do jałowych rozmyślań i coraz bardziej irytującczytelnika, który zaczyna zdawać sobie sprawę,że im dłużej czyta, tym mniej rozumie – mimo tegotrzeba przyznać, iż Huellego czyta się dobrze, przedewszystkim ze względu na piękny styl. Autor WeiserDawidka bez problemu potrafi wyczarować w wyobraźniodbiorcy obrazy, postaci i zdarzenia. Łatwośći przyjemność odbioru to jeden z czynnikówskłaniających do dalszej lektury silnie zmetaforyzowanychi przesyconych niejasną (i jak się wydaje,niekiedy wprost niepotrzebną) symboliką utworów.Sprzyja temu również perfekcja edytorskiego opracowaniaksiążki. Wydawnictwo Znak zadbało o estetykęoprawy oraz tekstu, który pozbawiony jestbłędów drukarskich i literówek. Dzięki nienagannemuwydaniu oraz lekkości pióra autora treśćopowiadań zdaje się sama „płynąć” poprzez umysłczytelnika. Pytanie tylko, jakim płynie kursem?Jaki cel przyświeca lekturze Opowieści chłodnegomorza? Czy w założeniu cel taki w ogóle istnieje,czy też autor pozwala swym tekstom dryfowaćswobodnie po toni Bałtyku? Czy istnieje jakikolwiekkompas, zdolny zawęzić pole możliwości interpretacyjnych?Prawdopodobnie funkcję takiego kompasupełnić mają powracające w opowiadaniach motywy.Byłby to przede wszystkim wielokrotnie w literaturzepolskiej i światowej eksploatowany symbol Księgijako źródła ostatecznego poznania. Interesujące jest,iż dla każdego z bohaterów przybiera ona innąpostać: dla niektórych bywa Biblią, dla innych chińskąKsięgą Przemian lub katalogiem wysyłkowym sklepuz zabawkami. Ten niezwykły, wielopostaciowy wolumenzdaje się pełnić nie tyle funkcję informacyjną, cosentymentalną. Jego lektura budzi w bohaterachwspomnienia, które uśmierzają ból samotności i rozjaśniająszarą codzienność. Księga, wspomnienia,poszukiwanie sensu życia oraz pojawianie siędziwnych, tajemniczych postaci, o których była jużmowa wcześniej, to elementy składające się naschemat opowiadań Huellego. Powtarzalność tychmotywów spaja cały zbiór tekstów, sprawia, żeczytelnik zdaje sobie sprawę, że znalazły się onew jednym tomie nieprzypadkowo, z drugiej jednakstrony powoduje, że lektura z czasem staje sięmonotonna i – paradoksalnie – „przewidywalnienieprzewidywalna”, tak bowiem można by chybaokreślić nieustanną świadomość odbiorcy, że „zachwilę stanie się coś dziwnego” (na przykład autorpostanowi zakończyć opowiadanie). Charakterystycznedla tych opowiadań jest również łączenierealizmu z tym, co irracjonalne, niejasne, niemożliwedo wytłumaczenia. Życie ludzkie obfituje w niepojętewydarzenia i zbiegi okoliczności, ale chyba niew takim stopniu, jak wskazuje na to Huelle, w dowolnysposób splatając wątki (np. polski emigrant wracado rodzinnego kraju, by porozmawiać tam z Chińczykiem;wdowiec odwiedza dawno niewidzianąsiostrę w Polsce, widzi łyżwiarza wyglądającegozupełnie jak postać z obrazu, który zainteresował gokiedyś w muzeum, a następnie spotyka dawnozmarłą żonę; mężczyzna przybywa do Szwajcarii, byodebrać spadek po ojcu, poznaje tu kobietę, któraprześladuje pewnego księdza i wraz z nią wyjeżdżado Włoch, przedtem jednak snuje wspomnieniao kolejce elektrycznej). Książka staje się zbiorem„punktów osobliwych”, w których „załamują sięprawa fizyki”, a postaci często są psychologicznienieprawdopodobne. Autor w każdym z opowiadańprowadzi czytelnika ścieżką nakreśloną niegdyś przezProusta, z tym że funkcję magdalenki przywołującejtęsknotę za przeszłością przyjmują na siebie tatarak,cytat z Eneidy, widok kobiety z Czeczenii, hasło„Franz Carl Weber”. Niektóre skojarzenia wydają siętak dalekosiężne, że wprost nieprawdopodobne:„Mocny zapach jej perfum miał w sobie równocześniecoś bardzo delikatnego, co przypominało muogród babki Marii na południu kraju” (ponadto, cociekawe, później bohater przyznał, że w tym momenciemiał ochotę pocałować ową uperfumowanąpanią). Śmiem sądzić, że nawet Marcel Proust, czytająco samotnych, zagubionych w chaosie świata,nieszczęśliwych duszach, które nieustannie wspominająi podróżują dokądś, choć nie wiedzą czemu,zastanawiałby się, czy nie lepiej byłoby zamknąć książkęi poszukać straconego podczas jej lektury czasu.Podejrzewam jednak, że czytałby dalej, choćby zewzględu na interesujący charakter niektórych spośródprzekazywanych nam przez Huellego historii.RECENZJE I OMÓWIENIA125


Za szczególnie ujmujące uważam utwory utrzymanew klimacie legendy, takie jak Depka – Rzepkaczy Őland, a także opowiadanie Mimesis, któregoakcja rozgrywa się w czasie II wojny światowej i którestanowi zapis dziejów grzechu kobiety należącej dowspólnoty żyjącej ściśle według Słowa Bożego.Niewątpliwą zaletą omawianych tekstów sąrównież częste odwołania do ciekawych, niekiedymało znanych realiów życia mieszkańców Pomorza,np. do kultury menonitów czy legend kaszubskichrybaków. Za wartościowe uznaję także opowiadaniePoczta rowerowa, w którym autor nie tylko opisujestrajk gdańskich stoczniowców, ale również ukazujeróżnice i podobieństwa między pokoleniami, tymsamym nadając opowiadaniu wymiar uniwersalny.Nie przeczę zresztą, że reszta tekstów w zbiorze nieprezentuje wyższych idei, uogólnień, sensów,jakiegoś cennego przesłania. Twierdzę natomiast, iżodkrycie takiego przekazu wymaga wielkiegowysiłku intelektu, emocji i wyobraźni odbiorcy, którytak naprawdę nie tyle odczytuje znaczenie zakodowanew utworze, co tworzy je na potrzeby swojegowłasnego, skołowanego brakiem logicznegorozwiązania akcji, umysłu.Opowieści chłodnego morza tchną prawdziwym,nadmorskim klimatem. Epatują melancholią,szarością, pustką i chłodem (na szczęście niekiedyzdarza się również ożywcza bryza), skłaniają dorefleksji i budzą poczucie bezsilności – nie wobec fal,głębi i przestrzeni, ale wobec przekazu słownego,który – w przypadku autorstwa Pawła Huelle – nigdynie jest jednoznaczny. Wydany w 2008 roku zbióropowiadań autora Weiser Dawidka uważam zagodny polecenia wszystkim, którzy lubią snuć refleksjedla samego faktu ich snucia, oraz tym, którzynigdy nie mają dość słodyczy Proustowskich magdalenek,zdecydowanie natomiast odradzam takimosobom, które na tyle cenią sobie swój czas, że żadneciastko – choćby najpiękniej polukrowane – nie jestw stanie wynagrodzić im jego straty.Agnieszka SzpylmaCzar tajemnicIan R. MacLeod, Wieki światła, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2006, 400 s.Gdyby magia była obecna w naszym świecie, tojaką formę by przybrała? Czy objawiałaby sięlatającymi po niebie smokami, walkami na ognistekule, możliwością zamiany ołowiu w złoto? A możebyłaby niczym kolejna kopalina podobna do węglai ropy? Istniałby wtedy cały przemysł wydobywczyzajmujący się jej pozyskiwaniem, a gdy na jakimśprzyjęciu, poznając kogoś nowego, zadawalibyśmypytanie: „Czym się pani zajmuje?”, usłyszelibyśmyw odpowiedzi: „Sprzedaję magię”. Wyobraźmy sobie,jaką potęgą dysponowaliby właściciele takich złóż,a im większa władza, tym większa pokusa nadużyći malwersacji. Magia byłaby pożądana i znienawidzonazarazem, jak każde inne bogactwo. A czy wiedząpaństwo, że istnieje taki świat niezwykle podobny donaszego, z jedną różnicą – eterem-magią, którąpozyskuje się jak inne bogactwa naturalne. Opisuje goI. MacLeod w książce pod tytułem Wieki światła.Śledzimy w niej losy mężczyzny wychowanegow małym robotniczym miasteczku, w którymwszystko obracało się wokół wydobywania eteru.Przeznaczenie małego Roberta wydawało się z góryustalone – urodził się tu, wychowuje, dorośnie, wstąpido cechu swojego ojca, ożeni, wychowa własnedzieci i umrze. Tak wygląda życie większości ludzi odczasu odkrycia eteru – przypisani swoim cechom, bezszans na zmianę swojego losu. Losu często tragicznego,gdyż eter sam w sobie jest niebezpieczny dlaludzi, a ci, którzy go wydobywają, mają z nimnajwiększą styczność, mając z tego najmniej korzyści.Borrows buntuje się ostatecznie, gdy złowrogi wpływeteru dotyka jego matkę – ucieka do Londynu, gdziedorastając, poznając życie biedoty w wielkim mieście,szukając swojego miejsca w świecie, flirtującz pomocą pięknej, tajemniczej kobiety poznanejw dzieciństwie z wielkim światem, szykuje się dorewolucji. Wszystko szło dobrze – nawet kończące sięzłoża eteru sprzyjały ideowcom – gdy magii ograniczającejwszelki techniczny postęp nie będzie, trzebabędzie coś zmienić, a władza największych cechów126


zostanie ukrócona. Wszystkie podziały społecznezostaną zniesione, czy raczej wywrócone do górynogami – znajome? Zakończenie też nas nie zadziwi.Powieść ta nie spodoba się wszystkim, jest dośćprzewidywalna, ale i niepokojąca, ponura, bez happyendu, nie zaskakuje, nie ma tu spektakularnych pościgówsamochodowych, nagłych zwrotów akcji,zagadek kryminalnych. Są za to mroczne tajemnice,jest to coś, co urzeka i wciąga, czaruje i uwodzi, cośco sprawia, że tę książkę smakuje się jak najlepszyalkohol, coś co nie pozwala odłożyć jej na półkęprzed przeczytaniem ostatniej kartki, coś co sprawia,że nie czujemy się rozczarowani po zakończonej lekturze.Dla jednych tym tajemniczym składnikiembędzie piękny, wysmakowany język, dla innychprzejmujące, barwne opisy przywodzące na myślDickensa, dla innych sam eter, niezwykle niebezpieczny,trudny do okiełznania, ale wykorzystywanydo wszystkiego. Być może będzie to historia życiagłównego bohatera, pozostawiająca przeświadczenie,że nawet w świecie gdzie magia jest tak realna,nie ma nic za darmo, natura ludzka jest taka sama, sąbogaci i biedni, a przepaść między nimi jest tak wielka,a tak upragniona rewolucja nie przynosi oczekiwanychzmian. Poruszająca, gorzka w wymowie,pozostająca w pamięci na długo.Magdalena StolarskaNiebieski azyl. Rytmy Magdaleny GryskiBłękitna melancholia, wystawa w Galerii Wieża Ciśnień, Konin 2009Wystawa Błękitna melancholia w Galerii WieżaCiśnień w Koninie jest odbiciem tych momentóww życiu, kiedy człowiek z wewnętrznej potrzebypowinien być sam. Pamiętamy, jak bohaterkaKieślowskiego: Trzech kolorów: Niebieski, szuka ciszy,pływając. W nawiązaniu do tych obrazów MagdalenaGryska namalowała własne. Tematem długiego cyklusą baseny. Ma wpisane w życiorys artystyczny barwywody, przestrzenie jezior i rzek. Tym razem naturalnebrzegi zastąpią kafelki.Ten basen jest pusty – dla podkreślenia, żejestem tu tylko ja sama, z tym, z czym przyszłam –powiedziała widzom, stojąc przed zestawem swoichmonumentalnych płócien w centrum ekspozycji.Zadziwiające, ile może być ukrytego życia w regularnychkształtach basenu, jeśli ona potraktuje gojako medium. Formy geometryczne, skądinąd obojętneduchowo, zyskują walor podskórnej aktywności –utrzymują w ryzach żywioł wody.Na innych obrazach pojawia się pływaczka, istotazalana wodą, która wytyczy sobie drogę w ekstremalnychwarunkach. Równie silne sugestie płynąz obrazów, których tematem jest czas. Tu dominująbrązy. Płótna dużych formatów zapisują malarskimpismem obrazkowym radość życia, poddaną przemijaniu.Korespondują z nimi małe obrazki, ułożonew cykle. Bliskie osoby, miejsca, przedmioty będą sięstopniowo zacierać, aż zastąpią je na płótnach pustekwadraciki koloru lub ledwie czytelne, nostalgiczneplamy. Jak zauważa artystka, wszystko jest ważne:od dziania się, po słabnące refleksy w pamięci i sentymentach.Magdalena Gryska operuje własnymi symbolami.Mocne linie prowadzą rytmy. Czasem ujmują jakbyw nawias człowieka z jego sytuacją, kiedy indziejujawniają drogę jego minionego życia. Artystka nazwałate czerwone linie rodzajem swojego krwioobiegu.Błękitne wody, czyli przestrzenie indywidualnejwolności, istnieją, aby człowiek swobodnie pływał –na przykład tworzył sztukę. Pływanie to pokonywanienapięć, dążenie do harmonii. Czas określa jednostkęniejako wbrew jej samej. W obu przypadkach kondycjaludzka zostaje zapisana przez podmiot artystyczny –jego własnym życiem.Anna DraganRECENZJE I OMÓWIENIA127


KRONIKA LUBUSKAczerwiec – sierpieñ 2009• Na zielonogórskim deptaku z okazji Dnia Dziecka(1 czerwca) zaprezentowały się przedszkolakiz 11 placówek. Maluchy przedstawiły bogaty programartystyczny; wystąpiły m.in. dzieci z grupyChichoty z Domu Harcerza.• Tego samego dnia w Zielonej Górze, w GaleriiGrafitt odbyła się Interaktywna WystawaRobotów.• 2 czerwca w kościele pw. Najświętszego Zbawicielamiał miejsce recital organowy Wielfrieda Wilke,organisty, pedagoga, dyrygenta, dyrektora muzycznegookręgu Cottbus. Artysta wykonał utworyBacha, Mendelssohna, Fischera, Guilmanta.• W sali dębowej Biblioteki Norwida odbyła sięprezentacja klubów i zespołów ZUTW pt. Osiemnastolatekna estradzie (2 czerwca).• W holu Wojewódzkiej i Miejskiej BibliotekiPublicznej swoją wystawę Urok srebra w biżuteriizaprezentowała artystka Aneta Pabjańska-Moskwa(2-19 czerwca).• 3 czerwca na Placu Bohaterów miał miejsce piątyintegracyjny happening W gorącej Hiszpanii zorganizowanyprzez ZSS nr 1 i Zespół Szkół Plastycznych.Była to inicjatywa z cyklu Otwartych DziałańTwórczych.• W tym samym dniu Małgorzata Kalicińska, autorkacyklu powieści: Dom nad rozlewiskiem, Powrotynad rozlewisko, Miłość nad rozlewiskiem, byłagościem Czwartku <strong>Lubuskie</strong>go w klubie Pro Librisksiążnicy zielonogórskiej.• 4 czerwca świętowano obchody 20. rocznicy wolnychwyborów. Pod dawną siedzibą KomitetuObywatelskiego Solidarność przy ul. Grottgeraw Zielonej Górze, odsłonięto tablicę pamiątkową.• Teatr Zza boru wystawił 5 czerwca w zamkuw Zaborze przedstawienie plenerowe KronikiZaborskie cz. I – hrabia Cosel w reżyserii JanaAndrzeja Fręsia. Udział w spektaklu wzięli aktorzyteatru, Bractwo Rycerskie z Zielonej Góry, TeatrOgnia Suri i mieszkańcy wsi.• W niedzielę, 7 czerwca na deptaku w ZielonejGórze obchodzono Festiwal Nauki zorganizowanyprzez Uniwersytet Zielonogórski. Hasło tegorocznejedycji brzmiało Środowisko a cywilizacja.• W zielonogórskim amfiteatrze 8 czerwca kabaretAni Mru Mru wystawił program z okazji 10-leciaswojej działalności. Koncert poprowadził PiotrBałtroczyk.• 9 czerwca w Instytucie im. Edyty Stein w ZielonejGórze otwarto wystawę Twarze zielonogórskiejbezpieki (1945-1990). Zaprezentowano fotografiei biogramy czołowych funkcjonariuszy zielonogórskiegoaparatu bezpieczeństwa.• Tegoż dnia w Hydro(za)gadce odbył się finał eliminacjistrefowych Studenckiego Festiwalu Piosenki –Zielona Góra 2009. Gościem wieczoru był JarosławWasik – członek poetyckiej Krainy Łagodności,znany z autorskich płyt Nastroje i Zielony z niebieskim.• W tym samym dniu w Teatrze Lubuskim odbył sięII przegląd spektakli teatralnych Kochajmy bajki,w którym wystąpili rodzice przedszkolaków.• W Cinema City w Zielonej Górze miała miejsceuroczysta Gala Filmowa, podsumowanie konkursuZanim na YouTubie, pokaż swój film w Klubie,organizowanego przez Gimnazjum nr 2 (10 czerwca).• XI Międzynarodowy Festiwal Muzyczny FormArtystycznych Jednoczącej się Europy podnazwą Abyśmy Byli Jedno odbył się 11 czerwcaw Łagowie.• Niemieccy artyści (Jan Brokof, Antje Schiffers, SvenJohne, Wiebke Loeper, Peter Kees) zaprezentowaliw galerii BWA w Zielonej Górze wystawęErinnerungsland/Kraj wspomnień (12 czerwca).• Tego samego dnia Klub&Restauracja AvanGardaoraz Kopalnia Wolnego Czasu zorganizowali wieczórautorski Moniki Sawickiej. Pisarka opowiedziałao swojej najnowszej książce Siedem KolorówTęczy.• W Nowej Soli od 13 do 14 czerwca trwało ŚwiętoSolan. Przygotowano m.in. widowisko muzycznepoświęcone twórczości Michaela Jacksona. Z koncertemwystąpił także zespół Dżem.• 15 czerwca w Lubuskim Teatrze odbył się koncertzespołu wokalno-tanecznego Chichoty.• Tego samego dnia w sali widowiskowej SpołecznegoOgniska Artystycznego otwarto wystawęprac Katarzyny Krok W tańcu.128


• Wydział Artystyczny UZ zorganizował 16 czerwcawystawę prac studentów Katedry Sztuki i KulturyPlastycznej.• 17 czerwca w Klubie Uniwersyteckim Kotłowniawystąpił zielonogórski kabaret Nowaki.• Również tego dnia w Hydro(za)gadce wystąpiłanowa formacja Zielonogórskiego Zagłębia Kabaretowego– Niedopary.• Natomiast 17 czerwca w Piwnicy ArtystycznejKawon odbył się półfinałowy koncert konkursumuzycznego RCAK w Zielonej Górze. Wystąpiłygorzowskie grupy: Podróbka i Alter, zielonogórskie:Bezsensu, Sznuroofki i Instant Blues oraz żagańsko-zielonogórski:Syndrom i Bauagans z Żar.• Od 17 czerwca w Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j prezentowanowystawę Dzwonki i janczary z kolekcjiMariana Łysakowskiego. Ekspozycja była czynnado 23 sierpnia.• W Klubie Jazzowym U Ojca 18 czerwca koncertowałzespół The Conception z gościnnymudziałem saksofonisty Piotra Barona.• Z inicjatywy NBP oraz WiMBP im. C. Norwidaw Zielonej Górze 18 czerwca 2009 r. odbyło sięspotkanie upamiętniające 20. rocznicę wyborów4 czerwca 1989 r., połączone z promocją monetyokolicznościowej i monet kolekcjonerskich z seriiPolska Droga do Wolności.• Także 18 czerwca w Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>jmiała miejsce promocja książki Alfreda SiateckiegoKlucz do bramy, rozmowy nieautoryzowane albonieodbyte o przeszłości Środkowego Nadodrza.• 19 czerwca w sali dębowej Norwida odbyła się promocjaksiążki Lucjana Fokszana i Juliana StankiewiczaHistoria Stowarzyszenia Pionierów ZielonejGóry. Książkę tworzy kalendarium najważniejszychwydarzeń w dziejach Stowarzyszenia od1985 r.• Podobnie 19 czerwca w Galerii Pro Arte zaprezentowanowystawę malarstwa Katarzyny Wesołowskiej-Waszkowskiej.• W terminie 19-21 czerwca odbył się najstarszyw Polsce, istniejący od 1937 r., VIII Konkurs MuzykiLudowej w Kopanicy.• W amfiteatrze zielonogórskim wystąpił KabaretMoralnego Niepokoju z najnowszym programemTrasasasa (21 czerwca)..• We wtorek, 23 czerwca w galerii Arka odbył sięwernisaż malarstwa zielonogórskich artystówZ krajobrazem w tle.• W Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j z wykładem wystąpiłMarian Łysakowski. Mówił o Dzwonkach w kulturzematerialnej z cyklu Studium Wiedzy o Sztucei Historii (24 czerwca).• 25 czerwca Galeria Pro Arte zielonogórskiego ZPAPzorganizowała dyskusję nad Estetycznym aspektemprzestrzeni publicznej starej zabudowy miastaZielona Góra.• W piątek, 26 czerwca odbyła się gala rozdaniaLeonów 2009 – nagród na najpopularniejszegoaktora i aktorkę <strong>Lubuskie</strong>go Teatru.• Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j od 27 czerwca prezentowałowystawę Satyra Sławomira Łuczyńskiego.• Także 27 czerwca w Zatoniu zorganizowano FotoDay. Uczestnicy spotkania mogli otrzymaćfachową poradę od fotografika Pawła Janczaruka,którego przy wyborze najlepszych fotografiiwspierali inni specjaliści.• 29 czerwca odbył się kolejny wieczór kabaretowywieńczący wiosenny cykl: Stały Punkt Programu.Tytuł piątego spotkania to Debestoff.• 30 czerwca w siedzibie Radia Zachód w ZielonejGórze, w Galerii Twórców Galera otwarto wystawęmalarstwa Urszuli Widźgowskiej pt. Kobiety i manekiny.• VII Festiwal Jazzowy – Róże Jazz Festiwal. Rozpocząłsię w piątek, 3 lipca w Zielonej Górze.• W dniach 4-5 lipca na zielonogórskim deptakuodbył się V Międzynarodowy Festiwal TeatrówUlicznych BuskerBus.• W Zbąszyniu rozpoczął się IX MiędzynarodowyFestiwal Artystyczny Experyment. Widzowie moglipodziwiać: występy muzyków, tancerzy, aktorów,pokazy plastyczne i filmowe (5 lipca).• 9 lipca w Zielonej Górze rozpoczął się pokazfilmów Grzegorza Lipca i grupy Sky Piastowskie.• W zielonogórskim amfiteatrze odbył się FestiwalPiosenki Rosyjskiej. Wystąpili artyści: Lew Leszczenko,Valeria oraz zespoły Gorod 312, IvanushkiInternational i Lube (11 lipca).• Otwarcie V Międzynarodowego Festiwalu KinaAutorskiego Quest Europe miało miejsce w ZielonejGórze, 12 lipca. W programie m.in. projekcjez Rumunii, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Czech,Kanady, Polski.• 13 lipca formacja jamajskich rytmów Creskaotworzyła pierwszy dzień festiwalu Reggae nadWartą w Gorzowie Wlkp.KRONIKA LUBUSKA129


• W ramach Lata Muz Wszelakich w kinie Newa15 lipca wyświetlono bajki ze Studia Se-ma-forz cyklu Niezapomniani bohaterowie.• W sali widowiskowej Zboru w Sulechowie 16 lipcaodbył się koncert <strong>Lubuskie</strong>j Orkiestry Kameralnejpod dyrekcją Jerzego Salwarowskiego. Solistamibyli: Anastazja Łysenko – skrzypce, Natalia Kruczek– mezzosopran, Hubert Salwarowski – fortepian.• Również tego dnia, w Zielonej Górze w PiwnicyArtystycznej Kawon w premierowym programieByć sobą zaprezentował się kabaret Hlynur.• W piątek, 17 lipca w 4 Różach dla Lucienne odbyłsię koncert formacji Artur Lesicki AcousticHarmony.• W zielonogórskiej restauracji Essenza miałomiejsce spotkanie z muzyką na żywo La vivaEspania (18 lipca).• W Nowym Miasteczku odbył się projektBluesobranie Krwiodawców, czyli OgólnopolskiFestiwal Muzyki i Życia (19 lipca).• W ramach Festiwalu Kina Autorskiego QuestEurope w ogródku Strasznego Dworu wyświetlonosześć filmów komediowych (19 lipca).• BWA zorganizowało 20 lipca Letnie SpotkaniaMłodych Twórców• 21 lipca w sali widowiskowej SDK w Sulechowie zaprezentowanowystawę malarską Darka Milińskiego.Obrazy podziwiać można było do końca miesiąca.• 23 lipca rozpoczęła się Biesiada Zorba, zorganizowanaprzez Zielonogórski Ośrodek Kultury.Spotkanie zainaugurował narodowy taniec greckisirtaki. W programie znalazły się także innemelodie i tańce greckie.• Skandynawski zespół Jazz Kamikaze wystąpił jakogwiazda Róże Jazz Festiwal 24 lipca.• Na zakończenie Sceny Letniej w Gorzowie Wlkp.teatromani oglądali dramat Kamienie w kieszeniachMarie Jones. W jednej z głównych rólwystąpił Bartek Kasprzykowski (25 lipca).• W gorzowskim amfiteatrze 26 lipca wystąpiłzespół Feel, laureat Bursztynowego Słowika,Fryderyka i Telekamery.• 27 lipca w Zielonej Górze rozpoczął się X MiędzynarodowyDziecięcy Festiwal Folkloru. Występyfestiwalowe uświetniły zespoły z czterech kontynentów,m.in. grupy z Tajwanu, Argentyny, Mołdawiii Włoch.• W Lubuskim Teatrze 29 lipca formacje kabaretowezaprezentowały program Zgaga.• Zielonogórski Ośrodek Kultury zorganizował30 lipca biesiadę Czeską i Słowacką. Koncertobejrzeć można było na deptakowej scenie przedLubuskim Teatrem.• 31 lipca ruszyła pierwsza impreza w ramachWakacji z Galerią u Jadźki. Było to święto plonów,a w nim tradycyjny konkurs kiszenia ogórków.Pomysłodawcą imprezy jest Piotr Nowak, muzyk FZ.• Od 1 sierpnia w zabytkowych salach PałacuKsiążęcego w Żaganiu rozbrzmiewała muzykaklasyczna w ramach XXII Letniej AkademiiMuzycznej.• Uroczystą galą w zielonogórskim amfiteatrzezakończył się X Międzynarodowy DziecięcyFestiwal Folkloru.• Kostrzyn nad Odrą od 31 lipca do 2 sierpnia gościł15. Przystanek Woodstock. Na imprezie obecny byłLech Wałęsa w ramach uczczenia 20 lat niepodległejPolski.• Kolejna odsłona kreskówek w zielonogórskimamfiteatrze – w ramach Lata Muz Wszelakich5 sierpnia w kinie Newa wyświetlano filmy z kultowymReksiem.• Z cyklu Bajki, bajdy, banialuki Studio Teatralne Guliwerz Zielonej Góry dało przedstawienie PrzygodyMarka Wagarka 6 sierpnia w amfiteatrze.• W piątek, 7 sierpnia w gorzowskim amfiteatrzewystąpił kabaret Ani Mru Mru.• Z okazji otwarcia nowoczesnego placu zabaww Ochli, w sobotę 8 sierpnia odbył się koncertMajki Jeżowskiej.• Zielonogórska Noc Kabaretowa z udziałemnajwiększych gwiazd polskiej sceny kabaretowejmiała miejsce w amfiteatrze, 9 sierpnia. Fani podziwiaćmogli występy m.in. Stanisława Tymai Jerzego Kryszaka, a także rodzimych grup, takichjak: Słuchajcie, Słoiczek po cukrze. Całość poprowadziłPiotr Bałtroczyk.• 13 sierpnia w Galerii Arka odbyło się otwarciewystawy Piękno w dziełach lubuskich artystów.• 14 sierpnia w Galerii u Jadźki wystąpiła GrupaRogala. Zespół gra muzykę country w różnychodmianach, a także blues, folk i rock.• Trio Nothing But Swing wystąpiło w 4 Różach dlaLucienne jako kolejna odsłona Jazz Róże Festiwal.• 16 sierpnia w ogródku Strasznego Dworu zasprawą wyświetlanych filmów można byłoprzenieść się prosto do Rumunii. Pokazano m.in.Miejski Manifest, Pewnego dnia w pociągu.130


• Zielonogórskie Wyższe Seminarium Duchownew Gościkowie-Paradyżu po raz siódmy zorganizowałoFestiwal Muzyka w Raju (19-23 sierpnia).• Urszula Anna Zdanowicz 21 sierpnia. wystąpiłaz koncertem piosenek żydowskich w podwórkuGalerii u Jadźki.• W Zbąszyniu w dniach 22-23 sierpnia odbywał sięVI Jarmark św. Piotra połączony z dożynkamidiecezjalnymi.• W ramach Lata Muz Wszelakich 25 sierpnia odbyłsię pokaz nieba przy wykorzystaniu teleskopuastronomicznego. Akcja przebiegała pn. a niebogwiaździste nade mną ... na Wzgórzu Winnymprzy Palmiarni.• 27 sierpnia w ramach imprezy pt. Orkiestradawystąpiły Parafialna Orkiestra Dęta Fermata Bandz Nowej Soli oraz Świebodzińska Orkiestra Dęta.• 29 sierpnia w Zielonej Górze, w ramach Lata MuzWszelakich odbyła się impreza pt. Operetkoweszlagiery. W trakcie koncertu uczestnicy wysłuchalinajpiękniejszych i najbardziej znanych arii z operetekw wykonaniu solistów z wrocławskich scen.131


KSI¥¯KI NADES£ANEDorota Angutek, „Obcy” w przestrzeni kulturowej współczesnej Europy, Uniwersytet Zielonogórski,Zielona Góra 2009, 128 s.Emigracja z Klępska i okolic do Australii w 1838 roku/ Auswanderung aus Klemzig und Umgebung nachAustralien in 1838, pod red. Anitty Maksymowicz, Gmina Sulechów Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j, Sulechów2009, 256 s.Maria Jolanta Fraszewska, Z wiatrem, ART-DRUK przy RCAK, Zielona Góra 2009, 72 s.Viktoria Korb, Śmierć naukowca, Wydawnictwo L&L, Gdańska 2008, 202 s.Sławomir Kufel, Fragmenty mozaiki. Szkice i materiały z czasów oświecenia, Uniwersytet Zielonogórski,Zielona Góra 2009, 186 s.Küstrin-Kostrzyn. Sięgając w przeszłość./ Küstrin-Kostrzyn. Ein blick in die Vergangenheit,Księgarnia Akademicka, Zielona Ggóra – Kostrzyn, 128 s.Lasy Zielonogórskie na przestrzeni dziejów. Kulturowa rola lasu w dziejach,Uniwersytet Zielonogórski, Zielona Góra 2009, 262 s.Inetta Nowosad, Autonomia szkoły publicznej w Niemczech. Poszukiwania – konteksty – uwarunkowania,Uniwersytet Zielonogórski, Zielona Góra 2008, 528 s.Scriptura, diploma, sigillum. Prace ofiarowane Profesorowi Kazimierzowi Bobowskiemu, UniwersytetZielonogórski, Zielona Góra 2009, 434 s.Alfred Siatecki, Klucz do bramy. Rozmowy nieautoryzowane albo nieodbyte o przeszłości ŚrodkowegoNadodrza, Muzeum Ziemi <strong>Lubuskie</strong>j, Zielona Góra 2009, 218 s.Adam Siedlecki, Zachwyt. Poezje, Akcydens, Szczecin 2007, 32 s.Ireneusz Sikora, Młoda Polska i okolice, Uniwersytet Zielonogórski, Zielona Góra 2009, 256 s.Henryk Szylkin, Wiersze rozproszone, ART-DRUK, Zielona Góra 2009, 48 s.Maria Barbara Topolska, Przemiany zachodnioeuropejskiego pogranicza kulturowego pomiędzy Bugiema Dźwiną i Dnieprem, Uniwersytet Zielonogórski, Zielona Góra 2009, 498 s.Bogdan Trocha, Degradacja mitu w literaturze fantasy, Uniwersytet Zielonogórski, Zielona Góra 2009, 430 s.Aleksandra Urban-Podolan, Poezja Bułata Okudżawy,. Między praktyką a interpretacją,Uniwersytet Zielonogórski, Zielona Góra 2008, 276 s.Ryszard Zaradny, Władza i społeczność Zielonej Góry w latach 1945-1975, Uniwersytet Zielonogórski,Zielona Góra 2009, 714 s.Ze studiów nad literaturami i językami wschodniosłowiańskimi, Uniwersytet Zielonogórski,Zielona Góra 2008, 424 s.132


AUTORZY NUMERUUrszula M. BenkaPisarka, doktor nauk humanistycznych. Była stypendystką rządu francuskiego, Europejskiej OrganizacjiNiezależnych Intelektualistów w Paryżu, dwukrotna stypendystka Ministerstwa Kultury w Polsceoraz Rządu Saksonii. Twórczość Benki była tłumaczona na wiele języków, m.in. na angielski, czeski, fiński,francuski, niemiecki, szwedzki, rosyjski.Dorota CyganGermanistka (studia we Wrocławiu i Berlinie); specjalizuje się w krytycznej recepcji literatury niemieckiejlat 30. XX wieku. Tłumaczy dla programów transgranicznych, prowadzi kursy językowe.Anna DraganDziennikarka „Przeglądu Konińskiego”, autorka książek.ks. dr Andrzej DragułaAbsolwent KUL-u, doktor teologii. Obecnie zajmuje się pograniczem homiletyki, teologii ewangelizacji,teologii mediów i teologii kultury. Pracuje nad monografią pt. Teologia internetu oraz prowadzi kwerendędo pracy habilitacyjnej: Teologiczna interpretacja transmisji liturgicznych „live”. Zastępca dyrektora InstytutuTeologiczno-Filozoficznego im. Edyty Stein w Zielonej Górze.Jan Andrzej FręśUr. 1947 w Katowicach. Dr nauk humanistycznych, filolog polski, teatrolog. Pracuje na UZi współpracuje z Teatrem Lubuskim.Lidia GłuchowskaHistoryk sztuki i literatury, animator kultury. Doktoryzowała się w 2004 r. na Uniwersytecie Humboldtóww Berlinie. Od 2005 r. prowadzi zajęcia z historii sztuki i kultury na Uniwersytecie Europejskim Viadrinaoraz Uniwersytecie Zielonogórskim.Karol GraczykUr. w 1984 r. w Gorzowie Wlkp. Uprawia poezję, prozę, zajmuje się dziennikarstwem. Laureat konkursówpoetyckich. Stypendysta Prezydenta Gorzowa Wlkp.Marek GrewlingUr. się w 1963 r. w Gorzowie Wlkp. Nauczyciel historii, absolwent teologii biblijnej. Autor 6 książek poetyckich,inicjator wydań antologii, autor aforyzmów, wierszy, esejów, recenzji i artykułów publicystycznych;współpracownik „Pegaza <strong>Lubuskie</strong>go”. Od roku 2003 jest członkiem Związku Literatów Polskich.Beata Patrycja KlaryPoetka, publicystka, stypendystka prezydenta Miasta Gorzowa. Zastępca redaktora naczelnego„Pegaza <strong>Lubuskie</strong>go”, sekretarz RSTK w Gorzowie Wlkp. Autorka książek i arkuszy poetyckich,prac krytyczno-literackich, recenzji, wywiadów publikowanych w pismach regionalnych i ogólnopolskich.Janusz KoniuszUr. w 1934 r. w Sosnowcu-Niwce w rodzinie górniczej. Poeta, dziennikarz, redaktor antologii wierszy,opowiadań, reportaży, baśni i legend lubuskich, pamiętników mieszkańców Środkowego Nadodrza oraz osóbniepełnosprawnych. Opublikował kilkanaście zbiorów wierszy, opowiadań oraz esejów historyczno-wspomnieniowych.Autor słuchowisk radiowych i widowiska telewizyjnego. Laureat konkursów literackich, członek ZLP.Viktoria KorbUr. się w Kazachstanie, wychowała w Warszawie. Dwujęzyczna (polski, niemiecki) pisarka, publicystka, autorkapublikacji naukowych, dziennikarka. Współpracowała z Radiem „Wolna Europa”, „Gazetą Wyborczą”, „Sztandarem”,„Głosem Wlkp.”, berlińskim radiem „MultiKulti” i „Deutsche Welle” oraz „Kurierem Berlińskim – Polonica”.AUTORZY NUMERU133


134Paulina KorzeniewskaMłoda zielonogórska poetka; wydała autorski tomik, dotychczas publikowałam.in. w internetowym miesięczniku PKPzin i antologii pokonkursowej Przeciw poetom.Zbigniew KozłowskiProzaik, laureat „<strong>Lubuskie</strong>go Wawrzynu Literackiego 2004”, autor powieści historycznych.Konrad KrakowiakUr. w 1979; redaktor telewizyjny, copywriter, organizator działań kulturalnych, lektor radiowy i telewizyjny.Rafał KrzymińskiAbsolwent politologii UZ; dziennikarz, reportażysta, autor opowiadań, redaktor bądź współpracowniklokalnych periodyków („Polska The Times <strong>Lubuskie</strong>”, „Tydzień Lubuski”, „Życie Nad Odrą” i „Twój Rynek.pl.”,„LiteraT”).Michael KurzwellyUr. w 1963 r. Niemiecki artysta (dyplom z malarstwa w Alanus Kunsthochschule w Alfter/Bonn);studia ukończył w Poznaniu, gdzie prowadził. Międzynarodowe Centrum Sztuki. Wykładowcana Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie n.O (kulturoznawstwo), współpracownik StowarzyszeniaArtystyczno-Edukacyjnego Magazyn. Najbardziej znane projekty to: „Słubfurt” oraz „Biała strefa”.Anna Kwapisiewicz-SevensUr. w 1957 r. w Zwoleniu. Muzyk, poetka. Absolwentka PWSM w Bydgoszczy i Lemmens Instituut w Leuvenw Belgii. Studiowała także pedagogikę i religioznawstwo. Pracowała jako muzyk w Filharmonii im. Bairdaoraz jako nauczyciel w PSM I i II st. w Zielonej Górze. Publikowała w lokalnych i ogólnopolskich periodykachliterackich. Laureatka konkursów i nagród poetyckich. Mieszka i pracuje w Belgii.Magdalena Poradzisz-CincioAbsolwentka historii sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, doktorantka.Alfred SiateckiUr. w 1947 r., autor powieści, zbiorów opowiadań i reportaży, słuchowisk oraz bio-bibliografiipisarzy Środkowego Nadodrza. Laureat prestiżowych nagród literackich. Pracuje jako dziennikarzw „Gazecie <strong>Lubuskie</strong>j”.Marcin SieńkoDoktor filozofii, specjalizuje się w filozofii kultury, w szczególności w problematyce mediów.Pracuje w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego w Zakładzie Estetyki i Filozofii Kultury.Ewa SlaskaPolska pisarka, dziennikarka i organizatorka projektów. Mieszka od 24 lat w Berlinie. Jedna z inicjatorekPolsko-Niemieckiego Towarzystwa Literackiego (WIR), obecnie jego przewodnicząca. WIR wydaje(nieregularnie) polsko-niemiecką edycję literacką o tej samej nazwie; organizuje warsztaty, imprezyi projekty z zakresu pol.-niem. zagadnień kulturalnych, w tym również wystawy, wieczory autorskiei projekty wraz z Galerią ZERO. Od 2003 r. Galeria ZERO jest siedzibą Towarzystwa.Czesław SobkowiakUr. w 1950 r., poeta, krytyk literacki, współpracownik regionalnych i ogólnopolskich pism literackich.Magdalena StolarskaAbsolwentka zielonogórskiej polonistyki, obecnie doktorantka w Instytucie Filologii Polskiej UZ.Agnieszka SzpylmaStudentka filologii polskiej UZ. Uczestniczka Dyskusyjnego Klubu Książki przy Wypożyczalni Głównej WiMBPim. C. Norwida w Zielonej Górze.Stanisław TurowskiPrezes Gubińskiego Towarzystwa Kultury, nauczyciel, publicysta, regionalista, działacz kultury.Grażyna ZwolińskaDziennikarka. 25 lat pracowała w prasie wrocławskiej. Po przeprowadzce w 1994 r. do Zielonej Góry,związała się z „Gazetą Lubuską”. Specjalizuje się w szeroko pojętej tematyce społecznej.

Hooray! Your file is uploaded and ready to be published.

Saved successfully!

Ooh no, something went wrong!